Bartosz Głowacki: Byłem i jestem „wolnym strzelcem”
Zapraszam na spotkanie z Bartoszem Głowackim, znakomitym akordeonistą młodego pokolenia, który rozpoczął swą muzyczną drogę na Podkarpaciu, a aktualnie mieszka na stałe w Londynie i występował z sukcesami w różnych ośrodkach muzycznych na świecie.
W listopadzie 2019 roku, nakładem wytwórni DUX, ukazała się pierwsza solowa płyta Bartosza Głowackiego zatytułowana „Genesis”. Zachęcimy Państwa do sięgnięcia po ten krążek. Poprosiłam także Artystę, aby opowiedział o swojej dotychczasowej działalności, a także o tym, jak aktualnie wygląda działalność artystyczna w Wielkiej Brytanii.
Rozpoczynamy rozmowę od wspomnień z rodzinnych stron.
Zawsze podkreśla Pan, że pochodzi Pan z Zagórza, niewielkiego miasta malowniczo położonego w pobliżu ujścia Osławy do Sanu, nieopodal Sanoka. Co wpłynęło na Pana zainteresowania muzyczne w dzieciństwie – tradycje rodzinne, krajobraz i historyczne budowle, które zachowały się w Zagórzu?
- Zagórz to piękna miejscowość, często nazywana bramą Bieszczad, obfita w niezwykłe krajobrazy. Jest bogata historycznie oraz posiada ruiny Klasztoru Karmelitów Bosych, które z roku na rok stają się coraz lepiej zagospodarowaną atrakcją turystyczną. Z ogromnym zainteresowaniem śledzę plany budowy Centrum Kultury przy tym obiekcie i mam nadzieję, że Zagórz doczeka się sali koncertowej i miejsca spotkań artystów, których jest w Zagórzu sporo. Na moje zainteresowania wpłynęła moja rodzina, która zapoczątkowała moją edukację muzyczną, oraz fakt, że Państwowa Szkoła Muzyczna w Sanoku jest tak doskonałą instytucją muzyczną i jedną z najlepszych w całym regionie.
Kto i kiedy stwierdził, że jest Pan muzycznie utalentowany i powinien się Pan kształcić?
- Mój tato. Kiedyś miał krótką przygodę z akordeonem i, co ciekawe, uczył go prof. Andrzej Smolik, lecz akordeon nie był instrumentem, na którym grałem od początku. Aby mnie czymś zająć, kupił mi pianino elektryczne (popularny w tamtych czasach keyboard) i tak rozpocząłem przygodę z ogniskiem muzycznym w Zagórzu. Moim pierwszym nauczycielem był Pan Grzegorz Bednarczyk, który przekonał mnie do egzaminów wstępnych do klasy akordeonu.
Kiedy Pan trafił do Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia w Sanoku, gdzie najpierw uczył się Pan u pana Grzegorza Bednarczyka, a później u prof. Andrzeja Smolika?
- W 2000 roku rozpocząłem naukę na akordeonie w PSM w Sanoku u Pana Grzegorza Bednarczyka. Naszą współpracę wspominam świetnie, jest to pedagog z zamiłowaniem do muzyki, który potrafi inspirować młodego muzyka. W 2006 roku rozpocząłem II stopień Szkoły Muzycznej, zmianę akordeonu klawiszowego na ten z klawiaturą izomorficzną (akordeon guzikowy) oraz naukę u prof. Andrzeja Smolika, który jest ikoną sanockiego środowiska muzycznego i akordeonistyki. Świetny czas, który bardzo dobrze wspominam.
Pogodzenie nauki w szkołach ogólnokształcących i w Szkole Muzycznej I i II stopnia z pewnością nie było łatwe – jak Pan godził wszystkie obowiązki związane z nauką oraz z udziałem w licznych konkursach akordeonowych?
- Miałem dużo szczęścia, że zawsze trafiałem do szkół i pedagogów bardzo wyrozumiałych. Bardzo wcześnie wiedziałem, że chciałbym związać swoją karierę z muzyką i starałem się tak prowadzić swoją edukację, aby muzyka była na pierwszym miejscu. Najtrudniejszy okres był w liceum, gdzie materiał był już bardziej wymagający, a moje ciągłe wyjazdy na konkursy i koncerty nie pomagały. Na szczęście I Liceum Ogólnokształcące w Sanoku było pełne wyrozumiałych pedagogów, którzy dopilnowali, żebym zdał maturę, a zarazem poświęcał się muzyce.
