Zawsze z wielką radością wracamy do Przemyśla
Zofia Stopińska: Przedostatni koncert 34. Przemyskiej Jesieni Muzycznej odbył się 26 października w wypełnionej po brzegi Sali Koncertowej Towarzystwa Muzycznego. Tłumnie przyszli na koncert Przemyślanie, ale sporo osób przyjechało także z pobliskich miejscowości, a wśród nich pokaźną grupę stanowili uczniowie pobliskich szkół muzycznych z Jarosławia, Przeworska i Pruchnika. Głównymi bohaterami tego wieczoru byli wyśmienici wykonawcy: Piotr Tarcholik – skrzypce, Monika Wilińska-Tarcholik – fortepian i wspaniała muzyka kameralna: II Sonata na skrzypce i fortepian Sergiusza Prokofiera, Cztery utwory romantyczne Antonina Dworzaka, I Rapsodia na skrzypce i fortepian Beli Bartoka oraz Marzenie Kazimierza Lepianki. Koncert był promocją wydanej niedawno w firmie CD Accord płyty zatytułowanej tak jak koncert: „Klejnoty Europy Wschodniej”. Ponieważ zarówno Pan Piotr Tarcholik, jak i Pani Monika Wilińska-Tarcholik grali zachwycająco od pierwszej do ostatniej nuty, a w przerwie można było kupić promowaną płytę, po koncercie wiele osób gratulowało wykonawcom, prosiło o autografy i wspólne zdjęcia - sporo czasu upłynęło, zanim można było porozmawiać ze szczęśliwymi, chociaż zmęczonymi trochę Państwem Moniką i Piotrem Tarcholikami.
Od kiedy Państwa znam, jesteście razem – w życiu i w muzyce. Wszystko zaczęło się w czasie studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie.
Monika Wilińska-Tarcholik: Tak, ale podczas studiów nie byliśmy jeszcze małżeństwem, byliśmy parą, ale małżeństwem jesteśmy już ponad dwadzieścia lat.
Zofia Stopińska: Od wielu lat występujecie wspólnie jako duet sonatowy.
Piotr Tarcholik: Nie gramy za często, ale staramy się grać regularnie. Mamy bardzo dużo innych obowiązków i nie możemy naszych wspólnych koncertów stawiać na pierwszym planie, również z tego powodu, że nie ma takiego zapotrzebowania, żeby często występować w repertuarze sonatowym. W ogóle dla muzyki kameralnej w Polsce jest ciągle jeszcze za mało miejsca, ale kilka razy w roku występujemy razem.
Z. S.: Pani Ewa Podleś powiedziała mi podczas wywiadu, że najlepiej czuła się na estradzie z mężem, a kiedy pan Jerzy Marchwiński z powodu kontuzji ręki nie mógł jej towarzyszyć na estradzie, nawiązała współpracę z Garrickiem Ohlssonem i współpraca także była bardzo dobra. Obecnie najczęściej występuje z innymi pianistami, jest gorąco przyjmowana, koncerty kończą się owacjami, ale podczas występów nie ma już na estradzie tych fluidów i takiego porozumienia.
Czy Państwo czują podobnie? Wielu znakomitych muzyków chętnie występuje z Panią Moniką.
P. T.: Powiem szczerze – z moją żoną gra mi się najlepiej. Mam też szczęście, że akompaniuje u nas w klasie w Akademii „od zawsze”. Pozostali pianiści często się zmieniają, bo trudno jest znaleźć kogoś na równie wysokim poziomie.
M. W. T.: Mnie także najlepiej gra się z mężem. Od wielu lat znam specyfikę jego gry i trudno osiągać tak dobre rezultaty na estradzie z osobami, z którymi pracuje się krócej.
Z. S.: Dzisiejszy koncert połączony był z promocją Waszej płyty. Wiem, że to nie pierwszy wspólnie nagrany krążek.
M. W. T.: To już trzecia nasza płyta, z tym, że na jednej jest tylko część utworów w wykonaniu naszego duetu.
P. T.: Mówiąc dokładniej tę trzecią płytę nagraliśmy w dwójkę i w trio fortepianowym, a są na niej utwory Louisa Pelosi współczesnego kompozytora amerykańskiego, który bardzo pięknie, stroniąc od awangardy, pisze. Podobnie jak teraz mistrz Krzysztof Penderecki - posługuje się bardzo tradycyjnymi środkami. Ta płyta została zamówiona i nagrana przez Amerykanów, w Polsce nie można jej kupić.
Z. S.: Bardzo lubię posłuchać od czasu do czasu Waszej pierwszej płyty.
M. W. T.: Są na niej zamieszczone: „Kontrasty” Beli Bartoka, „Historia żołnierza”- w wersji na skrzypce, klarnet i fortepian Igora Strawińskiego, „Trzy utwory na klarnet solo” Igora Strawińskiego oraz Partita na skrzypce i fortepian Witolda Lutosławskiego. Ramy tworzą utwory na trio z klarnetem, a wewnątrz jest Partita i utwory na klarnet, na którym gra Aleksander Tesarczyk.
