Na spotkanie z panem prof. Sławomirem Czarneckim umawialiśmy się jeszcze w listopadzie ubiegłego roku w Rzeszowie, po koncercie w Filharmonii Podkarpackiej, podczas którego byliśmy świadkami wspaniale wykonanego Pana utworu, zatytułowanego Concerto „Liliowe”, przez Krzysztofa i Jakuba Jakowiczów i Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus pod batutą Jerzego Salwarowskiego. Chyba intuicja podpowiadała mi, że koniecznie musimy się spotkać w marcu, tuż po ogłoszeniu laureatów Fryderyków 2019, bowiem wydana przez DUX Recording Producers płyta zatytułowana „Polskie koncerty współczesne”, zawierająca obok Koncertu na gitarę i orkiestrę smyczkową Marcina Błażewicza oraz Trinity Concerto na saksofon sopranowy i orkiestrę smyczkową Pawła Łukaszewskiego, także Concerto Lendinum op. 44 na skrzypce, wiolonczelę i orkiestrę smyczkową Sławomira Czarneckiego, została nagrodzona statuetką „Fryderyk 2019” w kategorii „Album Roku Muzyka Symfoniczna i Koncertująca”.
O płycie, utworze i wykonawcach powiemy więcej w czasie rozmowy zarejestrowanej w budynku Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Warszawie przy ul. Miodowej.
Zofia Stopińska: Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia studiował Pan kompozycję w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, bo taką nazwę nosił wówczas Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie. Ciekawa jestem, jak przygotowywał się Pan do tych studiów, bo przecież kompozytor, oprócz talentu, musi mieć dużą wiedzę na temat teorii muzyki, instrumentów oraz ich możliwości.
Sławomir Czarnecki: Musiałem wcześniej ukończyć liceum i zdać egzamin maturalny. Jednocześnie uczęszczałem do średniej szkoły muzycznej w Częstochowie, bo tam mieszkaliśmy z rodzicami w latach 60-tych, ukończyłem tę szkołę w klasie fortepianu. Szczęśliwie się złożyło, że przydzielono mnie do klasy pana Romualda Twardowskiego – znanego i cenionego kompozytora, który po repatriacji z Wilna otrzymał razem z matką mieszkanie w Częstochowie, później wyjechał na stypendium do Paryża do Nadii Boulanger, a po powrocie z tego stypendium, jako młody wówczas człowiek, podjął pracę jako nauczyciel fortepianu. Uważam go za znakomitego pedagoga. Ja naukę muzyki i gry na fortepianie rozpocząłem trochę później, ale Maestro Twardowski szybko zorientował się, jakie mam braki oraz predyspozycje i tak dobierał mi program, że mogłem robić duże postępy. Jednocześnie bardzo interesowała mnie muzyka współczesna, więc sam zacząłem pisać utwory, których na początku nikomu nie pokazywałem. Kiedyś przypadkowo kartka z moim utworem znalazła się w nutach z utworami, które miałem zaprezentować pedagogowi fortepianu podczas lekcji. Kartka go zainteresowała i zapytał: „Co to jest?”. W krótkiej rozmowie przyznałem się, że interesuje mnie komponowanie, pan Romuald Twardowski przeglądnął moją kompozycję i poprosił, abym mu pokazał nowy utwór za tydzień, po tygodniu znowu otrzymałem polecenie napisania nowego utworu i po pewnym czasie zapytał, czy chciałbym pobierać u niego lekcje kompozycji. Kiedy wyraziłem swój entuzjazm, otrzymałem warunki: dyscyplina, regularna praca, bo nie interesuje go zabawa. Mnie także bardzo zależało na rzetelnej pracy i tak się zaczęło. Po lekcjach fortepianu pokazywałem moje nowe kompozycje, a pan Twardowski mówił mi o różnych strukturach, skalach itd.
Później musiałem zmienić pedagoga fortepianu, bo Maestro Twardowski przeniósł się do Katowic, a niedługo po tym do Warszawy. Wtedy, kończąc fortepian w średniej szkole muzycznej w Częstochowie, raz w miesiącu jeździłem do niego na kilkugodzinną lekcję.
