Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

23. Mielecki Festiwal Muzyczny - Inauguracja

WOJTEK MAZOLEWSKI QUINTET

Oskar TOROK - trąbka
Marek POSPIESZALSKI - saksofon
Joanna DUDA - instrumenty klawiszowe
Qba JANICKI- perkusja
Wojtek MAZOLEWSKI - kontrabas

11 września 2020, godz. 19.00, sala widowiskowa Domu Kultury SCK
Bilety w cenie 40 zł - do nabycia w kasie kina GALAKTYKA (dni robocze od godziny 14, w soboty i niedziele - godzinę przed seansem kinowym, w środy - kasa nieczynna)

„23. Mielecki Festiwal Muzyczny dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca”

AURORA ORCHESTRA - MUSIC OF THE SPHERES

Spis utworów:

1. Mozart:  cz.I Allegro vivace [Symphony No. 41 in C Major, K. 551 "Jupiter"]
2. Mozart:  cz.II Andante cantabile [Symphony No. 41 in C Major, K. 551 "Jupiter"]
3. Mozart: cz.III Menuetto (Allegretto-Trio) [Symphony No. 41 in C Major, K. 551 "Jupiter"]

4. Mozart: cz.IV Molto allegro [Symphony No. 41 in C Major, K. 551 "Jupiter"]

5. Richter: Journey (CP1919)

6. Dowland: 2. Time Stands Still (Arr. Muhly) [Third Booke of Songes, 1603]

7. Adès: 1. Rings [Violin Concerto "Concentric Paths"]

8. Adès: 2. Paths [Violin Concerto "Concentric Paths"]

9. Adès: 3. Rounds [Violin Concerto "Concentric Paths"]

10. Bowie: Life on Mars? (Arr. Barber)

Music of the Spheres to debiut Aurora Orchestra dla Deutsche Grammophon.

Album oparty jest na starożytnej greckiej koncepcji o ruchu planet, wytwarzającym niebiańską harmonię o głębokim pięknie i znaczeniu. Ta poetycka idea niesłyszalnej dla ludzkiego ucha muzyki w kosmosie stała się przewodnią koncepcją rozumienia wszechświata dla myślicieli i naukowców przez ponad dwa tysiące lat, od starożytności do renesansu.

To pierwszy raz, kiedy Aurora przeniosła swoje nowatorskie podejście znane z występów orkiestry do nagrania studyjnego. Serce albumu stanowi niezapomniane wykonanie 41. i zarazem ostatniej symfonii Mozarta, zwanej „Jowiszową”, natomiast kompozycja Journey (CP1919) autorstwa Maxa Richtera została zamówiona specjalnie do tego projektu i jest inspirowana odkryciem CP1919, pierwszego pulsara, czyli gwiazdy neutronowej. W dziele wykorzystano rytmy, którym odpowiadają te same proporcje, jakie starożytni astronomowie wykorzystywali do opisu orbit planet. Richter – zainspirowany projektami orkiestry pod nazwą „by heart” – stworzył je do wykonania przez muzyków z pamięci. Początkowo Aurora, wykonując ten utwór na żywo, spowita jest absolutną ciemnością, po czym powoli iluminacja świetlna odsłania artystów, łącząc ich światłem w piękny, XVII-wieczny diagram harmonicznego porządku kosmosu Pitagorasa. Kompozycja Journey (CP1919) jest dostępna w streamingu oraz do pobrania od dzisiaj, 29 maja, a pełny album ukaże się cyfrowo w piątek, 12 czerwca.

Na płycie znajduje się również Koncert skrzypcowy „Concentric Paths” Thomasa Adèsa z solistą Pekką Kuusisto oraz pierwsze nagranie studyjne pieśni Johna Dowlanda, Time Stands Still, z aranżacją Nico Muhly’ego. Utwór ten w wykonaniu Aurory z udziałem solisty Iestyna Daviesa miał swoją światową premierę na scenie Kings Place w listopadzie 2018 roku.

Program dopełnia piosenka Davida Bowiego, Life on Mars, w aranżacji Johna Barbera, która była wykonywana na bis podczas trasy koncertowej Music of the Spheres w Wielkiej Brytanii w czerwcu 2019 roku. Program orkiestry podczas tego tournée, z którym odwiedziła ona Canterbury, Birmingham oraz Londyn, był prezentowany w ramach The Orchestral Theatre, serii ekscytujących wydarzeń, obejmujących różne gatunki muzyczne i formy sztuki, które pozwalają odkryć na nowo format koncertowy i zaoferować odważne, nowe sposoby zainteresowania muzyką orkiestrową.

Zakończyła się 5. edycja Young Arts Festival w Krośnie

Koncerty na żywo i transmisje online - zakończyła się 5. edycja Young Arts Festival w Krośnie

23 sierpnia zakończył się krośnieński muzyczny crossover - Young Arts Festival. Podczas koncertów granych na żywo i transmitowanych online wystąpili Marek Napiórkowski, Artur
Lesicki, Atom String Quartet i Jacob Collier. Jak co roku wydarzenie przyciągnęło do Krosna gwiazdy muzyki prezentujące różne style muzyczne, a program artystyczny spotkał się z dużym
zainteresowaniem ze strony podkarpackiej publiczności.

Young Arts Festival 2020 otworzył nastrojowy koncert duetu gitarowego Marka Napiórkowskiego i Artura Lesickiego. Artyści zagrali znane muzyczne motywy filmowe oraz
swoje własne kompozycje. Koncert odbył się pięknej scenerii krośnieńskiego rynku.- Piękne miejsce, świetny festiwal. Naprawdę jesteśmy zaskoczeni poziomem organizacji,
poziomem tego, jak tu jest pokazywana ludziom muzyka, która nie jest najbardziej popularna w naszym kraju. Świetnie się tu czujemy, bardzo dobrze nam się tu grało – powiedział Artur
Lesicki tuż po piątkowym koncercie.

Napiorkowski Lesicki

Drugiego dnia na Young Arts Festival zagrał charyzmatyczny Atom String Quartet. W programie koncertu zabrzmiała muzyka Krzysztofa Pendereckiego oraz kompozycje
każdego z członków kwartetu – Dawida Lubowicza, Michała Zaborskiego, Mateusza Smoczyńskiego i Krzysztofa Lenczowskiego. Kwartet zagrał w otwartej przestrzeni na terenie
Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce.

- Mimo że graliśmy plener, czuliśmy się komfortowo jak w sali koncertowej. Ta zieleń, która nas otacza, którą się czuje, sprawia, że inaczej się tu gra, ale według mnie warunki koncertowe
były doskonałe – powiedział Mateusz Smoczyński z Atom String Quartet.

Festiwal zamknął Jacob Collier, wybitny brytyjski kompozytor i multiinstrumentalista, którego koncert był transmitowany prosto na krośnieński rynek z Londynu. Collier zaprezentował
2 utwory ze swojego najnowszego albumu – Djesse Vol.3, który ukazał się 14 sierpnia, oraz specjalnie przygotowaną dla publiczności Young Arts Festival improwizację na temat
polskiego hymnu, co było dla publiczności i dla organizatorów niezwykłym doświadczeniem

- Ta wersja naszego hymnu była jednym z najwspanialszych momentów wszystkich edycji festiwalu. Usłyszeliśmy geniusza, który na skrzydłach swojej fantazji przeniósł Mazurek
Dąbrowskiego w zupełnie nowy wymiar. To było dogłębnie poruszające doświadczenie – komentuje Bartłomiej Tełewiak, dyrektor artystyczny Young Arts Festival.

Jacob Collier 037

Wszystkie koncerty 5. Edycji Young Arts Festival były transmitowane online na stronie www.youngarts.pl oraz w mediach społecznościowych organizatora – Fundacji Young Arts.
Dodatkowo koncert Jacoba Colliera można było obejrzeć na portalu Onet.

- Transmisje online to dla Young Arts Festival nowa forma prezentowania koncertów, na którą zdecydowaliśmy się z powodu pandemii. Konieczność zachowania na widowni bezpiecznego
dystansu sprawiła, że musieliśmy ograniczyć liczbę uczestników do 250-350 osób, co stanowi niedużą część tego, do czego przywykliśmy podczas festiwalu. Dzięki transmisjom
w wydarzeniu zdalnie mogli wziąć udział wszyscy chętni, w tym również ci, którzy dziś bezpieczniej czują się we własnych domach – mówi Anna Nawrocka-Tełewiak,
pomysłodawczyni festiwalu. – Poza tym dzięki internetowi Young Arts Festival mógł dotrzeć do zupełnie nowej widowni w różnych częściach Polski, daleko poza Podkarpaciem – dodaje.

Tegoroczny Young Arts Festival odbył się dzięki wsparciu partnerów strategicznych: Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (wydarzenie dofinansowano ze środków
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka", realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca) oraz
Województwa Podkarpackiego. Mecenasem wydarzenia był PKN Orlen, a partnerami: Fundacja PGNiG, Gmina Krosno, Biuro Wystaw Artystycznych, Muzeum Przemysłu Naftowego
i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza, Regionalne Centrum Kultur Pogranicza, Zespół Szkół Muzycznych w Krośnie, Glob Cars Krosno, Drukarnia Hedom, Restauracja Posmakuj.
Patronat medialny nad przedsięwzięciem objęli: TVP Kultura, TVP Rzeszów, Polskie Radio Program 2, Polskie Radio Rzeszów, KrosnoSfera oraz Onet.
 /Young Arts Festiwal - Informacja prasowa/

"Polska 1920 - 2020"

Zapraszamy do wysłychania koncertu:

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej

Marta Kluczyńska - dyrygent

Sławomir Chrzanowski - dyrygent

Paweł Kowalski - fortepian

W programie:

F. Chopin – Koncert fortepianowy f-moll, Polonez A-dur (opr. G. Fitelberg),

W. Kilar – Orawa

K. Dębski – muzyka z filmu „Bitwa Warszawska” („Sarabanda miłosna”; „Na Warszawę, na Berlin, na Paryż”, „Polonez bitewny")

https://www.youtube.com/watch?v=Agksfj5fn-A

Rafał Bartmiński: "Bez publiczności artyści nie mogą istnieć."

