Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Karina Skrzeszewska zaprasza

 Karina Skrzeszewska, znakomita polska śpiewaczka operowa zaprasza na

"Warsztaty techniki i interpretacji",

które odbędą się od 7 do 10 listopada 2020 roku

Cracov Singers Vocal Institute

kontakt: tel 791 135 013

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

www.skrzeszewska.pl

 

Karina Skrzeszewska – sopran

Karina Skrzeszewska urodziła się i mieszka we Wrocławiu. Od dziecka obcowała z wielokulturową atmosferą przepełnioną muzyką i sztuką. Umiejętności wokalne szkoliła i doskonaliła podczas studiów w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, a następnie podczas licznych kursów mistrzowskich w Polsce i za granicą, m.in. u Krystyny Szostek-Radkowej, Dariusza Grabowskiego, Paulosa Raptisa, Ingrid Kremling-Domanski i Renaty Scotto.

W 2008 r. brawurowo zadebiutowała rolą Łucji w premierze Łucji z Lammermoor G. Donizettiego w Operze Śląskiej. Jej występ został bardzo wysoko oceniony przez publiczność i recenzentów, a także uhonorowany prestiżową nagrodą Złotej Maski za najlepszą kreację wokalno-aktorską 2008 roku. Sukces ten zaowocował współpracą z Maestro Peterem Dvorskim, który zaprosił artystkę do udziału w nowej produkcji Łucji z Lammermoor w słowackich Koszycach, a następnie do Narodowego Teatru w Bratysławie, gdzie kreowała partię Donny Anny w Don Giovannim W.A. Mozarta, a także wzięła udział w koncertach verdiowskich w międzynarodowej obsadzie.

Karina Skrzeszewska rozwijała swoją karierę zarówno w Polsce, jak i za granicą, uczestnicząc w licznych tournée po Belgii, Holandii i Hiszpanii, a także podczas występów w Grecji, Bułgarii, na Ukrainie, w Portugalii i w USA. Istotnym etapem w jej rozwoju artystycznym był udział w dwóch produkcjach poświęconych władczyniom Anglii – Marii Stuart oraz Annie Boleyn. Jej wspaniałe kreacje, zarówno Maria Stuarda w Teatrze Wielkim w Poznaniu i w Operze Śląskiej, jak i Anna Bolena w Teatrze Wielkim w Łodzi, przyniosły artystce zasłużony rozgłos i miano znakomitej odtwórczyni heroicznych ról włoskiego stylu bel canto.

Karina Skrzeszewska posiada w swoim repertuarze ponad 20 pierwszoplanowych ról operowych i operetkowych. Współpracowała z wieloma wybitnymi dyrygentami, takimi jak: Jan Ślęk, Andrzej Straszyński, Andrzej Knap, Marek Tracz, Piotr Wajrak, Łukasz Borowicz, Warcisław Kunc, Tomasz Tokarczyk, Will Crutchfield, Jose Ferreira Lobo, Gaetano d’Espinosa, Nayden Todorov, Evan Christ, Basil Coleman, Bassem Akiki, Vladimir Kiradijev czy Jose Maria Florencio, a także z uznanymi reżyserami, w tym: Michał Znaniecki, Waldemar Zawodziński, Włodzimierz Nurkowski, Janina Niesobska, Henryk Konwiński, Roberto Skolmowski, Wiesław Ochman, Bert Bijnen, Marian Chudovsky, Frank Berndt Gottschalk, Dieter Kaegi.

Od 2012 roku, na zaproszenie Michała Znanieckiego, artystka uczestniczyła w trzech edycjach projektu „Głos wykluczonych” w ramach programu Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016, którego finał odbył się w lipcu 2016 r. w ogrodach Zamku w Leśnicy.

Wiosną 2016 r. Karina Skrzeszewska zadebiutowała partią Elisabetty w nowej produkcji Don Carlos Giuseppe Verdiego w Operze Nova w Bydgoszczy – na inaugurację Bydgoskiego Festiwalu Operowego – a także nawiązała współpracę z Sinfonią Varsovią oraz z Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Również w tym roku artystka została uhonorowana odznaką „Zasłużony dla kultury polskiej”, przyznaną przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Rok 2017 Karina Skrzeszewska rozpoczęła Koncertem Noworocznym w Filharmonii Łódzkiej oraz dwoma koncertami z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia (NOSPR) w Katowicach pod batutą maestro Jose Maria Florencio, a następnie zdobyła serca publiczności i krytyków trzema znakomitymi debiutami w operach G. Verdiego – rolą Leonory w Mocy przeznaczenia w Operze Śląskiej, a także wspaniałą kreacją Abigaille w Nabucco w Operze Bałtyckiej oraz tytułową partią Normy V. Belliniego w Operze Krakowskiej.

W roku następnym Karina Skrzeszewska po raz kolejny podbiła serca krakowskiej publiczności, tym razem jako tytułowa Anna Bolena w operze Donizettiego. Jej kreacja została niezwykle entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, a recenzenci nie tylko docenili kunszt wokalny artystki, ale również jej wybitną grę aktorską. Rok 2018 był również czasem debiutu śpiewaczki na scenie niemieckiej, gdzie zadebiutowała jako Elisabetta w Don Carlosie oraz Donna Elvira w Don Giovannim Mozarta. Sezon 2018-2019 Skrzeszewska rozpoczęła koncertem we Lwowskiej Operze, a następnie udziałem w Koncercie Inauguracyjnym w Operze Wrocławskiej, gdzie pod koniec września kreowała również rolę Abigaille w premierowym spektaklu Nabucco. Swoim występem „po raz kolejny udowodniła, że jej kreacja przydaje blasku i energii operowym spektaklom”. Początek 2019 r. to debiut wokalistki w operze Anna Bolena i nawiązanie współpracy z Landstheater Niederbayern. Artystka ponownie powróciła tam w sezonie 2019/2020 w spektaklach Nabucco i Maria Stuarda.

Karina Skrzeszewska – IX Ranking Krakowskich Aktorów
            Chyba po raz pierwszy w dziewięcioletniej historii moich krakowskich rankingów pojawia się nazwisko śpiewaczki operowej. Związana z Operą w Krakowie, wybitna sopranistka, Karina Skrzeszewska, zasłużyła na to wyróżnienie. Jej kreacja we wspaniałym spektaklu operowym wyreżyserowanym przez Magdalenę Łazarkiewicz – Anna Bolena Gaetano Donizettiego to było jedno z ważniejszych aktorskich (a nie tylko wokalnych) oczarowań sezonu. Skrzeszewska wyłamuje się ze schematu grania i prezencji ról belcantowych, w których dla mnie zawsze było coś z przesady, staromodnej minoderii. Tymczasem Skrzeszewska we współpracy ze znakomitą reżyserką filmową pokazała że rola królowej Anglii, drugiej żony Henryka VIII, to także wyzwanie stricte aktorskie, dramatyczne i współczesne. Skrzeszewska wystylizowana niczym postać z płócien Caravaggia daje pełną pasji wypowiedź na temat przemocy, zdrady i hipokryzji. W czasach Anny Boleyn i dzisiaj. A śpiewa jak anioł!

Łukasz Maciejewski, 11.01.2019, „Polska Gazeta Krakowska” nr 9

Recenzje:

Wzruszająca Norma w Krakowie
Wśród solistów drugiej premiery (sobota 28 października) swojego rodzaju rewelacją okazała się Karina Skrzeszewska śpiewająca z pełnym powodzeniem wirtuozowską partię tytułowej bohaterki. Obdarzona sopranem o pięknej barwie, wyrównanym w każdym rejestrze brzmieniu, imponowała maesterią i subtelnością prowadzenia belcantowej frazy oraz pewnością koloraturowych pasaży. Zaprezentowana kreacja mieniła się pełną paletą skrajnych emocji, co pozwoliło artystce nadać w pełni dramatyczny obraz zakochanej kobiety miotającej się między miłością a nienawiścią. Jakże pięknie wypadła w jej wykonaniu wielka scena rytualnego obrzędu obcięcia przez Normę jemioły, której centralnym punktem jest słynna aria „Casta Diva” zaśpiewana w sposób niezmiernie subtelny i autentyczne wzruszający [...].

Należy przyznać, że na widowni od samego początku panowała wspaniała i przyjazna wykonawcom atmosfera. Brawami nagradzano wykonanie większości wielkich arii i duetów, by na zakończenie urządzić wykonawcom i realizatorom owację na stojąco. Szczególnie uhonorowano głośną owacją wspaniałą kreację Kariny Skrzeszewskiej, co wywołało u niej autentyczne łzy wzruszenia.

Adam Czopek, 30.10.2017, Portal MAESTRO

 

 

 

 

 

Jubileuszowo z Maestro Kazimierzem Pustelakiem - cz. II

             Zapraszam Państwa do przeczytania II części wywiadu z Maestro Kazimierzem Pustelakiem, urodzonym w Nowej Wsi niedaleko Rzeszowa, jednym z najwybitniejszych artystów powojennej sceny operowej, laureatem międzynarodowych konkursów wokalnych, wieloletnim solistą warszawskiego Teatru Wielkiego, twórcą niezliczonych kreacji tenorowych w repertuarze operowym i oratoryjno-kantatowym, uczestnikiem wielu nagrań radiowych i płytowych, zasłużonym pedagogiem wokalistyki.

           Występował Maestro prawie we wszystkich krajach Europy, także w Azji i Ameryce. Czy to były wyjazdy z Teatrem Wielkim, czy był Pan angażowany przez miejscowe teatry operowe?
            - Wtedy nas tak łatwo nie puszczali indywidualnie za granicę. Można powiedzieć, że byliśmy trochę zamknięci w kraju i może dlatego w polskich teatrach operowych był wtedy tak wysoki poziom. Występowałem na trzech kontynentach, wyjeżdżając z polskimi orkiestrami filharmonicznymi albo z Operą Warszawską. Można powiedzieć, że śpiewałem w całej Europie. Byłem w wielu bardzo ciekawych krajach na świecie, w których kwitło życie kulturalne i byliśmy wspaniale przyjmowani. Bardzo miło wspominam koncerty w Libanie, kiedy panował tam pokój. To był przepiękny kraj. Podobnie wspominam występy w Iranie oraz w dalekiej Korei Południowej.
            Jedynie w Ameryce występowałem na indywidualne zaproszenie. Zaproszeni byli także wtedy Bernard Ładysz i Stenia Woytowicz. Podczas trzech dużych koncertów w Kennedy Center śpiewaliśmy kantatę „Cosmogonia” Krzysztofa Pendereckiego z tamtejszą orkiestrą i zespołem chóralnym pod batutą amerykańskiego dyrygenta. Pamiętam, że mieszkaliśmy wtedy w słynnym hotelu Watergate.

