relacje

Strachy i czary

Rok Moniuszkowski

          „Publiczność płakała ze wzruszenia, szalała z zachwytu, każde słowo trafiało wprost do znękanych serc, obmywało je we łzach gorącej miłości do ojczyzny” – pisała prasa po premierze opery Stanisława Moniuszki pt. „Straszny dwór”, która miała miejsce 28 września 1865 roku w Warszawie. To tak zaniepokoiło cenzurę, że po trzech spektaklach dzieło zdjęto z afisza. Za życia Moniuszko już go nie zobaczył i nie usłyszał.

          W Roku Moniuszkowskim Zespół Opery Krakowskiej przygotował to znakomite dzieło z największą starannością. Bo też Moniuszko, jak pisze w programie Andrzej Kosowski „napisał wybitną muzycznie operę do doskonale przygotowanego libretta oraz połączył wątek komediowy z akcentami narodowymi.” Autor libretta Jan Chęciński, uznany literat, przyjaciel Moniuszki, za podpowiedzią kompozytora, zwrócił uwagę na tomik „Starych gawęd i obrazów” K. W. Wójcickiego, szczególnie na „Gawędę dworzan w baszcie nad bronią. Straszny dwór” i tak powstał tekst wyjątkowy, „pomysłowy, muzycznie wdzięczny, z wierszem płynnym, słowem ciętym i w charakterze trafnym...”

           „Straszny dwór” uważany za operę komiczną, w krakowskiej inscenizacji zaczyna się całkiem poważnie i dramatycznie. Na scenie pojawiają się szarzy, połamani, zgnębieni wojną żołnierze, może powstańcy styczniowi, bez cienia radości i nadziei. Jak w teatrze Kantora... Ten wstrząsający zabieg przekonuje, zastanawia, każe zamyślić się nad sensem każdej wojny, powstania czy rewolucji. Ale gdy Ojczyzna w potrzebie...

           Nie po raz pierwszy podziwiam reżysera Laco Adamika za wyważone proporcje między wartościami ideowymi, programowymi dzieła a jego artystyczną realizacją, za szacunek do tradycji i – do partytury. I jeszcze ma to dzieło przemawiać do współczesnego odbiorcy... Zaiste, karkołomne, trudne zadanie, z którego reżyser wywiązał się bardzo dobrze.

          Jestem zachwycony ostatnią krakowską inscenizacją „Strasznego dworu.” Świetny dobór solistów – wspaniałe głosy, przekonująca gra aktorska, czytelne słowa, perfekcyjna dykcja, intonacja, frazowanie, lekkość interpretacji... Widać i słychać, że artyści czują się w swoich rolach swobodnie i ich wykonanie sprawia im prawdziwą radość i satysfakcję.

          Byłem na spektaklu 4 maja 2019 roku. Podziwiałem wzruszające interpretacje Moniki Korybalskiej (Jadwiga), Eweliny Wiśnieckiej (Hanna), Tomasza Kuka (Stefan), Bartosza Urbanowicza (Zbigniew), Adama Szerszenia (Miecznik). Szczególne uznanie kieruję do wykonawców ról niesłusznie nazywanych drugoplanowymi: Magdaleny Barylak (Cześnikowa), Wołodymyra Pańkiwa (Skołuba), Krzysztofa Kozarka (Damazy), Pawła Szczepanka (Grześ), Anny Gajdzik-Krzyżanowskiej (Stara niewiasta) i Kamili Mędrek-Żurek (Marta). Wszak to one dodają smaku, soli i pieprzu, zwłaszcza w operze komicznej! Do tego chóry - rewelacyjne, cudownie brzmiące, starannie przygotowane przez Ewę Bator i Jacka Mentla, wdzięczna choreografia Przemysława Śliwy, balet przygotowany przez Elenę Korpusenko, oszczędna scenografia i kostiumy Barbary Kędzierskiej, nastrojowe światło, precyzyjnie grająca orkiestra pod dyrekcją Piotra Wajraka – wszystko to dopełniało całości dzieła, urzekającego atmosferą polskości, wzajemnej miłości i szacunku. Co współczesnym daj Boże!

          Z zainteresowaniem obejrzałem na Antresoli Opery Krakowskiej wystawę „Stanisław Moniuszko na scenie Opery Krakowskiej” oraz na IV piętrze cykl dwunastu litografii inspirowanych „Śpiewnikami domowymi” St. Moniuszki, których autorką jest Joanna Tumiłowicz, matematyk, plastyk, recenzent muzyczny.

           A ja jestem dumny, że na scenie Opery Krakowskiej znakomicie prezentują się artyści, którzy swoją muzyczną edukację rozpoczynali w Rzeszowie. W operze „Straszny dwór” St. Moniuszki czołowe role grają: Paweł Skałuba (Stefan) i Bartosz Urbanowicz (Zbigniew), a w operze „Beata”, także St. Moniuszki, występuje Paula Maciołek (Dorota).

Andrzej Szypuła

Ars et Gloria

Koncert w 200. Rocznicę Urodzin Stanisława Moniuszki

          Zachwycona rzeszowska publiczność gorącymi oklaskami nagradzała wykonawców nadzwyczajnego uroczystego koncertu, który miał miejsce w niedzielę 5 maja 2019 roku w sali dużej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, dokładnie w dniu 200. Urodzin wielkiego twórcy naszej polskiej opery narodowej, Stanisława Moniuszki.

           Wystąpili laureraci III Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Ars et Gloria”, który miał miejsce w dniach 2-6 stycznia 2019 roku w Akademii Muzycznej w Katowicach: Justyna Bujak – sopran, Roksana Wardenga – mezzosopran, Piotr Brożek – tenor, David Roy – baryton, Jakub Szmidt – bas i ks. Paweł Sobierajski - baryton, zarazem konfernasjer koncertu, który z wielką swadą opowiadał o losach rodzinnych i muzycznych bohatera wieczoru Stanisława Moniuszki, ubarwiając spotkanie celnymi anegdotami. Ks. dr hab. Paweł Sobierajski jest cenionym śpiewakiem, pedagogiem Akademii Muzycznej w Katowicach.

           Podczas koncertu w serdecznym, ciepłym nastroju słuchaliśmy świetnych wykonań pieśni: „Znaszli ten kraj”, „Krakowiaczek”, „Prząśniczka”, a także arii z oper: „Verbum nobile”, „Hrabina”, „Halka”, „Straszny dwór”. Solistom towarzyszyła Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. A. Malawskiego w Rzeszowie pod dyrekcją Maestro Sławomira Chrzanowskiego, która z iście szlachecką fantazją zagrała także Uwerturę do opery „Verbum nobile”, Tańce góralskie z opery „Halka” i na koniec Mazura z opery „Straszny dwór”.

           Mienił się cały ten nadzwyczajny koncert różnymi kolorami muzycznych wrażeń i nastrojów, od pełnych ducha religijnych, patriotycznych zamyśleń, sielskich dumek po dziarskie rytmy, pełne radości i nadziei. Oby nam i dzisiaj ich nie brakowało!

          Ponadczasowa wartość muzyki St. Moniuszki, to patriotyczny duch polskiego narodu, jaki w niej pobrzmiewa, miłość do Boga i Ojczyzny, do tradycji, rodzimej kultury, która budzi serca, daje poczucie tożsamości i narodowej wspólnoty, pozwalającej przetrwać trudne czasy z nadzieją na lepsze jutro. Pisał Adam Mickiewicz: „Płomień rozgryzie malowane dzieje, skarby mieczowi spustoszą złodzieje, pieśń ujdzie cało.”

