Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Mielecka Orkiestra Symfoniczna - Koncert Noworoczny 2022

5 stycznia, 2022r.,  godz. 19:00
Sala Widowiskowa Domu Kultury SCK w Mielcu

WYKONAWCY:
Mielecka Orkiestra Symfoniczna

Franciszek Wyzga - dyrygent

Tomasz Leyko - słowo

PROGRAM KONCERTU
• Kolędy : „Wśród nocnej ciszy”, „Lulajże Jezuniu”, „Mędrcy świata” (Jadwiga Huber – śpiew)
• Johann Strauss II – „Gazetki poranne” – walc op. 279
• Johann Strauss II – „Annen – polka” op. 117
• Johann Strauss II – “Wino, kobiety, śpiew” – walc op. 333
• Johann Strauss II – „Tritsch – tratsch” – polka op. 214
• Johann Strauss II – „Nad pięknym, modrym Dunajem” op. 314
• Emile Waldteufel – „Estudiantina” – walc op. 191
• Johann Strauss – Radetzky Marsch op. 228


Ubiegłoroczne wirtualne witanie Nowego Roku dla muzyków Mieleckiej Orkiestry Symfonicznej było doświadczeniem na tyle przykrym, iż nie wyobrażają oni już sobie celebracji w formie innej niż stacjonarna. Samotność sprzed 12 miesięcy boleśnie uświadomiła znaczenie melomanów w przedsięwzięciu stąd artyści, przekornie do wciąż doskwierających trudności i ograniczeń z entuzjazmem i zaangażowaniem przystępują do Koncertu, którego przesłanie w czasach obecnych staje się wręcz imperatywem: aby był dawką pozytywnej energii i prognostykiem udanych, a przede wszystkim spokojnych kolejnych 365 dni dla wszystkich…

 /tekst i fot. MOS/

Chcemy się ze wszystkimi dzielić sztuką muzyczną.

          Kiedy kalendarz pokazuje, że czas do zakończenia roku łatwo policzyć w godzinach, to nadchodzi czas podsumowań i różnych refleksji. Zastanawiamy się, co ważnego wydarzyło się w mijającym roku w naszym życiu, powracamy do wydarzeń, w których uczestniczyliśmy. Dlatego przed koncertami „Wiedeń moich marzeń – muzyczna podróż do czasów Franciszka Józefa”, którymi Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej oraz zaproszeni soliści i realizatorzy żegnali 2021 rok i witali 2022, poprosiłam o spotkanie panią prof. Martę Wierzbieniec, aby porozmawiać o tym, co wydarzyło się w 2021 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

         Kończący się rok był dla Pani i dla Filharmonii z wielu powodów trudny.
          - Rzeczywiście, to był bardzo trudny rok ze względu na ciągle panującą pandemię Covid-19. Cały 2021 rok przebiegał w niepewności, czy będziemy mogli zaprosić publiczność, czy będziemy mogli być obecni tylko w sieci.
Na początku roku faktycznie tak było. Koncert sylwestrowy i noworoczny odbył się na scenie Filharmonii, ale bez udziału publiczności. Dzięki współpracy Filharmonii z TVP3 Rzeszów, za co jestem niezmiernie wdzięczna, koncert został zarejestrowany i wyemitowany przez TVP Rzeszów. Kolejnym przedsięwzięciem ze stycznia 2021 roku była propozycja dla najmłodszej widowni „Bal w lesie Króla Lwa”, oczywiście także bez udziału publiczności. Koncert został zarejestrowany i wyemitowany w TVP3 Rzeszów.
          Bardzo dużo działo się u nas w lutym. Emisja programów na początku lutego odbyła się na stronach internetowych Filharmonii Podkarpackiej – m.in. koncert z pianistą Pawłem Kowalskim w roli solisty, a od Walentynek mogliśmy już zapraszać, w niewielkiej co prawda ilości, publiczność do Filharmonii. Koncertami dyrygowali m.in. Jan Miłosz Zarzycki, Robert Naściszewski, Massimiliano Caldi i Mirosław Jacek Błaszczyk.
           W kwietniu znów powróciliśmy do emisji koncertów w Internecie – m.in. wspaniały Koncert podwójny na obój, harfę i orkiestrę kameralną Witolda Lutosławskiego, w którym partie solowe wykonali Marek Mleczko – obój i Agnieszka Kaczmarek-Bialic – harfa, a poprowadził ten koncert Stanisław Krawczyński, ale była też II Symfonia D-dur op. 73 Johannesa Brahmsa pod dyrekcją Roberta Naściszewskiego, a także Koncert na obój C-dur KV 314 Wolfganga Amadeusza Mozarta z udziałem znakomitego oboisty Arkadiusza Krupy.
Kolejne koncerty w sieci to mi.in. Koncert fortepianowy Es – dur op. 60 Władysława Żeleńskiego, w którym partie solowe wykonał Piotr Sałajczyk, był też koncert z Suitami z opery „Carmen’ Georges’a Bizeta, poprowadzony przez Sebastiana Perłowskiego, a na początku maja (3 i 5) wystąpił też zespół „Da Camera”, natomiast w koncercie, który odbył się 7 maja, a dyrygował nim Jakub Chrenowicz, znalazła się II Symfonia C-dur op. 61 Roberta Schumanna.
           Od 21 maja mogliśmy znowu zaprosić publiczność i wtedy pan Tomasz Chmiel poprowadził koncert, w którym solistką była Olga Zado, a repertuarze znalazły się: Koncert fortepianowy g – moll op. 43 Ludomira Różyckiego i Symfonia G- dur nr 100 „Wojskowa” Józefa Haydna.
W programie ostatniego koncertu w maju znalazły się: Koncert fortepianowy g – moll op. 20 Józefa Wieniawskiego i Symfonia C-dur nr 1 Carla Marii von Webera, solistką była pianistka Joanna Ławrynowicz, a dyrygował Wojciech Rodek,
           W 180. rocznicę urodzin Antonina Dvořáka, podczas pierwszego czerwcowego wieczoru, publiczność wysłuchała Koncertu wiolonczelowego h-moll op. 104 i Suitę czeską op. 39 tego kompozytora. Partie solowe wykonał Tomasz Strahl, natomiast Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Jiří Petrdlik.
Sezon artystyczny zakończyliśmy oficjalnie 18 czerwca koncertem zatytułowanym „Taneczna wiosna” m.in. z utworami: Aarona Coplanda, Johna Williamsa i Henry Manciniego, którym dyrygował Mariusz Smolij.

           Dobrym pomysłem była zmiana terminu Muzycznego Festiwalu w Łańcucie z ostatniego tygodnia maja na ostatni tydzień czerwca.
            - Dwa dni po koncercie zamykającym sezon artystyczny 2020/2021, bo już 20 czerwca zainaugurowaliśmy, w formie hybrydowej, 60. Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Powiedziałam tak dlatego, że pierwszy koncert, który poprowadził maestro Massimiliano Caldi, w połowie był przekazem zarejestrowanego koncertu artystów z Mediolanu - I VIRTUOSI TEATRO ALLA SCALA również pod dyrekcją Massimiliano Caldi’ego. W części II na scenie Filharmonii Podkarpackiej wystąpiła orkiestra naszej Filharmonii.
Gościliśmy także znanego i sławnego pianistę Ivo Pogorelića, który w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, ale w Sali Filharmonii Podkarpackiej, wystąpił z recitalem złożonym z utworów Fryderyka Chopina.
            W sali balowej łańcuckiego Zamku wystąpili: Zemlinsky Quartet z Czech, który wykonał trzy kwartety smyczkowe Antonina Dvořaka, bardzo różnorodny program zaprezentowały skrzypaczka Liv Migal i pianistka Egle Staškute oraz Duo Fortepianowe Lucas & Arthur Jussen.
W sali Filharmonii można było zobaczyć i posłuchać operę „LA FORZA DEL MERITO” Marcello di Capua, kompozytora, który kiedyś rezydował na Zamku w Łańcucie. To było bardzo ciekawe doświadczenie i akcent regionalny o ciekawym zasięgu.
            Ta ostatnia edycja była szczególna, bo odbyła się w czasie pandemii, tuż po otwarciu się na publiczność. Był to także 60. Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Wszystko to już jest za nami i w tej chwili przygotowujemy już kolejną festiwalową edycję.

            Ogromne zainteresowanie było plenerowymi koncertami, które Filharmonia Podkarpacka zaproponowała w lipcu.
            - Absolutną nowością w działalności Filharmonii była organizacja koncertów plenerowych przed budynkiem Filharmonii. W lipcu odbyły się cztery takie koncerty. Bardzo Państwu dziękuję za tak ogromne zainteresowanie tymi przedsięwzięciami. Prawie we wszystkie wieczory pogoda dopisała. Wykonawcy byli zachwyceni nie tylko miejscem koncertu, ale także reakcją publiczności i nie ukrywam, że w tym sezonie koncertowym planujemy również zorganizować takie koncerty.

            Większość koncertów odbyła się w siedzibie Filharmonii, ale orkiestra występowała także w innych miastach i ośrodkach muzycznych.
             - Oczywiście Filharmonia realizowała także koncerty w ramach programu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. To są koncerty na terenie naszego województwa. Były też koncerty na zaproszenie w innych miejscach – m.in. Orkiestra gościła w Radziejowicach (nie po raz pierwszy), odbył się także koncert podczas Festiwalu w Busku Zdroju i tę współpracę także sobie bardzo cenimy.
             Z powodu pandemii i przez wprowadzenie różnego rodzaju obostrzeń nie mogły się odbyć koncerty zagraniczne zaplanowane na 2021 rok. Najbliższy planowany w Preszowie na Słowacji został przełożony, ale nie wiadomo, kiedy się odbędzie.

             Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej była zaangażowana jako zespół towarzyszący pianistom w finałach II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie.
              - We wrześniu miało miejsce wielkie przedsięwzięcie, którego organizatorem jest Narodowy Instytut Muzyki i Tańca w Warszawie, a Filharmonia Podkarpacka jest jego współorganizatorem.
Konkurs odbył się pod Patronatem Honorowym Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy, a finansowany był przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Druga edycja spotkała się z jeszcze większym zainteresowaniem tych, którzy przyjechali, żeby pomimo tych pandemicznych warunków wziąć w tym konkursie udział, jak i ze strony publiczności oraz mediów.
Warto tu jeszcze wspomnieć, że koncert laureatów odbył się w Rzeszowie, a także został powtórzony w Filharmonii Narodowej w Warszawie, oczywiście z udziałem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej.

             Po kilkunastu dniach Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej rozpoczęła sezon artystyczny 2021/2022
             - W październiku rozpoczęliśmy nowy sezon z udziałem znakomitych solistów - pani Edyty Piaseckiej - sopran i pana Sławomira Naborczyka - baryton, a orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Massimiliano Caldi. Kolejne wieczory ciągle udaje nam się prowadzić z udziałem publiczności i mam nadzieję, że tak będzie również w 2022 roku.

             W pandemicznym czasie koncertowaliście za granicą, bo niedawno występowaliście w Rzymie.
              - Ten 2021 rok orkiestra zakończyła także wspaniale, bo udało nam się wyjechać do Rzymu, gdzie odbył się koncert przy współpracy z Fundacją SOAR.
Filharmonia była tylko współorganizatorem, bowiem organizacją zajmowała się Fundacja SOAR i myślę, że kolejne przedsięwzięcia zaplanowane za granicą na 2022 rok - niektóre, jak na przykład koncert w Fatimie, były już dwukrotnie przekładane i wreszcie będą się mogły odbyć. Czego oczywiście wszystkim artystom i sobie życzę.

