Zofia Stopińska : Z panią Iwoną Hossą spotykamy się w Rzeszowie, po co najmniej dwóch latach.
Iwona Hossa : Minęło chyba nawet więcej niż dwa lata. Nawet zastanawiałam się nad tym jadąc do Rzeszowa. Koncert związany był z Muzycznym Festiwalem w Łańcucie, ale nie pamiętam już dokładnej daty, czas biegnie szybko. Bardzo się stęskniłam za Rzeszowem i cieszę się , że tutaj jestem i śpiewam partię sopranową w II Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego – to szczególne dzieło, ukochane przez kompozytora. Melomani na całym świecie uważają III „Symfonię pieśni żałosnych” za hit – nie bójmy się tego słowa powiedzieć, ale kompozytor uważał, że to II Symfonia „Kopernikowska” jest jego najlepszym dziełem jakie stworzył. To szalenie energetyczne „kosmiczne” dzieło, bardzo różnorodne i ciekawe. Nie wiem dlaczego jest tak rzadko wykonywane, a szkoda, bo to dzieło wyjątkowe, wcale nie takie proste dla wykonawców, ale zawsze entuzjastycznie przyjmowane przez melomanów.
Z. S. : Staram się uważnie śledzić działalność czołowych polskich muzyków i muszę się przyznać, że często nie nadążam za Pani kalendarzem koncertowym, bo czasami nawet trzy razy w tygodniu występuje Pani w różnych, odległych miejscach.
I. H. : Faktycznie, czasami tak jest, że są dwa a nawet trzy koncerty w tygodniu, ale bywa również tak, że mam dwa tygodnie wolnego. Jak śpiewak ma wolne, to tak naprawdę, nikt o tym nie wie. Cieszę się, że koncerty z moim udziałem są zauważane przez melomanów i nie dzieje się tak tylko dzięki informacjom, które ja przesyłam, czy organizatorzy koncertów. Bardzo się cieszę, że ciągle jestem czynną śpiewaczką, bo w zeszłym roku minęło 20 lat od mojego debiutu na scenie teatralnej. Natomiast w repertuarze oratoryjnym zadebiutowałam prawie 25 lat temu. Rzadko o tym mówię, bo sama nie wiem, kiedy ten czas minął. Nie prowadzę statystyk, po prostu jadę z koncertu na koncert i nie zastanawiam się nigdy który to występ. Przez ostatnie dwa sezony nie występowałam w teatrach operowych, bo skupiłam się na działalności koncertowej. Bardzo często mam zaszczyt śpiewać, od prawie 15-tu lat, z maestro Krzysztofem Pendereckim. Część koncertów odbywa się w Polsce, ale większość za granicą. Dzieje się tak, być może dlatego, że dzieła Krzysztofa Pendereckiego wymagają zwykle ogromnej obsady wykonawczej. Chcę podkreślić, że na całym świecie mistrz Penderecki przyjmowany jest z wielkimi honorami przez włodarzy, natomiast przez melomanów przyjmowany jest często jak „gwiazda rocka” – są wielkie owacje, bez względu na to które dzieło jest wykonywane. Śpiewam dużo muzyki polskiej – bo często wykonuję utwory: Góreckiego i Kilara. Przed dwoma miesiącami nagrywałam z Orkiestrą Kameralną „Amadeus” pod batutą Anny Duczmal-Mróz, pieśni Romana Palestra – niemalże zapomnianego kompozytora polskiego, ale jakże fascynującego muzycznie. Śpiewam też recitale pieśni polskich i niekoniecznie są to te obiegowe utwory – czyli Moniuszki, Chopina, czy Karłowicza, chociaż bardzo chętnie sięgam po te pieśni, bo wiele z nich to wartościowe miniatury, ale śpiewam na przykład pieśni : Ogińskiego, Żeleńskiego, czy Gablenza – zupełnie zapomnianego kompozytora, który pisał przepiękne pieśni na sopran. Oczywiście nie stronię też od repertuaru światowego. Tydzień temu śpiewałam w Katedrze w Oliwie „Exultate Jubilate” – Wolfganga Amadeusza Mozarta z Filharmonikami Bałtyckimi pod dyrekcją Roberta Kabary. Bardzo lubię różnorodność. Nigdy sobie nie wyobrażałam, wykonywania utworów jednego kompozytora, jednej epoki, czy jednego stylu wykonawczego. Oczywiście bardzo cenię sobie takich śpiewaków, którzy wykonują przykładowo – tylko dawną muzykę, albo tylko oratoryjną, czy tylko Mozarta. To są najczęściej wybitni specjaliści, ale mój temperament nie pozwoliłby mi skupiać się na jednym gatunku, czy na jednym kompozytorze. Ja lubię zmiany, uważam, że to bardzo rozwija każdego artystę, że trzeba próbować „chleba z różnych pieców”. Bardzo chętnie sięgam po utwory; Bacha, Haendla czy Mozarta, ale nie stronię od muzyki XIX wieku i tej mojej ukochanej XX-wiecznej muzyki. Trzeba próbować różnorodności, bo jak już powiedziałam – to wszystko szalenie rozwija.
