Z Rafałem Tomkiewiczem nie tylko o śpiewaniu
Proponuję Państwu spotkanie z panem Rafałem Tomkiewiczem, kontratenorem, absolwentem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Artysta z powodzeniem występował m.in. w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie, Teatrze Wielkim w Poznaniu, Operze Kameralnej w Warszawie, Operze w Szwajcarii. Do jego ostatnich osiągnięć należą nagranie płyty i koncerty we Włoszech, koncert na Zamku Królewskim w Warszawie oraz rola Anastasio w operze „Giustino” G. F. Haendla w wiedeńskim Theater and der Wien.
Miałam przyjemność rozmawiać z panem Rafałem Tomkiewiczem 15 lutego tego roku w Regionalnym Centrum Pogranicza w Krośnie, przed premierą kameralnej produkcji Beyond Musicals pod dyrekcją artystyczną Rafała Stacha – „Opera Bradway Valentine’s Recital – Bochnak, Szmyd, Tomkiewicz”.
Zofia Stopińska: Ukończył Pan podwójne studia, jest Pan inżynierem elektronikiem i kontratenorem.
Rafał Tomkiewicz: Tak się złożyło, ale w tej chwili należy odwrócić tę kolejność, bo jestem przede wszystkim kontratenorem.
Cieszę się, że rozmawiamy w Krośnie, bo w tym mieście rozpoczynał Pan muzyczną drogę.
- To prawda. Pochodzę z Iwonicza, a pierwsze muzyczne kroki stawiałem w Szkole Muzycznej I stopnia państwa Anny i Adama Mϋnzbergerów w Krośnie.
Nieprzypadkowo rozpoczął Pan naukę w szkole muzycznej, bowiem w rodzinie muzykowano.
- Jak byłem bardzo małym chłopcem, zanim zacząłem naukę w szkole muzycznej, dostałem od dziadzia mały akordeon i graliśmy razem. On grał na swoim większym, a ja na miniaturowym. Dziadzio był także organistą w kościele oraz nagrywał piosenki dla lokalnego radia i to dziadzio zaszczepił we mnie muzykę.
Do szkoły muzycznej poszedłem pod namową rodziców i wkrótce pokochałem muzykę. Rozpoczynałem naukę od gry na keyboardzie, miałem oczywiście zajęcia z kształcenia słuchu, tańce, chór. Wkrótce pani Ania stwierdziła, że dobrze mi idzie na keyboardzie i powinienem spróbować grać na skrzypcach. Pamiętam, że niezbyt chętnie podjąłem się tego, ale nie żałuję.
Dlaczego po ukończeniu słynnego Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Krośnie rozpoczął Pan studia techniczne?
- W Liceum byłem uczniem klasy matematyczno-fizycznej i dlatego później zdecydowałem się na AGH. Wtedy jeszcze nie myślałem o tym, że będę śpiewał, chociaż już byłem po kilku lekcjach u pana Marka Wiatra i miałem zespół muzyczny – tworzyliśmy i graliśmy muzykę pop.
Podczas studiów w Krakowie rozpoczął Pan naukę śpiewu u prof. Jacka Ozimkowskiego.
- Tak, studiując elektrotechnikę na AGH, z polecenia pana Marka Wiatra, trafiłem do pana Jacka Ozimkowskiego i uczyłem się prywatnie, bo, niestety, nie miałem z natury głosu operowego. Owszem potrafiłem śpiewać, byłem muzykalny, ale nie było potrzebnej techniki, żeby śpiewać swobodnie arie operowe. Początkowo byłem prowadzony jako tenor.
Kiedy okazało się, że może Pan śpiewać techniką kontratenorową?
- To była bardzo ciekawa sytuacja, ponieważ około trzy miesiące przed egzaminem licencjackim, podczas lekcji z prof. Ozimkowskim, ćwiczyliśmy górne dźwięki tenorowe – próbowałem zaśpiewać wysokie „c”, ale nie wychodziło mi to. Strasznie się „zaciskałem” i bardzo dużo mnie to kosztowało wysiłku.
Wtedy Profesor zasugerował, abym spróbował zaśpiewać falsetem ten dźwięk. Spróbowałem falsetem i okazało się, że zaśpiewałem ładnym tembrem głosu, z dużą ilością alikwotów.
Profesor poprosił, abym zaśpiewał falsetem trochę dźwięków niżej, a później wyżej. Okazało się, że mam bardzo dużą skalę śpiewając falsetem i mam z natury taki głos. Nie musiałem za dużo ćwiczyć, bo bez wysiłku śpiewałem wszystkie dźwięki, miałem z natury postawiony kontratenorowy głos.
W trzy miesiące zmieniłem cały repertuar, nauczyłem się pięciu arii kontratenorowych i zaśpiewałem już tak dyplom licencjacki.
