Należy znaleźć klucz do wykonawstwa muzyki dawnej
Zofia Stopińska: Z Panem prof. Radosławem Marcem z Akademii Muzycznej w Bydgoszczy rozmawiamy w trakcie trwania seminarium i warsztatów, które odbywają się dzięki wsparciu Centrum Edukacji Artystycznej w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie, a organizuje je Sekcja Fortepianu i Organów kierowana przez mgr. Grzegorza Łobazę.
Przed chwilą wysłuchaliśmy krótkiego koncertu w Pana wykonaniu. Instrument znajdujący się w auli Zespołu Szkół Muzycznych jest niewielki, ale jak się przekonaliśmy, sporo można z niego wydobyć.
Radosław Marzec: To prawda i dodam, że w szkołach muzycznych większe instrumenty nie są koniecznością. Owszem, byłoby dobrze, gdyby był większy instrument, ale ważniejsze jest to, że mamy tutaj instrument mechaniczny o wiatrownicach zasuwowo-klapowych. To jest kluczowa sprawa do zrozumienia, czym jest kształtowanie dźwięku na organach, ponieważ, niestety, świadomość nawet muzyków, bo o słuchaczach nie wspomnę, gdyż oni mają prawo nie mieć tej świadomości – większość jest przekonana, że na organach nie kształtujemy dźwięku, tylko naciskamy klawisz palcem i mamy dźwięk. Nie do końca tak jest, bo to kształtowanie następuje – oczywiście ono jest o wiele subtelniejsze niż na klawiaturach dynamicznych, takich jak prezentuje na przykład fortepian, gdzie słyszymy wyraźnie te różnice, natomiast w organach zasuwowo-klapowe wiatrownice umożliwiają kształtowanie dźwięku poprzez odpowiedni atak i zamknięcie klapy. Wyraźnie słyszymy zróżnicowanie i ta wykonywana muzyka zaczyna być muzyka żywą, artykulacja nabiera zupełnie innego kolorytu. Mamy do czynienia z niezłym instrumentem, chociaż już trochę leciwym i z pewnością przydałby mu się remont, natomiast ma on możliwości kształtowania dźwięku, co jest najważniejsze dla dydaktyki, ale także dla odsłuchu koncertowego i mam nadzieję, że Państwo mogli to docenić.
Ten instrument mieści się bardzo dobrze w akustyce niewielkiej auli i z pewnością został specjalnie do tego wnętrza zbudowany.
- Postawienie większego instrumentu w tej sali nie miałoby sensu, byłoby to trudne i poniesione z tego tytułu koszty zostałyby zmarnowane. Organy buduje się zawsze do konkretnych pomieszczeń, przez co rozpatrując akustykę, jaką się zastaje, dopasowuje się intonację piszczałek, ilość głosów i ich rodzaj. Tutaj mamy do czynienia z bardzo dobrym instrumentem, na którym wiele rzeczy można wykonywać.
Seminarium, które Pan prowadzi, poświęcone jest muzyce Johanna Sebastiana Bacha, i trudno byłoby znaleźć bardziej kompetentną osobę, bo odbył Pan gruntowne studia nad tą muzyką i efektem końcowym jest książka „Interpretacja utworów organowych Jana Sebastiana Bacha w świetle źródeł XVIII wiecznych” Pana autorstwa.
- Ta książka jest sumą moich poszukiwań, również wiedzy i doświadczenia. W dzisiejszych czasach nie możemy sobie pozwolić na wykonawstwo nie zorientowane historycznie. Chodzi o to, aby wszelkie aspekty możliwe do realizacji na dzisiejszych instrumentach, przez dzisiejszych ludzi, zrealizować na podstawie tekstów, które do nas dotarły z tamtych czasów, możliwie najbliższych kompozytorowi – w tym przypadku Bachowi, jego środowisku, jego regionowi, jego instrumentom, no i jego muzyce. Tutaj mamy pewne problemy, ponieważ Bach pisząc mnóstwo cudownej, genialnej muzyki, nie napisał żadnych tekstów teoretycznych na temat, jak tę muzykę należałoby wykonywać.
