Wywiad przed Finałem Festiwalu w Łańcucie
Zofia Stopińska : Miło mi, że przed koncertem finałowym 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie mogę rozmawiać z panem Bartoszem Michałowskim – Szefem Chóru Filharmonii Narodowej. Od stycznia bieżącego roku kieruje Pan tym najważniejszym polskim chórem.
Bartosz Michałowski : Bez wątpienia, Chór Filharmonii Narodowej jest najważniejszym polskim chórem, uznawanym zarazem za jeden z najlepszych na świecie. Podejmując współpracę z tak utytułowanym zespołem, byłem świadomy oczekiwań Dyrekcji Filharmonii i Artystów Chóru, którzy liczyli na to, że w życiu Chóru wydarzy się coś wyjątkowego, a przede wszystkim, że uda nam się nawiązać ze sobą dobry kontakt. Po pięciu miesiącach mogę powiedzieć, że na pewno znaleźliśmy wspólny język, pracujemy bardzo efektywnie, a zarazem w znakomitej atmosferze. Śpiewacy oceniają ten czas podobnie. Sądzę, że przez te kilka miesięcy udało nam się już wiele osiągnąć: wprowadziliśmy nowy styl codziennej pracy, intensywnie pracujemy nad brzmieniem zespołu, które chciałbym ukształtować według własnej wizji i wydaje mi się, że zespół tę wizję przyjął - pracuje bowiem z dużym zaangażowaniem. Za nami aż 18 świetnie wykonanych koncertów!
Z. S. : Występujecie nie tylko z Orkiestrą Filharmonii Narodowej, ale także a cappella oraz z innymi zespołami.
B. M. : Oczywiście, Chór nie ogranicza się tylko do współpracy ze, skądinąd znakomitą, Orkiestrą Filharmonii Narodowej. Zespół współpracuje z różnymi orkiestrami w Polsce i poza granicami kraju. Znakomicie sprawdza się w formach oratoryjnych, ale także jako zespół… operowy. Swego czasu z wielkim powodzeniem brał udział w spektaklach w słynnej mediolańskiej La Scali. Jest to Chór o bogatej tradycji, oczywiście nie stroniący od śpiewania z mniejszymi zespołami instrumentalnymi, z akompaniamentem organów, fortepianu czy też po prostu a cappella, co w przypadku zespołu dużego, złożonego z solistycznych osobowości, jest nie lada wyzwaniem. Nieco inaczej wykonuje się wielkie formy, w inny zaś sposób podchodzi do bardzo subtelnego wykonawstwa muzyki a cappella, które wymaga szalonej precyzji i więcej niż dobrego kontaktu z dyrygentem. Na szczęście Zespół tworzą znakomici śpiewacy, którzy nie boją się jakichkolwiek wyzwań.
Z. S. : Pochodzi Pan z Poznania i tam, będąc dzieckiem zaczął Pan śpiewać w słynnym chórze „Poznańskie Słowiki”.
B. M. : Jestem wychowankiem prof. Stefana Stuligrosza, zaczynałem śpiewać w Jego chórze, kiedy miałem osiem lat. Szybko zostałem solistą, wykonującym przeróżne partie sopranowe, później, po krótkiej przerwie, pełniłem tę rolę jako baryton, aż wreszcie Profesor uznał, że zostanę Jego asystentem a w przyszłości następcą. Przez siedem lat dyrygowałem tym znakomitym chórem podczas licznych koncertów i, oczywiście, niezliczonych prób, aż wreszcie, w 2005 roku założyłem własny kameralny zespół, który prowadzę do dziś. Jest to Poznański Chór Kameralny, który przez ostatnie 12 lat osiągnął naprawdę wiele, będąc, bądź co bądź, zespołem amatorskim, pracującym jednak w bardzo profesjonalny sposób. Świadczą o tym zdobyte nagrody, stała współpraca z orkiestrami filharmonicznymi i zaproszenia na prestiżowe festiwale. Miałem szczęście doświadczyć bardzo różnych oblicz chóralistyki - od wspaniałego chóru prof. Stuligrosza, naznaczonego Jego niezwykłą osobowością, gdyż był to artysta jedyny w swoim rodzaju, człowiek, który zaszczepił we mnie miłość do muzyki i podzielił się ze mną swą wyjątkową wrażliwością muzyczną, po kameralistykę z moim poznańskim zespołem, który stworzyłem i ukształtowałem od podstaw. Wydaje mi się, że to procentuje w tej chwili, gdy do powierzonego mi Chóru Filharmonii Narodowej mogę podejść w wyjątkowy sposób – zarówno jako do zespołu typowo filharmonicznego , który ma ważne, doniosłe zadania, nierzadko wykonuje naprawdę potężne dzieła, jak i do zespołu, który powinien potrafić śpiewać bardzo giętko, niejako kameralnie – co przydaje się zwłaszcza w repertuarze a cappella. Nie tak dawno wykonywaliśmy „Pieśni kurpiowskie” Karola Szymanowskiego – szalenie trudne, zarazem przepiękne, bogate. Muszę powiedzieć, że Chór spisał się znakomicie.
Z. S. : Chór Filharmonii Narodowej ma na swoim koncie także liczne nagrania, są wśród nich także utwory utrwalone po raz pierwszy.
