Muzyczne pasje prof. Juliana Gembalskiego
W poniedziałek, 16 lipca, w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku koncertowali w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej dwaj wybitni polscy wirtuozi: skrzypek – Krzysztof Jakowicz i organista Julian Gembalski. Utwory organowe przeplatały się z dziełami skomponowanymi na skrzypce solo. Koncert rozpoczęły utwory organowe Johanna Sebastiana Bacha – Fantasia: Komm, Heiliger Geist BWV 651, Fantasia con imitazione h-moll BWV 563 oraz Preludium i fuga h-moll BWV 544.
Po dziełach Bacha zabrzmiały dwie piękne fantazje na skrzypce solo skomponowane przez innego niemieckiego mistrza – Georga Philippa Telemanna. Bazylikę leżajską wypełniły szlachetne dźwięki skrzypiec Krzysztofa Jakowicza, który wykonał X Fantazję D-dur i III Fantazję f-moll.
Później znowu zabrzmiały organy – tym razem Julian Gembalski sięgnął po efektowną Partitę C-dur, którą skomponował czeski mistrz Jan Křtitel Kuchař, ramę obrazu z muzyką minionych epok stanowiło dzieło Johanna Sebastiana Bacha przeznaczone na skrzypce solo – I Sonata g-moll BWV 1001 w mistrzowskiej kreacji Krzysztofa Jakowicza.
Na finał wieczoru mogliśmy podziwiać Juliana Gembalskiego w roli improwizatora, a zabrzmiała złożona z trzech części Sonata sacra.
Po koncercie Pan Julian Gembalski zgodził się na krótki wywiad, w którym pytałam mistrza o różne nurty jego działalności.
Zofia Stopińska: Znany Pan jest przede wszystkim jako organista wirtuoz.
Julian Gembalski: To prawda, bo gram bardzo dużo. To jest moja wielka pasja, ćwiczę ciągle nowe utwory i pasjonują mnie dawne dzieła organowe. Przez cały czas także dużo nagrywam. Aktualnie przygotowuję dwie kolejne płyty. Większość nagrań powstaje na Górnym Śląsku i jest to pierwszy, najważniejszy obszar moich działań, chociaż teraz mam w planie nagrania na terenie Wielkopolski.
Kilka minut temu, na zakończenie koncertu, mogliśmy podziwiać Pana umiejętności w zakresie improwizacji.
- Improwizuję na każdym koncercie i robię to od wielu lat, bo działalność koncertową rozpocząłem jako student w 1972 albo w 1973 roku. Od tego czasu improwizacja mnie pasjonuje – może dlatego, że czuję się wówczas kompozytorem.
Studiował Pan w Akademii Muzycznej w Katowicach, zarówno na Wydziale Instrumentalnym, jak i na Wydziale Kompozycji i Teorii. W obu specjalnościach otrzymał Pan dyplomy z wyróżnieniem.
- Ostatnio sporo komponuję, ale najmniej piszę utworów organowych, bo na tym instrumencie improwizuję. Uważam, że improwizatorzy muszą posiadać także zmysł kompozytorski, bo improwizacja jest kompozycją, tylko, że ona nigdy nie jest zapisana, a poza tym przestaje istnieć, kiedy wybrzmi ostatni dźwięk, bo taka jest jej natura. Improwizacja jest dziedziną twórczą tożsamą z kompozycją, ale ma inne reguły utrwalania – nie zapisuje się jej, można ją jedynie nagrać.
Myślę, że do dzisiejszej improwizacji tematy miał Pan zapisane na papierze nutowym albo przynajmniej ustalone.
- Tak, bo podałem w programie tytuł improwizacji „Sonata sacra”. Zawsze improwizacja łączy czynnik czysto intuicyjny z tym intelektualnym, czyli musi być jakaś myśl, żeby jej słuchać tak samo, jak utworu napisanego. W improwizacji nie ma miejsca na chaos, bo improwizacja jest sztuką szeregowania, układania dźwięków w określonym porządku i dlatego wybrałem trzy tematy gregoriańskie, które są w trzech różnych nastrojach – medytacyjnym, temat do fugi (czyli utworu polifonicznego, w którym użyłem współczesnego języka muzycznego) i na zakończenie pojawił się Hymn do Najświętszego Sakramentu, a więc typ narracji, który jest dynamiczny i uroczysty. Wcześniej przemyślałem ten cykl i nawet zapisałem, ale cały zapis zmieścił się w sześciu linijkach.