             Tym razem koncerty sylwestrowy i noworoczny odbywają się na szczęście z udziałem publiczności, ale organizatorzy przez cały czas muszą czuwać, aby wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami pandemicznymi.
             - Jesteśmy oczywiści optymistami, ale zdajemy sobie sprawę z niezwykle trudnej sytuacji, jaką aktualnie obserwujemy. Mam gorącą prośbę do Państwa o uszanowanie wprowadzonych zasad, którym musimy się podporządkować.
             Musimy zapytać Państwa o szczepienia, o paszporty covidowe. Niektórzy są z tego powodu bardzo niezadowoleni, ale jeśli okazujemy zaświadczenia o szczepieniu, to więcej osób może uczestniczyć w koncertach. Gdybyśmy nie żądali okazania tych dokumentów, to moglibyśmy wypełnić tylko 30% miejsc na widowni, natomiast jeśli Państwo okażą paszporty, to w koncertach może uczestniczyć większa liczba chętnych melomanów. Dlatego prosimy o zachowanie spokoju, dystansu oraz braku nerwowości. Tego sobie życzmy na 2022 rok patrząc z optymizmem w przyszłość i myślę, że spotkania z muzyką będą temu optymizmowi służyć, bo muzyka dostarcza radości, pozwala oderwać się od trudnej, meczącej, czasem smutnej rzeczywistości. Na pewno także przychodzący do Filharmonii mają wśród swoich rodzin i znajomych osoby, które w 2021 roku zmarły. Wszystkim Państwu współczujemy i tym bardziej prosimy o zrozumienie wszystkich obostrzeń, których jesteśmy zobowiązani przestrzegać. Robimy to po to, żebyśmy mogli się wszyscy czuć bezpiecznie.

             Z wielką radością obserwuję, że na widowni pojawia się coraz więcej młodych ludzi.
              - Filharmonia jest otwarta dla wszystkich i programy, które proponujemy, są bardzo zróżnicowane. Nasza oferta jest tak bogata, że może być przeznaczona dla ludzi w każdym wieku i z różnym przygotowaniem. Nie zawsze programy koncertów wypełnione są muzyka klasyczną, tak zwaną poważną, chociaż od wielu lat powtarzam, że jest to muzyka ważna.
              Cieszymy się i czekamy na wszystkich Państwa, którzy jeszcze nie byli w filharmonii. Zachęcam do zapoznania się z nasza ofertą programową. Cieszymy się, że nie opuszczają nas w tym trudnym czasie również stali melomani. Chcemy się ze wszystkimi dzielić sztuką muzyczną.

Z prof. Martą Wierzbieniec, Dyrektorem Naczelnym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozmawiała Zofia Stopińska 30 grudnia 2021 roku.

Filharmonia Podkarpacka 3 800

                                 Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

Iza Połońska: "Istotą uprawiania naszego zawodu jest kontakt z publicznością"

         Zapraszam na spotkanie z Izą Połońską, znakomitą wokalistką śpiewającą w różnych stylach, od klasyki po piosenkę aktorską i jazz. W pandemicznym czasie Artystka pozostała nadal aktywna, kreując nowe projekty i nagrania.
         22 listopada miała miejsce premiera kolejnego albumu Izy Połońskiej z piosenką poetycką, zatytułowanego „SING! Osiecka”, a zawierającego 13 znanych i lubianych piosenek z tekstami Agnieszki Osieckiej w nowych aranżacjach Leszka Kołodziejskiego. Album jest ostatnią produkcją Andrzeja Adamiaka, legendarnego lidera zespołu Rezerwat. Warto po ten krążek sięgnąć, bo jest pod każdym względem wyjątkowy.

          Śpiewa Pani inaczej niż zdecydowana większość współczesnych piosenkarzy, ale koncerty, z którymi wystąpiła Pani niedawno w Filharmonii Podkarpackiej i w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej w ramach festiwalu „Viva Polonia! Ku pokrzepieniu serc”, dowiodły, że taki sposób przekazu cieszy się ogromnym powodzeniem u publiczności. Piosenka aktorska, piękne poetyckie teksty podbijają serca szerokiego grona publiczności.
           - Jestem przede wszystkim ze świata muzyki klasycznej i ze świata teatru, a tam określone reguły i warsztat są podstawą do jakiegokolwiek działania i akurat mnie niesłychanie determinują. Istotną sprawy jest dla mnie przekazanie tekstu, bo uważam, że w piosence, która jest utworem literacko-muzycznym (ta kolejność nie jest przypadkowa), tekst jest tym, co nas prowadzi. Muzyka ów tekst unosi lub nie. Staram się wybierać piosenki, w których tekst i muzyka uzupełniają się, są w pewnym sensie nierozerwalne.

          Bardzo szybko, prawie natychmiast nawiązuje Pani kontakt z publicznością. Przekonałam się o tym „na własnej skórze”. Zostałam zaangażowana niemal zaraz, jak zaczęła Pani śpiewać pierwszą piosenkę w czasie koncertu w Kąśnej Dolnej.
          - To bardzo miłe, co Pani mówi, dziękuję i cieszę się! Uważam, że istotą uprawiania naszego zawodu jest kontakt z publicznością. Prawdziwie spełniam się na koncertach właśnie. Zwykłam mówić, że scena jest moim domem, jest moim właściwym miejscem i bardzo to kocham. Pragnę przeżywać wspólnie z ludźmi piosenkę w czasie rzeczywistym. Na tym polega uprawianie tego zawodu. Tego nie daje żadna płyta i żadne nagranie. Zawsze niesłychanie się cieszę kiedy mogę ludzi ze sobą zabrać w podróż ze słowem i z muzyką.

          Bardzo żałuję, że nie mogłam być na koncercie w Rzeszowie, gdzie towarzyszyły Pani również symfoniczne brzmienia, ale w Kąśnej Dolnej towarzyszyły Pani cztery wiolonczele i akordeon, i ten skład był idealny do repertuaru. Większość piosenek pochodziła z poprzedniej płyty zatytułowanej „Pejzaż bez ciebie”, wydanej w 2019 roku.
          - Tak, na płycie znalazły się tylko piosenki pana Jeremiego Przybory i pana Jerzego Wasowskiego. Leszkowi Kołodziejskiemu udało się rozpisać wybrane piosenki na cztery wiolonczele i akordeon, czyli dokonać czegoś, czego jeszcze nikt nie zrobił. Wielką radością jest fakt, iż towarzyszy nam w tym projekcie znakomity Polish Cello Quartet, w składzie: Tomasz Daroch, Adam Krzeszowiec, Wojciech Fudala i Krzysztof Karpeta. Każdy z Nich aktywnie i z sukcesami działa solistycznie. Wszyscy razem podeszliśmy do nagrywania z wielką pokorą i z ogromną estymą dla tych piosenek. Śpiewanie wśród tak znakomitych wiolonczel i akordeonu jest niesłychaną przyjemnością. Każdy nasz wspólny koncert jest świętem, bo to jednak niepopularny skład.

          Podczas koncertu wszyscy wspaniale muzykowali i wykonanie oraz cała oprawa (światła, realizacja dźwięku) były idealne, co z pewnością wpłynęło na zachwyt publiczności. Cieszę się, że płyta „Pejzaż bez ciebie” jest dostępna, bo ona ciągle jest aktualna i jeszcze bardzo długo będzie „towarem poszukiwanym”, jeśli świetną płytę można określić słowem towar.
           - Pozostaje mi mieć nadzieję, że tak właśnie będzie. Nieraz mówiłam, że "Pejzaż bez Ciebie" jest dla mnie wyjątkowy - zadedykowałam ją przecież Dominikowi, ale jest ona także listem dla moich dzieci w przyszłości i dzisiaj, patrząc na to z perspektywy ostatnich lat, także listem do siebie samej w przyszłości. Cieszę się, że powstała.

          Zapytam jeszcze o wrażenia z koncertów w Rzeszowie i Kąśnej Dolnej.
          - Na pewno skład zespołu towarzyszącego był inny i ilość osób słuchających, ale jest coś, co łączy te oba koncerty. Coś takiego, co można nazwać komunikacją międzyludzką, którą Państwo w tym regionie Polski mają na szczególnym poziomie, co mnie zawsze ogromnie wzrusza. Kontakt z rzeszowską orkiestrą od pierwszej próby był fantastyczny. Orkiestra chciała z nami grać, chciała także byśmy to odczuli. Oczywiście to jest także moja, mojego zespołu rola i przede wszystkim dyrygenta, żebyśmy znaleźli porozumienie w muzyce oraz porozumienie międzyludzkie, bo przecież muzyki nie da się uprawiać, jeżeli nie ma porozumienia na linii człowiek – człowiek. Ono być musi. Dyrygował nami Adam Klocek, który świetnie zna cały materiał, i z którym bardzo lubimy współpracować.
Adam doskonale rozumie moje środki wyrazu co jest sporym ułatwieniem, bo już na etapie pierwszych prób przygotowuje orkiestrę tak byśmy mogli zespolić się w dźwięku i w emocji kiedy do orkiestry dołączamy. Nie musimy sobie nic tłumaczyć. Taki komfort daje tylko ilość wspólnie zagranych koncertów.

          Drugi koncert kameralny w Kąśnej Dolnej, czyli w miejscu, które jest perłą tego regionu, z fantastycznymi gospodarzami, którzy byli znakomicie przygotowani na naszą wizytę i na koncert. Życzyłabym sobie, by każde miejsce, do którego jadę, było w takim stopniu oddane sztuce i drugiemu człowiekowi. Wszystko było przygotowane perfekcyjnie, wszyscy służyli pomocą. Nie umiem mówić o tym bez entuzjazmu, bo zarówno organizatorzy, jak i wszyscy, którzy przyszli lub przyjechali (były osoby, które pokonały 200 i 300 km), to niezapomniane wrażenia, dla mnie na pewno. Sala była pełna i publiczność bardzo żywo reagująca. Zdecydowanie jest to jeden z moich ukochanych regionów do koncertowania. Z wielką radością będę do Państwa wracać.

          Ciągle trwająca pandemia ogranicza wielu artystów, a Pani ciągle rozwija skrzydła, bo w ostatnich latach powstały bardzo ciekawe projekty, o których warto powiedzieć.
          - Jestem osobą nie znoszącą bezczynności, długiej pauzy i moja wyobraźnia oraz moje potrzeby realizowania nowych projektów nie dają mi spokoju. Może to jest nawet chorobliwe, ale wydaje mi się, że ja bez tego nie potrafię funkcjonować. To moja ogromna siła, która mi pozwala żyć, starać się, mieć swoją przestrzeń.
          W czasie pandemii powstał projekt „Krajewski Symfonicznie”, z którym występowaliśmy już wiele razy w różnych odsłonach, a niedługo będziemy też w Centrum Jordanki w Toruniu grać z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną.
          Mam także maleńki projekt pandemiczny „Wystarczy być”, który stoi jakby na drugim biegunie moich muzycznych poszukiwań. Śpiewam w nim głównie piosenki z tekstami Magdy Czapińskiej, na gitarze towarzyszy mi Witold Cisło, kompozytor i multiinstrumentalista. Bardzo ciekawe doświadczenie, jak powrót do korzeni, ponieważ tak zaczynałam śpiewać. Moja przyjaciółka, która dziś jest świetną panią doktor psychiatrą grała na gitarze, razem wygrywałyśmy pierwsze konkursy jeszcze w szkole podstawowej.

