Prof. dr hab. Jan Bokszczanin: "W Tarnobrzeskim Domu Kultury jest instrument najwyższej klasy"
Z wielką przyjemnością przedstawiam Państwu pana prof. Jana Bokszczanina, znakomitego organistę i pedagoga, wychowanka Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie organów prof. Joachima Grubicha. W późniejszych latach był stypendystą doktoranckim w University of North Texas (USA), gdzie studiował pod kierunkiem prof. Jesse E. Eschbacha. Pan Jan Bokszczanin prowadzi ożywioną działalność koncertową w kraju i za granicą.
Bardzo się cieszę, że artysta zgodził się porozmawiać ze mną w Tarnobrzegu, gdzie wykonał pierwszy recital na nowych organach w Tarnobrzeskim Domu Kultury. Koncert odbył się w ramach XXIX Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Tarnobrzeg 2021.
Chyba rzadko się zdarzają koncerty w takich ośrodkach kultury.
- To był rzeczywiście koncert wyjątkowy, bowiem w Tarnobrzeskim Domu Kultury jest instrument najwyższej klasy. Dawno nie grałem na tak dobrym instrumencie.
Słyszałem, że w kilku miastach w Polsce są koncertowe organy piszczałkowe w domach kultury, ale najczęściej w Rosji spotyka się organy właśnie w domach kultury.
Ten instrument zachęca do grania utworów z orkiestrą, których jest mnóstwo w literaturze muzycznej, a najpopularniejsze są koncerty na orkiestrę kameralną i organy Georga Friedricha Haendla.
Niedawno był Pan na Podkarpaciu.
- Owszem, byłem w Lubaczowie, bo mam tam swojego przyjaciela – księdza, który również sprowadził piękny instrument Flentrop z Holandii i jest to z pewnością jeden z najlepszych instrumentów barokowych w Polsce.
Chcę podkreślić, że znam większość instrumentów w świątyniach na Podkarpaciu, w których odbywają się koncerty.
Proszę powiedzieć, kiedy i dlaczego zafascynowały pana organy.
- Jak miałem 6 lat, rodzice zabrali mnie na koncert organowy do Oliwy, którego wykonawcą był prof. Joachim Grubich.
Już wtedy postanowiłem, że chcę grać na organach, a nie na fortepianie. Miałem szczęście, że studiowałem w klasie prof. Joachima Grubicha, a jeszcze do tego kilka dni temu grałem na organach Archikatedry Oliwskiej. Historia zatoczyła taki krąg.
Profesor Joachim Grubich i prof. Jesse E. Eschbach, u którego studiowałem w University of North Texas w Stanach Zjednoczonych, są moimi najważniejszymi mistrzami. Uczestniczyłem także w wielu kursach mistrzowskich w Polsce i za granicą, ale trwały one tydzień lub dwa tygodnie. Wiele się nauczyłem podczas tych pobytów, ale moimi mentorami są znakomici profesorowie, u których studiowałem dłużej.
Miał Pan szczęście, ponieważ koncertował Pan w wielu prestiżowych świątyniach i salach, o których wszyscy organiści marzą. Które z nich wspomina Pan najczęściej?
- Zdecydowanie koncert w Katedrze Notre Dame w Paryżu był ogromnym przeżyciem. Drugim takim miejscem była Katedra Matki Bożej Anielskiej w Los Angeles. Miałem tam zaszczyt 11 listopada 2018 roku grać koncert w setną rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości. Wtedy też grałem na największym instrumencie w dotychczasowej karierze. Koncertu wysłuchało ponad 3 tysiące osób.
Grałem w Katedrze we Freiburgu, Katedrze w Brugii, Univesity Chappel w Glasgow, a także grałem dość często w Rosji w różnych ośrodkach. Tam w filharmoniach w większych miastach zazwyczaj są organy i trzeba powiedzieć, że te instrumenty są bardzo dobrze utrzymane, bo najczęściej dbają o nie etatowi organmistrzowie. Koncerty w tych miejscach przynoszą wiele radości, bo rosyjska publiczność jest najlepsza.
Wiele słyszałam o rosyjskiej publiczności, ponieważ muzyka organowa cieszy się w Rosji ogromnym powodzeniem.
- Oprócz Rosji nie ma miejsc na świecie, gdzie publiczność słucha muzyki organowej przez dwie godziny. W Rosji pierwsza część koncertu trwa godzinę, później jest przerwa, po której organiści znowu grają godzinny program i jeszcze zazwyczaj jest kilka bisów.