            Często Maestro brał udział w wykonaniach dzieł Krzysztofa Pendereckiego?
             - Z Pendereckim objechałem też właściwie pół świata. Występowałem na wszystkich wielkich festiwalach muzycznych, jakie się odbywały w tamtych czasach. Śpiewałem m.in. w Edynburgu, Rotterdamie, Sztokholmie i nawet w Turcji. Trudno mi teraz wymienić wszystkie miasta i kraje.

             Dosyć rzadko przyjeżdżał Pan z koncertami w rodzinne strony.
             - Ma pani trochę racji, ale zdarzało mi się występować także w Rzeszowie. Na przykład śpiewałem podczas pierwszego, bardzo uroczystego koncertu w nowej siedzibie Orkiestry Filharmonii Rzeszowskiej im. Artura Malawskiego. Pamiętam, że występowałem z „Sonetami krymskimi” Stanisława Moniuszki.
Śpiewałem też wcześniej kilka razy w Rzeszowie, kiedy orkiestra miała swoją siedzibę w budynku Wojewódzkiego Domu Kultury. Rzeszów nigdy nie był dla mnie na marginesie.
             To już bardzo dawne czasy, ale pamiętam, jak wystawiano w Rzeszowie „Halkę” Stanisława Moniuszki. Wykonawcami głównych ról byli wtedy uczniowie z klasy pani Marii Świeżawskiej i naprawdę wszyscy bardzo dobrze śpiewali. Byłem już wtedy na studiach w Krakowie, ale przyjeżdżałem na próby z ciekawości, i słuchałem.
Wprawdzie zespół instrumentalny nie był jeszcze na takim poziomie, jak później, kiedy powstała Orkiestra Symfoniczna, ale było to nadzwyczajne wydarzenie w Rzeszowie. To była zachęta do dalszej działalności i później, jak do Rzeszowa przyjechali wykształceni dyrygenci, a przede wszystkim pan Janusz Ambros, to było już z kim pracować.

             Od 1971 roku zaczął Pan się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem ze studentami Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie, którzy chcieli zostać śpiewakami.
              - Zacząłem uczyć, bo od początku interesowało mnie, jakie są możliwości rozwijania głosu. Już w czasie pobytu w Krakowie proponowano mi pracę w szkole muzycznej, ale wtedy jeszcze nie byłem gotów. Natomiast w Warszawie zostałem zaskoczony. W Teatrze Wielkim Wyższa Szkoła Muzyczna wystawiała jakieś przedstawienie (nie pamiętam już nawet, co to było) i odbywały się próby, na które z ciekawości chodziłem.
              Zauważyła to pani dziekan i zapytała, czy nie zainteresowany jestem nauką śpiewu, a jak usłyszała, że od dawna mnie to interesuje, to zaproponowała, abym dołączył do grona nauczycieli śpiewu warszawskiej PWSM. Najpierw zdecydowałem się podpisać umowę na dwa lata (teraz to się nazywa umowa o dzieło), dostałem dwóch najgorszych studentów, których z radością pozbyli się pedagodzy – tenora o bardzo ładnym głosie, któremu nie chciało się pracować, ponieważ interesował go bardzo alkohol, oraz drugiego studenta, który chciał pracować, był prowadzony jako baryton, a ja stwierdziłem, że to jest tenor i wyprowadziłem go na tenora. Zaczął robić postępy i jak później przygotowywał się do jakiegoś konkursu, to pani profesor Olga Olgina z Łodzi stwierdziła, że bardzo prawidłowo śpiewa. Była nim zachwycona, bo śpiewał już poważne partie. Po studiach został zaangażowany do Opery Bydgoskiej, a później wyjechał za granicę i także śpiewał w teatrze operowym..
              Praca pedagogiczna dawała mi wielką satysfakcję, a do tego przez ostatnie kilkanaście lat mojej pracy na uczelni byłem dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego, a pełnienie tej funkcji wymagało dodatkowej energii i czasu.

              Wielokrotnie spotykałam śpiewaków, którzy uczyli się w klasie profesora Kazimierza Pustelaka, a kilku z nich pochodzi z Podkarpacia i wszyscy mówią z dumą, że bardzo dużo się u Pana nauczyli i wiele Panu zawdzięczają.
              - Miałem kilku studentów z Podkarpacia i zawsze znajdowali u mnie wsparcie, a do tego byli zdolni. Tak było w przypadku braci Cieślów. Najpierw studiował u mnie Ryszard Cieśla (baryton), a później Robert Cieśla (tenor). Obaj śpiewają i uczą. Aktualnie są już profesorami Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Przez kilka lat Dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego był Ryszard Cieśla, a od nowego roku akademickiego jego obowiązki przejął Robert Cieśla.
              Potem uczyłem dwóch braci Gierlachów, którzy śpiewają z powodzeniem w kraju i za granicą – Robert (bas-baryton), od pewnego czasu także uczy na Wydziale Wokalno-Aktorskim Warszawskiego UMFC, natomiast Wojtek (bas), prowadzi ożywioną działalność artystyczną.
Wymienieni moi wychowankowie, i jeszcze kilku innych, bardzo dobrze radzą sobie w życiu, bo są utalentowani i pracowici. Miałem jeszcze kilku bardzo zdolnych, ale pracowali o wiele mniej, a „bez pracy nie ma kołaczy”.

              Głos ludzki jest najpiękniejszym Instrumentem, ale bardzo wrażliwym i czułym. Łatwo go uszkodzić i najczęściej nie da się go już naprawić. Zarówno podczas nauki, jak i podczas pracy trzeba używać ten instrument z wielką rozwagą.
              - Oczywiście, że tak. Nie można szastać głosem, a oprócz tego trzeba się szanować i szanować ten zawód. Nie należy pić alkoholu, nie palić i wysypiać się dobrze. To są trzy najważniejsze zasady. Do tego wszystkiego należy cały czas pracować, bo człowiek całe życie się uczy.

              Jest Pan tenorem lirycznym, ale śpiewał Pan także partie dramatyczne.
               - Jak zacząłem występować na estradach filharmonicznych, to jak śpiewałem w Filharmonii Rzeszowskiej nawet muzycy się zakładali, czy będę tenorem, czy barytonem. Miałem taką skalę głosu, że z powodzeniem mogłem śpiewać partie barytonowe, bo schodziłem bardzo łatwo w dół, aż do A – to jest bardzo niski dźwięk. Rzadko się zdarza, aby tenor mógł śpiewać tak nisko, ale mogłem śpiewać także bez trudu wysokie dźwięki i chciałem być tenorem.
               Na początku byłem zdecydowanie tenorem lirycznym, najlepszym przykładem jest Leński w „Eugeniuszu Onieginie”. Po niedługim czasie zacząłem śpiewać partie bardziej wymagające – chociażby „Opowieści Hoffmanna” Jacques’a Offenbacha, to jest olbrzymia opera w trzech aktach z prologiem i epilogiem. Koleżanki sopranistki zazwyczaj zmieniały się, każdy akt śpiewała inna, aby głos był świeży. Ja się nie oszczędzałem, a już najlepiej śpiewało mi się epilog, który jest bardzo trudny, bo miałem rozgrzany głos i był tak elastyczny, że na wysokich dźwiękach mogłem robić, co chciałem zarówno w forte, jak i w piano.
Podobnie było w „Fauście” Charlesa Gounoda, gdzie jest 5 aktów. To są trudna opery.
               Pamiętam, że jak rozpocząłem współpracę z Operą Krakowską, „Eugeniuszem Onieginem”, to następną operą wystawianą z moim udziałem była „Madama Butterfly” Giacomo Pucciniego, w której pierwszoplanowa partia tenorowa Pinkertona jest także bardzo trudna. Miałem wtedy bardzo dużo innych obowiązków. Nauczyłem się tekstu muzycznego, byłem zaledwie na jednej próbie reżyserskiej i później już śpiewałem przedstawienie. Może się to wydawać wprost niemożliwe, ale bez problemu dałem radę. Podobnie było z „Rigolettem” Giuseppe Verdiego, które w Krakowie było bardzo długo w repertuarze.
               Bardzo lubiłem wszystkie te partie. Miałem bardzo efektowne i ładne kostiumy, w których dobrze się czułem. Kreowałem zawsze bardzo wyraźne postacie.
Lubiłem takich reżyserów, którzy nie narzucali mi każdego kroku na scenie, tylko po pewnych ustaleniach dawali mi swobodę i ja mogłem swobodnie poruszać się na scenie i kreować postać, w którą się wcielałem.
               Będąc solistą Teatru Wielkiego w Warszawie, przez wiele lat śpiewałem także gościnnie w Operze Krakowskiej. Śpiewałem „Fausta” w Warszawie i w Krakowie, gdzie reżyserował Józef Szajna, a wiadomo, że ten człowiek przeszedł piekło na ziemi. W każdym dziele, które reżyserował, zawarta jest cząstka jego przeżyć.
               Tym razem ze spektaklami „Fausta” w Krakowie związana była zabawna historia. Zatelefonował do mnie mój imiennik - Kazimierz Kord, który był wówczas dyrektorem Opery Krakowskiej i powiedział: „Ratuj mnie, Kazek, bo mam w poniedziałek premierę, a tenor mi nawalił. Proszę, przyjedź!”.
               Pojechałem do Krakowa w niedzielę i odbyłem próby z Józefem Szajną, który przedstawił mi swoją wizję Fausta, a ja mogę robić na scenie, co chciałem. Po spektaklu Józef Szajna powiedział do mnie: „Tak sobie to wyobrażałem. Stary Faust, pusta scena zastawiona jest łóżkami (bo akcja toczy się w szpitalu) i tylko łóżka z trupami przesuwane są z miejsca na miejsce. Taki jest koniec życia!”.
Potem ukazuje się piękna kobieta, która mówi, co może czekać Fausta, jeżeli podpisze z nią cyrograf. Faust waha się. Tutaj miałem pełną swobodę. Józef Szajna pochwalił mnie szczególnie za tę scenę. Bardzo lubiłem tego Fausta, czekałem na tę olbrzymią, bardzo trudną arię z wysokim C, ale tylko w Krakowie, natomiast nie lubiłem śpiewać Fausta w Warszawie.

