wywiady

Z Jurkiem Dybałem przed inauguracją 24. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego

       Od 11 września odbywają się koncerty 24 Mieleckiego Festiwalu Muzycznego. Podobnie jak poprzednie, tegoroczna edycja organizowana jest przez Dom Kultury Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu. Do 26 września odbędzie się pięć koncertów festiwalowych i trzy koncerty towarzyszące.
       Festiwal zainaugurowała Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia pod batutą Jurka Dybała, a partie solowe wykonał Maciej Lulek, koncertmistrz tego doskonałego zespołu oraz pedagog Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie.
       Koncert był prawdziwą uczta nie tylko dla melomanów, ale także dla szerokiego grona publiczności.
O programie wieczoru rozmawiałam z Jurkiem Dybałem, dyrygentem i dyrektorem artystycznym Orkiestry Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia..

       Czy to jest Wasz projekt, czy program został zamówiony przez organizatorów mieleckiego festiwalu?
       - Jest to wersja na żywo projektu, który powstał dla platformy Play Krakow w dobie pandemii. Celebrowaliśmy tym programem okrągłą rocznicę urodzin mistrza Andrzeja Wajdy i pomyślałem wtedy, żeby uczcić tego wielkiego twórcę jego fascynacjami muzycznymi oraz fascynacjami plastycznymi, bo to były dwie wielkie jego pasje poza filmem – muzyka i sztuki graficzne.
        We współpracy z Centrum Sztuki Japońskiej Mangga, które było ufundowane przez Państwa Wajdów z nagrody, którą wcześniej otrzymali z Japonii, wspólnie z panią Krystyną Zachwatowicz-Wajdową wspominaliśmy Mistrza i jego fascynacje. Wspominaliśmy go muzyką z jego filmów, napisaną przez zaprzyjaźnionych z nimi kompozytorów oraz muzyką, która była inspiracją dla powstania pewnych filmów. Na przykład „Panny z Wilka” to koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego. Oczywiście wspaniały Andrzej Korzyński i jego muzyka filmowa do „Człowieka z marmuru” oraz Wojciech Kilar, który był bardzo zaprzyjaźniony z Andrzejem Wajdą, dla którego napisał Fanfarę Oscar. My wykonujemy ją w wersji na smyczki na otwarcie Festiwalu w Mielcu. To jest nasza aranżacja tego utworu, który był skomponowany na okoliczność otrzymania Oscara przez Andrzeja Wajdę.
Później wykonamy prawdziwy przebój, czyli walc z „Ziemi obiecanej”.
Wykonamy też muzykę Krzysztofa Pendereckiego, która była wykorzystana przez Wajdę m.in. w filmie „Katyń”. Była to muzyka, która już powstała, dostosowana do ścieżki filmowej. My zagramy Passacaglię z Serenady na orkiestrę smyczkową.
Wykonamy także utwór Witolda Lutosławskiego, który zapierał się, że nigdy nie napisze muzyki do filmu, pomimo wielokrotnych próśb i namów Andrzeja Wajdy. Wajdowie i Lutosławscy byli bardzo zaprzyjaźnieni i często spotykali się towarzysko, ale prośby Lutosławski nigdy nie spełnił.
        Andrzej Wajda chodził regularnie na koncerty, słuchał muzyki i z opowieści pani Zachwatowicz wiem, że nie przepadał za kategoryzowaniem muzyki na filmową i inną. Kierował się powiedzeniem Rossiniego, który powiedział kiedyś, że muzyka jest dobra albo nudna. Wajda nie rozdzielał muzyki na gatunki i dlatego staraliśmy się w programie koncertu zamieścić wszystkich kompozytorów, z którymi był bardzo związany.
       Ciekawostką jest też utwór z pozoru nie pasujący, czyli „Verklärte Nacht” Arnolda Schönberga. To utwór neoromantyczny, nie taki, jak może się kojarzyć Schönberg z późniejszej swojej twórczości, ale jest to przepiękna kompozycja o miłości, zdradzie, wybaczeniu. Pojawił się w programie za sprawą pani Zachwatowicz, która realizowała kiedyś wystawienie sceniczne tego dzieła w formie baletowej i jest to jeden z jej ulubionych utworów muzyki poważnej. Postanowiliśmy ten utwór także wykonać.
Cieszę się, że to, co miało miejsce w formie internetowej, możemy dzisiaj wykonać na żywo w Mielcu.

MFM Sinfonietta Grzegorz Misiejuk

           Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Vracovia pod batutą Jurka Dybała podczas koncertu w Mielcu, fot. Grzegorz Misiejuk

       Od 2014 roku jest Pan dyrektorem artystycznym Sinfonietty Cracovii i od tego czasu gracie coraz więcej koncertów w Krakowie, w Polsce i sporo było zagranicznych wyjazdów.
       - Z pomocą wielu osób udało się dużo zrobić. Udało się przede wszystkim sprofesjonalizować sposób działania Sinfonietty. Mamy obecnie świetną salę prób, profesjonalne biura, orkiestra czeka na przeprowadzkę do Centrum Muzyki, które dzięki naszym staraniom i naleganiom w końcu będzie powstawać w Krakowie. Miejmy nadzieję, że do tego dojdzie.
Systematycznie działamy na wielu polach organizacyjnych, artystycznych, pozyskiwania funduszy. Udało się kupić wspaniałe instrumenty – zabytkowe instrumenty smyczkowe, nowe instrumenty perkusyjne, i jak już wspomniałem, wyposażyć akustycznie salę prób.
        Orkiestra jeździła po całym świecie: Chiny, Japonia, Korea, Francja, Holandia, Finlandia, Czechy – nie tylko te standardowe kierunki, ale również nowe miejsca.
W lutym wybieramy się na dwadzieścia koncertów do Niemiec, co w dobie pandemii jest nie lada wyzwaniem (w tak prestiżowych miejscach, jak m.in. Bayreuth), zaś w grudniu czekają nas koncerty we Francji – m.in. w Wersalu, a tę trasę zakończymy koncertem w Wiedniu, a promować będziemy naszą płytę „Penderecki’s Sinfonietta(s)”.

        Można powiedzieć, że Sinfonietta Cracovia jest dzieckiem Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich, a także wiele im zawdzięcza w ostatnich latach.
         - Tak jest, jak pani powiedziała. Dzięki Państwu Pendereckim, ale także dzięki wielu staraniom pani Elżbiety, ta orkiestra uzyskała status orkiestry miejskiej i stała się zespołem etatowym, który na stałe zaczął koncertować i zajmować się muzyką, a przede wszystkim krzewieniem muzyki XX i XXI wieku.
         Dużo miejsca w naszych programach zajmuje muzyka Krzysztofa Pendereckiego i bardzo często pod Jego dyrekcją. Mieliśmy możliwość dokonania wielu prawykonań – m.in. Koncertu na trąbkę i orkiestrę, Koncertu na smyczki i marimbę, tych pierwszych wykonań lub po prostu wspaniałych wykonań pod kierownictwem Profesora było wiele, a zwieńczeniem tej przyjaźni jest płyta „Penderecki’s Sinfonietta(s)”, nagrana ku Jego pamięci, na której zamieściliśmy trzy „Sinfonietty” oraz „Agnus Dei” i „Trzy utwory w dawnym stylu”. Płyta została nagrana dla Sony Classical i przez cały czas ją promujemy. Wybieramy się w trasy po całej Europie, żeby z muzyką Krzysztofa Pendereckiego dotrzeć do wszystkich.

         Trzeba jeszcze powiedzieć, że Mistrz Krzysztof Penderecki miał do Pana wielkie zaufanie, ponieważ prosił Pana o poprowadzenie koncertów ze swoimi utworami i zdarzało się, że były także prawykonania.
         - Zawsze to bardzo ceniłem i cenię. Mogę i mam zaszczyt tak powiedzieć, że jest to najważniejsza przyjaźń artystyczna w moim życiu. Ogromne wsparcie i otwarcie też na muzykę, na sposób jej kreacji i sposób pojmowania pracy kompozytora, pracy z kompozytorem. Jak już pani wspomniała, Profesor zaufał mi z wieloma swoimi dziełami. Wspaniale wspominam premierę „Króla Ubu” w Operze Śląskiej, wykonanie „Te Deum” czy wykonania Kadiszu. Jest także Międzynarodowy Festiwal im. Krzysztofa Pendereckiego - poziom 320 w Zabrzu, który mam zaszczyt prowadzić i znowu z listopadzie tego roku będzie miał kolejną odsłonę. Bardzo się z tego cieszę, bo jest to wielki zaszczyt i honor.

         Czy nadal jest Pan muzykiem Filharmonii Wiedeńskiej?
          - Tak, dalej koncertuję z Filharmonią Wiedeńską i z Operą Wiedeńską. Podczas pandemii więcej graliśmy online z Sinfoniettą niż w Wiedniu. Teraz z kolei intensywnie pracuję tam. Jesteśmy teraz w trakcie tournée z Herbertem Blomstedtem – Lucerna, Praga, Amsterdam, Bruksela…
         Często także koncertuję gościnnie w charakterze dyrygenta – w przyszłym sezonie czeka mnie debiut z Orkiestrą Filharmonii Narodowej, na który bardzo się cieszę, a w programie koncertu znajdzie się
m.in. muzyka Krzysztofa Pendereckiego. Ostatnio podpisałem również umowę z prestiżową agencją Nordic Artists Management, która w perspektywie ma przynieść wiele koncertów w Skandynawii.

         Rozpoczął Pan działalność koncertową mając 15 lat, stając się najmłodszym „Gustav Mahler Jugendorchester” i miał Pan szczęście pracować z wieloma mistrzami.
         - To prawda, miałem szczęście grać pod batutą Claudia Abbado, wielki dyrygent, muzyk, humanista, myśliciel i krzewiciel nowych idei. To postać, która wywarła na mnie ogromne wrażenie i wywiera do tej pory. Później pojawiało się wielu dyrygentów i muzyków, którzy mieli wpływ na moja działalność.
Studiowałem u Andrzeja Mysińskiego, inspirowali mnie Jan Stanienda, Konstanty Andrzej Kulka i muzycy Kwartetu Śląskiego oraz Michel Lethiec, klarnecista, z którym jestem bardzo zaprzyjaźniony i wspólnie wiele wspaniałych chwil udało nam się przeżyć.

         Myślę, że ma Pan także plany na najbliższe miesiące.
         - Oczywiście. Ten sezon jest wypełniony koncertami. Z Sinfonietta Cracovią wybieramy się w trasę – m.in. zaproszono nas do Warszawy na „Beethovenowskie Gotowanie” i będzie to koncert połączony z degustacją potraw z czasów Beethovena. Później „Rozgrzewka Chopinowska” i będzie to zarazem otwarcie naszego sezonu 24 września w krakowskich Sukiennicach z kandydatami na Konkurs Chopinowski, a z lżejszego repertuaru grać będziemy koncert wypełniony muzyką z płyty Leszka Długosza, którą nagraliśmy wspólnie.
W najbliższym czasie muzyka z różnych światów, a przed nami wielkie tournée do Francji, Wiednia i Niemiec.

         Zbliża się pora koncertu inaugurującego 24. Mielecki Festiwal Muzyczny i ja udaję się na widownię, a za chwilę na scenie pojawi się Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia, a później Pan i zabrzmi wspaniała muzyka, o której rozmawialiśmy.
         - Bardzo się cieszymy z zaproszenia na otwarcie Mieleckiego Festiwalu Muzycznego i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy tu gościć. Dziękuję pani za miłą rozmowę.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                Zofia Stopińska

MFM Sinfonietta Grzegorz Misiejuk

                                              Sinfonietta Cracovia i Jurek Dybał w sali Domu Kultury SCK przed wykonaniem utworu na bis, fot. Grzegorz Misiejuk

Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej miał olbrzymi wpływ na nasz rozwój i działalność

       Koncertem inauguracyjnym w wykonaniu zwycięzców pierwszej edycji rozpoczął się 10 września w Filharmonii Podkarpackiej II Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki. Podkreślić należy, że jest to wyjątkowe wydarzenie, bo w odróżnieniu od pozostałych konkursów na całym świecie, ten konkurs w całości poświęcony jest muzyce polskich kompozytorów, rzadziej wykonywanych i mniej znanych. Pierwsza edycja konkursu odbyła się w 2019 roku. Wówczas uczestnicy startowali również w dwóch kategoriach wykonawczych – pianiści oraz zespoły kameralne.
        W kategorii Pianiści Jury pod przewodnictwem prof. Jarosława Drzewieckiego przyznało pierwszą nagrodę rosyjskiemu pianiście Pavlowi Dombrovsky’emu, wychowankowi moskiewskich szkół artystycznych.
        W kategorii Zespoły kameralne Jury pod przewodnictwem prof. Andrzeja Tatarskiego przyznało pierwszą nagrodę duetowi skrzypcowemu z Polski – Gidaszewska/Łaguniak Duo, który występuje obecnie jako Polish Violin Duo.
        Podczas koncertu inaugurującego II Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej Pavel Dombrovsky, który jest już doświadczonym, koncertującym i uznanym pianistą, znakomicie wykonał następujący program: Henryk Pachulski – Sześć preludiów op. 8, Karol Szymanowski – Dwanaście etiud op. 33, Franz Liszt – Sechs polnische Lieder von Frédéric Chopin S. 480 oraz Moritz Moszkowski – Allegro patetico Ges-dur op. 24 nr 1 z Drei Konzertetüden.
        Wspaniała była druga część koncertu w wykonaniu zwycięzców w kategorii Zespoły kameralne. Polish Violin Duo zachwycił wykonaniem następującego programu: Michał Spisak – Suita na dwoje skrzypiec, Henryk Wieniawski - dwa Kaprysy nr 1 i nr 3 op. 18, Anna Rocławska-Musiałczyk – Two Contrasts for a Duo na dwoje skrzypiec, Tadeusz Paciorkiewicz – Sonatina na dwoje skrzypiec.
Tyle tytułem wstępu, bowiem chcę Państwa zaprosić na krótkie spotkanie z Polish Violin Duo.

       Z panią Martą Gidaszewską i panem Robertem Łaguniakiem mogliśmy spokojnie porozmawiać dopiero po zakończeniu koncertu oraz krótkich rozmów z kilkunastoma osobami, które przyszły do garderoby, aby pogratulować i podziękować za wspaniałą grę, podpisać płytę zespołu i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia.
Czy ten program wykonali Państwo również w Rzeszowie podczas konkursu w 2019 roku?
        Marta: Część tak, ale niektóre utwory - na przykład o wykonanie Suity na dwoje skrzypiec Michała Spisaka zostaliśmy poproszeni przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, a resztę programu wybraliśmy sami.
        Robert: Z 2019 roku powtórzyliśmy Sonatinę na dwoje skrzypiec Tadeusza Paciorkiewicza (wykonaliśmy ją dwa lata temu w drugim etapie), ale już Two Contrasts for a Duo – Anny Rocławskiej-Musiałczyk i kaprysy Wieniawskiego to są świeże pozycje z naszego repertuaru.

        Wasz repertuar ciągle się powiększa o nowe utwory. Czy muzyka polska w nim dominuje?
        Robert: Przez długi czas więcej było w naszym repertuarze muzyki polskiej, ale obecnie wzbogacamy go o wiele utworów kompozytorów zagranicznych. W tej chwili chyba jeszcze przeważa muzyka polska, ale zagranicznej muzyki gramy coraz więcej.
Bardzo nas cieszy, że będziemy często współpracować z polskimi kompozytorkami i kompozytorami, którzy obiecali, że będą dla nas tworzyć nowe utwory.
        Marta: Muzyka polska zawsze króluje w naszych sercach i cały czas staramy się ją propagować, wykonując ją dla szerszego grona odbiorców.
        Robert: Bardzo nam zależy, aby jak najczęściej pokazywać zapomniane perły muzyki polskiej, bo kiedy je porównujemy z wieloma utworami kompozytorów zagranicznych, to naszym zdaniem utwory polskie są tak samo dobre, a często nawet lepsze. To są fenomenalne kompozycje, które same się bronią. Nie gramy ich dlatego, że to są dzieła polskich kompozytorów, tylko dlatego, że to są wspaniałe utwory, które uwielbiamy grać. Cieszymy się, że nasi rodacy takie piękne dzieła komponowali.

        Jesteście zwycięzcami I Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. Jaki to miało wpływ na Waszą działalność artystyczną?
        Marta: Możemy powiedzieć, że ten konkurs tak naprawdę otworzył nam drzwi do wspólnego grania. Przed konkursem graliśmy razem, kiedy byliśmy uczniami liceum muzycznego, jeździliśmy na konkursy, ale mieliśmy inne priorytety, które zmieniły się od pierwszej edycji Konkursu Muzyki Polskiej i teraz granie w duecie jest dla nas najważniejsze.
        Robert: Oczywiście każde z nas kontynuuje swoją działalność solową, ale szczerze mówiąc, im dłużej gram w duecie z Martą, tym bardziej chcę grać głównie w duecie z Martą.
To jest ciekawsze, lepsze, dające więcej satysfakcji i do tego jest to oryginalne. Duety skrzypcowe są rzadkością i dlatego warto grać w takim zespole.
        Marta: Wracając jeszcze do pani pytania, chcę podkreślić, że Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej miał olbrzymi wpływ na nasz rozwój i działalność. Otrzymaliśmy dużo nagród w postaci koncertów, bo siedem nagród specjalnych otworzyło nam drzwi do koncertowania w różnych filharmoniach.
        Robert: Można to porównać do sieci. Jeśli nasz koncert się spodoba, to otrzymujemy ponowne zaproszenia, ale także często poznajemy osoby organizujące koncerty w innych ośrodkach.
        Marta: Jesteśmy bardzo wdzięczni Narodowemu Instytutowi Muzyki i Tańca, który przez cały czas nas wspiera i mamy nadzieję, że będziemy towarzyszyć sobie jak najdłużej w tej naszej muzycznej drodze.