Jest Pan laureatem ponad 40 konkursów i festiwali w Polsce i wielu innych krajach. Słyszałam kiedyś stwierdzenie, że nie ma lepszej szkoły jak udział w konkursie – czy Pan się z nim zgadza?
- I tak, i nie... Uważam, że najważniejsze jest odpowiednie podejście do konkursów zarówno ucznia, jak i osób w najbliższym otoczeniu, bez zbędnie wygórowanych oczekiwań. Ważne, aby podejść do konkursu ambitnie i jak najlepiej się do niego przygotować, ale również aby ewentualny zły występ nie był demonizowany, lecz traktowany jako lekcja na przyszłość. Rozumiem osoby negujące udziały w konkursach, argumentując opinie tym, że muzyka to nie sport. Zgadzam się z tym w 100 procentach, natomiast zdrowe podejście i świadomość własnej wartości pozwalają wyciągnąć jak najwięcej pozytywnego wpływu w karierze młodego muzyka.
Które konkursy okazały się ważne w Pana karierze artystycznej?
- W mojej karierze najważniejsze były konkursy multi-instrumentalne, gdzie akordeon jest mniejszością i jury konkursu ocenia walory czysto muzyczne i brzmieniowe. Najważniejszymi takimi konkursami w mojej karierze były konkursy Młodego Muzyka Roku, Eurowizji Dla Młodych Muzyków, Bromsgroove Interational Music Competition oraz Royal Academy of Music Patrons Award w Wigmore Hall w Londynie.
Pamiętam, jak cieszyliśmy się, kiedy Pan zdobył tytuł Młodego Muzyka Roku 2009 oraz jak kibicowaliśmy Panu podczas konkursu Eurowizja dla Młodych Muzyków w Wiedniu, gdzie reprezentował Pan Polskę. Czy z perspektywy czasu ocenia Pan, że były to ważne wydarzenia?
- Były to jedne z najważniejszych wydarzeń w mojej wczesnej karierze. Do dziś pamiętam moją rozmowę z Panem Robertem Kamykiem, dyrektorem konkursu Młody Muzyk Roku, podczas naszej podróży powrotnej z Wiednia. Zasugerował rozważenie studiów za granicą i, jak widać, posłuchałem.
Samo doświadczenie podczas konkursów było niezwykle ważne. Możliwość wykonania świetnej kompozycji z orkiestrą przed tak dużą publicznością daje o wiele więcej w rozwoju niż godziny ćwiczeń.
Po ukończeniu nauki w Sanoku, wyjechał Pan do Londynu na studia w Royal Academy of Music, które ukończył Pan w 2016 roku z wyróżnieniem w klasie Owena Murraya. To był chyba bardzo pracowity i niełatwy okres w Pana życiu – nowe miejsce, potrzebne były odpowiednie środki finansowe, ale znalazł Pan w Londynie przyjaciół, z którymi do dzisiaj Pan współpracuje.
- Rozpoczęcie studiów w Royal Academy of Music w Londynie było niezwykle trudnym okresem. To dziwne, co powiem, ale w wieku 19 lat nie miałem żadnych obaw i nie zdawałem sobie sprawy z trudów, jakie mnie czekają. Nowe miejsce, inna kultura, język oraz uczelnia tak znana i wymagająca były wielkim wyzwaniem. Do tego dochodził najważniejszy czynnik, jakim są finanse. Koszty studiów w Londynie są ogromne i moje studia oraz pozyskanie środków były możliwe dzięki pomocy wielu osób i instytucji, tj. Joanna i Jakub Górski, MKiDN „Młoda Polska”, Camilla Jessel Panufnik, Fundacja Zygmunta Zaleskiego. Od 2015 roku jestem jednym z artystów w City Music Foundation, która wspiera muzyków w warsztatach z prawa, podatków, marketingu, promocji. Jest to również wsparcie, które jest bardzo ważne, a niestety bardzo często pominięte w edukacji muzycznej.