               Pana wysokie C podziwiane było nie tylko przez publiczność, ale także przez wielu śpiewaków, również tenorów.
               - Wielokrotnie koledzy zadawali mi pytanie: „Skąd masz to wysokie C? Z kim nad nim pracowałeś?”.
Uśmiechałem się tylko, bo po przyjeździe ze stypendium w La Scali nie pracowałem już z żadnym pedagogiem. Wszystkie partie opracowywałem samodzielnie i do wszystkiego musiałem dojść sam. To miało olbrzymią wartość.
               Zawsze polecam, przede wszystkim młodym śpiewakom, żeby nie słuchali tych wszystkich nagrań, których jest teraz mnóstwo, aby nikogo nie naśladowali, bo każdy powinien być sam sobą. Jeśli już dobrze opanuje się jakąś partię, to można posłuchać nagrania, ale nikt nie powinien się uczyć na kimś, bo wtedy nie będzie oryginałem, a jedynie odbiciem kogoś innego. To lustrzane odbicie nigdy nie jest prawdziwe.
Dla młodych śpiewaków mam przestrogę, żeby nigdy nie kopiowali dobrych wykonawców. Zawsze trzeba być sobą.

               Panie Profesorze, czy śledzi Pan to co dzieje się na scenach operowych w ostatnich latach? Trudno mówić o ostatnich miesiącach, bo przez pandemię właściwie nic się nie działo.
                - Ostatnio nic się nie dzieje, a jeżeli nawet się coś dzieje, to są zmiany, które są nie do przyjęcia. Często bywaliśmy na przedstawieniach i wychodziliśmy po pierwszym akcie, bo nie było co oglądać i słuchać. Zmiany libretta, umieszczenie historii w innym czasie, to naprawdę nie są dobre pomysły. Moim zdaniem reżyserować spektakle powinni artyści, którzy pochodzą z danego kraju, którzy dużo przeżyli, którzy nie będą zmieniali ani czasu, ani epoki, ani historii. Teraz jest często inaczej – trudno, takie są czasy. Może w takim kierunku zmierza świat, ale jeżeli tak jest, to nie wróżę dużo dobrego przyszłości opery, a szczególnie młodym śpiewakom, bo na jakich wzorach mają się uczyć?

                Pana życie i działalność artystyczna wypełniona była ciężką pracą oraz bardzo ciekawymi przeżyciami związanymi z występami, podróżami i pracą pedagogiczną. Czy nigdy nie zastanawiał się Pan, aby je zapisać albo ktoś napisał o panu książkę?
                - Nie, chociaż są nawet tacy, którzy sami piszą wspomnienia. Ja po pierwsze nie mogę pisać, bo nie widzę. Jestem już prawie niewidomy, a oprócz tego zostaną po mnie nagrania. Jest ich bardzo dużo i jeśli ktoś zechce ich posłuchać, to może to zrobić.

                Nagrania są fantastyczne pod każdym względem, pomimo, ze niektóre zostały zarejestrowane kilkadziesiąt lat temu. Nie było możliwości montowania, a większość nagrań została zrobiona podczas koncertów czy spektakli.
                - Owszem, większość moich nagrań została zapisana podczas koncertów. Mam nawet takie nagranie, które chciałem powtórzyć, bo nie byłem z niego zadowolony, ale dyrektor Jerzy Gert był innego zdania, ponieważ uważał, że to jest świetne nagranie. Teraz wiem, że miał rację.
                Dużo nagrywałem i wiedziałem, jak to robić. Nie miałem tremy przed mikrofonami i osobami, które obsługiwały cały sprzęt, gdyż wszyscy byli bardzo przychylnie nastawieni do wykonawców. Zawsze miałem bardzo dobre relacje z realizatorami.

                Pana Córka czasami udostępnia niektóre nagrania w Internecie. Słucham ich z ogromną przyjemnością i podziwem.
                - Odzew na te nagrania jest olbrzymi. Za każdym razem jest po kilkadziesiąt tysięcy wejść. Ze wszystkich teatrów polskich i zagranicznych. Mamy dowody, że słuchali nas artyści z La Scali i z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, z Hiszpanii, a nawet z Australii. Często piszą do mnie dzieci, a nawet wnuki solistów i dyrygentów, z którymi współpracowałem. Dzwonią do mnie reżyserzy, byli dyrektorzy teatrów operowych, aby mi pogratulować, porozmawiać o współpracy i powspominać dawne czasy.

                Czuje się Pan z pewnością spełnionym śpiewakiem i pedagogiem.
                - Mogę to potwierdzić, ponieważ zrobiłem w życiu tyle, ile mogłem, śpiewając przez kilkadziesiąt lat. Bardzo długo też uczyłem śpiewu w Akademii Muzycznej w Warszawie, a niedawno zostałem nawet Honorowym Profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Chyba w 2017 roku otrzymałem to zaszczytne wyróżnienie.

                Panie Profesorze, dziękuję bardzo za poświęcony mi czas, za miłą rozmowę i życzę dużo zdrowia.
                - Ja także bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.

Zofia Stopińska

DAVID GARRETT ALIVE – MY SOUNDTRACK

Supergwiazda muzyki klasycznej i pop zabiera nas w osobistą podróż poprzez ścieżkę dźwiękową swojego życia!

Spis utworów:

CD standard :

01. Stayin’ Alive (Saturday Night Fever)

02. What A Wonderful World (Good Morning, Vietnam)

03. Happy (Despicable Me 2)

04. Paint It Black (Full Metal Jacket)

05. Beauty And The Beast (Beauty & The Beast)

06. Hit The Road Jack (Ray)

07. Dance Of The Knights (Soundtrack Civilization V)

08. Shallow (A Star Is Born)

09. Enter Sandman (A Year And A Half In The Life of Metallica)

10. Circle Of Life (Lion King)

11. Thriller (Thriller)

12. Confutatis (Amadeus)

13. Let it Go (Frozen)

14. Bella Ciao (Money Heist – Netflix Original Series)

15. 7th Symphony (Allegretto) (The King‘s Speech)

16. Game Rhapsody

Wersja Deluxe:

CD 1:

01. Stayin’ Alive (Saturday Night Fever)

02. What A Wonderful World (Good Morning, Vietnam)

03. Happy (Despicable Me 2)

04. Paint It Black (Full Metal Jacket)

05. Beauty And The Beast (Beauty & The Beast)

06. Hit The Road Jack (Ray)

07. Dance Of The Knights (Soundtrack Civilization V)

08. Shallow (A Star Is Born)

09. Enter Sandman (A Year And A Half In The Life of Metallica)

10. Circle Of Life (Lion King)

11. Thriller (Thriller)

12. Confutatis (Amadeus)

13. Let it Go (Frozen)

14. Bella Ciao (Money Heist – Netflix Original Series)

15. 7th Symphony (Allegretto) (The King‘s Speech)

16. Game Rhapsody

CD 2:

01. Tarantella Napoletana (Silent Movies during the 1920's)

02. Hoe-Down (He Got Game)

03. Imagine (Imagine)

04. Come Together (St. Pepper’s Lonely Hearts Club Band)

05. You’ll Never Walk Alone (You’ll Never Walk Alone)

06. Amazing Grace (Batman vs. Superman)

07. Prelude C# minor (Locke & Key – Netflix Series)

Wszyscy lubimy wspominać ważne momenty i doświadczenia, które nas zmieniły: ulubione utwory wywodzące się z różnych gatunków natychmiast przywodzą na myśl obrazy i emocje, wywołują uśmiech na twarzy, przynoszą ukojenie i dają nam siłę do bycia najlepszą wersją siebie. Najnowsze wydawnictwo gwiazdy skrzypiec Davida Garretta Alive – My Soundtrack to jego kolejny projekt crossover. Jest to być może najbardziej osobisty album w jego dotychczasowej karierze muzycznej, właśnie dlatego, że zawiera piosenki i utwory o szczególnym znaczeniu w życiu Garretta. „Moje serce bije mocno dla wszystkich utworów z tego albumu z powodu silnej więzi, jaka mnie łączy z każdym z nich. Mówiąc prościej, noszę po kawałku każdego z nich w moim sercu.”

Na płytę Alive – My Soundtrack składają się zarówno klasyczne utwory, jak i współczesne przeboje nagrane przez Davida Garretta w zupełnie nowej odsłonie i brzmieniu. „Na albumie znalazły się 23 utwory, ale dokonanie ostatecznej selekcji było dla mnie niezwykle trudne. Nagraliśmy prawie dwa razy więcej piosenek – także dlatego, że ciągle przychodziły mi do głowy nowe pomysły i mogłem natychmiast wypróbować je w studiu”, wyjaśnia David Garrett, dodając jednocześnie: „Jedną z ostatnich piosenek była >Happy< Pharrella Williamsa. W tamtym momencie mieliśmy już właściwie nagrane wszystko, co zaplanowaliśmy na ten album – orkiestrę, bębny i wszystko inne – więc wpadłem na pomysł: Nie, nie będziemy ściągać wszystkich z powrotem do studia tylko po to, żeby nagrać ten jeden utwór, nagram teraz wszystko sam na swoim instrumencie. I bardzo się cieszę z tej decyzji”. Rezultat jest nadzwyczajny, a piosenka „Happy” jeszcze nigdy nie została nagrana w ten sposób!

Nagranie albumu przypadło dokładnie na czas lockdownu wywołanego epidemią koronawirusa. David Garrett w ostatnim momencie zdecydował, by nie nagrywać muzyki w różnych studiach podczas ograniczonych czasowo sesji, ale zanurzyć się w twórczej pracy ze swoim wieloletnim producentem i gitarzystą Franckiem van der Heijdenem w swoim własnym domowym studiu: „Cały album powstał w zupełnie nowych dla mnie warunkach. Miałem czas, mogłem w spokoju opracować aranżacje, spontanicznie wypróbowywać nowe piosenki; zegary po prostu zwolniły. Ponieważ nie było możliwości koncertowania, mieliśmy więcej czasu na każdą piosenkę i była to dla mnie naprawdę nietypowa sytuacja,” mówi wielokrotnie nagradzany muzyk. „Już jakiś czas temu wpadłem na pomysł nagrania takiej ścieżki dźwiękowej. Po wydaniu w ubiegłym roku Unlimited, albumu z moimi największymi przebojami, chciałem otworzyć zupełnie nowy rozdział.”

