Maksym Dondalski: Lubię w muzyce różnorodność
Koncerty w Sali balowej łańcuckiego Zamku, w wykonaniu zespołów kameralnych oraz orkiestr dziecięcej i młodzieżowej, zakończyły 27 lipca 2019 roku 45. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Podczas II turnusu Kursów z orkiestrami pracował i przygotował je do koncertu Maksym Dondalski – utalentowany skrzypek i dyrygent młodego pokolenia. Kilka dni wcześniej poprosiłam Artystę o rozmowę, którą polecam Państwa uwadze.
Zofia Stopińska: W gronie pedagogów Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie pojawił się Pan niedawno.
Maksym Dondalski: Dokładnie przed rokiem byłem po raz pierwszy i zostałem zaproszony także w tym roku, aby poprowadzić orkiestry.
Ma Pan doświadczenia w prowadzeniu orkiestr, które tworzą dzieci i młodzież?
- Pracuję na co dzień ze studencką orkiestrą kameralną. Chcę podkreślić, że z zespołami młodzieżowymi pracuje się zupełnie inaczej, chociaż im dłużej pracuję, tym bardziej jestem przekonany, że nie można traktować ich zbyt pobłażliwie. Trzeba uczyć ich od początku takiej samej dyscypliny, jaka jest w zespołach zawodowych, bo dzięki temu będzie im o wiele łatwiej później pracować w zespołach. Miałem okazję obserwować studentów, którzy zostali doangażowani do pracy w orkiestrze symfonicznej, a wcześniej nie grali w żadnym zespole. Byli bardzo zdziwieni, że od razu wymaga się od nich bardzo dużo i muszą wszystkiemu sprostać, albo następnym razem nie zostaną zaproszeni. Dlatego staram się nawet małym dzieciom wpajać, że musimy konsekwentnie uczyć się profesjonalnych nawyków i starać się grać coraz lepiej. Pracujemy do ostatniej chwili. Zauważyłem, że dzieci bardzo lubią pracować i być traktowane poważnie, tak samo jak dorośli.
W zeszłym roku zajęło mi więcej czasu wprowadzenie odpowiedniej dyscypliny, ale byłem bardzo konsekwentny i osiągnąłem wszystko, co zamierzałem.
Spora grupa uczestników z ubiegłego roku przyjechała również w tym roku i zgłosiła się do orkiestry. Te dzieciaki zachowywały się idealnie, były zdyscyplinowane i przychodziły przygotowane.
Wiem, że pochodzi Pan z rodziny o długich tradycjach muzycznych i w każdym pokoleniu byli skrzypkowie.
- Tak, wiem na pewno, że dziadek przez całe zawodowe życie grał na skrzypcach w operze i w filharmonii w Bydgoszczy. Ojciec także został skrzypkiem i moje rodzeństwo to także skrzypkowie, chociaż siostra Kasia trochę się wyłamała, bo została śpiewaczką i coraz mniej gra na skrzypcach. Przede wszystkim występuje jako śpiewaczka.
Podobno wychował się Pan w filharmonii, bo rodzice byli muzykami orkiestrowymi.
- To prawda, wtedy nie zostawiało się dzieci pod opieką nianiek, a zresztą moi rodzice nie mieli pieniędzy na opłacenie opiekunki. Pamiętam, że podczas trwania próby tylko czasami zostawałem pod opieką pań portierek, a większość czasu spędzałem w sali prób. Zazwyczaj siedziałem i słuchałem z zainteresowaniem. Dlatego cała praca orkiestry, wszystkie obowiązujące zasady były dla mnie oczywiste już od czwartego roku życia. Z pewnością dlatego teraz jest mi łatwiej pracować z orkiestrami.
Dlaczego rozpoczął Pan naukę w szkole muzycznej od gry na fortepianie, a dopiero później trafił Pan do klasy skrzypiec?
- Ojciec bardzo chciał, żebym także grał na fortepianie i miał rację, bo to wpływa na rozwój i postrzeganie muzyki, słucha się jej harmonicznie, a na skrzypcach mamy tylko melodię. Teraz jestem mu bardzo wdzięczny, że zadbał, abym na wielu płaszczyznach uczył się muzyki. W pracy dyrygenta pomaga mi to, że kiedyś akompaniowałem innym grając na fortepianie. Akompaniowanie soliście nie jest proste i łatwe, bo wymaga, szczególnie od dyrygenta, wyczucia i elastyczności.
Trochę szkoda, że jak zacząłem brać udział w poważniejszych konkursach skrzypcowych, musiałem zrezygnować z dalszej nauki gry na fortepianie.
