Lubię pracować w Rzeszowie - mówi Wojciech Rajski
Zofia Stopińska : Z maestro Wojciechem Rajskim rozmawiamy 10 maja, przed drugim Pana koncertem w Filharmonii Podkarpackiej w tym sezonie, co najlepiej świadczy o tym, że lubi Pan pracować z „naszą” orkiestrą.
Wojciech Rajski : Nie ma żadnych wątpliwości, że lubię i bardzo się cieszę na każdy przyjazd do Rzeszowa. Bardzo dobrze i miło współpracuje się z Filharmonikami Podkarpackimi. Obserwuję jak w ostatnich latach orkiestra się rozwija, gra coraz lepiej i jest bardzo miła atmosfera pracy. Z przyjemnością także przyjeżdżam do Rzeszowa, bo to piękne miasto, które ciągle się zmienia i bardzo dobrze się tutaj czuję.
Z. S. : Podczas poprzedniego koncertu w Rzeszowie, który odbył się 17 marca, a solistą był niemiecki pianista Thomas Duis, zabrzmiały dwa wielkie dzieła: III Koncert fortepianowy c- moll – Ludwiga van Beethovena i IV Symfonia d-moll – Roberta Schumanna. Utwory zostały tak gorąco przyjęte przez publiczność, że solista bisował, a po symfonii brawa nie milkły i Pan także kilkakrotnie wychodził na estradę.
W. R. : Tym razem wykonujemy jedno wielkie dzieło – III Symfonię Schumanna i dwa mniejszych rozmiarów utwory, ale chodzi tu o czas trwania, a nie gatunek i wartość. Koncert harfowy C-dur Boieldieu jest bardzo rzadko grywany, ale bardzo ładny - jak otrzymałem partyturę, to zobaczyłem swoje znaki i przypomniałem sobie, że wiele lat temu, gdzieś za granicą dyrygowałem już tym koncertem, ale to było tak dawno, że nie pamiętam, albo moja pamięć pozostawia coś do życzenia. Gramy też Toccatę na małą orkiestrę – Malawskiego, który jest patronem Filharmonii Podkarpackiej i powinno się co pewien czas jego dzieła wykonywać, aby o nich nie zapomniano.
Z. S. : Muzyka Artura Malawskiego nie jest zamieszczana w programach koncertów – sądzi Pan, że przyjdzie jeszcze czas, że utwory tego kompozytora będą częściej wykonywane?
W. R. : Nie jestem wróżką – czas pokaże, ale nie są to utwory łatwe. Jak przeglądałem partyturę, pomyślałem, że czeka nas dużo pracy, ale orkiestra jest bardzo dobrze przygotowana i wszystko jest w najlepszym porządku. Zawsze jestem mile zaskoczony, że wszyscy w kwintecie grają to co trzeba i nie musimy czytać nut. Z pewnością jest to zasługa wszystkich, ale przede wszystkim pana Roberta Naściszewskiego – koncertmistrza, który bardzo dobrze prowadzi kwintet i to się od razu czuje. Dlatego pewnych miejsc nie musze powtarzać, bo są dobrze wyćwiczone i na pewno zostaną dobrze zagrane podczas koncertu.
Z. S. : Pan Robert Naściszewski, przed przyjazdem do Rzeszowa, był muzykiem prowadzonej przez Pana Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot.
W. R. : Tak – kilka, a może nawet kilkanaście lat u nas grał i też na stanowisku koncertmistrza, ale „koncertmistrzowanie” w orkiestrze kameralnej to zupełnie co innego niż w orkiestrze symfonicznej, bo tam jest o wiele więcej czasu na próby, mniej jest zmian w repertuarze, a tutaj trzeba co tydzień grać coś innego i dlatego nie ma problemu z czytaniem nut – już na pierwszej próbie wszyscy grają. Dlatego próby w Rzeszowie zaczynam we wtorek, a nie w poniedziałek i w czasie czterech prób przygotujemy wszystko tak samo dobrze, jak gdzie indziej w pięć. Orkiestra dąży już do standardów światowych, że koncert przygotowuje się w czasie czterech prób, trzech prób, a niekiedy nawet podczas dwóch prób. Orkiestra Radia Bawarskiego często gra koncert mając tylko jedną próbę i to wystarcza. Zbliżamy się do ideału.
