Z prof. Krystyną Makowską - Ławrynowicz nie tylko o łańcuckich Kursach
Mieszkańcy Łańcuta przyzwyczaili się już, że w lipcu we wspaniałym Zamku i otaczającym go rozległym parku oraz w znajdującej się w nim, pięknie położonej Szkole Muzycznej, słychać dźwięki muzyki. Licznie przybywający turyści z zaciekawieniem przyglądają się i słuchają, jak ćwiczą i przygotowują się do koncertów młodzi ludzie, którzy w przyszłości pragną zostać mistrzami w zakresie gry na instrumentach smyczkowych.
Po raz 44 odbywają się w Łańcucie Międzynarodowe Kursy Muzyczne – wprawdzie tegoroczna edycja w najbliższych dniach przejdzie do historii, ale przed jubileuszowymi Kursami, które odbędą się w przyszłym roku, pragnę przedstawić Panią prof. Krystynę Makowską-Ławrynowicz – znakomitą pianistkę i kameralistkę, zawiązaną z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, która jest od 2005 roku dyrektorem artystycznym i naukowym Kursów.
Zofia Stopińska: Jest Pani trzecią osobą, która kieruje łańcuckimi Kursami. Założycielem Kursów oraz pierwszym kierownikiem artystycznym i naukowym był w latach 1975-1992 prof. Zenon Brzewski – znakomity skrzypek i pedagog, który traktował tę wspaniałą imprezę jak swoje dziecko. Później, zgodnie z jego wolą, kontynuował to dzieło Pani mąż, prof. Mirosław Ławrynowicz – wychowanek prof. Brzewskiego, świetny skrzypek, również związany z Akademią Muzyczną w Warszawie.
Krystyna Makowska-Ławrynowicz: W 1992 roku przyjechaliśmy razem z prof. Zenonem Brzewskim na Kursy do Łańcuta i mąż prowadził klasę skrzypiec, a ja akompaniowałam uczestnikom oraz profesorom, którzy występowali w Sali Balowej. Profesor już wiosną tego roku zaczął chorować, często zdarzało się, że miał trudności z prowadzeniem zajęć na uczelni i wówczas prosił mojego męża, aby go w tym wyręczał. Po przyjeździe do Łańcuta, dosłownie po kilku dniach, choroba zaczęła mocno postępować i Profesor prosił, aby mąż zawiózł go do szpitala do Katowic. Postanowiłam im towarzyszyć w tej podróży i wiele rozmawialiśmy także na temat Kursów. Profesor stwierdził wówczas, że jedyną osobą, która może poprowadzić je pod jego nieobecność – nie mówiło się wtedy jeszcze o najgorszym, bo wydawało się, że to będzie tylko chwilowa niedyspozycja – jest mój mąż. Kiedy powrócił po operacji do Warszawy i spotkaliśmy się na początku sierpnia, był bardzo zadowolony i podkreślił, że Kursy zostały znakomicie przez męża poprowadzone. Niestety, choroba mocno postępowała i w lutym 1993 roku pożegnaliśmy prof. Zenona Brzewskiego. Po śmierci Profesora wszyscy, którzy byli bardzo blisko związani z Kursami, stwierdzili, że jedyną osobą, która może kontynuować dzieło Profesora i przejąć funkcję dyrektora artystycznego i naukowego Kursów – jest Mirek. Przyjmując obowiązki mąż poprosił mnie o pomoc i właściwie organizowaliśmy Kursy wspólnie. Pan Władysław Czajewski – dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie, który przez cały czas towarzyszył Profesorowi, także nas wspierał pełniąc nadal funkcję przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Międzynarodowych Kursów Muzycznych.
Poznałam Państwa w Łańcucie podczas Kursów o wiele wcześniej, było to chyba tuż po Waszym wielkim zwycięstwie na Międzynarodowym Konkursie Muzycznym Bayerischer Rundfunk w Monachium, w kategorii duo skrzypce – fortepian. Pamiętam, że prof. Zenon Brzewski mówił o Waszym sukcesie i działalności z wielką satysfakcją, i dumą.