Po ukończeniu Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Częstochowie w klasie fortepianu, złożyłem papiery do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie na Wydział Kompozycji.
Czy nadal pracował Pan pod kierunkiem Romualda Twardowskiego?
- Nie, przydzielono mnie do prof. Piotra Perkowskiego i prawie przez całe studia byłem pod jego kierunkiem. To był zupełnie inny rodzaj pracy, bo pan Romuald Twardowski był bardzo wymagający i konkretny, dyskutowaliśmy nad każdym dźwiękiem. Natomiast prof. Piotr Perkowski patrzył na moje prace inaczej, szerzej, nie wdawał się w szczegóły, ale wymagał od studentów ciągłego pisania nowych kompozycji. Uważał, że młody kompozytor powinien ciągle szukać inspiracji i ciągle przenosić je na papier nutowy. Wymagał kompozycji na różne instrumenty, na różne składy, bo uważał, że kompozytor musi mieć szeroki wachlarz możliwości, powinien mieć do zaoferowania utwory na instrumenty solowe, małe zespoły kameralne o różnych składach, orkiestry kameralne czy symfoniczne. Profesor Piotr Perkowski wymagał od nas kompozycji finezyjnych, o bardzo delikatnych strukturach, bo uważał, że każdy instrument ma swoją barwę i trzeba ją w kompozycji pokazać.
Może w młodości ktoś tak ukierunkował prof. Piotra Perkowskiego?
- Był między innymi uczniem Karola Szymanowskiego, który był wielkim lirykiem, jego partytury są bardzo finezyjne, bogate harmonicznie, wszystko jest logicznie ułożone i każdy instrument ma swoje miejsce. W związku z tym, uważam, że jestem bezpośrednim spadkobiercą idei Szymanowskiego.
Dlatego można powiedzieć, że jest Pan muzycznym wnukiem Karola Szymanowskiego. Nie ukończył Pan jednak studiów u prof. Piotra Perkowskiego.
- Nie, bo prof. Perkowski odszedł na emeryturę i na roku dyplomowym, decyzją rektora, powróciłem pod skrzydła Romualda Twardowskiego i pod jego kierunkiem pisałem pracę dyplomową.
Później studiował Pan jeszcze w Paryżu.
- Tak, bo wygrałem stypendium do Paryża w konkursie dla młodych kompozytorów, który w tej chwili nosi imię Tadeusza Bairda, ale wtedy mogli w tym konkursie uczestniczyć młodzi absolwenci wydziałów kompozycji akademii muzycznych. Pierwszą nagrodą było stypendium zagraniczne i laureat mógł wybrać miejsce studiów: Anglię, Austrię albo Francję. Ja oczywiście wybrałem Francję, bo prof. Piotr Perkowski także studiował kiedyś we Francji , u A.Roussela, zakładał też Związek Polskich Muzyków w Paryżu. Z tym miastem mieli kontakty także Karol Szymanowski i Aleksander Tansman, a u Nadii Boulanger studiowała większość młodych polskich kompozytorów.
Ja otrzymałem to stypendium rok po śmierci Nadii Boulanger i dlatego napisałem list do Oliviera Messiaena, ponieważ tuż po studiach byłem na dwutygodniowym pobycie w Paryżu, ufundowanym dla młodych kompozytorów przez Ministerstwo Kultury, i tam dwukrotnie spotkałem się w Konserwatorium z prof. Messiaenem, któremu miałem zaszczyt pokazać swoje partytury. Ten wielki Mistrz otrzymuje ogromną ilość listów i podobno wszystkie czyta, ale nie jest w stanie na nie odpowiadać i dlatego nikt z moich znajomych nie rokował, że otrzymam odpowiedź. Niedługo wszystko się wyjaśniło, bo otrzymałem list od prof. Oliviera Messiaena, który pisał, że pamięta mnie, i zgadza się przyjąć mnie jako stypendystę rządu francuskiego, a zajęcia będą się odbywać u niego w domu przy ulicy Marcadet, ponieważ w tym czasie już przeszedł na emeryturę. W latach 1980 -1981 przychodziłem tam na lekcje, które trwały po około 3 godzin. To było dla mnie wielkie szczęście i wielkie wyróżnienie.