Wynika z tego, że przez cały czas uczył się Pan grać na skrzypcach.
- Tak, na skrzypcach uczyłem się od samego początku, a wraz z rozpoczęciem nauki w szkole muzycznej, równolegle rozpocząłem naukę gry na fortepianie. Na trzecim roku szkoły muzycznej II stopnia musiałem przerwać naukę gry na fortepianie, bo musiałem więcej czasu poświęcić na ćwiczenie na skrzypcach.
Naukę gry na skrzypcach rozpoczął Pan u Ojca?
- Tak, bo Ojciec jest zawodowym skrzypkiem. Skrzypce pojawiły się w moich rękach, jak byłem bardzo małym dzieckiem i nawet nie wiedziałem, że są takie rodziny, w których ktoś nie gra. Byłem pewien, że wszyscy ludzie grają lub uczą się grać.
Później kontynuowałem naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Olsztynie, w klasie skrzypiec pod kierunkiem Zdzisława Wylonka, a po jej ukończeniu studiowałem na Wydziale Instrumentalnym Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie prof. Jadwigi Kaliszewskiej, a po jej śmierci ostatni rok ukończyłem u prof. Marcina Baranowskiego.
Uczestniczyłem też w różnych kursach u największych skrzypków, do jakich udało mi się dostać –miedzy innymi pracowałem pod kierunkiem prof. Konstantego Andrzeja Kulki , prof. Adama Kosteckiego i prof. Grigorija Zhyslina.
Bardzo wcześnie zaczął Pan uczestniczyć w konkursach skrzypcowych i często je Pan wygrywał.Jeśli wymienimy tylko te, w których był Pan w gronie laureatów, to lista będzie długa. Mając 9 lat, został Pan laureatem I nagrody Wielkopolskiego Konkursu Skrzypcowego w Poznaniu. W 2000 roku otrzymał Pan I wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym im. Grażyny Bacewicz we Wrocławiu i w tym samym roku wystąpił Pan również na Zamku Królewskim w Warszawie. Dużym osiągnięciem było zdobycie IV nagrody w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. G. P. Telemanna w Poznaniu w 2004 roku. Otrzymał Pan I nagrodę i nagrodę za najlepsze wykonanie utworu N. Paganiniego w II Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym „Młody Paganini” w Legnicy (2004) oraz I miejsce w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym „Młodzi Wirtuozi” w ramach II Międzynarodowego Festiwalu „Paganini 2004” we Wrocławiu.
Aby mieć tak dużo sukcesów, sam talent nie wystarczył, trzeba było dużo pracować pod kierunkiem bardzo dobrych pedagogów.
- Ma Pani rację, przez cały czas ciężko pracowałem i na pewno była to dobra szkoła. Ojciec pilnował mnie zawsze, jak ćwiczyłem w domu i zawsze zwracał mi uwagę, kiedy popełniałem błędy. Nie wszyscy rodzice potrafili w ten sposób pomagać swoim dzieciom.
Znam wielu skrzypków – solistów i muzyków orkiestrowych, którzy po latach gry na instrumencie zaczynają także dyrygować, ale Pan wkrótce po otrzymaniu dyplomu z wyróżnieniem w klasie skrzypiec, postanowił ukończyć studia dyrygenckie.
- Zachęcił mnie do ukończenia studiów w klasie dyrygentury symfonicznej prof. Zygmunt Rychert, który prowadził orkiestrę symfoniczną Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Byłem koncertmistrzem tej orkiestry i zauważył, że bardzo dobrze słyszę, bo sam także ma absolutny słuch. Jak coś się niedobrego działo w czasie próby, to zatrzymywał orkiestrę i zazwyczaj pytał mnie, kto zagrał nie tak. Doskonale wiedział, że jestem dobrym kolegą i nie będę wytykał błędów innym.
Za namową prof. Rycherta zacząłem u niego studia dyrygenckie. To był bardzo trudny czas w moim życiu, ponieważ zacząłem już pracę w Filharmonii Gorzowskiej, byłem na pierwszym roku studiów magisterskich na skrzypcach i zacząłem dyrygenturę. Nałożyły mi się wszystkie możliwe prace, były momenty zwątpienia, że nawet zastanawiałem się, po co mi to wszystko, ale udało się.
Ma Pan na koncie liczne występy solowe z orkiestrami symfonicznymi, występuje Pan także jako dyrygent.
- Czasami dyryguję, ale staram się przede wszystkim grać na skrzypcach, bo od lutego rozpocząłem pracę jako koncertmistrz orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Występuję nadal także jako solista i dlatego gra na skrzypcach jest dla mnie bardzo ważna.