Stwierdziłem, że skoro tak dobrze mi wychodzi śpiewanie kontratenorem, to chciałbym się uczyć u kogoś, kto śpiewał takim głosem.
Stąd studia magisterskie kontynuowałem u prof. Artura Stefanowicza, wspaniałego kontratenora, który z ogromnym powodzeniem śpiewał na całym świecie.
Będąc w Warszawie, trafił Pan do Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie i w latach 2017/2019 był Pan członkiem Programu Kształcenia Młodych Talentów. Miał Pan możliwość kształcić się pod kierunkiem m.in. Matthiasa Rexrotha, Hedwig Fassbendera i Eytana Pessena. To było „okno na świat”.
- Zdecydowanie tak, ponieważ pierwszy mój kontrakt otrzymałem dzięki Akademii Operowej. Pani dyrektor Beata Klatka zaproponowała mi lekcje z panią Brendą Hurley – dyrektorką Studia Operowego w Zurichu. Zaśpiewałem jedną arię i pani Brenda Hurley zapytała: „Co Pan tu robi?”. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą – uczę się, ćwiczę... Wtedy usłyszałem stwierdzenie: „Pan jest gotowy na scenę”.
Powiedziałem żartem, że czekam zatem na propozycje. Pani Hurley obiecała, że poleci mnie komuś i dotrzymała słowa. Chyba po trzech tygodniach otrzymałem wiadomość od dyrektora Theater Orchester Biel Solothurn w Szwajcarii z propozycją wykonania tytułowej roli w operze „Radames” Pétera Eötvösa.
Spektakl operowy wymaga od wykonawców nie tylko umiejętności wokalnych, ale także aktorskich.
- Studiując w klasie śpiewu, w akademiach muzycznych miałem zajęcia z aktorstwa, ale chcę podkreślić, że dużo nauczyłem się już w Szkole Muzycznej I stopnia państwa Anny i Adama Mϋnzbergerów. To nie jest taka sama szkoła, jak państwowe szkoły muzyczne. Mieliśmy zajęcia z tańca, państwo Mϋnzbergerowie organizowali nam bardzo często koncerty, gdzie mogliśmy się wykazać nie tylko jako instrumentaliści czy jako wokaliści, ale także trzeba było zatańczyć, coś zagrać na scenie, bo często były to spektakle. Swobody na scenie nauczyłem się już wtedy.
Uczestniczył Pan w konkursach wokalnych. Wiem, że jako jedyny kontratenor uczestniczył Pan w 2017 roku w III Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym im Krystyny Jamroz w Busku-Zdroju.
- Tak, to było dla mnie ogromne zaskoczenie, bo tak naprawdę stawiałem dopiero pierwsze kroki na zawodowych scenach, a uczestniczyli w tym Konkursie tak znani i znakomici moi starsi koledzy, jak Sławomir Naborczyk czy Aleksander Kruczek, były też znakomite wokalistki, które od lat już śpiewają z wielkim powodzeniem w Polsce i za granicą. Pojechałem na ten Konkurs z kilkoma ariami i okazało się, że wygrałem. Byłem bardzo zaskoczony.
Później uczestniczył Pan jeszcze w XII Międzynarodowym Konkursie Wokalnym „Złote Głosy” w Warszawie, co zaowocowało Nagrodą Specjalną Związku Artystów Scen Polskich i w IV Międzynarodowym Konkursie Wokalnym Muzyki Dawnej w Poznaniu, gdzie otrzymał Pan wyróżnienie.
- Tak, podczas Konkursu w Poznaniu poznałem Paula Esswooda, z którym później pracowałem w Teatrze Wielkim w Poznaniu przy realizacji opery „Juliusz Cezar”, a w planach mam oratorium „Jephtha” Haendla również pod dyrekcją Paula Esswooda, również w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Cieszę się, że miałem szczęście poznać go i mogę z nim współpracować.
Niedawno powrócił Pan z Wiednia.
- Ostatnio byłem w Wiedniu, gdzie zostałem zaangażowany przez Theater an der Wien i występowałem jako Anastasio w operze „Giustino” Haendla. Ponieważ Theater an der Wien realizował w tym samym czasie jeszcze inną produkcję, „Giustino” wystawiany był w Wiener Kammeroper.
To zaproszenie zawdzięczam konkursowi w Insbrucku. Wprawdzie w tym konkursie dotarłem do finału, nie dostałem żadnej nagrody, ale po finale podszedł do mnie Jochen Breiholz, dyrektor artystyczny Theater ander Wien i zaproponował mi przesłuchanie.
Z tego, co Pan mówi, wynika, że biorąc udział w konkursach muzycznych zawsze trzeba się starać wykonać przygotowany program najpiękniej. Często nie będąc laureatem, otrzymuje się coś, co pozwoli zaistnieć na estradzie.