          Cele Konkursu „Ars et Gloria”, czyli „Sztuka i chwała”, to właśnie ukazanie tych dwóch wielkich wartości narodu polskiego, jakimi są: sztuka i chwała Boża, nieodłącznie ze sobą związane z dziejami naszej Ojczyzny. To zarazem promowanie i popularyzowanie sakralnej literatury wokalnej wśród młodych wykonawców, a także wspieranie ich w dalszym kształceniu i artystycznym rozwoju.

          Jednym z jurorów Konkursu była prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej im. A. Malawskiego w Rzeszowie, która zaprosiła laureatów Konkursu na koncert do Rzeszowa. Świetny to był pomysł, albowiem obok jakże ciekawych artystycznych prezentacji mogliśmy zobaczyć i usłyszeć utalentowanych, ambitnych młodych śpiewaków, którzy z wielką pasją i oddaniem podejmują pałeczkę pokoleń, godną takich znakomitych artystów, jak Marcella Sembrich-Kochańska, Antonina Kawecka, Bogdan Paprocki czy Andrzej Hiolski. Życzymy im radości i szczęścia na dalszej artystycznej drodze.

Andrzej Szypuła

Vivat Moniuszko!

20 lat dębickich oper

           „Verbum nobile” – to właśnie ta wdzięczna opera Stanisława Moniuszki zachwycała dębicką publiczność i przybyłych gości w uroczysty dzień 3 Maja 2019 roku w pięknie odremontowanym Domu Kultury „Mors” w Dębicy. Nie brakło miejscowych władz, parlamentarzystów, licznie zgromadzonych miłośników sztuki muzycznej.

           To właśnie tą operą w 2000 roku rozpoczął się dębicki fenomen operowy, który trwa do dziś. 20 spektakli operowych, to wyczyn nie lada! Wiem, ile to kosztuje pracy, zaangażowania, nerwów, czy wszystko pójdzie dobrze. A jednak udało się i wszystko wskazuje na to, że uda się dalej.

          Z racji 200. rocznicy urodzin Stanisława Moniuszki przypadającej 5 maja 2019 roku, największego, obok Chopina, twórcy polskiej muzyki narodowej, warto przypomnieć dzieła operowe tego twórcy zrealizowane w ciągu minionego 20-lecia przez Dębickie Towarzystwo Muzyczno-Śpiewacze, oczywiście, przy jakże znaczącym wsparciu sponsorów, władz, miłośników sztuki: „Verbum nobile”, „Flis”, „Straszny dwór”, „Halka”, „Hrabina”, „Jawnuta”, „Nowy Don Kichot, czyli sto szaleństw”, „Halka”. A jeszcze opery J. Stefaniego, G. Verdiego, G. Bizeta, G. Rossiniego, G. Donizettiego, W.A. Mozarta, J. Straussa... W ciągu 20 lat wystąpiło 1315 wykonawców, 70 solistów, miało miejsce 139 spektakli - w Dębicy, Mielcu, Krośnie, Łańcucie, Jarosławiu, Zawierciu, Tarnowie, Świeradowie Zdroju, Iwoniczu Zdroju, Nowym Sączu, Myszkowie. Spektakle obejrzało blisko 100 tys. osób. Dorobek zaiste wspaniały, godny najwyższego szacunku i uznania!

          „Verbum nobile – słowo szlacheckie – dali sobie przed laty dwaj przyjaciele, pan Serwacy i pan Marcin, że jedyne ich dzieci, Zuzia – córka pana Serwacego i
Michał – syn pana Marcina, kiedy dorosną, pobiorą się” – czytam w programie. Wszelako intryga rozwija się, chwilami dramatycznie, ale, jak to w komicznych operach bywa, rzecz kończy się optymistycznie, młodzi pobiorą się i będą żyć długo i szczęśliwie. Do tego uśmiechnięta, wesoła muzyka, sielankowy ton tekstu bardzo podobają się publiczności. Ileż tu sarmackiego obyczaju, różnych ludzkich emocji, ale i modlitwy do Boga i Matki Najświętszej, która łączy wszystkie stany.

           W jubileuszowym spektaklu w Dębicy wystąpili utalentowani i ambitni artyści: Joanna Zaucha - Zuzia, Tomasz Furman - (Stanisław) Michał, Jan Michalak - pan Serwacy, Lepolod Stawarz - pan Marcin, Józef Wilczyński - Bartłomiej, Alicja Płonka - Guwernantka, Sylwia Wojnar - Ciocia, s. Agnieszka Łuszczyńska - s. Antoniusza, s. Katarzyna Kłębokowska - s. Kasjana, s. Katarzyna Sikora - s. Felicjana, Jan Maślanka - Ogrodnik. W spektaklu grają także: Karolina Pawula - Zuzia, Grzegorz Rubacha – (Stanisław) Michał, Zbigniew Tryka – Bartłomiej. Siostry Służebniczki Bogurodzicy Niepokalanie Poczętej z dębickiego zgromadzenia grały wspaniale – po prostu samych siebie! A dzieci pod ich opieką i kierunkiem budziły szczere wzruszenie publiczności.

           Ponadto wystąpił Chór Parafii Matki Bożej Anielskiej w Dębicy i Mielecka Grupa Wokalna, Balet Zespołu Pieśni i Tańca „Gryfici” w Dębicy, dzieci z Ochronki Sióstr Służebniczek w Dębicy, Orkiestra Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Dębicy i ich Gości pod dyrekcją Pawła Adamka, niezmordowanego organizatora i animatora dębickich oper, prezesa Towarzystwa Muzyczno-Śpiewaczego w Dębicy.

          Ostatnia premiera „Verbum nobile” zachwyciła mnie pomysłem reżyserskim Jakuba Bulzaka, scenografią Wacława Jałowca, świetnymi kostiumami Ireny Lewickiej, nie zapominając o pracach stolarskich Jana Kosińskiego i dekoratorskich Zdzisława Jachyma, realizacji światła przez Piotra Cynara i Krzysztofa Czernię, realizacji akustycznej Sergiusza Smolnickiego i inspicjentkach w osobach Lidii Kolbusz, Anny Magdoń, Agnieszki Soleckiej i Karoliny Szymaszek. Wszystkich życzliwie wspiera kierownik Domu Kultury „Mors” w Dębicy Dawid Pikor.

          Opera „Verbum nobile” wystawiona 1 stycznia 1861 roku na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie była dla kompozytyora ucieczką od dramatyzmu dnia codziennego, od trudnych lat ojczyźnianej niewoli, a także serdecznym wzruszeniem i pocieszeniem dla udręczonych rodaków. W dębickim spektaklu w sielski obrazek dawnej Polski, z dworkiem z napisem roku urodzin Moniuszki: 1819, z kapliczką Matki Bożej, ochronką, wiejskim płotem, kwiatami, pianiem koguta, jakże pięknie i nastrojowo wpisują się romantyczne tony stylizowanych pieśni wybranych ze „Śpiewników domowych” St. Moniuszki, arii, scen zbiorowych w wykonaniu artystów profesjonalnych i nie tylko, wszystkich owładniętych szczerą miłością i uwielbieniem dla Stanisława Moniuszki i jego twórczości, który polską tradycję i kulturę wszystkich stanów dawnej Polski podniósł do rangi wielkiej sztuki, coraz bardziej znanej i podziwianej na całym świecie, podobnie jak muzyka wielkiego Fryderyka Chopina.

             A i dla nas, Polaków, niechże będzie ona zaczynem ku odnowie naszej polskiej, narodowej kultury, która tak często schodzi na manowce. Albowiem, jak pisał sam Stanisław Moniuszko: „A to, co jest narodowe, krajowe, miejscowe, co jest echem dziecinnych naszych przypomnień, nigdy mieszkańcom ziemi, na której się urodzili i wzrośli, podobać się nie przestanie.”

           Chwała oddanym animatorom dębickiego fenomenu operowego! Niechże trwają i rozwijają się nadal jak najpiękniej!