            „Młody polski tenor, Rafał Bartmiński, gościnnie wykonujący partię Pasterza, z ogromnym, lekko barytonalnie zabarwionym głosem, lśniącym jak metal, stawia wysoką poprzeczkę dla przyszłych śpiewaków gościnnych w Operze w Wuppertalu”. Tak po premierze opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego, która odbyła się 14 czerwca 2014 roku, napisał Stefan Schmöe w „Westdeutsche Zeitung”.
             Ja także miałam szczęście wielokrotnie podziwiać i oklaskiwać Rafała Bartmińskiego, a interesuję się Jego karierą od 2007 roku, kiedy to w VI Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki otrzymał drugą nagrodę i 11 nagród pozaregulaminowych.
Niedawno dowiedziałam się także o związkach Artysty z Przemyślem, gdzie spędzał czas w rodzinnym gronie na przełomie lipca i sierpnia tego roku. Stąd też mogłam się umówić na spotkanie w upalne sierpniowe popołudnie właśnie w Przemyślu.

          Nic do tej pory o Pana związkach z Przemyślem nie wiedziałam.
          - Jestem związany z Przemyślem rodzinnie, ponieważ moi rodzice pochodzą z Przemyśla. Tutaj się urodzili i na Kruhelu spędzili swoje młodzieńcze życie, a po ukończeniu średniej szkoły wyjechali na studia do Lublina i tam już zamieszkali na stałe. Dlatego ja się urodziłem w Lublinie, ale Przemyślaninem jestem na pewno sercem. Dla mnie jednym z najważniejszych miejsc na ziemi jest Kruhel w Przemyślu, bo tam jest dom rodzinny.
          Ostatnio ten dom stał się tylko wakacyjnym domem, gdzie się spotykamy, a jak byłem dzieckiem, to w czasie wakacji co najmniej 20, a czasem nawet 30 osób tam przyjeżdżało i bawiliśmy się z kuzynami, urządzając różne olimpiady. Zawsze było wesoło i radośnie.
Teraz jest nas mniej, ale jest mój ojciec, wczoraj przyjechał brat i wieczorem będziemy z rodziną przyjemnie spędzać czas przy grillu. Nasze grono powiększy się także o wuja z Krasiczyna, bo był proboszczem w Krasiczynie ponad 40 lat. Bardzo jestem emocjonalnie związany z Krasiczynem, ponieważ dokładnie 31 lipca o 17:00 braliśmy tam ślub z moją małżonką. Nasz ślub odbył się 34 lata po ślubie moich rodziców, dokładnie w tym samym kościele, o tej samej godzinie, tego samego dnia i ten sam ksiądz, czyli mój wujek, udzielał nam ślubu.

          Z tego co wiem, małżeństwa są szczęśliwe.
          - Absolutnie tak, odpukać w niemalowane, mam nadzieję, ze zgodnie z przysięgą będziemy razem do końca życia.

          24 lipca brał Pan udział w koncercie inaugurującym Festiwal Dziedzictwa Kresów, a ten koncert odbył się także na Podkarpaciu, bo w zabytkowej cerkwi w Radrużu i chyba był Pan tam po raz pierwszy. Proszę powiedzieć o wrażeniach.
          - Przepiękne miejsce, XVI-wieczna cerkiew i dzwonnica otoczone są kamiennym murem i jeszcze się okazało, że oddalone jest zaledwie trzysta metrów od granicy ukraińskiej, a tym samym jest to granica Unii Europejskiej, to wrażenia były spotęgowane. Podziwialiśmy także przepiękne stare polichromie, a moja żona miała jedyną możliwość wejścia za ikonostas, bo ta świątynia jest już tylko muzeum i dlatego mogliśmy wejść w takie tajemne miejsce, do którego w czynnej świątyni mogą wchodzić jedynie kapłani.
          Moja babcia opowiadała, że zarówno w Przemyślu, jak i wcześniej w Bączalu, żyli z Ukraińcami w wielkiej przyjaźni i często razem świętowali. Najpierw zapraszali do siebie grekokatolików i prawosławnych, a później byli przez nich zapraszani.
Trochę tej tradycji pozostało w mojej rodzinie, bo w okresie Świąt Bożego Narodzenia śpiewamy kolędy polskie, ale zawsze kończymy kolędą ukraińską.
          Wracając do koncertu, to byłem także pod wrażeniem w czasie jego trwania. Wszystko było rejestrowane i mam nadzieję, że niedługo będę mógł zobaczyć i usłyszeć wszystko, co zostało utrwalone. Od ekipy filmowej wiem, że pięknie udało im się zrobić ogólne ujęcie cerkwi i jej otoczenia z drona, a dopiero później kamery pokazują wnętrze świątyni i przebieg koncertu.

           Cały koncert wypełniła muzyka sakralna.
            - To były pieśni miłości i wiary, sakralne pieśni chrześcijańskie (cerkiewne oraz katolickie) i żydowskie. Staraliśmy się najpierw znaleźć wspólny mianownik tych trzech wyznań, a jest nim Bóg, a także chcieliśmy potraktować wszystkie wyznania jednakowo. Dlatego wykonaliśmy po sześć pieśni. Udało nam się włączyć do programu Mychajło Werbyckiego, ukraińskiego księdza greckokatolickiego, związanego z Przemyślem i niedalekimi Młynami, kompozytora m.in. hymnu narodowego Ukrainy.
Podczas wykonania jego pieśni „Swiatyj Boże” zastanawiałem się, czy kiedyś nie była ona śpiewana także w cerkwi w Radrużu.

            Cerkiew w Radrużu jest niewielka i zaledwie kilkanaście osób mogło wewnątrz słuchać koncertu.
             - To prawda, ale Centrum Kulturalne w Przemyślu, kierowane przez dyrektora Janusza Czarskiego, postarało się, aby na zewnątrz można nas było widzieć i słyszeć, stąd telebim i kolumny na zewnątrz.
Śpiewaliśmy bez towarzyszenia instrumentów, ale rozpoczynałem kiedyś od śpiewania w chórze i dla mnie był to powrót do źródeł. Podjąłem się tego zadania z miłości do śpiewu.

             Pierwsze Pana kontakty z muzyką klasyczną były w chórze, a nie w szkole muzycznej?
             - Uczyłem się w szkole muzycznej grać na kontrabasie, ale ten instrument nie interesował mnie wystarczająco. Po ukończeniu szkoły muzycznej I stopnia i szkoły podstawowej, pomyślałem o konkretnym zawodzie i postanowiłem pójść do technikum samochodowego.
             Tęskniłem jednak za muzyką, a przede wszystkim za przyjaciółmi ze szkoły muzycznej, m.in. za Pawłem Wajrakiem, który jest koncertmistrzem w Filharmonii Krakowskiej. Ponieważ Paweł i kilku moich przyjaciół grało w założonym przez ks. Andrzeja Borzęckiego zespole „Cantate Deo”.
A ponieważ był to chór i orkiestra, zacząłem śpiewać w chórze i bardzo mi się to spodobało.
             Pierwszym moim nauczycielem był Kazimierz Bukat, który jest chórmistrzem Chóru Filharmonii Narodowej i po pewnym czasie postanowiłem rzucić wszystkie śrubki, smary i uczyć się śpiewać.
             Początkowo myślałem, że może poprowadzę chór u wujka w Krasiczynie, albo będę prowadził jakiś mniejszy zespół wokalny. Przez pewien czas myślałem też o weterynarii, bo bardzo lubię zwierzęta, ale nie byłem skory do nauki w tym kierunku. Ostatecznie postanowiłem wybrać śpiew, bo pomyślałem, że w ten sposób mogę leczyć dusze. Ludzie często idą na koncert do filharmonii, aby ukoić duszę.

             W końcu postawił Pan na śpiew i pojechał Pan do Katowic, do prof. Eugeniusza Sąsiadka.
             - To także było zrządzenie losu, ponieważ moja mama była nauczycielką w przedszkolu specjalnym i często przychodziłem do niej przed zakończeniem pracy, i rozmawiałem z jej podopiecznymi. Mogę nawet powiedzieć, że te dzieci były mi bliskie.
             Natomiast moja ciotka, która mieszkała w Katowicach, była dentystką i między innymi leczyła też dzieci upośledzone i pochodzące z trudnych środowisk. Wspólnie z ks. Ignacym Czaderem z Bielska-Białej prowadzili charytatywne stowarzyszenie „Ignis”, które organizowało kolonie dla tych dzieci. Jeździłem na te kolonie w charakterze opiekuna tych dzieci i w ten sposób poznałem środowisko katowickie. Poznałem także ks. Pawła Sobierajskiego, mojego pierwszego nauczyciela śpiewu solowego, który studiował śpiew w Akademii Muzycznej w Katowicach i polecił mi tę uczelnię.

             Można powiedzieć, że szybko się Pan zaaklimatyzował na wydziale wokalno-aktorskim katowickiej Akademii Muzycznej i zaczął Pan robić duże postępy, które zaowocowały sukcesami w konkursach muzycznych oraz występami.
              - Mogę powiedzieć, że miałem wielkie szczęście, może dlatego, że tenor jest rzadko spotykanym głosem. Już na pierwszym roku studiów brałem udział w spektaklu „Domek trzech dziewcząt” Franciszka Schuberta. Była to dobra okazja do poznania starszych kolegów i nawiązania dobrych kontaktów.
Na drugim roku wystąpiłem już w „Requiem” Wolfganga Amadeusa Mozarta. Wkrótce nawiązałem współpracę z Filharmonia Śląską i tak zaczęły się moje występy na estradach, które trwają do dzisiaj.
              Mogę powiedzieć, że zacząłem śpiewać zawodowo już na drugim roku studiów. Miałem wielkie szczęście, bo wielu moich kolegów nie miało szczęścia w czasie studiów śpiewać z orkiestrą, a dla mnie był to chleb powszedni.