           Te dwa projekty są jak dwa bieguny, inny rodzaj brzmienia, inne frazowanie, zupełnie inne środki wyrazu. Kiedy staję przed orkiestrą symfoniczną i mam ogromną falę dźwięku za sobą śpiewam inaczej , niż wtedy kiedy jestem tylko z samą gitarą i w pewnym sensie szepcę ludziom do ucha. Bardzo rozwijające dla mnie jako wokalistki i jako muzyka przeciwieństwa.

           Często sięga Pani po teksty Wojciecha Młynarskiego.
            - „Młynarski symfonicznie” jest to projekt, w którym śpiewają ze mną Zbyszek Zamachowski i Janek Młynarski. Czasami są razem, a czasami na przemian. Ufam, iż uda nam się zarejestrować ten materiał na płycie, pracuję nad tym od jakiegoś czasu.
           Mamy też ciągle w planach duży projekt symfoniczny z piosenkami Magdy Czapińskiej, w którym wystąpię z panią Magdą Umer i z Mietkiem Szcześniakiem, ale to przedsięwzięcie ciągle czeka na pewność pełnych sal koncertowych.

           Większość Pani publiczności, która przychodzi na Pani koncerty, a nawet Pani wielbiciele często nie wiedzą, że ukończyła Pani Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Łodzi i zaczynała Pani karierę śpiewaczki operowej.
            - Przyznam, że zupełnie nie oczekuję takiej wiedzy od publiczności. W naszym środowisku zwykło się mówić, iż to nie stopnie naukowe grają, czy śpiewają. Wychodząc na scenę jesteśmy wszyscy sobie równi. Naszym zadaniem jest wytworzyć dialog z innymi ludźmi. Obudzić ich wyobraźnię, emocje, pokazać jakieś piękno. Scena jest w pewnym sensie uświęconym miejscem, gdzie tytuł magistra, doktora czy profesora nie ma zupełnie znaczenia.
           A wracając do wątku operowego, chyba jednak bardziej byłam i jestem nadal kameralistką. Mam w swoim repertuarze sporą ilość liryki wokalnej, chociaż oczywiście były także doświadczenia operowe. Patrząc na własną drogę z perspektywy czasu, muszę stwierdzić, że w świecie muzyki klasycznej znalazłam się trochę przez przypadek. Co prawda skończyłam klasę fortepianu w szkole muzycznej II stopnia, ale nie chciałam dłużej kontynuować tej drogi. Chciałam zostać aktorką. Uczestniczyłam w zajęciach z impostacji głosu u pani prof. Haliny Romanowskiej, przygotowywałam się do egzaminów do Szkoły Filmowej na Wydział Aktorski. Na jednej z lekcji Pani Profesor po zaśpiewanej przeze mnie pieśni Jana Galla powiedziała: "popatrz na moje przedramię, mam gęsią skórkę i wszystkie włosy mi stanęły dęba, zdawaj też koniecznie do nas". To "do nas" znaczyło Wydział Wokalno-Aktorski. Posłuchałam, ukończyłam ten kierunek i prawie przez 20 lat śpiewałam muzykę klasyczną.

            Ukończyła Pani studia podyplomowe we wrocławskiej Akademii Muzycznej w klasie prof. Christiana Elssnera, uczestniczyła Pani w kursach mistrzowskich, prowadzonych między innymi przez wielką Teresę Żylis-Garę, która cudownie śpiewała i była też świetnym pedagogiem.
             - Tak, to był wielki zaszczyt móc pracować z wielką Teresą Żylis-Gara. Miałam wielkie szczęście spotykać Divinę także prywatnie. Dużo razem pracowałyśmy. Umiała poskromić moje zapędy do nad ekspresji na rzecz wysublimowanego wykonawstwa, w którym nie szasta się głosem na prawo i lewo. Przeżyłam długi okres fascynacji wykonaniami i postacią Maestry, nawet moja praca magisterska dotyczyła Teresy Żylls-Gara i Jej wspaniałych ról mozartowskich, zresztą ta fascynacja trwa do dziś. Jest niezmienna. Nikt nie zaśpiewał dotąd lepiej Donny Elwiry, czy Desdemony. Być może zaskoczę panią, ale bardzo dużo z tego, co robię dzisiaj, zawdzięczam Maestrze. Była znakomitą interpretatorką, aktorką, ale przede wszystkim fantastycznie potrafiła pomóc umiejscowić głos w tzw. średnicy. Poświęcałyśmy na to godziny wspólnej pracy.

            To samo potrafił robić prof. Elssner, u którego skończyłam studia podyplomowe we Wrocławiu i który otworzył mi oczy na fizjologię głosu. Spod Jego ręki wyszło wielu fantastycznych śpiewaków, którzy dziś osiągają wyżyny w świecie operowym na całym świecie. Od prof. Elssnera dowiedziałam się po raz pierwszy, iż śpiewanie jest przedłużeniem mowy. Proste zdanie, które przewróciło mój młody śpiewaczy świat do góry nogami. Po kilku latach kiedy udałam się na lekcje mistrzowskie do Hamburga do prof. Ingrid Kremling-Domansky i usłyszałam, że moja średnica jest moim skarbem, a następnie powtórzył to wielki Tom Krasue w Madrycie, zrozumiałam, że dana mi była wiedza, a dzięki właściwym ćwiczeniom umiejętność, by śpiewać to co najbardziej mi w duszy gra, czyli piosenkę. Wbrew pozorom po śpiewaniu klasycznym bardzo trudno wrócić do prostej impostacji. Jest to możliwe tylko przy tzw. stabilnej średnicy.

            Był czas, kiedy współpracowała Pani z panem Piotrem Hertlem.
            - Piotr uczył mnie interpretacji piosenki. Był świetnym kompozytorem, do niego należy muzyka do serialu Dom i do bajki Miś Uszatek, do piosenki "Parasolki"... Piotr był również świetnym pedagogiem, uczył w łódzkiej Szkole Filmowej na Wydziale Aktorskim, u nas w Akademii Muzycznej w Łodzi powadził Pracownię Kompozycji Komputerowej, przez wiele lat pełnił też funkcję Dyrektora Muzycznego Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pracował z aktorami, rozumiał doskonale specyfikę piosenki aktorskiej.
Mogę powiedzieć, że te pierwsze moje inklinacje z piosenką "na serio" były z Piotrem.
            Byłam na drugim roku studiów, kiedy mnie zaprosił do wspólnych nagrań i zarejestrowaliśmy kilka piosenek dla Telewizji Łódź. Wtedy nagrywałam pierwszy raz w Radio Łódź.
Potem mnie nie było przez jakiś czas w Polsce, a kiedy wróciłam Piotr po długiej chorobie zmarł i wtedy rozpoczęłyśmy z pianistką Aleksandrą Nawe duży projekt "Zielony pejzaż" wskrzeszający te piosenki, a potem następny i następny.
Na podstawie piosenek Piotra napisałam swoją pracę doktorską, bardzo chciałam w ten sposób oddać cały mój szacunek i wdzięczność, które dla Niego posiadam, wdzięczność za wszystko, czego mnie nauczył.

            To pierwsza praca w historii Akademii Muzycznej w Łodzi na temat piosenki aktorskiej.
            - Jest to także pierwsza praca w Polsce w dziedzinie wokalistyki na temat piosenki aktorskiej. Wiem, że teraz powstają kolejne w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.

            Słyszałam, że jest Pani także trenerem wokalnym, czyli przygotowuje Pani aktorów do spektakli, w których trzeba śpiewać.
             - Bardzo lubię pracować z ludźmi nad głosem, bo uważam, że głos jest integralną częścią nas i sposób, w jaki jesteśmy w stanie ów głos z siebie wydobywać na zewnątrz, bardzo dużo mówi o naszej integralności w środku nas, o naszej psychice i kondycji. Doświadczenia te zbieram również dla samej siebie, rozwijając i swój warsztat przy okazji. Praca z aktorem jest zawsze pewnego rodzaju misterium. Należy umieć dobrze odczytać intencje reżysera i pomóc aktorowi znaleźć właściwą drogę, tutaj nie ma żadnych schematów i dróg na skróty. Fascynujący proces, egzaminujący zawsze od nowa całe moje doświadczenie wykonawcze i pedagogiczne. Z drugiej strony praca z naprawdę świadomym siebie aktorem daje wokaliście niekiedy wgląd w nieograniczoność organiki ludzkiej. Zdarzają się prawdziwe cuda. Mogę o tym snuć opowieść godzinami... zanudziłabym panią.

            Słyszałam również o lekcjach uwalniania głosu u osób ze sfery biznesu.
            - Tutaj podobnie, moja praca polega na tym, żeby ludzie, mieli świadomość swojej integralności, bądź jej braku. Ważne by nie czuli, iż głos jest czymś oddzielnym od ich ciała i od psychiki. Głos zawsze zdradza wszystko to, co najbardziej w nas ukryte. Osoby, które do mnie przychodzą, nie muszą mi w słowach opowiadać o tym co w nich się dzieje. Wystarczy, że ktoś powie jakieś zwykłe zdanie. Ja je słyszę i potrafię wyczytać, co się w jego psychice dzieje .Często wzbudza to zdziwienie i niedowierzanie. To bardzo delikatna praca. Potrzeba w niej dużo zaufania z obu stron.
Bardzo ważna jest też świadomość używania słowa, bo ostatnio obserwuję wielką zapaść w tej dziedzinie.
Wszystko to jest istotne zwłaszcza teraz, kiedy większość spotkań odbywa się online i pokazujemy się innym ludziom w wersji – głos i obraz. A to co innego dla mózgu odbiorcy niż wtedy, kiedy widzimy się na żywo i odbieramy wzajemnie pełnią naszych zmysłów. Dobrze mieć świadomość, że wtedy pewne elementy są bardziej istotne, determinują nasz sukces w przekazywaniu treści.

            Wiele można się od Pani nauczyć będąc na Pani koncertach. Z wielką przyjemnością wszyscy słuchają, jak Pani prowadzi te koncerty. Ważne jest także to, co dzieje się zaraz po koncercie, że znajduje Pani czas na spotkanie z publicznością. Mnóstwo osób chce do Pani podejść, zamienić parę słów, poprosić o autograf, zrobić pamiątkowe zdjęcie…
            - Prawdę mówiąc nie potrafię inaczej. Każda osoba na koncercie jest moim wspaniałym gościem. Jest to przecież Ktoś, kto zechciał kupić bilet i przyjść mnie posłuchać. Oznacza to też, iż zadał sobie trud, żeby mnie znaleźć (nie idzie za mną medialna popularność), wydać pieniądz na koncert, często także zostać po koncercie i pokazać jak bardzo mu się podobało. Jakże mogłabym inaczej, w moim świecie to niemożliwe. Jestem zawsze obdarowana Państwa obecnością i nie mogę nie odpowiedzieć tym samym. Mam swoją prawdziwie fantastyczną publiczność, za co każdemu z Państwa osobno dziękuję.

