wywiady

Cieszę się, że losy zawiodły mnie do "Mazowsza"

        Drugi z cyklu siedmiu wielkich koncertów na 70 lat działalności instytucji kultury w Krośnie był podwójnie jubileuszowy, ponieważ występujący 9 marca 2018 roku Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze” również świętuje 70-lecie swojego istnienia.
Koncert odbył się w Sali Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, a „Mazowsze” wystąpiło pod batutą swego dyrektora, Pana Jacka Bonieckiego, z którym mogłam porozmawiać po próbie.

        Zofia Stopińska: Panie dyrektorze, dzisiaj jubilaci goszczą u jubilatów.

        Jacek Boniecki: To piękne spotkanie, a o tych naszych jubileuszach dowiedziałem się niedawno. Tych zbieżności i ważnych dat jest sporo, a jeszcze obie instytucje biorą udział w obchodach 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Nie chcę przeceniać roli „Mazowsza”, bo szacownych instytucji kultury w Polsce jest sporo, ale „Mazowsze” jest w tym gronie wyjątkowe, bowiem postrzegane jest jako reprezentacja kultury polskiej, szczególnie poza naszą Ojczyzną.   Osoby, które przychodzą na nasze występy, wiele dowiadują się o naszym kraju, jego historii i kulturze. Dla licznie rozsianej po świecie Polonii nasze koncerty maja dodatkowo wymiar sentymentalny, ale dla publiczności innych krajów i kultur mają walor poznawczy. Po koncercie ta publiczność ma wyobrażenie, jak piękna, barwna i energetyczna, i różnorodna jest nasza kultura – szczególnie kultura ludowa, z której my czerpiemy przygotowując programy występów. Bogactwo naszej kultury ludowej jest ogromne, bo dawniej, nawet niezbyt odległe od siebie wioski, bardzo różniły się miejscowym folklorem: zwyczajami, strojami, często także instrumentarium było inne. To jest piękno naszej kultury ludowej, którą pieczołowicie kultywuje „Mazowsze”.
Często też dotykamy kultury dawnych granic Rzeczypospolitej. Niedługo będziemy występować w Wilnie na Litwie i też jedziemy tam z sentymentem. Nie ma to nic wspólnego ze stwarzaniem niepokojów, ale przecież kultury sąsiednich krajów także wzajemnie się przenikały. Łączy nas wspólna historia, a kultura dawnych Kresów polskich wiele do naszej kultury wniosła.

        Przeglądając przed południem Waszą stronę internetową, stwierdziłam, że Mazowsze to imperium – balet, chór, orkiestra i ogromna ekipa techniczna czuwająca nad tym, aby wszystko odbywało się sprawnie.

        Faktycznie, jest nas dużo, jak jeździmy w pełnym składzie, bo dzisiaj, z racji repertuaru i promocji naszej najnowszej płyty „Piosenki ludowe”, przyjechały tylko dwa zespoły – chór i orkiestra. Chcę zaznaczyć, że ta płyta jest to kompendium wiedzy o naszych mazowszańskich piosenkach, które ostatnio były utrwalane przez „Mazowsze” ponad 20 lat temu. Nagraliśmy 24 piosenki ludowe – najbardziej znane i lubiane, a zrobiliśmy to w tym roku jubileuszowym, żeby pokazać to bogactwo naszego regionu, które było gromadzone przez tyle lat.
Powracając do Pani stwierdzenia, chcę podkreślić, że mamy bardzo duży balet – drugi balet w Polsce, w którym tańczy ponad 60 osób, w chórze śpiewa 40 osób i 45 osób gra w orkiestrze. Potrzebnych jest nam wielu pracowników technicznych – garderobiane, pracownie krawieckie i konserwatorskie są niezbędne do funkcjonowania Zespołu. Mamy ogromne bogactwo kostiumów, bo ponad 4 tysiące, kilkaset par butów, czapki, chusty, czepce, wianki, pawie pióra, kwiaty i... warkocze. To wszystko znajduje się w kostiumerii „Mazowsza”.

        To wszystko gromadzone było przez lata.

        Od początku pieczę nad tym sprawowała pani Mira Zimińska-Sygietyńska, która czasami robiła pewne poprawki kolorystyczne, a także niektórych elementów strojów, stąd można powiedzieć, że to są raczej kostiumy sceniczne, ponieważ to, co pokazuje „Mazowsze” – jak wielokrotnie, zapowiadając ten zespół pan Bogusław Kaczyński podkreślał: „ Proszę Państwa! „Mazowsze” nie jest zespołem folklorystycznym, jest zespołem artystycznym, który na kanwie folkloru pokazuje pewna stylizację przystosowaną na sceny całego świata”. Takie było zamierzenie Miry, tak się też stało i tak chcemy to pielęgnować.

        Wasza oferta programowa jest bardzo bogata, bo są to między innymi: programy edukacyjne, muzyka klasyczna, nawet opera nie jest Wam obca. Pomyślałam, że duży wpływ na to bogactwo mają doświadczenia zdobyte przez Pana, bo przecież za kilka dni będzie Pan świętował 25-lecie działalności artystycznej. W tym czasie dyrygował Pan koncertami symfonicznymi, oratoryjnymi, prowadził Pan spektakle operowe, operetkowe i musicalowe, a ostatnio cały czas, talent i serce poświęca Pan „Mazowszu”.

        Udało mi się w ciągu tych 25 lat (chociaż, prawdę mówiąc, zacząłem dyrygować nieco wcześniej), przynajmniej „dotknąć”, jeżeli nie poznać, różnorodne formy muzyczne: symfoniczne, oratoryjne i teatralne. Wszystkie te doświadczenia bardzo mi się przydały, bo coraz częściej programy „Mazowsza” są właściwie spektaklami, chociaż odbywa się to często w formie koncertu.
Mira Zimińska-Sygietyńska zmarła w 1997 roku, a wówczas nikt jeszcze nie marzył o tym, że będzie sala widowiskowa w Otrębusach, czyli w Karolinie. Po prostu nie mogła realizować dużych form teatralnych z „Mazowszem”, bo nie miała na to miejsca. Dlatego zatrzymano się na formie koncertowej, chociaż Mira była „człowiekiem sceny” i myślała scenicznie, stąd ten program jest tak głęboko przemyślany i dopracowany pod każdym względem: choreografie (które rysowała), opracowania tekstów pieśni i inne szczegóły, którymi się zajmowała, to było wielopłaszczyznowe spojrzenie na teatr. Z pewnością Państwo nie wiecie, że Mira Zimińska-Sygietyńska zbierała instrumentarium do kapeli dworskiej, chcąc zrobić spektakl muzyczny. W różnych względów – pewnie również ideologicznych i czasowych, nie zrobiła tego, ale z pewnością też chciała rozszerzać formy występów.
My staramy się to teraz robić. Mamy tę operę – śpiewogrę „Krakowiacy i Górale” zrobioną w sposób mistrzowski i przemyślany, bo „Mazowsze” jest młode, a w przypadku opery musimy podołać nie tylko wykonaniu samej muzyki, ale przede wszystkim warstwy dramatycznej, bo nie posiadamy aktorów. Bardzo mądrze poprowadził to wszystko Andrzej Strzelecki, który jest wychowawcą pokoleń aktorskich, stąd jego praca z naszym zespołem dała wspaniały efekt. Dlatego mamy tę formę w repertuarze, a może wkrótce powstanie kolejna forma teatralna.

        Przed Wielkanocą będziecie występować z koncertami muzyki klasycznej, bo od kilku lat macie w repertuarze m.in. dzieła Wolfganga Amadeusz Mozarta – „Mszę Koronacyjną” i „Requiem”.

        Muzyka klasyczna daje nam kondycję artystyczną. Po wykonaniu utworów Mozarta koncerty z piosenkami ludowymi śpiewamy z zupełnie innym bagażem emocjonalnym, a przede wszystkim technicznym. To wspaniały trening rozwijający chór i orkiestrę. Orkiestra, która bardzo dobrze wykona muzykę klasyczną, zagra każdą muzykę i o to chodzi, żeby była bardzo elastyczna.
Najczęściej mamy do czynienia z wysublimowaną muzyka ludową, której partytury pisał porządny kompozytor Tadeusz Sygietyński – uczeń w Instytucie Muzycznym w Warszawie takich sław, jak Henryk Melcer, Zygmunt Noskowski i Zygmunt Statkowski, a później Lipsku m.in. Maxa Regera i w Wiedniu Arnolda Schönberga. Sygietyński otrzymał staranne wykształcenie i komponował początkowo muzyką symfoniczną, w latach 1923 – 26 pracował jako dyrygent w teatrach operowych w Grazu, Zagrzebiu i Lublanie, a w 1925 roku założył w Dubrowniku orkiestrę symfoniczną.
W partyturach, które tworzył dla „Mazowsza”, słychać wyraźnie, że wszystkie utwory są pisane na kanwie muzyki ludowej, ale bardzo sprawną i wysublimowaną ręką kompozytora klasycznego.
Jestem pewien, że gdyby Tadeusz Sygietyński żył dłużej (bo niestety z „Mazowszem” był tylko siedem lat), mielibyśmy nie tylko utwory symfonizujące, bo skomponowałby jeszcze inne formy na kanwie muzyki ludowej.

        Pod koniec marca „Mazowsze” ma zaplanowane koncerty muzyki klasycznej.

        Tak, wykonamy kilkakrotnie „Requiem” Mozarta – wspaniałe dzieło, dające możliwość artystycznego „wyżycia się” dla chóru, solistów i dla orkiestry. Niektórych dziwi, że osoby, które proponują to dzieło publiczności, zapraszają „Mazowsze”, bo wydaje się to trochę odległe, a jednak nasze wykonanie jest bardzo oryginalne, bo chór „Mazowsza” ma specyficzne brzmienie, lekkie, pastelowe, bardzo szlachetne, a w Mozarcie to brzmienie jest bardzo potrzebne. Bardzo chętnie wykonujemy to dzieło.

        Może użyję niezbyt pięknych słów mówiąc, że „Mazowsze” jest najlepszym polskim „towarem eksportowym”. Nie wiem tylko, czy to było i jest doceniane.

        W życiu każdego człowieka, w życiu zespołu, w życiu społeczeństwa są różne okresy. „Mazowsze” w czasie 70-ciu lat działalności „ocierało się” o różną rzeczywistość, nie tylko w Polsce, ale także w Europie i na świecie, postrzegania muzyki ludowej i kultury czy tożsamości. To wszystko faluje. Również zespół był różnie postrzegany. Przez długie lata „Mazowsze” prowadziła Mira Zimińska-Sygietyńska. Budziła respekt i podziw nie tylko wśród członków zespołu. Jak odeszła, straciliśmy osobę, która mocną ręką trzymała „Mazowsze”, mało tego, potrafiła udowadniać światu, że jest ono potrzebne, w różnych rzeczywistościach politycznych i gospodarczych. Była gwarantem istnienia Zespołu. Po jej śmierci niestety trochę się wszystko zachwiało.
Proszę sobie przypomnieć lata przemian gospodarczych w Polsce. Ja mam doświadczenia z tego okresu, bo jako młody człowiek – student Akademii Muzycznej w Gdańsku, zakładałem prywatną orkiestrę. Wielu ludzi zapragnęło się szybko wzbogacić, zmienić własną sytuację ekonomiczną. Rządzący naszym krajem także zaczęli się tym zajmować poważnie. Nastąpiło wówczas odejście od kultury, samorządy przestały dotować różne instytucje kulturalne, pogłębiając ich słabą kondycję. Najważniejsze były sprawy finansowe. „Mazowsze” także wówczas dostawało o wiele mniej środków i borykało się z ogromnymi trudnościami.
Teraz widzimy „światełko”, a może nawet „światło w tunelu”, co objawia się powrotem społeczeństwa do kultury, bo już trochę nasyciło się dobrami materialnymi. Ludzie mają już dosyć pogoni za polepszeniem własnego bytu, chcą coś zobaczyć, czegoś posłuchać, oderwać się, chcą harmonii w życiu. Nastąpił również zwrot do korzeni i także przy tej okazji do naszego Zespołu o wielkiej tradycji.
W ostatnich trzech latach otrzymaliśmy znaczącą pomoc od samorządu Województwa Mazowieckiego, co przekłada się na poważne środki finansowe. Od prawie roku mamy także współorganizatora – Ministra Kultury, który nadaje ten ton misyjny „Mazowszu” i wspomaga jego działalność na terenie kraju i także za granicą. Dlatego mamy zaplanowane występy poza granicami kraju.

        Jak tylko opublikowałam informację, wraz z pięknym plakatem, o koncercie w Krośnie, otrzymałam wiele pytań o nagrania. Wiem, że macie już nowe nagrania.

        To prawda i wszędzie, gdzie koncertujemy, mamy stoiska z płytami. Mamy także nową stronę internetową, zapraszam do zapoznania się z nią, bo znajdą tam Państwo także sklep internetowy i można tam także zakupić nasze płyty. Myślę, że w przyszłości, bo mamy takie zapotrzebowania, różne firmy będą dystrybuować nasze płyty. „Mazowsze” po raz pierwszy już nagrało dwie płyty w swojej siedzibie i jest ich producentem, i wydawcą. Mamy już możliwości realizacji świetnych nagrań.

        W Waszym kalendarzu zaplanowanych jest mnóstwo koncertów w kraju i za granicą, ale także zapraszacie do siebie – mało tego, osoby, które przyjadą na koncert, mogą u Was zostać.

        Mamy wspaniałe warunki. „Mazowsze” posiada 12 hektarów terenu, położonego w pięknym lesie w dawnym Karolinie. Jest tam słynny pałac karoliński, który już w tym roku będzie rewitalizowany i przez co najmniej dwa lata będzie wyłączony, a później powstanie tam Centrum Folkloru Polskiego. Odwiedzający to miejsce będą mieli możliwość spojrzenia na polski folklor, na jego cechy charakterystyczne, można będzie także poznać, jak na przestrzeni lat ten folklor został przeobrażony przez „Mazowsze”. To jest piękna inicjatywa i dziękujemy w tym miejscu Ministrowi Kultury, Samorządowi Województwa oraz za środki pozyskane z Unii Europejskiej, które pozwolą na rewitalizację i stworzenie stałej ekspozycji, prezentującej polski folklor widziany oczami zespołu „Mazowsze”.
Zapraszamy na koncerty do naszej siedziby. Mamy karczmę, mamy zaplecze noclegowe, piękny park i naszą salę koncertową.
Dzieci mogą uczestniczyć w koncertach edukacyjnych i warsztatach, które się odbywają przez cały tydzień, mogą przyjść na koncert całego zespołu „Mazowsze”.

        Z wielką pasją mówi Pan o „Mazowszu” i myślę, że jest Pan w nim zakochany, podobnie jak wielu Polaków.

        Tak, bo „Mazowsze” jest niezwykłe. Pracowałem w różnych instytucjach i nie umniejszam żadnej, bo kocham operę i muzykę symfoniczną, operetkę i teatr muzyczny. Prowadziłem bardzo dużo koncertów i spektakli różnego rodzaju. Twierdzę, że nasza siedziba jest miejscem szczególnym, a „Mazowsze” jest z wielkim pietyzmem postrzegane przez publiczność. To jest zjawisko – niebywałe, niepowtarzalne i niespotykane w żadnej innej instytucji. Cieszę się, że losy zawiodły mnie do „Mazowsza”. Jestem w tym zespole już pięć lat i jeszcze do tego, w dość niespodziewany sposób, zostałem „szefem” tej instytucji.

        Panią Mirę Zimińską-Sygietyńską i „Mazowsze” znał Pan od lat.

        Oczywiście. Spotkałem Panią Mirę w 1995 roku, kiedy byłem „szefem muzycznym” Teatru Muzycznego „Roma”, w którym zatrudnił mnie pan Bogusław Kaczyński i powiedział: „Jacusiu, poznasz na premierze „Carmen” Wielką Mirę”, i tak się stało. Wówczas, po premierze odbyło się spotkanie, podczas którego Pani Mira powiedziała: „Bardzo by mi się przydał taki dyrygent”.
W 1997 roku, kiedy „Mazowsze” było na 3-miesięcznym tournée – Mira umiera. Kto ją żegnał w imieniu Zespołu? – Bogusław Kaczyński i Jacek Boniecki, bo cały zespół koncertował w Stanach Zjednoczonych i nie można było tej trasy przerwać. To najlepsze dowody, że nie ma rzeczy przypadkowych. Trafiłem wreszcie do „Mazowsza” i mam nadzieję, że uda mi się temu zespołowi pomóc w wielu sprawach i pracować wytrwale, abyśmy przez cały czas byli na najwyższym poziomie.
Będziemy się starali zawsze, ale w roku jubileuszowym szczególnie pięknie grać dla publiczności.

         Bardzo Panu dziękuję za rozmowę i czas, który kosztem odpoczynku Pan mi poświęcił.

        Ja również dziękuję za spotkanie, bo dawno już nie mieliśmy okazji rozmawiać, a znamy się od wielu lat. Mogę chyba zdradzić, że w czasie całej mojej pracy zawodowej, która trwa już ćwierć wieku, spotykaliśmy się wielokrotnie przy okazji różnych koncertów i nasze rozmowy doskonale pamiętam.

Z Panem Jackiem Bonieckim – dyrektorem „Mazowsza” i znakomitym dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 9 marca 2018 roku w Krośnie.

Pragnę jeszcze podkreślić, że koncert Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca "Mazowsze" w Krośnie był nadzwyczajny. Piękny śpiew Chóru i świetna gra Orkiestry oraz zaprezentowany repertuar, wynagrodziły nam brak baletu. "Mazowsze" promowało jadną ze swych najnowszych płyt zawierającej przepiękne piosenki mazowszańskie, które żespół ma w repertuarze od lat. Każda z nich była gorąco oklaskiwana.Dyrektor Jacek Boniecki pokazał, że nie tylko jest mistrzem batuty, ale także potrafi wspaniale poprowadzić koncert przybliżając publiczności historię, dorobek i aktualną działalność "Mazowsza". Bisy, gorące owacje na stojąco były najlepszym dowodem, że krośnieńska publiczność potrafo ocenić i docenić wielki kunszt żespołu. Opuszczeliśmy gościnne progi Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie oczarowani, z płytami, które będą nam ten wieczór przypominać.

Bardzo lubię koncertować w Jarosławiu

         W sobotę 3 marca w Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych w Jarosławiu, koncertem Orkiestry Kameralnej Fresco Sonare pod batutą Moniki Bachowskiej zostały zainaugurowane VII Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu. Od początku impreza ta organizowana jest przez Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu. Zadaniem festiwalu jest promocja muzyki klasycznej i artystów wywodzących się z tego regionu, którzy realizuję się w tej dziedzinie muzyki.
Drugi koncert odbył się również Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych, a jego główną bohaterką była pianistka Aleksandra Czerniecka – studentka Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, która do części drugiej wieczoru, zaprosiła Kwartet smyczkowy UMFC.
Ponieważ chciałam dłużej porozmawiać z panią Aleksandrą Czerniecką, umówiłyśmy się na spotkanie po próbie poprzedzającej koncert.