              Pewnie bardzo ważny był dla Pana udział w XI Konkursie Wokalnym im. Ady Sari w Nowym Sączu, gdzie otrzymał Pan III miejsce, ale ważniejszy w Pana karierze był udział w szóstej edycji Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki w Warszawie w 2007 roku, bo oprócz II miejsca zdobył Pan 11 nagród pozaregulaminowych.
              - Pamiętam, że koncert finałowy prowadziła pani Grażyna Torbicka, która zapowiadając kolejną nagrodę specjalną, żartowała, mówiąc: „Niech Państwo zgadną, kto otrzymał tę nagrodę specjalną?”.
              Bardzo sobie ten konkurs cenię, ale dużo zawdzięczam pani Janinie Annie Pawluk i jej mężowi Lesławowi Pawlukowi, bo to są moi mistrzowie, którzy mnie tak naprawdę do tego konkursu przygotowali, od wyboru repertuaru poczynając. Pani Janina Anna Pawluk jest znakomitą pianistką, urodziła się we Lwowie, związana była najpierw krakowskim środowiskiem muzycznym, a później przez wiele lat pracowała jako pianista – korepetytor w Teatrze Wielki w Warszawie. To Ona pracowała ze mną przed Konkursem i towarzyszyła mi podczas jego trwania. Dlatego panią Janinę nazywam „matką artystyczną”.
              Nie miałem wtedy jeszcze dużego doświadczenia muzycznego oraz repertuarowego i zawsze towarzyszący pianista pomaga nam prowadzić frazę, uczy nas muzykowania, różnych stylów.
              Zawsze miałem wielkie szczęście do ludzi i moim pierwszym korepetytorem na studiach był Robert Marat, który jest teraz profesorem Akademii Muzycznej w Łodzi. To wybitny pianista, fantastyczny, dobry człowiek i cieszę się, że obdarzył mnie swoją przyjaźnią. Później trafiłem pod skrzydła pani Janiny Anny Pawluk. Mam szczęście spotykać na swojej drodze dobrych ludzi.
              Z takimi wybitnymi artystami i wspaniałymi osobami występowałem także w Radrużu, z Gerardem Edery na czele. Wszyscy są moimi przyjaciółmi, z którymi dość często spotykamy się na różnych estradach i zawsze potrafimy stworzyć przyjazną atmosferę, która udziela się publiczności.

              Bardzo szybko rozpoczął Pan współpracę z Teatrem Wielkim – Operą Narodową.
              - Pamiętam, jak w czasie studiów pojechaliśmy do Teatru Wielkiego w Warszawie na „Króla Rogera” w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Wszedłem wtedy do tego budynku i uważnie się wszystkiemu przyglądałem, sądząc, że może jeszcze kiedyś przyjadę tu ponownie. Okazało się, że po trzech latach od tego wydarzenia stanąłem już na scenie w tym budynku. Nigdy nie byłem etatowym pracownikiem Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, ale bardzo długo, bo osiemnaście lat, z nią współpracowałem.
              Był czas przerwy i teraz znowu mam propozycję współpracy. Zawsze ten Teatr traktowałem z wielką atencją jako Teatr macierzysty.

              Ta współpraca pozwalała Panu rozwijać skrzydła w innych teatrach operowych oraz śpiewać za granicą.
              - Była też przerwa ze względów rodzinnych, bo dzieci były małe, a ja jestem wielkim domatorem i nigdy nie robię kariery za wszelką cenę. Nie potrzebuję sobie niczego udowadniać, nie odczuwam takiej potrzeby.
              Nie ma dla mnie wielkiej różnicy, czy śpiewam w Białymstoku, czy w Innsbrucku. Jestem szczęśliwy, kiedy podczas spektaklu czy koncertu czuję, że zgromadzona w Sali publiczność potrzebuje artysty.
Nauczyłem się od pani Krystyny Jandy, żeby łamać wszelkie bariery pomiędzy sceną a widownią.
Bez publiczności artyści nie mogą istnieć.

              Należy także powiedzieć, że dość długo był Pan zapraszany przez Mistrza Krzysztofa Pendereckiego do wykonywania partii tenorowych w Jego utworach.
              - To prawda. Bardzo sobie cenię tę współpracę. Wszystko zaczęło się w Teatrze Wielkim w Warszawie. Zostałem zaproszony do wykonania partii Don Luigino w operze „Podróż do Reims” Gioacchino Rossiniego, a dyrygował tym spektaklem Alberto Zedda. Później śpiewałem w innych spektaklach i między innymi wystawiana była opera „Ubu Rex” Krzysztofa Pendereckiego, w której śpiewałem partie syna króla.
Później Mistrz Krzysztof Penderecki zaprosił mnie na przesłuchanie i rozpoczęła się nasza współpraca.
              Dzięki temu byłem jednym z solistów w dziełach Krzysztofa Pendereckiego, które wykonywane były między innymi w Puerto Rico, Izraelu, Holandii i wielu innych krajach. Śpiewałem partie tenorowe w takich dziełach Mistrza Pendereckiego, jak: „Te Deum”, „Kosmogonia”, „Polskie Requiem” czy „Credo”. To nie są dzieła łatwe do opanowania i wymagają wielkiego skupienia oraz uwagi, ale zawsze były wyjątkowe, niezapomniane koncerty. Kilka dzieł Krzysztofa Pendereckiego z moim udziałem zostało utrwalonych na płytach, między innymi pod batutą maestro Antoniego Wita.

               Ma Pan w repertuarze wiele utworów z różnych epok.
               - Bardzo się cieszę, że mam takie szerokie spektrum repertuarowe, bo od renesansu przez barok (Bach, Haendel), później Mozart, Britten, Szymanowski, Penderecki, Górecki oraz mój ulubiony Moniuszko. Cenię sobie to, że nie jestem „zaszufladkowany” do jednej epoki, czy innej specjalizacji, tylko często otrzymuję różne wyzwania, które przyjmuję i z powodzeniem wykonuję.

               Do tej pory nasza rozmowa dotyczy głównie Oper i dzieł oratoryjno–kantatowych. Czy występuje Pan z recitalami?
               - Powiem szczerze, że nawet bardzo chętnie przyjmuję zaproszenia do wykonania recitali. Mieliśmy nawet z Tomkiem Radziwonowiczem projekt zatytułowany: „Bella Italia” z muzyką włoską, złożony m.in. z pieśni neapolitańskich i muzyki filmowej, ale nie było takiego zainteresowania, jak się spodziewaliśmy. Bardzo bym chętnie śpiewał recitale, ale nie mam zaproszeń od filharmonii i innych instytucji zajmujących się koncertami muzyki klasycznej. Jest to przykre.

               Kończył Pan studia wokalno-aktorskie, ale zdarza się, że występuje Pan również jako aktor dramatyczny.
               - Zauważył mnie kiedyś Krzysztof Zanussi w czasie jakiejś premiery w Warszawskiej Operze Kameralnej, bo kiedyś przez pięć lat byłem pracownikiem etatowym w tej instytucji. Wkrótce Krzysztof Zanussi zaprosił mnie do udziału w „sesji castingowej” do Teatru Telewizji. Okazało się, że z czasem połknąłem „bakcyla aktorskiego”. Później ogromnie się cieszyłem ze współpracy z panią Krystyną Jandą podczas realizacji „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki w Łodzi. Bardzo się polubiliśmy i później otrzymałem od pani Krystyny propozycję współpracy w spektaklu „Maria Callas – master class” w jej teatrze.
               Bardzo mnie ta propozycja zaskoczyła, ale zgodziłem się i jestem zadowolony, bo jest to bardzo miła współpraca, dająca satysfakcję. Gramy ten spektakl i bardzo się cieszę, że mogę poznawać wielkich mistrzów sztuki aktorskiej.
Ponieważ Teatr Wielki i Opera Narodowa znajdują się w jednym gmachu, to mamy okazję spotykać znakomitych aktorów.

               Występującemu w spektaklu operowym, niezbędne są także umiejętności aktorskie.
               - Staram się zawsze, abym w roli, w którą się wcielam, był przekonywujący nie tylko w warstwie muzycznej, ale także w warstwie aktorskiej. Bardzo lubię utożsamiać się z postacią, którą gram. To dla mnie ogromna frajda.

               Jestem przekonana, że bardzo ceni sobie Pan fakt, że w 2015 roku otrzymał Pan międzynarodową nagrodę „Złoty Orfeusz”.
               - Owszem, nie udało nam się wtedy otrzymać Fryderyka za nagranie „Oratorio la morte di San Filippo Neri”, ale za to gdzie indziej nas doceniono.

               W sposób szczególny doceniła Pana wielka orędowniczka twórczości Stanisława Moniuszki, pani Maria Fołtyn.
               - To mnie także trochę zaskoczyło, ponieważ z panią Marią Fołtyn nigdy nie miałem osobistych kontaktów. Po VI Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki otrzymałem informację z Fundacji Kultury Polskiej, że zostałem uhonorowany przez panią Marię Fołtyn „Małym Berłem”, jako propagator muzyki Stanisława Moniuszki.
Jest to bardzo miłe wyróżnienie, ale zanim go otrzymałem, kochałem twórczość Stanisława Moniuszki i starałem się ją propagować. Jestem jednym z niewielu wykonawców, którzy mają wszystkie główne partie tenorowe jego oper w repertuarze. W trakcie przygotowań nie raz rzucałem nutami, bo nie wszystko jest takie łatwe, jak się wydaje, ale później byłem szczęśliwy, że mam kolejne dzieło Moniuszki w repertuarze.
               W ubiegłym roku wykonywaliśmy „Litanie ostrobramskie” w Wilnie, pod batutą maestro Antoniego Wita. Śpiewaliśmy w kościele akademickim, gdzie na chórze organowym jest popiersie Stanisława Moniuszki. Tam, kilkaset metrów od Ostrej Bramy, te Litanie były po raz pierwszy wykonywane, po wielu latach. Mieliśmy świadomość, że kiedyś w tym miejscu rozbrzmiewały one pod batutą kompozytora. Wrażenie ogromne.

               Czytałam również dużo recenzji o Pana kreacjach różnych utworów w Polsce i za granicą. Czy czyta Pan recenzje i przywiązuje Pan do nich wagę?
               - Miło jest czytać, jak recenzenci pochlebnie o nas piszą, przykro jest, kiedy piszą źle. Staram się zachowywać do tego dystans. Bardzo mnie ujęły słowa Gustawa Holoubka, który napisał w liście do recenzentów: „Nigdy nie byłem tak dobry ani tak zły, jak o mnie pisaliście”.
               Prawda zawsze jest pośrodku. Nie staram się o względy recenzentów, ale staram się być uczciwy wobec publiczności. Niekoniecznie muszę się zawsze publiczności podobać, bo moim głównym celem jest przekazać jej jakąś historię, chociaż zawsze staram się szukać dobra w postaciach, które kreuję.