Nowy album otwiera klasyk Bee Gees „Stayin’ Alive”, i była to pierwsza piosenka, którą David Garrett wybrał i nagrał na tę płytę. „Ta piosenka była początkową iskrą dla całego albumu, ale chciałem, by utwory na płycie były różnorodne, a nie pochodziły wyłącznie z gatunku muzyki filmowej.” David Garrett wykorzystuje intuicję, by właściwie zrównoważyć utwory klasyczne np. Beethovena ze współczesnymi piosenkami np. Metalliki („Enter Sandman”) czy Michaela Jacksona („Thriller”). Ważne jest dla niego również to, aby znaleźć odpowiedni „wątek narracyjny” dla pełniejszego doświadczenia słuchania. „Na wszystkich moich albumach, będących projektami crossover, bardzo dbam o to, aby kolejność utworów tworzyła idealną całość – z klimatycznymi wzlotami, ale też spokojniejszymi kompozycjami.” Fascynacja tworzeniem coraz to nowych interpretacji utworów na swoim instrumencie pozostaje niezmienna nawet po tak wielu spektakularnych sukcesach w jego karierze muzycznej: „Stworzyłem już tak wiele na tym instrumencie, dlatego ciągle mnie kręci szukanie nowych sposobów na jego brzmienie”.

Na płycie David Garrett prezentuje swoje ulubione piosenki i łączy je z rozmaitymi wspomnieniami i momentami ze swojego życia: „Dance Of The Knights” przypomina mu dzieciństwo: „Byłem bardzo mały, miałem cztery, może pięć lat. Jeszcze zanim zacząłem grać na skrzypcach, kolekcja nagrań mojej mamy i ten utwór baletowy były dla mnie absolutnie fascynujące”. Jeśli chodzi o energię i całkowite poddanie się jej, „Confutatis” Mozarta jest porywającą kompozycją. „What A Wonderful World” Louisa Armstronga sprawia, że artysta czuje się wzruszony, ponieważ piosenka ta „została napisana w trudnej sytuacji, a mimo to jest ponadczasowa i przepełniona nadzieją”. David Garrett przedstawia także swoją interpretację współczesnego klasyka, „Shallow”, z filmu „Narodziny gwiazdy”: „Byłem bardzo poruszony tym filmem”. Kiedy potrzebuje sportowej motywacji, wybiera Metallikę i brutalny „Enter Sandman”, wpompowujący Garrettowi adrenalinę. Jak tylko będzie to ponownie możliwe, skrzypek z niecierpliwością czeka na wykonanie na żywo niełatwego do zagrania „Hoedown”, a także „Come Together”, który wykonuje wyłącznie na skrzypcach elektrycznych. Zapytany, którą z piosenek z płyty wybrałby na rozpoczęcie dnia, odpowiada bez namysłu: „>Beauty And The Beast
Skrzypek zaplanował już kilka występów telewizyjnych na nadchodzące miesiące – na tyle, na ile pozwoli bieżąca sytuacja na świecie – oraz zagra na żywo w Niemczech, Austrii i Szwajcarii w 2021 oraz 2022 roku. Ale przede wszystkim nie może się doczekać reakcji słuchaczy na jego nowy album Alive: „To wciąż jest bardzo ekscytujące i porywające, niezależnie od tego, ile płyt się wydało, aby zobaczyć, czy te piosenki wyzwalają w ludziach dokładnie to samo, co ja czuję i czym chcę się podzielić”.

Alive – My Soundtrack to iskrzący muzyczny fajerwerk i absolutna atrakcja wśród wydawnictw 2020 roku.

Z Grzegorzem Manią o IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej

           Z panem Grzegorzem Manią, znakomitym pianistą, pedagogiem, radcą prawnym reprezentującym Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów, rozmawiamy o IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej, która w tym roku odbywa się w październikowe soboty i niedziele.
           - Zapraszamy do Kościoła oo. Dominikanów w Rzeszowie, gdzie odbędą się cztery koncerty, trzy koncerty zaplanowaliśmy w sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego i jeden koncert odbędzie się sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej.

           Z wielką radością spoglądam na program tegorocznego Festiwalu i nazwiska znakomitych wykonawców. Tegoroczna edycja nosi podtytuł: „Zapomniana muzyka”.
           - Ten tytuł towarzyszy nam od początku i nawiązuje do idei Festiwalu na wielu płaszczyznach. Po pierwsze na płaszczyźnie czysto kameralnej i tu chcę zauważyć, że muzyka kameralna nie jest zapomniana, ale jest zdecydowanie za mało obecna i paradoksalnie pandemia trochę to pokazała, że muzyka może mieć większą przestrzeń w salach koncertowych. Nie duże orkiestry, a właśnie muzyka kameralna.
           Nawiązuje ten tytuł również do wykonawstwa muzyki polskiej, bo też od początku linia programowa Festiwalu polegała na tym, żeby do arcydzieł muzyki kameralnej dodać świetne dzieła polskich kompozytorów, często nieznane albo za mało znane, a na tym obszarze muzyka polska nie ma się czego wstydzić. Jest mnóstwo znakomitych dzieł i trzeba te piękne perełki pokazać.

           Bardzo często publiczność po wysłuchaniu po raz pierwszy nieznanego utworu, z niedowierzaniem przyjmuje informację, że jest to dzieło polskiego twórcy. Parę lat temu występująca w słynnej Złotej Sali Musikverein w Wiedniu Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej wykonała na bis Poloneza Wojciecha Kilara. Po koncercie zachwyceni Wiedeńczycy zastanawiali się, skąd mogą pochodzić te rytmy. Jedni uparcie twierdzili, że to musi być utwór włoskiego kompozytora, a inni byli przekonani, że z pewnością są to hiszpańskie rytmy. Kiedy podeszłam i wyjaśniłam, że to są rytmy polskiego poloneza, a skomponował go Wojciech Kilar, popatrzyli na mnie z niedowierzaniem i udali się w kierunku garderoby dyrygenta, aby tę informację zweryfikować.
           - W ubiegłą niedzielę odbył się koncert, w programie którego znalazł się Kwartet fortepianowy Władysława Żeleńskiego. Marcin Zdunik opowiadał mi, że kiedy wykonali ten utwór w Berlinie, to jedna z muzykolożek tamtejszych podbiegła do niego, wykrzykując: „Toż to jest polski Brahms”.
To jest rzeczywiście arcydzieło, które nawet w Polsce jest za mało znane. Bardzo często nie potrafimy docenić talentu naszych kompozytorów, a na polu kameralistyki mamy polskich mnóstwo arcydzieł.

           IV Rzeszowska Jesień Muzyczna rozpoczęła się 3 października w kościele oo. Dominikanów, koncertem orkiestry kameralnej Extra Sounds Ensemble pod kierownictwem skrzypaczki Alicji Śmietany.
           - Alicja Śmietana występuje w roli liderki, mówimy, że jest to orkiestra kameralna, ale tak naprawdę jest to zespół kameralny, w którym gra jedenastu muzyków. Nawet jeśli wykonują utwory na orkiestrę smyczkową, to w pojedynczych obsadach.
           Podczas inauguracji publiczność wysłuchała trzech dzieł epoki baroku i jednego skomponowanego w XX wieku. Jak pani zauważyła, wykonawcy grając utwory barokowe, nawiązywali do żywiołowych interpretacji, dlatego, że wielu z nich grało wcześniej w orkiestrze Nigela Kennedy’ego i stąd to żywiołowe, energetyczne granie.
           Drugi koncert odbył się w Sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, a wystąpił kwartet fortepianowy, w którym mam zaszczyt grać, a oprócz mnie tworzą go: Anna Maria Staśkiewicz (skrzypce), Katarzyna Budnik (altówka), Marcin Zdunik (wiolonczela).

           Przepraszam, że przerywam, ale trzeba podkreślić, że Pan jest jedyną osobą, która związana jest głównie z muzyką kameralną, a pozostali są wyśmienitymi, znanymi solistami.
            - Tak, ale dosyć często grają także kameralnie. Uwielbiają grać ze sobą i w trio grają bardzo często. Pięknie grają „Wariacje Goldbergowskie” Johanna Sebastiana Bacha albo „Inwencje trzygłosowe”, a tutaj połączyliśmy siły i wykonaliśmy cudowny, bardzo energetyczny Kwartet fortepianowy Roberta Schumanna oraz piękny, bardzo rozległy Kwartet fortepianowy Władysława Żeleńskiego, który jest absolutnym arcydziełem.

            Twórczość Władysława Żeleńskiego jest niesłusznie pomijana przez wykonawców.
            - Twierdzę, że jest kompozytorem skrzywdzonym przez historię. Za życia był cenionym twórcą, a nawet pod koniec życia określany był jako „książę polskich kompozytorów”. Wychował wielu kompozytorów, ale może dlatego, że trwał przy swoim stylu i nie interesowały go wszelkie „nowinki”, szybko o nim zapomniano, bo nastał czas w historii muzyki, kiedy te „nowinki” bardzo się liczyły.
            Bardzo się dziwię, że znam jedną szkołę muzyczną w Polsce jego imienia i jedną niewielką uliczkę w Krakowie. Władysław Żeleński zdecydowanie zasługuje na więcej, bo bardzo się przyczynił do odbudowy życia muzycznego w Krakowie. Dlatego się cieszę, że zagraliśmy w Rzeszowie Kwartet fortepianowy Władysława Żeleńskiego.