NIMIT POLISH VIOLIN DUO GRZEDZINSKI GRW09384

Polish Violin Duo czyli Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak podczas koncertu inaugurującego II Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, fot . Wojciech Grzędziński

        Pojawiła się także Wasza debiutancka płyta z utworami Joachima Kaczkowskiego.
        Robert: Ta płyta powstała dzięki konkursowi, a także pomocy Instytutu Muzyki i Tańca, ponieważ pomogli nam sfinansować tę płytę. Podczas I Konkursu Muzyki Polskiej poznaliśmy panią Małgorzatę Polańską, szefową DUX-u i to nam otworzyło drogę do nagrania płyty z tą renomowaną wytwórnią.
Wielu jurorów w czasie konkursu podzieliło się z nami cennymi radami: jak dalej pracować, w jakim kierunku podążać i były to dla nas bardzo cenne wskazówki. Korzystamy z nich i mimo pandemii mamy spore osiągnięcia.

        Po otwarciu sal koncertowych dla publiczności gracie bardzo dużo koncertów.
        Marta: To prawda, prosto z Rzeszowa jedziemy do Gdańska nagrywać płytę z utworami Anny Rocławskiej-Musiałczyk na jej autorską płytę, a później szykują się kolejne koncerty. Mamy zaproszenie do Filharmonii w Jeleniej Górze i wystąpimy jeszcze raz w Rzeszowie, bo mamy zaproszenie wykonanie koncertu w ramach „Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej”.
        Robert: Oprócz tego w Łodzi będziemy odbierać nagrodę „Muzyczne Orły”. Jeszcze nie wiemy, czy będzie ona złota, srebrna czy brązowa, ale wiemy, że nagroda została nam przyznana i czekamy w niepewności.

        Liczyliście, ile nagród otrzymaliście do tej pory?
        Marta: Od Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej otrzymaliśmy już ponad trzydzieści nagród.

        Pewnie sporo konkursów odbyło się online.
        Robert: To prawda, bo w czasie pandemii wszystkie konkursy odbywały się online. Natomiast przepadło nam bardzo dużo koncertów m.in. w Chinach, we Włoszech, Austrii, Chile, Dubaju, Waszyngtonie. Jesteśmy stratni, ale robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby dalej się pokazywać i przypominać o sobie.

         Z całego serca życzę Wam wielu koncertów z udziałem publiczności, bo wspaniale jest Was słuchać i widzieć. Chyba nie tylko ja odnoszę wrażenie, że w czasie gry rozmawiają ze sobą Wasze instrumenty.
         Marta: Miło nam to słyszeć, bo dokładnie tak jest.
         Robert: Muzyka jest językiem bez słów, językiem emocji, językiem rozprowadzenia napięć i rozprężeń w czasie i myślę, że już rozumiemy się bez słów nie tylko w muzyce, ale także i w życiu. Bardzo się przyjaźnimy i to też przekłada się na to, jak gramy.

         Gracie na pięknych instrumentach, które cudownie razem brzmią.
         Robert: Osobno również, bo to są po prostu znakomite instrumenty. Marta gra na skrzypcach, które zbudował francuski lutnik Georges Cunault w 1900 roku w Paryżu, natomiast mój instrument zbudował w 1911 roku w Budapeszcie węgierski lutnik Janos Spiegel. Cieszymy się, że mamy takie instrumenty, bo tak jak Pani uważamy, że bardzo dobrze brzmią razem. Oboje mamy smyczki niemieckie - Marta gra smyczkiem Heinza Dollinga, a ja mam smyczek, który stworzył jego syn Bernd Dolling. Ciekawostką jest fakt, że Heinz Dolling robił kiedyś smyczki dla samego Dawida Ojstracha.

         Dwa lata temu obydwoje byliście jeszcze studentami.
         Robert: Tak, ale teraz ja jestem „świeżo upieczonym” magistrem. Egzaminy dyplomowe miałem w czerwcu i teraz będę się starał dostać do Szkoły Doktorskiej Akademii Muzycznej w Łodzi. W tej chwili trwa rekrutacja.
         Marta: Ja niedługo rozpoczynam ostatni rok studiów magisterskich.

         Przy tej ilości propozycji koncertowych trudno znaleźć czas na studia.
         Marta: Staram się coś studiować (śmiech).
         Robert: Dodam, że Marta jest wzorową studentką. Możesz się pochwalić, jaką miałaś średnią ze wszystkich przedmiotów.
         Marta: U naszej uczelni jest punktacja do 25. Miałam średnią 24,6.
         Robert: Ja miałem najwyżej 23,3

MKMP POLISH VIOLIN DUO FOT WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI

Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak podczaas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej inaugurujacego II Międzynarodowy Festiwal Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki, fot Wojciech Grzędziński

          Dobry zespół musi się jak najczęściej spotykać na próbach.
          Robert: Ostatnio tak sobie organizujemy czas, żeby spotykać się na próbach jak najczęściej, bo „jesteśmy głodni” nowego programu i nowych projektów. Chcemy ze sobą grać jak najwięcej.
          Marta: Dużo jeszcze przed nami. Mamy nadzieję, że jak najwięcej utworów będziemy w stanie odkryć. Bardzo nas cieszy, że kompozytorzy tworzą utwory specjalnie dla nas i powstało ich już kilka. Nasz repertuar ciągle się powiększa.

          Oprócz wymienionej już Anny Rocławskiej-Musiałczyk, kto jeszcze dla Was komponował lub zapowiedział, że niedługo napisze utwór?
          Marta: Michał Janocha skomponował dla nas utwór, Olga Hans zapowiedziała, że niedługo coś dla nas napisze. Chcę jeszcze powiedzieć o bardzo młodym kompozytorze, który jest jeszcze uczniem. Nazywa się Adam Falenta.
           Robert: To jest człowiek, który w wieku 11 lat został wyróżniony na konkursie kompozytorskim, ogłoszonym przez Sinfonię Varsovię z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, na „Warszawskiego poloneza dla Niepodległej”. Sinfonia Varsovia wykonywała m.in. jego poloneza w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.
           Marta: Dodam jeszcze, że Adam Falenta skomponował utwór specjalnie dla nas.

            Wspomniała Pani, że w październiku wystąpicie w Rzeszowie w ramach festiwalu „Rzeszowska Jesień Muzyczna”
            Marta: Tak, 24 października odbędzie się koncert w sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Będzie to dla nas wyjątkowy koncert, bo zagramy w kwartecie.
            Robert: Wykonamy Ericha Wolfganga Korngolda: Suitę na fortepian na lewą rękę, dwoje skrzypiec i wiolonczelę. Jest to dla nas wyzwanie.
            Marta: Lubimy też się rozwijać, poznawać nowe utwory i bardzo chętnie weźmiemy udział w takim projekcie i mamy nadzieję, że publiczności przypadnie ten utwór do gustu. Serdecznie zapraszamy.

            Dziękuję Wam za wspaniały występ na inauguracji II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie oraz za miłe spotkanie i czekam na koncert  w Rzeszowie 24 października .

                                                                                                                                                                                                                                                                                                       Zofia Stopińska

 

 

 

 

 

Zaproszenie na XXX Festiwal im. Adama Didura w Sanoku

       Na przełomie lata i jesieni, bo od 20 do 30 września br., odbędzie się XXX Festiwal im. Adama Didura, organizowany przez Sanocki Dom Kultury. Jest to wielkie święto muzyki nie tylko dla sanockich melomanów, ale także dla mieszkańców Podkarpacia zakochanych w muzyce wokalnej.
Na wydarzenia Festiwalowe zapraszamy wspólnie z panem Waldemarem Szybiakiem, dyrektorem Festiwalu i dyrektorem Sanockiego Domu Kultury.

       Przygotował Pan wraz ze swymi pracownikami bardzo różnorodny, piękny program, w którym królować będzie muzyka operowa.
        - To prawda, chociaż co roku nasza publiczność mówi, że jest pięknie: operowo, operetkowo, zachwyca także muzyka oratoryjno-kantatowa i wiele innych elementów.
W tym roku faktycznie przeważać będzie muzyka operowa.

        Zanim omówimy program zbliżającego się festiwalu, zapytam o jeden z jego nurtów. Wszyscy, którzy śledzą związane z festiwalem konkursy kompozytorskie, są z pewnością ciekawi, czy rozstrzygnięty już został tegoroczny konkurs kompozytorski.
         - XXIX Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura został już rozstrzygnięty. W tym roku jury w składzie: prof. Eugeniusz Knapik, prof. Wojciech Widłak i dr hab. Wojciech Ziemowit Zych na posiedzeniu 2 września 2021 roku, przyznało wyłącznie I nagrodę w wysokości 6 tysięcy złotych dla pana Bartosza Witkowskiego za utwór Drüben. Po tamtej stronie na głos żeński i kwartet smyczkowy. Utwór zostanie wykonany 28 września.

        Jak powstawał program tegorocznej edycji Festiwalu im. Adama Didura?
         - Próbowaliśmy ułożyć to tak, żeby, jak pani zauważyła, wyeksponować operę, ale aby nie zabrakło innych stałych elementów, które były w poprzednich edycjach: recitalu mistrzowskiego, spektaklu baletowego oraz jednego koncertu oratoryjno-kantatowego.
Staraliśmy się, aby to były największe przeboje muzyki klasycznej, które cieszyły się największą popularnością w ciągu tego 30-lecia.
        Rozpoczynamy Wieczorem Muzyki Giacomo Pucciniego, zawierającego wybór arii z jego oper: Tosca, Madame Butterfly, Cyganerii i Turandota. Ten koncert przygotowała Opera Śląska, a wykonawców i utwory przybliżał będzie publiczności Sławomir Pietras. Orkiestrą Opery Śląskiej dyrygował będzie Franck Chastrusse-Colombier.
Koncert z ariami Giacomo Pucciniego był już u nas wykonywany 10 albo 12 lat temu i cieszył się ogromną popularnością.
         Jeżeli wybiera się najpopularniejsze opery, to nie może zabraknąć Nabucco, arcydzieła Giuseppe Verdiego. Ten spektakl został także przygotowany przez Operę Śląską. Ciekawostką jest fakt, że w obsadzie znajdzie się Aleksander Teliga, który swoją międzynarodową karierę rozpoczynał właśnie na festiwalu w Sanoku w 1989 roku. Śpiewał wówczas w Koncercie Galowym jako młody, dobrze zapowiadający się bas.

         Przyznam się, że nie mogę się doczekać koncertu, który odbędzie się 25 września.
          - Ja także myślę, że będzie to jedno z najważniejszych wydarzeń festiwalu, a z recitalem wystąpi Rafał Siwek, który odnosi wielkie sukcesy w całej Europie, śpiewając od Werony po Teatr Bolszoj w Moskwie. Jego kreacje cieszą się ogromną estymą i ma mnóstwo propozycji występów. Cieszymy się, że udało się zaprosić pana Rafała Siwka na 30-tą edycję naszego festiwalu i w ten sposób upamiętnimy naszego patrona Adama Didura, który był także wybitnym basem o światowej sławie.
W programie recitalu Rafała Siwka dominować będą pieśni i arie kompozytorów rosyjskich. W programie znajdzie się m.in. najsłynniejsza aria basowa z opery Borys Godunow Modesta Musorgskiego.

         Zupełnie inny będzie kolejny wieczór.
          - Zaproponujemy Państwu repertuar nieco lżejszy, ponieważ na scenę wkroczy włoskie bel canto.
Opera Krakowska ze swoją primadonną Katarzyną Oleś-Blachą przygotowali wersję koncertową opery Norma Vincenzo Belliniego. Ten utwór z pewnością też przypadnie publiczności do gustu, bo tam jest po prostu „przebój za przebojem” operowym.

         Wielu wrażeń i wzruszeń dostarczą nam wykonawcy koncertu, który odbędzie się 27 września.
          - Duże wydarzenie czeka nas w tym dniu, ponieważ odbędzie się prawykonanie kompozycji Piotra Mossa Cykl pieśni na baryton i orkiestrę smyczkową do tekstów Janusza Szubera. Nasz poeta nie doczekał momentu prawykonania. Utwór miał być wykonany w tamtym roku, ale jak wszyscy wiedzą, festiwal nie mógł się odbyć. Dopiero w tym roku możemy upamiętnić twórczość Janusza Szubera - przypomnijmy Sanoczanina znanego w całej Polsce, a także wydawanego poza granicami naszego kraju poety.
Podczas tego prawykonania obecny będzie kompozytor pan Piotr Moss. Solistą będzie pan Jarosław Bręk, który wystąpi z Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia Amadeus pod dyrekcją Anny Duczmal-Mróz.
         Podczas tego koncertu zabrzmią także dwa słynne utwory: Koncert skrzypcowy d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego w którym partie solowe zagra Jarosław Żołnierczyk oraz Antonina Dvořaka Kwartet smyczkowy nr 12 – tak zwany „amerykański” w aranżacji Agnieszki Duczmal.
Zapowiadają się emocje najwyższych lotów.

         28 września na scenie Sanockiego Domu Kultury królował będzie balet.
          - Zawsze podczas festiwalu jest wieczór baletowy. Z klasyki pokazaliśmy już bardzo dużo, chociaż jeszcze kilka dzieł z XIX wieku nam zostało. W tym roku będzie balet z połowy XIX wieku - Korsarz Adolfa Adama. Wykonawcami będą soliści, koryfeje i zespół baletowy Royal Lviv Ballet.

         29 września koncert odbędzie się w kościele Przemienienia Pańskiego w Sanoku.
Podczas kolejnego wieczoru wysłuchamy jednego z najbardziej rozpoznawalnych i najpiękniejszych utworów muzyki wokalno-instrumentalnej, a będzie to Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Jestem pewien, że większość słuchaczy zna ten utwór, a jeśli ktoś nie zna, to zakocha się w nim na pewno. Przed Requiem wykonane zostanie Ave Verum Corpus, również kompozycja Mozarta.
Zaprezentują nam te dzieła Chór Filharmonii Śląskiej i Śląska Orkiestra Kameralna pod dyrekcją młodego dyrygenta Macieja Tomasiewicza.

         Jubileuszową edycję Festiwalu im. Adama Didura zakończy spektakl operowy, a wieczór zatytułowany jest „Najsłynniejsze opery świata”.
          - Na zakończenie mamy perełkę, a będzie to opera Dydona i Eneasz Henry’ego Purcella w znakomitym wykonaniu. Powiem tylko, że rolę Dydony śpiewała będzie Olga Pasiecznik.
To wyjątkowe przedstawienie przygotowała dla nas Polska Opera Królewska.

          Proszę jeszcze powiedzieć o nurtach towarzyszących Festiwalowi im. Adama Didura, bo była tylko krótka wzmianka o konkursie kompozytorskim.
           - Tradycyjnie festiwalowi towarzyszy Obóz Humanistyczno-Artystyczny oraz Konkurs Kompozytorski. Będzie też wystawa Przedstawienia Polskiej Opery Królewskiej w plakacie.
Utwory nagrodzone najwyższą nagrodą podczas Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura mają swoje prawykonania podczas festiwalu. W ubiegłym roku z powodu pandemii festiwal się nie odbył, ale mieliśmy konkurs kompozytorski. Zostały przyznane dwie II nagrody, które otrzymali Viacheslav Kyrylov i Bartosz Witkowski. Bartosz Witkowski przysłał także utwór na tegoroczny konkurs i otrzymał I nagrodę. To nam ułatwiło zorganizowanie prawykonań, ponieważ gdyby były trzy utwory do prawykonania, trzeba by było zorganizować dodatkowy koncert ze względu na czas trwania.
W tym roku, 28 września przed spektaklem baletowym, wykonane zostaną dwa utwory Viacheslava Kyrylova (II nagroda z ubiegłego roku) oraz Bartosza Witkowskiego (tegoroczna I nagroda).
Konkurs nieprzerwanie trwa i w przyszłym roku będziemy obchodzić jego 30-lecie.

          Nie powiedzieliśmy jeszcze ani słowa o trzech pierwszych dniach, które są interesującym Preludium do spektakli i koncertów.
          - Od 20 do 22 września mamy Preludium: Festiwalowe kino artystyczne. Pokażemy znakomity zestaw, ponieważ będą filmy: Polański, Horowitz. Hometown, Salvator Dali. W poszukiwaniu nieśmiertelności, Amazing Grace. Aretha Franklin, Van Gogh. U bram wieczności, Nowy Orlean. Miasto muzyki oraz The Car Man.
To wszystko można będzie zobaczyć, usłyszeć i pooglądać w Sanockim Domu Kultury. Wszystkie spektakle i koncerty oraz seanse rozpoczynać się będą o 18.00, natomiast koncert w kościele Przemienienia Pańskiego rozpocznie się o 19.00.
Serdecznie zapraszam. Mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje naszych planów.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Warto się wybrać do Sanoka na cały XXX Festiwal im. Adama Didura, czyli od 20 do 30 września. W ciągu dnia proponuję poświęcić czas na zwiedzanie miasta i Muzeum Okręgowego, słynącego ze zbioru dzieł Zdzisława Beksińskiego oraz skansenu, a wieczorami uczestniczyć w festiwalowych wydarzeniach.

                                                                                                                                                                                                                                                                     Zofia Stopińska

Klaudiusz Baran: "Kąśna Dolna to wyjątkowe miejsce i zawsze czuję jego magię"

       Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Klaudiuszem Baranem, wybitnym akordeonistą i bandoneonistą. Jest artystą wszechstronnym, obdarzonym wyjątkową wrażliwością. Jego dokonania artystyczne zmieniły w Polsce postrzeganie akordeonu, wynosząc go do pełnoprawnego instrumentu, kształtującego realny świat muzyczny.
       W sobie tylko wiadomy sposób potrafi połączyć aktywność artystyczną z działalnością pedagogiczną i organizacyjną. Jest profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, ponad 200-letniej, najbardziej rozpoznawalnej polskiej uczelni muzycznej. W 2016 roku został wybrany jej rektorem, a w czerwcu 2020 roku objął to stanowisko ponownie na kadencję 2020 – 2024.