               Wspomniał Pan, że każdego roku latem jest Pan przez jakiś czas w Przemyślu. Jak Pan postrzega to miasto? Według mnie Przemyśl jest pięknym miastem, ale ciągle wymaga dużo troski.
               - Dużo się zmieniło na dobre. Przemyśl jest miastem, które kocham i zawsze za nim tęsknię. Jak czasami mam koncerty w Rzeszowie, to po próbie nie idę do hotelu w Rzeszowie, tylko jadę do Przemyśla, bo tu jest mój ukochany Kruhel i zostaję tu na noc, a dopiero rano jadę na próbę.
Jak jestem w pobliżu, to zawsze muszę tu przyjechać.

               Bardzo się ucieszyłam, że jest Pan w Przemyślu i możemy się spotkać. Mam nadzieję, że będzie Pan także czasami tu przyjeżdżał, aby koncertować.
               - Są pewne plany, o których rozmawialiśmy z panem Januszem Czarskim. Mam nadzieję, że niedługo zaczniemy działać.

               Bardzo się cieszę, czekamy na koncerty z Pana udziałem. Chcemy słuchać artystów na żywo.
               - My także chcemy występować dla ludzi. Mam nadzieję, że niedługo wrócimy do właściwej pracy.

Zofia Stopińska

Young Arts Festival 2020

         Od 21 do 23 sierpnia odbywa się w Krośnie znany i lubiany muzyczny crossover – Young Arts Festival. Podczas festiwalowych koncertów wystąpią Jacob Collier, Marek Napiórkowski, Artur Lesiecki i Atom String Quartet, a w unikatowych lokalizacjach koncertowych zabrzmią przede wszystkim dzieła polskich kompozytorów. Motyw przewodni 5. edycji festiwalu, która obędzie się po lockdownie i w warunkach pandemii, to Nowe Otwarcie.

          Young Arts to festiwal muzyczny poświęcony muzyce poważnej, który odkrywa jej nieznane oblicza. To crossover, który łączy w sobie różne muzyczne stylistyki, szuka nietypowych interpretacji, pozwala na odważne improwizacje, jest miejscem przenikania się brzmień klasycznych, jazzowych i pop. Festiwal odbywa się Krośnie, do którego od pięciu lat przyjeżdżają największe gwiazdy świata muzyki. Tegoroczna edycja wydarzenia będzie trwać trzy dni, a na jej ostateczny kształt w istotnym stopniu wpłynęła pandemia.

          - Jeszcze niedawno było zagrożenie, że tegoroczny Young Arts Festival przegra z COVID 19. Ograniczenia organizacyjne, bezpieczeństwo uczestników, mobilność artystów – te kwestie komplikowały się jak nigdy dotąd. Jednak najlepszym sposobem na pandemię jest dopasowanie się do nowej rzeczywistości i stąd Nowe Otwarcie – mówi Bartłomiej Tełewiak, dyrektor artystyczny Young Arts Festival. – To otwarcie na kameralistykę, na koncertowanie online, na muzykę polską różnych gatunków, na krótszy program i występy przed mniej liczną widownią.

          Festiwal otworzy wybitny duet Marek Napiórkowski i Artur Lesicki, który w piątek 21 sierpnia zaprezentuje interpretacje gitarowe słynnych polskich tematów filmowych, takich jak Lalka, Prawo i pięść, Wojna domowa czy Człowiek z żelaza. Koncert będzie nawiązaniem do pierwszego wspólnego albumu obu muzyków – Celuloid, na którym w wymarzonej formule mogli pokazać swoją wirtuozerię, a jednocześnie wydobyć to, co najpiękniejsze w muzyce Krzysztofa Komedy, Wojciecha Kilara, Andrzeja Kurylewicza, Andrzeja Korzyńskiego i Jerzego "Dudusia" Matuszkiewicza.

          Drugiego dnia festiwalu w Krośnie zabrzmi brawurowo wykonana muzyka współczesna. Atom String Quartet zagra koncert poświęcony pamięci zmarłego w tym roku Krzysztofa Pendereckiego. W programie wystąpienia słynnego kwartetu smyczkowego znajdzie się m. in. materiał z ich najnowszej płyty pod prostym i wiele mówiącym tytułem – Penderecki. Koncert odbędzie się niezwykle oryginalnej przestrzeni kopalni ropy naftowej w Bóbrce koło Krosna, obecnie Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego.
- Young Arts Festival zawsze poszukuje unikatowych i nieoczywistych przestrzeni koncertowych. Umieszczenie koncertu muzyki współczesnej w miejscu tak ważnym dla polskiej innowacji w przemyśle jak Muzeum w Bóbrce, może teraz zyskać zupełnie nowy wymiar innowacji w muzyce – mówi Bartłomiej Tełewiak.

          Krośnieński festiwal zamknie w niedzielę 23 sierpnia Mozart XXI wieku, czyli Jacob Collier - genialny młody instrumentalista, interpretator muzyki różnych gatunków, laureat Grammy, który zyskał sławę, nagrywając swoją pierwszą płytę w studiu domowym, pod wymownym tytułem In My Room. W czasie tegorocznej pandemii Jacob Collier podbił serca internetowej publiczności cyklem koncertów nadawanych z domu w mediach społecznościowych.

          - Wybór Jacoba Colliera na zagraniczną gwiazdę „pandemicznej” edycji Young Arts Festival wydawał nam się dość oczywisty. Występ wybitnego muzyka światowej sławy, który potrafi stworzyć show w granicach swojego domu, bawić publiczność na odległość – to idealny punkt programu festiwalu w czasach koncertowania online – tłumaczy Tełewiak.

          Podczas koncertu nadawanego na żywo z Londynu Collier zaprezentuje materiał ze swojej premierowej płyty oraz specjalne przygotowane interpretacje polskich utworów. Koncert zostanie transmitowany przez ogólnopolski portal internetowy, a krośnieńska publiczność będzie mogła go oglądać w specjalnie przygotowanym plenerowym kinie.

          Partnerami strategicznymi 5.edycji Young Arts Festival są: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (wydarzenie dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka", realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca) oraz Województwo Podkarpackie. Mecenasem wydarzenia jest PKN Orlen, a partnerami: Gmina Krosno, Biuro Wystaw Artystycznych, Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza, Drukarnia Hedom, Restauracja Posmakuj.
Patronat medialny nad przedsięwzięciem objęli: TVP Kultura, TVP Rzeszów, Polskie Radio Program 2, Polskie Radio Rzeszów, KrosnoSfera oraz Onet.

Program 5. edycji Young Arts Festival:

Piątek 21 sierpnia, godz. 20:00
Napiórkowski &Lesicki “Celuloid. Muzyka filmowa”
Arkadowe Podcienia Rynku w Krośnie

Sobota 22 sierpnia, godz. 20:00
Atom String Quartet „Współcześni Pendereckiemu”
Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa w Bóbrce

Niedziela 23 sierpnia, godz. 20:00
Jacob Collier „In My Room”
live streaming na Onet.pl oraz w mediach społecznościowych YAF, Arkadowe Podcienia Rynku w Krośnie

O Young Arts Festival:
Young Arts Festival to alternatywa dla festiwali muzyki klasycznej. Charakteryzuje się on świeżym spojrzeniem na muzykę instrumentalną, niekonwencyjnymi pomysłami, łączeniem stylów muzycznych. Wydarzenie odbywa się Krośnie od 2016 r., a kolejne edycje festiwalu gromadziły znakomitych międzynarodowych artystów tj. legendarny Kronos Quartet – określany jako najlepszy kwartet świata, Septura Brass – pochodzący z Londynu wybitny zespół instrumentów dętych, który po raz pierwszy pojawił się w Polsce, jazz’menów: Michała Urbaniaka, Leszka Możdżera, Adama Bałdycha, Krzesimira Dębskiego, Nikolę Kołodziejczyka czy Krzysztofa Lenczowskiego, kameralistów m.in. Kwartet Śląski oraz orkiestry symfoniczne prezentujące spektakularny repertuar.
Od samego początku Young Arts Festival, charakteryzuje spójna i nowoczesna forma prezentacji wizualnej, profesjonalizm produkcji koncertów – począwszy od doboru artystów poprzez wybór często niekonwencjonalnych i wymagających lokalizacji (lotniczy hangar, balkon zabytkowej kamienicy etc.), multimedialny charakter wydarzeń – wykorzystanie nowoczesnych form mappingu, wizualizacji (m.in. jako tło koncertu symfonicznego, dzięki któremu udało się stworzyć wirtualną przestrzeń kosmiczną nad głowami słuchaczy w 2018 roku.). Pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym Young Arts Festival jest Krośnianin i skrzypek – Bartłomiej Tełewiak. Festiwal jest przedsięwzięciem społecznym realizowanym przez Fundację Young Arts.

Duet skrzypcowy to wyjątkowa forma muzykowania

             Polish Violin Duo, czyli znakomici młodzi skrzypkowie Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak, zwycięzcy ubiegłorocznego Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie w kategorii Zespoły Kameralne, powrócili na Podkarpacie z trzema koncertami, realizowanymi przez Polski Impresariat Muzyczny w ramach cyklu „Z klasyką przez Polskę”.
Z Artystami rozmawiałam 8 sierpnia w Sanoku.

              Bardzo krótko jesteście na Podkarpaciu. Czy planujecie tu wrócić w tym roku?
              Marta: W ramach cyklu „Z klasyką przez Polskę” mamy na Podkarpaciu zaplanowane trzy koncerty. Pierwszy wykonaliśmy wczoraj w Strzyżowie, w sali Państwowej Szkoły Muzycznej im. Zygmunta Mycielskiego, dzisiaj odbył się drugi koncert w Sanockim Domu Kultury, a jutro gramy w regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie. W planach mamy oczywiście sporo koncertów, również na Podkarpaciu – m.in. w październiku będziemy grać w Rzeszowie.

              Tym razem zachwycacie publiczność przede wszystkim muzyką polską.
              Robert: Tak, jak sama nazwa naszego duetu wskazuje - chcielibyśmy propagować muzykę polską, również tę mniej znaną, czy do tej pory niedocenianą. W związku z tym zawsze w naszym repertuarze znajdują się utwory kompozytorów polskich. Chociaż dziś pierwszy z nich - Suita D-dur na dwoje skrzypiec „Podróże Guliwera” to dzieło niemieckiego mistrza epoki baroku Georga Philippa Telemanna, reszta naszego programu składała się z utworów kompozytorów polskich. Wykonaliśmy klasyczne Duo Concertant Es-dur op. 10 Joachima Kaczkowskiego, romantyczne kaprysy g-moll i D-dur op. 18 Henryka Wieniawskiego oraz dzieła twórców XX wieku: Suita Grażyny Bacewicz, Sonatina Romualda Twardowskiego i Suita Michała Spisaka.

