Wojciech Rodek: "Sztuka rodzi się tylko w porozumieniu i w zaufaniu"
Zapraszam Państwa na spotkanie z panem Wojciechem Rodkiem, znakomitym dyrygentem, którego działalność obserwuję i podziwiam od kilkunastu lat. Artysta pochodzi z Opolszczyzny. Urodził się w 1977 roku w Brzegu. Gry na fortepianie uczył się od 8 roku życia w PSM I st. w Namysłowie i w PSM II st. we Wrocławiu. W latach 1998-2003 studiował dyrygenturę w klasie prof. Marka Pijarowskiego w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, gdzie debiutował w 2000 roku z Orkiestrą Symfoniczną AM. Ukończył również Filologię Słowiańską na Uniwersytecie Wrocławskim. Studiował w Instytucie Języka Rosyjskiego im. Puszkina w Moskwie. W 2005 roku wygrał konkurs na stanowisko asystenta Antoniego Wita w Filharmonii Narodowej w Warszawie, gdzie pracował w latach 2005-2007. Prowadzi klasę dyrygentury w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Posiada tytuł doktora sztuki. Laureat II nagrody na III Przeglądzie Dyrygentów im. Witolda Lutosławskiego w Białymstoku (2002). W 2011 roku został wyróżniony Teatralną Nagrodą Muzyczną im. Jana Kiepury w kategorii: Najlepszy Dyrygent. W 2015 roku odznaczony medalem „Zasłużony Kulturze-Gloria Artis”.
Od 2005 roku związany z Filharmonią Lubelską jako dyrygent i dyrektor artystyczny. Był kierownikiem muzycznym Gliwickiego Teatru Muzycznego, dyrektorem artystycznym Filharmonii Dolnośląskiej, dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi.
Rozmawiamy w Rzeszowie, gdzie pracuje Pan z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej przygotowując koncert, który odbędzie się już dzisiaj - 29 kwietnia 2022 roku. Program wypełnią dwa wielkie dzieła.
- Kiedy rozmawialiśmy o programie, wiadomo było, że w pierwszej części znajdzie się Koncert skrzypcowy D-dur op. 77 Johannesa Brahmsa. Zastanawialiśmy się z panią Dyrektor Wierzbieniec, co do tego dołożyć.
Zwykle poszukuje się utworów, które są dla orkiestry rozwijające i jednocześnie zachęcające publiczność do przyjścia na koncert. To nie jest takie proste, bo zwłaszcza w czasach po covidowych obserwujemy, że ludzie trochę zapomnieli przychodzić do filharmonii i teraz, kiedy już można przychodzić bez ograniczeń, to z tego nie korzystają. Dlatego musi być coś, co przyciągnie publiczność na koncert.
W związku z trwającą wojną rozpatrywaliśmy także opcję wypełnienia tej części utworami ukraińskimi, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na pewne dzieło, które jest uniwersalne i jest o wojnie. Trudno zaprzeczyć, że III Symfonia Es-dur op. 55 „Eroica” Ludwiga van Beethovena, ze swoją historią powstania, ze swoją historią dedykacji i jej wycofaniu – jest symfonią o Napoleonie. Kim był Napoleon? Dla Beethovena była to wielka nadzieja, że jest to ten, który rozbije układ mocarstw i wprowadzi wolność, równość, braterstwo, demokrację. Okazało się, że był tylko człowiekiem.
To samo dzieje się teraz, kiedy wydawało się, że nie będzie już nigdy wojny, że wojna jest niepotrzebna, wszystko rozgrywa się w przestrzeni wirtualnej. Przepływ towarów, przepływ usług, pieniędzy odbywa się w taki właśnie sposób, i że właściwie ziemia w tej chwili nie jest nikomu potrzebna. Okazuje się, że tak nie jest. Ludzie są brutalni, zdolni do największych morderstw.
Beethoven też to zobaczył i chyba dla niego szczególnie – dla idealisty, którym pozostał do końca życia, bo to słychać w jego utworach – dla niego to musiał być szok.