To nie było aż tak powszechne w tamtym czasie, natomiast spora ilość twórców, kompozytorów takie teksty napisała, kierując je głownie do uczniów, ponieważ nikt nie przewidywał, że te teksty będziemy czytać za 300 lat, bo to mniej więcej tyle czasu minęło, chodziło o uczniów tu i teraz. Bach nie był teoretykiem, był stricte praktykiem. Na szczęście pozostały relacje jego uczniów, jego następców, jego rówieśnych twórców-kompozytorów. Mamy sporo materiałów, na których podstawie możemy wnioskować, jak Bach czy jego synowie – bo dla synów napisał sporo utworów dydaktycznych – dydaktycznych w nazwie, ale tak naprawdę są to arcydzieła, które gra się na koncertach, wykonywali muzykę. Na tych podstawach możemy dojść pewnej prawdy, aczkolwiek trzeba mieć też świadomość, że każde dojście do prawdy tego typu jest tylko kolejnym przybliżeniem. Należy znaleźć klucz do wykonawstwa muzyki dawnej, ponieważ jest ona na tyle odległa od tego, co robią dziś twórcy i wykonawcy, że nie możemy sobie, tak jak już wspomniałem, pozwolić na tylko i wyłącznie radosne granie. Musimy dużo rzeczy wiedzieć i na podstawie tej wiedzy zbudować swój aparat wykonawczy, kształtować odtwórstwo muzyczne.
Dzisiaj wykonał Pan jedną z sonat triowych Johanna Sebastiana Bacha. Te utwory są w programach szkół muzycznych II stopnia i to wykonanie jest pewnym wzorem dla uczestników. Wiele na temat tych utworów mogą się dowiedzieć także podczas seminarium i warsztatów.
- Mam nadzieję, że przysłużę się młodym ludziom pełnym zapału, bo przyjeżdżając tu widzę sporo ludzi, którzy chcą grać na organach, i co też jest ważne, robią to całkiem nieźle. Jeżeli mogę im pomóc, to jestem szczęśliwy.
Pomaga im Pan zarówno w zakresie techniki gry, jak w doborze odpowiednich rejestrów.
- Słusznie Pani zwraca uwagę na temat techniki, czy też szerzej pojętego aparatu gry, dlatego, że to są młodzi ludzie, którzy się dopiero kształtują. Wprawdzie mają świetnych pedagogów, ale dobrze jest zawsze konsultować swoją wiedzę czy umiejętności z kimś, kto ma duże doświadczenie. Ja sam również to robię, bo muzyk uczy się przez całe życie na różna sposoby – z nagrań, z tekstów i od innych muzyków. Jeżeli zaprzestanie to robić, to właściwie przestaje być muzykiem, bo ta droga właściwie nie ma końca.
Ośrodek, w którym działa Pan jako pedagog i najczęściej jako artysta, jest dosyć odległy, bo jest to przede wszystkim prężnie działająca Akademia Muzyczna w Bydgoszczy.
- Rozmawiamy o organach i chcę powiedzieć, że mamy w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy trójkę uczących – prof. Piotr Grajter (u którego ja kończyłem studia), mamy doktoranta, który, miejmy nadzieję, zwiąże się z naszą Akademią, jestem ja i wszyscy mamy co robić, bo studentów jest sporo.
Oprócz pracy pedagogicznej prowadzi Pan ożywioną działalność artystyczną. Gra Pan zarówno dużo recitali, jak i muzyki kameralnej.
- Właściwie pedagogika jest pochodną gry. Jeżeli tak się nie dzieje, to ta pedagogika przestaje być pedagogiką praktyczną. Zaczyna być teorią, co w większości przypadków kończy się źle. Muzyk wychodzi na scenę i wykonuje muzykę – to w założeniu jest proste. Natomiast w detalach oczywiście pracuję nad sobą, gram recitale i wykonujemy też koncerty kameralne z żoną, Renatą Marzec – wiolonczelistką, która również jest profesorem bydgoskiej Akademii Muzycznej. Mamy to szczęście razem pracować, razem grać i razem mieszkać pod jednym dachem. Mam nadzieję, że moi studenci przejmują ode mnie te doświadczenia i wiedzę, którą nabywam podczas mojej działalności koncertowej. Oprócz tego również zapraszam znakomitych pedagogów i świetnych wykonawców do naszej klasy, aby oprócz zagrania koncertu, poprowadzili jeszcze kurs mistrzowski dla moich studentów i udaje nam się do tej pory zdobyć fundusze na zaproszenie każdego roku trzech wybitnych zagranicznych wykonawców – specjalistów z jakiejś dziedziny muzyki, najczęściej muzyki dawnej, bo ta stwarza najwięcej dylematów. Ważna jest także znajomość instrumentów z epoki, znajdujących się w konkretnych regionach, to jest rzecz nie do przecenienia – bez tej znajomości umiejętności nie są dyskwalifikujące, ale są niepełne. Staram się na wszelkie sposoby dojść do tej prawdy.
Wspomniał Pan, że uczestnicy warsztatów w Rzeszowie są zafascynowani organami, pracowici, i jest okazja, aby zapytać, jak to było w Pana przypadku. Kiedyś także Pana musiały zafascynować organy.