              Wszyscy, którzy przyszli na koncert, byli zachwyceni, oklaski nie milkły i wykonali Państwo dwa krótkie, również wirtuozowskie utwory, na bis.
              Marta: Jak długo brawa publiczności nie milkną, to zawsze staramy się jeszcze coś dodać. Tym razem był to Czardasz Michaela Mclean’a, a pożegnaliśmy się utworem Perpetuum mobile – Carla Bohma.

              Poznaliśmy się w 2019 roku podczas Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w Rzeszowie, gdzie oprócz I nagrody w kategorii Zespoły Kameralne otrzymaliście aż 6 nagród specjalnych w postaci zaproszeń na koncerty. Czy te koncerty już się odbyły?
              Robert: Część koncertów jest już za nami. Graliśmy już w Łomży i Lublinie, a 17 października tego roku mamy zaplanowany koncert w Rzeszowie.
              Marta: Czekamy na realizację koncertów w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, w Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach, a także jesteśmy w kontakcie z panem Józefem Kolinkiem i czekamy na datę koncertu, ponieważ ze względu na pandemię były one zawieszone.

              Uważam, że mieliście więcej szczęścia niż inni muzycy, bo występowaliście już w czerwcu.
              Marta: Tak, pierwszy koncert z towarzyszeniem Filharmonii Kameralnej im W. Lutosławskiego wykonywaliśmy już 25 czerwca w Łomży, w lipcu graliśmy także koncert w Janowcu i teraz jesteśmy z trzema koncertami na Podkarpaciu.

              Można powiedzieć, że Polish Violin Duo pracowicie spędziło miesiące, podczas których koncertów nie było.
              Marta: Cały czas staraliśmy się pracować nad nowymi utworami oraz się rozwijać, aby wystartować po tej przerwie z nową energią.

              Na swoim koncie macie ponad 180 nagród m.in. na konkursach w Japonii, USA, Serbii, Grecji, Szwecji, Anglii. Francji, Włoszech, Bośni i Hercegowinie, Niemczech i Polsce, ale pewnie radości sprawiła Wam wiadomość o wygranym niedawno konkursie w Atenach.
              Robert: Owszem, otrzymaliśmy I nagrodę w konkursie w Atenach, ale mamy jeszcze świeższą wiadomość, że dostaliśmy Grand Prix w konkursie w Belgii.
              Marta: Otrzymaliśmy także I nagrodę w konkursie OPUS w Krakowie. To wszystko świadczy o tym, że staraliśmy się pracować podczas tej przerwy. W czasie pandemii wszystkie konkursy zostały odwołane albo odbywały się w formule online i w ten sposób byliśmy w stanie się pokazać nawet w Atenach.
              Robert: Na wszystkie te konkursy trzeba było wysłać nie edytowane nagrania, wykonane z jednego nieprzerwanego ujęcia. Następnie wraz z wymaganymi dokumentami przesyłaliśmy je do oceny międzynarodowego jury, które najlepszym przyznawało nagrody i wyróżnienia.

              Skrzypce zawsze inspirowały i inspirują kompozytorów, ale duet skrzypcowy także.
              Robert: Jest w czym wybierać, mamy w planie poszerzyć nasz repertuar o wiele utworów. W najbliższej przyszłości będziemy pracować nad resztą duetów Joachima Kaczkowskiego, a jeżeli nam szczęście dopisze, to będziemy realizować płytę z duetami tego kompozytora.
Planujemy także przygotować duety Sergiusza Prokofiewa oraz Eugène Ysaÿe’a...
              Marta: Chcemy także sięgnąć po Mieczysława Weinberga. Najbardziej jednak cieszy nas fakt, że zaczynają się z nami kontaktować współcześni kompozytorzy i chcą komponować dla nas utwory. Jeden utwór napisany specjalnie dla nas już powstał, a skomponował go Michał Janocha i mamy nadzieję już niedługo przedstawić ten utwór publiczności. W fazie tworzenia natomiast jest takich utworów jeszcze kilka.

              Czy laury zdobyte w ubiegłym roku w Rzeszowie zaowocowały?
              Robert: Na pewno Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie ułatwił nam start, bo otrzymaliśmy wiele zaproszeń koncertowych. Coraz intensywniej działamy i nasza kariera stopniowo się rozwija.

               Może Krosno jest trochę większym miastem, ale Sanok nie jest metropolią, a Strzyżów jest piękny, ale mały. Pewnie inaczej czujecie się na estradach większych sal koncertowych, wypełnionych publicznością, a inaczej w kameralnych warunkach.
               Robert: Ponieważ energia, która jest zawarta w utworach, i którą chcemy przekazać publiczności, zawsze jest taka sama, stale staramy się grać na tak samo wysokim poziomie. Oczywiście wspaniale koncertuje się w większych salach dla ogromnej publiczności, natomiast zawsze staramy się dać z siebie wszystko obojętnie, czy jest to koncert w filharmonii, czy koncert kameralny dla niewielu osób.
               Marta: Bardzo doceniamy wszystkich słuchaczy, którzy przychodzą na nasze koncerty. Jak w sali gromadzi się mała publiczność, to wiemy, iż są to osoby, które przyszły specjalnie, aby nas posłuchać. Nie z przymusu, tylko z chęci spędzenia z nami wspólnie czasu i posłuchania ulubionej muzyki. Staramy się wówczas dać z siebie jak najwięcej, aby te osoby wyszły usatysfakcjonowane z naszego występu.

               Słuchając Was podczas Konkursu w Rzeszowie i dzisiaj przekonałam się, że na pulpitach leżą nuty, przewracacie kartki, ale tak naprawdę znacie wykonywane utwory na pamięć.
               Robert: Ma pani rację. Umiemy wszystko na pamięć, a nuty są jedynie ściągą i planem „b”. Zdarzają się newralgiczne momenty w niektórych utworach, które wymagają zerknięcia w nuty, ale generalnie gramy z pamięci. Mamy pewne ustalenia w interpretacji, jednak za każdym razem gramy inaczej. Nigdy nie zagramy dwa razy tak samo, zawsze słuchamy się nawzajem, a nasze porozumienie na scenie jest zaskakujące nawet dla nas (śmiech).
Zawsze grając z Martą mam ogromne poczucie bezpieczeństwa. Jestem pewien, że cokolwiek wymyślę, to Marta zawsze będzie ze mną w sensie muzycznym i będzie to spójne.
Nuty to dla nas tylko mała pomoc i dodatkowe oparcie.
               Marta: Mam takie same odczucia jak Robert. To, że znamy wszystkie wykonywane utwory na pamięć, bardzo nam pomaga w stałym kontakcie, bo możemy na siebie patrzeć i nie musimy grać „z nosem w nutach”. Tylko dzięki temu możemy sobie pozwolić na tak wielką swobodę.

               Z ogromną przyjemnością Was słuchałam, ale także z wielką przyjemnością cały czas na Was patrzyłam. Nawet czasami odnosiłam wrażenie, że Wasze instrumenty rozmawiają ze sobą.
               Robert: Bardzo nam miło to słyszeć i bardzo nam zależy, aby publiczność w ten sposób nas odbierała. Zależy nam na całkowitej komunikacji muzycznej między dwoma instrumentami.
               Marta: Oprócz tego jesteśmy także bardzo szczęśliwi, gdy czujemy podczas występu powiązanie i integrację z publicznością.

               Jeszcze jest trochę czasu, ale w październiku musicie powrócić na zajęcia, bo przecież jeszcze studiujecie. Pani jest studentką Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu w klasie skrzypiec prof. Bartosza Bryły, natomiast pan Robert studiuje w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi w klasie dr hab. Kariny Gidaszewskiej, i wtedy nie można będzie robić wspólnych prób tak często.
               Robert: Wszystko okaże się na początku roku akademickiego, bo pandemia ciągle trwa i nie wiadomo, jak to wszystko się ułoży. Na pewno jednak nie przestaniemy pracować w duecie i szykować programu na kolejne wydarzenia. Nawet gdyby zostały odwołane, albo zmieniły się ich terminy na późniejsze, to i tak warto pracować nad programem. Zamierzamy ciągle sięgać po nowe utwory.
               Marta: Zawsze udaje nam się ten wspólny czas na próby organizować i sądzę, że nic się pod tym względem nie zmieni. Zazwyczaj wygląda to tak, że raz Robert przyjeżdża na jakiś czas do Poznania, a następnym razem ja jadę do Łodzi. Staramy się wszystko planować tak, żeby każde z nas mogło podołać wszystkim obowiązkom na uczelniach i nie tylko.

               Wiem, że każde z Was prowadzi także solową karierę.
               Robert: Tak, ostatnio grałem w Toruniu wraz z pianistą Marcinem Sikorskim koncert kameralny z sonatami skrzypcowymi i utworami wirtuozowskimi Szymanowskiego i Wieniawskiego. Również w Toruniu mam zaplanowany na 2 października koncert, podczas którego z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną wykonam Koncert skrzypcowy Paganiniego. Kolejny koncert z panem Marcinem Sikorskim mam zaplanowany na 10 października w Bydgoszczy i 17 października mamy koncert z Martą.
               Marta: Ja z kolei mam w planach koncerty w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej, w październiku gram koncert w Poznaniu. Każde z nas oprócz wspólnych koncertów prowadzi także solową działalność, ale staramy się to wszystko harmonijnie łączyć i chcielibyśmy nadal działać w ten sposób.
               Robert: Bardzo nam zależy na graniu w duecie, bo dla nas ta forma muzykowania jest wyjątkowa i chcemy ją kontynuować jak najdłużej.

               Dzisiejszemu występowi towarzyszyły mikrofony i kamery. Są jakieś plany wydawnicze związane z tym koncertem?
               Marta: Bardzo możliwe, wszystko zależy od organizatorów dzisiejszego koncertu. Na pewno planowane jest udostępnienie go w Internecie, może nawet będzie emisja w TVP Kultura, ale to się jeszcze okaże.

               Wspomnieli Państwo o zaplanowanym w październiku koncercie w Rzeszowie.
               Robert: Koncert w Rzeszowie zaplanowany jest na 17 października. Mamy nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie i koncert się odbędzie. Serdecznie Państwa zapraszamy.