            Bardzo interesujące koncerty zaplanował Pan na najbliższy weekend.
            - W sobotę zawita do nas ponownie sopranistka Magdalena Molendowska, bo już raz w Rzeszowie wystąpiła, ale tym razem wystąpi z bardzo różnorodnym programem, od Moniuszki poczynając. Chcemy pokazać, że utwory Stanisława Moniuszki można wykonywać nie tylko w Roku Moniuszki. To jest bardzo dobry kompozytor pieśni i zasługuje na to, żeby go często przypominać. Wysłuchamy utworów Zygmunta Stojowskiego, bo Magda razem z pianistką Julią Samojło nagrały płytę z kompletem pieśni Zygmunta Stojowskiego i zrobiły to po raz pierwszy, przypominając kolejnego zapomnianego kompozytora. W programie recitalu znajdą się też pieśni bliższe naszym czasom.
Usłyszymy cykl pieśni Mieczysława Wajnberga. Program będzie bardzo różnorodny.
            W niedzielę o godzinie 15 w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej wystąpi Trio stroikowe z fortepianem. To będzie także bardzo różnorodny koncert, bo wystąpi Trio stroikowe w składzie: Maksymilian Lipień (obój), Piotr Lato (klarnet), Damian Lipień (fagot), ale później każdy z nich będzie grał z prof. Jackiem Tosikiem-Warszawiakiem. W programie znajdzie się polska muzyka znakomitych kompozytorów naszych czasów: Stefana Kisielewskiego, Witolda Lutosławskiego, Michała
Spisaka, Aleksandra Tansmana. Zarówno Michał Spisak, jak i Aleksander Tansman to kompozytorzy, których dzieła powinny być o wiele częściej wykonywane.
Wykonawcy także są znakomici, bo bracia Lipieniowie są solistami Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, a prof. Jacek Tosik-Warszawiak to znakomity pianista, który jest również związany z Instytutem Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

            Kolejne koncerty odbędą się 17 i 18 października. Wykonawcy sobotniego koncertu: Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak, tworzący Polish Violin Duo, podczas wywiadu, który przeprowadzałam w sierpniu, bardzo się cieszyli na ten koncert.
             - Ja też się cieszę, bo zrobili furorę podczas odbywającego się w ubiegłym roku Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. Rzadko się zdarza, żeby duet skrzypcowy zrobił takie wrażenie. Oni po prostu „wymietli” konkurencję. Profesor Krzysztof Meyer wspomniał mi, że wszyscy jurorzy ocenili ich najwyżej, bo po prostu byli świetni.           Cieszę się, że wracają do Rzeszowa i w sobotę (17 października) o 19.00 zagrają w kościele oo. Dominikanów. To będzie doświadczenie wręcz mistyczna, bo tam jest bardzo ciekawa akustyka i również bardzo łatwo w tym ascetycznym wnętrzu na skupienie się wyłącznie na muzyce. Polish Violin Duo wykona bardzo różnorodny program, który wypełnią utwory: Grażyny Bacewicz, Georga Philippa Telemanna, Henryka Wieniawskiego, Romualda Twardowskiego i Michała Spisaka.
            W niedzielę (18 października) usłyszymy dwa tria – ponownie Władysława Żeleńskiego i Grzegorza Fitelberga. To bardzo piękne utwory i do tego w znakomitym wykonaniu. Michał Francuz, który jest pianistą niezwykle wszechstronnym, ostatnio współpracującym z Bartłomiejem Niziołem w nagraniu kompletu sonat skrzypcowych. To są świetne nagrania. Oni przywrócili choćby Sonatę Żeleńskiego do obiegu, bo ten utwór potrzebował dobrego wykonania. W tym przypadku jest podobnie, bo uważam, że Trio fortepianowe Władysława Żeleńskiego to nie jest łatwy utwór i potrzebuje dobrych wykonawców. Oprócz Michała Francuza mamy Joannę Konarzewską, znakomitą skrzypaczkę, grająca z pasją, która jest koncertmistrzynią Orkiestry Filharmonii Krakowskiej, i fenomenalny Rafał Kwiatkowski, wiolonczelista, który porywa swą grą. Ja już te utwory słyszałam w wykonaniu wymienionych wykonawców, bo zostały one nagrane przez nasze Stowarzyszenie i pod koniec roku ukaże się płyta w tymi triami. 18 października o 18.00 będziemy mogli usłyszeć ten program na żywo w sali koncertowej Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

             Pozostał nam jeszcze jeden październikowy weekend.
             - Tak, ponieważ w tym roku udało nam się zorganizować jeszcze dwa koncerty nadzwyczajne dzięki wsparciu Województwa Podkarpackiego i te wydarzenia odbędą się w kościele Dominikanów.
             Cieszę się, że udało się znowu zaprosić Extra Sounds Ensemble, ale tym razem z cudowną śpiewaczką Hanną Hipp, która wykona pieśni Fryderyka Chopina, zaaranżowane przez Alicję Śmietanę na orkiestrę smyczkową, a na wielki finał 25 października 2020 o 15.30 wystąpi sekstet smyczkowy w bajecznym składzie: Anna Maria Staśkiewicz, Maria Sławek (skrzypce), Katarzyna Budnik, Artur Rozmysłowicz (altówki), Tomasz Strahl, Marcin Zdunik (wiolonczele). Normalnie w tym składzie na wiolonczeli występuje Rafał Kwiatkowski, natomiast tym razem zastąpi go równie znakomity wiolonczelista Tomasz Strahl.
             Autorska aranżacja Marcina Zdunika Requiem Wolfganga Amadeusa Mozarta, będzie swego rodzaju preludium do Święta Zmarłych. Marcin dokonał znakomitych aranżacji i słuchając przekonają się Państwo, że nie brakuje nam głosów i będzie to doświadczenie z serii muzyczno–mistycznych.

             Miejmy nadzieję, że pandemia nie przeszkodzi w realizacji IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej, która rekompensuje miłośnikom muzyki kameralnej fakt, że ten nurt muzyki rzadko gości na rzeszowskich scenach koncertowych. Prowadzone przez Pana Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów działa prężnie nie tylko w Rzeszowie i Krakowie.
             - To prawda, ale też muszę przyznać, ze byliśmy już ofiarami pandemii, bo mieliśmy już zaplanowany bardzo interesujący festiwal na Wielkanoc w Zielonej Górze, gdzie był pierwszy pacjent zarażony koronawirusem i bardzo szybko musieliśmy odwołać to wydarzenie.
Może dlatego, że działamy w małych składach, wirus nam planów do końca nie pokrzyżował. Udało się obronić i zrealizować najważniejsze nasze wydarzenia, w tym dwa festiwale w Krakowie i Rzeszowie.
             Wszystkie koncerty IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej rejestrujemy, staramy się o jak najlepszą jakość rejestracji, a przede wszystkim dźwięku, i wszystkie będą transmitowane na YouToube.
Gdyby ktoś nie mógł albo się obawiał przyjść na koncert, to będzie mógł uczestniczyć w tych koncertach.

             Czy myśli Pan już o kolejnej edycji?
              - Mam różne plany, ale chcę pozostać przy podtytule „Zapomniana muzyka”. Chciałbym przypomnieć między innymi znakomity Kwintet Ignacego Friedmana. Tych kompozytorów jest wielu. Wymienię jeszcze tylko: Józefa Kazimierza Hoffmana, Zygmunta Stojowskiego oraz Ignacego Jana Paderewskiego, którego na szczęście dzięki karierze pianistycznej nie zapomniano kompletnie jako kompozytora. Najczęściej jednak tylko pianiści grają jego utwory, a tymczasem Sonata na skrzypce i fortepian Ignacego Jana Paderewskiego jest znakomitym utworem.
              Mogę śmiało już myśleć i planować, bo mamy dotację z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego obejmującą jeszcze przyszły rok. Jak zdobędę dodatkowe środki, to będzie więcej koncertów

              Przy okazji rozmowy o muzyce możemy wspomnieć o przygotowanym przez Pana wydawnictwie, które stosunkowo niedawno się ukazało, a które przybliża w sposób zrozumiały artystom prawo autorskie.
              - To jest moje hobby. Bardzo lubię objaśniać prawo autorskie, bo wielokrotnie się przekonałem, że wiele osób się boi tego tematu i uważa je za niezrozumiałe. Być może to wynika nie z samego prawa, tylko z tego, jak je komunikujemy.
Udaje mi się przedstawiać je w sposób przystępny i przekonałem się, że wiele osób po rozmowie, i przeczytaniu o danym problemie w książce, przekonało się, że te przepisy można zrozumieć i nie są one aż takie straszne. Panuje przekonanie, że prawo autorskie jest bardzo opresyjne, nie pozwala na nic, a tymczasem można znaleźć kompromis.
              Cieszę się, że książka się ukazała, że jest czytana i da się ją czytać, bo to jednak jest rozprawa prawnicza, więc mogła być nieprzystępna. Jestem też dumny z tego, ze brałem udział w przedziwnym wydarzeniu – kampanii Polskiego Wydawnictwa Muzycznego dla dzieci o prawie autorskim.
              Pod tytułem: „Jesteś twórcą, masz prawo”, została nagrana seria ośmiu filmików – lekcji prowadzonych przez dzieci. Ja tylko na końcu byłem „gadającą głową”, która mówiła, co można, a co nie. Do tego były stworzone scenariusze zajęć dla nauczycieli i szkolenia w całej Polsce, żeby uczyć o prawie autorskim i znać je. Z pewnością coś z tego zostało, chociaż to jest „kropla w morzu”, ale Polskie Wydawnictwo Muzyczne zamierza robić kolejne edycje.
To także było ciekawe doświadczenie.

              Wracając na zakończenie do trwającej IV Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej – zapraszamy na koncerty.
              - Zapraszamy w październikowe soboty i niedziele na przyjemne weekendy muzyczne albo w środy i czwartki (koncerty sobotnie w środy, a niedzielne w czwartki) na YouToube.
Mam nadzieję, że nasze rejestracje będą dobre i spełnią Państwa oczekiwania. Zapraszam przed ekrany albo przed monitory.

Z dr Grzegorzem Manią, pianistą, kameralistą, pedagogiem i prawnikiem rozmawiała Zofia Stopińska w październiku 2020 roku w Rzeszowie.

Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w ramach I DNI MUZYKI ORGANOWEJ SANOK 2020

           W dniach 16 -18 października 2020 r. w Sanoku odbędzie się Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w ramach I DNI MUZYKI ORGANOWEJ SANOK 2020, którego pomysłodawcą jest Łukasz Kot – prezes Stowarzyszenia Pro Artis. Celem Festiwalu jest popularyzacja muzyki organowej i kameralnej na terenie województwa podkarpackiego oraz przybliżenie twórczości dawnych i współczesnych kompozytorów.
           W ramach tego wydarzenia, od piątku do niedzieli, wystąpią wybitni artyści z różnych stron Polski: dr hab. Piotr Rojek, prof. AMKL we Wrocławiu - Dyrektor Artystyczny Festiwalu (organy, Wrocław), prof. dr Łukasz Długosz (flet, Gdańsk), dr hab. Agata Kielar-Długosz (flet, Gdańsk), prof. zw. dr hab. Roman Perucki (organy, Gdańsk), dr hab. Henryk Jan Botor (organy, Tychy-Kraków).
           Koncerty są bezpłatne i odbędą się w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sanoku.
Dodatkowo, w sobotę w Państwowej Szkole Muzycznej I i II st. im. Wandy Kossakowej w Sanoku odbędzie się Mistrzowski Kurs Improwizacji dla uczniów podkarpackich szkół muzycznych II st.