        Zofia Stopińska: Koncert odbywa się na terenie Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina, która ma ponad 70-letnią tradycję i pewnie dlatego przygotowała Pani program złożony z utworów naszego największego kompozytora.

        Aleksandra Czerniecka: W tym roku przygotowałam program złożony wyłącznie z utworów Fryde-ryka Chopina. W pierwszej części zabrzmią utwory solowe – będą to dwa nokturny op.27 oraz Ballada g-moll op. 23, a w części drugiej zagram Koncert e-moll op. 11 razem z Kwartetem smyczkowym, który tworzą studenci mojej uczelni. Kwartet wystąpi w składzie: Emilia Łapko – I skrzypce, Sylwia Gołębiowska – II skrzypce, Marcin Studniarz – altówka, Aneta Stefańska – wiolonczela.

        Czy współpracuje Pani z tym Kwartetem, czy wystąpicie po raz pierwszy?

        To nasza nowa współpraca. Graliśmy po raz pierwszy na moim egzaminie, bo na koniec tego semestru przygotowałam Koncert e-moll Chopina i mając świadomość, że lepiej ten utwór brzmi, kiedy słychać różne barwy, a nie drugi fortepian, poprosiłam znajomy Kwartet aby zagrali ze mną i na szczęście się zgodzili.

        Coraz częściej słyszymy koncerty fortepianowe Chopina w kameralnym składzie, a trzeba podkreślić, że dla kameralistów pojedyncza obsada smyczków, jest wielkim wyzwaniem, bo każdy z nich odpowiada za siebie i musi pilnie słuchać kolegów i solisty.

        Tak, dla nich było to wyzwanie szczególne, ponieważ nigdy wcześniej nie towarzyszyli pianiście. Zazwyczaj grali utwory skomponowane na kwartet smyczkowy. Ponadto w utworach Fryderyka Chopina jest dużo rubat. Orkiestra zawsze gra na solistę, a w tym przypadku, gdy nie ma dyrygenta i tylko po części ja nim jestem i po części pierwsza skrzypaczka – jest to nie lada wyzwanie, aby wszystko razem stanowiło piękną całość.

        Kontakt wzrokowy musi zastąpić kontakt duchowy.

        Tak, ale ten kontakt duchowy jest dość trudny do uchwycenia.

        Jestem przekonana, że w czasach Fryderyka Chopina, solistom nie towarzyszyły tak liczne orkiestry, jak dzisiaj. To były niewielkie kameralne orkiestry.

        Zdecydowanie, nawet z listów Chopina możemy dowiedzieć się, że jednak częściej grywał z towarzyszeniem zespołów kameralnych i to właśnie z kwartetem, nawet nie z kwintetem – jak to dzisiaj często bywa. Wykonania z towarzyszeniem orkiestry miały rangę wydarzeń. Bardzo często Chopin nie grał też całego koncertu, tylko pierwszą część, albo trzecią, albo drugą i trzecią. Modne były wówczas koncerty składające się z wielu ogniw, podczas których występował nie tylko jeden solista.

        Jest Pani Jarosławianką – pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy zagrała Pani w swoim mieście utwór Fryderyka Chopina?

        Pamiętam, że pierwszym utworem Chopina był walc – nie pamiętam dokładnie który. Uczyłam się tutaj grać na fortepianie w klasie pani Teresy Romanow – Rydzik i pamiętam, że niezwykle się ucieszyłam i skakałam z radości chwaląc się przed rodzicami - Mamo, Tato będę grała Chopina. Nie pamiętam natomiast, kiedy zagrałam pierwszy raz utwór Chopina publicznie.

        Czy sama Pani wybrała instrument, czy była to wspólna decyzja podjęta z rodzicami.

        Pewnie się Pani zdziwi, ale ja na początku wybrałam skrzypce i całe pół roku uczyłam się grać na tym instrumencie, aż rodzice stwierdzili, że to za trudny dla mnie instrument i ja się do tego nie nadaję. Nie wiedzieliśmy wówczas, jak bardzo trudne są pierwsze kroki na skrzypcach.
Mama podjęła decyzję, że spróbujemy na fortepianie. Muszę się także przyznać, że nie od razu dostałam się do Szkoły Muzycznej, bo dopiero za trzecim razem. Będąc dzieckiem miałam olbrzymie problemy ze śpiewaniem, ale kiedy w Ognisku Muzycznym trafiłam do pani Romanow, to po roku nauki zdałam egzamin na tyle dobrze, że dostałam się do Szkoły Muzycznej I stopnia. Na początku nie bardzo chciało mi się ćwiczyć. Chodziłam, bo to był obowiązek, coś innego i cieszyłam się, że uczę się grać na instrumencie. Prawdziwe zaangażowanie i zainteresowanie muzyką, przyszło dopiero w średniej szkole muzycznej – to był przełom drugiej i trzeciej klasy gimnazjum.

        Musiała Pani dokonać wyboru, że chce Pani kontynuować naukę w Szkole Muzycznej II stopnia.

        Tak, ale nie wiem czy był to przemyślany i świadomy wybór. Chciałam spróbować i zobaczyć co z tego wyjdzie. Myślę, że to była dobra decyzja, bo kiedy zaczęłam naukę, otworzyły mi się nowe perspektywy i inne podejście do muzyki. Muzyka zaczęła mnie interesować, a z czasem pochłaniać. Postanowiłam kontynuować tę drogę.

        Z pewnością mieli swój udział w tym rozwoju zainteresowań muzyką Pani nauczyciele.

        Na pewno, bo pomysł kontynuowania nauki w średniej szkole muzycznej, podsunęła mnie i rodzicom pani Romanow. Sama bym się pewnie nie zdecydowała.

        Uczęszczała Pani do Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie.

        Tak, ukończyłam tę szkołę w klasie fortepianu dr Anety Tejchman.

        Poznałam Panią, jako uczennicę dr Tejchman, podczas Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” w Sanoku i już wówczas myślała Pani poważnie o zawodzie pianisty.

        Tak, to było już po pewnych doświadczeniach koncertowo-konkursowych i miałam już wtedy pewne wyobrażenie o zawodzie muzyka. Minęły od tego czasu dwa, może trzy lata i znowu wiele się zmieniło, bo moje podejście do wykonywania muzyki jest znów zupełnie inne - bogatsze w nowe doświadczenia i wiedzę.

        Ciągle przybywało doświadczeń konkursowych, koncertowych i kontaktów z pedagogami.

        Międzynarodowe Forum Pianistyczne w Sanoku miało duży wpływ na mój rozwój, nie tylko muzyczny. W Sanoku mogłam mieć kontakt z wybitnymi mistrzami. Wspomnę tylko kilku: prof. Andrzej Jasiński, prof. Michail Woskriesienski, Akiko Ebi, Eugen Indjic, Philippe Giusiano, Kevin Kenner – to są wielcy mistrzowie z którymi nie mamy na co dzień kontaktu i ciężko jest do nich trafić, bo wiele koncertują, a kursy z ich udziałem odbywają się zazwyczaj za granicą. Forum Pianistyczne w Sanoku jest miejscem, które skupia wybitnych pedagogów w czasie jednego tygodnia i daje możliwość uczenia się od nich, a także zaczerpnięcia inspiracji. Pedagogiem, który miał olbrzymi wpływ na moją osobowość artystyczną, ale również na to jakim jestem człowiekiem dzisiaj, jako pianistka i po prostu Ola, jest Pani Profesor Bronisława Kawalla-Ryszka. Miałam przyjemność wiele razy uczestniczyć w kursach mistrzowskich prowadzonych przez Panią Profesor i wspominam je zawsze jako czas intensywnego rozwoju - przede wszystkim artystycznego, ale zarazem ogólnego. Pani Profesor zawsze dba o to, by w byciu pianistą-muzykiem nie zapomnieć o byciu człowiekiem tak po prostu - by nie wieść życia tylko w tym jednym aspekcie.

        Forum trwa tylko tydzień i można spotkać się mistrzem na lekcjach dwa albo trzy razy, ale czasami te spotkania dają więcej niż dłuższy kontakt z innym nauczycielem.

        Zgadza się, bo jednak kiedy spotykamy się regularnie ze swoim nauczycielem, to ciągle w ten sam sposób są formułowane uwagi czy jakieś wskazówki, często już zamykamy się na te rzeczy i ciężko nam się odblokować, a kiedy ktoś innymi słowami powie być może to samo – to nagle coś u nas może zaskoczyć i zmienić podejście do wykonania utworu, czy postrzegania całej formy dzieła.

        W tym roku na zakończenie Forum otrzymała Pani nagrodę Prezesa Podkarpackiej Fundacji Rozwoju Kultury za najlepsze wykonanie koncertu fortepianowego, ale pamiętam, że w latach poprzednich otrzymywała Pani nagrody w postaci koncertów, które są chyba równie ważne, a może czasami ważniejsze od pieniędzy.

        Zgadza się otrzymywałam zaproszenia na koncerty: w Czerniowcach, we Lwowie, w ubiegłym roku, czy dwa lata temu dostałam zaproszenie na Festiwal – Konkurs w Druskiennikach. Było sporo możliwości koncertowania i to jest bardzo cenne. Każdy koncert jest nowym doświadczeniem estradowym, bo występujemy w salach o różnej akustyce, w różnych warunkach i za każdym razem przed nową publicznością. W przypadku nas pianistów instrument na jaki trafimy jest jedną wielką niewiadomą, niemniej im więcej mamy możliwości sprawdzić się w tych nieznanych warunkach o tyle bogatsi stajemy się w doświadczenie.

        Jest Pani laureatką konkursów krajowych i zagranicznych, które z nich dostarczyły Pani najwięcej doświadczeń.

        Niełatwe pytanie, jednym z ważniejszych dla mnie konkursów był na pewno Międzynarodowy Konkurs Chopinowski w Rzeszowie, bo konkurowałam z osobami, które były już znane i uznane w środowisku pianistycznym. To, że dałam z siebie wszystko i zostało to docenione przez jury w tamtym okresie bardzo podniosło mnie na duchu. Na pewno olbrzymi wpływ wywarł również pierwszy konkurs za granicą, czyli konkurs w Barletcie we Włoszech. Niemniej, każdy konkurs coś za sobą niesie, przede wszystkim wiele doświadczeń estradowych. Występ podczas konkursu i podczas koncertu – to są dwie różne rzeczy. Inna jest atmosfera i nasze nastawienie oraz publiczność. Podczas konkursów słuchają nas zwykle rodzice, nauczyciele, profesorowie i jurorzy. To jest środowisko profesjonalne, które zna się na muzyce i dokonuje oceny występów poszczególnych uczestników, stąd jest dużo większa presja. Podczas koncertu możemy pozwolić sobie na grę z większą swobodą, również interpretacyjną, a podczas występów konkursowych musimy się jednak trzymać pewnych reguł.

        Niewielu jest pianistów, którzy zrobili karierę bez stawania w szranki konkursowe.

        To są prawdziwi szczęśliwcy, którym się udaje robić karierę bez konkursów, ale to też jest trudne. Trzeba mieć szczęście i trafić na osoby, które docenią talent i umiejętności, a także znaleźć sponsorów.

        Pani miała szczęście kilka razy być stypendystką.

        Byłam stypendystką Prezesa Rady Ministrów i wielokrotnie otrzymywałam stypendium Marszałka Województwa Podkarpackiego i Prezydenta Miasta Rzeszowa, a także Fundacji Zielińskich. Byłam również uczestniczką programu Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci. W ubiegłym roku akademickim udało mi się także otrzymać Stypendium Rektora i ostatnio na Forum „Bieszczady bez granic...” - stypendium Dyrektora Instytutu Muzyki i Tańca pana Maksymiliana Bylickiego. Można w tym wypadku mówić o szczęściu.

        Korzysta Pani w pełni z oferty MFP w Sanoku, ale także stara się Pani współpracować z organizatorami, aby chociaż cząstkę tego Forum związaną z koncertami przenieść do Jarosławia.

        Owszem, już drugi rok prowadzę w Jarosławiu koncert z cyklu „Recitale Mistrzów”. W ubiegłym roku wystąpił z recitalem w Jarosławiu prof. Eugen Indjic, a w tym roku Kevin Kenner. Prowadząc te koncerty, pomagam organizatorom i jednocześnie zdobywam nowe doświadczenia estradowe, a możliwość przebywania z mistrzami.

        Te dodatkowe umiejętności estradowe bardzo się Pani przydadzą, bo coraz częściej wykonawcy spotykają się z sytuacją, kiedy trzeba w paru słowach przybliżyć wykonywane utwory, bo coraz to rzadziej są drukowane programy, a często prowadzą koncerty osoby, które nie mają gruntownej wiedzy muzycznej.

        To jest prawda, ja także zauważyłam, że publiczność lubi dowiedzieć się co nieco o kompozytorze i programie, który będzie wykonywany. To są ważne informacje, szczególnie dla słuchaczy, którzy nie są zaznajomieni z taką muzyką.
Nie jest łatwo zapowiadać i grać, ponieważ to rozprasza szczególnie grającego, kiedy program jest bardzo wymagający. Są to mimo wszystko dwie różne rzeczy, a skupienie nad wykonaniem jest kwestią najistotniejszą.

        Jest Pani w połowie studiów licencjackich na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Za pierwszym razem dostała się Pani na studia?

        Tak, zdawałam egzamin zaraz po zakończeniu nauki w Rzeszowie. Miałam jeszcze zdawać do Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, ale wcześniej dowiedziałam się, że zostałam przyjęta na studia w Warszawie i nie przystępowałam do egzaminów w Bydgoszczy.

        Studiuje Pani w klasie prof. Anny Jastrzębskiej – Quinn oraz asystentki Moniki Quinn. To był Pani wybór?

        Tak, to był mój wybór. Napisałam w podaniu, że chciałabym studiować pod kierunkiem Pani Profesor Jastrzębskiej-Quinn. Nie znałam dobrze Pani Profesor wcześniej, bo tylko raz udało nam się spotkać, ale miałam przeczucie, że to będzie dobry wybór. To faktycznie był „strzał w dziesiątkę”, bardzo się cieszę się, że mogę pracować pod kierunkiem tak wspaniałego pedagoga.

        Czy myśli Pani wyłącznie o pozostaniu solistką, czy też pracuje Pani także nad repertuarem kameralnym?

        Owszem, pracuję także nad repertuarem kameralnym, jestem także w klasie kameralistyki prof. Katarzyny Jankowskiej – Borzykowskiej. Obecnie gram w duetach ze skrzypaczką i altowiolistą. W przyszłym roku mam zamiar grać w większych składach. Wykonywanie muzyki kameralnej daje mi wiele satysfakcji, bo to bardzo przyjemna dziedzina muzyki. Trudno w tej chwili powiedzieć, czy będę solistką czy kameralistką, ale muzyka kameralna jest zawsze obecna w życiu pianisty.

        Pianista solista pracuje zawsze w samotności, a muzyka kameralna stwarza mu okazję połączenia pracy z życiem towarzyskim.

        To prawda, zupełnie inaczej pracuję kiedy ćwiczę sama, a inaczej, kiedy mamy próby z innym instrumentalistą. Możemy podyskutować o interpretacji utworu i porozmawiać na różne tematy. Na pewno we dwoje jest raźniej zarówno podczas prób, jak i na scenie.

        Rozmawiamy w Jarosławiu przed koncertem, dlatego zapytam jeszcze o koncertowe powroty do rodzinnego miasta. Zawsze na koncert przychodzą: bliższa i dalsza rodzina, koledzy, znajomi. Czy ich obecność to dodatkowy stres, czy wręcz przeciwnie, jest raźniej.

        Na pewno raźniej. Bardzo lubię wracać do Jarosławia i ogromnie się cieszę, kiedy otrzymuję zaproszenie zagrania tutaj koncertu. Kiedy wychodzę na scenę i widzę znajome twarze na widowni, czuję dodatkowe wsparcie i ciepło, lekka trema towarzyszy każdemu występowi, ale tutaj zawsze jest to ta pozytywna trema.

Z Aleksandrą Czerniecką – młodą utalentowana pianistką, Jarosławianką z urodzenia rozmawiała Zofia Stopińska 5 marca 2018 roku w Jarosławiu.

Szanowni Państwo! Pragnę poinformować, że koncert Aleksandry Czernieckiej i Kwartetu smyczkowego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w składzie: Emilia Łapko – I skrzypce, Sylwia Gołębiowska – II skrzypce, Marcin Studniarz – altówka i Aneta Pawlak – wiolonczela, był wielkim wydarzeniem VII Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu. Podczas tego wieczoru królowała wyłącznie muzyka Fryderyka Chopina. Bardzo interesująco przybliżył publiczności postać Fryderyka Chopina, utwory i wykonawców gospodarz wieczoru pan Bogusław Pawlak. Aleksandra Czerniecka uwiodła publiczność pięknymi kreacjami Nokturnów cis-moll i Des-dur z op. 27. Publiczność gorąco oklaskiwała wykonanie Ballady g-moll op. 23 a później z wielką uwagą i skupieniem wysłuchała Koncertu e-moll op. 11 podczas którego solistce towarzyszył Kwartet smyczkowy UMFC. Zarówno solistka, jak i towarzyszący jej muzycy grali wspaniale. Dlatego po zakończeniu utworu zerwała się burza oklasków a później wszyscy powstali z miejsc aby dodatkowo wyrazić swój entuzjazm. Podobnie było po wykonaniu na bis Walca a-moll op. pośmiertne. To był wspaniały wieczór, który na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy w nim uczestniczyli.

Z Bogusławem Pawlakiem nie tylko o Marii Turzańskiej

        Gospodarzem koncertów, które odbyły się w ramach VII Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu, był Pan Bogusław Pawlak, wicedyrektor Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu, teoretyk muzyki, kreator wielu działań kulturalnych w Jarosławiu, a przede wszystkim inicjator tego festiwalu i człowiek, który w sposób bardzo interesujący przybliża publiczności zarówno wykonawców, jak i utwory wypełniające programy koncertów. Podczas tegorocznej edycji była okazja do rozmowy z Panem Bogusławem Pawlakiem.

        Zofia Stopińska: Jest Pan „ojcem” tego Festiwalu organizowanego przez jarosławskie Centrum Kultury i Promocji. Myślę, że warto przypomnieć, jak narodziły się Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu.