Zofia Stopińska

  

 

        

 

XX Międzynarodowy Przemyski Festiwal Salezjańskie Lato - ostatnie koncerty

            Dobiega końca 20. edycja Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato „Między wschodem a zachodem”. To wydarzenie muzyczne, które każdego lata gromadzi w przemyskich kościołach miłośników muzyki sakralnej. Organizatorzy zapraszają jeszcze dzisiaj o 19:30 do Archikatedry greckokatolickiej pw. św. Jana Chrzciciela na koncert wokalny, podczas którego wystąpią Zespół wokalny Krajka, Cracow Baroque Consort, Chór Archikatedry Greckokatolickiej, Artur Szczerbinin – organy, a dyrygować będą Jarosław Wujcik i Tomasz Ślusarczyk. W programie znajdą się „ Wieczernia” Tomasza Szewerowskiego, Psalmy i Kanty ludowe anonimowych twórców z XVII wieku oraz ”Alliluja” i „Otcze nasz” ks. Mychajły Werbyckiego.
            Tegoroczna edycja Festiwalu zakończy się jutro o 19.30 w Kościele pw. Św. Józefa – XX Salezjanów koncertem oratoryjnym, a w programie znajdą się „Sonata Sancti Caroli” Philippa Jacoba Rittera oraz „Missa Rectorium Cordium” Romanusa Weichleina.

            Bardzo interesujący koncert odbył się 18 sierpnia w salezjańskiej świątyni. Przy organach zasiadł znakomity polski wirtuoz Wacław Golonka, a śpiewał Gustáv Beláček, świetny słowacki bas. Artyści przedstawili, bardzo interesujący program złożony z rzadko wykonywanych utworów. Po koncercie pan Wacław Golonka przyznał, że w Przemyślu wykonał je po raz pierwszy, a były to: ukazująca urodę salezjańskich organów Sinfonia z oratorium „Saul” Georga Friedricha Haëndla, „Preludium i fuga c-moll” Gottfrieda Kirchohoffa, „Fuga cis-moll” Mikalojusa Konstantinasa Čurlionisa oraz błyskotliwa „Tarantela” Dmitrija Dianova.
            Natomiast Gustáv Beláček wykonał z towarzyszeniem Wacława Golonki „Missa brevis” Jána Levoslava Belli, dwie przepiękne Pieśni biblijne z op. 99 Antonina Dvořaka, Laudamus Te z „Missa st. Cyrylly et Methody”, „Modlitwę Zachariasza” (z opery Nabucco), a planowaną część koncertu zakończyło „Agnus Dei” Georges’a Bizeta.
Licznie zgromadzona publiczność gorąco oklaskiwała wszystkie utwory, a na zakończenie, kiedy Artyści opuścili chór organowy, aby podziękować za życzliwe przyjęcie, publiczność powstała z miejsc i długo trwała owacja na stojąco.
Pan Gustáv Beláček pozostał przed publicznością, a pan Wacław Golonka towarzyszył mu z chóru z wykonaniu „Ave Maria” Bacha-Gounoda. Publiczność znowu powstała z miejsc i gorąco oklaskiwała wspaniałe wykonanie. Ten wieczór pozostanie z pewnością w pamięci wszystkich, którzy go wysłuchali.

Zofia Stopińska

Bardzo sobie cenię, że mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.

             Tegoroczny Podkarpacki Festiwal organowy, którego główny trzon stanowią koncerty w katedrze i kościołach Rzeszowa, nie odbędzie się w tradycyjnej formule. Niepewna sytuacje epidemiologiczna i zmieniające się przepisy sanitarne oraz brak możliwości przybycia artystów z zagranicy zmusiły organizatorów do rezygnacji z organizacji koncertów z udziałem publiczności w miesiącach letnich.
            W tej sytuacji Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, korzystając z dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, postanowiła zrealizować 6 koncertów online w kościołach, gdzie każdego roku odbywa się Podkarpacki Festiwal Organowy.
             Materiał został już nagrany i trwają ostatnie przygotowania do jego emisji na stronie internetowej, kanale YouTube oraz w mediach społecznościowych Fundacji. Premiera pierwszego odcinka w niedzielę, 23 sierpnia, o godz. 19:00.
             Realizatorem nagrań jest wytwórnia Ars Sonora, specjalizująca się w rejestracji muzyki organowej i kameralnej we wnętrzach sakralnych.
Podczas realizacji miałam przyjemność rozmawiać z panem Jakubem Garbaczem, organistą, realizatorem dźwięku oraz założycielem i właścicielem firmy Ars Sonora.

            Wraz z wykonawcami, oraz Pana współpracownikami, utrwalacie materiał filmowy, który po opracowaniu ma nam zastąpić Podkarpacki Festiwal Organowy.
            - Znaleźliśmy się w sytuacji, gdy Internet zastępuje nam prawdziwe obcowanie z żywą muzyką. Ale dobrze, że jest i dzięki temu w trudnym czasie epidemii wiele imprez może się odbyć choćby w tej wirtualnej formie. Gdyby nie Internet, to większość z nich z pewnością zostałaby całkowicie odwołana.

            Jest Pan znakomitym organistą i jednocześnie realizatorem dźwięku. To są dwa zupełnie inne działania artystyczne, a podczas realizowanej serii zobaczymy i usłyszymy Pana także w roli artysty-organisty.
             - Tak, wykonawca i realizator są niejako po dwóch stronach „barykady”, a tymczasem podczas realizacji jednego z odcinków podkarpackiego cyklu ta sama osoba znalazła się po obu jej stronach (śmiech).
             Parę razy zdarzało się już tak, że musiałem łączyć techniczny udział realizacyjny z graniem, choćby podczas koncertów, które współorganizuję w archikatedrze w Łodzi. A jest to wyjątkowo trudne do pogodzenia – zwłaszcza z perspektywy wykonawcy, kiedy konieczne jest oderwanie się od otaczającej rzeczywistości i przeniesienie w inną przestrzeń, inny wymiar... Podjąłem więc decyzję o niełączeniu tych dwóch ról w czasie jednego koncertu – albo jestem jego wykonawcą i skupiam się na graniu, i unoszę w tę niezwykłą twórczą przestrzeń, albo tenże koncert nagrywam.
             Tym razem łamię tę zasadę, ale ponieważ realizujemy projekt audio-video, to jesteśmy w większym składzie personalnym i mogę sobie pozwolić na to, aby na jeden dzień choć częściowo wyłączyć się z pracy realizacyjnej. Koledzy przejmą suwaki na konsolecie, a ja przywdzieję garnitur, krawat i wystąpię jako artysta.

             Na Podkarpaciu, w poprzednich edycjach, mieliśmy okazję oklaskiwać Pana w roli wykonawcy, ale nigdy Pan w tych stronach nie nagrywał.
             - To prawda, nagrywam tu po raz pierwszy. Podjęliśmy się dosyć trudnego zadania, bo jest to sześć koncertów i każdy odbywa się w innym miejscu. To cała skomplikowana logistyka - w każdym miejscu trzeba rozładować sprzęt, a jest go znacznie więcej niż przy zwykłych sesjach płytowych, ponieważ nagrywamy zarówno dźwięk, jak i obraz. Wszystkie urządzenia trzeba zainstalować i odpowiednio ustawić, a przecież każde miejsce jest inne, każdy instrument jest inny, inne oświetlenie, inna jest wreszcie akustyka. Nie sprawdzą się więc żadne gotowe schematy, każde miejsce wymaga indywidualnego podejścia i analizy sytuacji.
             Podam jako przykład nagrania w samym Rzeszowie, gdzie zarejestrowaliśmy organy w trzech obiektach. Katedra rzeszowska to duży, nowoczesny, przestronny i jasny kościół, z bardzo dużym pogłosem. Drugie nagranie realizowaliśmy w kościele św. Krzyża, gdzie było zupełnie inaczej. Malutki kościółek z bardzo dobrą akustyką, ale krótkim czasem pogłosu, a wnętrze „kipiące” od barokowych, przepięknych zdobień, które chciałoby się pokazać, ale jednocześnie musimy pamiętać, że główna uwaga jest skierowana na wykonawców, bo to jest przecież koncert. W kościele św. Krzyża dodatkową trudność stanowił bardzo ciasny chór i brak przestrzeni wokół kontuaru organów. Wykonawca podczas gry dosłownie ocierał się o zainstalowane tuż przy klawiaturze kamery. Z kolei trzecie miejsce w Rzeszowie, czyli kościół na Zalesiu, to wnętrze dość ciemne, wymagające dobrego doświetlenia. Trzy miejsca, trzy różne wyzwania.
Pamiętam koncert w Pana wykonaniu w wypełnionym szczelnie publicznością kościele św. Krzyża w Rzeszowie.
Ja też dobrze pamiętam ten koncert. Na fletni Pana grał wówczas Dumitru Harea, a ja mu towarzyszyłem i część utworów wykonałem solo na organach firmy Rieger. W pozostałych miejscach byłem lub będę po raz pierwszy.
              Każde z miejsc, w których zaplanowane zostały nagrania, ma swój klimat, zachwyca czym innym – zarówno monumentalne budowle i przestrzenie, takie jak jarosławskie Opactwo czy Bazylika w Starej Wsi, jak i urokliwy XV-wieczny drewniany kościółek w Lutczy i jego wręcz miniaturowe organy. Ta różnorodność będzie z pewnością wielkim atutem całego cyklu i dlatego wszystkim Melomanom polecam obejrzenie go w całości. Zaznaczę jeszcze, że każde z tych miejsc, historię kościoła i zbudowanych w nim organów, w niezwykle wdzięczny sposób przybliża pan Marek Stefański.