       Spotykamy się przed koncertem finałowym festiwalu Bravo Maestro. Występuje Pan w Kąśnej Dolnej już od dawna i można powiedzieć, że regularnie jest Pan jednym z mistrzów Maratonów Muzycznych, odbywających się zawsze na zakończeniu festiwalu. Proszę powiedzieć nam o swoich muzycznych pobytach w Kąśnej Dolnej.
        - Proszę sobie wyobrazić, że w tym roku mija 19 lat, bo po raz pierwszy na festiwalu Bravo Maestro byłem w 2002 roku. Jeśli tylko organizatorzy zaproszą mnie za rok, to będę obchodził jubileusz.
Jest to wyjątkowe miejsce, do którego zawsze wracam z wielką radością i ochotą. Zawsze czuję magię tego miejsca, a także jest tutaj wyjątkowa publiczność, która gorąco przyjmuje artystów i z wielką przyjemnością dla niej gram.

       Maratony Muzyczne są zawsze miłą niespodzianką dla publiczności, bo w folderach festiwalowych są tylko nazwiska wykonawców, zaś programy utrzymywane są w tajemnicy i dopiero w trakcie koncertu dowiadujemy się, co usłyszymy.
       - To prawda, że publiczność nie zna programu koncertu, na który tłumnie przychodzi, ale wykonywane przez nas „perełki” kameralistyki są bardzo łatwo rozpoznawane przez publiczność i stanowią magnes nie tylko dla melomanów.
       Ten rok jest szczególny, bo nawiązujemy do programu pierwszego festiwalu. Intencją organizatorów było, aby powtórzyć program z pierwszego Maratonu Muzycznego i dużą część stanowią utwory, które wówczas zostały wykonane.

Bravo Maestro Maraton J.W. K.D. K.B. M.z. T.S. 29 82

         Na scenie Sali Koncertowej Stodoła Kwintet wybornych solistów: skrzypkowei Janusz Wawrowski i Katarzyna Duda, Klaudiusz Baran - bandoneon, Michał Zaborski - altówka, Tomasz Strahl - wiolonczela, fot. Kornelia Cygan / Centrum Paderewskiego

       Podczas ponad 25-letniej Pana działalności artystycznej bardzo się zmieniło podejście do akordeonu, roli tego instrumentu w muzyce, poznaliśmy bandoneon.
        - Nie wiem, czy pani pamięta, że podczas pierwszego mojego udziału w Maratonie Muzycznym w Kąśnej Dolnej już grałem na bandoneonie.
Ma pani rację, że rola akordeonu bardzo się zmieniła. Na pewno nie jestem obiektywny, ale proszę zwrócić uwagę na to, co się dzieje podczas polskich festiwali, w polskich filharmoniach, gdzie akordeon znalazł swoje pełnoprawne miejsce wśród innych instrumentów. Powiem nawet, że jest w czołówce zainteresowania kompozytorów i melomanów. Jest tak zapewne dlatego, że jest to instrument, który nie jest aż tak (może to niedobre słowo) ”zgrany”.
        Nowych utworów, które powstają dla akordeonu, jest tak dużo, że trudno je nawet policzyć albo skatalogować.
Samych koncertów skomponowanych przez polskich kompozytorów jest ponad dziewięćdziesiąt. Myślę, że niedługo dogonimy fortepian i skrzypce pod tym względem.
Do końca roku kalendarzowego mam zaplanowane trzy prawykonania koncertów na akordeon z orkiestrą.

        Bardzo dużo powstaje utworów na akordeon solo i kameralnych. Dzięki Panu poznałam wiele nowych kompozycji na akordeon.
         - Powstaje ich coraz więcej. Cieszy nas to ogromnie, bo to jest szansa dla młodych adeptów, którzy widzą jasną przyszłość związaną z akordeonem.

        Czterdzieści lat temu bardzo trudno było zostać uczniem szkoły muzycznej w klasie akordeonu. Rodzice szukali różnych sposobów, aby ich dzieci rozpoczęły naukę gry na tym instrumencie.
         - Sanok, Przemyśl, Rzeszów były zawsze bardzo silnymi ośrodkami akordeonowymi. Teraz może już tak nie jest, ale ten instrument ciągle jest tam żywy. Wynika to z tradycji i z popularności w latach 50. i 60. zespołów Tadeusza Wesołowskiego, Włodzimierza Bieżana i innych, ale to się już całkowicie zmieniło. Wówczas akordeon był traktowany jako instrument prawie ludowy, a teraz jest to instrument klasyczny.

        Pragnę teraz porozmawiać o Pana mariażach z Piazzollą, które rozpoczęły się na początku tego stulecia.
        - Nawet chyba troszkę wcześniej, bo na bandoneonie rozpocząłem grać w 2001 roku, ale utwory Astora Piazzolli grałem na akordeonie już na studiach. Ta muzyka jest we mnie „od zawsze” i chyba się jej już nigdy nie pozbędę, a nawet nie chciałbym się jej pozbywać, bo daje mi wiele radości i przyjemności. Ten rok jest szczególny, bo obchodzimy 100-lecie urodzin Astora Piazzolli i pomimo pandemicznych warunków udało mi się wiele razy grać jego utwory. Mogę nawet powiedzieć, że jestem już nasycony tą muzyką, ale to jeszcze nie koniec, bo w planach mam jeszcze sporo koncertów z utworami Piazzolli.

         W 2003 roku jako pierwszy akordeonista otrzymał Pan Fryderyka w kategorii „Album Roku Muzyka Kameralna” za album „Astor Piazzolla – Tango” .
         - Tę płytę nagrałem jeszcze na akordeonie.

         Jeśli już rozpoczęliśmy rozmowę o nagraniach płytowych, to trzeba podkreślić, że ten rok obfituje w nie szczególnie. Nie pamiętam, ile razy miałam przyjemność anonsować nowe płyty z Pana udziałem. Mamy przed sobą trzy albumy
         - Jeśli dobrze liczę, to jest w sumie osiem lub dziewięć projektów fonograficznych, które toczą się równocześnie. Ponieważ było mniej koncertów, to mogłem się zająć sprawami, na które zawsze brakowało mi czasu.
Przykładem tego jest płyta z sonatami rosyjskimi. Zawsze marzyłem, aby je nagrać i wreszcie się udało. Na płycie są Sonata nr 3 Vladislava Zolotaryova, Sonata Albina Repnikova oraz Sonata op. 13 Aleksandra Nagayeva.

         Wiele dobrego mówi się o tej płycie.
         - Cieszę się bardzo, bo ta muzyka jest mi bardzo bliska. Był czas, kiedy bardzo często grałem ten repertuar. Teraz sięgam po niego nieco rzadziej, ale również do niego wracam.
Podobnie jest z płytą, którą nagraliśmy z moim serdecznym przyjacielem i znakomitym gitarzystą Michałem Nagy’em. Też wybieraliśmy się z tymi utworami do studia „jak sójki za morze”, ale wreszcie udało się je nagrać.
Na tej płycie „Astor Piazzolla – Centenario” towarzyszy nam Tarnowska Orkiestra Kameralna, kierowana od pulpitu przez Pawła Wajraka, koncertmistrza Filharmonii Krakowskiej, naszego przyjaciela i świetnego interpretatora muzyki Piazzolli. Jest na niej „żelazny” repertuar, który zawsze chcieliśmy pokazać. Jesteśmy bardzo dumni z tej płyty, która ukazała się również na winylu.

         Trzecia płyta „Tribute to Moniuszko” nawiązuje do twórczości Stanisława Moniuszki.
         - Do powstania tej płyty zainspirował mnie dyrektor Waldemar Dąbrowski. W Roku Moniuszkowskim zaprosił mnie na spotkanie i zaproponował, aby trochę „odbrązowić” Moniuszkę i pokazać go trochę nowocześniej i sprawdzić, czy ta muzyka w zderzeniu z młodymi kompozytorami, z ich talentami obroni się później.
         Wybrałem trzech kompozytorów: Ignacego Zalewskiego, Mikołaja Majkusiaka i Wojciecha Kostrzewę. Zaproponowałem im stworzenie trzech kompozycji, które będą bazować na utworach Stanisława Moniuszki, ale zostaną przetworzone przez ich wewnętrzną wrażliwość i kompozytorskie talenty.
         Powstały dwie fantazje i jeden cykl zainspirowany pieśniami. Jedna fantazja powstała na podstawie Halki, a druga na podstawie Strasznego dworu. Wszystkie utwory napisane zostały na trio akordeonowe, które tworzą trzej pedagodzy Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie – Klaudiusz Baran, Rafał Grząka i Grzegorz Palus. Jestem bardzo zadowolony z efektu końcowego. Występowaliśmy z tymi utworami w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, a ponieważ zbliża się kolejna rocznica Stanisława Moniuszki, to z pewnością będziemy mogli do tych utworów często wracać.
         Płyta została wydana w naszym wydawnictwie Chopin University Press i jesteśmy bardzo ciekawi odbioru tego krążka. Płyta otrzymała bardzo dobre recenzje, a jedna z nich ukazała się w magazynie Pizzicato. Uważam, że są to bardzo ciekawe kompozycje.

         Wielkim przeżyciem był dla mnie koncert, który odbył się 15 lipca tego roku w Miejskim Domu Kultury w Łańcucie, w pierwszym dniu II turnusu Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie i jednocześnie z okazji 30-lecia na tych kursach w roli pedagoga prof. Tomasza Strahla.
         Zachwyciła mnie szczególnie II część tego koncertu, podczas której wykonany został Kwartet Antonina Dvořaka, a partie fortepianu grał Pan na akordeonie. Według mnie było to tak znakomite wykonanie, że można było je zarejestrować i wydać płytę.
         - Ta kompozycja, czyli Bagatele op. 47 Antonina Dvořaka została zapisana na płycie właśnie przez Centrum Paderewskiego, w którym się znajdujemy, ponieważ w 2019 roku nagraliśmy ten utwór z Piotrkiem Pławnerem, Mariuszem Patyrą i Tomkiem Strahlem.
         Utwór znajduje się na płycie Reminiscencje. 30 lat Centrum Paderewskiego wydanej przez Centrum Paderewskiego i DUX. Pani z pewnością ma tę płytę i słuchała utworu już wcześniej, ale nie jest pani jedyną, która o nim nie pamiętała. Podobnie jak pani, powiedział Tomek Strahl. Po koncercie w Łańcucie stwierdził: „ Musimy to nagrać” (śmiech).
Przypomniałem mu, że już nagraliśmy to wspaniałe dzieło, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby nagrać je ponownie w „łańcuckim” składzie, czyli z Konstantym Andrzejem Kulką i z Wojciechem Koprowskim.
         Muszę jeszcze stwierdzić, że to nie akordeon znalazł się w roli fortepianu, tylko czasami fortepian zastępuje akordeon, ponieważ to jest kompozycja w oryginale napisana na harmonium, czyli tak naprawdę protoplastę akordeonu.
         Można ten utwór wykonywać z pianistą zastępującym akordeonistę, ale jest to dość trudne, ponieważ jest tam dość dużo bardzo długich dźwięków, które na fortepianie zanikają i nie ma tego brzmienia, kształtowania dźwięku, a jest zapisana konkretna dynamika, której na fortepianie jest nieosiągalna.
Jest to przepiękna kompozycja, charakterystyczna dla Dvořaka, z pięknymi melodiami i dość skomplikowaną harmonią. Ta Bagatela zawsze podoba się publiczności, bo jest łatwa w odbiorze, ale w mojej ocenie utwór jest dość głęboki i niełatwy dla wykonawców.

          Niedawno zaglądałam na stronę Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i pomyślałam wtedy, że większość osób, które są dziekanami wydziałów i kierownikami katedr, to czynni muzycy – instrumentaliści, kompozytorzy… Jak przed laty studiowałam w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie, tak nie było.
          - Uważam, że osoby kierujące katedrami czy wydziałami powinny mieć autorytet wśród swoich pracowników, wśród studentów.
Na uczelni powinna być relacja mistrz – uczeń. Młodzi pracownicy i studenci powinni dążyć do osiągnięcia takiego poziomu, jaki prezentuje ich przełożony, ich mistrz. Jeśli zespołem osób kieruje artysta cieszący się wielkim autorytetem, to przyciąga innych.
          Myślę, że nam się to udaje. Ten proces ciągle trwa i trzeba o niego dbać. Na miejsca tych, którzy odchodzą, przychodzą nowi i chcielibyśmy mieć w tym gronie najbardziej rozpoznawalnych artystów.
Na pewno jednym z mierników jest Nagroda Muzyczna Fryderyk.

          W tym roku artyści związani z Uniwersytetem Muzycznym otrzymali ich sporo.
          - W zeszłym roku było ich więcej, ale w tym roku również, chociaż był to specyficzny rok, nie pozwalający na rozwinięcie skrzydeł tak, jakby się chciało, ale popisali się zarówno nasi pedagodzy, reżyserzy dźwięku, nasze zespoły, a nawet zespoły złożone z naszych studentów otrzymały już kilka nominacji. Bardzo mnie cieszy fakt, że w tak młodym wieku osiągają takie rezultaty swojej działalności.

          Myślę, że sporą rolę w osiąganiu sukcesów odgrywa Wasze wydawnictwo.
          - Posiadając tak wielki potencjał na uczelni, złożony ze znakomitych kompozytorów, wykonawców, reżyserów dźwięku i teoretyków, którzy mogą jeszcze dodać piękne słowo, brak działalności w tym kierunku byłby zaniechaniem.
          Nasze wydawnictwo Chopin University Press jest już rozpoznawalne na świecie, bo udało nam się wydać wiele płyt, książek i partytur.
Dzięki temu możemy dzielić się tym, co mamy nie tylko w ramach uczelni, ale również z innymi ośrodkami muzycznymi w Polsce i na całym świecie.Dzięki świetnie działającej księgarni internetowej mamy większy zasięg naszej działalności: kompozytorskiej, teoretycznej i fonograficznej.
          Szykują się jeszcze trzy interesujące premiery płytowe. Na jednej z płyt znajdzie się sześć kompozycji kameralnych Stanisława Moryto, czyli wszystkie Jego kompozycje, w których użył akordeonu w bardzo ciekawych zestawieniach: z organami, perkusją, z gitarą i fletem oraz pieśni do słów Tadeusza Kobierzyckiego.
W październiku ukaże się druga płyta, która jest moim marzeniem, czyli utwory Sofii Gubajduliny z Sinfonią Varsovią oraz ze mną i Marcinem Zdunikiem w roli solistów. Bardzo mi zależy, aby ta płyta ukazała się w październiku, bo w tym miesiącu przypadają 90 urodziny Sofii Gubajduliny. Będzie to hołd dla kompozytorki, która jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twórców utworów akordeonowych
Mam także nadzieję, że w szwajcarskiej wytwórni Claves ukażą się koncerty Astora Piazzolli, które nagrałem z Orkiestrą Filharmonii Częstochowskiej. W jednym z nich gra także moja małżonka, bo to jest Koncert podwójny na skrzypce i akordeon.
Mam nadzieję, że te wszystkie plany się powiodą, wydawnictwa się ukażą i będę się nimi chwalił.

          Chcę jeszcze na chwilę wrócić do płyty, którą nie tak dawno mam w swoich zbiorach, a powstała ona z inicjatywy kwartetu smyczkowego działającego w Tarnowie.
          - Ma pani na myśli żeński kwartet smyczkowy „Con Afetto”, z którym jestem zaprzyjaźniony od 2015 roku. Spotkaliśmy się przy realizacji projektu z muzyką Astora Piazzolli i tak nam się wtedy dobrze współpracowało, że od tego czasu często razem występujemy. Zostałem zaproszony także do wspólnego wykonania utworu na ich pierwszej płycie i z radością się zgodziłem. Znajdą Państwo na tej płycie Adios Nonino jedno z najbardziej rozpoznawalnych tang Astora Piazzolli.
           Ostatnio występowaliśmy wspólnie na zwieńczenie letniego festiwalu w Tarnowie, który był pod znakiem tanga. Nasze tanga bardzo się publiczności podobały, chociaż są bardziej wymagające niż klasyczne taneczne tanga.

           Jeśli nic nie przeszkodzi, to jeszcze w tym roku spotkamy się na Podkarpaciu.
           - Najprawdopodobniej tak, bo mam zaproszenie na Międzynarodowe Spotkanie Akordeonowe w Sanoku, które zostały zaplanowane na początku trzeciej dekady października tego roku. Mam nadzieję, że organizatorom wszystko się uda przeprowadzić tak, jak sobie zaplanowali. Będę tam w roli jurora, a nie wykonawcy i mam nadzieję, że się zobaczymy. Teraz już muszę panią przeprosić, bo niewiele czasu pozostało na przygotowanie się do Maratonu Muzycznego. Bardzo się cieszę, że mogliśmy porozmawiać w stylowej kawiarni Maestro. W swojej ofercie oprócz wyśminitej kawy, herbaty i ciasta Maestro serwuje również „Przepis na sukces” samego Mistrza Paderewskiego, który brzmi: 1% talentu, 9% szczęścia, 90% pracy.

Bardzo dziękuję, że zamiast odpoczywać przed koncertem i spacerować po pięknym parku otaczającym dwór Ignacego Jana Paderewskiego, zgodził się Pan na rozmowę.  

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                             Zofia Stopińska

Klaudiusz Baran fot Kornelia Cygan 29 19                                                                                                                                                        

                                                     Klaudiusz Baran podczas Maratonu Muzycznego w Sali Koncertowej Stodoła, fot. Kornelia Cygan / Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej

Prof. dr hab. Jan Bokszczanin: "W Tarnobrzeskim Domu Kultury jest instrument najwyższej klasy"

       Z wielką przyjemnością przedstawiam Państwu pana prof. Jana Bokszczanina, znakomitego organistę i pedagoga, wychowanka Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie organów prof. Joachima Grubicha. W późniejszych latach był stypendystą doktoranckim w University of North Texas (USA), gdzie studiował pod kierunkiem prof. Jesse E. Eschbacha. Pan Jan Bokszczanin prowadzi ożywioną działalność koncertową w kraju i za granicą.
       Bardzo się cieszę, że artysta zgodził się porozmawiać ze mną w Tarnobrzegu, gdzie wykonał pierwszy recital na nowych organach w Tarnobrzeskim Domu Kultury. Koncert odbył się w ramach XXIX Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Tarnobrzeg 2021.