        Bogusław Pawlak: Myśl o powołaniu takiej imprezy pojawiła się z chwilą oddania do użytku Sali Koncertowej przy Szkole Muzycznej w Jarosławiu. Był to rok 2011. Pomyślałem, że skoro Sala Koncertowa jest tak dobrze wyposażona, mamy na estradzie fortepian Stanway’a, organy, dobre zaplecze, to powinna się tutaj odbywać cykliczna impreza artystyczna. Tak też się stało – w okolicach przełomu lutego i marca odbyły się pierwsze Dni, podczas których wystąpiło z recitalami trzech pianistów – m.in. pochodzący z Rzeszowa pan Piotr Kościk, który aktualnie z powodzeniem koncertuje w różnych krajach europejskich. Cały czas myślałem o przywołaniu z mroków historii postaci pani Marii Turzańskiej, która w okresie międzywojennym – od roku 1904 do wybuchu II wojny światowej, była założycielką Towarzystwa Muzycznego w Jarosławiu i przy tym Towarzystwie została powołana Koncesjonowana Szkoła Muzyczna, której została dyrektorem i ta szkoła istniała przez 35 lat. Trzeba także nadmienić, że nie była to tylko klasa fortepianu pani Marii Turzańskiej, ale w różnych okresach istnienia tej szkoły liczba nauczycieli była spora, bo kiedyś trafiłem na sprawozdanie z 1927 roku i wynikało z niego, że było kilku nauczycieli uczących: na fortepianie, na skrzypcach uczyła pani Helena Bochno, był przedmiot, który się wówczas nazywał solfeż. Przy Towarzystwie Muzycznym – także w różnych okresach działał chór i kwartet smyczkowy – co także wynika ze znalezionych przeze mnie notatek, bo nie zachowała się dokumentacja na temat tych wydarzeń.

        Pani Maria Turzańska mieszkała w Jarosławiu dość długo. Zachowały się jakieś pamiątki po tej artystce?

        Pani Maria Turzańska urodziła się w Berdiańsku nad Morzem Azowskim dokładnie 140 lat temu, bo w 1878 roku. W Jarosławiu znalazła się w roku 1900. Wiemy z różnych informacji, że wyszła za mąż za lekarza, który notabene nosił takie samo nazwisko jak ona. Zamieszkali w Jarosławiu przy ulicy Kościuszki. Jako małżeństwo wybudowali w Jarosławiu dom, co także wynika z notatek, na które natrafiłem, i od 1900 roku do śmierci (1957 rok) mieszkała w Jarosławiu.
Zapytała Pani o pamiątki i dokumenty. Niestety, materiały są niezwykle ubogie, żeby nie powiedzieć, że w ogóle ich nie ma. Dość długo mieszkał w Jarosławiu jej wnuk, który posiadał pewne dokumenty. Miałem okazję je oglądać, bo znałem tego pana osobiście. Widziałem na przykład dwie szarfy honorowe, które pani Maria Turzańska otrzymała od cara Rosji i od cesarza Franciszka Józefa, przed którymi koncertowała i w ten sposób wyrazili Jej szacunek oraz wdzięczność. Oglądałem także album, w którym było mnóstwo wycinków z niemieckojęzycznych gazet. Niestety, te materiały nie były i nie są dostępne. W tej chwili znajdują się u jego córki we Wrocławiu. Gdyby można było po nie sięgnąć i przetłumaczyć je, to dowiedzielibyśmy się o wielu faktach, których nie znamy.

        Słyszałam, że pani Maria Turzańska była uczennicą samego Teodora Leszetyckiego w Wiedniu.

        Owszem, wiemy z opowieści, że studiowała w Wiedniu u Teodora Leszetyckiego. Nie wiadomo natomiast, ile lat to trwało, czy ukończyła te studia? Wiemy też, że dużo wówczas koncertowała między innymi w Petersburgu, w Wiedniu i Budapeszcie. Jak twierdził wnuk pani Marii Turzańskiej, była podziwiana, a jej talent i umiejętności porównywano z Ignacym Janem Paderewskim. Niestety, nie ma to wszystko potwierdzenia w postaci dokumentów. Mówię to na podstawie jego przekazów, które publikowane były w jarosławskich gazetach.
Mam dowody na prężna działalność pani Marii Turzańskiej w Jarosławiu, mam dowody rodzinne, ponieważ moja mama (dzisiaj już 90-letnia pani), uczęszczała do tej przedwojennej szkoły na fortepian i ostatnie dwa lata przed wojną mamy brat uczęszczał do tej samej szkoły i uczył się grać na skrzypcach u wspomnianej pani Heleny Bochno. Mamy dokumenty w postaci świadectw. Wiadomo, że wybuch wojny zakończył działalność szkoły, natomiast z mamy wspomnień wynika, że w okresie okupacji uczęszczała do pani Turzańskiej na prywatne lekcje, ale nie były to systematyczne lekcje. Dzięki temu, że moja mama, od kiedy pamiętam, mówiła o tym, to postać i nazwisko pani Marii Turzańskiej nie było mi nigdy obce. Życie muzyczne było mi bliskie i może dlatego ja także chciałem uczyć się muzyki i ukończyłem wszystkie etapy kształcenia muzycznego.

        Wiadomo, gdzie szkoła kierowana przez panią Marię Turzańską miała siedzibę?

        Tak, trzeba w tym miejscu powiedzieć o kamienicy Attavantich w Jarosławiu. Ta kamienica Attavantich. ze słynną Salą Lustrzaną, która od kilku lat nosi imię pani Marii Turzańskiej – nawiasem mówiąc dzięki moim staraniom – była przed wojną siedzibą Towarzystwa Muzycznego i Szkoły Muzycznej. Większość działalności odbywała się w tej Sali. Jeżeli spojrzymy na archiwalne zdjęcia tego budynku z okresu międzywojennego, to na fasadzie, pomiędzy oknami pierwszego i drugiego piętra – był napis: Towarzystwo Muzyczne im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu. To miejsce było od początku istnienia zorganizowanego szkolnictwa muzycznego – jego siedzibą. Moja mama potwierdza, że tam się odbywały lekcje, a w Sali Lustrzanej były organizowane popisy uczniów, które były bardzo ładnie opisywane w przedwojennych gazetach jarosławskich. To nie były tylko informacje o koncertach, ale także coś w rodzaju recenzji, w których występy poszczególnych wykonawców były przez dziennikarza komentowane. Teraz już nie pisze się recenzji, a ukazują się najwyżej sprawozdania, że coś się odbyło.
Istnieje również dokument, który otrzymała pani Maria Turzańska. Jest on w formie laurki – dosyć dużej, która ma format A3, na twardym kartonie, która została wykonana z okazji 25-lecia pracy pedagogicznej i pełnienia funkcji dyrektora Szkoły Muzycznej. Dokument ten znajduje się w jarosławskim muzeum. Wynika z niego, że praca pani Marii Turzańskiej była znana i bardzo ceniona.

        Jarosławski Festiwal im. Marii Turzańskiej rozwija się prężnie, a w ostatnich latach koncerty odbywają się w siedzibie Szkoły Muzycznej, która od tego roku jest już Zespołem Państwowych Szkół Muzycznych.

        Ten Festiwal organizuje Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu wraz ze Szkoła Muzyczną, która jest współorganizatorem. Różnie się to w poszczególnych latach układało. Organizatorzy chcieliby, aby chociaż jeden koncert podczas każdej edycji odbywał się w Sali Lustrzanej. Wszystko zależy od tego, jaki jest repertuar. Kwartet smyczkowy w Sali Lustrzanej brzmi idealnie. Gorzej jest, kiedy wykonawcom potrzebny jest fortepian, bo znajdujący się tam instrument nie nadaje się do gry. Miejsce zależy od repertuaru i wykonawców. Tak jak Pani powiedziała, w ubiegłym roku i w tym wszystkie koncerty odbywały się w budynku Szkoły Muzycznej ze względu na repertuar. W tym roku gościliśmy 25-osobową orkiestrę, był koncert fortepianowy, do koncertu pana Jacka Ścibora – Honorowego Obywatela Miasta Jarosławia, także potrzebny jest fortepian, a do finałowego koncertu w wykonaniu Waldemara Malickiego także potrzebny jest dobry fortepian – w tym roku wszystkie koncerty musiały się odbyć w Sali Koncertowej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych.

        Myślę, że Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej już na stałe wrosły w pejzaż Jarosławia i zaistniały w świadomości mieszkańców, że Festiwal będzie kontynuowany.

        Pan Waldemar Paluch - Burmistrz Miasta Jarosławia jest bardzo przychylny tej inicjatywie, czego dowodem jest fakt, że jest zawsze obecny na inauguracji i otwiera Festiwale. Mamy jego honorowy patronat. Jeżeli burmistrz nie może być na koncercie, to zawsze przychodzi któryś z zastępców. Władze cieszą się, że z tej mojej inicjatywy sprzed lat wyrosła impreza cykliczna na dobrym poziomie.
Chcę podkreślić, że od początku istnienia tego Festiwalu towarzyszy mi przeświadczenie, że poprzez osobę Marii Turzańskiej, która była nasza lokalną artystką i pedagogiem, czujemy zobowiązanie, aby w czasie tych dni pokazywać naszych lokalnych artystów – czyli wybitnych młodych ludzi, którzy rozpoczynali naukę w jarosławskiej Szkole Muzycznej, a obecnie studiują w Polsce lub za granicą, zapraszamy artystów zawodowych wywodzących się z tych stron, mających już duży dorobek. To jest nasz główny cel, że podczas tych Dni wykonawcami pewnej ilości koncertów są nasi rodzimi muzycy. Ten rok jest szczególny, bo mamy aż trzy koncerty naszych muzyków. Wiąże się to z obchodzonym w tym roku szkolnym jubileuszem 70-lecia Państwowej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu. Ten Festiwal jest jakby przedłużeniem koncertu absolwentów, który odbył się w październiku. Stąd głównymi bohaterami koncertów byli: pani Monika Bachowska, pani Aleksandra Czerniecka i pan Jacek Ścibor. Tylko pan Waldemar Malicki nie jest naszym absolwentem. Każdego roku zapraszamy i będziemy zapraszać świetnych artystów, którzy w Jarosławiu rozpoczynali naukę muzyki.

Z Panem Bogusławem Pawlakiem – pomysłodawcą i gospodarzem koncertów w ramach Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu i wicedyrektorem Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu rozmawiała Zofia Stopińska 8 marca 2018 roku.

Akordeon to instrument przyszłości

        Z bardzo interesującym programem wystąpiła 9 marca 2018 roku Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Massimiliano Caldiego. Koncert rozpoczęła, ciesząca się zasłużoną popularnością, Uwertura do opery „Dwie chatki” Karola Kurpińskiego. Z tego samego okresu pochodzi piękna, lecz bardzo wymagająca kompozycja „La Mer” Claude’a Debussy’ego, która została wykonana w drugiej części wieczoru. Środkowe ogniwo stanowił Koncert na akordeon rosyjskiego kompozytora Albina Repnykova. Partie solowe w tym dziele wykonał wybitny polski akordeonista Klaudiusz Baran. Poprosiłam Artystę o spotkanie i mogliśmy się spotkać przed koncertem.

        Zofia Stopińska: Bardzo proszę o przybliżenie nam dzieła, które wykona Pan z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej, bo nie pamiętam, aby kiedykolwiek było ono w Rzeszowie wykonywane.

        Klaudiusz Baran: Prawdopodobnie po raz pierwszy zabrzmi w Rzeszowie Koncert nr 3 Albina Repnykova, rosyjskiego twórcy zmarłego w 2007 lub 2006 roku (dokładnie nie pamiętam). Miałem okazję poznać tego kompozytora osobiście, a nawet grać przed nim podczas festiwalu w Moskwie jego Sonatę. Bardzo cenię jego twórczość, która moim zdaniem nawiązuje stylistyką, formą, wyrazem do okresu szostakowiczowskiego, momentami utwór nawiązuje do Prokofiewa. Jest to dzieło monumentalne, jeśli chodzi o nasz instrument, skomponowane na dużą orkiestrę. Aby solowy akordeon przebił się przez ten wielki aparat wykonawczy, trzeba się trochę „namachać” miechem i pod względem kondycyjnym koncert jest wyczerpujący, natomiast muzyka jest piękna, głęboka, wzruszająca i rosyjska dusza jest w niej wyczuwalna. To jeden z moich ulubionych koncertów.

        Przed wykonaniem tego dzieła z orkiestrą musi Pan – podobnie jak organista, pomyśleć nad rejestracją.

        Tak, chociaż kompozytor zaproponował pewne rozwiązania już w partyturze i większość wykonawców z nich korzysta, bo utwór napisany jest z ogromną znajomością instrumentu, wykorzystujący wszelkie możliwości sonorystyczne współczesnego koncertowego akordeonu. Czasami ktoś, w zależności od instrumentu, na którym gra, jakieś małe modyfikacje wprowadza, natomiast zapis w partyturze zawiera intencje kompozytora i staramy się je realizować.

        Może jestem w błędzie, ale wydaje mi się, że utworów na akordeon i orkiestrę jest niewiele. Większość utworów na ten instrument to dzieła kameralne i solowe.

        Niestety, nie ma Pani racji. Tylko polskich koncertów na akordeon i orkiestrę jest ponad siedemdziesiąt. Jest to dość dokładnie policzone, bo jeden ze studentów pisał niedawno na ten temat pracę i sam byłem zaskoczony, że jest to tak pokaźna liczba. W ostatnim okresie mamy wprost erupcję tych kompozycji, bo w czasie ostatnich dziesięciu lat powstało ich ponad trzydzieści. To jest dużo, a już nie mówię, że sporo nowych kompozycji na akordeon pojawia się również na świecie. Wiele innych instrumentów nie może się pochwalić taką liczbą utworów. Wydaje mi się, że kompozytorzy znaleźli w akordeonie środek przekazu, który nie jest jeszcze tak wyeksploatowany, jak fortepian czy skrzypce. Twórcy szukają nowych brzmień, nowych wyzwań, nowego wyrazu, gdzie mogliby przekazać treści, które chcą w swoich kompozycjach zawrzeć i akordeon jest instrumentem, który jeszcze można na różne sposoby pokazać. Twierdzą, że ten „muzyczny kameleon” to „brakujące ogniwo” w instrumentarium orkiestrowym, jest szalenie mobilne poprzez ogromne możliwości dynamiczne, artykulacyjne – sumując jest to instrument przyszłości.

        Jest Pan uważany za mistrza w grze na bandoneonie – instrumencie pokrewnym akordeonowi, który prym wiedzie w formach kameralnych, chociaż utwory na orkiestrę i bandoneon są czasami także zamieszczane w programach koncertów.

        Bandoneon jest instrumentem kojarzonym najczęściej z tangiem, coraz częściej pojawia się także w muzyce współczesnej w formach kameralnych, chociaż są także utwory z orkiestra – między innymi Astora Piazzolli; Tres Tangos, Bandoneon Concerto, Koncert podwójny z gitarą i jest także polska kompozycja Edwarda Śliwińskiego – Memorabilia na bandoneon i orkiestrę smyczkową, którą miałem kiedyś przyjemność grać z Orkiestrą Smyczkową Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal, w Warszawie.

        Gra Pan na bandoneonie z wielkim zamiłowaniem.

        To prawda. Wszystkim się wydaje, że jest to instrument bardzo podobny do akordeonu, bo ma to samo źródło dźwięku, natomiast technika gry jest zupełnie inna i trzeba umieć się przestawić z jednego instrumentu na drugi. Nie są trafne porównania, że to jest tak samo, jak z fortepianu na klawesyn, czy ze skrzypiec na altówkę, bo chyba z akordeonu do bandoneonu jest o wiele dalej.

        Rozmawiamy w Rzeszowie, pewnie na koncert przyjedzie także sporo osób z Pana rodzinnego Przemyśla – może nawet przyjedzie pan Stanisław Kucab – Pana pierwszy Mistrz.

        Chciałbym bardzo, nawet zapraszałem Pana Stanisława. Od 2016 roku pełnię funkcję Rektora UMFC w Warszawie, co wiąże się z ogromem zajęć i nie mam wielu szans koncertować tak często, jak wcześniej, ale nie zawiesiłem całkiem działalności artystycznej.
Z Rzeszowem wiążą się bardzo miłe wspomnienia z wczesnej młodości, bo jako dziesięciolatek pierwsze laury konkursowe zdobyłem właśnie tutaj na Międzywojewódzkim Konkursie Akordeonowym, który był kwalifikacją do Konkursu Ogólnopolskiego i grałem wówczas w sali Filharmonii Rzeszowskiej jako laureat I nagrody podczas koncertu laureatów.
Wiele miłych wspomnień mam związanych z tą salą, bo tu, jako dziecko, rozpoczynałem artystyczną drogę, a teraz, będąc już profesjonalistą, występuję jako solista.

        W aktualnej notce biograficznej wspomina Pan jedynie o trzech konkursach, podczas których otrzymał Pan I nagrody: w Katowicach, w Castelfidardo i w Paryżu. Są to nagrody zdobyte w czasie studiów i po studiach, a przecież zwyciężył Pan w wielu innych konkursach akordeonowych.

        Tak, wymieniam jedynie zawodowe konkursy dla dojrzałych artystów, to młodzieżowe i dziecięce pozostały w pamięci, ale ten pierwszy konkurs w Rzeszowie, podczas którego otrzymałem I nagrodę, był dla mnie bardzo ważny, bo zachęcił mnie do dalszej pracy.

        Wspomniał Pan przed chwilą o ograniczeniu działalności artystycznej, ale nadal Pan sporo koncertuje.

        Działalność dydaktyczna i funkcja Rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, którą mam teraz zaszczyt pełnić, wiąże się z wieloma obowiązkami, natomiast uważam, że Rektor uczelni artystycznej powinien swoją działalnością świadczyć o poziomie i renomie swojej placówki. Powinien dawać świadectwo, że to jest uczelnia na wysokim poziomie i dlatego dalej koncertuję, bo uważam, że należy cały czas pokazywać, iż jesteśmy aktywni i być wzorem dla naszych studentów, bo dzięki temu chcą u nas studiować.

        Niedawno Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie hucznie świętował i to była okazja do pokazania osiągnięć wielu pedagogów i wyróżniających się młodych ludzi związanych z tą Uczelnią.

        To jest w każdym roku akademickim bardzo uroczysty dzień. Wręczane są doktoraty, habilitacje, nagradzani są pedagodzy oraz wybitni studenci, wręczane są medale pamiątkowe i Grand Prix Rektora. Pokazujemy to, co mamy najlepszego i gromadzimy się po to, żeby wspólnie świętować.

        Nie tak dawno stawał Pan w szranki konkursowe, teraz jest Pan zapraszany do jury konkursów akordeonowych w Polsce i za granicą. Pewnie niedługo będzie Pan przez parę dni w Sanoku, a na początku grudnia przyjedzie Pan do Przemyśla.