Dość często spotykam się ze stwierdzeniami, że można się nauczyć improwizować. Moim zdaniem niewiele da się wyćwiczyć. Trzeba po prostu mieć ten dar.
- Zgadzam się z panią i chcę podkreślić coś, co wynika z mojej praktyki pedagogicznej, że coraz częściej spotykam młodych ludzi obdarzonych wielkim talentem improwizatorskim. Aktualnie mamy studenta, który wspaniale improwizuje i ma już na swoim koncie kilka wygranych konkursów improwizatorskich. Moi dwaj asystenci także świetnie improwizują. Trzeba mieć wrodzony dar improwizacji, a później go doskonalić, natomiast od zera – trudno nauczyć. Na improwizację składa się wiele elementów – myślenie harmoniczne, wyobraźnia harmoniczna, kontrapunktyczna i dobra technika, bo można mieć świetne idee, a nie mieć techniki i wówczas także nie można improwizować.
Chcę teraz zapytać o Pana kompozycje – jakie gatunki dominują, na jakie instrumenty Pan pisze? Miałam kiedyś okazję słuchać podczas koncertu skomponowanych przez Pana pieśni.
- Utworów organowych skomponowałem kilka, bo w większości piszę utwory kameralne, w tym bardzo dużo pieśni. Z pewnością była pani na koncercie, podczas którego występowałem z panią Elżbietą Grodzką-Łopuszyńską, z którą nadal współpracuję i dla niej dużo piszę. Niedługo, bo 30 września w Gostyniu, będziemy mieli prawykonanie mojego utworu na trio w składzie: sopran, skrzypce i organy. Mój brat jest skrzypkiem i często w trójkę występujemy podczas koncertów. W Gostyniu, podczas festiwalu „Musica Sacromontana”, wykonamy po raz pierwszy publicznie „Antyfony Maryjne” – pięcioczęściowy utwór na sopran, skrzypce i organy. Dla pani Elżbiety Grodzkiej-Łopuszyńskiej napisałem już ponad czterdzieści pieśni oraz utwór kameralny Salve Regina na sopran, organy i perkusję oraz Laudate Dominum – poświęcone pamięci prof. Józefa Świdra – mojego Profesora. Ten utwór przeznaczony jest na sopran, skrzypce, instrumenty perkusyjne i organy, przy czym na instrumentach perkusyjnych gra zarówno sopranistka, jak i ja. To jest dość awangardowa kompozycja, ale miała już kilka wykonań. Dla mojego brata skomponowałem dwie sonaty skrzypcowe, a niedługo będziemy wykonywać trzecią, bo brat jest świetnym skrzypkiem i współpracujemy razem często. Rodzinne muzykowanie to jest na Śląsku tradycja.
Sadzę, że ważnym nurtem w Pana działalności jest praca pedagogiczna. Od kiedy pamiętam, uczy Pan – jest Pan profesorem Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie prowadzi Pan klasę i kieruje Katedrą Organów i Muzyki Kościelnej.
- Uczę już od czterdziestu lat. Wychowałem pięćdziesięciu absolwentów, dwunastu na studiach podyplomowych i ośmiu ma tytuły doktorów. Sporo młodych ludzi ukończyło pod moim kierunkiem studia.
Chcę jeszcze podkreślić, że mamy bardzo dużo zdolnej młodzieży, są pracowici, oddani muzyce i bardzo dobrze się z nimi pracuje. Czasami zdarza się ktoś, komu brak wytrwałości i chęci do pracy, ale oni zwykle nie studiują długo. Większość naszych studentów to pasjonaci, którym staram się przekazać jak najwięcej, podobnie jak swoim wnukom, bo ja już także jestem dziadkiem. Niezwykle fascynuje mnie zaangażowanie moich studentów i chęć nauczenia się jak najwięcej. Na tym bowiem polega istota uczenia, że młody człowiek przychodzi uczyć się do kogoś, kto ma większe doświadczenie. Nie każdy może uprawiać sztukę, naszymi studentami są ludzie wybrani i ta świadomość dodatkowo obliguje mnie do pracy.