        Chyba rzadko się zdarzają koncerty w takich ośrodkach kultury.
         - To był rzeczywiście koncert wyjątkowy, bowiem w Tarnobrzeskim Domu Kultury jest instrument najwyższej klasy. Dawno nie grałem na tak dobrym instrumencie.
Słyszałem, że w kilku miastach w Polsce są koncertowe organy piszczałkowe w domach kultury, ale najczęściej w Rosji spotyka się organy właśnie w domach kultury.
Ten instrument zachęca do grania utworów z orkiestrą, których jest mnóstwo w literaturze muzycznej, a najpopularniejsze są koncerty na orkiestrę kameralną i organy Georga Friedricha Haendla.

         Niedawno był Pan na Podkarpaciu.
         - Owszem, byłem w Lubaczowie, bo mam tam swojego przyjaciela – księdza, który również sprowadził piękny instrument Flentrop z Holandii i jest to z pewnością jeden z najlepszych instrumentów barokowych w Polsce.
Chcę podkreślić, że znam większość instrumentów w świątyniach na Podkarpaciu, w których odbywają się koncerty.

         Proszę powiedzieć, kiedy i dlaczego zafascynowały pana organy.
         - Jak miałem 6 lat, rodzice zabrali mnie na koncert organowy do Oliwy, którego wykonawcą był prof. Joachim Grubich.
Już wtedy postanowiłem, że chcę grać na organach, a nie na fortepianie. Miałem szczęście, że studiowałem w klasie prof. Joachima Grubicha, a jeszcze do tego kilka dni temu grałem na organach Archikatedry Oliwskiej. Historia zatoczyła taki krąg.
         Profesor Joachim Grubich i prof. Jesse E. Eschbach, u którego studiowałem w University of North Texas w Stanach Zjednoczonych, są moimi najważniejszymi mistrzami. Uczestniczyłem także w wielu kursach mistrzowskich w Polsce i za granicą, ale trwały one tydzień lub dwa tygodnie. Wiele się nauczyłem podczas tych pobytów, ale moimi mentorami są znakomici profesorowie, u których studiowałem dłużej.

        Miał Pan szczęście, ponieważ koncertował Pan w wielu prestiżowych świątyniach i salach, o których wszyscy organiści marzą. Które z nich wspomina Pan najczęściej?
        - Zdecydowanie koncert w Katedrze Notre Dame w Paryżu był ogromnym przeżyciem. Drugim takim miejscem była Katedra Matki Bożej Anielskiej w Los Angeles. Miałem tam zaszczyt 11 listopada 2018 roku grać koncert w setną rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości. Wtedy też grałem na największym instrumencie w dotychczasowej karierze. Koncertu wysłuchało ponad 3 tysiące osób.
Grałem w Katedrze we Freiburgu, Katedrze w Brugii, Univesity Chappel w Glasgow, a także grałem dość często w Rosji w różnych ośrodkach. Tam w filharmoniach w większych miastach zazwyczaj są organy i trzeba powiedzieć, że te instrumenty są bardzo dobrze utrzymane, bo najczęściej dbają o nie etatowi organmistrzowie. Koncerty w tych miejscach przynoszą wiele radości, bo rosyjska publiczność jest najlepsza.

        Wiele słyszałam o rosyjskiej publiczności, ponieważ muzyka organowa cieszy się w Rosji ogromnym powodzeniem.
        - Oprócz Rosji nie ma miejsc na świecie, gdzie publiczność słucha muzyki organowej przez dwie godziny. W Rosji pierwsza część koncertu trwa godzinę, później jest przerwa, po której organiści znowu grają godzinny program i jeszcze zazwyczaj jest kilka bisów.
         Z wielkim zainteresowaniem publiczność słucha różnorodnej muzyki. Wielkie symfonie organowe oraz utwory współczesne przyjmowane są gorąco. Zwłaszcza w dużych miastach położonych na Syberii – Irkuck, Krasnojarsk czy Nowosybirsk, są duże, bardzo piękne instrumenty i koncerty w tych miejscach sprawiają ogromną przyjemność wszystkim wykonawcom.

         Pana gra inspiruje wielu współczesnych kompozytorów i wielu z nich później dla Pana komponuje utwory.
         - Wielu kompozytorów pisało dla mnie. Może to wynika z faktu, że ja dobrze odnajduję się w muzyce współczesnej. Komponują dla mnie m. in. Krzesimir Dębski, Adam Sławiński, Paweł Łukaszewski, Carson Cooman, Miłosz Bembinow, Alicja Gronau-Osińska, Dariusz Przybylski, Weronika Ratusińska i Ignacy Zalewski. Są to zazwyczaj wybitne dzieła wysokiej klasy.

         Szczególne miejsce w Pana sercu i programach zajmują utwory Mariana Sawy. To cudowna muzyka i uważam, że nie przez wszystkich znawców doceniana.
         - Zgadzam się z panią. Twórczość Mariana Sawy nie była należycie doceniana za życia kompozytora i tak samo jest po Jego śmierci.
Może także znaczenie ma fakt, że organy są za mało docenianym instrumentem. Jakość kompozycji Mariana Sawy jest najwyższej próby. Wśród polskich kompozytorów muzyki organowej w XX wieku Marian Sawa nie ma równych sobie. Myślę tu także o ilości kompozycji, a także uważam, że wiele z nich to arcydzieła takie, jak: Witraże, Ecce lignum crucis, Sekwens – długo mógłbym wymieniać.
Jak wykonuję utwory Mariana Sawy podczas recitali za granicą, to są one owacyjnie przyjmowane.
         Z Marianem Sawą łączyła mnie przyjaźń. Poznałem mistrza będąc uczniem szkoły muzycznej II stopnia. Uczył mnie harmonii, improwizacji i był dla mnie wzorem oraz podziwiałem Jego talent. Od tamtej pory, przez kilka dziesiątków lat, przyjaźniliśmy się. Skomponował dla mnie dużo utworów.

         Stara się je Pan promować na różne sposoby. Przede wszystkim wykonując je podczas koncertów, a najlepszym tego przykładem była dzisiaj świetnie wykonana na finał, bardzo efektowna Burlesca - spotkanie z Kalinką. Zamieszcza Pan także dzieła Mariana Sawy na płytach, których nagrał Pan sporo.
         - Ponad dwadzieścia. Ostatnio zacząłem kompletować wszystkie moje płyty, bo wiele z nich pożyczyli do posłuchania znajomi i uzbierało się ponad dwadzieścia. Mniej więcej połowa jest płyt solowych, a reszta kameralnych. Utrwaliłem na płytach bardzo dużo dzieł Mariana Sawy. Bardzo lubił nagrania swoich utworów w moim wykonaniu i podkreślał wielokrotnie, że czuję jego muzykę i rozumiem, co miał na myśli.

         Znajduje Pan również czas na pracę pedagogiczną i chyba lubi Pan to robić, bo jest Pan profesorem w białostockiej filii Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
         - W tym roku jeszcze podjąłem się dodatkowo prowadzenia klasy organów w Szkole Muzycznej II stopnia w Sochaczewie.

         Nauka gry na organach jest procesem dość złożonym, bo oprócz problemów technicznych i artykulacyjnych dochodzą jeszcze sprawy związane z doborem registrów. Każdy instrument jest przecież inny. Zostawia im Pan swobodę wyboru, czy też proponuje Pan swoje rejestracje.
         - Ma pani rację. To zależy w głównej mierze od studentów. Jeżeli studenci nie pracują za dużo, to wymagają, aby im narzucić minimum repertuarowe i wskazać drogę interpretacji.
Mam też studentów, z którymi pracuję zupełnie inaczej. Interesują się i mają coraz większa wiedzę, jeżdżą na różne kursy. Zadają pytania, dyskutują… Takim studentom pozostawiam zupełną swobodę w kwestii interpretacji, ponieważ są to interpretacje przemyślane i dojrzałe. Nigdy młodych, utalentowanych ludzi nie namawiam do moich propozycji interpretacji.
Staram się dostrzegać postępy tych studentów oraz ich wrażliwość. Oczywiście są pewne granice, których nie możemy przekraczać.
         Chcę podkreślić, że organiści i klawesyniści to muzycy, którzy muszą być najbardziej wykształceni. Tak jak pani powiedziała, każdy instrument, przy którym siadamy, jest zupełnie inny. Na przykład jeśli jest to instrument z XVI czy XVII wieku, to musimy dobrać odpowiedni repertuar, bo ograniczają nas możliwości takiego instrumentu. Trzeba znać kanony, w jakich się tę muzykę wykonuje.

         Myślę, że Pan lubi uczyć.
          - Bardzo lubię. To jest moja pasja. Nie lubię pracować z osobami, które mało pracują lub nie są wystarczająco zdolni, ale również z takich studentów trzeba próbować wydobyć to, co najlepsze. Czasami zdarza się, że w pewnym momencie „coś zaskoczy” i zaczyna rozumieć muzykę oraz szybko robić postępy.
          Słynę z tego, że nie krzyczę na studentów. Zdarzyło mi się może dwa razy podnieść głos. Nie potrafię studentów zmuszać na siłę do pracy. Nie potrafię tego robić. Moi studenci to doceniają i jak czasem coś przemilczę, to bardziej ich to dotknie niż krzyk czy wyrzucenie z zajęć.

          Oprócz działalności koncertowej i pedagogicznej jest Pan także organizatorem życia muzycznego. Jest Pan dyrektorem artystycznym Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej, Praskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej, Lubaczowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej.
          - Przede wszystkim działam w Legionowie. Organizowałem też koncerty w katedrze warszawsko-praskiej, ale już dwa lata z rzędu ten festiwal się nie odbywa. Prawdopodobnie w przyszłym roku jednak wróci.
Jeśli prześledzimy historię muzyki, to łatwo zauważyć, że organiści często organizowali życie muzyczne wokół kościoła, szczególnie w niewielkich miastach i zawsze kulturę muzyczną szerzyli. W moim odczuciu organista jest człowiekiem, który nie tylko potrafi sam grać, ale także organizować życie muzyczne.

         Z pewnością ma Pan zaplanowane koncerty na najbliższe tygodnie.
         - Mam kilka, ale jestem człowiekiem podejmującym się różnych działań. Edytuję również nuty i w Wydawnictwie Polihymnia ukazuje się cały zbiór muzyki, od renesansu poczynając aż po koniec baroku. Ukazały się już zbiory z muzyką hiszpańską, portugalską, włoską, południowo-niemiecką, angielską i niedługo ukaże się zbór południowo-niemiecki, tak że na brak pracy nie narzekam. Wprost przeciwnie mam jej za dużo. Uważam, że muzyk musi być wszechstronny.

        Wracając na zakończenie do instrumentu, na którym tak pięknie wykonał Pan dzisiaj bardzo różnorodny program. Od dzieł mistrzów niemieckich Johanna Pachelbela, Johanna Sebastiana Bacha i Georga Böhma poczynając, poprzez przykłady dawnej muzyki hiszpańskiej, francuskiej (Louis Lefebure-Wely – Scena pastoralna z odgłosami burzy), usłyszeliśmy w całości IV Sonatę organową op.65 Feliksa Mendelssohna – Barthody’ego i na zakończenie efektowne, krótkie, ale za to bardzo trudne dzieło skomponowane specjalnie dla Pana przez Mistrza Mariana Sawę. Nie obeszło się bez bisów. Dziękujemy za ten koncert i czekamy na następny.
        - Cieszę się z gorącego przyjęcia przez tarnobrzeską publiczność i prawdopodobnie nie trzeba będzie na mnie długo czekać, bo planujemy tu koncert z jazzmanem i być może pojawię się w Tarnobrzegu już we wrześniu.
Organy są instrumentem, na którym można wykonywać różne gatunki muzyki. Ponieważ instrument znajduje się w sali koncertowej, o każdej porze roku można tutaj organizować nie tylko koncerty, ale również kursy i warsztaty dla młodych organistów.
        Jestem pod wielkim wrażeniem zaangażowania pana dyrektora Mariusza Rysia, który dokonał rzeczy niemożliwej – sprowadził instrument najwyższej jakości, na którym każdy organista zagra z największą przyjemnością.

Z prof. dr hab. Janem Bokszczaninem rozmawiała Zofia Stopińska 12 sierpnia 2021 roku w Tarnobrzeskim Domu Kultury.

 

Jan Bokszczanin organy fot. Tomasz Sokołowski2

                                                 Znakomity organista prof. dr hab. Jan Bokszczanin dziękuje tarnobrzeskiej publiczności za gorące przyjecie, fot. Tomasz Sokołowski

 

 

Z prof. Adamem Zdunikowskim o inicjatywach Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego

         Zapraszam Państwa na spotkanie z panem prof. Adamem Zdunikowskim, wybitnym polskim tenorem, solistą Teatru Wielkiego Opery Narodowej, laureatem wielu konkursów wokalnych. W czasie 30-letnej kariery artystycznej wystąpił na wszystkich scenach operowych i filharmonicznych w Polsce oraz wielu na świecie. Jest artystą zawsze oczekiwanym i gorąco przyjmowanym przez publiczność.
         Tym razem rozmawiać będziemy również o śpiewie, ale przede wszystkim o nurtach działalności, o których publiczność wie o wiele mniej, a są one bardzo ważne. Od kilku lat jest bowiem pedagogiem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie oraz Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy, a od niedawna prezesem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego.

         Miło mi rozmawiać z Panem w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, gdzie od tygodnia gościnnie działa Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego.
          - Bardzo mi miło, witam Państwa serdecznie. Stowarzyszenie powstałe zaledwie dwa lata temu ma już na swoim koncie bardzo poważne projekty.
W tym roku po raz pierwszy zorganizowaliśmy warsztaty wokalno-sceniczne. Przyznam, że z drżącym sercem podjęliśmy się tej inicjatywy, bo to dla nas nowość. Mieliśmy w planie wielokrotne powtórzenia tych warsztatów, ale z powodu ograniczonych środków finansowych zorganizowaliśmy je jedynie w Kąśnej Dolnej i to była słuszna decyzja. Ten idealny obiekt, otoczony przepięknymi krajobrazami, z dobrym klimatem i atmosferą, idealnie wpisał się w definicję tego kursu.
          Mieliśmy wystarczającą dostępność kameralnych pomieszczeń do indywidualnych zajęć, po drugie dostępność pomieszczeń o większej kubaturze do zajęć zbiorowych, bardzo kameralna, ale przyjemna i wręcz rodzinna baza hotelowa, a w niedalekiej odległości również baza hotelowa dla uczestników. Dzięki temu pedagodzy i uczestnicy mieli gdzie odpocząć. Dodatkowo zamówiliśmy piękną pogodę, proszę sobie wyobrazić, że od poniedziałku jest tu cały czas piękne słońce, ale nie odczuwamy tutaj upałów, a jedynie piękno przyjaznej aury – ciepłe noce, gwieździste niebo, jest naprawdę cudownie.

          W takim otoczeniu ciężka praca mniej męczy.
          - Na pewno. Poza tym jesteśmy tu w gronie pedagogów, którzy mają za sobą długie kariery wokalne, wszyscy znamy się ze sceny, jesteśmy artystami spełnionymi, towarzyszą nam znakomici pianiści-kameraliści, którzy na co dzień pracują w różnych uczelniach, ale mają z nami świetny kontakt i to także jest element bardzo pozytywnie wpływający na całą atmosferę.

          Ilość uczestników była ograniczona, ale wszyscy pilnie pracowali.
          - Dwudziestu czterech uczestników codziennie miało tu zajęcia, praktycznie od 10.00 do 21.00 – czyli 11 godzin, z krótkimi przerwami na posiłki. Oprócz mnie klasy śpiewu prowadzili wybitni polscy mistrzowie: Iwona Hossa – sopran, Ewa Wolak – kontralt i Mariusz Kwiecień – baryton. Wszyscy uczestnicy mieli okazję słuchać zajęć kolegów z innymi pedagogami. Oprócz tego były wykłady ze stylistyki scenicznej z panią Joanną Klimas, znakomicie animujące i uczące świadomości ciała zajęcia z ruchu scenicznego z mistrzem fachu Emilem Wesołowskim oraz przezabawne, odkrywcze i przynoszące wielką radość młodzieży warsztaty z charakteryzacji scenicznej z Darkiem Kubiakiem.
          To wszystko jest młodym śpiewakom bardzo potrzebne, a poza tym dobrze jest, gdy każdy z nich ma świadomość własnej osoby i to nie tylko od strony wokalnej, ale również postaciowej. W tym wypadku chodzi zarówno o mankamenty i zalety swojego wyglądu, swojej twarzy, po to żeby uniknąć pewnych błędów, które mogą wystąpić nawet u najlepszych makijażystów.
Poza tym to są przedmioty, które powolutku znikają z programu edukacji na wydziałach wokalno-aktorskich. One tylko pozornie nie są tak ważne, ale moja pond 30-letnia kariera oraz długie, wspaniałe kariery kolegów utwierdzają nas w przekonaniu, że są one bardzo potrzebne.
          Jestem przekonany, że nasze warsztaty nie tylko przygotowały uczestników do pracy na scenie, ale również na estradzie, czyli świadomość, jak ubrać się na daną okazję, o której godzinie – ten dress code, a w przypadku koncertu oratoryjnego charakteryzacja, spoczywa w rękach wykonawcy

          Dowiedziałam się, że podana na stronie internetowej opłata to całkowity koszt tygodniowego pobytu uczestnika Letniej Akademii Doskonałości.
           - Nie będziemy rozmawiać o pieniądzach, ale rzeczywiście jeżeli chodzi o stronę finansową, mieliśmy na pewno konkurencyjną ofertę w porównaniu z innymi kursami.
Gdyby to wszystko przeliczyć na pedagogów, ilość zajęć, a oprócz tego jeszcze pobyt i całodzienne wyżywienie, to naprawdę była dobra oferta – nie powiem promocyjna, tylko jak teraz młodzież mówi: mega-promocyjna.