Z wielkim zainteresowaniem publiczność słucha różnorodnej muzyki. Wielkie symfonie organowe oraz utwory współczesne przyjmowane są gorąco. Zwłaszcza w dużych miastach położonych na Syberii – Irkuck, Krasnojarsk czy Nowosybirsk, są duże, bardzo piękne instrumenty i koncerty w tych miejscach sprawiają ogromną przyjemność wszystkim wykonawcom.
Pana gra inspiruje wielu współczesnych kompozytorów i wielu z nich później dla Pana komponuje utwory.
- Wielu kompozytorów pisało dla mnie. Może to wynika z faktu, że ja dobrze odnajduję się w muzyce współczesnej. Komponują dla mnie m. in. Krzesimir Dębski, Adam Sławiński, Paweł Łukaszewski, Carson Cooman, Miłosz Bembinow, Alicja Gronau-Osińska, Dariusz Przybylski, Weronika Ratusińska i Ignacy Zalewski. Są to zazwyczaj wybitne dzieła wysokiej klasy.
Szczególne miejsce w Pana sercu i programach zajmują utwory Mariana Sawy. To cudowna muzyka i uważam, że nie przez wszystkich znawców doceniana.
- Zgadzam się z panią. Twórczość Mariana Sawy nie była należycie doceniana za życia kompozytora i tak samo jest po Jego śmierci.
Może także znaczenie ma fakt, że organy są za mało docenianym instrumentem. Jakość kompozycji Mariana Sawy jest najwyższej próby. Wśród polskich kompozytorów muzyki organowej w XX wieku Marian Sawa nie ma równych sobie. Myślę tu także o ilości kompozycji, a także uważam, że wiele z nich to arcydzieła takie, jak: Witraże, Ecce lignum crucis, Sekwens – długo mógłbym wymieniać.
Jak wykonuję utwory Mariana Sawy podczas recitali za granicą, to są one owacyjnie przyjmowane.
Z Marianem Sawą łączyła mnie przyjaźń. Poznałem mistrza będąc uczniem szkoły muzycznej II stopnia. Uczył mnie harmonii, improwizacji i był dla mnie wzorem oraz podziwiałem Jego talent. Od tamtej pory, przez kilka dziesiątków lat, przyjaźniliśmy się. Skomponował dla mnie dużo utworów.
Stara się je Pan promować na różne sposoby. Przede wszystkim wykonując je podczas koncertów, a najlepszym tego przykładem była dzisiaj świetnie wykonana na finał, bardzo efektowna Burlesca - spotkanie z Kalinką. Zamieszcza Pan także dzieła Mariana Sawy na płytach, których nagrał Pan sporo.
- Ponad dwadzieścia. Ostatnio zacząłem kompletować wszystkie moje płyty, bo wiele z nich pożyczyli do posłuchania znajomi i uzbierało się ponad dwadzieścia. Mniej więcej połowa jest płyt solowych, a reszta kameralnych. Utrwaliłem na płytach bardzo dużo dzieł Mariana Sawy. Bardzo lubił nagrania swoich utworów w moim wykonaniu i podkreślał wielokrotnie, że czuję jego muzykę i rozumiem, co miał na myśli.
Znajduje Pan również czas na pracę pedagogiczną i chyba lubi Pan to robić, bo jest Pan profesorem w białostockiej filii Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
- W tym roku jeszcze podjąłem się dodatkowo prowadzenia klasy organów w Szkole Muzycznej II stopnia w Sochaczewie.
Nauka gry na organach jest procesem dość złożonym, bo oprócz problemów technicznych i artykulacyjnych dochodzą jeszcze sprawy związane z doborem registrów. Każdy instrument jest przecież inny. Zostawia im Pan swobodę wyboru, czy też proponuje Pan swoje rejestracje.
- Ma pani rację. To zależy w głównej mierze od studentów. Jeżeli studenci nie pracują za dużo, to wymagają, aby im narzucić minimum repertuarowe i wskazać drogę interpretacji.
Mam też studentów, z którymi pracuję zupełnie inaczej. Interesują się i mają coraz większa wiedzę, jeżdżą na różne kursy. Zadają pytania, dyskutują… Takim studentom pozostawiam zupełną swobodę w kwestii interpretacji, ponieważ są to interpretacje przemyślane i dojrzałe. Nigdy młodych, utalentowanych ludzi nie namawiam do moich propozycji interpretacji.
Staram się dostrzegać postępy tych studentów oraz ich wrażliwość. Oczywiście są pewne granice, których nie możemy przekraczać.