Kiedy rozpoczął Pan działalność artystyczną w Londynie i jak ona się toczyła do ostatnich miesięcy?
- W 2011 roku, gdy rozpocząłem studia, zacząłem powoli wdrażać się w londyńskim rynku muzycznym. Już w drugim miesiącu studiów miałem okazję zagrać z Philharmonia Orchestra podczas brytyjskich premier utworów współczesnych. Akordeon jest tu dużo mniej popularnym instrumentem niż w Polsce, więc nie jest to łatwy rynek i trudniej jest przekonać do siebie konserwatywnych promotorów. W ciągu tych 8 lat zagrałem w wielu ciekawych miejscach, współpracując ze świetnymi muzykami, więc uważam, że ciągle się rozwijam.
Ważne miejsce w Pana działalności artystycznej zajmuje muzyka kameralna. Z kim Pan współpracuje? Czy gra Pan z polskimi muzykami i koncertuje Pan czasami w Polsce?
- Akordeon z natury jest instrumentem bardzo dobrze odnajdującym się w muzyce kameralnej, często wykorzystywanym przez kompozytorów w muzyce współczesnej. Bardzo dobrze odnajduję się we współpracy z innymi muzykami i mam duże szczęście, że są to współprace w różnych stylach muzycznych. Tango, brazylijskie Choro, free jazz, muzyka baroku, współczesne opery. Od 2013 roku mam swój zespół Deco Ensemble. Poza tym współpracowałem z Nigelem Kennedy’m podczas nagrań jego płyty z autorskimi kompozycjami, brytyjską mezzosopranistką Lore Lixenberg, z którą tworzymy projekt łączący utwory Bacha, Purcella z muzyką współczesną Johnego Cage i Frédérica Acquaviva.
Kolejne współprace to trasy koncertowe i materiały płytowe z wokalistką muzyki pop Tanitą Tikaram, koncerty z gitarzystą jazzowym Robertem Luftem oraz grupą Apartment House podczas wystawienia opery Henninga Christiansena w Nowym Jorku. W Polsce jestem dość rzadko, natomiast gdy wracam na Sanockie Spotkania Akordeonowe, często współpracuję z dr Elżbietą Przystasz, która niezwykle aktywnie działa w regionie. Zawsze jest to świetnie spędzony czas!
Pod koniec ubiegłego roku kalendarz miałem wypełniony koncertami jako członek orkiestry, oraz produkcją opery. Natomiast na początku tego roku skupiłem się na dość świeżym dla mnie jeszcze instrumencie, jakim jest bandoneon. Od 2016 roku jestem członkiem The London Tango Orchestra i nagrywaliśmy materiał na kolejną płytę. Miałem dużo pomysłów i planów, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy będę je mógł zrealizować.
Rozmawiamy w czasie szczególnym, bo z powodu pandemii od marca nie mieliśmy koncertów, zamknięte były sale filharmoniczne i teatry operowe. Odbywają się koncerty online i dopiero od niedawna niektóre placówki organizują koncerty z zachowaniem wszelkich środków ostrożności i ograniczonej ilości słuchaczy. Jak jest w Wielkiej Brytanii?
- U nas jest podobnie, z tą różnicą, że tutaj jeszcze nie myśli się o powrocie do sal koncertowych i na estrady. Nie ma nawet umownej daty, kiedy powrócą koncerty na żywo. Koncerty odbywają się tylko w Internecie.
Prowadzenie jakiejkolwiek działalności koncertowej nie jest w takich warunkach łatwe, ale kilka razy miałam szczęście słuchać nowych nagrań z Pana udziałem dzięki serwisowi YouTube.
- Tak, chociaż ta sytuacja mocno skomplikowała kariery muzyków. Przygotowywałem się do bardzo ważnych i interesujących koncertów oraz dużych projektów, które zostały odwołane. Praktycznie wszystkie koncerty, które miałem zaplanowane do końca sierpnia, zostały odwołane. Miałem w lipcu brać udział w dwóch premierach podczas wielkiego festiwalu operowego, który został przełożony na wrzesień, ale nie wiadomo, czy w ogóle się odbędzie. Próbuję za wszelką cenę działać, grać, nagrywać...