Jest Pan także wielkim pasjonatem organów, który kilkanaście lat temu założył pierwsze w Europie Środkowej Muzeum Organów.
- Studiując kiedyś teorię, a później muzykologię we Francji, zdałem sobie sprawę, że wiedza o instrumencie musi towarzyszyć organiście, bo ona, w odróżnieniu od innych instrumentów, jest rozległa. Fortepian jest zawsze taki sam, a grając w różnych miejscach, za każdym razem zasiadamy przy innym instrumencie i dlatego ta bogata historia, a także organy jako część naszego europejskiego dziedzictwa – obliguje do tego, żeby tę historię badać i ja to robię od wielu lat. Bardzo dużo także publikuję, zwłaszcza na temat organów śląskich. Sprawuję też funkcję Archidiecezjalnego Wizytatora Organów i Organistów, czyli dbam o organy w Archidiecezji. Efektem tego jest nie tylko muzeum, ale także konferencje naukowe; wychowałem paru młodych organistów, którzy także mają pasję naukową, czyli prowadzą również prace badawcze. Mam wiele publikacji na ten temat. Projektuję także nowe instrumenty – ostatnim moim projektem są organy dla NOSPR-u w Katowicach. Będzie to największy instrument w polskich salach koncertowych. Przetarg na budowę instrumentu wygrała firma ze Słowenii i już pracujemy nad szczegółami tego projektu – w 2021 roku instrument zabrzmi. To będzie wielkie wydarzenie.
Tych działań jest wiele i pracy Panu nie brakuje.
- Faktycznie, jestem ciągle zajęty. Jak wracam do domu z pracy, to zwykle zasiadam do komputera i robię jakieś opracowania, czytam nową literaturę, albo idę do archiwum. Nie ukrywam, że mam bardzo pracowite i ciekawe życie, ale ostatnio, kiedy „dobijam” siedemdziesiątki, czuję już zmęczenie. Dawniej mogłem do rana siedzieć i robić na przykład dokumentację, aby ją oddać w zaplanowanym terminie. Teraz często mówię – poczekajcie, ja muszę też odpocząć.
Ciekawa jestem, czy instrumenty, które znajdują się w Muzeum Organów, grają?
- Część z nich brzmi – mamy siedem instrumentów grających, ale mamy także sporo destruktów, a także gromadzimy wszystko, co dotyczy organów, bo Muzeum ma też cel badawczy, naukowy. Nawet jak gdzieś znajdę jedną piszczałkę z organów, których już nie ma, to ona jest bardzo cenna.
Te instrumenty, które grają, cieszą swoim dźwiękiem, ale są też instrumenty milczące, które znalazły się w Muzeum, bo inaczej znalazły by się na śmietniku. Nawet z tego terenu mam dwa instrumenty w magazynie, o których powiedziano mi, że są zupełnie zniszczone, nie nadają się do konserwacji i jak ja ich nie wezmę, to zostaną spalone. Wziąłem je, zostały zakonserwowane i leżą, czekają na lepsze czasy, a czasem służą celom badawczym. Tak jest z każdym instrumentem. Chcę podkreślić, że brakuje nam pieniędzy na przywracanie ich do życia. Jeżeli parafia nie ma stu tysięcy na renowację, to ja ich też nie mam, ale ja ten instrument zakonserwuję i złożę w magazynie, niech czekają na lepsze czasy.
Na tych licznych pasjach cierpi z pewnością rodzina. Dzisiaj wyjątkowo przyjechał Pan do Leżajska z żoną.
- Tak faktycznie jest, ale moja żona bardzo dba o dom, zajmuje się wnukami, prowadzi domowe rachunki i ja jestem wolny od domowych trosk, bo pochłania mnie praca, ale dzięki temu więzy rodzinne mamy bardzo silne, bo na Śląsku rodzina stawiana jest zawsze na pierwszym miejscu. Wczoraj odwiedziły nas dzieci, wnuki i bardzo dbamy o bliskie kontakty, bo nie można tylko pracować.
Niedawno pan Robert Kabara – wyśmienity skrzypek, który urodził się w Przemyślu i bardzo długo związany był z krakowskim środowiskiem muzycznym, a od pewnego czasu prowadzi Śląską Orkiestrę Kameralną – powiedział mi, że jest szczęśliwy, bo trafił do środowiska ludzi bardzo uczciwych, pracowitych, osiągających dzięki temu szybko sukcesy.