        Tak, w Sanoku pod koniec kwietnia odbędą się XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe i będą obchodzone bardzo uroczyście. Zostałem zaproszony do Jury, a oprócz tego będę też mógł się pojawić podczas wieczornego koncertu – właśnie z bandoneonem i wystąpię wspólnie z Tarnowskim Kwartetem Smyczkowym „Con Affetto” i zagramy utwory Astora Piazzolli. Organizatorzy poprosili mnie także o przygotowanie i moderowanie Sesji naukowej „100 lat akordeonistyki polskiej na tle akordeonistyki światowej”. Będę miał sporo pracy, ale bardzo się cieszę, że będę mógł uczestniczyć w tych Spotkaniach.
W grudniu przyjadę do Przemyśla na Międzynarodowy Festiwal Muzyki Akordeonowej. Jest jeszcze sporo czasu i nie znam wszystkich szczegółów, ale w kalendarzu mam już zarezerwowany czas, bo to moje rodzinne miasto i z chęcią tam wracam.

        Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że wyjedzie Pan z Rzeszowa zadowolony ze współpracy z Orkiestrą Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej oraz z przyjęcia publiczności i niedługo zechce Pan przyjechać także do stolicy Podkarpacia.

        Współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej zawsze jest satysfakcjonująca i z przyjemnością do Rzeszowa przyjadę ponownie.

Z prof. dr hab. Klaudiuszem Baranem – akordeonistą, bandoneonistą, Rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie rozmawiała Zofia Stopińska 9 marca 2018 roku w Rzeszowie.

Z rękopisów Ojca Cherubina Pająka

        Wspólnie z dr Anną Marek-Kamińską chcemy Państwa poinformować, że już niedługo będzie dostępna nowa płyta zawierająca niepublikowane dotychczas utwory śp. ojca Cherubina Pająka.
Ojciec Julian Cherubin Pająk przez długie lata żył i działał w Rzeszowie. Przez wszystkich, którzy mieli szczęście go poznać i współpracować z nim, był podziwiany jako wyjątkowy człowiek o wielu talentach. Był kapłanem, pedagogiem, poetą i muzykiem, grał na organach, dyrygował i komponował. Ojciec Cherubin zmarł w 2006 roku.

        Zofia Stopińska: Niedawno dowiedziałam się, że płytę zawierającą niewielką część dorobku kompozytorskiego Ojca Cherubina Pająka przygotowuje Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, którego opiekunem naukowym jest dr Anna Marek-Kamińska. Jest to pierwsze takie wydawnictwo.

        Anna Marek-Kamińska: Sięgnęliśmy po utwory Ojca Cherubina Pająka, ponieważ nie było jeszcze takiej płyty, a jest tych utworów naprawdę bardzo dużo i szkoda byłoby, żeby ten dorobek przepadł. Niewiele utworów autorstwa Ojca Cherubina zostało wydanych, większość to rękopisy i trzeba zrobić wszystko, żeby one ujrzały światło dzienne. Z pewnością chętnie będą sięgać po te utwory chóry, bo są to inne, bardzo ciekawe opracowania, a poza tym jest to „Nasz Człowiek” i Artysta, który założył wiele chórów, pracował z nimi i tworzył dla nich bardzo oryginalne aranżacje lub komponował nowe utwory.

        Ojciec Cherubin Pająk był również poetą, ale do niewielu swoich wierszy skomponował muzykę.

        To prawda, ale w naszym wydawnictwie znalazły się wyłącznie utwory sakralne – są to znane pieśni zaaranżowane przez Ojca Cherubina, ale zamieściliśmy także jego kompozycje śpiewane przez chóry rzeszowskie. Najwięcej utworów Ojca Cherubina Pająka śpiewa Chór Bazyliki Ojców Bernardynów, bo były one tworzone dla nich.
Koło Studentów Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki UR postanowiło nagrać wybrane utwory w wykonaniu studentów i pod dyrekcją studentów. Ja tylko byłam opiekunem tego przedsięwzięcia, służyłam radą i pomocą, ale to jest Studenckie Koło i dlatego oni pracowali nad przygotowaniem, i interpretacją utworów, poświęcili wiele godzin, aby te utwory zabrzmiały jak najpiękniej.

        Proszę powiedzieć, czym kierowaliście się wybierając te, a nie inne utwory na pierwszą płytę.

        Wybraliśmy po dwa utwory z kalendarza liturgicznego, czyli mamy: dwie kolędy, dwie pieśni wiekopostne, dwie pieśni do Matki Bożej, jedna z nich to „Pieśń do Matki Bożej Rzeszowskiej”, skomponowana z myślą o słynącej z łask uzdrawiania Figurze znajdującej się w Bazylice Ojców Bernardynów, są także nagrania pieśni okolicznościowych i to jest tylko maleńka część tego, co jest w obszernych archiwach Chóru Bernardyńskiego.
To archiwum jest pięknie prowadzone. Wszystkie nuty są skatalogowane, niektóre już wydane. Czuwają nad spuścizną kompozytorską Ojca Cherubina Pająka odpowiedni ludzie, którzy są członkami Chóru. Rękopisy, szczególnie te bardziej zniszczone, są przepisywane. Na niektóre nuty trzeba spojrzeć fachowym okiem, bo były przepisywane przez osoby nie znające nut i można czasami znaleźć drobne błędy harmoniczne, ale starczy to tylko dokładnie sprawdzić.
Wspaniale by było, gdyby wszystko zostało wydane, bo wówczas każdy mógłby z tego korzystać.

        Może warto byłoby w przyszłości sięgnąć po inne, wartościowe i piękne kompozycje lub opracowania Ojca Cherubina Pająka, aby z czasem powstał cykl płyt.

        Oczywiście, mamy to na uwadze i jesteśmy pełni zapału, aby przybliżać te wartościowe utwory szerokiemu gronu miłośników muzyki chóralnej.
Na razie mamy wydany pierwszy krążek, który mamy już do dyspozycji i planujemy promocję. Na pierwszy koncert chcemy zaprosić wszystkie chóry lub organizacje, które były założone przez Ojca Cherubina Pająka. Z pewnością zaprosimy Chór przy Bazylice Ojców Bernardynów, Chór przy Studium Organistowskim, bo Ojciec Cherubin Pająk założył to Studium, oczywiście zaprosimy także Katedralny Chór Chłopięco-Męski „Pueri Cantores Resovienses” – także założony przez Ojca Cherubina Pająka.
Będą cztery zespoły prezentujące Jego twórczość i zaczynamy usilnie pracować nad repertuarem, a jednocześnie czekamy na koniec remontu wnętrza Bazyliki, żeby koncert odbył się w miejscu, gdzie żył i tworzył Ojciec Cherubin Pająk. Mamy nadzieję, że wszystko będzie gotowe na jesień tego roku.

        Szykujemy się na jesień, ale Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki UR działa prężnie i musicie planować wszystko z wielkim wyprzedzeniem.

        Tak, chcę w tym miejscu podkreślić, że zaangażowanie studentów jest wielkie, czasami trzeba im wskazać pewne drogi, ale całą pracę wykonują oni – szukają różnych interesujących tematów i powstają projekty, które zainteresują później nie tylko studentów, ale także odbiorów.
Nie zajmujemy się wyłącznie kompozytorami, mamy kilka nurtów działalności – organizowaliśmy konferencję i tutaj Patrycja Łyczko (były prezes), rewelacyjnie się sprawdziła w swoich działaniach, teraz mamy płytę. Rzadko się zdarza, aby tak młode Koło, bo działające dopiero ponad rok, już się mogło pochwalić namacalnymi rezultatami, które dają studentom dużo satysfakcji, doświadczenia i pracy, a także poznają historię naszego regionu i miasta.
Serdecznie im gratuluję realizacji swoich pasji, które wymagały wielu godzin dodatkowej pracy, bo musieli spotykać się po zajęciach i nie ma żadnej możliwości, aby wpisać im za to ocenę do indeksu. Jak już powiedziałam, Koło przygotowuje koncerty, podczas których będziemy promować płytę „Cherubin”.
Drugim zespołem, który udostępniał nam nuty i czuwa nad spuścizną Ojca Cherubina Pająka, jest Chór Mieszany przy Bazylice OO. Bernardynów w Rzeszowie.

        Pani ten zespół od niedawna prowadzi i otacza opieką artystyczną.

        Jak przejęłam ten Chór, było 9 osób, a obecnie mamy 43 – rozrósł się niesamowicie, z czego bardzo się cieszymy i przyjmujemy z otwartymi rękami, a szczególnie czekamy na mężczyzn. Chór spotyka się na próbach raz lub dwa razy w tygodniu, pracujemy wytrwale i bierzemy na razie udział w uroczystościach odbywających się w Bazylice OO. Bernardynów w Rzeszowie. Pamiętamy szczególnie o osobach, które współpracowały z Ojcem Cherubinem Pająkiem, a teraz nadal śpiewają w chórze. Chociaż mają już piękny wiek, dają swój czas i doświadczenie, i wiedzę. To oni najwięcej wiedzą o działalności Ojca Cherubina i o jego twórczości. Planujemy, że Chór w tym roku weźmie udział w Festiwalu „Cantate Deo”. Przygotowujemy się także do kilku wyjazdów – będziemy m.in. śpiewać w Leżajsku. Chór zaczął żyć, a jego serce bije coraz mocniej. To wielka radość. Wszyscy pracujemy, aby ciągle podnosić poprzeczkę, a wspierani jesteśmy dodatkowo wielką życzliwością Ojca Rafała Klimasa, który bardzo się naszą działalnością interesuje. Jeszcze raz zapraszam wszystkich chętnych w szeregi Chóru Mieszanego przy Bazylice OO. Bernardynów w Rzeszowie, którego założycielem był Ojciec Cherubin Pająk.

        Życzę sukcesów Chórowi, o których z pewnością Państwa poinformujemy, czekamy także na koncerty promocyjne krążka „Cherubin”, nad którym pracował Zespół Studenckiego Koła Artystyczno-Naukowego Dyrygentury Chóralnej Wydziału Muzyki UR, który tworzyli: Patrycja Łyczko, Danuta Śliwa, Dagmara Moskwa, Izabela Piersiak, Karolina Potoczna, Monika Jabłońska, Natalia Staroń, Dorota Ochmańska, Paweł Józefowicz, Bartosz Tarnawski, Łukasz Kobiałka, Dominik Kłęk, Jakub Orzechowski. Opieką artystyczną objęła całość dr Anna Marek-Kamińska.

Nagranie płyty zrealizowano dzięki finansowej dotacji i uprzejmości Władz Uniwersytetu Rzeszowskiego.

 

Z dr Anną Marek-Kamińską - pracownikiem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, dyrektorem Studium Muzyki Liturgicznej i dyrygentem Chóru Mieszanego Bazyliki OO Bernardynów w Rzeszowie rozmawiała Zofia Stopińska 1 marca 2018 roku w Rzeszowie.

 

Fresco Sonare i Monika Bachowska zainaugurowali festiwal w Jarosławiu

        Zofia Stopińska: Pierwszy koncert w ramach VII Dni Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu już za nami. W Sali Koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych wystąpiła Orkiestra Kameralna „Fresco Sonare” pod dyrekcją Moniki Bachowskiej, a utwory i wykonawców, w sposób bardzo interesujący, przybliżał publiczności Pan Bogusław Pawlak. Koncert bardzo się podobał publiczności i zakończył się długą owacją na stojąco. Mam przyjemność rozmawiać z dyrygentką Panią Moniką Bachowską – sporo osób już Pani gratulowało i ja również dziękuję za piękny wieczór, który wypełniły wspaniałe utwory.

        Monika Bachowska: Bardzo się cieszę, że koncert i program spodobały się publiczności. Rozpoczęliśmy Serenadą „Eine kleine Nachtmusik” Wolfganga Amadeusza Mozarta, później wykonaliśmy „Dwie melodie norweskie” Edwarda Griega i „Simple Symphony” Benjamina Brittena i na zakończenie zabrzmiała „Orawa” Wojciecha Kilara.
Chcieliśmy pokazać muzykę z różnych epok oraz charakterystykę i specyfikę wykonania tej muzyki. Mimo, że nie jesteśmy orkiestrą zawodową, to chcieliśmy pokazać pełen profesjonalizm i mam nadzieję, że się nam udało.

        Z komentarza pana Bogusława Pawlaka dowiedzieliśmy się, że Orkiestra działa już dwadzieścia lat, ale tworzą ją młodzi ludzie.

        To są ludzie w różnym wieku, jest osoba, która jest z nami od początku, czyli od dwudziestu lat, ale jak już mówiłam, Orkiestra nie jest zawodowa i jest stała rotacja w zespole. Ci, którzy dojrzewają wkraczając w dorosłe życie, zajmują się profesjonalnie muzyką, zakładają rodziny i odchodzą, a przychodzą młodzi. Staram się tak prowadzić próby, aby można się było jak najwięcej nauczyć: gry zespołowej, doskonalić swoją technikę i zdobyć dużo wiedzy o utworach i epoce, w której powstały. Ludzie przychodzą się do nas uczyć.

        Nie jest to jedyny zespół prowadzony przez Panią, bo fascynuje Panią muzyka chóralna i orkiestrowa. Pracuje Pani z Chórami oraz orkiestrami dziecięcymi, młodzieżowymi i zawodowymi.

        Tak, jutro wyjeżdżam do Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, gdzie prowadzę już piąty rok Lusławicką Orkiestrę Talentów – orkiestrę złożoną z najzdolniejszych dzieci z całej Polski. To wielka frajda pracować z dziećmi w wieku od dwunastu do czternastu lat, które grają już na poziomie zawodowym. Jest to wielka odpowiedzialność, ale satysfakcja ogromna.
        Prowadzę też chóry – od prawie trzech lat mam swój Chór Kameralny Insieme, z którym nagrałam w czasie ostatniego roku trzy płyty. To były bardzo poważne zadania, realizowane przez firmę DUX na zlecenie Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Nagraliśmy też płytę dla Acte Préalable z muzyką francuską René de Boisdeffre. Utrwaliliśmy także płytę z muzyką Macieja Małeckiego (Chór Insieme i Fresco Sonare), na której są kolędy w opracowaniu na chór i orkiestrę smyczkową. Maciej Małecki napisał te kolędy paręnaście lat temu i były już one kiedyś nagrane przez Scholę Cantorum Gedanensis dla niemieckiej wytwórni płytowej i dlatego poprosiłam kompozytora o pełne prawo do wykonywania i utrwalenia tych kolęd. Bardzo bym chciała te kolędy pokazać również na Podkarpaciu – w Jarosławiu i Przemyślu. Są to przepiękne opracowania, a w naszym wykonaniu naprawdę pieczołowite i niezwykle czułe.

        Ciekawa jestem, jak Pani znajduje utalentowaną młodzież do swoich zespołów.

        Sami się znajdują. Ludzie, którzy chcą coś robić, zawsze znajdą miejsce, gdzie mogą realizować swoje pasje. Trochę inaczej jest z Lusławicką Orkiestrą Talentów, bo tworzą ją laureaci najważniejszych konkursów dla młodych instrumentalistów w Polsce i finaliści przesłuchań organizowanych przez Centrum Edukacji Artystycznej. My ich tylko zapraszamy do grania w orkiestrze.

        W swoich szkołach uczą się przede wszystkim gry na instrumentach, ale mają także świadomość, że trzeba także potrafić grać w zespole.

        Tego się właśnie uczą w naszej orkiestrze. Gra solistyczna w młodym wieku jest bardzo niebezpieczna dla młodych ludzi, bo często wydaje im się, że będą to robić całe życie, a tak naprawdę tylko „garsteczka” trafia na sceny w roli solistów, a reszta niestety ląduje w orkiestrach. Trzeba ich także nauczyć tego innego fachu, czyli grania w zespole.
To jest niezwykle fascynujące, jak Państwo widzieli podczas dzisiejszego koncertu Fresco Sonare. My uwielbiamy grę orkiestrową.

        Przyjechała Pani do swojego rodzinnego miasta. Pewnie specjalne emocje towarzyszyły Pani podczas całego koncertu.

        Oczywiście, tutaj stawiałam pierwsze kroki, chociaż Szkoła Muzyczna w Jarosławiu mieściła się w innym budynku, natomiast w tej Sali już koncertowałam.
Z Jarosławiem wiążą się bardzo miłe wspomnienia z czasów dzieciństwa, bo stąd pochodzę, tutaj uczęszczałam do szkoły podstawowej i do Szkoły Muzycznej I stopnia, gdzie przez sześć lat uczyłam się grać na skrzypcach w klasie pani Elżbiety Dąbrowskiej. Wspominam te lekcje bardzo miło i wiele się tutaj nauczyłam. To jest miasto, które kocham i nawet nie mieszkając tu od lat, czuję się Jarosławianką.

        Często jest okazja wracać do Jarosławia?

        Nie tak często, jak bym chciała, ale przyjadę na krótko po 10-tym marca w prywatnych sprawach, natomiast pod koniec kwietnia będę uczestniczyć w jury Ogólnopolskiego Konkursu Muzyki Polskiej. W ubiegłym roku byłam na pierwszej edycji tego konkursu i zostałam zaproszona także w tym roku.

        Praca z orkiestrami i chórami zajmuje Pani sporo czasu i pewnie cierpi na tym życie prywatne.

        Ostatnio jest trochę lepiej, ponieważ od tego roku pracuję w Krakowskiej Akademii im Andrzeja Frycza Modrzewskiego, a to daje mi trochę więcej czasu na pracę nad własnym rozwojem i na koncertowanie. Na uczelni jest trochę mniej godzin, stąd mam czas dla zespołów i w zasadzie nie narzekam.

        Z pewnością także przygotowuje Pani repertuar dla swoich zespołów i pracuje z nimi nad poziomem oraz przygotowuje je do konkursów, z których często powracacie z nagrodami.

        Jestem w zasadzie menagerem swoich zespołów i to zajmuje mi bardzo dużo czasu, bo w Krakowie nie jest łatwo zdobywać fundusze na działalność artystyczną, w Krakowie działa bardzo dużo zespołów, chórów czy orkiestr. Jednak jakoś się trzymamy, czasem jesteśmy zapraszani na koncerty wyjazdowe, ale generalnie działamy i pracujemy dlatego, że chcemy.

        Życzę, aby ten zapał nie opuszczał Was nigdy i wielu takich wspaniałych, i gorąco przyjmowanych koncertów jak w Jarosławiu.

        Dziękuje serdecznie za wspaniałe przyjęcie. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę być tutaj i razem z moja młodzieżą grać piękne utwory. Czuję się zaszczycona.

Z dr hab. Moniką Bachowską – Jarosławianką, dyrygentem, chórmistrzem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 3 marca w Jarosławiu.

Wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni

        Pod koniec pierwszej dekady lutego XIII Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...” w Sanoku przeszło już do historii, a młodzi pianiści, którzy otrzymali nagrody w formie zaproszeń na koncerty, przygotowują już utwory, które wykonają, a ja proponuję spotkanie z Mistrzem Forum – Panem Mariuszem Dubajem – profesorem nadzwyczajnym UMCS, kompozytorem, teoretykiem muzyki, pianistą i organizatorem życia muzycznego.
Umówiliśmy się na rozmowę 9 lutego, po wykładzie prof. Mariusza Dubaja „Czy można polubić muzykę współczesną?”.