- Tak było, z tym, że mój przypadek nie jest linią prostą. Najczęściej się zdarza, że w szkole I stopnia ktoś uczy się grać na fortepianie, później dopiero są organy. Ja zostałem wysłany przez rodziców do szkoły I stopnia na akordeon, bo to było marzenie taty. Skończyłem także średnią szkołę na akordeonie, ale już w trakcie szkoły II stopnia rozpocząłem uczyć się gry na organach i wiedziałem, że to będzie mój instrument.
Ukończył Pan studia w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie organów prof. Piotra Grajtera, uzyskując dyplom z wyróżnieniem. Później studiował Pan za granicą u różnych pedagogów.
- Miałem to szczęście, że po studiach w Bydgoszczy doskonaliłem swoje umiejętności w Konserwatorium Muzycznym w Strasbourgu we Francji w klasie znakomitego, niestety już nieżyjącego, mistrza prof. André Strickera. Alzacja jest w ogóle przepięknym regionem, również ze względu na instrumenty. Tam żył i budował organy Andreas Silbermann – brat Gottfrieda Silbermanna – Saksończyka, który budował nieco inne instrumenty niż jego brat w Niemczech. Organy Andreasa Silbermanna były na granicy estetyki francuskiej i niemieckiej. Według mnie są to instrumenty lepsze i ciekawsze. Możliwe jest na nich wykonywanie muzyki francuskiej XVII i XVIII wieku, a także niemieckiej tamtych czasów, także mamy pewne połączenie – syntezę sztuk z dwóch regionów dokonaną przez jednego człowieka w Alzacji – Andreasa Silbermanna. Mogłem grać na tych instrumentach i to było fantastyczne doświadczenie. Miałem także na takim instrumencie lekcje i na jednym z nich zdawałem końcowy egzamin w ramach studiów podyplomowych. To był czas bardzo ważny i cenny w moim życiu. Później powróciłem do Polski.
Radzi Pan zawsze młodym ludziom, aby wyruszali w świat.
- Tak, jeżeli tylko ta dziedzina ich interesuje i pociąga, to właściwie jest to niezbędne w przypadku organisty. Grając koncerty na instrumentach historycznych na terenie całej Europy i nie tylko, bo dwukrotnie byłem w Meksyku, przez cały czas się uczę. Podkreślę, że mówimy tu wyłącznie o instrumentach historycznych, bo współczesne organy są dosyć zbliżone stylistycznie.
Na szczęście, kiedy przyjeżdżam na recital do Włoch, Hiszpanii, Portugali czy Meksyku – jest sporo czasu na kontakt z instrumentem przed koncertem. Dla mnie ważny jest szerszy kontakt, abym mógł się zapoznać z instrumentem, spojrzeć na pewne rozwiązania, na jego brzmienie i wiele, wiele elementów.
Wprawdzie organista zawsze dostaje wcześniej dyspozycję instrumentu i na tej podstawie dobiera program, ale „chwila prawdy” jest, kiedy się zasiada do instrumentu, bo zawsze zasiada się przy organach, ale każdy instrument jest właściwie inny.
- To prawda, do tego stopnia inny, że te same głosy, o tej samej nazwie brzmią zawsze nieco inaczej. Dlatego czasami trzeba modyfikować pewien dobór, który już się utrwalił jako schemat, bo to nigdy nie jest działanie rutynowe i to jest też bardzo ciekawe w wykonawstwie organisty.
Po raz pierwszy jest Pan w Rzeszowie i na Podkarpaciu?
- Jestem tu po raz drugi, ale po raz pierwszy byłem tu dość dawno i też na zaproszenie pana Grzegorza Łobazy, który jest jednym z moich najlepszych absolwentów, a także teraz już kolegą.
Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że przyjedzie Pan na Podkarpacie z koncertami, bo jest parę instrumentów na Podkarpaciu, na których można koncertować. Sądzę, że także po zakończeniu seminarium wyjedzie Pan zadowolony ze współpracy z uczniami naszych szkół muzycznych, którzy pragną zostać organistami.
- Ja już mam bardzo dobre zdanie o tych młodych ludziach, a także o ich pedagogach, bo poziom, który uczniowie prezentują, jest w znacznej mierze zasługą pedagogów. Mam nadzieję, że wszyscy uczestnicy skorzystają podczas tych zajęć i wezmą coś ode mnie. Bardzo mi na tym zależy.
Z prof. dr hab. Radosławem Marcem rozmawiała Zofia Stopińska 26 kwietnia 2018 roku w Rzeszowie.
Galeria
- Przy historycznym instrumencie Przy historycznym instrumencie
- Przy historycznym instrumencie Przy historycznym instrumencie
- Przy historycznym instrumencie Przy historycznym instrumencie
https://www.klasyka-podkarpacie.pl/wywiady/item/1303-nalezy-znalezc-klucz-do-wykonawstwa-muzyki-dawnej#sigProId0fa7cfb52c