Poniżej przedstawiamy szczegółowy program Festiwalu.
Organizatorzy proszą o przestrzeganie norm sanitarnych podczas wydarzeń Festiwalowych.
Serdecznie zapraszamy wszystkich do udziału!

P r o g r a m

16 października 2020 r. , godz. 19:00, Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
– dr hab. PIOTR ROJEK, prof. AMKL we Wrocławiu Polska-Wrocław (organy)

17 października 2020 r., godz. 10:00, Państwowa Szkoła Muzyczna I i II st. w Sanoku
Mistrzowski Kurs Improwizacji dla uczniów podkarpackich szkół muzycznych II st.
– dr hab. PIOTR ROJEK, prof. AMKL we Wrocławiu Polska-Wrocław (organy)

godz. 19:00, Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
– prof. zw. dr hab. ROMAN PERUCKI, Polska-Gdańsk (organy)
– dr hab. AGATA DŁUGOSZ, Polska-Gdańsk (flet)
– prof. dr ŁUKASZ DŁUGOSZ, Polska-Gdańsk (flet)

18 października 2020 r. , godz. 18:00, Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
– dr hab. HENRYK BOTOR, Polska-Tychy-Kraków (organy)

IV Rzeszowska Jesień Muzyczna - Recital wokalny i Trio stroikowe z fortepianem

10 października 2020 18:00 sala koncertowa Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, ul. Dąbrowskiego 83
Recital wokalny: Magdalena Molendowska (sopran), Julia Samojło (fortepian)

W programie: S. Moniuszko, W. Żeleński, R. Strauss, M. Weinberg, P. Szymański

Transmisja
14 października 2020 18:00
Kanał Youtube SPMK

11 października 2020 15:00 sala kameralna Filharmonii Podkarpackiej im. A. Malawskiego, ul. Szopena 30
Trio stroikowe z fortepianem: Maksymilian Lipień (obój), Piotr Lato (klarnet), Damian Lipień (fagot), Jacek Tosik-Warszawiak (fortepian)

Transmisja
15 października 2020 18:00
Kanał Youtube SPMK

Jubileuszowo z Maestro Kazimierzem Pustelakiem - cz. I

          Z wielką radością zapraszam Państwa do przeczytania wywiadu z Maestro Kazimierzem Pustelakiem, jednym z najwybitniejszych artystów powojennej polskiej sceny operowej, o którym Jarosław Iwaszkiewicz pisał, że: „Głos mu się leje jak wino z amfory”. Przez długie lata Kazimierz Pustelak zachwycał publiczność polskich i światowych scen operowych oraz filharmonicznych niezwykłym głosem o pięknej barwie, cudownej lekkości i doskonałości również w wysokim rejestrze, i znakomitej technice. Publiczność i krytycy muzyczni podziwiali Artystę także za elegancję, kulturę i wyczucie stylów.

           Maestro, rozmawiamy w roku Pana 90. urodzin - proszę przyjąć ode mnie i za moim pośrednictwem od mieszkańców Podkarpacia najlepsze życzenia – dużo zdrowia na długie lata, aby każdy dzień przynosił wiele radości i aby cieszył się Pan miłością najbliższych.
           - Bardzo dziękuję za tak piękne życzenia. Cieszę się, że płyną one z moich rodzinnych stron, bo urodziłem się Nowej Wsi niedaleko Rzeszowa.

           Mieszkańcy Podkarpacia szczycą się tym, że pochodzi Maestro z naszych stron, a młodsi – szczególnie ci, którzy marzą o karierze śpiewaka albo śpiewaczki, z pewnością chcieliby dowiedzieć się, czy pochodzi Maestro z rodziny o tradycjach muzycznych i kiedy rozpoczął Pan naukę śpiewu?
           - W mojej rodzinie nie było muzyków, ale ja bardzo lubiłem śpiewać. Przed wojną uczęszczałem do szkoły powszechnej i otrzymałem zadanie, aby coś zaśpiewać. Wtedy okazało się, że mam dobry głos. Kiedyś rodzice zapytali mnie, co bym chciał robić w swoim życiu, to powiedziałem, że chciałbym pracować w takim teatrze, w którym się nie mówi, tylko się śpiewa, chociaż nie wiedziałem, że taki teatr istnieje.
           Po wojnie rozpocząłem naukę w II Liceum Ogólnokształcącym w Rzeszowie i wkrótce zapisałem się do chóru, a prowadziła go pani Zofia Stachurska, która była także dyrektorem Szkoły Muzycznej w Rzeszowie. Bardzo polubiłem śpiewanie w chórze, bo występowaliśmy podczas różnych uroczystości i śpiewaliśmy nawet w teatrze. Kiedyś po próbie Pani Zofia Stachurska powiedziała: „Kaziu! Masz bardzo ładny głos i musisz uczyć się śpiewać!”.
           Rok przed maturą trafiłem do Szkoły Muzycznej, a tam uczyła śpiewu pani Maria Świeżawska. Była świetną nauczycielką i bardzo dużo się u niej nauczyłem.
Przypomnę jeszcze wydarzenie, które dotyczy pani rodzinnych stron, a świadczy najlepiej, że w mojej rodzinie też się śpiewało. W młodości śpiewałem nawet w Handzlówce, gdzie proboszczem był mój stryj ks. Ludwik Pustelak. Niedługo po okupacji przyjechaliśmy do Handzlówki z Zaczernia (gdzie urodzili się zarówno ks. Ludwik, ks. Józef i ich młodszy brat oraz siostra), z przedstawieniem „Chata za wsią”. Byłem wtedy młodym chłopakiem ze wsi i miałem małą rólkę do śpiewania, a dziewczynę, która mnie uwodziła, grała moja ciotka – siostra ks. Ludwika (śmiech).
Nasze przedstawienie bardzo się Handzlowianom spodobało. Mogło to być w 1947 roku, a potem w pięknych lasach handzlowskich mieliśmy obóz harcerski. Miło wspominam te pobyty i tamte czasy.

           Marzył Pan o śpiewie, ale ukończył Pan studia na Wydziale Rolnym Uniwersytetu Jagiellońskiego i jako inżynier rolnik pracował Pan w Wojewódzkiej Radzie Narodowej w Rzeszowie.
           - Pochodziłem ze środowiska wiejskiego i postanowiłem wybrać bardziej praktyczny zawód. Dlatego zdałem egzamin na studia w Uniwersytecie Jagiellońskim na Wydziale Rolnym, ale o śpiewie nie zapomniałem i równocześnie uczyłem się śpiewu prywatnie u pana profesora Czesława Zaremby.
Był wspaniałym nauczycielem i po dwóch latach nauki byłem już ukierunkowanym śpiewakiem. Wiele pomógł mi także w doskonaleniu sztuki śpiewaczej pan Józef Gaczyński.
           Po ukończeniu studiów uniwersyteckich wróciłem jednak w rodzinne strony i tak jak pani powiedziała, pracowałem jako inżynier rolnik w Rzeszowie. Trwało to dwa lata, bo niespodziewanie otrzymałem telefon z Krakowa. Pojawiła się szansa, abym rozpoczął pracę w wymarzonym zawodzie.

           Debiutował Maestro w Krakowie, ale nie w operze, tylko w operetce i śpiewał Pan w „Krainie uśmiechu” u boku samej Iwony Borowickiej.
           - Owszem, rozpoczynałem w Krakowie, ale pojechałem tam na zaproszenie pana Jerzego Gerta, który kierował wówczas Orkiestrą i Chórem Polskiego Radia w Krakowie, a także był kierownikiem artystycznym Teatru Muzycznego w Krakowie. Po rozmowie miałem próbne nagranie i pamiętam, że śpiewałem wtedy arie z „Rigoletta” i „Strasznego dworu”. Mój krótki występ spodobał się i dyrektor Jerzy Gert zaproponował mi pracę.
           Powiedziałem szczerze, że bardziej interesuje mnie teatr operowy niż operetka. Aby mnie przekonać do operetki, dyrektor Gert dał mi zaproszenie na przedstawienie „Hrabiny Maricy”.
Operetki były wówczas wystawiane w budynku dawnej ujeżdżalni koni, którą dostosowano dla potrzeb teatru muzycznego – była scena, kanał dla orkiestry i duża sala na około tysiąc miejsc.
Poszedłem na ten spektakl i byłem zachwycony, bo przedstawienie było znakomite. Iwona Borowicka królowała, była po prostu fenomenalna. Była nie tylko znakomitą śpiewaczką, ale również tancerką i świetnie mówiła teksty. Mało jest aktorów teatrów dramatycznych, którzy by jej dorównali interpretacją słowa mówionego.
           Dyrektor Gert zapytał mnie po spektaklu o wrażenia. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że bardzo mi się podobało i jestem gotów podpisać umowę. Podpisałem umowę od razu na dwa etaty. Zostałem solistą w Teatrze Muzycznym i w Zespole Orkiestry i Chóru Polskiego Radia w Krakowie.
           Jak już pani powiedziała, debiutowałem operetką „Kraina uśmiechu” Franza Lehára. Moje wynagrodzenie było dosyć dobre, bo otrzymywałem około czterech tysięcy pensji zasadniczej i oprócz tego otrzymywałem wynagrodzenie za nagrania. Na etacie Polskiego Radia miałem normę 20 minut nagrania miesięcznie, a operetka trwała zazwyczaj ponad 2 godziny. Dodam, że wszystkie wystawiane operetki były nagrywane. To mi się opłacało.