          Czy chcecie, aby kolejne edycje Letnie Akademii Doskonałości odbywały się także w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej?
           - Uważam, że nie ma lepszego miejsca na te kursy, jeżeli tylko finanse pozwolą nam na organizację kolejnych edycji. Rozmawiałem na ten temat z Łukaszem Gajem, dyrektorem Centrum Paderewskiego i mam pełną aprobatę, żeby je organizować, i ulepszać. Nie możemy ich rozbudowywać, bo pracowaliśmy intensywnie i jesteśmy zmęczeni, a młodzież chyba jeszcze bardziej, ale taki jest nasz zawód. Te warsztaty miały im także pokazać, na czym polega praca śpiewaka. To był przedsmak praktycznej pracy w teatrze.
Oprócz naszej wiedzy wokalnej i naszych pomysłów artystycznych, „sprzedajemy” też swoje doświadczenie i przekładamy naszą pomoc nie tylko na proste, techniczne uwagi, ale też na postawę, zachowania, systemy pracy. Chcemy, żeby ci młodzi ludzie czerpali wiedzę od doświadczonych praktyków.

warsztaty 331

                          Prof. Adam Zdunikowski podczas warsztatów Letniej Akademii Doskonałości w Kąśnej Dolnej, fot. Kornelia Cygan / Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego

            Letnia Akademia Doskonałości to „najmłodsze dziecko” Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego, starszym jest Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Bogdana Paprockiego.
            - Odbyła się już pierwsza edycja i jesteśmy w przededniu drugiej edycji, która odbędzie się w gościnnych progach Opery Nova w Bydgoszczy w dniach 15-21 listopada 2021 r.
Jest to na razie konkurs ogólnopolski, ale też wyjątkowy w swojej regule, przede wszystkim dlatego, że w jury konkursu zasiadają osoby niezwiązane z polskim środowiskiem akademickim. To są osoby o wielkiej renomie, uznaniu i pięknej karcie artystycznej.
           Dwa lata temu byli to: maestro Mariusz Kwiecień, maestra Ewa Podleś, maestra Stefania Toczyska oraz mistrzowie Rafał Siwek i Andrzej Dobber. Można powiedzieć, że to najlepsi żyjący polscy śpiewacy.
W tym roku wstępnie jesteśmy umówieni na obecność również maestry Ewy Podleś (pod warunkiem, że sprawy zdrowotne na to pozwolą), będzie jeszcze pani Iwona Sobotka, którą zaprosiliśmy, aby wykorzystać ostatni moment, kiedy nie zajmuje się jeszcze pedagogiką, wstępnie jesteśmy umówieni z Arturem Rucińskim i ponownie będą Andrzej Dobber i Rafał Siwek. Przyzna pani, że to zacne grono, nie skażone akademickim sznytem, czyli ze świeżym, otwartym uchem.
           Drugą ważną cechą wyróżniającą ten konkurs, jest obecność w jury w III etapie dyrektorów artystycznych wszystkich teatrów operowych i muzycznych w Polsce. Staramy się, aby to były osoby decyzyjne, jeżeli chodzi o obsady. W tym roku na pewno przyjadą panowie Tomasz Tokarczyk – kierownik artystyczny Opery Krakowskiej i pan Łukasz Goik – dyrektor Opery Śląskiej, pan Andrzej Klimczak z Polskiej Opery Królewskiej, pani Alicja Węgorzewska-Whiskerd – dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, José Maria Florêncio z Opery Bałtyckiej. Z Wrocławia przyjedzie maestro Mariusz Kwiecień, ale już nie w roli jurora, tylko dyrektora Opery Wrocławskiej, z Łodzi Dariusz Stachura, a z Białegostoku pani Violetta Bielecka. Będą wszyscy.

           Grad nagród otrzymają finaliści w postaci zaproszeń do udziału w spektaklach.
           - Tak, bo ich przyjazd związany jest z ufundowaniem nagrody w postaci występu na deskach danego teatru, co często okazuje się cenniejszą nagrodą niż pieniądze.
To jest cel tego konkursu – nie zdobycie nagrody pieniężnej (chociaż one i dyplomy także będą), ale po to, żeby finaliści mieli swego rodzaju przesłuchanie. Dojście do III etapu Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Bogdana Paprockiego już jest wielkim zwycięstwem.

           We wszystkich działaniach patronuje Wam wyjątkowa postać – wielki Mistrz Bogdan Paprocki.
           - To prawda. Pochwalę się jeszcze jedną inicjatywą Stowarzyszenia: 26 września odbędzie się trzeci koncert „Paprocki in memoriam”. Dla uczczenia naszego patrona zawsze organizujemy go w Warszawie, mieście, gdzie spędził większość życia, rozwinął niemal cała karierę artystyczną i dokończył swoich dni.
           Staramy się, aby ten koncert odbył się zawsze we wrześniu, bo to miesiąc, w którym Mistrz Paprocki się urodził i odszedł.
W tym roku koncert „Paprocki in memoriam” ma podtytuł: „Polscy tenorzy w hołdzie Mistrzowi”. Wystąpią najbardziej aktywni w tej chwili polscy tenorzy: Rafał Bartmiński, Tadeusz Szlenkier, Łukasz Załęski i Arnold Rutkowski.

           Miał Pan ogromne szczęście znać i podziwiać Mistrza.
            - Wielkim szczęściem było słuchać Jego śpiewu. To był fenomen, który śpiewał naprawdę do ostatniego dnia swojego życia. Ta świeżość Jego głosu w wieku ponad 90-ciu lat zachwycała i zadziwiała. Bogdan Paprocki był Mistrzem, wzorem artysty-śpiewaka, ale przede wszystkim wyjątkowym człowiekiem.

           Dziękuję Panu za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań.
           - Ja również bardzo dziękuję i zapraszam nie tylko za rok do Kąśnej, ale jeszcze w tym roku do Bydgoszczy w listopadzie, a we wrześniu do Warszawy.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska

 

 

„Mistrz i uczeń” – prof. Leszek Suszycki i Jakub Chachura

          Ponieważ wywiady z cyklu „Mistrz i uczeń” ukazują się ostatnio rzadko i nieregularnie, chcę przypomnieć, że są to spotkania z nauczycielami i ich nadzwyczaj utalentowanymi uczniami. Od początku mojej pracy zawodowej często spotykam się z utalentowaną muzycznie młodzieżą, oklaskuję ich występy podczas różnych koncertów i konkursów, z radością informuję Państwa o ich sukcesach.
          Podczas rozmów często wspominają swoich pierwszych nauczycieli, którym wiele zawdzięczają. Pomyślałam, że trzeba promować utalentowaną młodzież i rozmawiać także z ich nauczycielami, bo przecież pedagog jest współtwórcą sukcesu ucznia.
          Tym razem zapraszam na spotkanie z gitarzystą i pedagogiem dr hab. Leszkiem Suszyckim oraz jego utalentowanym uczniem Jakubem Chachurą.Rozmawiamy w Przemyślu, ponieważ obaj panowie mieszkają w tym mieście. Profesor Leszek Suszycki, oprócz działalności pedagogicznej w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, jest także nauczycielem gry na gitarze w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego w Przemyślu, a w tej szkole uczy się Jakub Chachura.

          Czy pan Leszek Suszycki, znany nie tylko na Podkarpaciu gitarzysta i pedagog, pochodzi z rodziny o tradycjach muzycznych?
          Leszek Suszycki: Jestem pierwszym w rodzinie, który zajął się muzyką, ale chyba rozpocząłem dobrą passę, bo mój syn jest też muzykiem i całkiem nieźle mu się wiedzie. Jest koncertmistrzem Orkiestry Filharmonii Poznańskiej i występuje jako solista oraz kameralista. Córka też ukończyła szkołę muzyczną w klasie wiolonczeli. Rozpoczynamy muzyczne tradycje w rodzinie Suszyckich.

          Czy w rodzinie Jakuba Chachury ktoś grał albo śpiewał?
          Jakub Chachura: Muzyka towarzyszyła mi od zawsze. Kiedy byłem małym dzieckiem, często chodziłem na popisy mojego starszego rodzeństwa. Mój brat grał na saksofonie, a siostra na klarnecie. Ponadto brat mojej mamy ukończył szkołę muzyczną w Przemyślu w klasie akordeonu, później akademię muzyczną w Krakowie, a obecnie pracuje w chórze Opery Krakowskiej.

           Z Twojej wypowiedzi wynika, że wszyscy grali lub śpiewali, ale teraz nie wszyscy zajmują się zawodowo muzyką. Kto i kiedy stwierdził, że jesteś utalentowany muzycznie i trzeba ten talent rozwijać?
           J. Ch.: Odkąd pamiętam, chciałem grać na gitarze i wszystkim to powtarzałem. Początkowo uczęszczałem na zajęcia do Młodzieżowego Domu Kultury. Wkrótce nauczyciel poradził rodzicom, że warto by było zapisać mnie do szkoły muzycznej. Będąc uczniem czwartej klasy szkoły podstawowej, rozpocząłem naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Przemyślu w klasie gitary pana prof. Leszka Suszyckiego, który stwierdził, że jestem faktycznie zdolny i zaczął mnie kształcić.
            L. S.: Ten nauczyciel, który skierował Kubę do szkoły muzycznej, był kiedyś także moim uczniem, bo to był Janusz Reitmajer.

            Na jakim etapie edukacji aktualnie jesteś?
            J. Ch. W nadchodzącym roku szkolnym rozpocznę naukę w drugiej klasie Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia w Przemyślu. Będzie to mój piąty rok edukacji muzycznej.

            Zamierzasz zostać zawodowym muzykiem?
            J. Ch.: Tak, chciałbym moją przyszłość związać z gitarą. Postanowiłem skończyć średnią szkołę muzyczną i jak mi się uda dostać na studia do akademii muzycznej, to będę kontynuował naukę w klasie gitary klasycznej. Chciałbym zostać takim nauczycielem jak mój Pan Profesor. Moim największym marzeniem jest także zagranie Concierto de Aranjuez Joaquina Rodrigo z orkiestrą symfoniczną.

            Pewnie każdego roku trafiają do Pana klasy dzieci, które pragną uczyć się grać na gitarze albo są do tego zachęcane przez rodziców. Jak było w Pana przypadku – sam Pan chciał uczęszczać do szkoły muzycznej i wybrał Pan gitarę, czy była to decyzja podjęta w większym gronie?
            L. S.: Zacząłem tak jak wszyscy. Początkowo akompaniowałem na gitarze i śpiewałem piosenki z młodymi ludźmi. Tak było do siedemnastego roku życia. Dopiero w trzeciej klasie szkoły średniej koleżanka powiedziała mi, że jej kuzyn będzie uczył gry na gitarze klasycznej w szkole muzycznej. To był pan Antoni Pilch i zostałem jego uczniem. Robiłem postępy i tak się szczęśliwie złożyło, że po pięciu latach nauki w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia w Przemyślu zostałem przyjęty na studia w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie gitary prof. Marcina Zalewskiego. Od ukończenia studiów minęło już 40 lat, natomiast już 41 lat pracuję w Szkole Muzycznej w Przemyślu.

            Kto z rodziny wspierał Pana najbardziej, cieszył się nawet z najmniejszego sukcesu, przychodził na popisy klasowe i koncerty?
            L. S.: Ja miałem kilkanaście lat i byłem już samodzielny, uczęszczałem także do innych szkół - najpierw ukończyłem szkołę zawodową, później technikum. W szkole muzycznej uczyłem się równolegle, ale na moje występy najczęściej przychodziła mama, ale tato też się interesował moimi postępami w szkole muzycznej.
Podobnie jak Jakuba rodzice, którzy bardzo go wspierają, ale jego tato też jest muzykiem, bo gra na saksofonie i często pracuje z Kubą w domu.

            Jak wyglądały pierwsze lata Pana zawodowej pracy?
            L. S: Rozpocząłem pracę będąc jeszcze studentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Ale na ostatnim roku miałem już tylko lekcje gry na gitarze i dlatego mogłem rozpocząć pracę w rodzinnym Przemyślu, a na lekcje gitary jeździłem na uczelnię.
            Od razu także trafił do mojej klasy bardzo dobry uczeń Krzysztof Oczkowski, który po ukończeniu nauki w Państwowej Szkole Muzycznej w Przemyślu, rozpoczął studia w Akademii Muzycznej w Krakowie, ale jednocześnie rozpoczął już działalność artystyczną w zespole towarzyszącym Ewie Demarczyk. Po pewnym okresie zajął się wyłącznie pracą w zespole, brał udział w licznych zagranicznych koncertach. Obecnie jest cenionym muzykiem, gra na gitarze i mandolinie.

            Nawet najbardziej utalentowany muzyk musi regularnie ćwiczyć. Ciekawa jestem, jak długo i o jakiej porze dnia ćwiczy Jakub Chachura?
            J. Ch.: Uważam, że sam talent nie wystarczy i trzeba dużo pracy włożyć, aby być dobrym muzykiem. Nie skupiam się nigdy na długim ćwiczeniu, a stawiam na efektywność. Staram się ćwiczyć regularnie i to pozwala mi się rozwijać. W czasie roku szkolnego gram wieczorami, a w czasie wakacji i w weekendy staram się zawsze grać rano i wieczorem.

            Czy robisz sobie czasem wakacje od gitary?
            J. Ch.: Muzyk nie ma wakacji od instrumentu, ponieważ jak przestanie ćwiczyć, to nie robi postępów, tylko się cofa. Odkąd rozpocząłem naukę w szkole muzycznej, nie rozstaję się z gitarą nawet w czasie wakacji, ale nie traktuję tego jako obowiązku. Gra na gitarze sprawia mi przyjemność.

            Czy prof. Leszek Suszycki jest Twoim jedynym pedagogiem, czy miałeś już okazję uczestniczyć w warsztatach i kursach, aby pracować pod kierunkiem innych pedagogów?
            J.Ch.: To jest mój pierwszy i jedyny nauczyciel. Gram na gitarze dopiero 5 lat i nie miałem okazji pracować z wieloma pedagogami. W tym roku uczestniczyłem w warsztatach gitarowych w Lanckoronie. Miałem lekcje z wykładowcami z akademii muzycznych z Katowic i Krakowa, a byli to pan Marek Nosal i pan Michał Nagy. W planie mam jeszcze wyjazd do Krzeszowic, ale chcę podkreślić, że najwięcej zawdzięczam lekcjom z panem Leszkiem Suszyckim, który jest świetnym nauczycielem z wieloletnim doświadczeniem.

            Panie Profesorze, co to znaczy być dobrym nauczycielem gry na instrumencie? Każdy uczeń jest inny i z każdym trzeba inaczej pracować.
            L.S.: To prawda. Ja myślę, że wszystko zależy od nastawienia do uczenia. Staram się znaleźć właściwą metodę pracy z każdym uczniem. Niezwykle ważna jest kwestia motywacji w ćwiczeniu na instrumencie. Jeżeli uczeń jest wyjątkowo zdolny, to angażuję się jeszcze bardziej, szukam sposobu na to, żeby mu we wszystkim doradzić, pomóc, a jak widzę postępy, to mobilizuje mnie dodatkowo do pracy.
Z mniej zdolnymi pracuje się inaczej. Jeśli nie ćwiczą pilnie, to motywacji starcza na parę godzin, bo postępów nie widać.

            Myślę, że trudno jest przygotować nawet zdolnych uczniów w czasie, który jest przewidziany na lekcje.
            L. S.: Pewnie tak, ale na przykład Jakub przygotowuje się sam, bo dużo pracuje. Ostatnio bardzo dużo pracowaliśmy przez Internet i udało nam się zrobić wiele. Z innymi zdolnymi uczniami także.
Prowadząc lekcje zdalnie, słucham ich gry i później uczniowie otrzymują uwagi, co należy jeszcze poprawić. Kuba realizował je zwykle w stu procentach.
            Cieszę się, że udało nam się też w tym okresie dobrze pracować z zespołem, który także został nagrodzony podczas makroregionalnych przesłuchań (dostali 24 na 25 możliwych punktów). Uważam, że to jest bardzo dobry wynik, bo pracowaliśmy tylko zdalnie. Przed samym występem konkursowym mieliśmy jedynie dwie próby razem. Sukces zawdzięczmy tylko dużemu zaangażowaniu członków zespołu i ich zdolnościom.