            Jak Pani godzi tak wiele obowiązków, bo jest Pani głową rodziny, wiele czasu zajmują przygotowania do koncertów i podróże. Musi Pani wszystko bardzo dokładnie planować z zegarkiem i notatnikiem.
            - Nie da się logistycznie inaczej tego układać. Chcę powiedzieć, że mam naprawdę wspaniałe dzieci, które stały się bardzo szybko samodzielne. Julek ma już 7 lat, a Karinka 14 i potrafią być bardzo zdyscyplinowane i pomocne. Bardzo dużo pomaga mi także moja Mama, i myślę, że bez Mamy cała moja działalność nie miałaby racji bytu, nie potrafiłabym sama tego wszystkiego spiąć.

            Czy dzieci interesują się muzyką?
            - Córka przez kilka lat uczyła się grać na wiolonczeli i mimo, że wygrała konkurs regionalny, będąc w czwartej klasie zrezygnowała, bo jednak nie była to jej droga. Aktualnie gra na gitarze i pisze swoje piosenki, uczy się języków obcych, to jest jej pasja. A syn rozpoczął naukę gry na flecie w szkole muzycznej. Ma spory talent muzyczny i będziemy go wspierać w rozwoju. Co będzie dalej, jaką wybierze przyszłość – zobaczymy.

            Kończąc nasze spotkanie, życzę dużo zdrowia dla całej rodziny, a Pani dużo sił do dalszej działalności, bo każdy koncert jest dowodem, jak Pani jest nam – publiczności potrzebna.
             - Ogromne dziękuję za te słowa, bardzo ich potrzebuję.
Mam wielkie szczęście, że śpiewam w tak przeróżnych konfiguracjach, także w salach filharmonicznych, ze wspaniałymi, symfonicznymi składami. W pewnym sensie wynosimy tym samym tzw. piosenkę z tekstem na piedestał. Wyżej się już nie da w świecie muzycznym. Należy pokazywać ludziom wartościowe piosenki, ale w inny sposób, niż to się dzieje w typowo komercyjnym świecie. Trzeba to robić z ogromną wrażliwością i poczuciem, że to bardzo potrzebne, byśmy mogli zachować najszlachetniejszą nutę polskiej kultury. Ale do tego potrzeba Państwa - Publiczności, bez Państwa nie ma nas.

Zofia Stopińska

Pół wieku w służbie Pani Muzyce

          Bardzo mnie zasmuciła wiadomość o śmierci ś.p. Stanisława Kucaba, wieloletniego nauczyciela gry na akordeonie, a także Kierownika sekcji akordeonu i organów w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego w Przemyślu.
          Był wybitnym nauczycielem, cenionym przez współpracowników i uczniów. Cieszył się uznaniem wybitnych akordeonistów i wielu nauczycieli gry na tym instrumencie w całej Polsce.
Pozostanie w naszej pamięci jako dobry, życzliwy człowiek, wybitny nauczyciel, głęboko oddany swoim uczniom.

          Pan Stanisław Kucab zmarł 26 grudnia 2021 r. Jego śmierć jest ogromną stratą dla świata muzyki.

          Msza św. żałobna zostanie odprawiona 28 grudnia 2021 roku o godzinie 14:00 w Kościele św. Stanisława Biskupa przy ul. Zofii Chrzanowskiej 11 w Przemyślu (Lipowica). Ceremonia pogrzebowa odbędzie się po Mszy św. na Cmentarzu Komunalnym na Zasaniu w Przemyślu.

świece

 

          Pragnę przybliżyć sylwetkę ś.p. Stanisława Kucaba przypominając wywiad, który miałam przyjemność przeprowadzić w grudniu 2016 roku. Chcę zachować w pamięci ś.p. Stanisława Kucaba takim, jak na zamieszczonym powyżej zdjęciu.

 

          Pół wieku w służbie Pani Muzyce

          Wywiad z Panem Stanisławem Kucabem.

          W ramach 24 Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Akordeonowej w Przemyślu – 9 grudnia w Sali Lustrzanej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych odbył się uroczysty Benefis Stanisława Kucaba – wybitnego pedagoga, twórcy przemyskiej szkoły akordeonowej oraz jej największych sukcesów. Wychował wielu absolwentów, wśród których wielu zdobyło indeksy wydziałów instrumentalnych Akademii Muzycznych w Polsce. Jego uczniowie brali udział w licznych przesłuchaniach i konkursach regionalnych, ogólnopolskich i międzynarodowych zdobywając liczne laury i zwyciężając w wielu z nich.
          Jako wybitny pedagog Pan Stanisław Kucab otrzymał wiele nagród i wyróżnień – m.in.: Medal Komisji Edukacji Narodowej, Złoty Krzyż Zasługi, Nagrodę II stopnia Ministra Oświaty i Wychowania, Nagrodę Indywidualną II stopnia Dyrektora Centrum Edukacji Artystycznej, Zasłużony dla Województwa Przemyskiego - nagroda Wojewody Przemyskiego, Nagroda Kuratora Oświaty i Wychowania. Kariera pana Stanisława Kucaba nie wiąże się wyłącznie z pracą pedagoga. Pracował także jako Wizytator w Wydziale Kultury i Sztuki przy Urzędzie Wojewódzkim w Przemyślu, Konsultant akordeonu w Okręgowym Zespole Metodyczno-Programowym przy Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie, był członkiem Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków. Posiada II stopień specjalizacji w zakresie nauki gry na akordeonie przyznany przez Centralną Komisję Kwalifikacyjną w Szkolnictwie Artystycznym. Wielokrotnie zasiadał jako członek jury na konkursach regionalnych, ogólnopolskich i międzynarodowych.

          Trudno uwierzyć, że w tym roku mija 50 lat pracy pedagogicznej Pana Stanisława Kucaba. Wielu jego wychowanków ukończyło studia na wydziałach instrumentalnych Akademii Muzycznych i są to dzisiaj cenieni instrumentaliści i pedagodzy. Wymienię tylko trzech – pan Dariusz Baszak – dyrektor Międzynarodowych Festiwali Muzyki Akordeonowej w Przemyślu, zastępca dyrektora Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych i nauczyciel Akordeonu, prof. Klaudiusz Baran – Rektor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, znakomity wirtuoz grający na akordeonie i bandoneonie, oraz dr Eneasz Kubit związany z Akademią Muzyczną w Łodzi, również wyśmienity akordeonista i kameralista.

          Podczas wspaniałego Benefisu podkreślał Pan kilkakrotnie, że jest Pan dumny ze swoich wychowanków.
           - Tak. Wychowanków mam przewspaniałych. Są już ukształtowanymi muzykami i każdy ma spory dorobek. Największe chyba osiągnięcia zawodowe ma prof. Klaudiusz Baran, który jest rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Drugi to dr Eneasz Kubit, pracownik naukowy w Akademii Muzycznej w Łodzi. Ważne stanowiska zajmują także Dariusz Baszak – zastępca dyrektora Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu, Tomasz Dolecki jest kierownikiem sekcji akordeonu z Szkole Muzycznej w Lubaczowie, a wspaniałym nauczycielem najmłodszego pokolenia jest Sławomir Wilk, który uczy w szkołach muzycznych w Przeworsku i w Przemyślu. Dumny jestem z wielu moich wychowanków, trudno wymienić wszystkich, bo to wielu wspaniałych muzyków i nauczycieli.

           Większość z nich pracuje w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą, ale utrzymują z Panem kontakt.
           - Oczywiście. Piszemy listy, dzwonimy do siebie, a czasem się spotykamy. Niestety, te spotkania odbywają się rzadko, bo każdy z nich jest bardzo zajęty prowadząc działalność koncertową i pedagogiczną. Kilka miesięcy temu odbyło się takie spotkanie w niewielkim gronie, mówiliśmy o pracy i różnych sukcesach, i przygodach podczas wyjazdów na konkursy ogólnopolskie i międzynarodowe. Eneasz Kubit zaproponował, żeby o tym wszystkim opowiedzieć na spotkaniu dla większego grona osób zainteresowanych muzyką podczas Festiwalu Akordeonowego. Pozostali koledzy z entuzjazmem przyjęli tę propozycję. Opowiadać było o czym, bo przecież wyjazdy na konkursy związane były z ciekawymi historiami. To nie było tak, jak dzisiaj – wystarczy tylko złożyć zgłoszenie i można pojechać na konkurs. Kiedyś najczęściej było to związane z eliminacjami – trzeba było jechać do Warszawy, zakwalifikować się, a jeżeli to był wyjazd zagraniczny, potrzebne były dodatkowe czynności proceduralne – trzeba było otrzymać książeczkę walutową itd.

           Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak rozpoczął Pan naukę gry na akordeonie? Kto odkrył talent muzyczny u młodego Stanisława Kucaba?
           - Rozpoczynałem naukę gry na akordeonie będąc uczniem klasy siódmej szkoły podstawowej. Mój pierwszy nauczyciel założył wówczas Ognisko Muzyczne w Pruchniku. Zacząłem chodzić do tego Ogniska, bo zadbała o to maja mama, która miała bardzo ładny głos i zawsze wykonując jakieś prace domowe śpiewała – w rodzinie nazywana była Santorką. Rozpocząłem naukę w ognisku i wkrótce pan Roman Olejarz, mój nauczyciel akordeonu, zauważył, że zrobiłem większe postępy od pozostałych i zaproponował mi przejście do drugiej klasy do Szkoły Muzycznej w Jarosławiu. Jak ukończyłem trzecią klasę w tej szkole, to pamiętam takie spotkanie po zagraniu podczas lekcji „Polki – Dziadek”. Słyszał moją grę ówczesny dyrektor Szkoły pan Henryk Paraniak i uznał to za wielki sukces. Powiedział wówczas: „…grasz już całkiem dobrze, a my otwieramy nowe ognisko muzyczne w Bobrówce i bardzo potrzebujemy nauczyciela akordeonu”. I tak się stało, że w 1966 roku, po trzech latach nauki, rozpocząłem pracę na pół etatu w Bobrówce. Bardzo się starałem i klasa akordeonu była każdego roku większa. Widząc moje osiągnięcia dyrektor do Bobrówki skierował innego nauczyciela, a mnie przeniósł do Jarosławia. Uczyłem w Ognisku Muzycznym, a równocześnie uczyłem się w średniej szkole muzycznej. Trafiłem do orkiestry akordeonowej, którą prowadził pan Krzysztof Milczanowski – nauczyciel średniej szkoły muzycznej w Przemyślu i zaproponował mi, abym nie kończył podstawowej szkoły muzycznej w Jarosławiu, tylko żebym po czterech latach zdawał egzamin do szkoły średniej. Tak się też stało. Przez cały okres nauki w szkole średniej pracowałem w szkole podstawowej za wyjątkiem jednego roku, kiedy zdawałem maturę.