- W 1975 roku otwieraliśmy te Kursy i to było wkrótce po tym konkursie. Chcę podkreślić, że był to bardzo trudny konkurs, bo musieliśmy wykonać 12 sonat na skrzypce i fortepian. Musiały one pochodzić z różnych epok, od klasyki poprzez romantyzm aż do współczesności. Profesor towarzyszył nam podczas podróży oraz całego konkursu w Monachium i bardzo przeżywał każdy etap, podtrzymując nas na duchu. Podkreślał, że występ w pierwszym etapie jest wielkim sukcesem i nie musimy się martwić, jeżeli na tym nasz udział się zakończy. Przeszliśmy do drugiego etapu, później drżącą ręką żegnał nas, kiedy wychodziliśmy na estradę, aby grać w finale, a jak się udało wygrać, to Profesor cieszył się razem z nami i podkreślał, że było to marzeniem jego życia.
Młodzi ludzie nawet sobie nie wyobrażają, a starsi już zapomnieli, jak trudno było w tamtych latach wyjechać za granicę. Pomysł zorganizowania Międzynarodowych Kursów w Polsce, z udziałem najlepszych mistrzów, był przedsięwzięciem bardzo śmiałym i trudnym do zrealizowania.
- Dlatego już wcześniej prof. Zenon Brzewski, który był wielkim autorytetem w zakresie gry na skrzypcach, spotykał się i przeprowadził wiele rozmów z tak znakomitymi światowej sławy artystami i nauczycielami gry skrzypcowej, jak: Wolfgang Marsnercher z RFN, Jean Fournier z Francji czy Lew Raaben z Petersburga, bo chciał stworzyć międzynarodowe kursy w Polsce, aby nasza utalentowana młodzież, która nie miała szans wyjeżdżać z kraju, mogła pracować latem pod kierunkiem najlepszych mistrzów. Pierwszy Kurs udało się prof. Zenonowi Brzewskiemu zorganizować w 1975 roku, a my byliśmy „świeżo upieczonymi” laureatami wielkiego międzynarodowego konkursu i rozpoczynaliśmy ten Kurs recitalem w Sali Balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie.
Później byliśmy jeszcze kilkakrotnie na łańcuckich Kursach, ale z przerwami, ponieważ mieliśmy wtedy bardzo dużo propozycji koncertowych i bez przerwy podróżowaliśmy. Pod koniec życia prof. Brzewskiego byliśmy przez rok wykładowcami w Bilkent University w Ankarze w Turcji i Profesor także otrzymał zaproszenie rok później, był bardzo zainteresowany wyjazdem, ale z powodu choroby nie było to możliwe.
Od początku na Kursy do Łańcuta przyjeżdżali także uczniowie prof. Zenona Brzewskiego.
- Zawsze, bo Profesor wykształcił wielu wybitnych skrzypków, chociaż w pierwszym Kursie uczestniczyło kilkunastu studentów i kilku profesorów. Te liczby szybko rosły i wkrótce było już kilkudziesięciu uczestników, a później ponad stu itd. Przed każdymi kolejnymi Kursami towarzyszyła nam wielka niepewność, czy będziemy mieć odpowiednie dotacje i dlatego postanowiliśmy zwiększyć liczbę uczestników, aby dzięki temu dalej zapraszać znakomitych pedagogów zagranicznych. Chętnych nie brakowało i pamiętam, że za życia mojego męża Mirosława był taki Kurs, na którym było ponad 600 uczestników podczas dwóch turnusów. W tym roku mamy również ponad 500 uczestników i to jest także rekordowa liczba, ale nam nie o liczbę chodzi, a o wysoki poziom, i to się udaje. Osoby, które przyjeżdżają do nas na Kursy, przedstawiają swoją grą bardzo wysoki poziom. Właściwie nie zdarza się już, aby pojawiali się u nas młodzi ludzie, którzy mają problemy z aparatem gry i aby trzeba było robić korekty. Owszem, niektórzy pracują także w tym kierunku, ale tylko po to, żeby wzbogacić swój warsztat.
Na Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie przyjeżdżają także nauczyciele, którzy uczą gry na instrumentach smyczkowych i mogą także doskonalić swoje umiejętności.