           Został Pan w krainie operetki dość długo, pomimo, że marzył Pan o operze. Pamięta Maestro swój debiut operowy?
            - Przez dwa lata byłem solistą w Teatrze Muzycznym, ale cały czas myślałem o operze, jak większość młodych śpiewaków. Zresztą później trochę zmieniły się warunki pracy, bo zlikwidowane zostały etaty solistów w Polskim Radiu i ta współpraca wyglądała zupełnie inaczej.
W tym samym czasie, a był to 1957 rok, otrzymałem propozycję z Teatru Operowego. Spektakle operowe wystawiane były dwa razy w tygodniu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
            Tydzień przed premierą opery „Eugeniusz Oniegin” Piotra Czajkowskiego przyjechał na próbę pan z Ministerstwa Kultury, który był znawcą sztuki operowej i śpiewu. Od jego opinii zależało, czy dane przedstawienie ukaże się w przygotowywanej formie. Stwierdził, że brak jest Leńskiego, chociaż było co najmniej trzech wykonawców tej partii, ale żaden mu nie odpowiadał.
Wtedy ktoś stwierdził, że jest dobry, młody śpiewak w operetce i można go spotkać w porze obiadowej w Grandzie. Rzeczywiście tam zazwyczaj jadałem obiady. Zarabiałem nieźle i starałem się dobrze odżywiać, aby mieć energię do śpiewania.
            Podczas obiadu podeszło do mnie dwóch panów – pan Weber, dyrektor Krakowskiego Towarzystwa Operowego i pan z Ministerstwa Kultury. Przedstawili się, a później zapytali, czy w czasie dziesięciu dni nauczę się partii Leńskiego. Stwierdziłem, że mogę się nauczyć, ale nie zgodzi się na to mój dyrektor pan Gert.
Zapewnili mnie, że to już ich sprawa, aby dyrektor Gert się zgodził.

            Podjął się Pan bardzo trudnego zadania.
            - To prawda, musiałem szybko wziąć się do roboty, bo oprócz arii są tam trudne ansamble, duety, a do tego prawie od razu musiałem uczestniczyć w próbach scenicznych, szybko szyli mi kostiumy, ale podczas próby generalnej byłem już dobrze przygotowany. Wszystko poszło bardzo dobrze, premiera była nadzwyczaj udana, publiczność nagrodziła nas długimi brawami, ukazały się entuzjastyczne recenzje znakomitych znawców sztuki operowej. Mój występ bardzo się spodobał i pisano, że wreszcie mamy tenora lirycznego.
            To był początek mojej współpracy z Operą Krakowską. Mogłem się poświęcić pracy w operze, chociaż miałem jeszcze przez jakiś czas kontakt z operetką, bo miałem jeszcze zobowiązania jako wykonawca głównych partii.

            Był Pan już dobrze pod każdym względem przygotowany do śpiewania repertuaru operowego.
            - Ja też tak sądzę. Dla mnie ważną szkołą była praca w Polskim Radiu. Jak już wspomniałem, wszystkie spektakle były nagrywane, a później przesłuchiwaliśmy je. Na nagraniu słychać było wszelkie niedoskonałości, dlatego nauczyłem się dbałości o dokładność, nie tylko strony wokalnej, ale także muzycznej. Wiele zawdzięczam dyrektorowi Jerzemu Gertowi, bo dla młodego, „zielonego” śpiewaka była to znakomita szkoła, a oprócz tego szybko stałem się znanym śpiewakiem, ponieważ te operetki były retransmitowane w programach radiowych.
            U dyrektora Gerta poznałem także spory repertuar oratoryjny oraz dużo utworów polskich kompozytorów. Nagrywaliśmy także opery – na przykład utrwaliliśmy operę "Faust" księcia Antoniego Radziwiłła. Dzisiaj jest to nieznana opera, a szkoda, bo jest naprawdę piękna i trudna.
            Pamiętam nagranie Króla Davida Arthura Honeggera, to jest także bardzo trudne dzieło. Odbył się znakomity koncert w Filharmonii w znakomitej obsadzie śpiewaków, a wystąpiły m.in. takie gwiazdy, jak: Krystyna Szczepańska, Stefania Woytowicz. To było wyjątkowo piękne wydarzenie.W ten sposób rozpoczęła się na dobre działalność na polu muzyki oratoryjno-kantatowej.
            Pamiętam, jak podczas przygotowań potężnego dzieła „Weihnachtsoratorium” („Oratorium na Boże Narodzenie”) Johanna Sebastiana Bacha pod batutą Stanisława Wisłockiego, podeszły do mnie w przerwie panie Krystyna Szczepańska i Stefania Woytowicz, mówiąc: „Ty jesteś osesek, ale ponieważ masz bardzo ładny głos i jesteś wyjątkowo muzykalny, to proponujemy ci przejście na ty”. Bardzo mnie to ucieszyło.
            Potem prawie wszystkie filharmonie proponowały mi udział w koncertach oratoryjnych. Nie mogłem przyjąć wszystkich propozycji i wybierałem tylko niektóre, te naprawdę duże wydarzenia. Pamiętam, że śpiewałem w Filharmonii Narodowej podczas koncertu otwarcia gmachu Filharmonii po odbudowie i wykonywałem (jeśli dobrze pamiętam), „Pieśni kurpiowskie” Karola Szymanowskiego. Odnieśliśmy wspólnie z Chórem i Orkiestrą duży sukces.
Wykonywałem bardzo różnorodny repertuar.

            Występował Maestro często w koncertach oratoryjno-kantatowych, z recitalami pieśni, a repertuar operowy także był ogromny, bo ponad 70 partii.
            - Miałem także nie mniej partii muzyki oratoryjnej. Wspomniała Pani o recitalach, z którymi często występowałem, a przeważały w nich pieśni – szczególnie pieśni Stanisława Moniuszki, które są przepiękne. Jak wykonywałem pieśni Stanisława Moniuszki za naszą zachodnią granicą, to często zachwyceni melomani i krytycy nie mogli uwierzyć, że tej muzyki nie skomponował romantyczny kompozytor niemiecki.

            Wiem, że przez pewien czas przebywał Pan na stypendium we Włoszech.
            - Owszem, trafiłem tam w drodze konkursu, który odbywał się w Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej. Oceniało nas bardzo duże jury złożone z profesorów ze wszystkich uczelni i wszyscy popierali swoich uczniów. Byłem jedynym uczestnikiem, który nie miał swojego pedagoga w jury, ale wygrałem ten konkurs.
            W tym czasie dyrektorem Opery Warszawskiej był Jerzy Semkow, który tworzył zespół śpiewaków. Okazało się, że interesował się mną już wcześniej, a po wygraniu tego konkursu, zaproponował mi, że po powrocie ze stypendium zaangażuje mnie w Warszawie.
Musiałem nawet podpisać odpowiedni „cyrograf” w Ministerstwie Kultury w obecności dyrektora Jerzego Semkowa i dyrektora Departamentu Muzyki.

            Ciekawa jestem, jak długo trwał Pana pobyt w centrum doskonalenia śpiewaków operowych La Scali.
            - Na stypendium byłem około 9 miesięcy i muszę powiedzieć, że nauczyłem się tam bardzo dużo. Miałem zajęcia ze znakomitymi pedagogami. Studiowałem m.in. pod kierunkiem maestro Frigerio, jednego z największych włoskich znawców sceny i wokalistyki, a korepetytorem był bardzo życzliwy starszy pan, który przez wiele lat pracował z Arturo Toscaninim.
            Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jestem już uformowanym śpiewakiem, gotowym do śpiewania na scenie i dlatego przygotowywałem partie operowe w całości (oczywiście na pamięć). Nauczyłem się w sumie partii tenorowych sześciu włoskich oper: „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego, „Don Pasquale”, „Napój miłosny” i „Łucję w Lammeromooru” Donizettiego, „Rigoletto” i „Traviatę” Verdiego. Miałem próby sceniczne z reżyserami. Na jedną z nich przyszedł ówczesny kierownik artystyczny La Scali i po zakończeniu próby wszyscy zgodnie orzekli, że wcale nie śpiewam gorzej niż Gianni Raimondi, który był wtedy gwiazdą nr 1 w La Scali.
            Pod koniec mojego pobytu w Mediolanie otrzymałem kilka bardzo interesujących propozycji udziału w spektaklach operowych ze znanymi śpiewakami, nie tylko we Włoszech. Były już nawet plany związane z otwarciem nowego gmachu operowego w Sydney. Jednak ja chciałem wracać do Polski, bo w czasie mojego pobytu we Włoszech żona urodziła naszą córkę i bardzo chciałem być z rodziną w domu. Ponadto przecież podpisałem zobowiązanie, że po zakończeniu stypendium powrócę i będę śpiewał w Polsce.

            Po powrocie do kraju pożegnał się Pan z Krakowem i przeniósł się Pan do Warszawy.
            - Zaraz po powrocie z Mediolanu poszedłem od razu na Nowogrodzką do Opery Warszawskiej, aby spotkać się z dyrektorem Jerzym Semkowem. W sekretariacie dowiedziałem się, że pan Jerzy Semkow już nie jest dyrektorem, bo został zwolniony, a jego obowiązki pełni dyrektor z Opery Łódzkiej, który z kolei powiedział mi, że jest tylko na krótkim zastępstwie i obsada nowego sezonu zostanie zaplanowana dopiero po powołaniu nowego dyrektora.
            Szczerze mówiąc, ucieszyłem się, że nie będę się musiał przenosić z Krakowa do Warszawy, ale tak się nie stało. Na dyrektora w Warszawie został powołany Bohdan Wodiczko, który wkrótce zatelefonował do mnie i poprosił o szybki przyjazd na rozmowę, bo już planował zespół na otwarcie Teatru Wielkiego.
            Pojechałem na umówioną rozmowę i dyrektor Wodiczko zaproponował mi etat solisty i od razu mieszkanie tuż obok Teatru, w którym mieszkam do dziś. Warunki finansowe nie były w pełni satysfakcjonujące, ale i tak były to najwyższe stawki, jakie mogłem dostać. Dopiero po pewnym czasie wszystko zmieniło się na lepsze.
W ten sposób od sezonu 1961/1962 zostałem solistą Opery Warszawskiej i jeszcze dwa lata pracowaliśmy w budynku przy ulicy Nowogrodzkiej.

            Jaki repertuar preferował dyrektor Bohdan Wodiczko?
            - Będąc solistą, śpiewałem właściwie cały repertuar na mój głos. Dyrektor Bohdan Wodiczko wystawiał dużo nowych oper. Z polskiego repertuaru były to opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego oraz „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki, ale wystawiane były także tak wybitne dzieła, jak: "Persefona" i "Król Edyp" Igora Strawińskiego, „Don Carlos” Giuseppe Verdiego, „Kawaler srebrnej róży” Richarda Straussa czy „Zamek Sinobrodego” Beli Bartoka.