           Podczas studiów także Pan pracował.
           - Po ukończeniu szkoły średniej podjąłem naukę w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach w klasie akordeonu prof. Joachima Pichury. Ten wspaniały pedagog wiedział, że mam na swoim koncie spore doświadczenia pedagogiczne i zaproponował mi pracę w Ognisku Muzycznym w Mysłowicach. Trwało do 1974 roku, bo wówczas zawarłem związek małżeński z moją żoną Anną i wówczas pan Bronisław Borciuch - dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej w Przemyślu i pan Wojciech Lewandowski, Wizytator Województwa Przemyskiego, zaproponowali mi, abym rozpoczął pracę w Przemyślu zastępując pana Krzysztofa Milczanowskiego, który już odszedł z Przemyśla i rozpoczął pracę w Rzeszowie. Miałam jeszcze przed sobą dwa lata studiów, kiedy rozpocząłem pracę w Państwowej Szkole Muzycznej w Przemyślu. Moje sekcja rozwijała się szybko, bo kiedy powstała Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna w Przemyślu, to miałem już bardzo dużo uczniów. Wówczas też poprosiłem o zatrudnienie większej ilości nauczycieli gry na akordeonie. Na początku było nas trzech, a później więcej.

           Uczył Pan wielu młodych ludzi grać na akordeonie. Każdy uczeń jest inny, każdego trzeba inaczej mobilizować do pracy.
           - Miałem wielu uczniów, zawsze więcej było godzin, niż przewiduje jeden etat. Był nawet taki rok, że dyrektor wysyłał specjalne pismo do Ministra Kultury o zgodę na pracę na trzech etatach, bo tak dużo młodych ludzi chciało się uczyć grać na akordeonie. Różnych uczniów miałem. Sporo czasu poświęcałem także tym, którzy byli mniej zdolni. Uważałem, że jak chcą, powinni ukończyć szkołę muzyczną I stopnia. Później zwykle sami decydowali, że już dłużej nie będą się uczyć. Od samego początku wszystkim powtarzałem, że praca czyni mistrza. Cieszyłem się, kiedy powstała ogólnokształcąca szkoła muzyczna. Mieliśmy już wówczas na swoim koncie kilka ważnych osiągnięć. Zacząłem także uczyć na akordeonie guzikowym. Pierwszą osobą, która bardzo dobrze grała na tym instrumencie i odnosiła sukcesy, była dziewczyna, Magdalena Raszka. Z nią też zacząłem grać w duecie. Wkrótce zaczęli grać kameralnie inni uczniowie i powstawały: duety, tercety, kwartety akordeonowe, a niedługo pojawił się kwintet z innymi instrumentami w składzie (flet, skrzypce itd.). Graliśmy m.in. utwory Bacha, Mozarta. Uczniowie garnęli się do gry zespołowej, bo częściej mieli okazję występować. Graliśmy na każdej prawie imprezie na terenie miasta, a także poza miastem – najczęściej w szkołach w pobliskich miejscowościach.

           Pierwsze akordeony guzikowe przyjmowane były z wielką rezerwą. Pan starał się zachęcać swoich uczniów do gry na takich instrumentach, bo można było na nich więcej osiągnąć.
           - Mnie zachęcał do wprowadzenia tych instrumentów prof. Joachim Pichura. Pokazywał nam możliwości gry na tym instrumencie w ramach metodyki nauczania. Mieliśmy okazję nie tylko poznać akordeon guzikowy, ale każdy student zobowiązany był wykonać na nim stosowny program, niezbędny w podstawowych szkołach muzycznych. Starałem się jak najszybciej wprowadzić te akordeony w przemyskiej szkole, aby efekty pracy z uczniem były satysfakcjonujące i można było uczestniczyć z większym powodzeniem w konkursach muzycznych.

           Nic tak chyba nie mobilizuje uczniów do pracy, jak udział w konkursach. Powodzenie ucznia w konkursach to wielka satysfakcja dla nauczyciela i dla szkoły. Przygotował Pan wielu uczniów do różnych konkursów. Dawniej nie zawsze można było pojechać na konkurs odbywający się za granicą.
           - Nawet wyjazdy na konkursy ogólnopolskie nie były łatwe. Pamiętam, jak jechaliśmy z kwintetem na konkurs do Międzyrzecza, to musieliśmy się kilka razy przesiadać. Nie było bezpośredniego połączenia. W organizacji takich wyjazdów i podczas trwania konkursu pomagali mi zawsze chętnie rodzice moich uczniów. Wymieniali się towarzysząc dzieciom podczas wyjazdów i ta współpraca była wspaniała, nigdy mi nie odmawiali. Jak było blisko, to staraliśmy się jechać samochodem (Rzeszów, Stalowa Wola czy Jasło).

            Wyjazdy zagraniczne sprawiały nam więcej kłopotu, bo trzeba było wcześniej jechać do Warszawy na przesłuchania. Jeżeli ktoś się zakwalifikował, dostawał utwór obowiązkowy do wyćwiczenia i przez miesiąc, góra dwa miesiące, trzeba było ten utwór przygotować. Czekał nas jeszcze jeden wyjazd do Warszawy na konsultacje z tym utworem, a poza tym trzeba było postarać się o paszport, wizę, książeczkę walutową i nie wolno było przekroczyć wyznaczonego limitu. W takich wyjazdach także pomagali rodzice. Nawet do Klingenthal pojechał z nami własnym samochodem Pan Maciej Małagowski, kiedy jechałem na konkurs z jego synem Grzegorzem. Pan Maciej znał też bardzo dobrze język niemiecki i wszystko nam tłumaczył.

            Jak pojechałem pierwszy raz do Klingenthal, zobaczyłem i usłyszałem, jak grają uczestnicy konkursu z innych krajów. Poznałem inne szkoły gry: fińską, francuską, niemiecką, włoską i rosyjską. Rosjanie zajmowali tam w najstarszej kategorii zwykle trzy pierwsze miejsca, nie dopuszczając nikogo do podium. Dużo się tam nauczyłem, robiłem dużo nagrań i trochę szkoda, że nie zatrzymałem ich do dzisiaj, chociaż z odtworzeniem ich mógłby być dzisiaj problem, bo technika poszła naprzód. Zmieniłem też wiele w moich metodach nauczania i to pomogło mi osiągać z uczniami coraz to lepsze wyniki, robiliśmy coraz większe programy, pracowaliśmy coraz więcej i podczas konkursów prezentowaliśmy programy wymagane w wyższych kategoriach. Wtedy były szanse na nagrody. Wiele zabiegów kosztowało mnie zdobycie odpowiednich nut. Często kupowaliśmy nuty za granicą z własnego kieszonkowego, aby przygotować program do następnego konkursu.

            Wiele słyszałam, że nie liczył Pan godzin spędzonych z uczniem – 45 minut to było zwykle mało, nawet dla bardzo zdolnego młodego człowieka.
            - Przed wyjazdem na konkurs pracowaliśmy godzinami w szkole prawie codziennie. Starałem się także, aby przyszli uczestnicy konkursu jak najwięcej grali przed publicznością. Program musiał być co najmniej pięć, sześć razy wykonany na scenie, żebym dokładnie wiedział, co jest jeszcze do poprawienia, bo na scenie wszystkie błędy można zauważyć. Granie przed publicznością zwiększa odporność psychiczną ucznia. Ćwiczyliśmy wszystko – wyjście na scenę, zachowanie podczas gry i zejście ze sceny. Od wielu lat obserwowałem, jak przygotowywali się do występu Francuzi. Ekipa miała specjalnego człowieka, który dbał o ubranie, fryzurę uczestnika konkursu, zakładał mu instrument. Mieli też wyśmienite instrumenty, o których my mogliśmy tylko marzyć. My graliśmy wtedy na akordeonach Weltmeister produkowanych w Klingethal.

             Zakup dobrego instrumentu także graniczył z cudem. Nie każdego ucznia było stać na własny instrument.
             - Instrumenty były drogie, zarobki niewielkie, trudno było rodzicom pozwolić sobie na taki wydatek. Starałem się zdobywać instrumenty dla szkoły. Udało mi się sporo dużych instrumentów załatwić. Oczywiście uczniowie musieli ćwiczyć w szkole, szukać wolnych sal, których zawsze brakowało, bo były zajęte. Przychodziliśmy wcześnie rano albo wieczorami. Pamiętam ucznia, który przychodził już o 6.30, jak tylko Pani Cesia Woźniczko otwierała szkołę, to on już czekał. Wieczorami Pani Cesia dłużej siedziała w szkole, abyśmy mogli dodatkowo pracować. Czasem nawet zamykała nas w szkole i przychodziła późno wieczór – około 22, abyśmy mogli pójść odpocząć do domu. Była naszą „mamą” z administracji. Jesteśmy jej niezmiernie wdzięczni.

            Na Pana czekała w domu rodzina – żona musiała radzić sobie z małymi dziećmi i godzić się na nieobecność męża w domu.
             - Ciężko nam było, bo żona też pracowała. Ja zajmowałem się dziećmi kilka godzin rano. Później zajmowała się nimi nasza wspaniała sąsiadka – Pani Michnowa albo przyjeżdżał ojciec żony i tak sobie radziliśmy. Pamiętam, jak przed uroczystością Pierwszej Komunii Świętej córki nie kupiłem żadnych napojów, bo wróciłem w sobotę wieczorem z konkursu w Klingenthal, a w niedzielę rano mieliśmy uroczystość.

             Wszystko odbywało się także kosztem zdrowia. W pewnym momencie serce zaczęło Panu odmawiać posłuszeństwa. Biło w innym rytmie niż trzeba.
              - Na szczęście stało się to wtedy, kiedy pracę rozpoczęli już moi absolwenci – pan Dariusz Baszak i pan Tomasz Dolecki. Zaczęły się wówczas ograniczenia etatów i ja postanowiłem przejść na emeryturę, a oni rozpoczęli pracę. Jak się tylko lepiej poczułem, spełniłem kolejne marzenie – otworzyłem swoją prywatną szkołę nauczania. Szukałem talentów wśród dzieci wiejskich, ponieważ im było najtrudniej uczyć się muzyki. Doskonale o tym wiem, bo z takiego środowiska pochodzę. Ponieważ ktoś mi pomógł, jak byłem bardzo młody, postanowiłem spłacić dług i otworzyłem trzy takie szkoły – w Dynowie, Dubiecku i trzecią w Przemyślu, ale uczęszczali do niej uczniowie z pobliskich miejscowości. Kilka osób z tych szkół uczyło się dalej, ukończyło studia i obecnie pracują w zawodzie. W Dynowie, Dydni, Pruchniku czy Kańczudze pracują moi uczniowie z tych prywatnych szkół.
Spełnia się to, o czym marzyłem, bowiem w tych niewielkich miejscowościach są także szkoły muzyczne i mogą do nich uczęszczać zdolne dzieci, a jest ich tam dużo.

              Przez ostatnie 50 lat spełniał Pan swoje marzenia, może trudna to była praca, ale upór i konsekwencja sprawiły, że cele były osiągane.
               - Czasami było to bardzo trudne, czasami miałem szczęście i było łatwiej – różnie to bywało, ale zrealizowałem chyba wszystko, co chciałem zrobić. Tak jak Pani wspomniała, w 2003 roku serce zaczęło mi odmawiać posłuszeństwa i musiałem się poddać zabiegowi, ale później jeszcze w dalszym ciągu pracowałem, bo ciągnęło mnie do szkoły, gdyż kocham dzieci i bardzo lubię uczyć. Nie wyobrażam sobie życia bez muzykowania.

              Aktualnie już Pan nie pracuje na etacie.
              - Nie pracuję, ale moje nazwisko jest znane i często jestem proszony, aby sprawdzić, czy dziecko ma zdolności i powinno uczyć się w szkole muzycznej. Nie potrafię odmawiać i dlatego ciągle mam kontakty z dziećmi.