            Oprócz pracy z uczniami, musi Pan także znaleźć czas na ćwiczenie, bo współpracuje Pan z innymi instrumentalistami oraz wokalistami, występuje Pan z koncertami, a także pracuje Pan jeszcze w Instytucie Muzyki UR (gdzie jest Pan Kierownikiem Zakładu Instrumentalistyki), a przecież musi Pan także znaleźć czas dla rodziny. Jak Pan godzi te wszystkie obowiązki?
            L.S.: Muszę się przyznać, że ostatnio z różnych względów gram mniej. Nawet jeszcze w tym roku był taki czas, że grałem dużo i bardzo dobrze się czułem, bo muzyka też nas inspiruje do życia. W czasie pandemii nie było okazji do koncertów, ale dla mnie to nie było najważniejsze. Ja wcale nie muszę często koncertować. Ja potrzebuję grać, aby się rozwijać. Jeśli na przykład po trzech godzinach ćwiczenia zauważam postępy, to sprawia mi to ogromną przyjemność.W moim przypadku nie muszę pokazywać innym swoich umiejętności, bo uważam, że muzyka jest także dla nas samych.
            Pytała pani o moją pracę w Instytucie Muzyki, na którą także muszę znaleźć czas, tym bardziej, że od kilku lat prowadzimy także Instrumentalistykę w specjalnościach: gitara, organy, fortepian i akordeon. Prowadzę gitarę i mam świetnych studentów, którzy bardzo poważnie podchodzą do swego muzycznego rozwoju. Jeden z moich absolwentów studiów licencjackich kontynuował naukę gry na gitarze w Akademii Muzycznej w Katowicach i po ukończeniu studiów magisterskich wrócił na Podkarpacie i świetnie sobie radzi, koncertuje, a także bardzo dobrze uczy i chwalą go zarówno uczniowie, jak i rodzice.

prof. Leszek Suszycji i Jakub Chachura Konkurs Jakuba I nagroda

                                                                                                      Jakub Chachura, laureat nagrody I stopnia i prof Leszek Suszycki - po zakończeniu VI Leżajskiego Konkursu Kultury Muzycznej, fot. Antoni Chachura

             Jakubie, jesteś laureatem wielu konkursów muzycznych. Pamiętasz swój pierwszy konkurs? Proszę, opowiedz także o dotychczasowych konkursach, bo było ich sporo.
             J.Ch.: Oczywiście, że pamiętam swój pierwszy konkurs „Spotkania Młodych Gitarzystów w Pruchniku”. To było w 2018 roku, w pierwszym roku mojej muzycznej edukacji. Był wtedy ze mną mój Profesor i pamiętam, jak cieszyliśmy się z pierwszej nagrody, która dała mi impuls do solidnego ćwiczenia przez całe wakacje, aby nadrobić stracone trzy lata, ponieważ w następnym roku rozpocząłem już naukę w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I stopnia w piątej klasie.
W kolejnym roku szkolnym wystartowałem z powodzeniem w Ogólnopolskim Festiwalu „Gitara na Kresach” w Chełmie. Po tym konkursie uwierzyłem w siebie i przekonałem się, że rzetelna praca daje efekty.
Później, w następnych latach, były kolejne konkursy:
VI Leżajski Konkurs Kultury Muzycznej (nagroda I stopnia);
XX Jubileuszowy Sokołowski Konkurs Kultury Muzycznej (I miejsce);
Zimowy Przegląd Gitarowy w Bobowej (nagroda I stopnia);
Internetowy Ogólnopolski Konkurs Gitarowy „Mistrz Samodzielnej Pracy”( II miejsce);
International Music Competition w Belgradzie (I nagroda);
Międzynarodowy Konkurs w ramach VI Warsaw Fingerstyle Festival (wyróżnienie);
Ogólnopolski Wiosenny Konkurs Gitarowy w Lublinie (II miejsce);
XVII Internetional Classical Guitar Competition „Enrico Mercatali” w Gorizi we Włoszech (II miejsce);
II Radomski Zlot Gitarowy (II miejsce);
II Międzynarodowy Konkurs Gitarowy w Katowicach (I miejsce);
IX Ogólnopolski Konkurs Gitarowy „Gitara Viva” w Kielcach pod patronatem CEA (II miejsce);
XIV Ogólnopolski Festiwal Muzyki Dawnej w Leżajsku (II miejsce);
oraz ostatni w tym roku, z którego cieszę się najbardziej – Altamira International Virtual Guitar Competition 2021 w Stanach Zjednoczonych (II miejsce).
Muszę podkreślić, że wszystkie osiągnięcia zawdzięczam mojemu nauczycielowi.

            Konkurs w Stanach Zjednoczonych odbył się online?
            J. Ch.: Tak, miał on formę online. Zgodnie z regulaminem konkurs był dwuetapowy, najpierw eliminacje, a następnie runda finałowa, do której zakwalifikowało się 20 uczestników z całego świata. To był jedyny konkurs, do którego musiałem przygotować oraz przesłać dwa nagrania. Taka forma prezentacji wymaga dużo więcej pracy oraz czasu na jej przygotowanie. Powiedziałbym, że konkursy online są o wiele trudniejsze aniżeli występy przed publicznością na żywo.

            Czy przygotowując się do konkursu i później podczas występu myślisz o nagrodzie? Z pewnością miło jest, jak jurorzy zauważą Cię i przyznają nagrodę.
            J.Ch.: Nagroda w konkursie nigdy nie była moim celem. Do każdego konkursu podchodzę z wielką pokorą, a przygotowania i udział w konkursach traktuję jako zachętę do solidnej pracy, bo tylko taka daje pożądane efekty. Wygrana w konkursie daje ogromną satysfakcję i właśnie dla niej warto pracować, ale największa nagrodą jest dla mnie radość mojego nauczyciela Pana Leszka Suszyckiego.
W tym miejscu chciałbym gorąco podziękować mojemu Profesorowi za cierpliwość i za zaangażowanie, za wszystkie godziny spędzone przed komputerem, za analizowanie nagrań oraz udzielanie wskazówek.

            Czego można się nauczyć uczestnicząc w konkursach – lub mówiąc inaczej – co dają konkursy?
            J. Ch.: Konkursy muzyczne dają możliwość zaprezentowania się przed jurorami. Ogromną radość daje mi granie utworów dla kogoś. W szkole gram dla nauczyciela, w domu dla rodziców, zaś konkurs poszerza grono moich odbiorców. Tak było w przypadku wspomnianego udziału w Altamira International Virtual Guitar Competition. Wystartowałem w nim z nadzieją, że światowej klasy gitarzysta David Russell, który był w jury, wysłucha mojej prezentacji.
Konkursy organizowane na żywo to przede wszystkim spotkania z ciekawymi ludźmi, pełnymi pasji, doświadczonymi gitarzystami, a także z uczestnikami i ich rodzicami. To daje możliwość nawiązania przyjaźni na całe życie.
W czasie izolacji konkursy pomogły mi w rozwoju. Nie mogłem przecież zawrócić z obranej drogi. Udział w konkursach dopingował mnie do pracy. Brak występów na żywo powodował, że traciłem cel i sens tego, co robię. Dzięki nagraniom zdobyłem nowe doświadczenia i wiele się nauczyłem.

            Czy lubisz muzykę kameralną i czy masz także na tym polu doświadczenia?
            J. Ch.: Tak, lubię muzykę kameralną, gram w kwartecie gitarowym z moimi przyjaciółmi. W ostatnim roku nie mieliśmy okazji często się spotykać, ale nasz Profesor nie poddawał się i prowadził zajęcia przez Internet. Było to niesamowicie trudne, lecz okazało się, że jak się bardzo chce, to nie ma rzeczy niemożliwych do wykonania. Jak już Profesor wspomniał, po dwóch próbach na żywo nagraliśmy prezentację i zgłosiliśmy do udziału w Festiwalu Muzyki Dawnej w Leżajsku w kategorii zespołów kameralnych. Wyróżnienie w tym konkursie było dla nas wszystkich nagrodą za trud i poświęcenie.
             L. S.: Mamy dwie godziny zajęć z zespołem i trzeba było je tak prowadzić, żeby każdy był skoncentrowany i robił to, co do niego należy. Nie mogliśmy, niestety, grać razem, bo Internet nie działa błyskawicznie i nie można z różnych miejsc grać jednocześnie. Zajęcia polegały na tym, że każdy miał obowiązek siedzieć i słuchać pierwszej gitary, później wszyscy mieli obowiązek słuchać drugiej i kolejnych gitar, na tej zasadzie pracowaliśmy. Przez cały czas wszyscy byli skoncentrowani nad całością. Dlatego po dwóch próbach byliśmy gotowi do nagrania.

             Laureaci konkursów zapraszani są często na występy w swoim środowisku, ale w czasie pandemii nie organizowało się koncertów dla publiczności.
             J.Ch.: Tak, to prawda, dlatego tak wielką radość sprawił mi występ na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Koncert odbył się na zakończenie roku szkolnego i był to pierwszy mój występ po dłuższej przerwie.
             L. S.: Dużo nagrań Kuby mogą Państwo znaleźć w Internecie. Jest to wprawdzie substytut muzykowania i koncertowania na żywo, ale posłuchać warto. Utwory w wykonaniu Kuby nagrywa tato i zamieszczane są na kanale YouTube.

             Czy masz jakieś pozamuzyczne zainteresowania? Znajdujesz czas na ich rozwijanie?
             J. Ch.: Kocham muzykę, ale jak wszyscy chłopcy w moim wieku lubię grać w piłkę, jeździć na rowerze, grać w ping-ponga. Czasem z Tatą chodzę na ryby i na grzyby. To wszystko robię w ramach relaksu, ale gitara zawsze jest na pierwszym miejscu.

Jakub Chachura Zdjęcie Pana Wojciecha Ćwiękały

                                                                                     Jakub Chachura na rynku w Lanckoronie w trakcie koncertu finałowego XIV Międzynarodowych Warsztatów Gitarowych (24.07.21021r.), fot. Wojciech Ćwiękała

              Panie Profesorze, jak często spotyka Pan tak utalentowanych, i trzeba dodać, pilnych uczniów jak Jakub Chachura.
              L. S.: Jak już wspomniałem, mam ponad 40-letni staż pracy i w tym czasie uczyłem kilkanaście osób wyjątkowo zdolnych. Kuba jest chłopcem „w czepku urodzonym”, bo oprócz tego, że pracuje i pięknie się rozwija, to jeszcze ma niesamowite szczęście do konkursów. Najczęściej jego nazwisko pojawia się na pierwszym lub drugim miejscu. Ostatnio w Stanach Zjednoczonych otrzymał II miejsce, a to jest naprawdę bardzo ważny konkurs. Młodzi gitarzyści z całego świata w nim uczestniczą. W grupie, w której startował Kuba, nagrania oceniało dziesięciu jurorów (sławnych gitarzystów z całego świata) i on otrzymał II miejsce.
Podobnie było w czasie konkursu „Enrico Mercatali” we Włoszech. Doszedł do tak wysokiego poziomu w krótkim czasie i już może konkurować.
Ważne jest jeszcze coś innego – Kuba ma coś w sobie, co wzbudza zainteresowanie jurorów. Na pewno jest to świetna technika, ale też muzykalność i charyzma.

              Jestem przekonana, że dobre efekty współpracy są możliwe jedynie wówczas, kiedy nauczyciel i uczeń dobrze się rozumieją oraz łączy ich nić artystycznej przyjaźni.
              L. S.: To jest bardzo ważne. Kuba ma taki charakter, który nakazuje mu najpierw słuchać. Jak zwracam mu na coś uwagę, to natychmiast to realizuje. Zdarza się oczywiście, że później, podczas interpretacji ponosi go fantazja i gra nieco inaczej. Będąc nauczycielem staram się wyzwolić w uczniu jego indywidualność, bo musi mieć on własny pogląd na to, co robi. To nie może być mój pogląd, to musi być jego pogląd.
              J. Ch.: Niedawno byłem na warsztatach i zauważyłem, że jeśli z nauczycielem pracuję dłużej, to lepiej się rozumiemy. Z Panem Leszkiem Suszyckim rozumiemy się doskonale i chciałbym jeszcze przez długie lata z Nim pracować.

              Teraz wszystko można znaleźć w Internecie. Czy jak przygotowujesz nowy utwór, to słuchasz nagrań i naśladujesz je, czy też słuchasz i grasz po swojemu?
              J. Ch.: Przede wszystkim konsultuję wszystko z Panem Profesorem. Czasem jak mi się czyjaś interpretacja bardzo podoba, to staram się ją naśladować, ale najczęściej pracuję samodzielnie.
              L. S.: Naśladownictwo nie jest dobre, bo nie pozwala wykonawcy na pokazanie tego, co jest jego atutem. W muzyce liczy się indywidualność. To jest najważniejsze.

Jakub Chachura solo

                                                                                                                                     Jakub Chachura nie rozstaje się z gitarą nawet podczas wakacyji, fot. Antoni Chachura

             Wakacje niedługo się skończą i trzeba będzie powrócić do pracy i do nauki – czy w pierwszym półroczu planujecie udział w jakichś konkursach? Pewnie już masz wybrane utwory, które zagrasz w pierwszym półroczu.
             J. Ch.: Program już wybraliśmy przed wakacjami, ale planów konkursów czy występów jeszcze nie mamy.
             L. S.: Proszę zwrócić uwagę, że w tak krótkim czasie Kuba brał udział w trzynastu konkursach. Myślę, że przyszła pora, aby od tego odpocząć, spokojnie popracować i nabrać do wszystkiego dystansu. Kuba doskonale wie, co ma jeszcze do zrobienia i będziemy chcieli się na tym skupić, ale jak będzie ciekawy konkurs – to kto wie?
Z jednej strony konkurs jest bodźcem do działania, ale z drugiej strony Kuba musi mieć pewność, że jest naprawdę dobry.
Kuba jest młodym człowiekiem i wchodząc w ten świat ma już bardzo bogaty bagaż doświadczeń, który także daje mu dużo pewności.

             Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych takich spotkań i życzmy sobie, aby zawsze odbywały się one na żywo. Życzę Panom wytrwałości i powodzenia.
             L. S.: Miejmy nadzieję, że wszystko będzie się tak toczyło, jak do tej pory i po udziale Kuby w kolejnych konkursach będę otrzymywał radosne wiadomości o jego sukcesach. Myślę, że rodzice będą nadal tak zainteresowani rozwojem Kuby, jak do tej pory i będą nam pomagać.
Dziękujemy pani bardzo za spotkanie.

                                                                                                                                                                                                                                      Zofia Stopińska

25 lat Bravo Maestro - dyrektor Łukasz Gaj zaprasza

       Z panem Łukaszem Gajem, dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej rozmawiamy 14 sierpnia 2021 roku . Cudownie, że po dłuższej przerwie Dwór w Kąśnej (jedynej zachowanej w świecie posiadłości, w której Ignacy Jan Paderewski mieszkał i tworzył) znowu rozbrzmiewa muzyką. Dzisiaj uczestniczyć będziemy w koncercie finałowym pierwszej edycji Letniej Akademii Doskonałości, której głównym Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego, a Pan będzie gospodarzem tego wydarzenia. Jestem przekonana, że już od poniedziałku rozpoczniecie ostatnie przygotowania do wyjątkowego wydarzenia jakim jest od lat festiwal „Bravo Maestro”.
       - Rzeczywiście ostatni tydzień to czas letnie Akademii Doskonałości w Centrum Paderewskiego, organizowanej przez Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego na którego czele stoi pan prezes Adam Zdunikowski, wybitny polski tenor i to z jego inicjatywy, z jego pomysłu zrodziła się ta Akademia, która jest projektem innowacyjnym przeznaczonym dla młodych śpiewaków.
       Od poniedziałku nasze wszystkie siły i myśli skierowane są na Festiwal „Bravo Maestro”. Mija 25 lat od powstania i świętować będziemy piękny jubileusz. Bardzo się cieszę na obecność Vadima Brodskiego, który jest pomysłodawcą tego Festiwalu i nazwy „Bravo Maestro”. Z panią Anią Knapik w 1995 roku postanowili zorganizować pierwsze wydarzenia i ich marzenie się udało się zrealizować w 1996 roku.
Będzie z nami Waldemar Malicki, który również był uczestnikiem pierwszego festiwalu. Bardzo się cieszę, że Wadim Brodski, Waldemar Malicki i Rafał Kwiatkowski otwierają w trio ten Jubileuszowy Festiwal.

        Jubileuszowa edycja trwać będzie cztery dni, bo od 26 do 29 sierpnia. W Centrum Paderewskiego rozbrzmiewać będzie wspaniała muzyka i pewnie może nas Pan zaprosić na znakomite koncerty.
        - Zapraszam na wszystkie, chociaż na dzień dzisiejszy na pierwszy koncert już nie ma biletów z czego również ogromnie się cieszę, bo zawsze jest to dla organizatorów dobra wiadomość, ale wiem, że dla melomanów nie jest to dobra wiadomość. Salę koncertową będziemy mogli zapełnić tylko w 75-ciu procentach.
Serdecznie Państwa zapraszam na trzy pozostałe koncerty.
        27 sierpnia wystąpi maestro Konstanty Andrzej Kulka, wybitny skrzypek i bardzo się cieszymy, że usłyszymy mistrza w naszej sali koncertowej.
Tego samego wieczoru wystąpi Gaba Kulka i będzie to zderzenie dwóch różnych światów, dwóch różnych estetyk, ale znakomitych , wyjątkowych artystów i jestem przekonany, że będzie to bardzo ciekawy wieczór.

        Zaplanował Pan także w jubileuszowej edycji spotkanie z operą.
        - Tak, w sobotę 28 sierpnia zostanie wykonana „Łucja z Lammermoor” Gaetano Donizettiego w wykonaniu Opery Śląskiej – solistów, orkiestry i chóru tego teatru.
Serdecznie zapraszam, bo to jest przepiękna opera przede wszystkim do wysłuchania. Bel canto w najczystszej postaci, piękna, melodyjna, mroczna historia, ale również w wersji koncertowej na tyle ciekawa, że wato do Kąśnej się wybrać.

        Wielu melomanów cieszy się z pewnością na koncert finałowy.
         - 29 sierpnia, na zakończenie mamy tradycyjny „Maraton Muzyczny” w wykonaniu plejady gwiazd i świetnych kameralistów, którzy do Kąśnej zawsze z radością przyjeżdżają. Zapowiedzieli swoją obecność: skrzypkowie Katarzyna Duda i Janusz Wawrowski, altowiolista Michał Zaborski, wiolonczelista Tomasz Strahl, akordeonista Klaudiusz Baran oraz pianista Robert Morawski. Na scenie pojawi się również Wioletta Liber – sopran, laureatka tegorocznego Konkursu o Nagrodę im. Anny Knapik.
Będziemy próbować odtworzyć program z 1996 roku, z pierwszego Maratonu Muzycznego. Myślę, że to będzie bardzo ciekawe.

        Proszę sobie wyobrazić, że byliśmy na tym pierwszym festiwalu i będzie można sobie ten koncert przypomnieć. Spróbuję nawet znaleźć zdjęcia, a na jednym z nich nasza nastoletnia wówczas córka trzyma słup z tablicą informacyjną Kąśna Dolna, na której ktoś czerwoną farbą napisał „koniec świata”.
        - Teraz możemy powiedzieć, zgodnie z prawdą, że w Kąśnej Dolnej wszystko się zaczyna. Bardzo się cieszę, że festiwal „Bravo Maestro” tak się rozrasta i na stałe wpisał się w mapę wydarzeń artystycznych naszego kraju, ale na to pracowało wiele osób przez 25 lat.

        Ja także się cieszę, że będziemy mieli okazję spotkać się i wysłuchać wspaniałych koncertów.
        - Zapraszam serdecznie.