              Rozpoczynał Pan swą działalność jako koncertujący organista. A jak jest obecnie?
              - Bieżący rok jest dla mnie szczególny, bo jubileuszowy. Dokładnie 20 lat temu, w 2000 roku ukończyłem studia w Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie organów prof. Mirosława Pietkiewicza i rozpocząłem działalność koncertową. A z kolei od 30 lat pracuję jako organista kościelny. Przez te lata dane mi było zagrać na większości festiwali organowych w kraju, a także koncertować w dziesięciu krajach europejskich.
              Jednocześnie bardzo interesowały mnie nagrania dźwiękowe i amatorsko zajmowałem się tym niemal od dziecka, później była nauka i studia w tym kierunku, a moja firma działa już 13 lat, bo od 2007 roku.
Nagraliśmy w tym czasie ponad 250 płyt, a z tego pod własnym katalogiem mamy ich ponad 170. Realizowaliśmy dużo nagrań dla innych wydawnictw. Dla przykładu podam cykl „Organy Śląska Opolskiego”, który realizujemy od wielu lat wspólnie z ks. Grzegorzem Poźniakiem z Opola. Tylko z tego cyklu jest już wydanych 14 płyt nagranych przez nas, a było jeszcze wiele takich nagrań, które realizowaliśmy i później ukazywały się nakładem innych wydawnictw.
              Teraz realizujemy bardzo dużo nagrań, które trafiają do Internetu, realizowaliśmy także sporo dla potrzeb radia, dźwięk dla programów telewizyjnych. Wszystko jednak związane było z muzyką klasyczną. Możemy więc się pochwalić sporym dorobkiem realizacyjnym, a najdalszy zakątek świata, gdzie trafiliśmy z naszymi mikrofonami, to benedyktyńskie opactwo Waegwan w Korei Południowej!
              Bardzo cieszę się, że udaje mi się zawodowo łączyć obie dziedziny. Często mój tydzień zaczyna się wyjazdem nagraniowym i pakowaniem skrzyń z mikrofonami i kablami, a kończy niedzielnym recitalem organowym lub koncertem kameralnym. Ta różnorodność oraz zawodowe podróże dodają mi skrzydeł i sprawiają, że mimo czterdziestu pięciu przeżytych wiosen czuję się wciąż młodo!

              Widzę, że Ars Sonora nie jest jednoosobową firmą.
              - Teraz tak, ale jak rozpoczynałem działalność, robiłem wszystko sam, bo nie było mnie stać na zatrudnienie pracowników. W tej chwili mam już stałego, bardzo zdolnego reżysera dźwięku, a jest to Przemek Kunda, który w ubiegłym roku ukończył z wynikiem celującym studia na Wydziale Reżyserii Dźwięku w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Drugim stałym współpracownikiem firmy jest Michał Grabias – pianista i pedagog, ale także menadżer kultury, który trzyma pieczę nad procesem wydawania naszych płyt i nad ich dystrybucją. Myślę, że atutem firmy jest to, że każdy jej współpracownik – nawet informatyk czy grafik komputerowy - jest muzykiem lub ma duże doświadczenie we współpracy ze środowiskiem muzycznym.
Do realizacji większych projektów angażuję dodatkowo wykwalifikowane osoby.
              Teraz sytuacja jest szczególna - w związku z pandemią, wiele festiwali i koncertów, jak choćby Podkarpacki Festiwal Organowy, musiało przenieść się do Internetu i funkcjonuje w postaci nagrań audiowizualnych. Dlatego nawiązałem stałą współpracę z firmą AeroActif.pl, specjalizującą się w nagraniach video, a jej właściciel - Jacek Flis, jest z nami i choć zajmuje się kamerami i obrazem, to grał na różnych instrumentach, śpiewał w chórze oraz skończył studia... dźwiękowe. To bardzo ważne - przy nagrywaniu muzyki trzeba ją znać i rozumieć.
Dzięki temu, że pracujemy w większym zespole, mogę więcej czasu spędzić z wykonawcami i organizatorami na omawianiu szczegółów wydawniczych.

              Mimo, że Ars Sonora się rozwija, może Pan nadal pełnić funkcję pierwszego organisty Bazyliki Archikatedralnej w Łodzi oraz koncertować jako solista i kameralista.
              - Tak, to dla mnie ważne, aby nadal być aktywnym muzykiem i organistą – to przecież moja pierwsza praca. Czasem terminarz układa się tak, że tydzień, a nawet i dwa jestem tylko na nagraniach. Brakuje mi wtedy kontaktu z instrumentem i jeśli to możliwe – po skończonej sesji staram się usiąść chociaż na chwilę do organów i zagrać jakiś utwór.
              Często wykonuję koncerty solowe, ale sporo jest także koncertów kameralnych i gramy je przede wszystkim z żoną. Wiadomo, że najlepiej gra się z bliską osobą, z którą najczęściej się przebywa, bo rozumiemy się bez słów.

              Te koncerty umożliwiają Wam wspólne spędzenie czasu, nie mówiąc już o przyjemności wynikającej ze wspólnego kreowania muzyki.
              - Dokładnie, zwłaszcza że na co dzień dużo czasu spędzamy osobno - nasz zawód wiąże się z ciągłymi wyjazdami, a dzięki wspólnym koncertom możemy trochę więcej czasu spędzić razem. Wspólnie przygotowujemy repertuar, jedziemy samochodem na koncert, robimy próby, wreszcie ten koncert wspólnie wykonujemy. To bardzo miły czas bycia razem, wspólnego muzykowania.
              Moja żona Joanna jest flecistką, a flet jest instrumentem, który ze względu na swoją skalę i charakter brzmienia daje możliwości grania transkrypcji - na przykład utworów skrzypcowych. Skala fletu pokrywa się ze skalą skrzypiec i jeśli sięgniemy po utwór na skrzypce i fortepian, to żona na flecie gra partię skrzypiec, a ja gram partię fortepianu na organach. Oczywiście wcześniej trzeba nieco pogłówkować i pokombinować, rozpisać sobie na manuały i partię pedałową, zrobić jakąś ładną registrację. Mamy sporo znanych utworów wokalnych, które na flecie także brzmią bardzo pięknie. O tym, że publiczności bardzo podoba się brzmienie fletu i organów świadczą najlepiej gorące brawa i entuzjastyczne opinie słuchaczy. Wiem, że jest wielu miłośników solowej muzyki organowej, ale zdaję sobie sprawę także z tego, że nie do każdego ona przemawia, recital organowy może być dla niektórych nużący i znacznie ciekawszą propozycją okazuje się koncert kameralny w wykonaniu fletu z organami.

              Proszę powiedzieć, kto opiekuje się dziećmi, kiedy rodziców nie ma w domu?
              - Z tym jest dosyć duży problem. Jesteśmy dość liczną rodziną, bo mamy cztery córki. Najstarsza ma już dwadzieścia lat i studiuje grę na violi da gamba na Wydziale Instrumentalnym w Katedrze Muzyki Dawnej Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
Druga córka ma 10 lat i niedługo rozpocznie naukę w czwartej klasie szkoły muzycznej I stopnia na waltorni. Dwie najmłodsze to czteroletnie bliźniaczki, które także wykazują zainteresowanie muzyką, ale ich preferencje co do konkretnych instrumentów jeszcze trudno określić. Jedna z nich jest chora i wymaga większej uwagi z naszej strony.
              Podczas koncertowych wyjazdów z pomocą przychodzą nasi Rodzice, ale coraz częściej na czas naszej nieobecności przyjeżdża najstarsza córka i opiekuje się młodszymi siostrami.
Staramy się być aktywnymi muzykami - lubimy grać razem, wiele lat poświęciliśmy na naukę naszego wymarzonego zawodu. Ponadto żona jest pedagogiem w Akademii Muzycznej w Łodzi i aby się rozwijać, musi także być aktywnym muzykiem i prowadzić działalność artystyczną.
Staramy się, aby życie rodzinne harmonijnie łączyć z pracą i naszymi pasjami.

              Ciekawa jestem, jak dużo obowiązków ma Pan pełniąc funkcję pierwszego organisty Bazyliki Archikatedralnej św. Stanisława Kostki w Łodzi.
              - Tutaj korzystam z prawa przysługującego pierwszemu organiście (śmiech). Gram podczas ważnych uroczystości z udziałem władz kościelnych, podczas świąt i staram się na tych uroczystościach być obecny, choć nie zawsze się to udaje. Podczas codziennych Mszy i nabożeństw wspomagają mnie koledzy-zmiennicy. W łódzkiej katedrze jest nas trzech, w dodatku stanowimy bardzo zgrany team, więc kłopotów z „obstawieniem” obowiązków nie ma.

              Ma Pan także możliwości do ćwiczenia i przygotowywania nowego repertuaru na dobrym instrumencie.
              - Oczywiście, jest to bardzo dla mnie ważne. Proboszcz łódzkiej archikatedry – ks. Prałat Ireneusz Kulesza to wielki przyjaciel muzyki i muzyków. Dzięki temu praktycznie nieograniczony dostęp do bardzo dobrego 58-głosowego, wszechstronnego instrumentu niemieckiej firmy Eisenbarth z czterema manuałami, na którym można zagrać praktycznie wszystko, chociaż najlepiej brzmi na nim muzyka postromantyczna i współczesna. Potwierdzeniem tej tezy jest nagrana w archikatedrze płyta w wykonaniu pochodzącego z Podkarpacia Bartosza Jakubczaka, zatytułowana „Pulchritudo et Veritas”, prezentująca XX-wieczne monumentalne dzieła organowe, inspirowane chorałem gregoriańskim. Uważam, że właśnie na tej płycie najlepiej zaprezentowane zostały organy naszej archikatedry, bo Bartek w mistrzowski sposób pokazał wszystkie głosy i bardzo ciekawie zabrzmiały one w bogatej w pogłos akustyce świątyni.
               Dzięki przychylności ks. Kuleszy powstało tu wiele nagrań płytowych. To także doskonałe dla mnie miejsce do ćwiczenia i pracy nad repertuarem. Kiedy dzieci pójdą spać, ja mogę spokojnie udać się do katedry i poćwiczyć – nieraz nawet do drugiej lub trzeciej w nocy. Bardzo się cieszę, że mam taką możliwość.