Musimy także myśleć o przyszłości, bo przecież trzeba z czegoś żyć i martwimy się, jak to dalej będzie.
Dotyczy to w szczególności osób, które nie są zaangażowane na etatach.
- Byłem i jestem „wolnym strzelcem”, angażowanym tylko do różnych projektów muzycznych, a także występującym solo i w zespołach kameralnych, bo aż 95 % moich dochodów stanowiły honoraria za wykonane koncerty.
Czasami zdarzają się koncerty online dzięki City Music Foudation, która promuje młodych artystów i niedawno rozpoczęła organizowanie cotygodniowych koncertów. Odbywają się one w środy i mamy za te koncerty honoraria. Także słuchacze mogą nas wspomóc, przeznaczając dowolne kwoty na konto tej Fundacji.
Muszę powiedzieć, że bardzo brakuje mi publiczności. Trudno jest grać w pustej sali jedynie w obecności kamer, ale trzeba coś robić, bo z czegoś trzeba żyć, a także rozwijać się i spełniać się artystycznie.
Niedawno słuchałam nowego nagrania z Pana udziałem, pięknie się Pan prezentował w gustownej peruczce i już myślałam, że to z jakiegoś publicznego koncertu.
- Jak odwołane zostały koncerty, nawiązałem kontakty z kolegami ze studiów, którzy, podobnie jak ja, zawsze byli zajęci, a teraz możemy spędzać czas grając wspólnie. Zaznaczam, że te nagrania realizowane są zdalnie i później sklejane razem.
Czy mieszkanie w Londynie jest już miejscem, do którego wracając z koncertów myśli Pan – wracam do domu?
- Nazywam go domem, gdyż mam do kogo wracać. Mieszkam z narzeczoną i dlatego zawsze w takich kategoriach myślę, ale nie jestem przywiązany na stałe do tego miasta. W normalnych warunkach Londyn jest świetnym miejscem umożliwiającym stały rozwój i coraz to nowe doświadczenia. Jest to również miasto niezwykle uciążliwe i wymagające – mentalnie i finansowo. Rodzinny dom w Zagórzu zawsze będę traktować jako dom przez duże „D”. Często myślę o Polsce i jak fascynującą mamy muzykę i kulturę. Coraz częściej myślimy nad przyszłością i ciągle nie jesteśmy jeszcze zdecydowani, gdzie zamieszkamy na stałe.
Ciągle z zachwytem słucham pierwszej solowej Pana płyty „Genesis”, która ukazała się nakładem wytwórni DUX 22-ego listopada ubiegłego roku. Jest ona dostępna na całym świecie i myślę, że miał Pan wiele powodów do radości z przyjęcia tego krążka.
- Jest tak, jak pani mówi. Pomimo, że większą część programu stanowi muzyka współczesna, to płyta została bardzo dobrze przyjęta przez słuchaczy. Bardzo mnie to cieszy.
Gdzie i jak powstawały nagrania zamieszczone na krążku?
- Nagrania powstały w pięknej kaplicy szpitala St Bartholomew's Hospital w Londynie w ciągu trzech dni. Wcześniej zagrałem tam kilka solowych koncertów i akustyka tego miejsca bardzo mi odpowiadała. Producentem i realizatorem nagrania jest Matthew Bennett, w duecie z reżyserem dźwięku Oscarem Torresem. Współpraca z nimi to była istna przyjemność, w pełni rozumieliśmy się podczas nagrań.
Jaki jest udział Fundacji im. Zygmunta Zaleskiego w wydaniu płyty?
- Fundacja im. Zygmunta Zaleskiego jest sponsorem płyty. Jest to niezwykła instytucja z fascynującą historią, która wspiera wielu artystów oraz wiele instytucji na całym świecie, tj. Uniwersytet Warszawski czy Bibliotekę Polską w Paryżu. Polecam film o Zygmuncie Lubicz-Zaleskim „Z dala od orkiestry” w reżyserii Rafaela Lewandowskiego, opisujący jego życie i twórczość.
Płyta zatytułowana jest „Genesis” – słowo to można różnie przetłumaczyć. Dlaczego tak Pan zatytułował swoją debiutancką płytę?