Andrzej Szypuła

XI Wiosenne Kursy Mistrzowskie w Przemyślu

           Przełom kwietnia i maja to czas Wiosennych Kursów Mistrzowskich, organizowanych przez Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu przy współpracy Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych.
           Licznie odwiedza w tym czasie Przemyśl młodzież, ale bardzo chętnie przyjeżdżają także mistrzowie, którzy służą młodym swoją wiedzą i doświadczeniem. Zarówno młodzi mistrzowie, jak i pedagodzy zawsze bardzo chętnie koncertowali. Te koncerty pomagały uczestnikom poznać nowe utwory, a wszystkim uprzyjemniały wieczory i dlatego licznie przychodzili na nie także mieszkańcy pięknego Przemyśla. Jeden z najważniejszych walorów tych Kursów podkreślał kilkakrotnie wspaniały muzyk i pedagog, nieżyjący już niestety prof. Dominik Połoński mówiąc: „Na tych Kursach nie ma rywalizacji, jesteśmy jak w rodzinie. W życiu ważne jest poczucie sensu tego, co robimy. A tutaj właśnie jest czas, by spokojnie zastanowić się nad wszystkim. Ulepszyć świat każdą nutą, każdym dźwiękiem - w Przemyślu jest to możliwe”.
           Pewnie dlatego, kiedy po dziesięciu wspaniałych edycjach przez dwa lata Wiosennych Kursów Mistrzowskich nie było z powodu braku pieniędzy, czułam się na przełomie kwietnia i maja, jakbym coś zgubiła.
           Z wielką radością przyjęłam informację, że dzięki determinacji organizatorów i życzliwości mistrzów odbędzie się 11. edycja i trwać będzie od 26 kwietnia do 2 maja. Zaproszeni zostali następujący wykładowcy :
prof. Marcin Baranowski - skrzypce, altówka
prof. Piotr Tarcholik - skrzypce
prof. Adam Krzeszowiec - wiolonczela
prof. Wojciech Fudala - wiolonczela
prof. Maria Peradzyńska–Filip - flet
prof. Arkadiusz Adamski - klarnet
prof. Marcin Duś - saksofon
prof. Monika Wilińska -Tarcholik - kameralistyka fortepianowa
prof. Magdalena Duś - kameralistyka fortepianowa
prof. Sławomir Cierpik - kameralistyka fortepianowa

           W ostatnim dniu kwietnia postanowiłam odwiedzić Zespół Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu, aby zobaczyć, jak pracują pod kierunkiem mistrzów młodzi muzycy. Rozpoczęły się dwa wykłady: wybitny skrzypek prof. Piotr Tarcholik przybliżał problemy związane z wibracją grającym na instrumentach smyczkowych, zaś drugi wykład przeznaczony dla grających na instrumentach dętych prowadził świetny klarnecista prof. Arkadiusz Adamski.
           Ponieważ wszyscy byli na wykładach, mogłam porozmawiać z „szefową” Kursów panią Agnieszką Kucab-Weryk.

           Zofia Stopińska: W tym roku Wiosenne Kursy Mistrzowskie poszerzyły swoją ofertę.
           Agnieszka Kucab-Weryk: Oprócz mistrzów i młodych muzyków uczących się gry na instrumentach smyczkowych, postanowiliśmy zaprosić także młodzież uczącą się grać na instrumentach dętych oraz wybitnych specjalistów tej grupy instrumentów. Okazało się, że był to dobry pomysł, bo zainteresowanie było duże, młodzież pilnie pracuje i będzie się mogła popisać na koncertach uczestników.

           Kilkadziesiąt osób uczestniczy w tegorocznej edycji Kursów.
           - Mamy prawie siedemdziesięciu uczestników czynnych, a do tego jest spora grupa uczestników biernych. Przeważają nauczyciele, ale są także uczniowie, których może nie było stać na czynny udział w lekcjach, a uczestnictwo bierne nic nie kosztuje. Można po prostu przyjść i cały tydzień obserwować lekcje indywidualne i uczestniczyć w wykładach, a także wysłuchać ciekawych koncertów, bo zawsze staramy się, aby były one interesujące.

           Wczoraj odbył się koncert w wykonaniu wykładowców. Wystąpili klarnecista Bartłomiej Duś i pianistka Magdalena Duś. Przed południem na stronie internetowej znalazłam kilka opinii o koncercie, z których wynikało, że publiczność była zachwycona.
           - Bardzo nas zawsze cieszy, kiedy artyści pochodzący z Przemyśla lub okolic, po ukończeniu studiów, prowadzą ożywiona działalność artystyczną, koncertują w Polsce i poza jej granicami, a także przyjeżdżają z koncertami w rodzinne strony.
          Należę do osób sentymentalnych i zawsze, jak tylko jest okazja, to lubię zapraszać z koncertami naszych artystów. Uważam, że nie trzeba szukać bardzo daleko, bo stąd pochodzi wielu wspaniałych muzyków, często jeszcze młodych, ale bardzo interesujących i prezentujących muzykę na najwyższym poziomie.
           Pani Magdalena Duś jest absolwentka przemyskiej Szkoły Muzycznej i tutaj mieszkają jej rodzice, którzy byli wczoraj na koncercie. Pan Bartłomiej Duś jest mężem pani Magdaleny i już także uważamy go za naszego muzyka.

           Warto podejmować wszelkie inicjatywy związane z doskonaleniem umiejętności młodych muzyków i warto je wspierać.
           - Ogromne wsparcie otrzymaliśmy w tym roku od Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu i pana dyrektora Dariusza Baszaka. Kursy organizowane są w dniach wolnych od zajęć dydaktycznych i warunki lokalowe są bardzo dobre. Jeśli jest nawet tak duża liczba uczestników, każdy znajdzie salę do ćwiczenia i salę na próby, aby przygotować się do koncertu. Przez cały czas szukamy wsparcia, bo mamy mnóstwo pomysłów, które chcielibyśmy zrealizować. Mamy nadzieję, że uda nam się znaleźć na to środki.
          Wiadomo, że sztuka wysoka jest aktualnie na bocznym torze, brakuje jej w mass mediach i docenia się ją wówczas, kiedy się jej dotknie, kiedy się obcuje z nią bezpośrednio. W przypadku muzyki słuchanie płyt nie zastąpi nam nigdy odbioru koncertu na żywo i kontaktu z wykonawcami.

           Podkreślić trzeba, że uczestnicy waszych Kursów mogą także pokazać się na scenie i to jest bardzo ważne w procesie kształcenia.
           - Należy jeszcze dodać, że zapraszamy na Kursy znakomitych pianistów-kameralistów, z którymi młodzi ludzie mogą pracować i występować na estradzie.
Utalentowani uczniowie potrzebują mistrzów nie tylko w zakresie gry na instrumencie, ale także mistrzów, którzy podczas występów towarzyszą im i wspierają ich na estradzie. Nasze Kursy pomagają im w znalezieniu mistrzów.

           Organizatorzy muszą myśleć o organizacji takich kursów z wielkim wyprzedzeniem. Myślę, że zaraz po zakończeniu tej edycji, musi Pani myśleć o następnej.
           - To prawda, bo nie jest łatwo w jednym czasie zgromadzić tak wielu znakomitych wykładowców.
Mam nadzieję, że po dwuletniej przerwie uda nam się organizować Wiosenne Kursy Mistrzowskie już co roku, że będą z nami nadal współpracować i udostępniać nam swoje pomieszczenia Zespół Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu i Zamek w Dubiecku. Liczymy także, że uda nam się pozyskać jeszcze kilku darczyńców.