                                                                                                                                                                                                                   Zofia Stopińska

 

25 lat Bravo Maestro plakat

Katarzyna Dondalska: "Śpiewam koloratury i jestem skrzypaczką" - cz.II

            Zapraszam na drugie spotkanie z Katarzyną Dondalską, niezwykle utalentowaną śpiewaczką i skrzypaczką, która pochodzi ze słynnej muzycznej rodziny, a dom rodzinny Dondalskich nazywany był „grającym domem”. W pierwszej części Artystka opowiadała o swojej muzycznej drodze - od dzieciństwa i sukcesów konkursowych poczynając, a na podróżach koncertowych w słynnych salach koncertowych kończąc.
W części drugiej więcej miejsca poświęcimy nagraniom i pracy pedagogicznej.

            Pierwsze Pani płyty „Debut live” i „Amazonia – Symphonic Poem” ukazały się za granicą. Czasami jakieś pojedyncze Pani nagrania, m.in. pieśni Ottona Żukowskiego, przesyłał mi do posłuchania pan prof. Piotr Kusiewicz. Niedawno ukazały się także dwie piękne płyty z pieśniami.
            - Te pieśni długo na mnie czekały, bo ja zawsze lubiłam brawurowe, koloraturowe arie i im więcej trudnych, popisowych momentów w tych utworach, tym bardziej mnie to fascynowało. Dopiero niedawno odezwało się we mnie coś, co mnie do tych pieśni przyciągnęło. Być może wpływ na to miała współpraca z polskim wydawnictwem fonograficznym Acte Préalable. Pan Jan Jarnicki, dyrektor tej firmy, zwrócił mi uwagę na utwory różnych polskich zapomnianych kompozytorów. Zaczęła się świetna współpraca i odkrywamy wiele różnorodnych, mało znanych utworów i staramy się je nagrać.
            Niedawno nagraliśmy pierwszą płytę z pieśniami i duetami Raula Koczalskiego i zamierzamy nagrywać kolejne płyty, bo tych pieśni jest bardzo dużo. Fenomenalna muzyka, a tak mało znana nawet w Polsce. To był polski kompozytor, który pisał bardzo dużo w Niemczech i może dlatego tylko niewielka część jego dorobku pieśniarskiego jest znana w Polsce. Komponował też dużo pieśni w języku niemieckim.
            Ostatnio nagrywaliśmy pieśni Władysława Żeleńskiego, które są przecudowne. Towarzyszył mi Michał Landowski - fantastyczny młody pianista, który akompaniuje w mojej klasie w Akademii Sztuki w Szczecinie. Wspólnie nagraliśmy pierwszą płytę z pieśniami Koczalskiego i teraz Żeleńskiego. Zdradzę też, że na tym krążku w jednym z utworów pojawi się prof. Piotr Kusiewicz.

            Bardzo ujęły mnie pieśni Fryderyka Chopina, które nagrała Pani ze świetną pianistką Joanną Ławrynowicz.
             - Nagrywałyśmy to w bardzo krótkim czasie i jestem szczęśliwa, że wszystko się udało. To był pomysł pana Jana Jarnickiego, który mówił mi o całym cyklu utworów fortepianowych z Joasią i marzy, aby na ostatniej płycie znalazły się wszystkie pieśni Fryderyka Chopina. To była bardzo interesująca i intensywna praca, bo oczywiście część pieśni Chopina znałam, ale nie wszystkie miałam w repertuarze. Szybciutko się douczyłam, a trzeba też podkreślić, że z Joasią Ławrynowicz nie współpracujemy na co dzień, bo ona mieszka w Warszawie, a ja w Berlinie. Przyjechałam, spotkałyśmy się na próbie i jechałyśmy nagrywać. To była fantastyczna współpraca, bo Joasia, jak to się mówi, „czytała mi z ust”. Jak to się mówi: jak się spotka dwóch fachowców, wszystko jest możliwe.
             Wspomnę jeszcze o nagraniu najnowszej naszej płyty „Pojedziemy w cudny kraj”. Mąż skomponował piękne pieśni do wierszy Marii Konopnickiej i jedna z nich jest do słów tego wiersza.
Postanowiłam nazwać tak całą płytę, ponieważ są na niej bardzo różnorodne utwory od Haendla do współczesności, a jednym z utworów, który chciałam nagrać z prof. Piotrem Kusiewiczem, jest "Duetto buffo di due gatti" (Duet kotów) Gioacchino Rossiniego.
             Nagrania odbywały się w najgorszym chyba czasie pandemii i mogłam przyjechać do Polski tylko ze względu na pracę. Nagrywałam z orkiestrą w Koszalinie i tam nagrałam swój głos. Przesłałam mailem to nagranie prof. Kusiewiczowi, który dograł swój głos i przesłał z powrotem. Żadne z nas nie wiedziało, co druga osoba by chciała zaśpiewać, a mimo wszystko jesteśmy bardzo zadowoleni z końcowego efektu. Takie były możliwości w tym czasie i cieszę się, że podjęliśmy się tego wyzwania, bo te nasze „Kotki” są naprawdę fajne. Słuchając tego nagrania nikt nie chce uwierzyć, że było ono zrealizowane „na odległość”.
Na płycie są również dwa utwory, które nagrałam z fantastycznym gitarzystą Krzysztofem Meisingerem. Są to „Lamento słowika” (napisane dla nas specjalnie na tę płytę) i „Wspomnienie”.

             W tym miejscu trzeba powiedzieć, że płyt z bardzo różnorodnym repertuarem nagrała Pani więcej, a poprzednia zatytułowana jest „Me and My World”.
              - Bardzo chciałam je nagrać. Na wspomnianej płycie „Ja i mój świat” są bardzo znane utwory m.in.: Henry Manciniego, Richarda Rodgers’a, Johanna Straussa, Wolfganga Amadeusa Mozarta i Franza Grothego. Chciałam także pokazać utwory od klasyki do filmu i jest na tym krążku „Pieśń Heleny” Krzesimira Dębskiego z filmu „Ogniem i mieczem”, a także fragment muzyki Wojciecha Kilara z filmu „Ziemia obiecana”. Zawsze marzyłam, aby ten główny motyw zaśpiewać jako wokalizę. To nie jest utwór napisany z myślą o głosie ludzkim i wyzwanie było wielkie, bo miałam dużo niskich i bardzo wysokich dźwięków do zaśpiewania, ale zrobiliśmy to na tej płycie. Uważam, że wyszło nam bardzo dobrze i ogromnie się cieszę. Jest na tym krążku także aria „Królowej Nocy” z „Czarodziejskiego fletu” Mozarta na rockowo. Tutaj chcę wspomnieć o moim mężu Stefanie Johannesie Walterze, który jest kompozytorem, aranżerem, perkusistą oraz dyrygentem i przygotował mi fantastyczną aranżację tego utworu. Na płycie są również rozrywkowe i bardziej współczesne utwory mojego męża. Jest na tej płycie wszystko.
              Chcę podkreślić fantastyczną współpracę z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Koszalińskiej, którą dyrygował mój mąż. Mimo, że nie było dużo czasu na próby, orkiestra była bardzo dobrze przygotowana i pracowała w wielkim skupieniu. Wspominam to nagranie bardzo miło.
              Dodam jeszcze, że mieliśmy specjalny program z muzyką Franza Grothego i występowaliśmy z koncertami m.in. w Szczecinie, Koszalinie, Olsztynie, a solistą był także mój brat Natan, który wykonywał piękne utwory skrzypcowe Franza Grothego z towarzyszeniem orkiestry, a ja śpiewałam i były tam też duety. Okazuje się, że większość słuchaczy doskonale zna te utwory, chociaż prawie nikt nie wie, kto je skomponował. Na płycie „Me and My World” zamieszczony jest m.in. „Czardasz” Grothego, rozpowszechniony w Polsce przez Bognę Sokorską i Halinę Mickiewiczównę.

              Wiem, że czasami występuje Pani z bratem Maksymem Dondalskim w roli dyrygenta albo skrzypka. Czy zdarzają się koncerty w większym gronie? Może też Dondalscy muzykują, spotykając się w gronie rodziny?
              - Z tym jest o wiele trudniej. Wcześniej często graliśmy z Natanem – na przykład koncerty z muzyką Franza Grothego graliśmy wspólnie. Z Maksymem wykonywaliśmy wspólnie parę koncertów w Filharmonii Berlińskiej, a nawet na płycie „Ja i mój świat” wykonaliśmy z Maksymem mało znany utwór – wolną część z Koncertu nr 4 Niccolo Paganiniego w opracowaniu na skrzypce i głos.
Maks jest o wiele młodszy niż ja i jak on zaczął odnosić pierwsze sukcesy, to ja już wyjechałam z domu na stałe, ale w ostatnim czasie mieliśmy bardzo udany koncert w Filharmonii Łódzkiej. Ja ten koncert nazywam pandemicznym, bo do ostatniego momentu nikt nie wiedział, czy koncert dojdzie do skutku, później wspominano, że będzie tylko transmisja koncertu, a na końcu okazało się, że koncert odbył się 12 lutego 2021 roku – w pierwszym dniu po zniesieniu ograniczeń pandemicznych i publiczność mogła wejść na koncert. To było fantastyczne, bo sprzedane zostały wszystkie miejsca i jeszcze kilka osób słuchało go stojąc na schodach z zachowaniem wymaganych odległości. Publiczność przyjęła nas bardzo gorąco, brawa i standing ovation trwały bardzo długo.
              Muszę powiedzieć, że pilnie obserwowałam Maksyma w czasie dwóch prób i podczas koncertu. Jego wskazówki były krótkie, zwięzłe i zrozumiałe, a ruchy batuty czytelne. Orkiestra grała bardzo dobrze i ta współpraca wszystkim sprawiła wielką przyjemność, a ja byłam szczęśliwa i bardzo dumna, że mój młodszy brat jest już tak dobrym dyrygentem.
              Wracając jeszcze do poprzednich płyt, to nagraliśmy, o ile dobrze pamiętam w 2015 roku, płytę „Love” z kwartetem, w którym grali: Natan Dondalski - I skrzypce, Monika Dondalska - II skrzypce, a ja śpiewałam. To była fantastyczna współpraca, bo jak część zespołu stanowi rodzina, to rozumiemy się bez słów. Oni doskonale wiedzą, jakie brzmienie zespołu mi odpowiada, jak to ma być wykonane i o wiele łatwiej się współpracuje.
              Kiedyś w Filharmonii Olszyńskiej, której dyrektorem był wówczas pan Janusz Przybylski, zostaliśmy wszyscy zaproszeni do wykonania koncertu. Rodzice także byli na scenie jako muzycy orkiestrowi. Każdy z nas wykonał solowe utwory, a później były duety, tercety i nawet był utwór, w którym graliśmy wszyscy. Publiczność nagradzała nad gromkimi brawami i nigdy nie zapomnę tego koncertu.
W ostatnich latach zdarzenia artystyczne, w których biorę udział razem z rodzeństwem, są również okazją do spotkań i dłuższych rozmów, bo na spotkania w gronie rodziny nie mamy czasu.
              Natomiast wszyscy, jak tylko mamy taką możliwość, staramy się odwiedzać naszych Rodziców, którzy zawsze nas wspierali oraz zachęcali do rozwijania naszych talentów. Pomagali nam także rozwiązywać wszystkie problemy i tak jest do tej pory. Trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, aby za wszystko podziękować naszym wspaniałym Rodzicom.
Bardzo się cieszę, że teraz jestem z nimi i rozmawiam z panią na ich działeczce, gdzie razem odpoczywamy. To jest cudowny czas.

              Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym nurcie Pani działalności – o pracy pedagogicznej w Akademii Sztuki w Szczecinie. To nie jest łatwa praca, może nawet zbyt często niedoceniania. Ucząc śpiewu młodych ludzi, z każdym trzeba pracować inaczej. O dobrych relacjach ze studentami najlepiej świadczą ich sukcesy w konkursach. Jak zobaczyłam informację o tych sukcesach, to pomyślałam, że musi Pani kochać pracę z młodzieżą.
              - Bardzo dobrze pani pomyślała. Uczę już dosyć długo, bo w 2015 roku rozpoczęłam pracę w Akademii Sztuki w Szczecinie i też nie byłam pewna, czy pokocham tę pracę. Teraz mogę szczerze powiedzieć, że sprawia mi ona ogromną radość.
              Mam dużą klasę, w której przeważają studentki. Pracujemy wytrwale i stąd też są sukcesy, ale uczenie sprawia mi ogromną radość, kiedy widzę, jak moi studenci się rozwijają.
Na każdego staram się patrzeć trochę inaczej, chociaż jest wiele rzeczy dotyczących techniki śpiewu, o których każdemu mówię, ale do każdej osoby trzeba podejść indywidualnie, stwierdzić, jakie są walory jej głosu, w którym kierunku rozwijać jej głos i czym w przyszłości dana osoba będzie mogła podbić serca publiczności.
To jest naprawdę odpowiedzialna praca i cieszę się, że jest ona ceniona przez moich studentów.
Oczywiście wszyscy muszą pilnie ćwiczyć, bo czas szybko ucieka, a materiału do opanowania jest bardzo dużo. Trzeba powiedzieć, że głosy typu koloraturowego muszą więcej pracować niż pozostałe, bo tych nut jest do zaśpiewania wszędzie więcej.
              Wspomniała Pani o sukcesach moich studentek. Jeszcze przed pandemią ukończyła studia w mojej klasie Yana Hudzowska, która zdążyła już zdobyć kilka znaczących nagród na konkursach w Polsce. Tu wspomnę, że właśnie została zaproszona przez Maestra Wiesława Ochmana na fantastyczny koncert ze wspaniałą obsadą, m.in. Ewa Biegas, Renata Dobosz, sam Maestro i Orkiestra Filharmonii Zabrzańskiej pod batuta Sławomira Chrzanowskiego (koncert odbędzie się w Zawierciu 10.10.). Ostatnio Marta Bochenek z powodzeniem uczestniczyła w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Moniki Swarowskiej-Walawskiej. Brała udział w koncertach, a koncert finałowy odbył się 20 lipca w Filharmonii Krakowskiej i śpiewała „Pieśń Heleny” oraz słynną arię Olimpii z „Opowieści Hoffmana”. Utwory nie były łatwe, ale została gorąco przyjęta przez publiczność i była bardzo zadowolona.
              Po długim okresie pandemii, podczas której pracowaliśmy ze studentami zdalnie i nie było możliwości występów przed publicznością, które są bardzo potrzebne przed przystąpieniem do konkursu, każde osiągnięcie jest bardzo ważne dla uczestników.

              Akademia Sztuki w Szczecinie prowadzi kształcenie w obszarze sztuk muzycznych, wizualnych.
               - To jest chyba jedyna w Polsce Akademia Sztuki. Mamy tutaj możliwości fantastycznej współpracy. Podam przykład, że przygotowując do wystawienia operę, możemy liczyć na pomoc studentów i pedagogów wydziałów sztuk wizualnych. Możemy wiele ciekawych projektów przygotować, ale w czasie pandemii ta współpraca nie była możliwa i to wielka szkoda dla studentów.

              O wielkim Pani zaangażowaniu w pracy pedagogicznej i artystycznej najlepiej świadczą osiągnięcia w rozwoju zawodowym. W 2015 roku uzyskała Pani stopień doktora habilitowanego sztuki muzycznej, a w bieżącym roku Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej postanowieniem z dnia 26 lutego 2021 roku nadał Pani tytuł profesora w dyscyplinie sztuki muzyczne. To zasłużone wyróżnienie, bo jest Pani artystką i pedagogiem ciągle poszukującym.
              - Jestem bardzo szczęśliwa, że spotkał mnie taki zaszczyt. Zostałam pierwszym „profesorem belwederskim” Akademii Sztuki w Szczecinie.
Przyznam, że bardzo lubię szukać ciągle nowych rozwiązań, szczególnie dotyczących wszelkich technik koloraturowych. Staram się zawsze wnosić coś nowego.

              Pewnie kalendarz na nadchodzący sezon powoli się zapełnia, a w październiku rozpoczną się zajęcia na uczelni.
               - Plany są, ale nie jestem pewna, czy zostaną zrealizowane. Informacje o kolejnej fali pandemii nie są optymistyczne, a szczerze mówiąc, wszystkie rozluźnienia pandemiczne, które mamy w Polsce, w innych krajach nie są wprowadzone i wszystko jest jeszcze bardziej zaostrzone.
              Wspomnę tylko o Stanach Zjednoczonych, gdzie miałam śpiewać koncerty w Nowym Jorku, Waszyngtonie oraz Filadelfii i te koncerty zostały przesunięte na grudzień i styczeń, mam nadzieję, że się odbędą, ale pewności nie mam.
Organizatorzy nie chcą na 100 % potwierdzać terminów, dlatego, że u nich jeszcze się nic nie dzieje.
              Kiedy patrzę na programy różnych festiwali w Polsce, a najlepszym przykładem jest Muzyczny Festiwal w Łańcucie, to widzę nazwiska wielkich gwiazd. Z pewnością jest tak dlatego, że znakomici artyści mają więcej czasu na występy w Polsce, a niektórzy mogą wystąpić w rodzinnych stronach.
              W grudniu mam w kalendarzu koncert w Filharmonii Berlińskiej – mam nadzieję, że się odbędzie. We wrześniu szykuje się piękny koncert z okazji 100. urodzin Jana Kusiewicza, legendarnego tenora urodzonego na Podkarpaciu. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, będę miała przyjemność zaśpiewać na tym koncercie razem z Pawłem Skałubą.
              W październiku mam zaproszenie na festiwal i konkurs do Kijowa, gdzie także wystąpię z koncertem z towarzyszeniem orkiestry. Te wydarzenia zaplanowane są pomiędzy 17 a 24 października.
Na początku listopada planowane są nagrania pieśni Raula Koczalskiego z orkiestrą symfoniczną i mam nadzieję, że to także dojdzie do skutku.
Mam jeszcze kilka zaproszeń na koncerty w Polsce, ale także nie wiem, czy odbędą się bez przeszkód.