B. M. : Nie ulega wątpliwości, że słuchacze z niecierpliwością oczekują każdego nagrania Chóru Filharmonii Narodowej. Trudno nie wspomnieć o ostatniej płycie z utworami prof. Krzysztofa Pendereckiego „Penderecki Conducts Penderecki”, która otrzymała prestiżową nagrodę Grammy w kategorii „najlepsze wykonanie chóralne”. Zespół został w ten sposób wyróżniony i zasłużenie doceniony. A mówiąc o nagraniach, trzeba podkreślić, że wymagają one od wykonawców wielkiej precyzji. Mikrofony są bezwzględne i wychwycą każdy problem intonacyjny, każdą niedokładność, czy nie do końca doskonałe brzmienie i dlatego chór powinien cały czas utrzymywać możliwie jak najwyższy poziom. Trzeba oddać prof. Henrykowi Wojnarowskiemu, że przez lata potrafił utrzymywać Chór Filharmonii Narodowej w światowej czołówce, czego efektem są liczne, cenione nagrania.
Z. S. : Ma Pan ogromną wiedzę i praktykę, która jest potrzebna do prowadzenia zespołów chóralnych na najwyższym poziomie.
B. M. : Kończyłem studia w klasie prof. Janusza Dzięcioła na Wydziale Dyrygentury Chóralnej w Akademii Muzycznej w Poznaniu. Brałem również udział w kursach mistrzowskich, także wokalnych. Wszystko, czego się w tej dziedzinie nauczyłem bardzo mi się dziś przydaje. Istotą bowiem pracy dyrygenta chóralnego jest doskonałe rozumienie mechanizmów wokalnych i dobre posługiwanie się głosem. Dzięki temu może on bez problemu nawiązać relację ze śpiewakiem, opowiedzieć mu o swoich oczekiwaniach, a także pomóc, kiedy śpiewak takiej pomocy potrzebuje. Doskonalenie umiejętności wokalnych, a także fakt, że przez wiele lat śpiewałem jako solista zarówno w utworach kameralnych jak i w dużych formach i spotkałem na swej drodze wielu znakomitych śpiewaków, bardzo mi pomagają w bieżącej pracy.
Z. S. : Jak wspaniale jest stać obok innych chórzystów i śpiewać wspólnie, może powiedzieć tylko osoba, która śpiewała w chórze.
B. M. : Pamiętam piękny moment, kiedy jako mały chłopiec, po raz pierwszy pojawiłem się na próbie w chórze prof. Stefana Stuligrosza. Siedziałem w środku otoczony doświadczonymi kolegami i już nie pamiętam dobrze, czy śpiewaliśmy Alleluja z „Mesjasza” Haendla, czy to był utwór Giovanniego Pierluigiego da Palestriny – cokolwiek to było, to po raz pierwszy doświadczyłem wtedy wielogłosowości, której sam byłem częścią. To było naprawdę niezwykłe przeżycie. Myślę, że każda osoba, dołączająca po raz pierwszy do wspólnoty wokalnej w dobrym zespole, w którym to współbrzmienie jest naprawdę miłe dla ucha, przeżywa coś podobnego. To jest wrażenie, które pozostaje w pamięci. Nie da się o nim zapomnieć.
Z. S. : Wielką radość sprawi nam prowadzony przez Pana Chór Filharmonii Narodowej, wykonując finałową część IX Symfonii – Ludwiga van Beethovena.
B. M. : Warto podkreślić, że IX Symfonia Beethovena nie jest dziełem lekkim i wygodnym do śpiewania. Kompozytor nie rozpieszczał śpiewaków i dla Chóru jest to duży wysiłek, ale zespół ma to dzieło w repertuarze od wielu lat. Wykonywał je w wielu miejscach, z wieloma dyrygentami i orkiestrami. Jestem przekonany, że w sali Filharmonii Podkarpackiej IX Symfonia Beethovena zabrzmi wspaniale.
Z panem Baroszem Michałowskim - Szefem Chóru Filharmonii Narodowej w Warszawie rozmawiała Zofia Stopińska 27 maja 2017 r. w Filharmonii Podkarpackiej.
Wszystkich, którzy nie byli na Koncercie Finałowym 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, pragnę poinformować, że wykonawcami IX Symfonii d-moll op. 125 - Ludwiga van Beethovena byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej i przygotowany przez Bartosza Michałowskiego Chór Filharmonii Narodowej pod batutą Massimiliano Caldiego oraz soliści: Magdalena Schabowska - sopran, Agnieszka Makówka - alt, Tomasz Kuk - tenor, Robert Gierlach - baryton.
Warto pokreślić, że całe dzieło wykonane zostało niezwykle interesująco, a Finał z udziałem wszystkich wykonawców, zabrzmiał wspaniale, tak jak przewidział pan Bartosz Michałowski. Oczarowana publiczność nagrodziła wykonawców burzą oklasków i owacjami na stojąco. Soliści i dyrygenci ( Massimiliano Caldi i Bartosz Michałowski) kilkakrotnie powracali na scenę. Po kilku minutach aplauzu, na bis zabrzmiał Mazur z op. "Straszny Dwór" Stanisława Moniuszki, w wykonaniu Chóru Filharmonii Narodowej i Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Rewelacyjne wykonanie znowu zachwyciło publiczność. To był wspaniały niezapomniany wieczór.