Z. S. : Zapytam teraz o Pana orkiestrę – Polską Filharmonie Kameralną Sopot – także sporo koncertujecie.
W. R. : Faktycznie, sporo koncertujemy i nagrywamy. Każdego roku nagrywamy co najmniej dwie płyty. Czasami koncertujemy także w wielkim składzie – takim jak Filharmonia w Rzeszowie i głowa nas od tego boli, bo mamy na stałe 19. smyczków, a niekiedy musimy grać nawet w 60 – 70 osób, ale mamy stałych muzyków, których wtedy angażujemy i też nie musimy robić dużej ilości prób, bo są to doświadczeni muzycy z dobrych orkiestr.
Z. S. : Chyba w ubiegłym roku, podarował mi Pan album z kompletem symfonii Beethovena i często po niego sięgam, bo te symfonie brzmią trochę inaczej, niż większość nagrań i bardzo mi to odpowiada.
W. R. : Ja nawet nie mam tej świadomości, bo po wydaniu naszych płyt – prawie nigdy już ich nie słucham. Zdarza się, że znajomi mnie zaskoczą – na przykład – przyjdę do kogoś na kolację i jest włączona jakaś symfonia. Pada wówczas najczęściej pytanie – czyje to nagranie? Kiedy posłucham chwilę stwierdzam zazwyczaj – chyba moje. Powiem państwu dlaczego nie słucham. Zawsze coś można w nagraniu znaleźć, co bym zmienił, a jak coś jest utrwalone – już nie można tego zrobić. Pamiętam także miejsca z którymi były problemy przy nagraniu i w czasie słuchania zwracam na nie szczególna uwagę – dlatego, aby spać spokojnie, nie słucham swoich nagrań.
Z. S. : Powrócę jeszcze do kompletu symfonii Beethovena pod Pana batutą. Część z nich nagrana jest w niewielkim składzie orkiestry – myślę, że za czasów Beethovena też wykonywane były przez takie orkiestry.
W. R. : Nagrywaliśmy te symfonie w małym składzie kwintetu, a tylko przy rejestracji IX Symfonii Beethovena, było dziewięciu pierwszych skrzypków, a przy nagraniu pozostałych zawsze było ich sześciu a czasami ośmiu. Dlatego są to nagrania lekkie, przejrzyste, nie patetyczne i monumentalne. Od takiego sposobu grania już się powoli odchodzi, a ponadto w małym składzie trudno grać monumentalnie symfonie Beethovena. Różne są zdania, jak to było za czasów Beethovena. Niektórzy twierdzą, że były wówczas małe składy, inni, że duże – i jedni, i drudzy mają rację, bo jak były pieniądze, to orkiestry były bardzo duże, nawet większe niż dzisiaj, a jak nie było pieniędzy – to orkiestra liczyła czasami tylko sześciu pierwszych skrzypków.
Z. S. : Wiem, że pierwszy nakład waszego albumu z symfoniami Beethovena, szybko został wykupiony.
W. R. : To prawda. Co jakiś czas musimy prosić o zrobienie kolejnych egzemplarzy, ale album jest do kupienia, bo firma TACET ma swoje przedstawicielstwo w Polsce i starczy poszukać informacji w internecie. My sprzedajemy tę płytę na koncertach używając, zgodnie z prawem, kasy fiskalnej.
Z. S. : Drugi nurt Pana działalności – pedagogika, wymaga także sporo czasu, bo przecież od lat prowadzi pan klasy dyrygentury na dwóch uczelniach: Hochschule fur Musik und Darstellende Kunst we Frankfurcie nad Menem i w Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku.
W. R. : Do tego jeszcze mam rodzinę, która się robi coraz większa. Moi synowie – szczęśliwi bliźniacy mają po dziewięć lat i potrzebują taty, stąd nieustannie latam do Frankfurtu, aby się z nimi zobaczyć. Nie narzekam – mam co robić.
Z. S. Pomimo zapełnionego kalendarza, mam nadzieję, że znajdzie w nim Pan miejsce, aby wkrótce poprowadzić koncert w Rzeszowie.
W. R. : W moim kalendarzu zawsze znajdę miejsce na koncert w Filharmonii Podkarpackiej. Będę dyrygował w Rzeszowie jeszcze jesienią. Już bardzo się cieszę na spotkanie z Orkiestrą, a także z pracownikami Biura Koncertowego, którzy rozpieszczają artystów. Zawsze pracuje się tutaj bardzo miło. Ale wcześniej zapraszam na koncert, który odbędzie się już jutro o godz. 19.00 w Filharmonii Podkarpackiej. Solistką będzie doskonała harfistka Paulina Porazińska, a ja dyrygował będę Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. W programie: Schumann, Boiedieu i Malawski.
Z prof. Wojciechem Rajskim rozmawiała Zofia Stopińska 10 maja 2017r.