- Moim zdaniem konkurs jest po to, żeby się dobrze pokazać i dostać pracę. Czy dostanę nagrodę, czy wyróżnienie, to już jest mniej ważne. W Insbrucku nie dostałem żadnej nagrody ani nawet wyróżnienia, ale otrzymałem szansę występów w spektaklu operowym w Wiedniu.
Do tej pory w Pana repertuarze przeważają dzieła minionych epok.
- Zdecydowanie, śpiewam głównie muzykę barokową, z wyjątkiem kontraktu w Szwajcarii, gdzie śpiewałem w operze współczesnego kompozytora Pétera Eötvösa.
Różnica pomiędzy kompozycjami okresu baroku i współczesnymi jest ogromna.
- To prawda, jest ogromna. Jak na początku spojrzałem na partyturę „Radamesa” Eöstvösa, to pomyślałem – przecież każdy instrument w orkiestrze gra co innego, ja śpiewam co innego, kto przyjdzie tego słuchać. To była zupełnie mi obca stylistyka, ale później okazało się, że to było tylko takie pierwsze wrażenie.
Aby odnosić sukcesy na scenach teatrów operowych i w salach koncertowych, śpiewakowi nie wystarczy piękny głos, nienaganna technika i zdolności aktorskie. Trzeba wiedzieć prawie wszystko o twórcach i wykonywanych dziełach, a przede wszystkich dokładnie znać słowa arii czy pieśni, czyli ważna jest także znajomość języków.
- Zdecydowanie. Znajomość chociażby słów arii czy recytatywów jest bardzo istotna, bo to widać na scenie, kiedy ktoś śpiewa z intencją, a kiedy nie.
Śpiewa Pan nie tylko w teatrach operowych, zdarzają się również koncerty takie, jak dzisiaj, recitale solowe.
- Bardzo się cieszę, że oprócz występów na scenach operowych mam możliwość śpiewania koncertów. Cieszę się bardzo na współpracę z „Dramma per musica” – festiwalem od lat już funkcjonującym w Warszawie, w ubiegłym roku miałem przyjemność wystąpić z recitalem, także w tym roku występowałem w bardzo ciekawej konfiguracji – koncert dwóch kontratenorów na Zamku Królewskim w Warszawie z łódzką orkiestrą barokową Altberg Ensemble. Wystąpiłem z moim znakomitym kolegą Michałem Sławeckim, który również śpiewa kontratenorem. Miała to być swego rodzaju „bitwa na głosy”. Trudno powiedzieć, czy to była naprawdę bitwa, ponieważ śpiewaliśmy z ogromną radością.
W marcu, w Filharmonii Pomorskiej, wystąpię w koncercie trzech kontratenorów: Kacper Szelążek, Michał Sławecki i ja. Jeżeli ktoś miałby ochotę i był w pobliżu, to serdecznie zapraszamy.
Dzisiaj na scenie Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza odbędzie się właściwie spotkanie przyjaciół.
- To prawda, bo wszyscy znamy się od lat. Od dziecka znam Aleksandrę Szmyd, która jest znakomitą sopranistką, tak samo długo łączy mnie przyjaźń ze znanym aktorem Alanem Bochnakiem, sopranem zaśpiewa także moja żona Ksenia Tomkiewicz, a przy fortepianie zasiądą zaprzyjaźnieni od dawna pianiści Aleksander Chodacki i Joachim Kołpanowicz. Szczególne więzi przyjaźni łączą mnie z Rafałem Stachem, z którym od lat organizowaliśmy koncerty charytatywne, współpracując z różnymi fundacjami w celu zebrania środków dla beneficjentów tych fundacji. Te koncerty odbywały się w Krośnie i w Krakowie – w Operze Krakowskiej, Teatrze Ludowym, w Krakowskim Teatrze „Variété”.
Dzisiaj ten koncert jest także formą koncertu charytatywnego, tym razem dla mnie.
Aktualnie Pan potrzebuje pomocy finansowej, aby szybko stanąć na nogi.
- Odbyłem długą sterydoterapię dexavenem w bardzo dużych dawkach i niestety, spowodowało to martwicę obydwu głów kości udowych. Mam ogromne problemy z biodrami. Już od czterech lat cierpię na tę martwicę, która spowodowała zniszczenie moich bioder. Obydwie głowy kości udowych mam już zupełnie spłaszczone. To są ogromne zwyrodnienia, które powodują wielkie ograniczenia ruchów. Odczuwam ból podczas chodzenia, podczas wykonywania zwyczajnych czynności. Od czterech lat nie jeżdżę na rowerze, nie biegam, większość czasu prywatnie spędzam albo w łóżku, albo siedząc.