Chcę podkreślić, że organiści i klawesyniści to muzycy, którzy muszą być najbardziej wykształceni. Tak jak pani powiedziała, każdy instrument, przy którym siadamy, jest zupełnie inny. Na przykład jeśli jest to instrument z XVI czy XVII wieku, to musimy dobrać odpowiedni repertuar, bo ograniczają nas możliwości takiego instrumentu. Trzeba znać kanony, w jakich się tę muzykę wykonuje.
Myślę, że Pan lubi uczyć.
- Bardzo lubię. To jest moja pasja. Nie lubię pracować z osobami, które mało pracują lub nie są wystarczająco zdolni, ale również z takich studentów trzeba próbować wydobyć to, co najlepsze. Czasami zdarza się, że w pewnym momencie „coś zaskoczy” i zaczyna rozumieć muzykę oraz szybko robić postępy.
Słynę z tego, że nie krzyczę na studentów. Zdarzyło mi się może dwa razy podnieść głos. Nie potrafię studentów zmuszać na siłę do pracy. Nie potrafię tego robić. Moi studenci to doceniają i jak czasem coś przemilczę, to bardziej ich to dotknie niż krzyk czy wyrzucenie z zajęć.
Oprócz działalności koncertowej i pedagogicznej jest Pan także organizatorem życia muzycznego. Jest Pan dyrektorem artystycznym Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej, Praskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej, Lubaczowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej.
- Przede wszystkim działam w Legionowie. Organizowałem też koncerty w katedrze warszawsko-praskiej, ale już dwa lata z rzędu ten festiwal się nie odbywa. Prawdopodobnie w przyszłym roku jednak wróci.
Jeśli prześledzimy historię muzyki, to łatwo zauważyć, że organiści często organizowali życie muzyczne wokół kościoła, szczególnie w niewielkich miastach i zawsze kulturę muzyczną szerzyli. W moim odczuciu organista jest człowiekiem, który nie tylko potrafi sam grać, ale także organizować życie muzyczne.
Z pewnością ma Pan zaplanowane koncerty na najbliższe tygodnie.
- Mam kilka, ale jestem człowiekiem podejmującym się różnych działań. Edytuję również nuty i w Wydawnictwie Polihymnia ukazuje się cały zbiór muzyki, od renesansu poczynając aż po koniec baroku. Ukazały się już zbiory z muzyką hiszpańską, portugalską, włoską, południowo-niemiecką, angielską i niedługo ukaże się zbór południowo-niemiecki, tak że na brak pracy nie narzekam. Wprost przeciwnie mam jej za dużo. Uważam, że muzyk musi być wszechstronny.
Wracając na zakończenie do instrumentu, na którym tak pięknie wykonał Pan dzisiaj bardzo różnorodny program. Od dzieł mistrzów niemieckich Johanna Pachelbela, Johanna Sebastiana Bacha i Georga Böhma poczynając, poprzez przykłady dawnej muzyki hiszpańskiej, francuskiej (Louis Lefebure-Wely – Scena pastoralna z odgłosami burzy), usłyszeliśmy w całości IV Sonatę organową op.65 Feliksa Mendelssohna – Barthody’ego i na zakończenie efektowne, krótkie, ale za to bardzo trudne dzieło skomponowane specjalnie dla Pana przez Mistrza Mariana Sawę. Nie obeszło się bez bisów. Dziękujemy za ten koncert i czekamy na następny.
- Cieszę się z gorącego przyjęcia przez tarnobrzeską publiczność i prawdopodobnie nie trzeba będzie na mnie długo czekać, bo planujemy tu koncert z jazzmanem i być może pojawię się w Tarnobrzegu już we wrześniu.
Organy są instrumentem, na którym można wykonywać różne gatunki muzyki. Ponieważ instrument znajduje się w sali koncertowej, o każdej porze roku można tutaj organizować nie tylko koncerty, ale również kursy i warsztaty dla młodych organistów.
Jestem pod wielkim wrażeniem zaangażowania pana dyrektora Mariusza Rysia, który dokonał rzeczy niemożliwej – sprowadził instrument najwyższej jakości, na którym każdy organista zagra z największą przyjemnością.
Z prof. dr hab. Janem Bokszczaninem rozmawiała Zofia Stopińska 12 sierpnia 2021 roku w Tarnobrzeskim Domu Kultury.
Znakomity organista prof. dr hab. Jan Bokszczanin dziękuje tarnobrzeskiej publiczności za gorące przyjecie, fot. Tomasz Sokołowski