           Po rozmowie z panią Agnieszką Kucab-Weryk udałam się do Sali Lustrzanej Zespołu Szkół Muzycznych, gdzie odbywał się wykład dr hab. Piotra Tarcholika, który prowadzi klasę skrzypiec w Akademii Muzycznej w Krakowie, jest wykładowcą wielu innych kursów mistrzowskich w Polsce, Holandii, Austrii, we Włoszech oraz na Litwie. Z wielkim zainteresowaniem słuchali tego wykładu uczestnicy Kursu oraz nauczyciele prowadzący klasy skrzypiec w szkołach muzycznych na Podkarpaciu.
Po zakończeniu wykładu pan Piotr Tarcholik znalazł kilka minut na rozmowę.

           Zofia Stopińśka: Był Pan w gronie osób, które Wiosenne Kursy Mistrzowskie w Przemyślu tworzyły i zawsze organizatorzy mogli liczyć na Pana radę i pomoc. Jest Pan także jednym z wykładowców obecnych na wszystkich edycjach. Chyba dobrze się stało, że pomimo wielu trudności Kursy zostały reaktywowane.
           Piotr Tarcholik: Oczywiście, że tak. Brakowało nam wszystkim tych Kursów.

           Rozmawiamy po wykładzie, na który przyszło bardzo dużo osób i pod koniec była także możliwość zadawania pytań, ale pomimo to po zakończeniu ustawiła się spora kolejka, bo wiele osób miało jeszcze pytania. To najlepszy dowód na to, że takie zajęcia są także potrzebne.
           - Gra na skrzypcach, a przede wszystkim uczenie gry na tym instrumencie, jest sprawą bardzo złożoną. Nie ma wielu instrumentów, które wymagają tak złożonych działań, że dwie ręce robią coś zupełnie innego i to musi skoordynować głowa. Dlatego jest o czym mówić.
           Podjąłem temat wibracji, ponieważ jest to taki element, bez którego trudno sobie wyobrazić grę na skrzypcach, ale bardzo często ten proces nie jest dostatecznie wykonywany i to nie dlatego, że ludzie nie mają takiej potrzeby, tylko wręcz przeciwnie – mają. Z wysiłku, który widoczny jest nawet na twarzach, widać, że nie wiedzą, jak do tego podejść, a wibracja jest elementem, po którym rozpoznajemy wykonawcę, może być bardzo indywidualna i ten zakres jest niedostępny, ale część uniwersalna jest dostępna. Jeżeli poznamy przyczynę wibracji i jej przebieg, to możemy wiele skorzystać.
          Mam wiele lat doświadczeń z własnej pracy nad wibracją i z wielu kursów oraz spotkań z uczniami. Staram się tym podzielić.

           Na wykład przyszło sporo dzieci, młodzież i, jak sądzę, nauczyciele.
           - Jestem mile zaskoczony, że przyszło aż tylu uczestników, bo oni zwykle po lekcjach mają już swój świat. Widziałem, że oprócz skrzypków byli altowioliści i wiolonczeliści. Widać było, że bardzo interesuje ich ten problem. Mam nadzieję, że udało mi się sporo im wyjaśnić.

           Uczestnicy Kursów przyjechali, aby pod kierunkiem wybitnych instrumentalistów i pedagogów pracować nad utworami, które przygotowują na konkursy lub na egzaminy, które wkrótce ich czekają.
           - Tak, ale wielu przyjechało także ze swoimi problemami, a jednym z nich jest wibracja. Chcą ją usprawnić, spowodować, żeby ręka wykonywała nasze zamierzenia łatwiej.
           Podczas wielu lekcji odchodzimy od samej interpretacji utworu po to, żeby poprawić jakieś elementy gry i dlatego takie wykłady są potrzebne. Często wykonawcy i ludzie uczący traktują je jak swoją tajemnicę i niekoniecznie chcą się nią dzielić. Każdy z nich ma na nie swój pogląd i doświadczenia często okupione różnymi porażkami. Dlatego nie każdy chce się dzielić tą wiedzą, która jest elementem naszego stylu gry, nauczania, itd. Ja nie mam z tym kłopotów i dlatego mogę o tym rozmawiać.

           Wiosenne Kursy Mistrzowskie w Przemyślu odbywają się w budynkach Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych, które są tak usytuowane, że nie słychać tutaj zgiełku miejskiego. Na korytarzach szkolnych także panuje spokój, ale w większości sal wre praca, odbywają się lekcje albo ktoś ćwiczy.
           - Może dlatego, że nie jest to jeden duży budynek, a ogrodzony kampus. Nie trzeba zmierzać w różne punkty miasta. Można przyjechać tutaj rano, poćwiczyć, a później uczestniczyć w zajęciach. Warunki do pracy są świetne, bo mamy wszystkie sale do dyspozycji, łącznie z salą lustrzaną, w której rozmawiamy i możemy tutaj organizować wykłady oraz koncerty. Świetne miejsce na takie Kursy, a do tego uczestnicy niedaleko mieszkają i przede wszystkim miasto jest piękne. Można tu coś dobrego zjeść, można odpocząć, udając się na spacer połączony z podziwianiem wspaniałych zabytków.

           Kurs trwa tylko tydzień, ale można się w tym czasie wiele nauczyć.
           - Jasne, można być na każdej lekcji. Nie trzeba się nawet ograniczać do własnej profesji, bo wiele można się dowiedzieć od mistrzów grających na innych instrumentach. Organizatorom udało się zaprosić wybitnych specjalistów i jestem przekonany, że uczestnicy wyjadą stąd o wiele bogatsi w wiedzę. Sprzyja temu wspaniała atmosfera.

           Poszerzenie oferty tegorocznej edycji Kursów o instrumenty dęte także okazało się potrzebne.
           - Oczywiście. To jest kolejny walor Kursów i podam na to przykład. Spotkałem kiedyś pianistę, którego wielki profesor skrzypiec poprosił o master class dla jego studentów. Na słowa: „Jestem tylko pianistą”, profesor powiedział: „O to chodzi, że nie skrzypkiem, tylko muzykiem z innej branży”. To jest bardzo rozwijające, że nie zamykamy się tylko we własnym gronie muzyków grających na instrumentach smyczkowych. Może jeszcze powinniśmy spotkać i porozmawiać z reprezentantami innych sztuk, wówczas byłoby jeszcze ciekawiej. Brakuje nam jeszcze tylko aktora i malarza (śmiech).

Z panią Agnieszką Kucab-Weryk, kierownikiem artystycznym Wiosennych Kursów oraz z dr hab. Piotrem Tarcholikiem, wybitnym skrzypkiem i pedagogiem oraz mistrzem tych Kursów rozmawiała 30 kwietnia 2019 roku Zofia Stopińska, która przygotowała relację z XI Wiosennych Kursów Mistrzowskich w Przemyślu.