Kiedy muszę pracować – mam koncert czy spektakl, to faszeruję się mocnymi lekami, ale tak dłużej się nie da żyć.
Wszyscy wiedzą, jakie są skutki uboczne leków przeciwbólowych. Po prostu nie można ich stosować zbyt długo. Potrzebna jest jak najszybciej operacja i rehabilitacja. Tyle razy Pan pomagał innym, stąd mam nadzieję, że Krośnianie i wszyscy, którzy będą na dzisiejszym koncercie, pomogą Panu.
- Jestem pod dobrą opieką lekarską. Obydwie operacje będą w podwarszawskiej klinice w Jabłonnej. Metoda operacji będzie nowoczesna – małoinwazyjna. Protezy, które zostaną mi założone, będą trwałe i najlepsze z dostępnych na rynku. Nie mogę czekać na terminy wyznaczone przez NFZ, potrzebuję operacji i rehabilitacji w najbliższym możliwym terminie. Ponadto metoda zakładania protez będzie, jak wcześniej wspomniałem, małoinwazyjna i dosłownie kilka osób w Polsce wykonuje taki zabieg. Mam trochę oszczędności, ale nie na tyle, żebym mógł sobie sam poradzić. Dopiero wchodzę w świat teatru operowego, można powiedzieć, że dopiero rozpoczynam zawodowo śpiewać.
Mam dopiero 29 lat i bardzo mi zależy, by jak najszybciej powrócić do zdrowia, do normalnego funkcjonowania.
Ma Pan sporo marzeń i planów.
- Są marzenia i plany, ale na razie nic nie jest podpisane i ze względu na moje operacje wszystko jest pod znakiem zapytania. Mam nadzieję, że szybko wrócę do formy i będę mógł kontynuować moją pracę na scenach.
Nie brakuje Panu pogody ducha, myślę, że wielkie znaczenia ma miejsce i obecność przyjaciół.
- Nie wyobraża sobie Pani nawet, jak bardzo się ucieszyłem reakcją moich znajomych na ten koncert. Wiem, że sala jest wyprzedana, otrzymuję wiadomości i słowa wsparcia od ludzi, których znam z młodości i długo się z nimi nie widziałem. Wspierają mnie i wiem, że będą na koncercie.
Przygotowaliście znakomity program, z myślą o szerokim gronie publiczności, o wszystkich, którzy wypełnią salę RCKP w Krośnie.
- Owszem, będą arie z oper barokowych, będą arie z oper romantycznych, fragmenty z musicali i z pewnością każdy znajdzie coś, co lubi.
Cieszę się, że będę mógł zaśpiewać kontratenorem, ponieważ myślę, że dla większości ludzi zgromadzonych na widowni ta technika śpiewania, a nawet słowo kontratenor, jest zupełnie obce.
Zastanawiam się, czy można w jakiś sposób porównać technikę śpiewania kontratenorem do wykonywania na skrzypcach flażoletów?
- To jest dobre pytanie. Poniekąd tak, bo grając flażolety na skrzypcach nie dociskamy struny, tylko przykładamy palec. Porównując to do pracy naszych strun głosowych – śpiewając normalnym głosem – sopranem, altem, tenorem, czy basem, struny drgają na całej długości, a podczas śpiewu kontratenorem struny drgają tylko na brzegach. Można to lekkie muśnięcie strun głosowych porównać z lekkim muśnięciem strun skrzypiec.
Bywa, że w spektaklach operowych partie kontratenora powierza się głosom żeńskim.
- To się zdarza, bardzo rzadko partie te śpiewają soprany, ale zdarza się, że na przykład w produkcji „Juliusza Cezara”, w którym tytułowa partia napisana była dla kastrata i teraz głównie występują w niej kontratenorzy, wykonuje tę partie kobieta – alt.
Repertuar dla kontratenorów jest dość obszerny, ale ciekawa jestem, czy współcześni kompozytorzy piszą z myślą o kontratenorach?
- Tak, najlepszym przykładem jest wspomniany Péter Eötvös, który oprócz „Radamesa” skomponował operę „Trzy siostry”. Wiem, że mój kolega Michał Sławecki też wykonywał operę skomponowaną specjalnie dla niego.
Myślę, że w rodzinne strony powraca Pan często.
- Jak tylko mam czas, bo jest to okazja do odwiedzenia rodziców, dziadków oraz do spotkań z przyjaciółmi.
Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się przy okazji koncertu i powie nam Pan, że już nic Panu nie dolega. Dziękuję Panu za poświęcony czas i życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
- Ja też mam nadzieję, że szybciutko wrócę do formy. Bardzo dziękuję, że znalazła pani czas, jest mi bardzo miło, że w końcu miałem przyjemność poznać panią osobiście. Również życzę dużo zdrowia, bo ono jest w życiu najważniejsze. Do zobaczenia.