         Zofia Stopińska: Ciekawa jestem, z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Sanoka, ponieważ chyba po raz pierwszy uczestniczył Pan w tym wielkim wydarzeniu.

        Mariusz Dubaj: Nie do końca jest to po raz pierwszy. W 2009 roku zostałem zaproszony przez prof. Jarosława Drzewieckiego, niestety, wtedy choroba uniemożliwiła mi uczestnictwo. Ale byliśmy z małżonką rok później w czasie trwania Forum w Sanoku prywatnie i obserwowaliśmy tę imprezę, uczestniczyliśmy w koncertach, a w tym roku jestem tutaj już oficjalnie jako wykładowca i odrabiam zaległości z 2009 roku.
        Jesteśmy pod wielkim wrażeniem, bo Forum jest tu wielkim świętem pianistyki – szczególnie dla młodych pianistów, którzy mają niepowtarzalną okazję spotkać tak wielkich mistrzów pianistyki, jak: prof. Andrzej Jasiński, prof. Viera Nosina, maestra Lidia Grychtołówna, Kevin Kenner, który wczoraj wystąpił z fantastycznym recitalem – to największe autorytety pianistyki, a przecież nie wymieniłem wszystkich, którzy prowadzili lekcje pokazowe i grali koncerty. Spotkania z tak wielkimi osobowościami pozostają w pamięci na długo, często na całe życie.
        Jak byliśmy w Sanoku w 2010 roku – Philippe Giusiano grał przepiękny recital. W programie znalazły się 24 Preludia i Sonata c-moll Fryderyka Chopina – osiem lat minęło, a wielkie przeżycia pozostały w pamięci.

        Zajęcia ze światowej sławy pianistami i wspaniałe koncerty są ważnymi nurtami Forum, ale młodzi ludzie mogą tu zdobyć również wiedzę, która dotyczy innych sfer życia zawodowego pianistów.

        Tak, i jest to we wszechstronny sposób ujęte. Pamiętam, że podczas edycji w 2010 roku, kiedy były zajęcia o strojeniu fortepianów, był wówczas pan Szymon Jasnowski, który demonstrował, jak się ustawia mechanizm fortepianu, jak się go stroi itd. Teraz byliśmy na wykładzie pani doktor Zofii Machowskiej, która mówiła o chorobach rąk pianistów i o ćwiczeniach relaksacyjnych.
        Biznes w sztuce jest dzisiaj niesłychanie ważny, zresztą zawsze był ważny, chociaż może nie każdy zwracał na to uwagę. Ja sam działając w Związku Kompozytorów Polskich – jeszcze w Kole Młodych w Akademii Muzycznej w Gdańsku, od lat 80-tych ubiegłego wieku, doświadczyłem tego niezwykle pozytywnie. Zazwyczaj otrzymywaliśmy środki finansowe z Warszawy, ale wszystko musieliśmy zorganizować sobie sami – od załatwienia sali koncertowej, programu koncertu, afisza, wykonawców, rozliczenia honorariów, reklamy w mediach. To było i w dalszym ciągu jest bardzo atrakcyjne dla mnie i także dla wielu młodszych kolegów z Koła Młodych.

        Zakończył Pan przed chwilą wykład, dość intrygująco zatytułowany „Czy można polubić muzykę współczesną?”. Czy młodzi ludzie garną się do nowej i najnowszej muzyki?

        Temat jest na pewno bardzo bogaty i złożony. Chcę przytoczyć przykład, chociaż nie wiem, czy on jest pedagogiczny – słowa pana dyrektora Filharmonii Lubelskiej, a później również Rzeszowskiej, prof. Adama Natanka, który kiedyś powiedział: „Muzyka współczesna jest to dama o nienajlepszej reputacji, której trzeba bronić”. Coś w tym stwierdzeniu jest, bo wszyscy się boją tego, co nowe. Porównać to można także z odpowiedziami alkoholika. Pytanie: dlaczego pijesz? – odpowiedź: żeby zapomnieć, pytanie: o czym? – odpowiedź: o tym, że piję – czyli błędne koło. Czemu nie lubisz muzyki współczesnej? – bo jej nie słucham, a czemu jej nie słuchasz? – bo jej nie lubię.
        Trzeba także podkreślić, że wszyscy kompozytorzy byli kiedyś współcześni – zarówno: Bach, Mozart, Chopin... Wszyscy – pisali nową muzykę, która się czasami bardzo długo przyjmowała. Wspominałem dzisiaj podczas wykładu, że muzyka Fryderyka Chopina wykonywana była początkowo w wąskim kręgu jego przyjaciół i wielbicieli, głównie w salonach. Dzisiaj muzyką Chopina zachwyca się cały muzyczny świat i jest może nawet wyżej notowany niż Mozart czy Beethoven, nie ujmując niczego tym wielkim mistrzom. Początki były z sumie bardzo skromne, a nawet byli przeciwnicy.
        IX Symfonia Beethovena przez cały XIX wiek torowała sobie drogę na estrady koncertowe, a dzisiaj jest jednym z największych arcydzieł literatury symfonicznej wszechczasów. Nie ma chyba większego arcydzieła, chociaż utworów symfonicznych jest mnóstwo. Kolejny przykład – Robert Schumann – wielki obrońca nowej muzyki nawet w „Albumie dla młodzieży”, w uwagach dla młodych muzyków, wyraźnie pisze, żeby się nie uprzedzać do nowych nazwisk.
        Nie ma chyba większej radości w życiu, jak po raz pierwszy słuchać jakiegoś arcydzieła, porażającego tak, jak III Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego. Minęło 17 lat niebytu tego dzieła, do momentu, kiedy nastąpiła eksplozja światowa na początku lat 90-tych XX wieku. W ciągu roku sprzedano ponad milion egzemplarzy płyt na Zachodzie, a to był utwór długi, religijny, do polskiego tekstu, a tak bardzo hipnotyzujący. Wielki sukces III Symfonii na całym świecie, po kilkunastu latach od jej powstania, Henryk Mikołaj Górecki skwitował w programie telewizyjnym dość krótko: „Wiedziałem, co napisałem”. To arcydzieło wykonywane jest ciągle z wielkim powodzeniem i zawsze zachwyca – z niebytu utwór stał się nagle bardzo znany, a przecież to jest przez cały czas ten sam utwór.
        Podobnie jest z obrazami. Impresjonistów nikt nie chciał kupować, a jedynie rosyjscy kolekcjonerzy kupowali te obrazy za grosze – dzięki temu dzisiaj w Ermitażu jest tyle obrazów impresjonistycznych.

        Reprezentuje Pan lubelskie środowisko muzyczne. Jest Pan pracownikiem naukowym Wydziału Artystycznego UMCS i wiele Pan działa na rzecz upowszechniania muzyki, nie tylko na terenie Lublina. Był Pan inicjatorem powstania oraz współorganizatorem Lubelskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich oraz cyklu koncertów kompozytorów lubelskich pt. „Akord”.

        Tak, to jest nasze dzieło, które powstało jeszcze przed założeniem Lubelskiego Oddziału Związku Kompozytorów Polskich. Jak przeniosłem się z Gdańska do Lublina w 1987 roku, pomyślałem, żeby to, co robiłem w Gdańsku, kontynuować w Lublinie, ale nie było w Lublinie oddziału ZKP, trzeba go było założyć. Kilka osób ze środowiska kompozytorskiego i muzykologicznego na KUL-u działało już w ZKP i podpisali zgodę na utworzenie oddziału w Lublinie. Początkowo nie uzyskaliśmy zgody, bo podobno było nas za mało, ale pomogli nam Stefan Kisielewski i Władysław Słowiński, którzy stwierdzili jednoznacznie – skoro chcą, to dlaczego im przeszkadzać. W ten sposób przekonali ówczesny Zarząd Główny ZKP i Lubelski Oddział został otworzony. 

        Jednym z głównych nurtów naszej działalności jest cykl koncertów „Akord”, które zaczęliśmy organizować w Lublinie rok przed powstaniem Oddziału, rozpocząłem je organizować wspólnie z Jurkiem Kornowiczem. On miał swoją wizję i ja swoją, ale obaj chcieliśmy robić to samo i po rozmowach z Dyrektorem Natankiem narodził się ten cykl. Jurek wymyślił nazwę „Akord” i tak już pozostało. Ta formuła ulega ciągłej modyfikacji, bo głównie wykonywaliśmy nasze utwory, ale włączaliśmy także klasykę muzyki XX wieku, a nawet utwory romantyczne – na przykład na 200-lecie urodzin Fryderyka Chopina prezentowaliśmy utwory skomponowane w hołdzie Chopinowi oraz kompozycje Chopina. Staramy się, aby te koncerty były atrakcyjne dla publiczności. Do tej pory zorganizowaliśmy 15 edycji „Akordów”. Mamy już wydaną płytę i chcemy zrobić promocję z okazji 30-lecia naszej działalności.
        Nie działamy dla siebie samych, tylko dla naszych słuchaczy w szerszym wymiarze, bo często nasze koncerty skierowane są do publiczności na terenie Polski, a chcielibyśmy, żeby efekty naszej pracy były dostępne także dla osób spoza Polski.

        Pamiętam, że Pana kompozycje wykonywane były również w Sanoku przez pana Stanisława Drzewieckiego.

        Tak, jeśli chodzi o Sanok, to muszę powiedzieć, że łączą mnie długoletnie osobiste związki z Państwem Drzewieckimi – ze śp. prof. Tatianą Szebanową, z prof. Jarosławem Drzewieckim i ze Stanisławem Drzewieckim, któremu dedykowałem cykl dwunastu Etiud i Artysta wykonywał je fantastycznie w Polsce i wielu krajach świata. W 2009 roku w programie koncertu Stanisława Drzewieckiego znalazły się cztery moje Etiudy ze wspomnianego cyklu.
Te Etiudy powstawały dość długo, bo pamiętam, że napisałem pierwszą Etiudę i wysłałem, ale „jak kamień w wodę” – nie było żadnej odpowiedzi. Napisałem drugą, którą także wysłałem, i wkrótce dostałem entuzjastyczny list od Państwa Drzewieckich, zapewniający, że utwory zostaną włączone do programu. Stanisław wykonał dwie Etiudy w 2004 roku w Budapeszcie, jako bisy po koncercie, ale oficjalne prawykonanie tych Etiud odbyło się podczas recitalu w Grenoble. Koncert był połączony z transmisją w Radio France, o czym się dowiedziałem od mojej pani profesor od języka rosyjskiego, której siostra mieszka w Paryżu. Otrzymałem wówczas telefon z informacją – „Moja siostra słyszała w Paryżu pańskie Etiudy. Wkrótce także, w Radiu „Bis”, red. Adam Rozlach prezentował te utwory w czasie dłuższej audycji z rozmową „na żywo”. To był bardzo ważny moment startu tego cyklu, który prezentowany był później przez Stanisława podczas koncertów w różnych krajach – najczęściej w Stanach Zjednoczonych i w Japonii.

        Nie znalazłam w dostępnych mi źródłach pełnego wykazu Pana kompozycji, ale ilość utworów, które powstały do 2012 roku przedstawia się wprost imponująco. Ciekawa jestem, jak Pan tworzy – pisze Pan z potrzeby serca i utwory czekają na wykonanie, komponuje Pan, kiedy coś Pana zainspiruje, a może na zamówienie?

        Bardzo różnie bywa. Owszem, są także zamówienia, które nadchodzą często w nieoczekiwany sposób. Czasami wygląda to wręcz humorystycznie. Miałem ważne dla mnie zamówienie na utwór klawesynowy na Festiwal „Musica Polonica Nova” we Wrocławiu w 2004 roku. Zamówiła u mnie ten utwór prof. Grażyna Pstrokońska-Nawratil we wrześniu, a ja pisałem wtedy Etiudy dla Stasia Drzewieckiego i nie miałem czasu myśleć o tym zamówieniu. W Święta Bożego Narodzenia otrzymałem telefon z zapytaniem, czy utwór już powstaje, przyznałem się, że jeszcze nie. Drugi raz prof. Pstrokońska-Nawratil zatelefonowała tuż po Nowym Roku i poinformowała mnie, że koncert zaplanowany jest już w lutym. Musiałem w ekspresowym tempie ten utwór napisać. W ciągu tygodnia został skomponowany, nagrany na instrumencie elektronicznym i przepisana została partytura (w sumie 12 stron). Wykonawczyni miała jeszcze trochę czasu na nauczenie się utworu.
        Czasami tak bywa, ale najczęściej piszę z potrzeby serca i są to bardzo różne utwory – od symfonicznych (wymagających największego nakładu pracy), chóralnych, które są dla mnie bardzo ważne – pamiętam, że w 1998 roku komponowałem prawie wyłącznie muzykę chóralną.

        Najwięcej jest utworów fortepianowych, z racji pasji związanej z tym instrumentem. Moja twórczość fortepianowa jest także bardzo różnorodna, od dużych form, jak np. „I nadejdzie światłość” – koncert na fortepian i orkiestrę, „Canti movimenti” – na fortepian i smyczki, ten utwór był wiele razy wykonywany i prezentowany na antenie radiowej, a podczas premiery, która odbyła się podczas I Gdańskich Spotkań Młodych Kompozytorów w 1987 roku, obecny był Witold Lutosławski. „Canti movimenti” zostało nagrane w studiu PR w Warszawie przez Orkiestrę PSM II stopnia im. Fryderyka Chopina w Warszawie pod batutą Sławka Adama Wróblewskiego i to nagranie najczęściej jest prezentowane. Ale utwór wykonywany był kilka razy w Lublinie (ostatnio partię solową grał Paweł Wakarecy), grany był także w innych filharmoniach, m.in. w Filharmonii Narodowej, w filharmonii w Katowicach, Krakowie, a w lubelskim Wydawnictwie Muzycznym Polihymnia utwór opublikowano w wersjach na fortepian i smyczki oraz na dwa fortepiany. Solowych utworów, naprawdę różnych, skomponowałem bardzo dużo. Są to cykle, pojedyncze utwory, czasami większe formy.

        Ciekawa jestem, jak długo komponuje Pan jedno dzieło.

        Różnie z tym bywa, na przykład Balladę na fortepian „Andrzej Krzanowski in memoriam” pisałem przez rok. Pisanie ballady po Chopinie nie jest proste. Trzeba było także sporo czasu, żeby odkryć idiom możliwości pisania we współczesnym języku, ale w narracji – w tonie balladowym, o którym mówił prof. Mieczysław Tomaszewski. A forma musiała być także wymodelowana bardzo indywidualnie. Rok to bardzo długo, ale najczęściej komponuję w dużo krótszym czasie.

        Szlify Pan zdobywał w Akademii Muzycznej w Gdańsku, ale z pewnością miał Pan także znakomitych mistrzów.

        Miałem najznakomitszych mistrzów, trudno wyobrazić sobie lepszych i to już od pierwszych moich kroków na polu edukacji muzycznej – od Ogniska Muzycznego. Pierwszy pedagog Ignacy Lipczyński był fantastycznym muzykiem i człowiekiem, który przeżył straszne czasy, bo przez ponad 5 lat był „goszczony” w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Później uczyłem się w Lublinie i trafiłem w ręce dyrektora Włodzimierza Dębskiego (ojca Krzesimira Dębskiego). Włodzimierz Dębski to w Lublinie postać legendarna, bo był założycielem Szkoły Muzycznej im. T. Szeligowskiego obchodzącej w tym roku 50-lecie. Wielki wpływ na moją osobowość i umiejętności miały lekcje fortepianu u prof. Teresy Księskiej-Falger. W Akademii Muzycznej w Gdańsku moimi najbliższymi mi profesorami byli: prof. Marek Podhajski – legenda teorii muzyki polskiej i światowej, prof. Eugeniusz Głowski – wspaniały pedagog klasy kompozycji, prof. Jerzy Sulikowski i prof. Włodzimierz Wiesztordt, z którymi miałem zajęcia z fortepianu.
        Później odbyłem podyplomowe, prywatne studia u prof. Marka Stachowskiego, którego poznałem w Kazimierzu nad Wisłą i tak byłem zafascynowany jego osobowością, że chciałem się błyskawicznie do niego przenosić, ale nie mogłem zrobić przykrości moim profesorom w Gdańsku, gdzie otrzymałem już asystenturę i robiłem dyplom z kompozycji. Dopiero po dyplomie postanowiłem nawiązać stałe kontakty z prof. Markiem Stachowskim i trwało to 19 lat – do końca Jego dni. Dzwoniłem do niego 22 listopada, a zmarł 3 grudnia 2004 roku. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni, prowadził moje przewody – doktorski i habilitacyjny w Akademii Muzycznej w Krakowie, jego krytyczne, wnikliwe uwagi miały wpływ na mój rozwój. Ostatnim moim pedagogiem był arcymistrz Witold Lutosławski. Po studiach pod jego kierunkiem nie uczyłem się już u nikogo innego – nie miałem już innego mistrza.

        A jak to się stało, że trafił Pan do Mistrza Witolda Lutosławskiego?

        W 1986 roku koledzy wybrali mnie do zarządu Koła Młodych Związku Kompozytorów Polskich. Wkrótce pani Alina Bairdowa (żona Tadeusza Bairda) przekazała nam informację, że Mistrz Lutosławski chciałby poznać nowy zarząd. Poszliśmy na spotkanie i chyba „wpadłem mu w oko”, bo po tym zebraniu Mistrz Lutosławski zwrócił się do mnie mówiąc: „Konsultuję młodych kompozytorów, którzy kończą studia, gdyby Pan miał na to ochotę, to gorąco zapraszam”. Byłbym chyba ostatnim idiotą, gdybym z tego nie skorzystał i od 1987 roku spotykaliśmy się w Jego willi, a takie jedno spotkanie – trwające kilka godzin, mogło dać więcej niż całe studia kompozycji. To był człowiek niesłychanie krytyczny, ale zawsze pokazywał drogę wyjścia z tego, co było nie tak w partyturze. Miałem wielkie szczęście.
Miałem także możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, do George’a Crumba, o którym pisałem pracę i było to już przez niego potwierdzone, że zostanę jego studentem, ale kiedy spotkałem w Polsce takich mistrzów, jak Marek Stachowski i Witold Lutosławski, nie było sensu wyjeżdżać gdziekolwiek.