Z. S. : Z tą różnorodnością wiążą się najczęściej ciągłe podróże. Czy to „życie na walizkach” da się polubić?
I. H. : To jest część naszej pracy. Na początku nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo jest to „życie na walizkach”. Mam kilka walizeczek średnich i małych – na krótkie wyjazdy, których właściwie nie chowam do szafy. Przepakowuję je tylko i ruszam w dalszą podróż. Bardzo lubię jeździć samochodem i jak mogę, to jadę sama. Oczywiście lubię też latać samolotami, ale jeśli mogę gdzieś dojechać samochodem, to chętnie to robię. Czasami żartuję, że jestem zawodowym kierowcą, który między trasami śpiewa, bo to często tak wygląda. Prowadzenie samochodu bardzo mnie relaksuje. Mam wtedy czas wyłącznie dla siebie, często nadrabiam różne zaległości, dzwonię, umawiam się, ale też jest czas na różne przemyślenia.
Z. S. : Domownicy pogodzili się z częstą nieobecnością Pani.
I. H. : Tak, ale bywa też tak, że jestem w domu przez kilka dni. Powiedziałam już, że jak śpiewaczka ma wolne, to nikt o tym nie wie. Staram się tak wszystko organizować, aby mieć jak najwięcej czasu dla rodziny, bo to rodzina daje siłę do kolejnych działań i „ładuję akumulatory” w tych wolnych dniach. Dlatego staram się wyjeżdżać często na krótkie, kilkudniowe „wypady” rodzinne, nie tylko w czasie wakacji letnich, czy zimowych. Jak mam parę dni wolnych, to chociaż na weekend jedziemy razem. Czasami też w domu warto posiedzieć, bo to też jest miłe. Prosto z Rzeszowa, wybieramy się na ten długi majowy weekend, do mojej ukochanej Kotliny Kłodzkiej, a więc wcale nie gdzieś za granicę, tylko blisko. Planujemy spędzić dużo czasu na spacerach, a może też wybierzemy się na jakiś koncert i posłuchamy muzyki. Mam nadzieję, że pogoda nam dopisze.
Z. S. : Podróżując samolotem, artyści najczęściej widzą lotnisko i niewiele więcej.
I. H. : Później hotel i salę prób, ale ja też znana jestem z tego, że wyciągam kolegów, a nawet jak jestem sama, to staram się nie siedzieć w hotelu, ale zobaczyć chociaż, co jest dookoła, posmakować trochę kuchni lokalnej, bo to mnie zawsze fascynuje, bez względu na to – czy to jest jakiś region Polski, czy świata. Zawsze można odnaleźć jakiś smakołyk, podziwiać i delektować się nim. Warto też wyjść i zwiedzić pobliskie muzeum, albo pójść do ciekawego ogrodu, parku lub lasu jeśli znajduje się niedaleko. Wiadomo, że jeśli między próbą, a koncertem jest niewiele czasu, to trzeba się przygotować i skoncentrować na utworze, który się wykonuje. Natomiast jeśli jest próba w przeddzień koncertu, to zwykle można znaleźć czas na zwiedzanie. Bardzo lubię być w nowych miejscach. Zawsze z takiej podróży przyjeżdżamy bogatsi o miłe wspomnienia, zapamiętujemy piękne miejsca, czasem też przywozimy parę zdjęć.