Indywidualne lekcje i możliwość przebywania w domu Mistrza były w pewnością inspirujące.
- Olivier Messiaen nie traktował mnie jako ucznia - twierdził, że po ukończeniu studiów jestem już kompozytorem. Czułem się tym określeniem nieco zażenowany.
Miał Pan już na swoim koncie sporo kompozycji i nagrody otrzymane na konkursach.
- To prawda, już miałem jakiś dorobek, ale z Mistrzem nie mogłem się porównywać.
Proszę powiedzieć, jakie wartości preferował w twórczości Olivier Messiaen?
- Dla Mistrza ważny był przekaz emocjonalny. Każdy utwór musi coś wyrażać. Pamiętam, że wtedy pisałem Magnificat na sopran, chór i orkiestrę. Myślałem o nowoczesnym utworze, próbowałem traktować chór niemal sonorystycznie - i to spotkało się z krytyką Messiaena. Twierdził, że łaciński tekst religijny o tak wielkim znaczeniu kulturowym i religijnym nie powinien być kanwą do eksperymentów brzmieniowych. Tekst musi być czytelny dla publiczności. Brzmienia muszą być klarowne .Duże znaczenie ma także umiejętne prowadzenie dźwięków w dolnych partiach, co daje podstawę do uzyskania dobrego brzmienia harmonicznego. Oczywiście, zastosowałem się do tych uwag wówczas i pamiętam o nich zawsze, komponując.
Po powrocie do Polski zamieszkał Pan w Warszawie.
- Tak, bo przed wyjazdem do Francji podjąłem etatową pracę w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. J. Elsnera w Warszawie, aby mieć stały dochód, powróciłem więc do pracy pedagogicznej. W Warszawie miałem także żonę i synka oraz mieszkanie. Zaczęły się interesujące kontakty ze środowiskiem muzycznym, komponowałem muzykę do sztuk teatralnych, szczególnie dla dzieci i młodzieży oraz słuchowisk radiowych. Napisałem około 20 piosenek dla dzieci na zamówienie pani Jadwigi Mackiewicz, która kierowała redakcją audycji muzycznych dla dzieci i młodzieży. Wiele zmieniło się w czasie stanu wojennego, to był bardzo zły czas zarówno pod względem artystycznym, finansowym, jak i emocjonalnym.
Czas szybko biegnie i już pół wieku Pana działalności kompozytorskiej minęło.
- W 2018 roku minęło 50 lat mojej twórczości kompozytorskiej, którą liczę od pierwszego utworu. To był czas zajęć z Maestro Romualdem Twardowskim, kiedy pisałem wiele drobnych utworów – ćwiczeń. Wtedy powstała też Canzona da chiesa op. 1 na skrzypce i organy. Poprosiłem Jadwigę Stolarczyk, koleżankę ze szkoły muzycznej, żeby wykonała go razem z panem Józefem Siedlikiem, nieżyjącym już organistą grającym w kaplicy Matki Bożej Jasnogórskiej. Pierwsze wykonanie odbyło się 26 maja 1968 roku. Obecni byli moi rodzice, brat, zaprosiłem kilku znajomych, w Kaplicy było także sporo osób - pielgrzymów. Pan Siedlik napisał na tej partyturze adnotację, że to było o 16.15, 26 maja 1968 roku i zapisał również nazwiska wykonawców.
Trzy, może cztery lata temu znalazłem tę partyturę i z nostalgią pomyślałem, że zbliża się 50-lecie mojej twórczości kompozytorskiej.
Po zaanonsowaniu tego faktu, w roku jubileuszu odbyło się sporo koncertów.
- Wielu dyrektorów filharmonii, organizatorów różnych koncertów odpowiedziało na to i już w 2017 roku rozpoczęła się seria koncertów, podczas których wykonywane były moje kompozycje.