Labirynty losu

„Tannhäuser” w Operze Krakowskiej

           Każde spotkanie ze sztuką Richarda Wagnera, twórcy takich dramatów muzycznych, jak „Pierścień Nibelunga”, „Tristan i Izolda” czy „Śpiewacy norymberscy”, jest zawsze wielkim świętem i głębokim przeżyciem. Tak też było i tym razem, kiedy to po premierze 9 czerwca 2016 roku, po raz ósmy w dniu 5 kwietnia 2019 roku, Opera Krakowska zaprezentowała to wspaniałe dzieło wyraźnie skupionej i nastawionej kontemplacyjnie publiczności. Czas Wielkiego Postu, filozoficzna warstwa programowa, wartość muzyczno-literacka dzieła skłaniały do refleksji głębokiej, duchowej natury.
           Labirynty losu... Niektórzy porównują Wagnera z Beethovenem, u którego motyw losu, zwłaszcza w Symfonii c-moll, pojawia się z wielką mocą. Niewątpliwie obaj mistrzowie wytyczyli nowe szlaki w twórczości kompozytorskiej, dali ożywczy promień światła i otwarli szeroko wrota na nowe prądy sztuki.
          Tytułowy Tannhäuser, w którego wcielił się dojrzały artysta Tomasz Kuk, poszukuje prawdy swojego istnienia. Porzuca radosny, pełen uciech boski świat bogini Wenus, którą w sposób nadzwyczajny, z wielkim talentem wokalnym i dramatycznym kreuje Monika Ledzion-Porczyńska (rozpoczynała edukację muzyczną w Rzeszowie), by powrócić do świata prawdziwego, nie pozbawionego cierpień, ale bliskiego ludzkiej naturze. Czeka na niego dawna ziemska miłość, Elżbieta, czyli Agnieszka Kuk i śpiewający na jego cześć przyjaciele z Wolframem na czele, którego kreuje Adam Szerszeń. „Niezmienność boskiego światła nagle wydaje się nie do pogodzenia z mrokami ludzkiego losu” – pisze w programie spektaklu Tadeusz Sławek.
          Tannhäuser w pokucie za grzechy szuka ukojenia swej udręczonej duszy. Udaje się do papieża do Rzymu, nie znajdując jednak zrozumienia. Zostaje sam. Albowiem wspomniane dzieło Wagnera jest opowieścią o indywidualnym, osobistym poszukiwaniu sensu istnienia, kreowania własnego losu, niezależnie od wszelkich idei, zorganizowanych struktur i schematów tego świata. A więc rzecz o wolności, która jest trudna, pełna wyboistych ścieżek i niebezpieczeństw, ale którą może warto podjąć, by ocalić swoje człowieczeństwo, mimo cierpień i niepokojów człowieczego ciała i duszy.
           Ta warstwa egzystencjalna dotyczy nas wszystkich. Reżyser Laco Adamik wraz z autorką scenografii i kostiumów Barbarą Kędzierską stworzyli misterium godne dramatu muzycznego oszczędnymi środkami scenicznymi, pozwalając muzyce na pełną kreację dramatyczną dość przecież skomplikowanej fabuły dzieła. Ta tajemnica dźwiękowej narracji pozostaje niespożytą siłą, energią i potęgą wyrazu nadającą sens istocie dramatu, w którym świadomość i dusza człowiecza rwie się do poznania świata ziemskiego i pozaziemskiego.
Albowiem, jak powiada Laco Adamik w wywiadzie Jacka Marczyńskiego pt. „Niespokojny duch Wagnera” zamieszczonym w programie spektaklu: „Dychotomia człowieka, który składa się ze szczęścia i nieszczęścia, z młodości i starości, z miłości i odrzucenia, przejawia się we wszystkich sferach naszej egzystencji.”
           Orkiestra Opery Krakowskiej pod wprawną ręką Tomasza Tokarczyka spisała się znakomicie. Soliści, a także chóry - dziecięcy i dorosły, balet, w trudnym spektaklu mogli czuć się swobodnie i bezpiecznie. Dzieło Wagnera zajaśniało pełnym blaskiem i głębią wyrazu.

Andrzej Szypuła

IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura

          Zapraszam Państwa do przeczytania mojej relacji z IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, który odbył się od 31 marca do 7 kwietnia 2019 r., organizowany był przez Operę Śląską w Bytomiu we współpracy z Akademią Muzyczną im. K. Szymanowskiego w Katowicach, a kierownictwo nad jego organizacją i przebiegiem sprawował Łukasz Goik – Dyrektor Opery Śląskiej.
Patronat honorowy nad tym wydarzeniem objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda, a w komitecie honorowym byli: Wiceprezes Rady Ministrów, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. dr hab. Piotr Gliński, Wojewoda Śląski, Jarosław Wieczorek, Marszałek Województwa Śląskiego Jakub Chełstowski, Prezydent Miasta Bytom – Mariusz Wołosz i Prezydent Miasta Katowice – Marcin Krupa.

          IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura był wydarzeniem szczególnym i jubileuszowym, bowiem była to dziesiąta edycja w całej historii, a odbyła się dokładnie w czterdziestolecie powołania pierwszego Konkursu.
          Do tegorocznej edycji zakwalifikowało się 76 uczestników z 13 krajów, m.in. Chin, Brazylii, Australii, Libanu, Izraela, Rosji i Polski. Z powodzeniem uczestniczyło w nim dwoje świetnych, młodych artystów urodzonych na Podkarpaciu: sopranistka Paula Maciołek i baryton Paweł Trojak, który znalazł się wśród finalistów. Wszystkie informacje dotyczące Konkursu, jego przebiegu i zapis transmisji z II i III etapu znajdą Państwo na stronie www.adamdidur.com, natomiast w relacji przybliżymy tę imprezę wspólnie z jurorami, uczestnikami finału i reprezentującym organizatorów panem Łukaszem Goikiem – Dyrektorem Opery Śląskiej.

Jurorzy

Pan Wiesław Ochman – przewodniczący Jury, światowej sławy tenor, artysta-malarz i reżyser zaliczany do grona najwybitniejszych artystów operowych.

           Czy Pana zdaniem udział młodych śpiewaków w konkursach jest jedyną drogą na sceny teatrów operowych?
           - Konkursy są ważne dla młodych ludzi, żeby się pokazali, żeby się zaprezentowali, ale czy coś naprawdę w stu procentach z tego wynika? W teatrach operowych całego świata występują też śpiewacy, którzy raczej nie wygrywali konkursów, ale jest też taka grupa młodych artystów, którzy jeżdżą z jednego konkursu na drugi i śpiewają. To są tzw. śpiewacy konkursowi.

           Konkurs im. Adama Didura stawia wysoko poprzeczkę młodym śpiewakom.
           - Jest to faktycznie trudny Konkurs, ponieważ jest to par excellence konkurs operowy – muzyki operowej i głosów operowych. To nie jest taka prosta sprawa, bo trzeba się przebić przez orkiestrę, trzeba mieć odpowiednią nośność głosu, trzeba mieć świadomość muzyczną śpiewania w operze. Ten Konkurs jest także trudny dlatego, że w ostatnim etapie trzeba zaśpiewać jedną arię razem z aktorstwem i to jest bardzo trudne, bo wówczas najlepiej widzimy, jak wykonawca się porusza i wygląda na scenie, itd.

           Gdyby Pan był jedynym jurorem i sam decydował o wszystkich nagrodach, czy Pana werdykt byłby taki sam?
           - Oczywiście, dlatego, że są głosy, które nie podlegają jakiejkolwiek weryfikacji i myśmy o tym zdecydowali, a poza tym matematyka podpowiada pewne rzeczy. Przewodniczyłem w bardzo wielu konkursach i nigdy – niezależnie ilu było jurorów – czterech, pięciu, sześciu, nigdy nie było dokładnie tych samych ocen. To znaczy, że ktoś świetnie śpiewa i ma od wszystkich jurorów na przykład po 24 punkty, bo ktoś oceni go na 23, inni na 24, 25, 21, a różnice zależą od tego, jak juror pojmuje technikę śpiewu, bo my oceniamy całość występu: siłę głosu, energię, przekaz muzyczny i dykcję, a z dykcją bywają kłopoty.
           Gdybym oceniał sam, to przyznałbym te nagrody, które zostały przyznane przez wszystkich jurorów, może w finale znalazłaby się jeszcze śpiewaczka z Izraela, bo uważałem, że powinna znaleźć się w finale, ale to jest jedyna różnica.

prof. Izabela Kłosińska, znakomita sopranistka związana na stałe ze stołecznym Teatrem Wielkim, pedagog Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.