Ma Pan wiele doświadczeń w dziedzinie muzyki symfonicznej, a opera to nowość.
- To są moje pierwsze doświadczenia z operą, która jest połączeniem muzyki symfonicznej i akompaniamentów. W orkiestrze operowej trzeba być bardzo elastycznym muzykiem. Będąc koncertmistrzem mam dużo ciekawych i pięknych solówek do grania. Opera jest połączniem wszystkiego, co w muzyce najciekawsze.
Do tej pory jako solista i dyrygent występował Pan głównie na terenie północnej i zachodniej Polski – m.in.: Olsztyn, Słupsk, Koszalin, Gorzów Wielkopolski, Opole... Koncertował Pan także na zagranicznych scenach – w Chateauroux we Francji, Kaliningradzie w Rosji i wielokrotnie w Filharmonii Berlińskiej.
- Dla mnie najważniejsze są występy w Filharmonii Berlińskiej, gdzie występowałem jako solista już cztery razy i znowu jestem zaproszony w grudniu tego roku i będę tam grał Koncert skrzypcowy Ericha Wolfganga Korngolda. Bardzo się na ten koncert cieszę, bo gra się tam cudownie, akustyka jest wspaniała i to jest czysta przyjemność.
Ciekawa jestem, jak Pan z tymi licznymi obowiązkami godzi pracę pedagogiczną na Wydziale Instrumentalnym Akademii Sztuki w Szczecinie.
- Na szczęście nie jest to długa podróż, bo mogę latać samolotem. Wprawdzie wstaję przed godziną czwartą rano i cały dzień spędzam w Akademii w Szczecinie. Nie jest to łatwe, ale staram się być w Szczecinie w każdym tygodniu.
Jaka muzyka jest Panu najbliższa?
- Lubię w muzyce różnorodność. Wiadomo, że muzyka klasyczna i romantyczna jest najbliższa każdemu człowiekowi, ale bardzo lubię także muzykę współczesną.
Bardzo długo abstrakcyjna wydawała mi się muzyka Krzysztofa Pendereckiego, bo jej po prostu nie rozumiałem, ale współpracując z Orkiestrą Sinfonia Varsovia, grałem wiele utworów Pendereckiego. Tak bardzo mnie ta muzyka zafascynowała, że postanowiłem napisać doktorat z sonat skrzypcowych Krzysztofa Pendereckiego i aktualnie zdałem już wszystkie egzaminy, nagrałem płytę i zostało mi troszkę pracy do napisania.
Podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie często spotykałam w charakterze uczestnika pana Natana Dondalskiego, który jest Pana bratem i także znakomitym skrzypkiem. Ponieważ jest także świetnym pedagogiem, od kilku lat zapraszany jest w tej roli w lipcu do Łańcuta.
Czy Panowie koncertujecie wspólnie?
- Tak, ale coraz rzadziej, bo jesteśmy bardzo zapracowani, a w dodatku dyrektorzy filharmonii liczą koszty i niechętnie zgadzają się na dwóch solistów. Bardzo się cieszę, że w lipcu mamy możliwość przez dwa tygodnie się spotykać, bo to jest jedyne miejsce, gdzie możemy ze sobą codziennie, spokojnie porozmawiać.
Z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Łańcuta?
- Z bardzo dobrymi. Przekonałem się, że moja praca z dziećmi i młodzieżą jest potrzebna. Zafascynowała mnie szczególnie praca z najmłodszymi uczestnikami tworzącymi orkiestrę. Przygotowałem dla nich bardzo ambitny program, ale podeszli do pracy z wielkim zapałem i wszystko bardzo dobrze brzmi.
Ponadto praca odbywa się w bardzo dobrej atmosferze i wszystko jest tutaj bardzo dobrze zorganizowane, a do tego cudowny park i Zamek.
Za rok zobaczymy się ponownie w drugiej połowie lipca.
Z panem Maksymem Dondalskim, pedagogiem 45. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, znakomitym skrzypkiem i dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 22 lipca 2019 roku w Łańcucie.
Galeria
- Maksym Dondalski - dyrygent Maksym Dondalski - dyrygent
- Maksym Dondalski - dyrygent Maksym Dondalski - dyrygent
- Maksym Dondalski - dyrygent Maksym Dondalski - dyrygent
https://www.klasyka-podkarpacie.pl/wywiady/item/2077-maksym-dondalski-lubie-w-muzyce-roznorodnosc?print=1&tmpl=component#sigProId2449aa4781