- Od lat prowadzimy w ramach naszych Kursów kursy metodyczne dla nauczycieli, którzy przyjeżdżają ze wszystkich ośrodków z Polski, nawet z tych najmniejszych, doskonalą swoje umiejętności, bo mogą obserwować wszystkie lekcje prowadzone przez pedagogów z różnych krajów i mają do wyboru szkołę rosyjską, niemiecką, szwajcarską, francuską, włoską...
Mają specjalne zajęcia, prowadzone przez wspaniałych profesorów, mają możliwość muzykowania i dzięki tej wiedzy mogą coraz lepiej uczyć młodzież. Wiadomo, że do nauki w szkołach artystycznych wiedza książkowa jest niewystarczająca, trzeba samemu posiąść umiejętność gry na danym instrumencie. Temu służą między innymi nasze kursy metodyczne.
Podczas ostatnich kilkunastu lat zauważyłam, że coraz to młodsi uczestnicy przyjeżdżają na łańcuckie Kursy i bardzo często wprost zadziwiają swym talentem, pracowitością i wysokim poziomem wykonawstwa.
- Ważne jest także to, że Kursy odbywają się latem, kiedy młodzież nie jest obciążona przedmiotami ogólnokształcącymi, we wszystkich pomieszczeniach budynków, w których odbywają się zajęcia, rozlega się muzyka, wszyscy ćwiczą – można powiedzieć: harują, i dlatego nawet najmłodsi uczestnicy uświadamiają sobie, że należy ćwiczyć, bo tak robią wszyscy.
Wszyscy uczestnicy mogą także grać w orkiestrach i zespołach kameralnych i od najmłodszych lat robią to z radością. To wspólne muzykowanie jest bardzo ważnym elementem edukacji.
Rozmawiamy już pod koniec Kursów, kiedy codziennie odbywa się po kilka koncertów, bo każdy pedagog ze swoją klasą przygotowuje koncert. Te koncerty odbywają się w Auli im. Zenona Brzewskiego w Szkole Muzycznej albo w Sali Kasyna Urzędniczego i codziennie wieczorem słuchamy muzyki w Sali Balowej Zamku.
- To nie wszystko, bo koncertujemy także poza Łańcutem. W niedzielę odbył się koncert kameralny w Kościele Parafialnym w Żołyni, a 19 lipca nasi uczestnicy wykonali piękny koncert w Markowej. Nasze Kursy promieniują.
Wyrosła Pani w domu, w którym często rozbrzmiewała muzyka.
- To prawda, bo moja mamusia jako młoda osoba, jeszcze niezamężna, tańczyła w Balecie Opery Narodowej. Stąd w domu był także fortepian, przy którym Mamusia często zasiadała i grała. Bardzo mi się to podobało i postanowiłam także grać na tym instrumencie. Często także śpiewałam jakieś zasłyszane melodie i nasza sąsiadka, która była nauczycielką fortepianu, słysząc te moje popisy przez ścianę, nalegała, abym rozpoczęła naukę gry na tym instrumencie. Tak się to wszystko zaczęło.
Po ukończeniu szkół muzycznych I i II stopnia rozpoczęła Pani studia w klasie świetnej pianistki prof. Marii Wiłkomirskiej.
- Później była aspirantura w Wiedniu u prof. Dietera Webera.
Trzeba było wielu zabiegów, aby pojechać doskonalić swoje umiejętności w Szwajcarii, Niemczech i Austrii, a Pani się udało.
- To nie było proste, ale często życiem kierują przypadki. Tak można nazwać fakt, że mogłam pojechać do Szwajcarii na kurs do prof. Mario Steinera – ucznia Dinu Lipatti. Prof. Mario Steiner przyjechał do Warszawy, aby uczestniczyć w zebraniu Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków, zainteresował się odbywającym się w pobliżu koncertem i w ten sposób przyszedł na mój recital. Po zakończeniu koncertu przyszedł do mnie z gratulacjami i powiedział, że chce mnie zaprosić na swój kurs w Szwajcarii, i poprosił o moje dane. To było w grudniu, później była długa, długa cisza, nikt się nie odzywał i już nawet sobie pomyślałam, że zakpił sobie ze mnie. Był chyba już marzec, kiedy zadzwonił do mnie ktoś z Ministerstwa Kultury i poprosił, abym przyszła, bo czeka na mnie zaproszenie na kurs. W ten sposób uczestniczyłam w kursie, który przyniósł mi dużo satysfakcji i nawet złotego Tissota wygrałam na tym kursie.