          Wszyscy wokół podkreślają, że Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura jest ważnym i trudnym konkursem.
          - To rzeczywiście bardzo ważny konkurs, ale chcę jeszcze podkreślić, że także bardzo trudny, bo oprócz tego, że trzeba przejść przez trzy etapy, to jeszcze w III etapie, kiedy odporność psychiczna i fizyczna uczestników jest mocno nadwerężona, to jeszcze trzeba się wykazać wspaniałą grą aktorską na scenie. W trzecim etapie uczestnicy występowali w dwóch blokach – rannym i wieczornym. Zauważyliśmy, że to bardzo duży wysiłek dla finalistów. Mobilizacja na tę wieczorną rundę w kostiumie i z orkiestrą była dużym wyzwaniem, a nie każdy ma doświadczenia ze sceną i był to dla nich egzamin. Rywalizacja była duża i do końca trwania konkursu wyczuwało się wielkie napięcie.

          Czy jurorzy byli zgodni w ocenach?
           - W większości tak. Każdy z nas siedział oddzielnie i punktował niezależnie. Zdarzało się, że występował student, którego pedagog zasiadał w jury, to pedagog nie punktował występu swojego studenta. W końcowej fazie Konkursu okazało się, że byliśmy bardzo zgodni i nie było dużych różnic w punktacji uczestników, a to na konkursach zdarza się rzadko. Pracowaliśmy bardzo spokojnie, merytorycznie, bez sensacji i pretensji. Oprócz nagród regulaminowych, mogliśmy przyznać sporo bardzo ciekawych nagród specjalnych, które pomogą młodym śpiewakom zaistnieć w tym zawodzie, a to jest dla nich bardzo ważne. Oby im to bardzo dobrze służyło.

           Obserwowałam wszystkie etapy i wszystko przebiegało zgodnie z wcześniej ustalonym planem.
           - Tak, bo wszystko było wspaniale zorganizowane, na medal. Organizatorzy wykazali się wielkim profesjonalizmem.

Małgorzata Walewska – mezzosopranistka, jedna z najbardziej uznanych polskich śpiewaczek operowych.

           Nie było okazji po spektaklu opery „Aida”, którym zainaugurowany został 31 marca IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, więc czynię to dopiero dzisiaj – bardzo dziękuję za wspaniałą kreację partii Amneris.
          - Bardzo dziękuję, to była dla mnie wielka przyjemność i chcę także podziękować, że państwo tak licznie przybyli.

           Wśród publiczności byli także wszyscy uczestnicy konkursu i pewnie świadomość tego wiązała się z pewnym obciążeniem.
          - Tak, było to wyzwanie, pewnego rodzaju weryfikacja, ponieważ nie można później wymagać czegoś, jak się samemu tego nie potrafi.
Oczywiście przychodzi pewien wiek, że do zawodu podchodzi się już teoretycznie, ale mam nadzieję, że w moim przypadku jeszcze mam trochę czasu i mogę jeszcze śpiewać na scenie.

          Udowodniła to Pani w niedzielę wspaniałym śpiewem i grą aktorską. Jestem zachwycona.
          - Udało się to także dlatego, że kocham tę rolę i każdy występ w „Aidzie” sprawia mi ogromną przyjemność.

          Co jest najtrudniejsze w pracy jurora?
          - Już samo siedzenie przez tyle godzin jest bardzo kłopotliwe, ale przez cały czas ma się jeszcze świadomość, że nie można nikomu zrobić krzywdy, nie można się zdekoncentrować, a także trzeba notować wszystkie szczegóły, bo czasami drobiazgi decydują o tym, kto jest pierwszy, a kto drugi i trzeba mieć argumenty, dlaczego postawiło się taką, a nie inną ocenę. Wszystko było transmitowane przez Internet i nagrane, można sobie odsłuchać każdy występ i to zobowiązuje.
           Poziom Konkursu był bardzo wysoki i pierwszy etap, który odbył się w pięknej auli Akademii Muzycznej w Katowicach, miał niestety pewne wady, gdyż akustyka tej Sali powodowała, że wszyscy byli świetni i trzeba się było dobrze zastanowić, kogo przepuścić do drugiego etapu. Limit mówił o 30 osobach, ale regulamin dopuszczał, że jurorzy mogą zakwalifikować więcej osób i zdecydowaliśmy na podstawie średniej punktów postawionych przez wszystkich jurorów, że dopuścimy 36 osób, wykorzystaliśmy ten limit do maksimum i jestem z tego bardzo zadowolona, ponieważ dopiero w akustyce teatru wszystko można był sprawdzić. Żałuję, że do kolejnego etapu nie przeszedł jeden z chińskich śpiewaków, który miał jasną tenorową barwę, pewność siebie i ja punktowałam go dosyć wysoko, ale myślę, że w finale znaleźli się wszyscy, na których nam zależało.
           Chciałabym także powiedzieć, że nikogo nie skrzywdziliśmy, ale nie można tak powiedzieć, bo wszyscy, którzy nie zostali dopuszczeni do kolejnych etapów, czują się skrzywdzeni.
           Żałuję także, że nie było czasu na spotkania z uczestnikami, bo można by było porozmawiać z uczestnikami na temat ich występów. Powinni znać dokładną opinię jurorów. Myślę, że jesteśmy to winni wszystkim, którzy nie zostali dopuszczeni do kolejnych etapów konkursu.Podczas takich rozmów można ich trochę podtrzymać na duchu, bo wtedy mieliby świadomość, że wcale nie byli źli, ale byli tacy, którzy byli lepsi.
To chyba jedyne, czego mi na tym Konkursie brakowało.

Finaliści IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura

Marcelina Beucher – sopran, absolwentka Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego we Wrocławiu.

          Gratuluję Pani serdecznie III Nagrody i nagród specjalnych. Nagroda Prezydenta Miasta Bytom – Mariusza Wołosza, a przede wszystkim Nagroda Publiczności, najlepiej świadczą o tym, że jest Pani ceniona i kochana przez melomanów, którzy także śledzili przebieg Konkursu i postanowili Panią specjalnie uhonorować.
           - Bardzo się cieszę z tej nagrody, bo przyznała mi ją wspaniała publiczność. Dla mnie to bardzo ważna nagroda.

           Myślę, że udział w tym konkursie zaowocuje wieloma propozycjami, chociaż pewnie i tak Pani czas jest wypełniony pracą.
           - Mam trochę pracy i zdarzyło mi się sporo interesujących ról na scenie już zaśpiewać, ale bardzo się cieszę z Nagrody Dyrektora Generalnego Lwowskiej Opery Narodowej Wasyla Wowkuna, którą jest udział w spektaklu „Traviata” w sezonie artystycznym 2019/2020. Będzie to spełnienie marzenia o tym, aby zaśpiewać w rodzinnych stronach mojej babci, która pochodzi ze Stanisławowa.

          Kilka razy miałam przyjemność oklaskiwać Panią na scenie Opery Śląskiej i myślę, że znajomość akustyki tej sali dobrze wpłynęła na prezentacje w II i III etapie Konkursu.
          - Owszem, ale chcę podkreślić, że bardzo dobra atmosfera była w trakcie Konkursu. Wszyscy sobie pomagali, zewsząd płynęła dobra energia, współpracowaliśmy ze wspaniałymi dyrygentami i doświadczoną orkiestrą, a przede wszystkim bardzo dobra była organizacja. To wszystko powodowało, że nie mieliśmy żadnych stresów związanych z tym, co działo się wokół i mogliśmy się skupić wyłącznie na sprawach artystycznych: na współpracy z pianistą, z orkiestrą i dyrygentem oraz na swoim śpiewaniu. Ten Konkurs jest bardzo długi i trudny, a czekanie na kolejne wyniki wpływało także na przyśpieszone bicie serca, bo w kilka minut wiele się zmieniało w życiu uczestników. Mało jest konkursów takich jak ten, stricte operowych, a w ostatnim etapie śpiewa się trzy arie z towarzyszeniem orkiestry. Uważam, że jest to jeden z najważniejszych konkursów na świecie.