P. T.: Trzeba podkreślić, że utwory na trio w składzie: skrzypce, klarnet i fortepian, są popularne, ale nagrań na ten skład jest bardzo mało. Jeśli chcemy się zapoznać się z innymi interpretacjami, to trudno jest cokolwiek znaleźć. Nie wiadomo dlaczego słynni klarneciści, których jest sporo, nie utrwalili tego pięknego repertuaru na płytach.
Także Partita Lutosławskiego, chociaż jest bardzo znanym utworem, została nagrana tylko kilka razy. Może to się wkrótce zmieni.
Z. S.: Od niedawna jest w dystrybucji Universalu płyta „Klejnoty Europy Wschodniej”, nagrana przez CD Accord, której producentem jest Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu. Słuchając jej, zawsze myślę, że grają Państwo utwory „spod serca” – ukochane.
M. W. T.: To prawda. Sonata na skrzypce i fortepian op. 94 bis Sergiusza Prokofiewa to jeden z pierwszych utworów, które graliśmy wspólnie. Po latach z pewnością gramy ten utwór już trochę inaczej, ale ciągle nas fascynuje.
Wspaniałym odkryciem jest dla nas I Rapsodia na skrzypce i fortepian Beli Bartoka. To bardzo rzadko wykonywany w Polsce utwór. Znaleźliśmy kilka nagrań, ale w większości są to wersje na skrzypce i orkiestrę, natomiast trudno natrafić na nagranie kameralne – skrzypce z fortepianem, a oryginał jest na skrzypce z fortepianem, dopiero później Bartok skomponował wersję na skrzypce i orkiestrę.
Z. S.: Wspaniale brzmi w Waszym wykonaniu „Nokturn i Tarantella” - Karola Szymanowskiego.
P. T.: Bardzo lubimy utwory Karola Szymanowskiego. Niedawno studiował w mojej klasie Włoch, którego zainteresowałem Nokturnem i Tarantellą. Bardzo chciał grać Nokturn, natomiast jak usłyszał Tarantellę, to bardzo mu nie odpowiadał styl Szymanowskiego w Tarantelli, a przecież wiadomo, że we Włoszech śpiewają tarantelle wszędzie, bo jest to ich taniec narodowy i może dlatego nie odpowiadała mu Tarantella Szymanowskiego. Natomiast moim skromnym zdaniem jest to chyba najlepszy utwór na skrzypce z fortepianem Karola Szymanowskiego.
Z. S.: Płytę kończy niewielkich rozmiarów utwór – „Marzenie” przemyskiego kompozytora Kazimierza Lepianki.
P. T.: Dla nas to jest utwór na bis. Po mocnym akcencie jakim jest „Nokturn i Tarantella” Karola Szymanowskiego, słuchając „Marzenia” Lepianki, każdy z pewnością się uśmiechnie, bo ten utwór wprowadza nastrój harmonii i pogody. Każdy z wcześniejszych utworów jest w pewnym sensie burzliwy, chociaż są w nich miejsca również pogodne, to przeważają te burzliwe i dramatyczne w nastroju, natomiast utwór Lepianki jest w całości pogodny. To dobre zakończenie płyty.
Z. S.: Jak różnorodną działalność artystyczną Pan prowadzi najlepiej świadczą ostatnie dni, bowiem: w piątek i w sobotę występował Pan jako solista - w piątek grał Pan „Concerto funebre” – Karla Amadeusa Hartmanna z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej, w sobotę w ramach cyklu koncertów z okazji 70-lecia Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Jarosławiu grał Pan utwór na skrzypce solo, dzisiaj wystąpił Pan jako kameralista, a od jutra rozpoczynacie przygotowania do Koncertu Finałowego 34. Przemyskiej Jesieni Muzycznej, podczas którego wystąpi Pan w roli solisty i dyrygenta Przemyskiej Orkiestry Kameralnej.
P. T.: To wszystko prawda. W piątek w Filharmonii Podkarpackiej grałem utwór, który posiada absolutnie wyjątkową głębię, ponieważ napisał go kompozytor wstrząśnięty wydarzeniami w 1939 roku i słychać w nim duszę człowieka, który rozpacza. Dzisiejszy wieczór był zupełnie inny, a od jutra pracujemy nad Koncertami Brandenburskimi Johanna Sebastiana Bacha. To według mnie najtrudniejsze utwory, jakie przyjdzie mi wykonać podczas tych niecałych dwóch tygodni. Bo są to dzieła wybitne, które za każdym razem trzeba wykonać nie tylko bardzo dobrze, ale w pewnym sensie odkrywczo. W tych utworach nie wystarczy zagrać dobrze samych tylko nut, trzeba mieć na nie pomysł wynikający z głębokich studiów partytury, w której jest mnóstwo muzyki, której zwykle nie słychać. Na przykład trzeci Koncert Brandenburski trudny jest dla każdej orkiestry. Mogę tak twierdzić, bo grałem ten utwór z kilkoma orkiestrami i zawsze dużo czasu zajmowało przygotowanie tego koncertu. Jestem jednak przekonany, że każdy z muzyków Przemyskiej Orkiestry Kameralnej podejdzie wyjątkowo do tych utworów i przygotujemy bardzo dobry koncert. Wprawdzie lepiej gra się Koncerty Brandenburskie w pojedynczym składzie, bo wówczas lepiej słychać alikwoty. Dublując partie – te alikwoty się „obcina” i dlatego przygotowując te utwory będziemy się starali zachować takie brzmienie, jakie powinno być w pojedynczej obsadzie.