              Całe szczęście, że czuje się Pani artystką spełnioną i kocha Pani swoją pracę.
               - Tak, bo bez tego nie mogłabym tak intensywnie pracować. Moja praca jest wymagająca i wyczerpująca, a najgorsze są dalekie podróże.
Na koncerty na terenie Europy zwykle jeżdżę samochodem, bo mogę spokojnie i bezpiecznie wszystko zapakować bez ograniczeń, a w podróżach samolotem nie jest to możliwe.
Podczas podróży lotniczych miałam różne niespodzianki.
              Nigdy nie zapomnę podróży na Sardynię, gdzie występowałam w Teatro Lirico di Cagliari. Po przylocie okazało się, że moje bagaże zostały wysłane na Sycylię i następnego dnia na przedpołudniowej próbie zjawiłam się ubrana w rzeczy, w których podróżowałam, natomiast pozostali soliści byli elegancko ubrani. Pewnie nikomu mój wygląd nie przeszkadzał, ale ja czułam się mało komfortowo w gronie znakomitych śpiewaków i stojącego za pulpitem dyrygenckim Roberta Abbado.
Tak zdarzyło się już kilka razy i dlatego jak tylko gdzieś można dotrzeć samochodem, to wolę zapakować wszystkie rzeczy do bagażnika i pojechać.

              Kończymy nasze spotkanie z nadzieją, że niedługo będzie okazja do kolejnej rozmowy z powodu koncertu albo będziemy polecać nową płytę. Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i miłą rozmowę.
               - Ja również bardzo dziękuje i serdecznie pozdrawiam.

                                                                                                                                                                                                                                                                         Zofia Stopińska

Katarzyna Dondalska: "Śpiewam koloratury i jestem skrzypaczką" - cz.I

          Na moim portalu mogą Państwo znaleźć rozmowy ze znakomitymi pedagogami Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, m.in. z braćmi drem Natanem Dondalskim, zaliczanym do czołówki polskich skrzypków, oraz Maksymem Dondalskim, znakomitym skrzypkiem, koncertmistrzem Orkiestry Opery Narodowej w Warszawie i cenionym dyrygentem.
Miło mi, że mogę rozmawiać z panią prof. Katarzyną Dondalską, wspaniałą śpiewaczką, również skrzypaczką, która jest siostrą obu panów.

           Od dawna marzyłam o tym spotkaniu, ale ciągle nie było czasu. Udało się dopiero w pełni lata i bardzo się cieszę, że możemy rozmawiać.
            - Tak, bo zaczęłam właśnie wakacje i dojechałam wreszcie do rodziców na działeczkę położoną nad pięknym jeziorem i możemy w spokoju porozmawiać.

           Mieszkańcy Podkarpacia i melomani, którzy uczestniczą w koncertach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, z pewnością pamiętają plenerową „Galę Gwiazd”, rozpoczynającą 56. edycję tej imprezy, podczas której jedną z solistek była właśnie Katarzyna Dondalska, gorąco oklaskiwana za wspaniałe kreacje. Nigdy nie zapomnę rewelacyjnego wykonania arii Olimpii z „Opowieści Hoffmana” J. Offenbacha. Pamięta Pani ten koncert?
            - Oczywiście, że pamiętam, bo odbył się w przepięknym plenerze, pogoda dopisała, koncert rejestrowała telewizja, była przede wszystkim fantastyczna publiczność i występowałam ze wspaniałymi śpiewakami. Pamiętam, że śpiewał Andrzej Dobber, Joanna Woś, Monika Ledzion i Paweł Skałuba, którego znam jeszcze z czasów studenckich z Gdańska. Obsada była fantastyczna, atmosfera bardzo miła i bardzo dobrze się śpiewało.

            Przyznam się, że miałam wtedy nadzieję na dłuższe spotkanie, ale nie było czasu, a był to Pani pierwszy występ na Podkarpaciu i jak dotąd jedyny.
            - Niestety, to prawda. Zaplanowany miałam jeszcze koncert noworoczny z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie. Było to bezpośrednio po koncertach w Stanach Zjednoczonych i pamiętam, że po długim locie w klimatyzowanym pomieszczeniu po prostu się rozchorowałam i z wielkim żalem musiałam odmówić ten koncert, bo zostałam zupełnie bez głosu.

            Występuje Pani w Polsce (najczęściej w północnej i środkowej części naszego kraju), ale chyba dużo więcej śpiewa Pani za granicą. Długo można wymieniać słynne teatry operowe i sale koncertowe, w których Pani występowała. Dlaczego tak jest?
            - Mieszkam z rodziną w Berlinie, a większa cześć rodziny na północy Polski i zawsze trochę bliżej mam do domu występując w Polsce północnej i środkowej. Lepiej znam te okolice i chyba dlatego tak jest.
Fakt, że często śpiewam za granicą, ale to zaczęło się od studiów, które ukończyłam w Niemczech w Staatliche Hochschule für Musik Würzburg. W tym czasie rzadko przebywałam w Polsce i dopiero po zrobieniu doktoratu w 2010 roku w Akademii Muzycznej w Gdańsku rozpoczęła się współpraca z polskimi ośrodkami położonymi na północy (Szczecin, Gdańsk, Koszalin Słupsk), a później otrzymywałam zaproszenia z Łodzi, Katowic, Krakowa, Bydgoszczy czy Warszawy (śpiewałam również w Częstochowie, Kaliszu, Kielcach). Z ośrodkami położonymi na południu Polski nie miałam kontaktów, bo po prostu droga jest daleka, a nie wszędzie można dolecieć samolotem.

            Jest Pani podziwiana także przez sławnych śpiewaków – wielka Barbara Bonney po wysłuchaniu Pani śpiewu nazwała Panią „Ósmym Cudem Świata”. Natura obdarzyła Panią wspaniałym sopranem koloraturowym o ogromnej skali, a także zaliczana Pani jest do najwybitniejszych wirtuozów sopranowej techniki koloraturowej we współczesnej wokalistyce. Na ile techniki śpiewu można się nauczyć? Skala Pani głosu obejmuje aż 4 oktawy – takie możliwości rzadko się zdarzają.
            - Przypuszczam, że moje możliwości w zakresie śpiewu związane są z wykształceniem skrzypcowym. To ma bardzo pozytywny wpływ na cały rozwój głosu. Gra na skrzypcach wymaga perfekcji i dokładności. Jeżeli ma się takie podstawy, to również do nauki śpiewu podchodzi się z taką samą dokładnością. Profesor Piotr Kusiewicz często podkreśla, że ja inaczej śpiewam koloratury niż inni, bo jestem także skrzypaczką.
Bardzo dziękuję, że Bozia dała mi dużą skalę głosu i biegłość, ale to wszystko trzeba odkryć i znaleźć u siebie. Można fantastycznie współpracować z nauczycielami, ale do pewnych rzeczy najlepiej dojść samemu, mając odpowiednie podstawy.
            Moja pani profesor Ingeborg Hallstein mówiła: „Pan Bóg przychodzi do każdego i coś mu daje, a u ciebie był dwa razy”. Przez cały czas mam w pamięci te słowa.
Inna znakomita śpiewaczka Sylvia Geszty powiedziała, że Pan Bóg dał mi diament, który trzeba tylko trochę oszlifować.
            Przygotowując się do wykonywania zawodu śpiewaczki trzeba bardzo dużo pracować, bo nic samo nie przychodzi, ale na pewno łatwiej i szybciej można osiągnąć dobre rezultaty, jeżeli się ma możliwości, na których można wszystko budować.

            Bardzo wcześnie rozpoczęła Pani edukację muzyczną. Czy od razu rozpoczęła Pani od nauki gry na skrzypcach?
             - Tak, rozpoczęłam naukę od razu na skrzypcach i miałam wtedy 5 lat. Na początku była to zabawa z dziadkiem Janem Dondalskim, który też był skrzypkiem w bydgoskiej Orkiestrze Radiowej i w Filharmonii Pomorskiej oraz znanym pedagogiem – to on bardzo umiejętnie udzielał mi pierwszych wskazówek. Później tata Jan, koncertmistrz Filharmonii Koszalińskiej i Olsztyńskiej, uczył mnie gry na skrzypcach. W naszej rodzinie wszyscy są muzykami; bracia Natan i Maks oraz siostra Monika także są skrzypkami-koncertmistrzami. Maksym ukończył jeszcze dyrygenturę i coraz częściej staje na podium z batutą w ręku. Jedynie mama Maria jest perkusistką (śmiech). Mój mąż jest kompozytorem, perkusistą i dyrygentem, a córcia też gra na perkusji, poszła w ślady babci i taty.

             Czy byliście w domu namawiani do gry na skrzypcach i zmuszani do ćwiczenia?
              - To była raczej chęć naśladowania starszych. Jak jedno dziecko widziało, że drugie gra na skrzypcach, to robiło to samo. Na początku nie chciało się nam ćwiczyć, ale to był krótki okres, bo wkrótce zaczęły się jakieś koncerty i konkursy, a udział w nich dawał nam radość i mobilizację do pracy.
Byłam laureatką różnych konkursów, m.in. zdobyłam I miejsce w Konkursie Bachowskim w Zielonej Górze i IV miejsce na konkursie skrzypcowym w Elblągu.

             Przez cały czas rozwijała Pani swoje umiejętności w zakresie gry na skrzypcach, bo po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia rozpoczęła Pani studia w Akademii Muzycznej w Gdańsku, a później kontynuowała je Pani w Hochschule für Musik w Würzburgu.
             - Tak, dzięki cudownej pani Wandzie Wiłkomirskiej zaczęłam studiować skrzypce w klasie prof. G. Hoelschera, a po jego odejściu najlepszych studentów przejął prof. Grigorij Zhyslin. Fakt, że znalazłam się w tym gronie był dla mnie wielkim wyróżnieniem, bo prof. Zhyslina znałam i podziwiałam podczas wcześniejszych koncertów w Filharmonii Olsztyńskiej. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam studiować u tak znakomitego muzyka i to była fantastyczna współpraca.

             Dyplom ukończenia studiów z wyróżnieniem w mistrzowskiej klasie skrzypiec teraz leży spokojnie w szufladzie. Czy występuje Pani chociaż czasem w roli skrzypaczki?
              - Wiadomo, że nie jestem w stanie ćwiczyć tak, jak to powinno być, czyli codziennie, ale to jest fantastyczne, że nawet podczas dużych koncertów udaje mi się od czasu do czasu w specjalnych opracowaniach wykonywać na początku utworu solówki skrzypcowe przed arią. Na przykład w arii „Miłość to niebo na ziemi” z operetki „Paganini” Franza Lehara pokazuję się przed śpiewem jako skrzypaczka.
              Jest to zawsze związane z większym napięciem, bo przed koncertami i w czasie koncertów muszę znacznie więcej zajmować się instrumentem, ale daje mi to wiele przyjemności, i publiczność przyjmuje to z wielkim zachwytem i nagradza mnie długimi owacjami na stojąco.

              Kto i kiedy uświadomił Pani i rodzicom, że ma Pani głos, który należy kształcić?
              - Jak byłam dzieckiem, to nikt w domu nie myślał, że będę śpiewać. Pamiętam śmieszną sytuacje, bo w wieku 13-tu może 14-tu lat grałam na skrzypcach Fantazję na tematy z opery Carmen op.25 Pablo Sarasatego i słuchałam także opery „Carmen” - Georges’a Bizeta. W radiu usłyszałam audycję z udziałem Placido Domingo i prezentowana była w jego wykonaniu aria Don Josego oraz różne duety. Zachwyciło mnie aksamitne brzmienie głosu Dominga i zafascynowała mnie opera „Carmen”. Na następny dzień, po zakończeniu lekcji w Szkole Muzycznej w Olsztynie, pobiegłam do pani prof. Boguckiej-Olkowskiej, przedstawiłam się i powiedziałam, że pragnę zaśpiewać arię tytułowej bohaterki opery „Carmen”. Pani profesor przesłuchała mnie, była bardzo zafascynowana moim głosem i jego skalą, ale powiedziała, że Carmen mogę nadal grać na skrzypcach, ale nigdy nie zaśpiewam upragnionej arii, bo mam inny rodzaj głosu.
W ten sposób rozpoczęło się moje spotkanie ze śpiewem.
Pamiętam, że brałam udział w konkursie piosenki angielskiej w Poznaniu, podczas którego otrzymałam nagrodę krytyków i dziennikarzy.
              Na początku śpiewałam dużo różnych lirycznych utworów, bo nie było jeszcze dokładnie wiadomo, w którym kierunku głos pójdzie, ale po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia postanowiłam nadal grać na skrzypcach i uczyć się śpiewu w Akademii Muzycznej w Gdańsku.
Zdając egzamin do klasy śpiewu solowego prof. Haliny Mickiewiczówny, trzeba było najpierw razem z innymi kandydatami, którzy pragnęli uczyć się śpiewu, udać się na badanie skali głosu.
To badanie odbywało się w godzinach porannych, wcześniej postarałam się rozśpiewać jak najwyżej i w czasie badania okazało się, że mam bardzo dużą skalę głosu i ogromne możliwości.
Wszystkie egzaminy zdałam bardzo dobrze i zaczęłam studiować śpiew solowy w klasie prof. Haliny Mickiewiczówny i skrzypce w klasie prof. Henryka Keszkowskiego.
Tak się to wszystko zaczęło.

              Po roku studiów w Akademii Muzycznej w Gdańsku kontynuowała je Pani w Niemczech – skąd pojawiła się taka możliwość?
              - Wyjechałam, ponieważ udało mi się dostać stypendium w Niemczech, a w tym czasie stypendia w Polsce były bardzo skromne i nie starczające na życie. Dlatego podjęłam odważną decyzję wyjazdu i była to dobra decyzja, bo wszystko potoczyło się bardzo dobrze.

              Stypendium pozwalało na skromne utrzymanie, ale pewnie także duże znaczenie w Pani rozwoju i karierze miał udział w konkursach.
               - To stypendium było podstawą, ale dzięki dobrej grze na skrzypcach zaczęły się także pojawiać propozycje koncertów i mogłam sobie finansować dalszą naukę.
Jak już wspomniałam, z powodzeniem także kontynuowałam studia wokalne i dwukrotnie byłam stypendystką studia operowego Bayerische Staatsoper w Monachium.
Ogromne znaczenie miały także konkursy w których uczestniczyłam.
               To był dla mnie wielki zaszczyt, kiedy zostałam finalistką konkursu ARD w Monachium, bo do finału trafia tylko parę osób, a startowało ponad tysiąc młodych muzyków. To jest bardzo trudny konkurs czteroetapowy i udział w finale był wielkim osiągnięciem.
               Z kolei na konkursie w Luxemburgu zajęłam II miejsce. Jednym z najpiękniejszych momentów był wspomniany przez panią wywiad Barbary Bonney w TV BBC podczas konkursu „Cardiff Singer of the World”, gdzie powiedziała o mnie, że jestem „ósmym cudem świata”. Zaowocowało to współpracą z tą operą i miałam tam przyjemność wykonywania Zerbinetty Straussa czy Królowej Nocy Mozarta. Wspomnę jeszcze o niezapomnianej produkcji „Ariadny na Naxox” Richarda Straussa, w której śpiewałam partie Zerbinetty w Welsh National Opera w Cardiffie z fenomenalnym dyrygentem Carlo Rizzim.
               Nietypowym był konkurs dla młodych śpiewaków Orkiestry Radiowej SWR Kaiserslautern. Nagrodami w tym konkursie były liczne koncerty i ten konkurs otworzył mi najwięcej możliwości, bo z tą Orkiestrą Radiową wykonywałam bardzo dużo programów w ciągu kilku lat. Miałam też możliwość występowania z fantastycznymi dyrygentami, a jednym z nich był Peter Falk (szef tej orkiestry). Wspominam cudowne koncerty w Starej Operze we Frankfurcie, Filharmonii Kolońskiej, Rheingoldhalle Mainz. Tych koncertów było bardzo dużo, wszystkie transmitowane były w radiu i po nich ukazała się moja pierwsza płyta CD – Debut live, z nagraniami z tych koncertów i najwięcej było na niej nagrań utworów ze Starej Opery we Frankfurcie.

               Ma Pani ogromny i bardzo różnorodny repertuar zawierający partie operowe, oratoryjno-kantatowe, pieśni, utwory koncertowe różnych twórców, muzyka filmowa… Które z tych form najczęściej Pani wykonuje na wielkich scenach?
               - Powiem tak. Jestem zachłanna i kocham wszystko. Oczywiście każda z tych form jest piękna, specyficzna i w różnych momentach najbardziej pasująca do osoby, bo to zależy, co się dzieje w danym momencie rozwoju kariery. Jeżeli śpiewa się więcej w operze, to oczywiście pracuje się nad partiami operowymi. Koncerty symfoniczne wymagają więcej repertuaru typowo koncertowego czy więcej brawurowych arii, co jest dla koloratur bardzo ważne. Bardzo ważne są także utwory oratoryjne oraz. pieśni.
               Wspomniała pani także o muzyce filmowej – to była muzyka, którą kochałam od dawna, tylko wcześniej to nie było modne tak jak teraz, że w pierwszej części koncertu wykonujemy brawurowe, koloraturowe arie operowe czy operetkowe i zmierzamy do części drugiej, w której rozbrzmiewają fragmenty z musicali czy muzyka filmowa.
               To wcześniej było takim „zakazanym owocem” i dopiero po pewnym czasie nastąpił taki rozwój, co mnie bardzo ucieszyło, bo jestem wielką fanką tego typu koncertów, w których mogę pokazać swoje możliwości głosowe klasyczne, podążając płynnie w kierunku muzyki lżejszej.
Jeżeli jest taka możliwość, jeżeli ktoś jest w stanie coś takiego robić – uważam, że to jest bardzo dobre dla rozwoju osobowości oraz głosu. Śpiewanie różnorodnego repertuaru daje głosowi pewną świeżość. Nie można się zamykać tylko w jednym kierunku.

Z prof. Katarzyną Dondalską. znakomitą śpiewaczką i skrzypaczką rozmawiała Zofia Stopińska w sierpniu 2021 roku

Szanowni Państwo! To była I część wywiadu, a do lektury równie interesującej II części gorąco zapraszamy.

Subskrybuj to źródło RSS