          Mam jeszcze do Pani prośbę o zawiadomienie nas o występach we Lwowie, bo z pewnością będą nimi zainteresowani czytelnicy „Klasyki na Podkarpaciu”, którzy często wybierają się do Lwowa na spektakle operowe.
           - Z pewnością przyślę informacje o terminie mojego pobytu i występów we Lwowie. Bardzo się cieszę na spotkania zarówno z ukraińską, jak i polską publicznością.

Szymon Mechliński – baryton, absolwent Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu.

           Gratuluję Panu udziału w Konkursie i w efekcie III nagrody oraz kilku ważnych nagród specjalnych.
           - Cieszę się, że otrzymałem III nagrodę ex aequo z Marceliną Beucher z Polski i Aleksandrą Rybakovą z Rosji, ale bardzo ważne są dla mnie wszystkie nagrody specjalne, bo one pozwolą, abym więcej zaczął śpiewać w Polsce, bo ostatnio występuję głównie za granicą.
           Bardzo się cieszę z nagrody dyrektora Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, bo jest to zaproszenie do udziału w uroczystym, plenerowym koncercie, który odbędzie się 5 maja 2019 roku, w dniu urodzin Stanisława Moniuszki. Występ w tym koncercie będzie dla mnie wielkim zaszczytem.

           Czy podczas minionego tygodnia przeżywał Pan chwile niepokoju albo miał Pan jakieś problemy?
           - Miałem trochę problemów w I etapie, ponieważ byłem jeszcze trochę chory. Na ten konkurs przyjechałem razem z kolegą Sergeyem Kaydalovem, który otrzymał wyróżnienie, prosto z kontraktu w Operze w Lyonie we Francji, gdzie śpiewaliśmy w „Czarodziejce” Piotra Czajkowskiego i ostatni spektakl mieliśmy w niedzielę w ubiegłym tygodniu. Jedynie dzięki uprzejmości organizatorów, którzy pozwolili nam wystąpić w drugim dniu I etapu i wystąpić poza kolejnością, udało nam się wziąć udział w tym konkursie.

           Niedawno ukończył Pan Akademię Muzyczną w Poznaniu w klasie śpiewu prof. Iwony Kowalkowskiej.
           - To prawda, ale czas szybko biegnie i już minęły trzy lata od ukończenia studiów.

           Odziedziczył Pan dobre geny i głos po ojcu Jerzym Mechlińskim, który jest świetnym barytonem. Czy nie chciał Pan się uczyć u taty?
           - Dość długo uczyłem się u taty, ale pod koniec studiów musiałem przejść do klasy prof. Iwony Kowalkowskiej, bo mój tato był ciągle zajęty występami oraz pedagogiką i nie zdążył „zrobić” doktoratu, przez co musiał odejść z uczelni. Przez cały czas się jeszcze uczę i już czwarty rok jeżdżę na prywatne lekcje do prof. Giorgia Zancanaro.

           Kiedy i gdzie z najbliższym czasie usłyszą Pana polscy melomani?
           - Myślę, że to będzie wspomniany już koncert plenerowy 5 maja 2019 roku w Warszawie. Mam nadzieję, że uda mi się tak ustalić terminy występów we Francji, abym mógł zaśpiewać w Polsce w 200. rocznicę urodzin Stanisława Moniuszki.

Arkadiusz Jakus – bas, absolwent Akademii Muzycznej im. G. i K Bacewiczów w Łodzi.

           Rozmawiam z panem Arkadiuszem Jakusem, który otrzymał Nagrodę Prezydenta Rady Głównej Business Centre Club – Andrzeja Kubasiewicza, dla najlepszego basa Konkursu im. Adama Didura. Gratuluję serdecznie. Dobre głosy basowe są poszukiwane.
           - To prawda, jesteśmy najbardziej deficytowym „materiałem” na rynku operowym. Bardzo się cieszę, że zaszczycono mnie nagrodą specjalną dla najlepszego basa podczas Konkursu, którego patron był jednym z najwybitniejszych basów wszechczasów.

           Znaleźć się w finale IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura nie było łatwo.
           - Ma pani rację, naprawdę było trudno, bo repertuar był wymagający i konkurencja ogromna, bowiem przyjechali na ten Konkurs wspaniali śpiewacy z całego świata. Trzeba było się bardzo dobrze przygotować i skupić w czasie trwania Konkursu, aby znaleźć się w finale. Bardzo się cieszę, że jestem w gronie finalistów.

           Byli tutaj w charakterze obserwatorów dyrektorzy teatrów operowych i placówek organizujących życie muzyczne w Polsce, może otrzyma Pan propozycje udziału w spektaklach i koncertach.
           - Mam taką nadzieję, aktualnie współpracuję z Teatrem Wielkim w Łodzi. Może w przyszłym sezonie będzie mnie można słuchać i oglądać na deskach tego Teatru, a ponieważ urodziłem się w Sandomierzu, mam także nadzieję na występy w rodzinnych stronach.

          Może udział w tym Konkursie i fakt, że śpiewa Pan podczas Finałowej Gali będzie dobrym początkiem współpracy z Operą Śląską.
           - Byłbym zaszczycony, bo świetnie się tutaj czułem podczas Konkursu. Od pierwszego dnia atmosfera jest wspaniała. Zarówno w Bytomiu, jak i w Katowicach, byliśmy ciepło przyjęci. Podziwiam organizatorów, bo wszystko było „dopięte na ostatni guzik”. IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej będę bardzo miło wspominał i polecał młodszym kolegom udział w następnej edycji.

Organizatorzy

Łukasz Goik - Dyrektor Opery Śląskiej

           O chwilę rozmowy poprosiłam także Pana Łukasza Goika – Dyrektora Opery Śląskiej, bo to Pana placówka organizowała ten Konkurs. To było wielkie wyzwanie.
          - To prawda, ale w Operze Śląskiej nie boimy się trudnych wyzwań. Ponieważ od ostatniej edycji Konkursu minęło już kilka lat, postanowiliśmy wszystko odpowiednio i myślę, że to się udało.

           Na ten sukces pracowało kilka, a może nawet kilkanaście osób.
           - Jestem niezmiernie dumny z mojego zespołu, który okazał się bardzo sprawny we wszelkich sprawach organizacyjnych i w każdym momencie mogłem na niego liczyć.
          Jestem także szczęśliwy, bo cały czas słyszę, że poziom Konkursu jest bardzo wysoki. Wiele komplementów usłyszałem o naszych akompaniatorach, a byli to: Grzegorz Biegas, Mirella Malorny-Konopka, Olena Skrok, Larisa Czaban i Natalya Gaponenko. Możemy ich z pewnością zaliczyć do najlepszych pianistów w Polsce.

          Do Jury zaprosił Pan także znakomitych artystów.
          - Jestem także dumny, że moje zaproszenie przyjęli tak znakomici artyści, jak: prof. Izabela Kłosińska, wybitna sopranistka związana ze stołecznym Teatrem Wielkim i Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, pani Małgorzata Walewska, jedna z najbardziej uznanych polskich śpiewaczek operowych, pan Andrzej Dobber, światowej sławy baryton, dr Michael Nemeth, menadżer kultury i muzykolog związany z Uniwersytetem Karla Franzensa w Grazu, prof. Feliks Widera, ceniony tenor związany z Operą Śląską od ponad 40 lat oraz dziekan Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, Wasyl Wowkun, ukraiński reżyser, scenarzysta, kulturolog, Dyrektor Generalny Lwowskiej Opery Narodowej, a także wspaniały pan Wiesław Ochman, tenor, artysta-malarz, reżyser, zaliczany do grona najwybitniejszych artystów operowych, który przewodniczył Jury.
          To wspaniałe grono przez cały tydzień słuchało i oceniało występy młodych artystów. Bardzo cieszy mnie fakt, że wśród laureatów jest tylu młodych zdolnych Polaków, ale są także utalentowane osoby z zagranicy.
          IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. A. Didura przechodzi do historii i cieszę się, że mamy tyle powodów do dumy.