Nagrody otrzymywała Pani już wcześniej, bo będąc studentką brała Pani udział w różnych konkursach. Jest Pani laureatką konkursów pianistycznych m.in. im. Roberta Schumanna w Zwickau w 1969 r., Festwochen w Wiedniu w 1972 r., Ludwiga van Beethovena w Wiedniu w 1973 r. oraz Bayerischer Rundfunk w Monachium w 1974 r. – to były bardzo owocne lata, bo każdego roku odnosiła Pani sukcesy.
- Szczególnie owocny był pobyt w Wiedniu. Wprawdzie nie było łatwo dostać się do klasy prof. Dietera Webera - znakomitego pedagoga, u którego chciałam studiować, bo egzamin zdawało ponad stu pianistów z całego świata, ale udało się. Wprawdzie po pierwszej lekcji stwierdził, że jestem już ukształtowaną pianistką i on nie wie, dlaczego chcę dalej studiować, a jednak bardzo dużo się u niego nauczyłam, zwłaszcza w kierunku muzyki klasycznej takich twórców, jak Beethoven, ale nie tylko, bo wspaniale interpretował także Chopina oraz twórców późniejszych epok. Podczas tego pobytu uczestniczyłam w wiedeńskich konkursach. Otrzymałam też zaproszenie od znakomitego dyrygenta Hansa Swarowsky’ego na kurs dla dyrygentów, podczas którego wykonywałam trzy koncerty fortepianowe: Beethovena, Schumanna i Chopina. Była to dla mnie znakomita praktyka, ponieważ zazwyczaj przed koncertem z orkiestrą odbywają się tylko dwie próby i koncert. Natomiast tam grałam te trzy koncerty codziennie z orkiestrą pod batutami różnych dyrygentów. To było dla mnie fantastyczne przeżycie i najlepsza nauka.
W pewnym momencie zaczęła Pani grać dużo muzyki kameralnej.
- To się na dobre zaczęło po Międzynarodowym Konkursie Muzycznym ARD w Monachium, kiedy z mężem zaczęliśmy występować jako duet, a wszystko przebiegło błyskawicznie, ponieważ w marcu prof. Jean Fournier zauważył nas podczas kursów w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, kiedy słuchał w naszym wykonaniu sonat Debussy’ego i Francka. Zapytał, czy nie chcemy wybrać się na Konkurs ARD i podał nam program, który trzeba było na tym Konkursie wykonać. Stwierdziliśmy, że zaryzykujemy i spróbujemy nauczyć się do września 12-tu sonat. Zabraliśmy się ostro do pracy i cały czas (od marca do września) poświęciliśmy na naukę. Nie było łatwo, męża palce bolały od pracy, bo ćwiczyliśmy codziennie od rana do wieczora.
Państwo byli już wtedy małżeństwem?
- Tak, bo pobraliśmy się w 1973 roku.
W tym samym roku rozpoczęła Pani pracę na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie.