Właśnie w 2017 roku, na zamówienie pana Marka Mosia dla orkiestry kameralnej AUKSO, odbyło się prawykonanie mojego „Divertimento” w ramach Festiwalu Prawykonań Polskich w wielkiej sali NOSPR-u. To było preludium mojego jubileuszu. W październiku 2017 roku Zespół Szkół Muzycznych nr 1 przy ul. Miodowej w Warszawie rozpoczął oficjalnie mój jubileusz, wykonując „Mszę Jasnogórską” na sopran, bas, chór i orkiestrę. Wykonawcami byli soliści i Szkolna Orkiestra Symfoniczna, oraz Jasnogórski Chór Chłopięco-Męski Pueri Claromontani. Całością dyrygował Radosław Labahua. Najpierw odbył się koncert w Katedrze Warszawskiej, 8 października 2017 , a drugi odbył się 12 października w Bazylice Jasnogórskiej. Dwie potężne świątynie – Katedra Warszawska i Bazylika Jasnogórska wypełnione były po brzegi publicznością, która bardzo gorąco przyjęła mój utwór i wykonawców. Ojcowie z Jasnej Góry, także przywitali mnie serdecznie i gratulowali. Były to dwa piękne wieczory.
Później zaczęły się inne koncerty kompozytorskie – zamówienie Filharmonii Lubelskiej na „Te Deum” z okazji 100-lecia KUL i 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Prawykonanie utworu odbyło się 6 maja 2018 roku w Lublinie, a 25 maja jeszcze odbyło się wykonanie „Concerto Lendinum”, zaś 18 maja odbył się wielki benefis w Częstochowie. Dyrekcja Filharmonii Częstochowskiej postanowiła uczcić mój jubileusz, organizując mój cały koncert kompozytorski, podczas którego wykonane zostały: „Wałaski” na orkiestrę smyczkową, „Concerto Liliowe”, w którym partie solowe wykonali Krzysztof i Jakub Jakowiczowie, zaś w drugiej części zabrzmiały utwory na większy skład orkiestry – Uwertura koncertowa „Cervus Elaphus” i prawykonanie nowej kompozycji specjalnie pisanej na tę okazję kantaty „Adoracja Grobu Bożego” na chór i orkiestrę. Koncert został entuzjastycznie przyjęty, o czym najlepiej świadczyły wypełniona sala i burzliwe oklaski. Muszę podkreślić, że organizatorzy mocno ten koncert reklamowali, zamieszczając w centralnych miejscach banery i afisze, były wywiady ze mną w lokalnych gazetach oraz w Informatorze kulturalnym.
Kolejne prawykonanie mojego utworu „Nieszporów na Święto Podwyższenia Krzyża” na chór, tenor, bas i dziesięć instrumentów dętych odbyło się w Krakowie 15 sierpnia 2018 roku w kościele św. Marka w ramach 11. Nocy Cracovia Sacra. Kościół św. Marka był wypełniony po brzegi publicznością, nawet w konfesjonale widziałem siedzących ludzi, a sporo osób wysłuchało utworu stojąc, a jest to duża, trwająca godzinę kompozycja. Wykonanie było przepiękne, a wystąpili Chór Kantorei Sankt Barbara oraz orkiestra L’Estate Armonico pod dyrekcją Wiesława Delimata. Jako soliści wystąpili: Przemysław Borys – tenor i Dawid Biwo – bas.
Kolejna uroczystość odbyła się w Warszawie na Ursynowie, gdzie mieszkam. Tam, w dolnym Kościele Wniebowstąpienia Pańskiego, odbył się uroczysty koncert polskiej muzyki z okazji rocznicy 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Nowopowstała Kameralna Orkiestra Ursynowska wykonała mój Koncert Jurajski na 4 skrzypiec i orkiestrę smyczkową. W programie były też utwory Karłowicza, Twardowskiego i Paderewskiego ze Suitą G-dur. Ignacy Jan Paderewski skomponował ten jeden utwór na orkiestrę smyczkową, której niestety nie dokończył. Czwarta część została rozpoczęta i nigdy Paderewski do tego utworu już nie wrócił, a ja postanowiłem dokończyć tę kompozycję. Na tym koncercie odbyło się więc pierwsze pełne wykonanie tego utworu. Musiałem wniknąć w estetykę, styl i dodać coś, żeby podsumować wszystkie części.