- Grałem z nim niedawno, ale przy najbliższej okazji podziękuję mu za te słowa. Znam go jako prawego człowieka oraz świetnego skrzypka i bardzo dobrego dyrygenta. Ciszę się, że tak powiedział o naszym środowisku.
Podczas koncertu w Leżajsku starał się Pan pokazać możliwości i urodę nie tylko dużego instrumentu. Ostatnio organiści niechętnie zasiadają do tych mniejszych instrumentów i wiele osób, które przychodzą na koncerty, po prostu nie wie, że na chórze znajdują się trzy niezależne instrumenty.
- Celowo wybrałem na drugi utwór Bacha, który ma delikatniejszą fakturę, mniejszy instrument, co pozwoliło mi nie tylko go pokazać, ale również nie robić dużych przerw przy przerejestrowywaniu. Przygotowałem sobie wcześniej na nim rejestrację, stąd tylko przeskoczyłem i zagrałem drugi utwór, a później wróciłem i wykonałem na dużych organach, z bogatą rejestracją, jedno z ostatnich dzieł Bacha – preludium i fugę h-moll. Brzmienie i moc tego instrumentu w pełnej krasie mogłem pokazać także w ostatniej improwizacji, mogłem zastosować nietypowe połącznia i barwy.
Publiczność z wielką ciekawością rozglądała się, próbując zlokalizować bęben ukryty na ścianie bazyliki, tuż obok prospektu po prawej stronie.
- Te wszystkie ciekawostki można pokazać było tylko w improwizacji, bo w innych utworach, które grałem, nie było to przewidywane. Sądzę, że tutejsi barokowi organiści dużo improwizowali, bo w epoce baroku każdy organista improwizował – na przykład podczas Te Deum, te wszystkie ciekawostki, jak ptaszki, kukułka czy bęben, można było eksponować – dzisiaj bardzo rzadko się ich używa.
Bazylika leżajska jest miejscem niezwykle inspirującym, do którego chętnie się wraca.
- To prawda. Ja jestem zafascynowany tą Bazyliką od zawsze. Tyle razy tu już byłem, a dzisiaj chodziliśmy z żoną oczarowani, wpatrywaliśmy się w stalle, figury i malarstwo, które tyle przedstawiają, tyle mówią, tak fascynują. W obliczu tak wspaniałych rzeczy człowiek doświadcza swojej małości, bo cóż może więcej – tylko stać i podziwiać. Jestem zafascynowany ludźmi, którzy to wszystko tworzyli. Zostawili po sobie wspaniałą sztukę, świadczącą o ich ogromnym talencie, wyobraźni i umiejętnościach. Te piękne stalle czy prospekt organowy robili Bernardyni i oni rzezali Panu Bogu ku chwale, najlepiej jak potrafili, nie śpieszyli się i dzisiaj my możemy stanąć w oniemieniu, osłupieniu i można tylko Pana Boga chwalić, bo słów brakuje.
Patrząc na te wspaniałości zawsze myślę sobie, że powinni tutaj przyjeżdżać ludzie z całego świata i podziwiać te dzieła, bo czasami mamy niepotrzebne kompleksy, a w Polsce w XVII wieku tworzono dzieła nadzwyczajne. Chwalą się swoimi zabytkami Francuzi czy Niemcy, ale kiedy moi przyjaciele – organiści z tych krajów czasami przyjeżdżają tutaj, to są zaszokowani widząc cały wystrój leżajskiej Bazyliki i takie instrumenty – to cieszy.
Wiem, że jutro jeszcze Państwo tutaj wstąpicie.
- Tak, zostajemy i przed południem będziemy w bazylice i klasztorze, a także zaprosił nas mój przyjaciel z czasów studenckich o. dr Efrem Obruśnik – Dyrektor Muzeum Prowincji Ojców Bernardynów, aby nam pokazać bogate zbiory znajdujące się w Muzeum.
Mam nadzieję, że na następny koncert w Pana wykonaniu leżajska publiczność nie będzie czekać tak, jak tym razem, aż trzy lata.
- Z wielką przyjemnością przyjadę tutaj znowu i będzie okazja do kolejnego spotkania.
Z prof. Julianem Gembalskim – wybitnym polskim organistą i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 16 lipca 2018 roku w Leżajsku.