          Możemy już zapowiedzieć, że Konkurs będzie kontynuowany.
          - Oczywiście, że tak. Ten Konkurs jest bardzo potrzebny przede wszystkim dla młodych śpiewaków operowych, o czym świadczy najlepiej ilość uczestników; z 13 krajów zakwalifikowało się do niego 76 uczestników. Konkurs jest także bardzo potrzebny dla naszego środowiska, bowiem przesłuchania miały charakter otwarty i wielu melomanów przychodziło, aby posłuchać występów we wszystkich etapach. Sporo osób obserwowało II i III etap tego Konkursu, słuchając transmisji z przesłuchań i relacji naszego Studia Festiwalowego. V Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura odbędzie się za cztery lata.

          Myśli Pan z pewnością o zaproszeniu laureatów do udziału w spektaklach i koncertach organizowanych przez Operę Śląską.
          - Oczywiście, będziemy się spotykać z nimi na scenie Opery Śląskiej, a nasza wierna publiczność będzie miała okazję podziwiać ich i oklaskiwać.

          Wszystkie rozmowy zarejestrowałam 7 kwietnia 2019 r. w Operze Śląskiej w Bytomiu. Bardzo dziękuję panu Łukaszowi Goikowi – dyrektorowi Opery Śląskiej w Bytomiu, za zaproszenie na Konkurs im. Adama Didura.
           Patron tego wspaniałego wydarzenia uznawany jest za jednego z najwybitniejszych basów wszechczasów. Po wycofaniu się z kariery śpiewaka operowego, rozpoczął pracę pedagogiczną, a po wojnie założył Operę Śląską w Bytomiu.
          Postać Adama Didura w sposób szczególny łączy też teatr operowy z Podkarpaciem. Chcę podkreślić, że Adam Didur urodził się w 24 grudnia 1873 roku, w leśniczówce majątku Wola Sękowa koło Sanoka. Od 28 lat w Sanoku organizowane są Festiwale im. Adama Didura, w których zawsze swój udział ma Opera Śląska w Bytomiu. Być może tegoroczna jesienna edycja będzie okazją kolejnych reminiscencji z IV Konkursu im. Adama Didura?

Zofia Stopińska

„Pielgrzym z Dobromila”

200 lat od premiery u Czartoryskich w Sieniawie

„Ojczyzno! Nie mogłam Cię obronić, niechaj przynajmniej Cię uwiecznię.”
Księżna Izabela z Flemmingów Czartoryska po III rozbiorze Polski

          31 marca 2019 roku minęło 200 lat od premiery operetki, jak ją wówczas nazywano, pt. „Pielgrzym z Dobromila”, która miała miejsce w pałacu w Sieniawie, siedzibie Czartoryskich, 40 km od Rzeszowa. Podobno główną rolę grał sam książę Adam Czartoryski. Tę uroczą śpiewogrę doby przedmoniuszkowskiej z librettem Adama Kłodzińskiego według powieści księżnej Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej z muzyką Wincentego Lessla grano na jej 72 urodziny, po czym, zapewne po kilku jeszcze występach, rzecz poszła w zapomnienie.
          186 lat później, 19 grudnia 2004 roku w Teatrze „Maska” w Rzeszowie śpiewogra na nowo ujrzała światło dzienne. A stało się to za sprawą śpiewaczki i pedagoga dr Anny Szałygi-Kuźmy pochodzącej z Dobromila (dziś woj. lwowskie), która w antykwariacie muzycznym, całkiem przypadkowo, natrafiła na libretto śpiewogry („Libretta oper polskich z lat 1800-1830”, PWM 1959).
          Praca nad rekonstrukcją dzieła była długa i żmudna. Brakowało zapisów muzycznych Wincentego Lessla (ok.1750-ok.1825), nadwornego kapelmistrza i kompozytora dworu Czartoryskich w Puławach i Sieniawie. Drogą badań muzykologicznych, opracowano stronę muzyczną dzieła. Partyturę opracował Andrzej Jakubowski, reżyserował Jerzy Czosnyka z moim kierownictwem muzycznym, a wraz z solistami grała orkiestra kameralna pod moją dyrekcją złożona z muzyków rzeszowskiej Filharmonii i pedagogów Zespołu Szkół Muzycznych Nr 1 w Rzeszowie.
          Po wspomnianej premierze w Teatrze „Maska” w Rzeszowie „Pielgrzyma” graliśmy jeszcze 21 razy, zawsze przy wielkim aplauzie publiczności, m.in. w Teatrze „Fredreum” w Przemyślu, auli Uniwersytetu Rzeszowskiego, Zamku w Łańcucie, Domu Kultury w Puławach, Zamku Królewskim w Warszawie, Akademii Muzycznej we Wrocławiu i Lwowie, Arsenale Muzeum Czartoryskich w Krakowie, gdzie podczas spektaklu można było obejrzeć oryginalne wydania książki księżnej Izabeli pt. „Pielgrzym w Dobromilu czyli nauki wieyskie”, a także portret księżnej.
          „Ruch Muzyczny” nr 8 z kwietnia 2008 roku, piórem Moniki Patryk w artykule pt. „Coś z niczego czyli wskrzeszenie Pielgrzyma z Dobromila” pisał: „Księżna, patrząc na ten spektakl w krakowskim Muzeum Czartoryskich z portretu, słuchała - jak sądzę - owych śpiewów nader życzliwie. Była bowiem świadkiem czegoś, co dla „uwiecznienia Ojczyzny”, do którego tak dążyła, ma wartość znacznie większą niż pusty tytuł na pożółkłych kartkach za szkłem muzealnej gablotki.”
          Uroczysta prezentacja odrodzonego „Pielgrzyma” w pałacu Czartoryskich w Sieniawie miała miejsce 5 marca 2005 roku. Justyna Woś w Gazecie Codziennej „Nowiny” z 1-3 kwietnia 2005 roku pisała: „Sala balowa pałacu w Sieniawie rozświetlona kandelabrami, nobliwa publiczność. Na urodziny księżnej Izabeli licznie zjechała okolica. Oklaski, kwiaty, gratulacje. Działa nostalgiczny czar ramotki. Ożywiony teatr dworski przenosi widzów w czasie. Do świata, którego już nie ma.”
          Co dalej? Jak słychać, za sprawą Fundacji im. Wincentego i Franciszka Lesslów w Puławach i jej prezesa Tomasza Mazura, barytona Opery Poznańskiej, w czerwcu 2019 roku przed pałacem Czartoryskich w Puławach odbędzie się kolejna prezentacja „Pielgrzyma z Dobromila”.
           Warto przypomnieć, że Puławy, dawna rezydencja Czartoryskich, była na przełomie XVII i XVIII wieku żywym ośrodkiem polskości – kulturalnym, oświatowym, filantropijnym, a także ośrodkiem literackiego sentymentalizmu. Ośrodek ten, po upadku Powstania Kościuszkowskiego, został przeniesiony do Sieniawy, nic nie tracąc ze swej prężności. Podobnie jak w Puławach, działał w Sieniawie teatr, orkiestra, odbywały się spektakle muzyczne i teatralne.
           Trzeba nieustannie sięgać do korzeni naszej narodowej tożsamości. Naród, który traci pamięć – ginie. Obyśmy tej pamięci, umiłowania tradycji i naszej narodowej kultury, nigdy nie utracili.

Andrzej Szypuła

Subskrybuj to źródło RSS