9 listopada odbył się wspomniany już koncert w Rzeszowie, a 25 listopada odbył się koncert – benefis mojej muzyki chóralnej, organizowany przez Dzielnicę Ursynów, której jestem jednym z najstarszych mieszkańców. Chór działający w naszej Dzielnicy wykonał moje kompozycje chóralne, a aktor Jerzy Zelnik czytał poezje Jana Pawła II. Koncert miał miejsce w mojej parafii Wniebowstąpienia Pańskiego, której to dolny Kościół ze świetną akustyką pełni rolę sali koncertowej Ursynowa.
12 stycznia 2019 roku w Sali Polskiego Wydawnictwa Muzycznego w Warszawie odbył się koncert kameralny złożony z moich kompozycji, zorganizowany przez Fundację Józefa Elsnera działającą w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Warszawie przy współpracy Stowarzyszenia Autorów ZAiKS, ZKP i PWM. Przyjechali na ten koncert wszyscy moi muzycy- przyjaciele: skrzypaczka Paula Preuss z Gdańska, altowiolista Lech Bałaban z Poznania, Trio fletowe z Bydgoszczy, oraz z Warszawy skrzypkowie Krzysztof i Jakub Jakowiczowie, a także kontrabasista Andrzej Kaczanowski.
To był już chyba ostatni koncert związany z moim jubileuszem 50-lecia pracy twórczej, a teraz trzeba już myśleć o kolejnych kompozycjach i wyzwaniach.
W Pana kompozycjach często słychać inspiracje folklorem, także skomponował Pan dużo utworów o tematyce religijnej.
- Tak, w 1995 roku powstała pierwsza kompozycja mojego nowego stylu postmodernistycznego „Hombark Concerto”. Będąc młodym kompozytorem szukałem różnych inspiracji – najpierw powstało kilka utworów neoklasycznych, później próbowałem szukać różnych elementów współczesności: sonoryzmów i różnych kombinacji strukturalnych, aż przyszedł czas na odejście od eksperymentalnej muzyki i inspiracje tradycją, i to mi bardzo odpowiadało. Postanowiłem, że rozpocznę ten element poprzez penetracje muzyki ludowej. W tej chwili Europa się unifikuje i powiem wprost, że nie podobają mi się tendencje unifikacji kulturowej, bo uważam, że to byłoby ogromne zubożenie kultury europejskiej, gdyby wszyscy się podobnie ubierali, podobnie zachowywali, uprawiali podobną sztukę. Każdy region Europy ma swoją tradycję, swoje zwyczaje, swoje bogactwo kulturowe i uważam, że to należy zachować i promować. Europa jest bogata, bo tworzy ją wiele krajów, a w każdym z nich są charakterystyczne mikroregiony i trzeba je zachowywać.
Ciągle polscy kompozytorzy mogą na nowo sięgać do źródeł muzyki narodowej i ja tym torem poszedłem, komponując „Hombark Concerto”.
Dlaczego akurat muzyka góralska tak Pana inspiruje?
- Ponieważ zawsze lubiłem góry i w każde wakacje, od czasów licealnych, spędzałem 2 lub 3 tygodnie, a później nawet dłużej w Tatrach. Dzięki temu kultura góralska jest mi szczególnie bliska, a od 30 lat zakorzeniłem się najbardziej w regionie Spisza – na wschód od Podhala (Jurgowa, Czarna Góra, Trypsz, Łapsze, Nidzica). Tam sobie zbudowałem góralski domek, który traktuję jako moją siedzibę letnią i jednocześnie letnią pracownię. Sporo kompozycji tam powstało. Zapoznałem się oczywiście ze wszystkimi zespołami, muzykantami, zainicjowałem festiwal „Watra spiska”, który zawsze odbywa się w pierwszą niedzielę lipca.