Jego III Symfonia była z jednej strony peanem na rzecz Napoleona, ale z drugiej strony, kiedy słuchamy najbardziej tragicznych kart tej symfonii – marsza żałobnego, to nie był on na chwałę Napoleona. Beethoven doskonale wiedział, ile ludzi ginie i to był marsz żałobny dla tych wszystkich, którzy stracili życie.
To jest moja ulubiona symfonia. Wielu twierdzi, że to jest najlepsza symfonia w historii muzyki. Sam Beethoven twierdził, że III Symfonia jest jego najlepszą symfonią, a ja za każdym razem, kiedy mam nią dyrygować, to jestem bardzo szczęśliwy, bo to jest dzieło ponadczasowe. Każdy takt, każdy fragment tej symfonii jest po prostu nieśmiertelny. Mam nadzieję, że w Rzeszowie przedstawimy ją w trochę innym świetle, bo ja nie podążam za modą innych muzyków, nie gram jej bardzo szybko, tylko zupełnie inaczej. Kiedy byłem jeszcze dzieckiem, z czarnej płyty słyszałem wykonanie pod batutą Otto Klemperera, które mną wstrząsnęło. To jest nagranie z 1959 roku i za każdym razem, kiedy go słucham, jest ono dla mnie wielką tajemnicą. Coś się narodziło i nie wiadomo jak, i nie da się tego powtórzyć, nie sposób zanalizować, dlaczego tak się stało.
To się dzieje także na koncertach i dlatego koncerty w filharmoniach są tak ważne i wspaniałe, bo nie wiemy, co się wydarzy.
Z wielkim zainteresowaniem Pana słucham, bo byłam przekonana, że jednak prawie wszystko przygotowuje się podczas prób, bo one odbywają się zgodnie z harmonogramem.
- To prawda, że pracujemy podczas prób, ale nie wiemy, jak nam się to wszystko uda. Przygotowując koncert, to wszystko tak naprawdę przestaje mieć znaczenie – czy próby były długie, czy krótkie, czy pracowaliśmy intensywnie, czy też mniej intensywnie. Nie, bo mamy koncert i podczas tego koncertu może się zdarzyć wszystko. Najlepiej przygotowany może się nie udać, albo mniej przygotowany może być znakomity. To jest magia dźwięku, magia żywej muzyki. Mam nadzieję, że podczas tego koncertu uda nam się coś takiego osiągnąć.
Za każdym razem jest takie dążenie, żeby podczas tego koncertu stało się coś niezwykłego, żeby wibracje instrumentu, wibracje samej muzyki wypełniły salę i trafiły do publiczności, żeby wszyscy odebrali to w sposób bardzo osobisty.
Jestem przekonana, że dla publiczności wielkim wydarzeniem będzie spotkanie z Aleksandrą Kuls, solistką tego wieczoru.
- Jestem tego pewny.
Wiem, że znacie się od wielu lat. Pani Aleksandra Kuls występowała w Filharmonii Lubelskiej pod Pana batutą jako młoda skrzypaczka, a było to wiosną 2012 roku.
- Tak i wystąpiliśmy z tym programem razem nawet w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Bardzo dobrze pamiętam ten koncert i byliśmy pod olbrzymim wrażeniem. Nie widzieliśmy się kilka lat i jestem bardzo ciekawy, jak zagra dla rzeszowskiej publiczności, zwłaszcza, że gra Koncert skrzypcowy D-dur op. 77 Johannesa Brahmsa. Dla wielu, obok Koncertu skrzypcowego D-dur op.61 Ludwiga van Beethovena, to jest król wśród koncertów skrzypcowych.
Muszę powiedzieć, że za każdym razem stawiamy sobie znak zapytania - czym jest ten koncert? Ten koncert różni się od wielu innych, zwłaszcza tych, które powstały wcześniej, bo jest partia skrzypiec i akompaniament orkiestry. Koncert Brahmsa jest wielką symfonią i skrzypek musi być bardzo dojrzały, żeby osiągnąć tę równowagę pomiędzy solo a orkiestrą i stworzyć razem z orkiestrą wielką kreację, a czasu jest zawsze mało.
Dla dyrygenta Koncert skrzypcowy D-dur Brahmsa jest także wielkim wyzwaniem, ponieważ orkiestra może łatwo zagłuszyć solistę.