Z. S. : Dzieli się Pani także swoimi umiejętnościami i doświadczeniem z tymi, którzy chcą zostać śpiewakami, prowadząc klasę śpiewu w Akademii Muzycznej w Poznaniu.
I. H. : Dziewiąty rok pracuję już w tej chwili w Akademii Muzycznej w Poznaniu. To kolejna moja fascynacja, która zaczęła się wraz z rozpoczęciem pracy. Chciałam spróbować swoich sił na polu pedagogicznym. Wielką odpowiedzialnością jest praca nad głosem z młodymi ludźmi, bo to jest instrument jedyny, który dostajemy, z którym się rodzimy i z którym umieramy. Nie możemy go odłożyć do futerału, ani wymienić na inny i dlatego ta praca jest tak odpowiedzialna, żeby dobrą drogę wskazać tym młodym ludziom, dobrą linię repertuarową i pracować nad doskonaleniem głosu. Odkryłam w tej pracy swoją kolejną ogromną pasję i bardzo lubię pracę z młodymi ludźmi. Nie zawsze ona jest łatwa, czasem bywa wyboista, jak każda praca, jak każda ścieżka, natomiast przynosi mi bardzo dużo satysfakcji. Myślę, że studiującym w mojej klasie też, bo większość moich wychowanków pracuje w zawodzie. Ci co nie pracują, to dlatego, że wybrali inną ścieżkę. Jest coś pięknego i fascynującego w tym, że dostaje się młodą osobę, która chce śpiewać, chociaż czasami na początku nie jest tak bardzo – mówiąc językiem młodzieżowym „wkręcona” w ten zawód i kiedy doborem odpowiedniego repertuaru, odpowiednich ćwiczeń i tym, jak to się mądrze mówi, procesem dydaktycznym – dochodzimy do tego etapu, że nagle się okazuje jaki ma rodzaj głosu. Jestem przeciwniczką „szufladkowania” głosu studenta na starcie. To się wszystko okaże później. Po pewnym okresie pracy ze studentem, w momencie kiedy już możemy „lepić” jego emploi muzyczne, jest to naprawdę coś tak fascynującego, że mogłabym o tym opowiadać godzinami. Młode pokolenie zupełnie inaczej myśli, jest bardziej otwarte na świat, nie ma tych barier, które myśmy mieli. Dzisiaj są duże możliwości jeśli chodzi o wyjazdy na konkursy i przesłuchania, czy kursy mistrzowskie. Na kursy mistrzowskie przyjeżdżają śpiewacy już ukształtowani, którzy zwykle kończą naukę, są sprawni technicznie, mają spory repertuar i wymagają tylko szlifów. Tutaj bardzo się przydaje mój bagaż doświadczeń zawodowych. Nie wyobrażam sobie, aby kursy mistrzowskie mógł prowadzić ktoś, kto nie występował wcześniej, czy specjalizował się w jednym gatunku muzyki wokalnej. Na kursach mistrzowskich pedagog musi mieć doświadczenie w pracy z dyrygentem, pracy z reżyserem, z kameralistami – tego nie można nauczyć się z książek. Wszystkie doświadczenia, które zdobywamy w pracy z dużą orkiestrą, ale także z małym zespołem, czy z pianistą, partnerowanie sobie na scenie – to możemy przekazać młodym, początkującym, a już dużo umiejącym śpiewakom. Bardzo lubię takie rodzaje masterclass, kiedy przyjeżdżają piękne głosy, wspaniale przygotowane i faktycznie ta praca polega na takim ostatnim szlifie. Nie wyobraża sobie pani jaka to satysfakcja, kiedy okazuje się, że na przykład wykonywana nawet na kilku konkursach aria, może być zaśpiewana jeszcze inaczej. Fascynuje mnie taka praca i wiele się sama uczę, bo zawsze wiele wynoszę z obserwacji ludzi – jak podchodzą do konkretnych problemów, do konkretnych utworów. To jest chyba najlepsza szkoła.