Zauważyłem, że ten mikroregion spiski nie został jeszcze dokładnie opracowany i postanowiłem zebrać wszystkie utwory, które słyszałem na różnych przeglądach, występach, podczas których czasami grałem na kontrabasie, jak basisty nie było. Zapisałem te wszystkie melodie i jednocześnie poprosiłem o dawne nagrania z lat 70-tych, 80-tych ubiegłego wieku, a także sięgnąłem do starych archiwalnych zapisków, które znajdują się w Muzeum Etnograficznym przy ulicy Długiej w Warszawie. Opracowałem to wszystko, prosząc panią prof. Marię Szurmiej-Bogucką z Krakowa, specjalizującą się w tym regionie, o pomoc w usystematyzowaniu zebranego materiału. Przy pomocy miejscowych działaczy wydaliśmy książkę „Zbiór Pieśni Ludowych Zamagórza Spiskiego”. Zostało tam zamieszczonych prawie 160 pieśni, a część z nich z wariantami, bo często zdarzało się, że kilka nut dawniej śpiewanych było inaczej, a teraz troszeczkę inaczej. Bywa również, że w jednej miejscowości śpiewają inaczej daną pieśń niż w innej. Te wszystkie warianty zostały ujęte.
Te piękne melodie inspirują mnie do komponowania utworów.
Skąd wspomniany już tytuł „Hombark Concerto”?
- Hombark to jest najwyższe wniesienie spośród wzgórz w paśmie pienińsko-spiskim. Jak się wejdzie na szczyt Hombarku, to widać piękną panoramę Tatr. W tym utworze są zakodowane motywy pieśni tego regionu. Jak napisałem tę kompozycję, to w rozmowie z panem Krzysztofem Jakowiczem zapytałem, który instrument poza skrzypcami jest najpiękniejszy i otrzymałem odpowiedź, że poza skrzypcami najpiękniejsze jest dwoje skrzypiec. Jego syn Jakub rozpoczynał już karierę koncertową i napisałem dla nich kompozycję „Concerto Liliowe” na dwoje skrzypiec, a nazwa Liliowe pochodzi od przełęczy Liliowe. Są w tym utworze elementy tańca krzesanego w trzeciej części, ale także szereg motywów z regionu Spisza. Skomponowałem też Kwartet smyczkowy „Spiski” – dwuczęściowy, na wzór czardasza, w którym zawsze jest część wolna i szybka.
A skąd nazwa „Concerto Lendinum”?
- Moje kompozycje są związane z moim życiorysem, z regionami, gdzie przebywam, z różnymi sytuacjami, które mnie bezpośrednio dotyczą, lub dotykały. Tytuł Lendinum czyli lendziański – to odniesienie do regionu mojego pochodzenia po mieczu, jakim jest Lubelszczyzna, a zwłaszcza jej południowe regiony, gdzie moi przodkowie zamieszkiwali od wielu pokoleń (domniemam, że co najmniej od XIII wieku).Tam są groby moich dziadów i praprapradziadów, stąd w tym utworze zastosowałem elementy pieśni ludowej tego regionu.
„Concerto Lendinum” to utwór niedawno utrwalony. Wkrótce po naszym spotkaniu w Rzeszowie otrzymałam w wytwórni DUX płytę, na której znajduje się ten utwór, a partie solowe wykonują wspaniali polscy soliści, bo aktualnie jednym z najlepszych polskich skrzypków jest Jakub Jakowicz, a z wiolonczelistów Tomasz Strahl.
- Zamówienie na tę kompozycję złożył pan Tomasz Strahl, który po wysłuchaniu „Hombark Concerto” i „Concerto Liliowe”, powiedział: „...ja też chciałbym mieć taką ładną kompozycję” i dodał później, aby oprócz solowej partii dla wiolonczeli i orkiestry dodać jeszcze solowe skrzypce.