- Na początku, przez trzy lata, byłam asystentką prof. Marii Wiłkomirskiej, która wkrótce przeszła na emeryturę. W tym samym czasie wygraliśmy z mężem Konkurs w Monachium, a na naszej Uczelni utworzona została Katedra Kameralistyki Fortepianowej, pod kierunkiem prof. Jerzego Marchwińskiego, który zaproponował mi, abym została jego asystentką, i tak w moim życiu zaistniała na dobre. Dalszy mój rozwój naukowy związany był ściśle z Katedrą Kameralistyki Fortepianowej – w 1979 roku otrzymałam tytuł adiunkta, a w 1990 stanowisko docenta. Od lutego 1992 roku byłam profesorem nadzwyczajnym, a od grudnia 2010 roku jestem profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
Prowadząc ożywioną działalność artystyczną, pedagogiczną i organizacyjną musiała Pani jeszcze dbać o rodzinę. Sporo czasu trzeba było poświęcić córce Joannie, która poszła w Pani ślady, została pianistką i rozwija swoją karierę pianistyczną
- Nigdy nie było to dla mnie ciężarem. Jak Joasia była małym dzieckiem, to zajmowała się nią moja Mama, bo myśmy bardzo dużo koncertowali w Polsce i w różnych krajach na świecie. Najczęściej dawaliśmy ponad 200 koncertów w ciągu roku, a do tego przez cały czas prowadziliśmy działalność pedagogiczną. Mirek prowadził klasę skrzypiec nie tylko w Akademii Muzycznej, ale także w szkołach II stopnia – ostatnio w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II stopnia im. Zenona Brzewskiego w Warszawie. Miał także swoją Orkiestrę Jennes Musical, która dwukrotnie była nagradzana na konkursach w Belgradzie. Z tą Orkiestrą koncertowaliśmy nie tylko w Polsce, ale także bardzo często za granicą – pamiętam kilkakrotne tournée po Finlandii, Niemczech i Francji (podczas jednego tournée we Francji daliśmy 49 koncertów). Jak Joasia ukończyła 10 lat, często zabieraliśmy ją ze sobą, żeby była z nami. Pamiętam, że często zadawała wówczas dziwne pytania – na przykład: „Mamusiu, dlaczego tutaj są same Pewexy?” (śmiech).
Spokojnie można było wyjeżdżać na długie tournée i prowadzić ożywioną działalność pedagogiczną, bo nad wszystkim w domu czuwała Pani Mama.
- Tak, Mama umożliwiała nam zajmowanie się właściwie wyłącznie pracą. Była nieszczęśliwa, jak nas nie było w domu. Pamiętam, że jak w latach 1999-2005 byłam prorektorem ds. kontaktów zagranicznych Akademii Muzycznej Fryderyka Chopina, z przekąsem radziła, żebym łóżeczko polowe zainstalowała sobie w gabinecie, bo po co wracać do domu o północy i wychodzić o siódmej rano. W tym czasie często także wyjeżdżałam za granicę na różnego rodzaju konferencje i zebrania, podczas których wiele się dyskutowało o różnych formach współpracy pomiędzy uczelniami muzycznymi .
Prawie wszyscy byli wówczas zgodni, że najlepszą formę znaleźli do kształcenia młodych muzyków Polacy i Rosjanie. Na wszystkich stopniach szkolnictwa muzycznego w Polsce są nie tylko zajęcia z zakresu gry na instrumencie, ale także przedmioty bardzo rozwijające utalentowaną muzycznie młodzież – jak kształcenie słuchu, rytmika, historia muzyki i inne. W krajach zachodnich tego nie było.
Z czasem zmienia się nasze życie zawodowe i rodzinne. Wiem, że jest Pani szczęśliwą babcią i bardzo kochają Panią wnuki i pewnie poświęca im Pani dużo czasu...
- Wnuki to dla babci najsłodsze istoty na świecie. Teraz młodszy wnuk jest już na tyle duży i samodzielny, że może częściej być u babci, bo mamy często nie ma w domu, ponieważ koncertuje na wszystkich kontynentach. Starszy wnuk zadomowił się u mnie na dobre, a młodszy też coraz częściej mówi, że przeniesie się do babci.
Czy zaplanowała już Pani urlop?
- Szczerze mówiąc nie, bo czeka mnie wiele obowiązków i mam nadzieję, że zdrowie będzie mi dopisywać. Z panem Krzysztofem Szczepaniakiem – przewodniczącym Stowarzyszenia „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie” myślimy już o przyszłorocznej 45. edycji. Serdecznie zapraszam na to wydarzenie uczestników i sympatyków naszych Kursów.
Z prof. Krystyną Makowską - Ławrynowicz - znakomitą polską pianistką, kameralistką oraz dyrektorem artystycznym i naukowym Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 23 lipca 2018 roku.