        Przywiozłam na to spotkanie nową płytę, która ukazała się prawie dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci prof. Andrzeja Nikodemowicza. Na krążku są zamieszczone kolejno kompozycje fortepianowe: Pana, lwowskiego kompozytora Tadeusza Majerskiego i Andrzeja Nikodemowicza, pochodzące także z czasów, kiedy mieszkał we Lwowie.
Znakomity pianista młodego pokolenia Michał Drewnowski (syn wspaniałego Marka Drewnowskiego), te utwory wykonał. Powstały one w różnych latach, także różnią się od siebie, ale znakomicie się komponują.

        Cieszę się, że jest taki odbiór. Kompozycja całej płyty była dla nas bardzo ważna. Można było zachować chronologię, ale pomyśleliśmy, że najważniejsza jest dramaturgia utworów. Mieliśmy to już wcześniej sprawdzone podczas koncertu „Akord XV”, z okazji 90-tej rocznicy urodzin Profesora Nikodemowicza. Bardzo ważną osobą był w tym projekcie pan Michał Drewnowski, który wcześniej napisał pracę doktorską o Tadeuszu Majerskim i nagrał płytę w Anglii z Jego Koncertem fortepianowym i innymi kompozycjami solowymi i kameralnymi. Lepszego wykonawcy nie mogliśmy mieć, a poza tym ma w repertuarze także utwory prof. Andrzeja Nikodemowicza i moje. Ostateczna ocena płyty należy do tych, którzy po nią sięgną, ale staraliśmy się zrobić wszystko, aby całości dobrze się słuchało.
Należy podkreślić, że Suita fortepianowa Tadeusza Majerskiego to jest jedyny utwór związany z folklorem, który skomponował. Spotkałem się z wieloma twierdzeniami, że Tadeusz Majerski w swoich kompozycjach nigdy nie sięgał po tematy ludowe, a to nie jest prawda, bo mamy cały cykl – Suita fortepianowa wydana w 1953 roku w Kijowie. Ten utwór Tadeusza Majerskiego jest „romantycznym oddechem” pomiędzy kompozycjami bardziej współczesnymi, którymi są moje 24 Mini-Preludia na fortepian i wieńczący płytę cykl 19 Ekspresji na fortepian Andrzeja Nikodemowicza.

        Trzeba jeszcze podkreślić, że to są światowe premiery fonograficzne.

        Tak, żaden z tych utworów nie został do tej pory utrwalony. Część utworów była wykonywana, ale w całości nigdy nie zabrzmiały na estradzie.

        24 Mini-Preludia na fortepian skomponował Pan w latach 1988 – 1993, natomiast pozostałe utwory są wcześniejsze, bo Suita fortepianowa Tadeusza Majerskiego powstała we Lwowie przed 1953 rokiem, natomiast 19 Ekspresji Andrzeja Nikodemowicza – to dzieło, które powstało również we Lwowie w latach 1959 – 1960.

        Ja się urodziłem w 1959 roku, a Profesor Nikodemowicz komponował już wówczas takie wspaniałe dzieło. Na wydanej przez firmę DUX płycie mamy zamieszczony tylko wybór utworów fortepianowych Andrzeja Nikodemowicza, bo tych utworów jest bardzo dużo i pan Michał Drewnowski wybrał dziewiętnaście, ale w książeczce dołączonej do krążka zamieszczona jest dokładna dokumentacja, z którego tomu dany utwór pochodzi i pod jakim numerem jest zamieszczony. Gdyby inny pianista chciał nagrać inne utwory fortepianowe Profesora Nikodemowicza, to od razu może się zorientować, co jeszcze nie zostało utrwalone.

        Miałam przyjemność rozmawiać i nagrać wywiad z prof. Andrzejem Nikodemowiczem we Lwowie, w dramatycznym momencie jego życia. Kilka miesięcy przed przyjazdem do Lublina, w Katedrze Lwowskiej odbył się Koncert Kompozytorów urodzonych we Lwowie, którego głównym organizatorem było Centrum Kulturalne w Przemyślu, a wykonawcami byli soliści, chór i orkiestra Capella Cracoviensis pod batutą Józefa Radwana. Byli na tym koncercie również państwo Danuta i Adam Natankowie, którzy rozmawiali z prof. Andrzejem Nikodemowiczem m.in. na temat wyjazdu do Lublina. To się też wkrótce stało.

        To była bardzo dramatyczna historia, bo Profesor Nikodemowicz był wówczas wydalony z Konserwatorium Lwowskiego za poglądy polityczne i przez siedem lat utrzymywał się wyłącznie z korepetycji. Można sobie wyobrazić, jak trudno mu było żyć wtedy we Lwowie z korepetycji. Wiem, że w jego sprawie zwrócił się do prof. Adama Natanka sam Mistrz Witold Lutosławski. Udało się szczęśliwie, po pokonaniu gigantycznych barier biurokratycznych, bo to było załatwiane pomiędzy ZSRR a Polską. Pomimo, że prof. Nikodemowicz miał angaż na polskiej uczelni, to nie mógł tej pracy wykonywać, bo nie mógł przekraczać granicy. Pan dyrektor Natanek można powiedzieć, że „nieba przychylił”, bo nie tylko załatwił pracę na UMCS i mieszkanie, które sam wybierał i angażował swoje pieniądze, aby to mieszkanie zarezerwować do czasu przyjazdu prof. Nikodemowicza. Pan prof. Adam Natanek należy do pionierów naszego Wydziału Artystycznego na UMCS, a kiedy dołączył do tego grona prof. Andrzej Nikodemowicz, to po pewnym czasie powierzono mu nawet pewne funkcje kierownicze, których bardzo nie lubił, ale wykonywał je arcymistrzowsko. Trochę później prof. Nikodemowicz rozpoczął także pracę w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, z którym bardzo emocjonalnie był związany, prowadził chór kleryków w Seminarium Duchownym i nieraz żartował, że jest to dla niego źródło wielkiego cierpienia, ale także tę pracę wykonywał bardzo solidnie.
        Ostatnio była promocje książki o Profesorze, opracowanej przez panią Teresę Księską-Falger i jest w tym wydawnictwie mnóstwo humorystycznych wypowiedzi związanych z Jego osobą. Jestem przekonany, że wszyscy Polacy pochodzący ze Lwowa mają wrodzone poczucie humoru. Podczas każdego spotkania z Profesorem Nikodemowiczem była „wysmakowana” anegdota. Zapamiętałem jedną, bardzo dowcipną: „Kompozytor jest jak krowa, a krowa nie dlatego daje mleko, że chce, tylko dlatego, że musi. Jak możesz, to nie komponuj”. To Profesor przywiózł ze Lwowa (śmiech).

        Długo współpracował Pan z prof. Andrzejem Nikodemowiczem?

        Długo, bo około 30 lat i chyba nie było tygodnia, żebyśmy nie rozmawiali ze sobą – jeśli nie osobiście, to telefonicznie. Jeśli nie rozmawialiśmy dłużej niż tydzień, to zaraz był telefon z pytaniem: „Panie Mariuszu, co się dzieje, że pan tak długo nie dzwoni”. Wielkie szczęście spotkać tak wspaniałego człowieka, którego dorobek twórczy i praca były bardzo wysoko oceniane i nagradzane, bo był: Honorowym Obywatelem Miasta Lublin, profesorem honoris causa Akademii Muzycznej we Lwowie, z której kiedyś go wyrzucono, a później tak utytułowano, członkiem honorowym Związku Kompozytorów Polskich (obok m.in. Pendereckiego, Lutosławskiego, Kilara. Góreckiego). Tych nagród było dużo więcej, a był człowiekiem o niesłychanej skromności, poczuciu humoru, dobroci, ale bardzo przenikliwy, daleki od jakiejkolwiek naiwności.

         Jestem przekonana, że jeszcze nie raz będzie okazja do rozmowy o prof. Andrzeju Nikodemowiczu, o wydarzeniach artystycznych w Rzeszowie i Lublinie, bo nasze ośrodki nie dzieli zbyt duża odległość.
Chcę jeszcze na zakończenie powrócić do Sanoka, chociaż powiedział Pan już wiele ciepłych słów na temat Forum, kontaktów z wybitnymi osobowościami i uczestnikami. Myślę, że zechce Pan tutaj powracać.

        Oczywiście, jeśli tylko otrzymam zaproszenie i pozwolą mi na przyjazd inne projekty, które mam już zaplanowane. W przyszłym roku będę obchodził swoje 60-lecie urodzin. Czuję się młodo, ale PESEL mówi co innego. Zawsze z największym sentymentem myślę o Sanoku i jestem całą duszą z organizatorami, bo uważam, że robią gigantyczną, fantastyczną pracę dla polskiej i światowej pianistyki, dla kultury muzycznej i dla młodych ludzi, z których wielu będzie artystami o światowej renomie.

Z Panem Mariuszem Dubajem – kompozytorem, teoretykiem muzyki, pianistą, pedagogiem i organizatorem życia muzycznego rozmawiała Zofia Stopińska 9 lutego w Sanoku, podczas trwania XIII Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...”. Wywiad autoryzowany przez kompozytora.

Na 70-lecie instytucji

        Rok 2018 to dla Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza rok jubileuszowy. Mija 70 lat istnienia tej instytucji kultury w ogóle, 10 lat istnienia Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza, 40 lat Krośnieńskich Spotkań Teatralnych i 18 lat artKina. Z tej okazji zaplanowane zostały cykle wydarzeń artystycznych, o których rozmawiam z Panią Dorotą Cząstką – dyrektorem Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie.

        Zofia Stopińska: 70 lat to wiek dojrzały. W tym czasie ta instytucja kultury działała po różnymi nazwami.

        Dorota Cząstka: Źródła donoszą, że w 1946 roku pojawiły się pierwsze zalążki, a w 1948 roku oficjalnie powstała instytucja, która prowadziła działalność kulturalną, nie do końca w tym budynku, bo to kiedyś był Wojewódzki Dom Kultury, zespół miejskich placówek w różnych miejscach i z różnym obszarem, i zasięgiem działania.

         Podkreślacie ten jubileusz dodatkowymi koncertami, wkrótce będziemy mieć drugi z siedmiu zaplanowanych dużych koncertów.

        Z tak zwanych dużych koncertów, bo tych „tortów urodzinowych” przygotowaliśmy trzy; ten największy, z racji też i artystów, którzy występują na tym torcie koncertowych różnorodności, jest już dopracowany do końca na cały rok, natomiast te dwa mniejsze powstają – drugi jest kameralny, natomiast trzeci jest elementem tworzonym przez nas, a my działamy w cyklu uzależnionym od naszych dzieciaków, młodzieży, seniorów i ten tort powstanie dopiero na październik.
Na tym największym torcie znaleźli się artyści reprezentujący gatunki sztuki, które na co dzień chcemy tutaj kultywować – stąd też znajdują się tak duże zespoły artystyczne jak „Mazowsze”, spektakl teatralny, spektakl teatralny dla dzieci, spektakl baletowy, trochę z pogranicza kabaretu, piosenki poetyckiej, teatru – czyli Rafał Kmita ze spektaklem „Aj waj...” i jeden z takich elementów, który łączy w sobie też różne gatunki muzyczne i może też kabaret, ale najbardziej to chylimy czoła przed publicznością w ten sposób: podczas moich 15-tu lat kierowania tą placówką była to najczęściej i najchętniej oklaskiwana grupa – czyli Grupa Mocarta. Publiczność po prostu ich uwielbia i były takie lata, kiedy nie tylko przez nas, ale także przez różne agencje organizowane były koncerty nawet dwa razy w roku i zawsze przy pełnej Sali, i dlatego pomyśleliśmy, że nie może na tym jubileuszu tego zespołu zabraknąć. Grupa Mocarta to także znakomity zespół muzyczny. Muzyka poważna jest zazwyczaj trudniejsza w odbiorze i wielu ludzi rezygnuje z kupowania biletów na takie koncerty, a w tej formie są w stanie wysłuchać fragmentów dzieł tego gatunku.

        Wszyscy muzycy tworzący ten zespół ukończyli akademie muzyczne i w każdej chwili mogą z powodzeniem grać muzykę klasyczną również, natomiast ich programy wymagają dodatkowo wielkich umiejętności aktorskich oraz sprawności gry na instrumentach, czasami z pogranicza sztuki cyrkowej.

        No, na pewno kabaretowo-teatralnych, ale widowiskowa wirtuozeria ma także miejsce.

        Drugi cykl, który już w tym miesiącu się rozpoczyna, to koncerty kameralne.

        To koncert z pogranicza tego, co robiliśmy w cyklu koncertów nazywanych przez nas „Koncerty ... za kurtyną” – w przestrzeni tylko i wyłącznie scenicznej, z gatunku koncertów jazzowych i bluesowych – takie też w ramach tego drugiego cyklu się znajdą, ale chcieliśmy także na te koncerty zaprosić zespoły i artystów, których nigdy nie mieliśmy odwagi zaprosić, myśląc także o finansach, bo jest to niszowa muzyka i ludzie nie przychodzą tłumnie na te koncerty, ale po ilości telefonów już wiemy, że udało nam się trafić do osób, które być może nawet nigdy w RCKP nie byli. Pierwszy koncert PabloPavo i Ludziki – wiele osób może nie znać tych artystów, bo pojawiają się jedynie w „zakamarkach” muzycznych. PavloPavo czasami pojawia się w mediach i trochę więcej ludzi go kojarzy, być może też Mikromusic jest trochę znany. Pomyśleliśmy, żeby zaprosić ludzi, którzy dostali Paszporty Polityki w różnych gatunkach muzyki. Mamy jeszcze parę pomysłów na twórców bluesowych, a moim marzeniem jest Aga Zaryan. To są artyści, z którymi na pół roku z góry, czy na więcej, trudno uzgodnić terminy i ten tort będziemy po prostu jeszcze układać.

        W trzecim torcie znajdą się wyłącznie Wasze zespoły i podkreślmy, że będzie co pokazać.

        Owszem, ale chcemy to zrobić w innej formie niż do tej pory, stąd też pomysły artystyczne są połączone i zdradzę tylko trochę, że będziemy tańczyć do obrazów, bo mamy dużą pracownię plastyczną oraz świetne zespoły baletu współczesnego i takie improwizacje na scenie będą bardzo interesujące. Angażujemy też do tego projektu krośnieńskich muzyków i muzyka będzie tworzona na żywo. Będzie to ciekawe wydarzenie. Więcej nie mogę powiedzieć, bo wydarzenie powstaje, a do tego praca z amatorami wygląda inaczej niż z zawodowymi zespołami. Wiele zależy od zespołu, który aktualnie działa, od jego możliwości, od matur, od egzaminów i od tego, kto z nami zostanie jeszcze we wrześniu i październiku.
         Prowadząc działalność artystyczną zarówno własną, jak i impresaryjno-koncertową, mamy problem – bo w zasadzie nie mamy w mieście osób w wieku 18+. Przykro nam, że brak ich na widowni, a w naszych zespołach także mamy ten sam problem, bo pracujemy z dziećmi i młodzieżą, a potem cieszymy się, że te dzieciaki idą dalej i teraz przyjeżdżają z różnymi spektaklami z Bytomia – ze Szkoły Aktorskiej. Mam nadzieję, że podczas Spotkań Teatralnych wystąpi Alan Bochnak i chyba już mogę zdradzić, że wystawiony zostanie w Krośnie spektakl „Krakowiacy i Górale”.
        Będzie koncert połączonych zespołów SIEDEM DEKAD, bo chcemy zaprezentować 70 lat w muzyce, w filmie, a jak już mówię o filmie, to wspomnę, że mamy także 18 lat działalności artKina, które zawsze związane było z działalnością artystyczną, bo gramy dużo ambitnych i ciekawych filmów. Mimo konkurencji, którą mamy dosłownie za płotem, publiczność nas na szczęście nie opuszcza i z przyjemnością do nas przychodzi.

        Czy planujecie także w tym roku imprezy cykliczne, które odbywały się w Krośnie od wielu lat?

        Zrezygnowaliśmy z powodów finansowych, ale także i z braku czasu, z „Wiosennych Spotkań Teatralnych”, a wszystkie pozostałe wydarzenia są zaplanowane i odbędą się zgodnie z harmonogramem. Już się przygotowujemy do Krośnieńskich Spotkań Teatralnych, które też będą uroczyste, bo czterdzieste i rozmawiamy z wieloma teatrami, kto będzie mógł nas odwiedzić, a wcześniej jeszcze odbędzie się „Galicja Blues Festiwal” – impreza wkomponowana w naszą instytucję, chociaż w tym roku odbędzie się w nieco innej odsłonie, bo rezygnujemy z konkursu zespołów, a będą odsłony koncertowe podzielone na pewne bloki tematyczne. Odbędzie się także Krośnieńska Jesień Muzyczna, organizowana tradycyjnie we współpracy z Fundacją im. Paderewskiego, czyli te koncerty młodzieżowo-szkolne, które cieszą się u nas dużym zainteresowaniem i też podnosimy sobie wzajemnie rangę – młodzież uczestniczy w dużym wydarzeniu, a my chcemy tę młodzież promować. Szykujemy się do dużego koncertu, wyprodukowanego specjalnie na Krośnieńską Jesień Muzyczną, którego program wypełni Pasja według św. Jana - Johanna Sebastiana Bacha, a solistom towarzyszyć będą instrumenty dawne. Nad realizacją tego przedsięwzięcia czuwa Patrycja Domagalska- Kałuża. Mamy nadzieję, że to duże wydarzenie spotka się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Zaplanowaliśmy też dwa wydarzenia dla dzieci i młodzieży – wystąpi Filharmonia Futura z Sylwią Lorenc. Jest to propozycja nietypowa, a kiedy o tym decydowaliśmy, nie wiedzieliśmy, iż losy potoczą się tak, że Zbyszka Wodeckiego będziemy widzieli już tylko na ekranie, ale do jednego z tych spektakli „Alicja w krainie muzycznych dziwów”, Zbysiu Wodecki użyczył swojego głosu i wizerunku opowiadając historie muzyczne. Według mnie to świetny spektakl, kapitalnie grany przez bardzo dobrych muzyków, z pomysłem na to, jak dzieciom „sprzedawać” muzykę klasyczną. Drugi projekt kierowany do młodzieży – Beethoven zagrany w kinie z projekcjami w 3D. Mamy nadzieję, że ten projekt będzie się cieszył dużym zainteresowaniem.

        Wiele miast na Podkarpaciu może Wam pozazdrościć dużej Sali koncertowej, ale brakuje w tym obiekcie sali kameralnej i będąc ostatnio na koncercie w ramach cyklu „Kultura Wieków Dawnych”, przekonałam się, jak radzicie sobie z tym problemem. Bardzo duża scena wykorzystywana jest jako sala kameralna.