Niedawno zgłosił się pan Jan Miłosz Zarzycki, znakomity dyrygent, który poprosił o zgodę na nagranie tego utworu na płycie „Polskie Koncerty Współczesne”, którą chce wydać ze swoją Filharmonią Kameralną w Łomży. Ucieszyłem się z tej propozycji i wypożyczyłem cały materiał orkiestrowy. Jestem pod wrażeniem, bo to wykonanie jest cudowne. Różni się nieco od poprzednich. Ja zresztą dopuszczam różne interpretacje, moje kompozycje nie są bardzo ściśle określone, jeśli chodzi o tempo, dynamikę czy artykulację. Pozostawiam dużo swobody wykonawcom. Cieszę się z wielkiego sukcesu, bo płyta otrzymała nagrodę „Fryderyk 2019” w kategorii „Album Roku Muzyka Symfoniczna i Koncertująca”. Wielka Gala rozdania „Fryderyków” muzyki poważnej odbyła się 12 marca tego roku w wielkiej sali NOSPRu w Katowicach.
Proszę jeszcze powiedzieć o inspiracjach w nurcie muzyki religijnej.
- W muzyce religijnej inspiruje mnie chorał gregoriański i słychać to już w „Mszy Jasnogórskiej”. Moje „Nieszpory na Święto Podwyższenia Krzyża” zawierają kompendium tego, co działo się w muzyce wokalnej, od chorału gregoriańskiego, poprzez organum, elementy Ars Nova, polichóralność renesansową, a w dramatycznych momentach ostre brzmienia współczesne – sekundowe, trytonowe, nonowe.
Inspiracje są dla kompozytora bardzo ważne, ale najbardziej dyscyplinuje kompozytora w procesie tworzenia utworu zamówienie, które określa dokładny termin.
- Tak, to jest straszna inspiracja (śmiech).
To jest wielka mobilizacja. Muszę przyznać, że nigdy nie przeżywałem czegoś takiego, jak w drugiej połowie 2017 roku i pierwszej połowie 2018 roku. Komponowałem dwie wielkie formy: „Te Deum” na sopran, tenor, bas, chór i orkiestrę – dzieło, które ma około 20 minut oraz jednocześnie „Adorację Grobu Bożego” – 25 minut na chór i wielką orkiestrę. Musiałem te dwa utwory skomponować w ciągu 7 miesięcy. Oprócz moich zajęć pedagogicznych, nie myślałem o niczym innym tylko o tych kompozycjach i cały czas poświęcałem pracy twórczej. Na szczęście zdążyłem.
Rozmawiamy w jednym z dwóch Pana miejsc pracy – w Szkole Muzycznej w Warszawie, gdzie uczy Pan obecnie kompozycji.
- Obecnie Zespół Państwowych Szkół Muzycznych w Warszawie. To można powiedzieć najstarsza szkoła muzyczna w Polsce. Jej początki sięgają czasów Józefa Elsnera, który założył ją na początku XIX wieku. Jednym z jej absolwentów był nie kto inny jak Fryderyk Chopin. Po II wojnie światowej, szkoła, która miała status Konserwatorium podzielana została na etap wyższy (obecnie Uniwersytet F. Chopina) oraz etap niższy, czyli PSM II stopnia im. J.Elsnera, która to szkoła obecnie wchodzi w skład kilku szkół muzycznych. Uczę w niej już 44 lata. Obecnie już tylko prowadzę zajęcia z „Propedeutyki kompozycji”, pomagając młodym uczniom, którzy są zainteresowani kompozycją, przypominając sobie moje zmagania twórcze w młodzieńczym wieku, gdzie miałem szczęście spotkać znakomitego nauczyciela i kompozytora, jakim był wspomniany wcześniej Romuald Twardowski. Najwięcej zajęć z młodzieżą mam w tym pokoju, gdzie obecnie rozmawiamy, przy pianinie marki Blüthner. Na początku uczyłem przedmiotów teoretycznych: harmonii i kształcenia słuchu, improwizacji. Jednocześnie zaczęła się do mnie zgłaszać młodzież, która ma potrzeby i zacięcie kompozytorskie. Stworzyłem więc przedmiot „Propedeutyka kompozycji”. Napisałem odpowiedni projekt, który został zaakceptowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Po zakończeniu przewodu na stopień naukowy doktora habilitowanego, podjąłem także pracę na Wydziale Edukacji Muzycznej Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, gdzie mnie zaproszono. W 2012 roku otrzymałem tytuł profesora sztuk muzycznych.