- Tytuł płyty „Genesis” w tym wypadku nie ma charakteru religijnego, raczej jest początkiem mojej dyskografii solowej, natomiast utwory zawarte na tej płycie obrazują kształtowanie się mojej osobowości w muzyce. Niektóre z tych utworów (De profundis Soffi Gubaiduliny czy Archipelago Gulag Victora Vlasova) towarzyszą mi od początku mojej kariery lub pracy z prof. Owenem Murrayem podczas studiów i zawsze chciałem je nagrać. Chciałem, aby ta płyta była spójna brzmieniowo, a zarazem zróżnicowana w stylach, od baroku i oryginalnej literatury akordeonowej po muzykę Astora Piazzolli.
Uważam, że wybór utworów jest bardzo przemyślany: cudowne brzmienia w transkrypcjach utworów Scarlattiego i Rameau, przejmujące interpretacje utworów V. Trojana, S. Gubaiduliny, A. Pärta i V. Vlasova, i na zakończenia A. Piazzolla w duecie z przyjacielem R. Luft’em i orkiestrą kameralną pod dyrekcją E. P. Browna. Czuję, że to są utwory ważne dla Pana.
- Bardzo dziękuje za miłe słowa! Ma pani rację, album tworzą utwory, które są dla mnie ważne, a zarazem, pomimo różnorodności epok oraz kompozytorów, chciałem, aby tworzył on brzmieniową spójność. Starałem się w każdym z tych utworów wprowadzić moją osobistą interpretację i dźwięk. Utwory na tej płycie są dla mnie ważne, jak wspominałem, z racji tego, że często wykonywałem je na różnych estradach, ale decydując się na nagranie ich miałem przeczucie, że coś nowego i osobistego mogę w nich zawrzeć.
W transkrypcjach barokowych brzmienie i charakter akordeonu dodają czegoś nowego. Tryle w L’egyptienne Rameau na akordeonie dodają pewnej świeżości, odmiennej do oryginalnej wersji w wykonaniu klawesynu. Pari Intervallo to kolejna transkrypcja grana na akordeonie, która po raz pierwszy będzie wydana na płycie. Estoński kompozytor Arvo Part jest niezwykłą postacią i jego muzyka mnie osobiście bardzo uspokaja. De Profundis towarzyszy mi od pierwszego roku studiów i jest to utwór, do którego uwielbiam wracać, gdyż za każdym razem w twórczości Sofii Gubaiduliny możemy doszukać się nowych interpretacji i cieszę się, że mogę dodać swoją do kanonu innych nagrań tego utworu. Archipelago Gulag jest utworem z bardzo trudnym przesłaniem emocjonalnym. Kompozytor maluje dźwiękiem historię sowieckich łagrów. Do tego utworu zamówiłem animację, będzie ona dostępna na mojej stronie internetowej, wykonaną przez Panią Magdalene Suszek-Bąk, która pomoże publiczności w zobrazowaniu owych muzycznych obrazów. Album zamyka Koncert Podwójny Astora Piazzolli w wykonaniu świetnego gitarzysty, Roberta Lufta. Uważam, że gitara elektryczna, w odróżnieniu do gitary klasycznej, dodaje bardziej charakterystyczne dla muzyki tanga połączenie brzmień.
Pierwsza solowa płyta Bartosza Głowackiego zatytułowana „Genesis” jest już od listopada ubiegłego roku dostępna w dobrych sklepach z płytami. Jak już mówiłam, często wracam do tego krążka, bo jest wyjątkowy. Życzę, aby ten czas bez koncertów trwał jak najkrócej i aby także niedługo mógł Pan realizować plany związane z kolejnymi nagraniami. Mam także nadzieję, że niedługo będzie okazja usłyszeć Pana „na żywo” na polskich estradach koncertowych. Bardzo dziękuję za rozmowę.
- Podobnie jak pani, mam nadzieję, że czas pandemii nie będzie trwał długo. Liczę, że niedługo będzie okazja do spotkania się osobiście. Przesyłam serdeczne pozdrowienia dla wszystkich czytelników pani portalu.
Z Bartoszem Głowackim, wybitnym polskim akordeonistą, rozmawiała Zofia Stopińska 22 czerwca 2020 roku.