        Ponieważ jestem „teatralnikiem”, uwielbiam scenę i uważam, że jak się wychodzi na scenę, zawsze atmosfera jest niesamowita. Może ktoś pomyśleć, że koncerty na scenie organizowane są trochę „po macoszemu”, ale inne emocje towarzyszą publiczności i wykonawcom, kiedy 150 czy 250 osób siedzi na sali, gdzie jest 700 krzeseł, a co innego, kiedy te krzesła ustawimy na scenie niedaleko wykonawców. Jestem przekonana, że zarówno artyści, jak i publiczność czują się o wiele lepiej w mniejszej przestrzeni i łatwiej nawiązują kontakt. Do koncertów kameralnych ta scena dobrze nam służy.
        Ta ogromna scena i wielka widownia często są niefortunne dla muzyków klasycznych, szczególnie w przypadku koncertów solowych i kameralnych, a tym bardziej dla instrumentów dawnych, które brzmią o wiele ciszej. Dlatego też muzycy zespołu „Musicalia” zadecydowali, że zarówno oni, jak i publiczność będą podczas koncertu na scenie.
        Wielkim wyzwaniem dla nas będzie koncert Zespołu „Mazowsze”, bo takiego wielkiego zespołu na naszej scenie nie było, chociaż pamiętam występy „Kozaków Rosyjskich” i Chóru Aleksandrowa z baletem – to też były bardzo duże wydarzenia, ale narodowego zespołu polskiego na tej scenie jeszcze nie było. Szczęśliwie zbiegły się dwa jubileusze, bo 70-lecie obchodzi „Mazowsze” i my – tyle samo lat pracujemy i krzewimy kulturę.

        Ten koncert odbędzie się 9 marca – czy jeszcze można kupić bilety?

        Na ten koncert biletów już nie ma, chyba że któraś rezerwacja nie zostanie wykupiona i w ostatniej chwili można będzie bilety kupić. Prosimy pytać, a już za miesiąc zapraszamy na balet, bilety są w sprzedaży. Bardzo nam miło, że te bilety, chociaż nie są tanie, to szybko się sprzedają. Warto także mówić o tym, że takie duże koncerty nie przynoszą nam dochodu. Zorganizowanie koncertu tak dużego zespołu jak „Mazowsze”, będzie nas kosztować 70 tysięcy złotych i aby te koszty pokryć ze sprzedaży biletów, to jeden bilet musiałby kosztować tysiąc złotych, a nie sto.

        Dodatkową atrakcją jest możliwość obcowania ze sztuką przed koncertem i w przerwie. Duże przestrzenne hole wykorzystane są na wystawy.

        Niektórym ludziom to przeszkadza, że ta galeria nie jest wydzielona, ale ja wiedząc jak rzadko jesteśmy w galerii sztuki, myślę, że forma zagospodarowania holi instytucji na galerie obrazów, grafik i fotografii są formą znalezienia klienta, który by nigdy do galerii nie poszedł. Pamiętam genialną wystawę jednego z młodych artystów (15-letniego chłopaka), którego wszystkie prace zostały sprzedane. Ludzie, którzy przyszli na Spotkania Teatralne, tak bardzo zachwycili się tą wystawą, że natychmiast prosili o kontakt z tym człowiekiem i cała kolekcja została kupiona, ale to były naprawdę doskonałe obrazy.

        Z pewnością będzie jeszcze wiele okazji, aby w jubileuszowym roku porozmawiać o działalności Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza. Aktualnie zapraszamy do odwiedzania strony internetowej, gdzie są szczegółowe informacje o wydarzeniach, które się u Was odbywają, nie tylko z okazji jubileuszu.

        Nie tylko jubileuszowych, bo przez cały czas odbywa się bardzo dużo stałych imprez; przygotowujemy się do „Balonów nad Krosnem”, „Dni Krosna”, szykujemy piękny „Wjazd Króla” – można jeszcze głosować, który król ma do Krosna przyjechać, i cała działalność idzie „pełnym torem”, natomiast nasze 70-lecie, do którego się najbardziej przygotowujemy – zbieramy materiały, szukamy ciekawostek, odbędzie się w październiku i wówczas będzie czas na to, żeby powiedzieć o historii i ludziach związanych z historią naszej instytucji. Przez cały czas tworzyli ją i tworzą ludzie, chociaż budynek i miejsce dają nam ogromne możliwości. Jesteśmy w przededniu modernizacji dawnego dworca kolejowego, gdzie w ramach struktury RCKP powstanie „Etnocentrum” i będziemy rozszerzać nasze formy działalności wspomnieniami o naszej tradycji. Dzisiaj w dobie cyfryzacji, komputeryzacji, telefonizacji wszystkiego, jedyną możliwością docierania do człowieka jest spotkanie z drugim człowiekiem. Chyba tylko kultura, bo zaczęliśmy już nawet uczyć przez komputer i inne multimedia, zostanie ostatnim bastionem tego spotkania między ludźmi.

         Miejmy nadzieję, że koncertu i spektaklu na żywo nic nie zastąpi.

        Z pewnością i tego się trzymajmy.

Z Panią Dorotą Cząstką – dyrektorką Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie rozmawiała Zofia Stopińska, która odwiedziła tę placówkę 27 lutego 2018 roku.

Kocham grać na fortepianie

        Zofia Stopińska: Ze świetną pianistką Panią Dominiką Peszko spotykamy się w Jarosławiu. Czasami odwiedza Pani to piękne miasto, bo tutaj mieszkają Pani rodzice, tutaj zaczęła się Pani przygoda z muzyką i pewnie podczas każdego pobytu w Jarosławiu wspomina Pani lata dzieciństwa.

        Dominika Peszko: Tak, w Jarosławiu wszystko się zaczęło, bo tutaj spędziłam całe moje dzieciństwo i rozpoczęłam moją edukację muzyczną. Wszystko rozpoczęło się od Państwowego Ogniska Baletowego, które w Jarosławiu działa. Rodzice zapisali mnie do tego Ogniska, kiedy miałam 6 lat. Chcieli, abym trochę potańczyła z rówieśnikami i rozwinęła się też trochę muzycznie, ale od początku najbardziej byłam zachwycona panią, która podczas zajęć grała na fortepianie, i powiedziałam mamie, że koniecznie chcę grać na tym dużym pianinie i tak się zaczęła moja przygoda z fortepianem. Po egzaminie wstępnym rozpoczęłam edukację w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Jarosławiu. Ukończyłam tę Szkołę z wyróżnieniem, a później, w wieku 13-tu lat, rozpoczęłam kolejny etap nauki w Krakowie.

        Pamiętam, że od czasu do czasu występowała Pani, jako dobrze zapowiadająca się pianistka, podczas różnych koncertów w Jarosławiu.

        Zawsze lubiłam i nadal lubię tutaj wracać, bo tutaj są moje korzenie i mieszka tu moja rodzina. Mogę zawsze dla nich zagrać, mogę zagrać dla moich przyjaciół, jest to także miejsce, gdzie mogę odpocząć, bo tutaj jest moja „oaza spokoju”. W tym mieście panują także nadzwyczajny nastrój i bardzo przyjemna atmosfera, stąd nic dziwnego, że lubię tutaj występować. Będąc studentką wróciłam do Jarosławia w „Roku Chopinowskim” z Koncertem Chopina, który wykonałam z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego, występowałam na otwarcie Sali Koncertowej w Szkole Muzycznej, a grałam wówczas z Orkiestrą Fresco Sonare pod dyrekcją pani Moniki Bachowskiej. Grałam także w Jarosławiu wielokrotnie podczas różnych koncertów kameralnych i organizowanych z różnych okazji imprez. Jak tylko mogę, to zawsze wracam do rodzinnego miasta i mam nadzieję, że będę wracać częściej.

        W Akademii Muzycznej w Krakowie studiowała Pani najpierw fortepian, a później kameralistykę.

        Mówiąc dokładniej, to było tak, że rozpoczęłam studia fortepianu w klasie Pana prof. Andrzeja Pikula i ukończyłem najpierw studia licencjackie, magisterskie, a później pod kierunkiem Pana prof. Andrzeja Pikula pisałam pracę doktorską, którą obroniłam w zeszłym roku. Moja działalność artystyczna tak się potoczyła, że rozpoczęłam pracę na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej w Krakowie jako pianista-korepetytor i wkrótce zaczęła się moja przygoda z kameralistyką już „na poważnie”. Owszem, na studiach mamy zajęcia z kameralistyki, ale nie zawsze są to trwałe zespoły, a jak zaczęłam pracę ze śpiewakami – głównie w klasie Pani prof. Olgi Popowicz, to okazało się, że daje mi ta praca mnóstwo satysfakcji i radości, a w dodatku mogę występować na estradzie co kilka dni i jestem śpiewakom po prostu potrzebna.
        Jest to także bardzo ciekawa praca, która pozwala na rozwijanie mojej indywidualnej wrażliwości i ciągle przebywam z ludźmi, a ja uwielbiam pracować z ludźmi. Każda próba jest jednocześnie spotkaniem towarzyskim z osobami, z którymi lubię pracować. Dowiedziałam się, że przy Teatrze Wielkim – Operze Narodowej istnieje Program Kształcenia Młodych Talentów – Akademia Operowa. Program ten jest skierowany zarówno do śpiewaków, jak i do pianistów. Kształci on pianistów do zawodu korepetytora-coacha wokalistów. Nasze kształcenie polega na uczestnictwie w comiesięcznych warsztatach i jesteśmy uczeni przez wybitnych artystów – wielkie sławy świata opery i fantastycznych pianistów. Starczy, jak wymienię takie nazwiska jak: Izabela Kłosińska, Eytan Pessen (który współpracuje z operą we Frankfurcie), czy kontratenor Matthias Rexroth, ale współpracuje z Akademią Operową także Olga Pasiecznik, Neil Shicoff (który przez wiele lat śpiewał w Metropolitan Opera). Prawie w każdym miesiącu mamy spotkanie z nowym wybitnym artystą i wiele się uczymy, bo dzielą się z nami swymi doświadczeniami i wiedzą. Uwielbiam zajęcia z panią Anną Marchwińską – wspaniałą pianistką z Teatru Wielkiego, mieliśmy bardzo ciekawe zajęcia z panem Jerzym Marchwińskim (ojcem pani Anny) oraz jego żoną, panią Ewą Podleś. Są to wielcy artyści, których pozostając w kręgu krakowskim nie mogłabym spotkać, a Akademia Operowa Teatru Wielkiego umożliwiła ten kontakt i zaraziła mnie wielką pasją grania kameralnego ze śpiewakami, i grania muzyki operowej, chociaż teraz w kręgu moich zainteresowań są pieśni, które bardzo mnie fascynują. Wiele projektów w tym roku i myślę, że w przyszłych latach też, będzie dotyczyć wykonawstwa pieśni.

        Pieśń jest bardzo trudną formą, bo krótką – często pieśń trwa krócej niż 2 minuty i w tym czasie trzeba utwór rozpocząć, osiągnąć kulminację i zakończyć go. Myślę, że czasami jest to utwór trudniejszy od części sonaty.

        Z pewnością jest to coś innego. W zawodzie pianisty-korepetytora trzeba się całe życie uczyć i rozwijać. Gra się mnóstwo repertuaru, który trzeba przyswajać bardzo szybko. Bardzo często otrzymujemy propozycje koncertowe z niewielkim wyprzedzeniem i nagle trzeba przygotować na przykład dwa cykle pieśni. Trzeba świetnie czytać nuty a vista, panować nad stresem, przygotować repertuar w czasie kilku prób, a do tego jeszcze trzeba znać języki obce. Jeśli pracujemy nad pieśniami, to musimy rozumieć każde słowo wykonywane przez śpiewaka. Ja nie mogę prosić śpiewaka podczas próby, żeby mi te pieśni tłumaczył. Aktualnie przez cały czas doskonalę języki włoski i niemiecki, bo angielski już znam, a w najbliższym czasie planuję nauczyć się języka francuskiego. Pianiści-korepetytorzy muszą także wiedzieć wszystko o aparacie wokalnym i słuchać, co się dzieje w głosie śpiewaka. Często także trzeba potrafić pomóc śpiewakowi, aby dopracować wszystko do stopnia perfekcji, żeby te pieśni, czy inne utwory, były perełkami podczas koncertu.

        Ktoś z pianistów powiedział mi, że trzeba razem ze śpiewakiem oddychać.

        Tak, oddychać, razem budować formę, podobnie rozumieć słowo i to wszystko przygotowuje się w czasie prób. Od dwóch lat współpracuję z bardzo młodym śpiewakiem Hubertem Kowalczykiem (bas), który jest studentem Hochschule für Music "Hanns Eisler" Berlin i są to bardzo inspirujące próby, podczas których najpierw wykonujemy utwór zgodnie ze swoimi odczuciami, a później wiele rozmawiamy na temat interpretacji – szukamy „złotego środka”. Próba znalezienia – nawet nie kompromisu, a konsensusu, bo nie chodzi tu bynajmniej o dominację, ale o znalezienie wspólnej przestrzeni i narracji, bo to w efekcie przekłada się na siłę przekazu, i później przyjemność występu na estradzie ze świadomością, że to jest nasze wspólne dzieło, daje ogromną satysfakcję i radość. Najbardziej nas cieszy, kiedy publiczność odbiera nasze wykonania w ten sam sposób.

        Niedawno w Rzeszowskim Ratuszu miałam okazję obserwować Panią w czasie występu, bo towarzyszyła Pani młodej śpiewaczce – studentce Akademii Muzycznej w Krakowie – pani Justynie Bluj. Wasz świetny kontakt po prostu się czuło. Byłam zachwycona Waszym występem.

        Bardzo mi miło. Dziękuję za ciepłe słowa. Z Justyną Bluj pracujemy już od pięciu lat i była ona jedną z moich pierwszych studentek. Nie miałam wówczas doświadczenia jako pianistka-kameralistka, a ona także stawiała pierwsze kroki w Akademii Muzycznej w Krakowie. Po roku mojej nauki w Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie, Justyna również została wybrana do tego programu. Trzeba podkreślić, że do uczestnictwa w nim zgłaszają się setki śpiewaków, a przyjmowanych jest kilka osób i Justyna miała ogromne szczęście. Z pewnością kolosalne znaczenie miał fakt, że była świetnie prowadzona i przygotowana do tych przesłuchań przez panią prof. Olgę Popowicz. Jesteśmy dobrymi przyjaciółkami, ale Justyna jest także jedną z moich najwdzięczniejszych studentek i z wielką przyjemnością się z nią pracuje. Od pewnego czasu traktuję ją już jako równorzędną partnerkę w muzyce kameralnej. Jesteśmy dobrymi partnerkami na scenie i w życiu. Jest osobą niezwykle utalentowaną, ma przepiękny głos, który fantastycznie się rozwija, jest też obdarzona wielką wrażliwością. Wiele godzin wspólnej pracy sprawiły, że już słychać na scenie, iż doskonale się rozumiemy.

        Do tej pory rozmawiałyśmy wyłącznie o muzyce kameralnej, ale przecież zdarzają się także recitale i koncerty z orkiestrą. Nie czuje się Pani w roli solistki trochę samotna na scenie?

        Może tak, ale występ solowy to zupełnie coś innego. Inaczej przygotowuję się do takich koncertów. Mam świadomość, że jestem odpowiedzialna sama za siebie. Nie twierdzę, że to odpowiedzialność mniejsza lub większa – po prostu inna. Jako kameraliści odpowiadamy za siebie nawzajem i towarzyszy nam świadomość, że jeśli ktoś ma jakieś chwilowe problemy, to ta druga osoba stara się zawsze pomóc. Jak sama gram recital, to jest to dla mnie ogromny wysiłek, bo zagranie trwającego półtorej godziny recitalu musi się wiązać z wysiłkiem dla pianisty, a poprzedzają taki występ setki godzin przygotowań, ale jesteśmy odpowiedzialni wyłącznie za siebie i pracujemy tylko na swoje nazwisko. Tylko o nas będzie się dobrze lub źle mówiło i otrzymamy ponowne zaproszenie albo nie.
Muszę także się przyznać, że lubię robić różne rzeczy i nie chciałabym się zamykać w jednym nurcie i mieć przyklejonej etykietki pianistki, która towarzyszy tylko śpiewakom. Występuję również jako solistka. Czasami gram z orkiestrą – mam w repertuarze m.in.: Koncert na lewą ręką D-dur i Koncert fortepianowy G-dur Maurice Ravela, Koncert fortepianowy Beethovena, kilka koncertów Mozarta, Koncert fortepianowy nr 1 Johannesa Brahmsa. Wykonuję również recitale solowe, chociaż ostatnio rzadziej występowałam jako solistka, bo sporo czasu zajęła mi praca doktorska.

        Niedawno dowiedziałam się, że jest już Pani doktorem nauk muzycznych. Czy praca doktorska związana była z wykonawstwem muzyki kameralnej?

        Nie, moja praca doktorska dotyczyła muzyki solowej i zabrała mi trzy lata różnych przygotowań. Dotyczyła solowej muzyki fortepianowej węgierskiego kompozytora Beli Bartoka. Materiał, który stanowił dzieło artystyczne dołączone do pracy to około 90 minut solowej muzyki fortepianowej Beli Bartoka. Musiałam te utwory nagrać, a są one bardzo trudne zarówno pod względem muzycznym, jak i warsztatowym – pianistycznym. Praca dotyczyła nie tylko problematyki interpretacji, ale także zawierała analizy wszystkich utworów i wpływ analizy na moje interpretacje. Wnikliwe badania dotyczące twórczości fortepianowej Beli Bartoka zajęły prawie 200 stron i będę się starała, żeby ta praca została wydana w formie książki.

        Będzie to pewnie pierwsza publikacja w Polsce.

        W Polce na pewno tak, a z moich informacji wynika, że będzie to czwarta książka na świecie o muzyce fortepianowej Beli Bartoka i chyba pierwsza, która jest indywidualnym spojrzeniem wykonawcy, czyli kogoś, kto także grał te utwory.

        Mam nadzieję, że zostaną wydane także płyty z kompletem nagrań Beli Bartoka.

        Tak, część tego materiału jest już dostępna na moim koncie SoundCloud, będą się tam pojawiać kolejne utwory w najbliższym czasie.
Jako pianistka solistka zajmuję się także ostatnio wykonawstwem muzyki współczesnej. Niedawno występowałam podczas Festiwalu Audio Art w Krakowie. To był bardzo ciekawy projekt, w którym wystąpiłam wspólnie z artystkami z Uniwersytetu Muzycznego w Korei. Otrzymałam zaproszenie i niedługo wystąpię na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Kompozytorów Krakowskich, będą tam 20 kwietnia wykonywane utwory kameralne współczesnych kompozytorów krakowskich z moim udziałem.
Nawiązałam również kontakt z Piotrem Nowotnikiem – polskim kompozytorem, który mieszka na stałe w Australii. Stało się to dzięki moim nagraniom, które Piotr usłyszał w Internecie, co najlepiej świadczy o tym, jak ogromną siłę ma Internet, który po prostu zmniejsza nam świat.

        Kontaktujecie się wyłącznie przez Internet?