             Wracając jeszcze na zakończenie rozmowy do Pana Benefisu, który odbył się 9 grudnia. To chyba wielka radość mieć takich wychowanków, którzy idą w świat, ale jak tylko mogą, odwiedzają Pana, zawsze mówią o swoim Profesorze. Pan prof. Klaudiusz Baran podkreśla zawsze, że w Przemyślu uczył się gry na akordeonie u jednego nauczyciela.
             - Tak było. Wszyscy uczyli się u mnie po 12 lat. Jestem bardzo wdzięczny moim wychowankom za ten benefisowy wieczór. Nie potrafię słowami opowiedzieć, jak byłem wzruszony. Stworzyli wspaniałą atmosferę i wszystko odbyło się bardzo sprawnie pomimo, że czasu na organizację było niewiele. Były łzy szczęścia i wielka radość, ale nie miałem żadnej tremy, czułem się z nimi i publicznością bardzo dobrze – jak w rodzinie. Bardzo się cieszyłem, że zagrali tego wieczoru Krzysiu Polnik i Łukasz Pieniążek – moje muzyczne wnuki, oraz Eneasz Kubit i Klaudiusz Baran – moi wychowankowie.

             Dopełnieniem mojego szczęścia jest fakt, że moje córki także grają i uczą. Bardzo chciały pójść w moje ślady i ukończyły studia na wydziałach instrumentalnych. Madzia gra na skrzypcach, jest prezesem Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu i uczy, zaś Agnieszka jest wiolonczelistką, także gra i uczy. Ostatnio często gram z wnukami, które także interesują się muzyką. Jestem szczęśliwym człowiekiem.

 Zofia Stopińska

Magiczne miejsce w sercu Lwowa

          Wiele osób z Polski udaje się do Lwowa głównie po to, aby być na spektaklu operowym w słynnej Operze Lwowskiej, której obecnie pełna nazwa brzmi: Lwowski Narodowy Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej. Aktualnie podróżujemy znacznie mniej, zostajemy w domach, ale myślę, że to odpowiedni czas, aby opowiedzieć o tym magicznym miejscu w sercu Lwowa. Odbywa się tam ostatnio wiele ciekawych spektakli, a w najbliższym czasie - od 26 drudnia 2021 roku poczynając, do 2 stycznia 2022 roku odbędzie się pięć spektakli baletowych "Dziadek do orzechów" Piotra Czajkowskiego, wystawiona zostanie (26.12.2021r) opera "Carmen" Georges'a Bizeta,  a 30 i 31 grudnia odbędą się specjalne koncerty noworoczne zatytułowane "Strauss bal". 

          Wspólnie z Panem Zbigniewem Chrzanowskim – aktorem, reżyserem teatralnym i dyrektorem artystycznym Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie, proponujemy Państwu wycieczkę po jednym z najpiękniejszych teatrów operowych wschodniej części Europy.

           Budynek Opery Lwowskiej zachwyca nas coraz bardziej, kiedy zbliżamy się do niego, idąc od strony pomnika Adama Mickiewicza.

           - Na pewno zachwyca przepiękna perspektywa tego budynku usytuowanego przy dawnych Wałach Hetmańskich i wspaniała bryła Teatru zaprojektowana przez Zygmunta Gorgolewskiego ponad sto lat temu - w latach 1895 - 1900.
           Ten Teatr szczyci się obecnością najwybitniejszych śpiewaków i dyrygentów światowej sławy, a również artystów dramatycznych, bo kiedyś to był swego rodzaju kombinat teatralny. Tutaj odbyły się premiery sztuk przygotowanych przez znakomitych polskich reżyserów, takich jak Solski, Pawlikowski, trudno byłoby wyliczyć wszystkich, a równocześnie na tej scenie brzmiały wspaniałe głosy: Adama Didura, Modesta Męcińskiego, Aleksandra Myszugi, znanego pod pseudonimem Filippi, i tej, która aktualnie jest patronką tego Teatru – myślę o Salomei Kruszelnickiej, która wielki rozgłos i karierę również zawdzięcza polskim twórcom, bo przez wiele lat była gwiazdą Opery Warszawskiej. Salomea Kruszelnicka święciła swoje tryumfy we Lwowie jako wstępująca na scenę śpiewaczka, młoda artystka, która urodziła się na ziemi tarnopolskiej, a tutaj stawiała pierwsze kroki, ale tak naprawdę laury zdobyła we Włoszech. Jak legenda głosi, to Salomea Kruszelnicka uratowała znakomitą operę Giacomo Pucciniego „Madame Butterfly”, której spektakle kończyły się klapą i dopiero jej piękna postać, bo była to pięknej postury kobieta o pięknym wyrazie twarzy, jako Cho-cho-san przyniosła temu spektaklowi Pucciniego sławę, która tej operze zapewnia pełne sale operowe na całej kuli ziemskiej.
Salomea Kruszelnicka po wojnie wróciła do Lwowa, bo to miasto było kolebką jej talentu, tutaj zmarła i została pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim. W Sali Lustrzanej Opery Lwowskiej pojawiło się popiersie tej słynnej śpiewaczki, której imię zostało nadane temu Teatrowi.

           Proszę powiedzieć więcej o budowie wspaniałego obiektu, jakim jest Opera Lwowska.

           - Ten budynek powstał na przełomie XIX i XX wieku, został zbudowany z wielkim rozmachem przez Zygmunta Gorgolewskiego sumptem obywateli lwowskich, którzy sobie zafundowali takie cudowne miejsce, był równocześnie sceną dramatyczną i w imię tego zostały upamiętnione sztuki, które były tutaj grane. Są to sceny z wybitnych dramatów polskich twórców – zarówno klasyków, romantyków i późniejszych.

           Widać to szczególnie w miejscu, gdzie się znajdujemy, w przepięknej Sali Lustrzanej.

           - Widzimy tu oczywiście sceny z „Krakowiaków i Górali”, widzimy sceny z „Halki” Stanisława Moniuszki, widzimy tutaj dramaty Juliusza Słowackiego – „Lillę Wenedę”, „Balladynę”, mamy sceny z „Zemsty” Aleksandra Fredry, widzimy „Powrót posła” Juliana Ursyna Niemcewicza, czyli przeplata się opera z dramatem i śpiewogrą. Wszystko, co było kiedyś tak istotne dla polskiej sceny dramatycznej, znalazło swoje miejsce w tej przepięknej sali lustrzanej i myślę, że sąsiedztwo z wybitną ukraińską śpiewaczką Salomeą Kruszelnicką jest niezwykle harmonijne i mówi o połączniu sztuk sąsiadujących narodów. Całość tej plafoniery została zaplanowana przez artystę-malarza lwowskiego Stanisława Dębickiego i namalowana przez jego uczniów. Cały gmach Opery został ozdobiony wyjątkowymi dziełami sztuki, bo znalazły się tutaj rzeźby Piotra Wójtowicza i malowidła Antoniego Popiela, który jest współautorem wspaniałego pomnika Adama Mickiewicza, stojącego niedaleko w sercu Lwowa. Antoni Popiel pochowany jest także na Cmentarzu Łyczakowskim.

           W sali lustrzanej odbywały się z pewnością różne spotkania, bankiety, rauty.

            - Na pewno była to sala wielofunkcyjna, ale bankiety i rauty to odświętne dni każdego teatru, natomiast na co dzień można tutaj odpocząć, spacerować i podziwiać dzieła sztuki, które nas otaczają. To jakby dalszy ciąg tego, co dzieje się na scenie, a jednocześnie wystrój i kubatura sali sprzyjają odpoczynkowi. W żadnym z europejskich teatrów operowych nie spotkałem sali do kontemplacji, jakby promenadowej, tak pięknej i o takich rozmiarach, jak we Lwowie.

            Podobnie jest z przepięknym foyer i schodami.

            - Tak, klatka schodowa jest bardzo wystawna, a jednocześnie przestrzenna, umożliwia nabranie oddechu i łatwo się w niej poruszać. Zawsze z radością tutaj przebywam.

            Wszędzie otaczają nas piękne obrazy, rzeźby. Udajemy się w kierunku sali widowiskowej.

            - W budynku Opery wszędzie znajdujemy alegorie pór roku albo muz, które w takim dziwnym tańcu ozdabiają plafon Sali Widowiskowej.
Gdybyśmy mieli możliwość spojrzeć na salę widowiskową z góry, od tego wspaniałego żyrandola, to zobaczylibyśmy, że sala ma formę liry. Ten pomysł muzyczny zamyka także wspaniale akustycznie tę salę.

            Całe wnętrze sali widowiskowej jest dokładnie przemyślane. Dotyczy to szczególnie balkonów i lóż. W niektórych zasiadają specjalni goście dyrektora Opery, w innych koronowane głowy.

             - W tej chwili te relacje uległy już zmianie. W XIX wieku uważano, że należy siedzieć jak najbliżej sceny. Loże gubernatorskie, dyrektorskie i dla gości prezydenta miasta znajdują się bezpośrednio nad kanałem orkiestrowym, w tym miejscu orkiestra najbardziej zagłusza śpiew artystów znajdujących się na scenie. Oczywiście, że goście specjalni powinni mieć jak najbliższy kontakt ze sceną i to zostało zachowane, ale w ostatnich latach zauważyłem, że tych dostojników czy specjalnych gości dyrektor Opery sadza w swoich ulubionych lożach dalej od sceny i one znajduję się niemal u wylotu parteru, bo w tym miejscu widać najlepiej scenę, a także kumuluje się dźwięk oraz najlepiej słychać śpiewaków i orkiestrę. Wiek XX skorygował dawne zwyczaje w usadowieniu VIP-ów.

            Loża dyrektorska jest vis-à-vis loży namiestnikowskiej.

            - Tak, loża dyrektorska odgrywała rolę strategiczną, bo z loży dyrektor mógł łatwo przemieścić się do swojego gabinetu i szybko zażegnać jakiś konflikt. Teraz także dyrektor ma taką możliwość, bo może ze swojego gabinetu wejść do niewielkiego saloniku, w którym można mile konferować i rozmawiać, a równocześnie wejść do loży i zobaczyć, co dzieje się na scenie i w kanale orkiestrowym.
            Natomiast jeśli z uwagą może obejrzeć i posłuchać spektaklu z loży znajdującej się dalej, to loża siódma w pierwszym balkonie, bo tam dobrze widać i słychać.
Obserwuję, że specjalni goście chętnie pojawiają się w reprezentacyjnych lożach, ale wiem, że nie są one dobre do obserwowania spektaklu, natomiast są bardzo reprezentacyjne i wszyscy mogą takiego dostojnika zobaczyć.

            Do loży namiestnikowskiej jest oddzielne wejście.

            - Nie tylko jest oddzielne wejście, ale nawet oddzielny podjazd, który został zachowany. Z prawej strony gmachu Opery jest specjalny wjazd, drzwi i jest klatka schodowa, skąd można wejść do małego saloniku, z którego wchodzi się do loży gubernatorskiej czy, jak pani powiedziała, namiestnikowskiej. To wszystko zostało zachowane i specjalni, ważni goście mogą tamtędy wchodzić.

            Na 100-lecie została przywrócona temu budynkowi dawna świetność.