Z. S.: Przemyska Orkiestra Kameralna występuje już piętnaście lat – Pan spędził z tą orkiestrą niewiele mniej czasu.
P. T.: Faktycznie. Na pewno trzynaście, a może już nawet czternaście. Czas szybko biegnie, a ja bardzo szybko zaprzyjaźniłem się z tym zespołem. Z przyjaciółmi gra się inaczej, szybciej osiąga się dobre efekty, bo doskonale się rozumiemy. Niektórych aspektów gry już nie poruszamy – po prostu gramy. Pracuje się podobnie jak w duecie – po prostu o pewnych rzeczach się nie mówi, ponieważ znamy swoje zwyczaje. Niestety, ostatnio orkiestra gra bardzo mało koncertów, ale ciągle się pamiętamy i pamiętamy to, co zrobiliśmy – dlatego łatwiej się pracuje po latach niż na początku.
Z. S.: Pani Monika Wilińska-Tarcholik także jest częstym gościem w Przemyślu. Jest Pani zawsze na Wiosennych Kursach Mistrzowskich.
M. W. T.: Mam absolutną słabość do tego miasta i do ludzi, którzy tu mieszkają. To są moi przyjaciele, dlatego zawsze z wielką radością wracam do Przemyśla i gram tutaj podczas różnych koncertów. Przemyska publiczność jest bardzo otwarta na różne przekazy muzyczne i dla mnie bardzo ważny jest fakt, że na koncerty przychodzą dzieci i młodzież. Jest to z pewnością zasługa Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu. Widać, że te dzieci (często bardzo małe) są zachęcane do przyjścia, ale grając czuję, że słuchają tej muzyki z wielkim zaangażowaniem. To jest nieprawdopodobne. Najlepszym przykładem był dzisiejszy wieczór.
Z. S.: Oby takich wspaniałych koncertów, jak dzisiejszy, było jak najwięcej, bo wszyscy bez względu na wiek byli pod wielkim wrażeniem po wysłuchaniu wspaniałych utworów w mistrzowskich kreacjach.
Musimy wspomnieć o jeszcze jednym nurcie, który w Państwa działalności jest ważny i zabiera wam dużo czasu – praca pedagogiczna w Akademii Muzycznej. Pani Monika ma jeszcze dodatkowo obowiązki organizacyjne, bo pełni Pani funkcję kierownika Zakładu Kameralistyki Fortepianowej w Katedrze Kameralistyki.
M. W. T.: Tak i z roku na rok tych obowiązków jest coraz więcej. W Katedrze Kameralistyki ciągle coś się dzieje i dlatego miło się pracuje ze studentami pozytywnie nastawionymi do wykonywania muzyki kameralnej. Z radością uczę w tej Katedrze.
Z. S. : Dodatkowo wiele pracuje Pani ze studentami, którzy studiują w różnych klasach.
M. W. T: Tak, bo w zespołach mamy studentów uczących się grać na różnych instrumentach. Wszystkie zespoły prowadzone są w taki sposób, aby młodzi ludzie mieli kontakt nie tylko z pianistą, ale także z pedagogami uczącymi na innych instrumentach.
Z. S.: Pan Piotr prowadzi klasę skrzypiec, co wymaga także regularnej obecności na uczelni. Będąc koncertmistrzem NOSPR-u, występując jako solista i kameralista - niełatwo jest chyba pogodzić i zaplanować to wszystko.
P. T.: Najczęściej zaraz po powrocie z próby w NOSPR zaczynam uczyć. Wyjeżdżam z domu bardzo wcześnie i wracam bardzo późno. Muszę się przyznać, że jestem coraz bardziej rozmiłowany w nauczaniu i trudno by mi było zrezygnować z tej części życia zawodowego. Trudno byłoby także zrezygnować z grania – nie chcę, aby to zabrzmiało patetycznie, ale ja również oddycham dźwiękami. Ostatnio miałem trochę przerwy w graniu i chyba byłem niedobry w domu (śmiech).
Z. S.: Dźwięki muzyki wypełniają Państwu większość życia, chociaż czasem musi się znaleźć czas na ciszę, bo cisza też gra.
P. T.: Uciekamy czasem w góry, aby posłuchać ciszy.
Z dr hab. Moniką Wilińską-Tarcholik - pianistką i dr hab. Piotrem Tarcholikiem – skrzypkiem rozmawiała Zofia Stopińska 26 października 2017 roku w Przemyślu.