        Tak, Piotr wysłał mi swoje utwory, które zamierzam w najbliższym czasie nagrać i w ślad za tym pójdą prapremiery jego utworów fortepianowych, i będę miała w repertuarze kolejne dzieła współczesne, a jeszcze wcześniej, bo 4 marca we Wrocławiu czekają mnie warsztaty i Koncert Muzyki Musicalowej – czyli zupełnie coś innego. Ostatnio rozpoczęliśmy współpracę z Jarosławem Kozielskim, który studiował w London College of Music śpiew musicalowy, a obecnie jest studentem Akademii Muzycznej w Krakowie na Wydziale Wokalno-Aktorskim, ale nadal występuje w repertuarze musicalowym.

        Wynika z tego, że cały czas, jakim Pani dysponuje, poświęca Pani muzyce.

        Niekoniecznie, bo jeszcze znajduję czas na hobby. Kocham chodzić po górach i jak tylko mam możliwość, wyjeżdżam w góry. Zajmuję się także rękodziełem artystycznym, którym zajmuje się również moja mama: robię na drutach, dziergam, zajmuję się również decoupagem.

        Pewnie te różne zainteresowania sprawiają nie tylko satysfakcję, ale także w ten sposób Pani wypoczywa.

        Tak, to jest relaks, który mnie uspokaja, a w dodatku zadziwiam wszystkich znajomych, bo te moje zajęcia wymagają dużej cierpliwości, chociaż ja uważam, że powtarzanie dwieście razy tego samego fragmentu utworu podczas ćwiczenia wymaga więcej cierpliwości niż wydzierganie szalika.

        Jest Pani artystką bardzo zajętą, bo umawiałyśmy się na tę rozmowę dosyć dawno i dopiero teraz mogła Pani przyjechać do Jarosławia, aby odwiedzić rodziców. Będzie czas na spotkania z dalszą rodziną i znajomymi?

        Przyjechałam tylko na kilka dni i nie będzie czasu na spotkania. Muszę wracać do Krakowa, bo na Uczelni rozpoczynamy pracę nad operą „Eugeniusz Oniegin”. Jest to duże przedsięwzięcie, które zabierze sporo czasu, a mnie czeka dość odpowiedzialna praca, bo opera będzie wystawiana z fortepianem. Zaplanowane są dwa spektakle. To poważne przedsięwzięcie dla pianistki, która musi być w pełnej koncentracji przez dwie i pół godziny na scenie. Wcześniej muszę z każdym solistą pracować jako pianista-korepetytor.

        Myślę, że dokonała Pani właściwego wyboru i ta tytaniczna wręcz praca sprawia także wiele przyjemności, zwłaszcza kiedy po wykonaniu utworu publiczność okazuje swoje uznanie i zadowolenie gorącymi oklaskami.

        Ja kocham pracować. Kocham grać na fortepianie i od najmłodszych lat marzyłam o tym, żeby moje dorosłe życie było związane z graniem na fortepianie i tak się stało. Jestem bardzo szczęśliwa, że każdego dnia siadam do tego instrumentu z przyjemnością i nie traktuję tego jako pracę – to jest po prostu przyjemność – przyjemność spotykania się z ludźmi, przyjemność otwierania nut z kolejnym utworem, przyjemność kupowania nowych nut i poznawania nowej twórczości, nowej stylistyki. Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dodać wielką przyjemność występów estradowych, które z jednej strony są stresujące, bo trema towarzyszy muzykowi zawsze, jest potrzebna i mobilizująca, ale satysfakcja po takim koncercie jest ogromna.
        Ważne jest także to, jak reaguje publiczność i jak odbiera muzykę. Zawsze wyczuwa się moment, w którym publiczność jest już nasza – w stu procentach oddana muzykowi, najczęściej publiczność jest entuzjastyczna, ale bywa też czasami tak, że jest po prostu chłodno i nie wiadomo, od czego to zależy – od dnia, pogody, nastroju? Może także czasami nam się wydaje, że robimy wszystko na sto procent, a efekt taki nie jest. Najczęściej opuszczamy estradę usatysfakcjonowani i szczęśliwi, ale czasem porażki są potrzebne, bo uczą nas pokory, mobilizują, aby nie zatrzymywać się w rozwoju. Trzeba także pamiętać, że każdy sukces podnosi poprzeczkę, bo w pewnym momencie już nie wypada ponosić porażek – po prostu nie wypada.

        Dlatego życzę wyłącznie sukcesów, czekamy na dobre wiadomości i bardzo dziękuję za spotkanie.

        Ja również dziękuję i mam nadzieję, że już niedługo zobaczymy się w Filharmonii Podkarpackiej.

Cały czas, jakim dysponuję, poświęcam muzyce

        Naszym gościem jest Pan Dawid Runtz, który 23 lutego 2018 roku dyrygował koncertem w Filharmonii Podkarpackiej. Spotykamy się po roku, bo dokładnie w marcu 2017 roku, podczas poprzedniego pobytu w Rzeszowie, poprosiłam Pana o dłuższy wywiad dla portalu „Klasyka na Podkarpaciu”. Rozmawialiśmy o Pana edukacji muzycznej, mistrzach, którzy czuwali nad Pana rozwojem, osiągnięciach i planach artystycznych. W czasie tego roku wiele różnych wydarzeń miało ogromny wpływ na Pana rozwój i postanowiłam o niektóre zapytać dzisiaj.

        Zofia Stopińska: Podczas poprzedniej rozmowy wspominał Pan spotkania z Maestro Riccardo Mutim i pracę nad operą „Traviata” w Ravennie oraz o planowanym wyjeździe na bardzo ekskluzywne kursy mistrzowskie z Maestro Daniele Gattim i słynną The Royal Concertgebouw Orchestra w Amsterdemie. Wydarzenie zaplanowane było na czerwiec 2017 roku i ciekawa jestem, jak spędził Pan czas na kursach w Amsterdamie.

        Dawid Runtz: W kursach uczestniczyło czterech młodych dyrygentów: Jiři Rožeň z Czech, Valentina Peleggi z Włoch, Sergey Neller z Rosji i moja osoba reprezentująca Polskę. Przed Maestro Daniele Gattim dyrygowałem Symfonią nr 40 g-moll Wolfganga Amadeusza Mozarta, IV Symfonią Gustava Mahlera i „Pietruszką” Igora Strawińskiego. Chociaż kursy trwały tylko cztery dni, myślę, że były to, jak dotąd, jedne z najważniejszych dni w moim życiu. Przede mną otworzyły się zupełnie nowe perspektywy i możliwości. Zacząłem słyszeć dźwięki i jakości, których wcześniej na żywo nie miałem okazji usłyszeć. Orkiestrę Concertgebouw słyszałem zawsze tylko na płytach i na nagraniach, a kiedy sam miałem okazję stanąć przed tym fantastycznym zespołem, dostrzegłem, jak wiele jeszcze przede mną trudnej i ciężkiej pracy, żeby być w stanie pracować z orkiestrą tej klasy.

        W lipcu ubiegłego roku z radością przeczytałam informację, że dyryguje Pan w Japonii na „Pacific Music Festival” w Sapporo.

        „Pacific Music Festival” w Sapporo jest organizowany od 1990 roku, a założycielem tego wydarzenia był legendarny amerykański dyrygent Leonard Bernstein. To jeden z najważniejszych festiwali przeznaczonych dla młodych artystów, w którym co roku trzech młodych dyrygentów ma szansę zaprezentować się na Festiwalu, wziąć udział w kursach dyrygenckich i na zakończenie zadyrygować koncertem z Orkiestrą Festiwalową „Pacific Music Festival”. Podczas ubiegłorocznej edycji byli to: Ken Yanagisawa z Nowego Jorku, Su-Han Yang – mój przyjaciel z Tajwanu i zarazem zwycięzca ostatniej edycji Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach, i moja osoba. Przez tydzień pracowaliśmy pod kierunkiem mistrza, którym był niemiecki dyrygent Jun Märkl – uważany za specjalistę w interpretacjach muzyki francuskiej. Przygotowywaliśmy różnorodny repertuar, między innymi „Iberię” Claude'a Debussy’ego. Podczas koncertu poprowadziłem „Don Juana” Ryszarda Straussa. To był mój debiut w Japonii.

        Ważnym koncertem, którym Pan dyrygował w sierpniu ubiegłego roku, była Gala Finałowa Ogólnopolskiego Konkursu Kompozytorskiego im. Krzysztofa Pendereckiego w Sopocie.

        Do tej pory dyrygowałem dwoma Koncertami Galowymi Konkursów im. Krzysztofa Pendereckiego – pierwszy odbył się w sierpniu w Sopocie, a drugi w listopadzie na Międzynarodowym Konkursie im. Krzysztofa Pendereckiego w Radomiu. Przygotowując nowe utwory współczesnych kompozytorów, rozmawiając z nimi, wspólnie kreując pierwsze publiczne wykonanie, przeżywam niezwykle inspirujący czas. Czuję wówczas bardzo dużą odpowiedzialność za to, że od mojego przygotowania orkiestry i wykonania zależy w dużym stopniu, w jaki sposób utwór zostanie odebrany przez publiczność. W programach moich koncertów coraz częściej pojawia się muzyka współczesna, co sprawia mi ogromną przyjemność i daje mnóstwo satysfakcji.

        W październiku ubiegłego roku dyrygował Pan kilkoma koncertami w Warszawie i chyba bardzo ważnym występem było wykonanie z Sinfonią Varsovią „Requiem” Wolfganga Amadeusza Mozarta w 168. rocznicę śmierci Fryderyka Chopina.

        To było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, że zaproponowano mi poprowadzenie tego ważnego, tradycyjnego koncertu z Orkiestrą Sinfonia Varsovia i Chórem Collegium Vocale 1704 z Pragi. Bardzo się cieszę, że miałem możliwość poznać znakomitych muzyków z Sinfonii Varsovii, co zaowocowało tym, że już w kwietniu tego roku poprowadzę Sinfonię Varsovię na koncertach w Kłajpedzie na festiwalu na Litwie oraz w Wilnie, gdzie wystąpimy w Sali koncertowej Narodowej Orkiestry Litewskiej.

        W grudniu został Pan pierwszym dyrygentem Polskiej Opery Królewskiej - nowego teatru operowego w Warszawie.

        Objęcie tak odpowiedzialnego stanowiska to dla mnie nowe, wielkie wyzwanie. Prowadząc własną orkiestrę, jestem odpowiedzialny za jej funkcjonowanie, za jej brzmienie, za ustalanie pewnych reguł funkcjonowania tej orkiestry i bardzo chciałbym – podobnie jak wszyscy pracownicy, aby Orkiestra Polskiej Opery Królewskiej stała się niedługo zespołem o znaczeniu co najmniej ogólnopolskim.

        Oprócz pracy z orkiestrą trzeba także współdecydować o repertuarze i innych sprawach dotyczących funkcjonowania teatru operowego.

        Dyrektorem Artystycznym Polskiej Opery Królewskiej jest polski reżyser, prof. Ryszard Peryt, który z ogromną uwagą dobiera repertuar dla naszej instytucji. W kwietniu poprowadzę pierwsze przedstawienie w Polskiej Operze Królewskiej, a będzie to „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta, które mamy w planie powtórzyć w Rzeszowie 27 maja bieżącego roku, na zakończenie Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. W czerwcu zadyryguję koncert w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie oraz serię koncertów z symfoniami Mozarta na Zamku Królewskim.

        Należy jeszcze wspomnieć jedno ważne wydarzenie w Pana dotychczasowej karierze – w styczniu bieżącego roku uczestniczył Pan w I Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim w Hong Kongu. Na tym Konkursie decyzją jury otrzymał Pan III miejsce oraz bardzo ważne wyróżnienie – nagrodę publiczności.

        Nagroda Publiczności jest cennym wyróżnieniem, gdyż świadczy ona o tym, iż wykonanie III Symfonii Brahmsa w finale konkursu spotykało się z pozytywnym odbiorem.
Do Konkursu Dyrygenckiego w Hong Kongu zgłosiło się 310 kandydatów, a do udziału zaproszonych zostało 16 -tu młodych dyrygentów – również Polacy – Marta Gardolińska oraz mój kolega ze studiów, Maciej Kotarba. Udało mi się sięgnąć po laury i znaleźć się w finałowej trójce w ostatnim etapie Konkursu. Jako najmłodszy uczestnik Konkursu otrzymałem znaczące wyróżnienie, które jest impulsem do mojej dalszej pracy nad sobą.

        Czy ten konkurs zaowocował konkretnymi propozycjami koncertowymi?

        Pokłosiem konkursu jest kilka koncertów w Polsce, a także za granicą, między innymi w Buffalo Philharmonic Orchestra w USA. Cieszę się, że już w kwietniu stanę przed Boston Symphony Orchestra, ponieważ otrzymałem zaproszenie na przesłuchania na asystenta Orkiestry bostońskiej. Myślę, że moje dotychczasowe osiągnięcia, w tym również nagroda na Konkursie w Hong Kongu, przyczyniły się do otrzymania takiego zaproszenia.

        Trzeba także powiedzieć o wczorajszym wydarzeniu. Podczas święta Pana uczelni – Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, otrzymał Pan Medal „Magna cum Laude” przyznawany przez kapitułę za wybitne osiągnięcia artystyczne młodym absolwentom. Dodam, że w tym roku zostało przyznane jedno takie wyróżnienie. Gratuluję serdecznie.

        Cieszę się, że moja ciężka praca została doceniona przez Uczelnię, której bardzo wiele zawdzięczam. Dzięki Uczelni przez pięć lat mogłem kształcić się u wybitnego Mistrza – prof. Antoniego Wita i Jemu zawdzięczam mój warsztat i umiejętności dyrygenckie. To wyjątkowy moment, że w tym roku Kapituła Medalu „Magna cum Laude” postanowiła mnie w ten sposób wyróżnić.

        Z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie jest Pan nadal związany.

        Owszem, jestem wykładowcą UMFC w Warszawie, jestem też studentem drugiego roku studiów doktoranckich i mam w planie w tym roku obronić tytuł doktora.

        W wywiadzie przed rokiem mówił Pan wiele o codziennym kontakcie z partyturami i to nie tylko podczas prób, także każdą wolną chwilę poświęca Pan na studiowanie partytur.

        Nic się nie zmieniło od zeszłego roku, powiem, że pracy nad partyturami jest coraz więcej. Kontakt z muzyką mam nie tylko podczas prób i koncertów, cały czas, jakim dysponuję, poświęcam muzyce i sprawia mi to ogromną radość i satysfakcję. Kiedy podczas koncertu, który jest przecież uwieńczeniem całej pracy, mogę przedstawić swoją wizję – czy to symfonii, czy opery przed publicznością, czuję się spełniony.

        Przed rokiem bardzo gorąco oklaskiwaliśmy Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą, a na program koncertu złożyły się Uwertura Leonora III Ludwiga van Beethovena, Koncert fletowy G-dur Carla Philippa Emanuela Bacha i Symfonia „Odrodzenie” Mieczysława Karłowicza.
Dzisiaj wystąpił Pan z naszą Orkiestrą z zupełnie innym programem. Wieczór rozpoczął się Mazurem z opery „Halka” Stanisława Moniuszki, a później wykonane były dwa wspaniałe utwory Piotra Czajkowskiego: Koncert skrzypcowy D - dur, w którym partie solowe wspaniale wykonał Rzeszowianin z urodzenia - Szymon Naściszewski oraz V Symfonia e –moll.

        Zaproponowałem V Symfonię Piotra Czajkowskiego, ponieważ mam ogromny sentyment do tego dzieła. W 2016 roku – kiedy debiutowałem z Orkiestrą Filharmonii Narodowej w Warszawie, dyrygowałem właśnie V Symfonią Piotra Czajkowskiego. Ucieszyłem się, że po dwóch latach mogę powrócić do tego wspaniałego utworu i wykonać tę Symfonię z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
W koncercie skrzypcowym D-dur partie solowe wykonał znakomity skrzypek Szymon Naściszewski, który obecnie jest studentem Konserwatorium w Hanowerze. Solista dostarczył nam niezapomnianych wrażeń.

        To prawda, bo w moim odczuciu grał przepięknie i nie tylko mnie ujął swoim wykonaniem, bo oklaski trwały bardzo długo i publiczność w ten sposób poprosiła o bis. W sukcesie solisty był także spory udział Orkiestry pod Pana batutą i tę dobrą współpracę było słychać i widać.

         Koncert Czajkowskiego jest w dużym stopniu znany orkiestrze, ponieważ to jeden z najczęściej wykonywanych koncertów skrzypcowych. Przy wykonywaniu koncertów duże znaczenie ma porozumienie z solistą w zakresie jego interpretacji i dostosowanie orkiestry do jego wizji. Zależy mi zawsze, aby w koncertach instrumentalnych dać solistom jak największy komfort i poczucie swobody.

        W drugiej części koncertu został usunięty pulpit dyrygencki, bo V Symfonię Czajkowskiego poprowadził Pan z pamięci. Zawsze się zastanawiam, czy uczenie się na pamięć tak długich utworów ma sens – czy pozwala dyrygentowi bardziej skupić się na interpretacji?

         Oczywiście przygotowując się do koncertu, staram się robić to jak najlepiej, chociaż nie jest to dla mnie punktem honoru, żeby dyrygować z pamięci. Z drugiej strony jest to wynik moich studiów u Maestro Antoniego Wita. Od samego początku czymś naturalnym było przygotowywanie partytury na pamięć. Bardzo lubię mieć jak najbliższy kontakt z muzykami podczas wykonania, a właśnie wzrok i spojrzenie pozwalają mi na to. Podziwiam zawsze dyrygentów, którzy prowadzą opery Wagnera bez partytury. Mają oni nadprzyrodzony dar.

        Zachwycały pięknie wykonane solówki, których jest w tym utworze sporo oraz brzmienie orkiestry od pierwszego do ostatniego taktu. Wzruszały i poruszały zmienne nastroje, barwy, wspaniałe, nasycone piana rozpływające się w zupełną ciszę. Po żywiołowym zakończeniu publiczność długo i gorąco dziękowała Panu i Orkiestrze. Mam nadzieję, że jest Pan usatysfakcjonowany i zechce Pan do Rzeszowa wracać, aby poprowadzić następne koncerty.

        Dziękuję. W Rzeszowie pojawię się jeszcze na koncercie 11 listopada z okazji 100. Rocznicy odzyskania niepodległości oraz w czerwcu 2019 z IX Symfonią Antonina Dvoraka. Zawsze bardzo chętnie będę wracał do Państwa miasta i do Filharmonii Podkarpackiej.

Z Panem Dawidem Runtzem - wybitnym dyrygentem młodego pokolenia, który 23 lutego 2018 roku dyrygował koncertem abonamentowym w Filharmonii Podkarpackiej rozmawiała Zofia Stopińska po zakończeniu koncertu.

Subskrybuj to źródło RSS