            - Tak, z okazji tej okrągłej rocznicy i dzięki ogromnej dotacji europejskiej. Przygotowując Lwów do konferencji prezydentów Europy, postanowiono odnowić także budynek Opery.
Ten budynek był kilkakrotnie odnawiany i remontowany, ale stan, w jakim znajduje się teraz, jest zasługą całej Europy.

            Nie możemy pominąć faktu, że kiedy weszliśmy na widownię, spuszczona była słynna kutyna „Parnas” Henryka Siemiradzkiego.

             - Ta kurtyna opuszczana jest bardzo rzadko. Musimy wiedzieć, że kurtyna Siemiradzkiego kilka lat temu została poddana zabiegom konserwacyjnym, które odbywały się w Petersburgu, gdzie doskonale potrafią przywracać dawną świetność starym tkaninom. Ten sam mistrz zaprojektował kurtynę dla Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, ale trudno je porównywać, bo lwowska kurtyna jest o wiele większa i bogatsza. Kilka postaci unosi się na „Parnasie” w tle, przez co jest kurtyną bardziej reprezentacyjną. Niektórzy twierdzą, że kurtyny krakowska i lwowska są takie same, ale to nie jest prawda.

            Zasiedzieliśmy się trochę w tej przepięknej sali i już rozlegają się dzwoneczki, bo spuszczana jest jeszcze inna kurtyna, przeciwpożarowa. Także piękna.

             - W każdym teatrze taka przeciwpożarowa kurtyna musi być i musiała być w XIX czy na początku XX wieku. Było sporo pożarów, które trawiły słynne teatry operowe, zabierając je nam z naszej świadomości . Najlepszym przykładem jest Teatr La Fenice w Wenecji, który płonął kilkakrotnie. Stąd zabezpieczenia w każdym teatrze muszą być.
             Ta kurtyna po kapitalnym remoncie została wzmocniona, obciążona większą warstwą substancji przeciwpożarowej, która oddziela scenę od widowni, ale we Lwowie ma ona również charakter dekoracyjny. Na dużych płaszczyznach blaszanych został wykonany jeszcze na początku XX wieku obraz. Jest to panorama Lwowa widziana od strony Podzamcza, czyli mamy przed sobą Wysoki Zamek, Kopiec Unii Lubelskiej, panoramę Starego Miasta – wszystkich kościołów i cerkwi, które znajdują się w centrum. Proszę sobie wyobrazić, że nie znamy autora tej kurtyny.
Budując ten Teatr i przewidując taką kurtynę, grupa malarzy niemieckich, która brała udział w budowie, postanowiła namalować tę kurtynę i to jest rezultat, i owoc pracy kilkunastu malarzy niemieckich, którzy się nie podpisali, a zostawili we Lwowie taki prezent.

             Czy równie przestrzenne i wygodne jest zaplecze tego Teatru? Nie możemy się o tej porze, po spektaklu, tam udać.

             - Zaplecze sceniczne, garderoby być może nie spełniają warunków teatru XXI wieku. Przestrzeń za kulisami nie umożliwia realizacji wszelakich efektów, które robi się w nowoczesnych budynkach operowych. Bryła Opery Lwowskiej wkomponowana jest w przestrzeń miasta i nie może być powiększona. Wszystkie pracownie znajdują się poza teatrem, w budynku o odpowiednich rozmiarach, i już gotowe elementy dekoracji są tutaj przywożone.
W czasie ostatniego remontu została zamontowana ruchoma scena, która może zjechać na dół albo wyjechać do góry, może być budowana na różnych płaszczyznach i osiągnąć nawet równię pochyłą.

             Pamiętam, że Pan zastosował równię pochyłą reżyserując operę „Mojżesz” – Myroslawa Skoryka.

             - To prawda, natomiast we wszystkich innych teatrach, w których wystawialiśmy „Mojżesza”, trzeba było wozić zapasową równię pochyłą, bo w żadnym z nich nie było innej możliwości.

             Światowa premiera tej opery odbyła się 23 czerwca 2001 r. – z okazji pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II na Ukrainę. Byłam na spektaklu „Mojżesza” w Operze Lwowskiej i ta opera jest ciągle w repertuarze lwowskiego teatru. Wiem, że zaplanowany jest spektakl m.in. na 10 marca 2019 roku.
Nie miałam okazji, aby się zapytać, jak się Pan zmierzył z „Mojżeszem”.

              - Zaproszenie do realizacji tego dzieła było dla mnie ogromną, ale miłą niespodzianką. Miałem znakomite warunki pracy, bo wszyscy mi sprzyjali. Pomogło mi również to, że autora muzyki, wybitnego kompozytora Myroslawa Skoryka, znam od wielu lat. Wiedziałem, że będę mógł liczyć nawet na małe zmiany, jeżeli będzie trzeba. Dość długo znałem libretto, a nie miałem pełnej partytury. Trudno mi było pracować z dużym wyprzedzeniem. Podjąłem się pewnej eksperymentalnej podróży, którą zrobiłem bardziej dla siebie niż dla przyszłej realizacji, bo nie wiedziałem, czy rzeczywiście ona znajdzie swój wyraz na pięciolinii, ponieważ to zależało przede wszystkim od kompozytora.
               Wybrałem się w podróż do Ziemi Świętej, do Egiptu i na Synaj. Zobaczyłem koloryt tych ziem, skał na Synaju, gdzie powinna się toczyć akcja. Po powrocie do Lwowa rozmawiałem ze scenografami i oni od razu wiedzieli, że chodzi mi o stworzenie bezkresu gór synajskich na szczytach. Zapytałem również, czy uda nam się w finale rozsypać te góry i znaleźć świetlaną przestrzeń – unieść się w powietrze. Okazało się, że przy pomocy efektów i zastosowania namalowanych obrazów można to zrealizować. Jeszcze nie mieliśmy muzyki, ale część pracy już wykonaliśmy. Jest to dzieło wielu zdolnych ludzi, których znalazłem w tym teatrze i myśleliśmy podobnie.

              W pierwszym etapie prac nie myśli się jeszcze chyba o solistach.

              - Myśli się od początku. Wiedzieliśmy, że partię Mojżesza ma zaśpiewać bas i wśród solistów, którzy mają takie głosy, moja uwaga skupiła się na jednym wykonawcy, i rzeczywiście Myroslaw Skoryk napisał tę partię dla jego możliwości głosowych. Tym wspaniałym odtwórcą Mojżesza był Oleksandr Hromysz, którego trudno zastąpić, bo nikt nie ma takiego głosu jak on. Potrafi doskonale stworzyć postać historyczną, wiodącą, bez względu na to czy śpiewa, czy bierze udział w scenach zbiorowych.

             Panie Zbigniewie, jest późno i musimy już opuścić przepiękne wnętrza Opery Lwowskiej, a ponieważ tematów do rozmowy pozostało nam jeszcze bardzo dużo, proszę obiecać, że kiedyś znajdzie Pan czas na następne spotkanie.

             - Bardzo chętnie porozmawiam z panią wkrótce, jak przyjadę do Przemyśla, chyba, że pani wcześniej przyjedzie do Lwowa.

Z Panem Zbigniewem Chrzanowskim, aktorem i reżyserem teatralnym, dyrektorem artystycznym Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie rozmawiała Zofia Stopińska w listopadzie 2019 roku.

Zdjęcia budynku i wnętrz o których była mowa w wywiadzie, znajdą Państwo na stronie Opery Lwowskiej www.opera.lviv.ua/pl/

 

 

"Adam Didur - ćwierć wieku w Metropolitan Opera i 30. lat w Sanoku".

Gorąco polecam Państwa uwadze opublikowany niedawno na portalu MAESTRO bardzo ciekawy artykuł  zatytułowany "Adam Didur - ćwierć wieku w Metropolitan Opera i 30. lat w Sanoku".

Pan Julisz Multarzyński, znakomity polski artysta fotografik, inżynier, dziennikarz, menedżer kultury i wydawca, w bardzo ciekawy sposób przybliża nam postać Adama Didura, polskiego śpiewaka; jednego z najznakomitszych basów przełomu XIX i XX wieku. Znajdą Państwo również wiele ciekawych zdjęć oraz informacji o organizowanym od 30. lat w Sanoku Festiwalu im. Adama Didura.

Warto podkreślić, że  Adam Didur urodził się 147 lat temu, a dokładnie 24 grudnia 1847 roku w Woli Sękowej koło Sanoka.

Oto link:  https://maestro.net.pl/index.php/9718-adam-didur-cwierc-wieku-w-metropolitan-opera-i-30-lat-w-sanoku

Zofia Stopińska

KONCERT SYLWESTROWY - Największe Polskie Przeboje

Morningstar Orchestra oraz Soliści

31 grudnia godz.20.00, Sanocki Dom Kultury

Szanowni Państwo! Zapraszamy na cudowny koncert niezapomnianych wrażeń który jest wielkim świętem dla zmysłów i zapada w pamięć przypominając czym jest prawdziwa miłość do muzyki. Wystąpią jedni z najlepszych polskich wokalistów rozrywkowych którzy przedstawią NAJWIĘKSZE POLSKIE PRZEBOJE we wspaniałych interpretacjach a towarzyszyć im będzie jedyna w swoim rodzaju, najlepsza orkiestra rozrywkowa w Polsce - Morningstar Orchestra.

Piosenki, które wielokrotnie nuciła cała Polska. Przeboje znane i lubiane w znakomitych aranżacjach i interpretacji. Usłyszymy między innymi utwory z repertuaru Krzysztofa Krawczyka, Zbigniewa Wodeckiego, Maanam, Kayah, Czesława Niemena czy Andrzeja Zauchy.

Morningstar Orchestra składa się z wybitnych muzyków, w tym wykładowców Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Orkiestra współpracowała z takimi sławami jak Gordon Hascel, Ewa Uryga, Basia Trzetrzelewska, Mieczysław Szcześniak, Krystyna Prońko, Zbigniew Wodecki, Eric Marienthal, Ute Lamper, Kevin Robinson, Bill Prince i wieloma innymi.

Anna Surma - Absolwentka Studium Wokalno-Baletowego w Gliwicach, Uniwersytetu Śląskiego. Od września 2007 roku członek zespołu wokalnego Teatru Rozrywki. Śpiewa we wszystkich przedstawieniach musicalowych, występuje w koncertach rozrywkowych i sylwestrowych Teatru, jako członek zespołu wokalnego oraz solistka.

PROWADZENIE KONCERTU - ZDOBYWCA ZŁOTEJ MASKI - SHOWMAN, AKTOR, ŚPIEWAK - KAMIL FRANCZAK - FRANEK Wokalista, prezenter, autor tekstów. Aktor estrady-ekstern z weryfikacją ZASP. W latach 2004-2013 był wokalistą zespołu rockowego Zero Procent, z którym zagrał kilkaset koncertów w całej Polsce. Szerszej publiczności zaprezentowali się w programie TVP 1 "Śpiewaj i Walcz" oraz podczas koncertu "Debiuty" na 47. Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (2010), gdzie wykonywali znane polskie przeboje, w charakterystycznych dla ich stylu aranżacjach. Dzięki głosom widzów, w każdej z tych telewizyjnych przygód, dołączali do grona laureatów. Mają na koncie wydaną w 2007 roku debiutancką płytę "Inevitable" oraz krążek "Nieuniknione", który ukazał się w czerwcu 2012 r.