              Kiedy i dlaczego zainteresował się Pan organami? Rodzice lub dziadkowie byli muzykami?
               - W mojej najbliższej i dalszej rodzinie nikt nie był muzykiem. Mama jest filologiem klasycznym, a tato inżynierem budownictwa – są to więc branże dość odległe muzyce i organom.
Moja przygoda z muzyką zaczęła się dosyć późno, bo chyba w drugiej, a może nawet trzeciej klasie szkoły podstawowej. Mieszkaliśmy wówczas w Kielcach, miałem bardzo dobrego i inspirującego nauczyciela muzyki. Szybko zauważył, że garnę się do pianina i porozmawiał z rodzicami o moim zainteresowaniu muzyką. Od razu zaproponował także pomoc, mówiąc, że zna świetnego pianistę - Artura Jaronia, obecnego dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych w Kielcach i nauczyciela fortepianu, i jeżeli rodzice się zgodzą, abym się uczył grać na fortepianie, to mnie z nim skontaktuje.
               I tak wraz z rodzicami udałem się na umówione konsultacje do pana Artura Jaronia, który stwierdził, że widzi mnie w szkole muzycznej i jak najbardziej fortepian będzie dla mnie odpowiednim instrumentem. Udałem się więc na egzaminy wstępne, które okazały się dla mnie bardzo szczęśliwe – zostałem przyjęty od razu do trzeciej klasy, co było bardzo pożądane z uwagi na dość późne rozpoczęcie przeze mnie edukacji muzycznej.
               Pierwszy i drugi stopień szkoły muzycznej ukończyłem na fortepianie. W tym czasie miałem dobre kontakty z organistą w mojej rodzinnej parafii, który umożliwił mi spróbowanie swoich sił przy kontuarze organów. I tak zrodziła się moja miłość do tego instrumentu i podjąłem decyzję o dalszym kształceniu właśnie w tym kierunku. Niedługo okazało się, że wspomniany organista w parafii przechodzi na emeryturę. Miałem wtedy 15 lat i ksiądz zaproponował, abym przejął na miarę możliwości obowiązki organisty. Dzięki temu miałem już stały dostęp do instrumentu i możliwość regularnego ćwiczenia.
               Za moich czasów nie było w Kielcach, tak jak dzisiaj, Zespołu Szkół Muzycznych, w ramach którego odbywa się także kształcenie ogólne. Wówczas funkcjonowała tylko szkoła muzyczna - PSM I i II stopnia, tzw. „popołudniówka”, a kształcenie ogólne odbywało się w rejonowej podstawówce czy później w liceum. Było to spore utrudnienie i logistyczne wyzwanie, tym bardziej, że obie szkoły były dość od siebie odległe. Ponieważ nie było wówczas jeszcze w kieleckiej szkole muzycznej klasy organów, rozpocząłem naukę w studium organistowskim przy kieleckiej kurii biskupiej pod kierunkiem ks. Zbigniewa Rogali. Oprócz tego uczyłem się prywatnie u pana Jerzego Rosińskiego, organisty katedry kieleckiej, świetnego koncertującego muzyka, a także dyrygenta chóralnego i teoretyka muzyki. To on przygotował mnie do egzaminów wstępnych na studia organowe.

               To już była poważna decyzja. Postanowił Pan studiować w Akademii Muzycznej w Łodzi.
               - Rozpocząłem studia w klasie organów prof. Mirosława Pietkiewicza. Jestem jednym z ostatnich absolwentów Profesora, który niedługo później przeszedł na emeryturę. Bardzo wiele się od niego nauczyłem. Zachęcał on swoich studentów do udziału w różnych kursach mistrzowskich interpretacji i improwizacji organowej, a ja chętnie z tego korzystałem. Często brałem udział w kursach krajowych i zagranicznych. Byłem trzy razy w Szwajcarii w Zurichu na stypendium u prof. Jeana Guillou, znakomitego organisty, kompozytora i pedagoga, który zmarł dwa lata temu. Nauka u prof. Guillou miała duży wpływ na moją grę i interpretację. Jeździłem też często do uwielbianych przez studencką brać organową, wręcz legendarnych Sejn, gdzie młodych organistów na warsztaty i koncerty zapraszał prof. Józef Serafin.

               Był to czas, kiedy brał Pan udział w konkursach muzyki organowej (Brno, Rumia, Wilno) i zdobywał Pan laury, ale przed konkursami i kursami, a także do egzaminów w macierzystej uczelni, trzeba przygotować odpowiedni repertuar. Studia to czas wytężonej pracy nad budowaniem repertuaru, chociaż koncertujący organiści muszą także przygotowywać nowe utwory.
               - Ma Pani rację, bo po studiach przybywa różnych obowiązków. Podejmujemy pracę zawodową, nierzadko w kilku miejscach, zakładamy rodziny, potem pojawiają się dzieci i czas na pracę nad nowym repertuarem bardzo się kurczy.
               Przez wiele lat prowadziłem klasę organów w Salezjańskiej Szkole Muzycznej w Lutomiersku, niedaleko Łodzi, i zawsze swoim uczniom powtarzałem, aby teraz, kiedy mają możliwości czasowe i otwarty umysł, pracowali nad repertuarem i jeździli na kursy. Sam doświadczyłem, jakie to ważne – przede wszystkim z uwagi na możliwość zdobycia nowych umiejętności, ale także z uwagi na zawierane kontakty i znajomości. Podczas studiów oraz kursów w Zurychu, Sejnach i wielu innych miejscach poznałem bardzo wielu muzyków, a zawarte tam znajomości i przyjaźnie trwają do dzisiaj. Moi przyjaciele zapraszają mnie do udziału w organizowanych koncertach czy festiwalach, proszą o realizację nagrań. Bardzo się staram, aby zawsze byli zadowoleni z mojej pracy. To wszystko jest bardzo ważne w działalności artystycznej.
               Chociaż w Lutomiersku już od kilku lat już nie uczę, to „edukacyjna żyłka” wciąż pozostała - od roku współpracuję z Uniwersytetem Opolskim, gdzie dla studentów muzykologii prowadzę wykłady i ćwiczenia z podstaw realizacji dźwięku, a od października bieżącego roku rozpocznę współpracę z Instytutem Mediów i Produkcji Muzycznej Akademii Muzycznej w Łodzi.

               Jestem przekonana, że czuje się Pan artystą spełnionym.
               - Absolutnie tak. A najlepszym na to dowodem jest to, że gdybym miał zacząć wszystko od początku, to nic bym nie zmieniał. Wszystko bym zrobił tak samo. Na pewno podjąłbym ten sam kierunek studiów i drogę zawodową.
Bardzo sobie cenię, że mam niezależną pozycję, nie jestem etatowym pracownikiem żadnej instytucji, szkoły czy uczelni, chociaż z wieloma współpracuję. Jeżeli chodzi więc o drogę zawodową, mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.

               Mam nadzieję, że spodoba się Panu nasze kochane Podkarpacie i zechce Pan tu wracać jako organista albo realizator nagrań.
               - Z wielką przyjemnością. Bardzo mi się tutaj podoba, bo to jest piękny region, czysty, zielony, mieszkają tu dobrzy, życzliwi ludzie. Ponadto czuję, że tutaj jest duże zainteresowanie muzyką. Zwróciłem uwagę, że Podkarpacki Festiwal Organowy działa już prawie 30 lat! Mamy bardzo ciężki czas epidemii – a kultura stała się jedną z jej największych ofiar. Wiele imprez kulturalnych i festiwali muzycznych zostało odwołanych, a podkarpackie święto organów i muzyki nadal jest, chociaż odbywa się w zmienionej formie.

               Będziemy czekać na emisję Pana koncertu online, a w następnych latach, mam nadzieję, że będziemy mogli oklaskiwać Pana podczas koncertów na żywo.
               - Ja też mam taką nadzieję i dziękuję za rozmowę.

Z Panem Jakubem Garbaczem, organistą, kameralistą, producentem muzycznym i realizatorem dźwięku rozmawiała Zofia Stopińska w lipcu 2020 roku w Rzeszowie.

Festiwal Muzyki Kameralnej Bravo Maestro

28-29 sierpnia 2020
Sala Koncertowa Stodoła w Kąśnej Dolnej


Ostatni weekend sierpnia w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej upływać będzie tradycyjnie w muzycznych klimatach festiwalu Bravo Maestro. Tegoroczna edycja wydarzenia
to dwie propozycje koncertowe.

28 sierpnia na melomanów czeka wersja koncertowa opery „Napój miłosny” Gaetano Donizettiego. Historia pechowego Nemorina, pięknej Adiny i sprytnego Dulcamary na pewno
nie zawiedzie żadnego słuchacza. To komiczna opowieść o uczuciach, w swoim założeniu lekka i żartobliwa, w głębszym ujęciu pełna refleksji nad ludzkimi słabościami i regułami damskomęskich gier. Wystąpi czołówka polskich solistów operowych: Iwona Socha (Adina), Adam Sobierajski (Nemorino), Jacek Jaskuła (Belcore), Tomasz Rudnicki (Dulcamara) i Dorota
Dutkowska (Gianetta). Przy fortepianie zasiądzie Mirella Malorny.

29 sierpnia odbędzie się z kolei tradycyjny Maraton Muzyczny. Ta uwielbiana przez melomanów trzygodzinna muzyczna uczta od niemal 25 lat prezentuje dzieła polskich i
światowych kompozytorów w wykonaniu znakomitych polskich solistów i kameralistów.
Szczegółowy program Maratonu, konstruowany przez samych artystów na często nietypowe układy kameralne, trzymany jest w tajemnicy praktycznie do ostatniej chwili i nigdy dotąd nie
przyniósł rozczarowania. Tegoroczny koncert uświetnią swoją obecnością: Katarzyna Duda (skrzypce), Janusz Wawrowski (skrzypce), Michał Zaborski (altówka), Marcin Zdunik
(wiolonczela), Zuzanna Sosnowska (wiolonczela, laureatka nagrody na XXX Festiwalu Tydzień Talentów – Gwiazdy Promują), Klaudiusz Baran (akordeon / bandoneon) i Robert Morawski
(fortepian).

Bilety w cenie 40 zł w sprzedaży wyłącznie internetowej od dnia 11 sierpnia na www.centrumpaderewskiego.pl lub w kasie bezpośrednio przed koncertami (jeśli będą jeszcze
dostępne).

W związku z bieżącą sytuacją epidemiczną wejście na koncerty możliwe jest wyłącznie po wcześniejszym złożeniu obowiązkowego pisemnego oświadczenia, że uczestnik, według swojej
najlepszej wiedzy, nie jest osobą zakażoną wirusem Sars-CoV-2 oraz nie przebywa na kwarantannie lub pod nadzorem epidemiologicznym. Oświadczenie, które można pobrać ze
strony internetowej Centrum Paderewskiego należy wydrukować, wypełnić, podpisać i złożyć bezpośrednio przed koncertem w wyznaczonym przez organizatora miejscu. Druki
oświadczenia będą dostępne również w punkcie kasowym. Ze względów bezpieczeństwa Centrum Paderewskiego nie organizuje przejazdu autokarowego z Tarnowa do Kąśnej.

Partnerem Strategicznym Centrum Paderewskiego oraz Patronem Sali Koncertowej jest Grupa Azoty

Subskrybuj to źródło RSS