Lubi Pan uczyć?
- Lubię, chociaż zaraz po studiach uważałem, że nie jestem do tego stworzony. Wolałem komponować, ale będąc młodym człowiekiem nie miałem zbyt wielu zamówień, a środki do życia są potrzebne i zacząłem uczyć. Początkowo musiałem się przygotowywać do prowadzenia lekcji harmonii czy kształcenia słuchu. Po niedługim czasie okazało się, że dobrze uczę, otrzymywałem pochwały, nagrody dyrektora i polubiłem tę pracę.
Jestem jednak przede wszystkim kompozytorem, a pedagogikę traktuję jako spłatę moich długów, bo wielokrotnie na swojej drodze spotkałem pedagogów, którzy zafascynowali mnie sztuką muzyczną.
Czy teraz może Pan trochę odpocząć, czy są zamówienia i terminy na kolejne nowe kompozycje?
- Skomponowałem niedawno utwór na chór a’capella, który po raz pierwszy zostanie wykonany w maju. W tej chwili komponuję utwór na skrzypce i altówkę, który zamówił u mnie świetny altowiolista pan Lech Bałaban dla siebie i swojego syna – skrzypka. Prawykonanie także planowane jest w maju w Bydgoszczy. Pan Jan Miłosz Zarzycki także zamówił u mnie kompozycję dla swojej Łomżyńskiej orkiestry. Myślą wyprzedzam jeszcze dalej, aby zdrowia i życia starczyło.
Polecamy uwadze czytelników „Klasyki na Podkarpaciu” płytę zatytułowana „Polskie Koncerty Współczesne” zdobywcy „Fryderyka” za 2019 rok, z trzema bardzo interesującymi kompozycjami: Koncertem na gitarę i orkiestrę smyczkową Marcina Błażewicza, Trinity Concerto na saksofon sopranowy i orkiestrę smyczkową Pawła Łukaszewskiego oraz Concerto Lendinum op. 44 na skrzypce, wiolonczelę i orkiestrę smyczkową naszego znakomitego gościa – Sławomira Czarneckiego.
- Jeszcze raz podkreślę, że mój utwór jest świetnie wykonany, bowiem Jakub Jakowicz i Tomasz Strahl należą do najwyższej klasy nie tylko polskich wykonawców, a Orkiestra Łomżyńska jest bardzo czujna, a maestro Jan Miłosz Zarzycki jest świetnym muzykiem, który znakomicie rozumie muzykę współczesną. Nie byłem na sesjach nagraniowych, nie chciałem muzyków krępować swoją obecnością. Miałem do nich pełne zaufanie. Zanim otrzymałem egzemplarze autorskie, zobaczyłem w sklepie płytę i natychmiast ją kupiłem, włożyłem do odtwarzacza i zachwycony byłem wykonaniem, bo jest wyjątkowe. Nagroda jest więc w pełni zasłużona.
Spotkaliśmy się już na Podkarpaciu podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie i ostatnio w Rzeszowie po wykonaniu wspomnianego już urzekającego dzieła „Concerto Liliowe”. Może niedługo będzie okazja do następnego spotkania?
- Mam taką nadzieję. Zawsze po wykonaniu tego utworu jest owacja i przynajmniej jeden bis, a w Rzeszowie było coś takiego, co zdarza się bardzo rzadko, że publiczność natychmiast poderwała się z miejsc i na stojąco długo oklaskiwała wykonawców. Trzeba podkreślić, że wykonanie utworu przez Krzysztofa i Jakuba Jakowiczów było wprost porywające. Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus pod batutą Jerzego Salwarowskiego była także doskonała. Myślę, że pani prof. Marta Wierzbieniec zechce kiedyś zamieścić w programie kolejny mój utwór. Może właśnie wyróżnione „Fryderykiem” Concerto Lendinum?... A co łączy mnie z Rzeszowem – coś pewnie w genach pozostało, moja pra,pra,prababcia pochodziła z okolic Rzeszowa.
Z prof. Sławomirem Czarneckim rozmawiała Zofia Stopińska 14 marca 2019 roku w Warszawie