- Ma pani rację. Chcę zwrócić uwagę, że solista jest nie tylko, kiedy gramy koncert – często soliści są także podczas wykonywania symfonii. Ja bardzo lubię określenie, że powinniśmy ich trochę „oświetlić”, dać im kontekst. Jeśli gra solo flet, obój, czy klarnet lub waltornia, to musimy dać im dobre tło, żeby brzmieli jak najlepiej, a nie po prostu grać głośno i nie zwracać na nic uwagi. Zwykle zwracam na to uwagę podczas prób, bo proporcje są dla mnie bardzo ważne.
Podobnie jest podczas wykonywanie koncertu. Solista musi być świetnie „oświetlony”, dobrze słyszalny, ale są momenty, kiedy to on akompaniuje, a jego partię przejmuje ktoś z orkiestry lub cała orkiestra. Solista także musi rozumieć tę współpracę z zespołem, z którym występuje. Nie znoszę pantomimy, kiedy solista gra, a w ogóle go nie słychać. W Koncercie skrzypcowym Brahmsa jest to bardzo łatwe. Dlatego ta czujność z każdej strony jest konieczna, żeby osiągnąć równowagę, a z tej równowagi staje się forma, staje się utwór, no i emocje, ponieważ emocje wyzwalają się pod wpływem doskonałości, przemyślenia konstrukcji i techniki. Nie można tego wszystkiego zastąpić jedynie emocja, bo ona będzie błaha i często nieprawdziwa.
Niedawno poznałem wspaniałe określenie Sergiu Celibidache dotyczące interpretacji i jestem pod ogromnym wrażeniem, że ktoś ubrał w słowa to, o czym od dawna myślałem, ale nie potrafiłem tego zrobić. Sergiu Celibidache stwierdził, że nie ma interpretacji, bo w muzyce są fakty. Coś w tym jest – w muzyce są fakty, a interpretacja polega na odczytaniu tych faktów. Celibidache powiedział, że jak idziemy pod górę, to nie możemy udawać, że idziemy w dół, a muzyka na tym polega, czasem melodia idzie w dół, czasem w górę, czasem się zaczyna, a czasem się kończy. Nie można o tym nie myśleć. Dopiero z tego powstaje interpretacja, ale żeby powstała, musimy poznać wszystkie fakty.
Po to też są próby. Czasem jakiś utwór gramy wolniej, jakiś fragment utworu, przyglądamy się każdej nutce, każdej konstrukcji, każdemu akordowi i dopiero z tego powstaje całość. Nie można tylko przegrywać utworu w całości i udawać, że skoro od początku do końca udaje się zagrać to jest dobrze. Nie, wtedy właśnie pomijamy wiele faktów.
Dodam jeszcze, że sztuka rodzi się tylko w porozumieniu, w zaufaniu, bo samo tworzenie sztuki jest tak trudne, że nie trzeba dodatkowych negatywnych bodźców. Wyzwanie jest duże i wspólnie musimy tworzyć drużynę, która zmierza do finału, którym jest koncert, ale do tego jest dobra atmosfera w pracy.
Wiem, że nasi Filharmonicy lubią z Panem pracować i chyba ta atmosfera jest od początku dobra.
- Ja też bardzo lubię z nimi pracować. Zastanawiam się, z czego to się bierze. Znamy się już tyle lat, wykonaliśmy wspólnie wiele koncertów, mamy wiele wspomnień, niesamowitych. Może dlatego, że za każdym razem podchodzę do sprawy uczciwie i muzycy też – po prostu ciężko pracujemy i staramy się o dobry efekt. Cieszę się, że przez tyle lat nam się to udaje – ani oni się nie zmieniają, ani ja. Zawsze jesteśmy uczciwi wobec siebie i wobec sztuki.
To jest dobra puenta pierwszej części naszej rozmowy. Dziękuję bardzo, a do lektury części drugiej zaproszę Państwa za kilka dni. Dzisiaj zapraszamy na koncert.
- Bardzo dziękuję. Serdecznie Państwa zapraszam o 19.00 do sali Filharmonii Podkarpackiej.
Zofia Stopińska