Z. S. : Aby być dobrym śpiewakiem i dobrym nauczycielem śpiewu, trzeba mieć trochę wiedzy z psychologii.
I. H. : Szczególnie w pracy pedagogicznej, bo przecież z każdym pracujemy indywidualnie i trochę inaczej. Ktoś jest bardziej odporny psychicznie, ktoś inny mniej, ktoś ma gorszy dzień, bo akurat coś się stało w jego życiu prywatnym, co niestety przekłada się na żywy instrument, jakim jest głos ludzki. Czasami trzeba troszeczkę odpuścić, czasami pogłaskać, innym razem być zdecydowanym i solidnie motywować do pracy. Musimy także pewne rzeczy umieć oddzielić i jak mówiła moja pani profesor „trzeba mieć twardą skórę słonia”. Coś w tym jest faktycznie, bo publiczność która przychodzi na koncert, czy spektakl i kupuje bilety - chce mieć piękny koncert, a my – artyści musimy widowni ten piękny koncert zapewnić. To bardzo ciekawy temat.
Z. S. : W Rzeszowie, w II Symfonii Góreckiego partneruje Pani Adam Kruszewski - wyśmienity polski baryton, kontynuator tradycji wielkich barytonów Teatru Wielkiego – Opery Narodowej.
I. H. : To prawda. Uważa się przecież, że Adam Kruszewski jest bezpośrednim spadkobiercą artystycznym Andrzeja Hiolskiego i to jest bardzo trafne porównanie. Nie znam chyba osoby, która nie uwielbiałaby Adama Kruszewskiego – jako artysty i jako człowieka. Mam przyjemność znać , przyjaźnić się, a przede wszystkim śpiewać z panem Adamem, od prawie dwudziestu lat. W większości były to spektakle w Teatrze Wielkim w Warszawie, ale też liczne koncerty z muzyką Góreckiego, czy Pendereckiego. Poza tym, że bardzo się lubimy i chętnie spędzamy razem czas na rozmowach, to jest to tak dojrzały i tak wspaniały artysta, że ja bardzo dużo nauczyłam się od niego, nie tylko wokalnie, ale też muzycznie. Adam Kruszewski do każdego utworu podchodzi bardzo analitycznie, ale nie chodzi tu tylko o czysto wykonawczą stronę, ale także historię powstania dzieła, jakie były wówczas wydarzenia na świecie z dziedziny historii, literatury, sztuki. Należy tylko czerpać garściami tę wiedzę, przekazywaną w sposób bezpośredni, ale nie nachalny. Jest to wspaniały artysta i bardzo się cieszę, że kolejny raz mamy okazję razem pracować.
Z. S. : Zgodzi się chyba Pani ze mną, że aktualnie mamy „złoty okres polskiej wokalistyki”. Nigdy w historii nie zdarzyło się, aby tylu znakomitych polskich śpiewaczek i śpiewaków odnosiło sukcesy na całym świecie. Występujecie w najsłynniejszych salach, jesteście gorąco oklaskiwani i zapraszani ponownie.
I. H. : Mamy chlubne przykłady z historii, ale były to najczęściej pojedyncze „złote głosy”, od kilku lat jest prawdziwy „wysyp” na światowych - tych największych scenach wspaniałych polskich śpiewaków na czele z Olą Kurzak, Piotrem Beczałą, Tomaszem Koniecznym, Rafałem Siwkiem, Arturem Rucińskim – wiele sławnych nazwisk można by było jeszcze wymienić. Trzeba być dumnym i cieszyć się z tego, że mamy tylu wspaniałych śpiewaków występujących na całym świecie. Należy podkreślić, że zawsze mieliśmy znakomitych śpiewaków, ale niestety granice były dla nich zamknięte i tylko z tego powodu nie mogli śpiewać w najznamienitszych teatrach operowych na świecie. Cieszmy się z tego, że teraz te nasze piękne głosy są pokazywane od Metropolitan po La Scalę.
Z. S. : Mam nadzieję, że wyjedzie Pani z Rzeszowa z miłymi wspomnieniami i niedługo chętnie przyjmie Pani zaproszenie na Podkarpacie.
I. H. : Oczywiście – do Łańcuta, Sanoka, czy Rzeszowa powrócę z największą przyjemnością.
Z wybitną polską śpiewaczką panią Iwoną Hossą rozmawiała Zofia Stopińska 28.04.2017r.