Kamil Franczak brał udział w wielu programach tv, takich jak "Idol", "Tak to leciało!" czy "The Voice Of Poland"; prowadził też młodzieżowy program "Poziom 2.0", emitowany na antenie TVP 2, zdobywając doświadczenie, niezbędne do pracy prezentera telewizyjnego. Na deskach teatralnych zadebiutował rolą aktorską w chorzowskim Przebudzeniu wiosny. Od lutego 2012 związał się z teatrem etatowo, początkowo jako członek zespołu wokalnego Teatru Rozrywki, a obecnie - aktorskiego. Śpiewa jako solista w koncertach sylwestrowych i rozrywkowych. Role w Teatrze Rozrywki: Moritz Stiefel w Przebudzeniu wiosny S. Satera i D. Sheika wg F. Wedekinda, Anthony w musicalu Sweeney Todd S. Sondheima, Wioślarz w Our House T. Firtha i Madness, postaci w sztuce Gottland M. Szczygła, Herbert w Franku V F. Dürrenmatta, Mucha Plujka, Śmierć w Bierzcie i jedzcie P. Demirskiego, postaci w spektaklu Złanocki, czyli bajki dla potłuczonych J. J. Połońskiego, Dionizy (Narrator) w bajce Kot w butach J. Bończyka i Z. Krzywańskiego, Sir Archibald Proops w musicalu Jekyll & Hyde F. Wildhorna i L. Bricusse'a, Żołnierz w Producentach M. Brooksa, Georges i George w spektaklu Niedziela w parku z Georgem S. Sondheima i J. Lapine'a, Hrabia Jan Potocki i Alfons van Worden w Rękopisie znalezionym w Saragossie J. Potockiego, Dr Wiktor von Frankenstein, Student medycyny w musicalu Młody Frankenstein M. Brooksa i T. Meehana, Pierrepont Finch w musicalu Jak odnieść sukces w biznesie, zanadto się nie wysilając F. Loessera, Leo Bloom w Producentach M. Brooksa, Dionizy (Narrator) w musicalu familijnym Zorro J. Bończyka i Z. Krzywańskiego, Mistrz Ceremonii w musicalu Cabaret J. Masteroffa, J. Kandera i F. Ebba, Diabeł w spektaklu muzycznym Piekło i raj K. Prusa i J. Nohavicy. Występuje w Lekcji 6 SZKOŁY TEATRU.

Śpiewał w koncercie Poeci, których nam zabrakło. W listopadzie 2014 r. odbyła się premiera recitalu artysty pt. Dni, których nie znamy, złożonego z piosenek Marka Grechuty. Recital powstał w ramach projektu PO GODZINACH - Scena Inicjatyw Artystycznych. Za ten recital oraz rolę w Niedzieli w parku z Georgem, Kamil Franczak otrzymał nominację do Nagrody Artystycznej ZŁOTA MASKA 2015 w kategorii "rola wokalno-aktorska". Kamil Franczak był także finalistą w trzeciej edycji Festiwalu Twórczości Wojciecha Młynarskiego (Gdańsk, wrzesień 2015). 20 kwietnia 2016 r. miała miejsce premiera singla FRANKA, czyli Kamila Franczaka. FRANEK - tak nazywają go znajomi, bliscy, nawet współpracownicy. Właściwie to jego drugie nieformalne imię, które dziś przybiera formę artystycznej kreacji. W lecie 2019 r. pojawił się nowy singiel zespołu Zero Procent pt. "Szaleniec" z Kamilem Franczakiem w roli głównej. We wrześniu 2021 r. ukazał się singiel góra, promujący album #lubiecie i rozpoczynający nowy rozdział twórczości Kamila Franczaka jako Franky. Od października 2021 roku występuje w Teatrze Rozrywki gościnnie. NAGRODY: - Grand Prix na 3. edycji konkursu AL LEGRO. TRIBUTE TO SZPILMAN w Sosnowcu (2013), - Złote Jabłko - Nagroda Prezydenta Torunia im. K. Komedy-Trzcińskiego na 9. Festiwalu Piosenki i Ballady Filmowej (2018), - I Nagroda w 4. Ogólnopolskim Konkursie Na Interpretację Piosenek Marka Grechuty GRECHUTA FESTIVAL w Świnoujściu (2018), - Statuetka Chłopca z łabędziem, czyli Nagroda Prezydenta Chorzowa w Dziedzinie Kultury (2019), - Osobowość Roku 2019 - w kategorii Kultura, województwo śląskie, - II Nagroda na 23. Festiwalu Pamiętajmy o Osieckiej w Sopocie (2020), - Nagroda Artystyczna ZŁOTA MASKA 2020 za rolę Mistrza Ceremonii w musicalu Cabaret J. Kandera i F. Ebba, - Nagroda Dziennika Teatralnego im. Zbigniewa Grucy dla najlepszego młodego aktora w 2019 roku (październik 2020).

"WIEDEŃ MOICH MARZEŃ - muzyczna podróż do czasów Franciszka Józefa"

KONCERT SYLWESTROWY 31 grudnia 2021r., piątek, godz. 18:00

KONCERT NOWOROCZNY 1 stycznia 2022r., sobota, godz. 18:00

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej
Massimiliano Caldi – dyrygent
Małgorzata Długosz – sopran
Zoya Petrova – sopran
Joanna Szynkowska vel Sęk– sopran
Łukasz Gaj– tenor
Stanisław Napierała– tenor
Kamila Baryczkowska; Paweł Kranz - soliści baletu
Kamila Baryczkowska – choreografia
Krzysztof Korwin – Piotrowski - scenariusz, reżyseria, multimedia, narracja

W programie m.in.:
J. Strauss; W. A. Mozart; G. Donizetti; J. Offenbach; F. Lehar

“Wiedeń moich marzeń - muzyczna podróż do czasów Franciszka Józefa” to widowisko będące sentymentalną podróżą do cesarskiego Wiednia z czasów Franciszka Józefa i cesarzowej Sissi. Akcja rozpoczyna się i kończy w najsłynniejszym wiedeńskim parku Schönbrunn z pięknymi fontannami, pomnikami, drzewami i mnóstwem kwiatów. Park i pałac – letnia rezydencja Habsburgów należą do Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Scenarzystą, reżyserem, narratorem i twórcą projekcji filmowych jest Krzysztof Korwin-Piotrowski, dyrektor artystyczny Fundacji Orfeo im. Bogusława Kaczyńskiego w Warszawie i Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej oraz redaktor naczelny portalu muzycznego ORFEO. Krzysztof Korwin-Piotrowski snuje opowieść o wiedeńskich teatrach operowych i operetkowych, cesarzu Franciszku Józefie i pięknej Elżbiecie Bawarskiej, czule nazywanej Sissi, o wiedeńskich balach, pałacach i parkach, o miłości i wiedeńskiej krwi. Rozbrzmiewa nieśmiertelna muzyka króla walca Johanna Straussa i wybitnego twórcy operetek Franciszka Lehara. Nie zabraknie też muzyki Mozarta i Offenbacha, by pokazać magiczny i kulturowo urozmaicony Wiedeń.

Podczas koncertu wystąpią wspaniali śpiewacy warszawskiej Sceny ORFEO: Małgorzata Długosz - sopran, Zoya Petrova (Rosja) - sopran, Joanna Szynkowska vel Sęk - sopran, Łukasz Gaj - tenor i Stanisław Napierała - tenor, a także soliści baletu Kamila Baryczkowska i Paweł Kranz. Towarzyszyć im będzie Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod dyrekcją włoskiego mistrza batuty, Maestra Massimiliana Caldiego.

Małgorzata Długosz była solistką Teatru Muzycznego ROMA za dyrekcji Bogusława Kaczyńskiego oraz primadonną Gliwickiego Teatru Muzycznego. Śpiewała również m.in. na scenach Teatru Wielkiego w Łodzi, Opery Nova w Bydgoszczy, Teatru Muzycznego w Łodzi, Teatru Muzycznego w Lublinie. Występuje na najważniejszych festiwalach muzycznych w Polsce, a także na estradach w Europie, USA i Kanadzie.

Łukasz Gaj występował jako solista na deskach: Opery Wrocławskiej, Opery Śląskiej, Teatru Wielkiego w Łodzi, Teatru Wielkiego w Poznaniu i Gliwickiego Teatru Muzycznego. Jest dyrektorem Centrum Paderewskiego. Śpiewa na estradach filharmonii i na festiwalach muzyki poważnej w całej Polsce.

Zoya Petrova - rosyjska śpiewaczka operowa, występująca we Włoszech, Francji, Szwajcarii, Czechach, na Słowacji, w Słowenii, Chorwacji, Rosji, USA, Japonii, Korei Południowej i Chinach. Była uczestniczką programu kształcenia młodych artystów w Operze Narodowej w Bratysławie, w latach 2017-2018 była solistką Akademickiego Teatru Opery i Baletu w Samarze (Rosja). W 2022 roku wystąpi w Szwajcarii i w NIemczech jako Papagena w "Czarodziejskim flecie" Mozarta. Zoya Petrova jest laureatką: Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Ady Sari (I nagroda w Konkursie Pieśni 2021), Międzynarodowego Konkursu Muzycznego im. Rossiniego we Włoszech, a także konkursów w Rosji, na Słowacji i w USA.

Joanna Szynkowska vel Sęk zadebiutowała w 2013 roku na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego w "Nocy w Wenecji" Straussa w partii Anniny. Występowała w Operze Śląskiej, Krakowskiej Operze Kameralnej, Filharmonii Poznańskiej, Filharmonii Lubelskiej i na wielu innych estradach w kraju. Śpiewała m.in. Lizę w "Krainie Uśmiechu" Lehara i Adelę w "Zemście nietoperza" Straussa.

Stanisław Napierała rozpoczął swoją działalność artystyczną od występów w znanym i cenionym chórze Resonans con Tutti w Zabrzu. Obecnie kształci się solowo w Akademii Muzycznej w Katowicach, a jego profesorami są Ewa Biegas i Łukasz Gaj. W 2021 roku otrzymał I Nagrodę na XXII Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Imricha Godina we Vrable na Słowacji oraz III Nagrodę i Nagrodę im. Bogusława Kaczyńskiego dla najlepszego tenora na Międzynarodowym Konkursie Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu. Jest również laureatem II miejsca na VIII Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym im. Krystyny Jamroz.

Krzysztof Korwin-Piotrowski- reżyser i scenarzysta telewizyjny i teatralny, komentator muzyczny, dziennikarz, dyrektor artystyczny Fundacji ORFEO im. Bogusława Kaczyńskiego w Warszawie i Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej, redaktor naczelny portalu muzycznego ORFEO. Twórca około 400 audycji telewizyjnych i filmów dokumentalnych o wybitnych Polakach, m.in. Tadeuszu Różewiczu, Janie Nowaku-Jeziorańskim i Wojciechu Pszoniaku, prezentowanych w kraju i za granicą (m.in. w Berlinie, Wiedniu, Nowym Jorku i kanadyjskim Edmonton). Reżyser megaprodukcji musicalowej "Karol" o Janie Pawle II w Tauron Arenie w Krakowie. Wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego. Laureat wielu nagród w konkursach filmowych oraz medalu Zasłużony Kulturze - Gloria Artis, przyznanego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
/tekst: Krzysztof Korwin – Piotrowski/

Subskrybuj to źródło RSS