            Panie Profesorze, jeszcze przed wyjazdem na stypendium do Mediolanu uczestniczył Pan w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Moskwie, zdobywając II nagrodę, a cztery lata później zdobył Pan I nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Tuluzie. To były ważne wydarzenia w Pana karierze.
            - Na ten konkurs pojechałem w 1957 roku z Krakowa. Po tym konkursie miałem dużo ciekawych propozycji, mogłem podpisać umowę i od razu tam zostać, ale wtedy miałem już na widoku stypendium w La Scali i nawet byłem już zakwalifikowany. Podobnie było po konkursie w Tuluzie w 1961 roku, kiedy byłem już zaangażowany do Opery Warszawskiej. Nie mogłem przyjąć żadnej oferty, ale to wszystko było ważne i miłe.

Szanowni Państwo!
Maestro Kazimierz Pustelak poświęcił mi dużo czasu, stąd wywiad jest bardzo obszerny i postanowiłam podzielić go na dwie części. W najbliższą sobotę (10 października 2020 roku) zapraszam do lektury II części wywiadu, która jest równie, a może nawet bardziej fascynująca jak część I.

Zofia Stopińska

59. Muzyczny Festiwal w Łańcucie - Małgorzata Walewska i Lech Napierała

KONCERT – emisja 11 października 2020r.
MAŁGORZATA WALEWSKA – mezzosopran
LECH NAPIERAŁA – fortepian

W programie:
F. Chopin - Piosnka litewska
M. Karłowicz - Z nową wiosną
F. Schubert - Serenada
G. Martini –Plaisir d'amour
C. Saint-Saens - Printemps qui commence – aria Dalily z oper „Samson i Dalila”
A. Ponchelli -Voce di donna – aria la Cieca z opery „La Gioconda”
G. Verdi - O dischiuso il firmamento – aria Feneny z opery „ Nabucco”
R. Hahn - A Chloris; słowa Théophile de Viau
R. Hahn - L’énamourée; słowa Théodore de Banville
R. Hahn - L’heure exquise; słowa Paul Verlaine

Mezzosopran dramatyczny, Małgorzata Walewska, ukończyła Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie profesor Haliny Słonickiej. Jest laureatką oraz finalistką wielu międzynarodowych konkursów m.in.: Alfredo Krausa w Las Palmas, Luciano Pavarottiego w Filadelfii, Stanisława Moniuszki w Warszawie i Belvedere w Wiedniu.
Po ukończeniu studiów występowała w Theater Bremen, a następnie została zaangażowana przez wiedeńską Staatsoper, gdzie po raz pierwszy pracowała z artystami takimi jak Luciano Pavarotti czy Placido Domingo. Kolejne lata przyniosły angaże w Semperoper w Dreźnie (1999) oraz w Deutsche Oper w Berlinie. W 2005 roku Małgorzata Walewska zadebiutowała w Metropolitan Opera w Nowym Jorku jako Dalila w Samsonie i Dalili. Oprócz Dalili Małgorzata Walewska zaśpiewała w Metropolitan Opera partie Santuzzy i Amneris. Kolejne ważne debiuty na międzynarodowych scenach to rola Azuceny w Operze Królewskiej Covent Garden w Londynie (2009), Mamki w Kobiecie bez cienia w Palacio de Bellas Artes w Meksyku (2012) i Dalili
w Grand Théâtre w Genewie (2012), gdzie orkiestrę prowadził Maestro Michel Plasson. W 2015 roku dodała do swojego repertuaru rolę Kundry w Parsifalu, zaśpiewała także partię Hrabiny
w Damie pikowej w Opéra national du Rhin w Strasburgu.

W latach 2016-2019 artystka zadebiutowała w roli Wdowy w premierowej produkcji Goplany W. Żeleńskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej, wystąpiła także jako Pani Quickly
w Falstaffie i Ciotunia w Peterze Grimesie w Operze w Kolonii oraz jako The Old Lady
w Kandydzie w Operze Krakowskiej. Do swojej dyskografii w sezonie 2018/2019 artystka dodała nagrania Missa pro pace W. Kilara z Orkiestrą Filharmonii Podlaskiej oraz partii Jokebed w operze A. Rubinsteina Mojżesz z Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus.

Artystka śpiewa także repertuar oratoryjny i liczne recitale z akompaniamentem fortepianu lub harfy. W programie ma wiele pieśni kompozytorów polskich i zagranicznych takich jak:
G. Fauré, F. Schubert, S. Moniuszko, K. Szymanowski, F. Chopin czy P. I. Czajkowski oraz cykle Les nuits d'été H. Berlioza czy Wesendonck Lieder R. Wagnera. Od 2013 roku
z towarzyszeniem harfistki Małgorzaty Zalewskiej wykonuje pieśni francuskie m. in. R. Hahna.

Małgorzata Walewska nagrała wiele albumów: od utworów goszczących na stałe w jej repertuarze (Voce di donna), po kolędy (Christmas Time), crossoverowe aranżacje (Walewska
i przyjaciele, Mezzo) czy arie G. F. Händla, pieśni religijne i utwory organowe (Farny).

W 2015 roku Małgorzata Walewska została mianowana Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari. W 2016 roku Małgorzata Walewska otrzymała nadawany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Złoty Medal Gloria Artis, podkreślający wybitny wkład artystki w rozwój kultury polskiej.

Lech Napierała jest absolwentem Uniwersytetu Muzycznego w Wiedniu w klasie akompaniamentu wokalistom (specjalność pieśń) Davida Lutza (dyplom z wyróżnieniem).
Występował w tak prestiżowych salach koncertowych jak: wiedeńskie Musikverein, Konzerthaus, Tokio Bunka Kaikan, Filharmonie Narodowe w Warszawie, Berlinie, Sofii, Lubljanie, Bukareszcie, NOSPR w Katowicach, Studio Koncertowym Polskiego Radia im. Lutosławskiego, Wiener Staatsoper, Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie, Operze Narodowej w Lubljanie i wielu innych. Koncertował w Europie, Azji i USA.

Lech Napierała specjalizuje się w wykonawstwie pieśni, jest też cenionym kameralistą partnerując na scenie takim artystom jak Tomasz Konieczny, Olga Pasiecznik, Monika Bohinec, Aida Garifullina, Cigdem Soyarslan, Dorottya Lang, Paul Schweinester, Krzysztof Chorzelski, Gerard Wyss i wielu innym.
Od października 2013 Lech Napierała jest wykładowcą Akademii Muzycznej w Krakowie, gdzie prowadzi klasę kameralistyki i akompaniamentu. Od roku 2018 jest też gościnnym wykładowcą Akademii Operowej, działającej przy Operze Narodowej Teatrze Wielkim w Warszawie, regularnie prowadząc tam kursy pieśni dla wokalistów i pianistów.

W jego dorobku fonograficznym znajdują się płyta nagrana z Aleksandrą Szczęsnowicz, z utworami na dwa fortepiany oraz album solowy, zawierający mazurki Chopina, Szymanowskiego i Maciejewskiego. Obie płyty zostały nagrane i wydane przez wydawnictwo DUX. W maju 2014, nakładem brytyjskiej wytwórni fonograficznej Signum, ukazała się kolejna płyta z jego udziałem, zatytułowana Dreamscape. Album zawiera utwory kameralne i pieśni Roxanny i Andrzeja Panufnik i został nagrany z okazji 100-nej rocznicy urodziny Andrzeja Panufnika. W grudniu 2017 roku razem z Tomaszem Koniecznym dokonał rejestracji Podróży zimowej F. Schuberta, z polskimi tekstami Stanisława Barańczaka. Premiera płyty wydanej przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina miała miejsce w sierpniu 2018 roku podczas festiwalu Chopin i jego Europa.

Filharmonia Podkarpacka - INAUGURACJA SEZONU ARTYSTYCZNEGO 2020/ 2021

INAUGURACJA SEZONU ARTYSTYCZNEGO 2020/ 2021

9 X 2020 r. , piątek, godz. 19:00

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

MASSIMILIANO CALDI – dyrygent

KONSTANTY ANDRZEJ KULKA – skrzypce

W programie:

L. van Beethoven – Koncert skrzypcowy D - dur;
V Symfonia c- moll op. 67

Nowy sezon koncertowy otworzą dzieła geniusza muzyki – Ludwiga van Beethovena (1770 -1827) – kompozytora, którego 250. rocznica urodzin obchodzona jest w bieżącym roku. Najpierw zabrzmi Koncert skrzypcowy D - dur - jeden z najpiękniejszych utworów w repertuarze wiolinistycznym. Wirtuozowski rozmach, liryzm i pełne dostojeństwa tematy, wpisane są w symfoniczną strukturę tego znakomitego Koncertu skrzypcowego – jedynego w twórczości wielkiego klasyka. Ogromny ładunek emocji i głębokie orkiestrowe brzmienie przyniesie ze sobą V Symfonia c- moll. Początkowy motyw utworu - znany na całym świecie - to symbol zmagań człowieka z przeciwnościami losu. Ekscytujące zakończenie V Symfonii, w jasnej tonacji C-dur, to niejako triumfalny „hymn zwycięstwa”.

Drodzy Melomani,

W wyniku decyzji Ministra Zdrowia, od 3 października 2020 miasto Rzeszów znajduje się w strefie żółtej. W związku z powyższym obowiązują nowe obostrzenia, dotyczące również instytucji kultury. Podczas koncertu 9 października dostępnych będzie jedynie 25 % miejsc na Sali koncertowej. Osoby, które zakupiły bilet na Inaugurację, będą proszeni o zajęcie miejsca wskazanego przez obsługę Filharmonii, celem zachowania środków ostrożności i wytycznych sanepidu. Wejście do budynku Filharmonii Podkarpackiej jest równoznaczne z akceptacją „Regulaminu bezpieczeństwa publiczności podczas imprez organizowanych w okresie epidemii COVID - 19”, dostępnego na stronie internetowej Filharmonii Podkarpackiej, który będzie bezwzględnie przestrzegany przed i w trakcie każdego wydarzenia.

W trosce o Państwa bezpieczeństwo, prosimy o wypełnienie oświadczenia o stanie zdrowia, które należy zostawić przed wejściem na koncert.

/inf. Filharmonia Podkarpacka/

Fairy-Tale Stories - duo Accosphere

            XV Jubileuszowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej „Ars Musica” w Iwoniczu zainaugurowany został 27 września 2020 roku w Kościele Parafialnym w Iwoniczu-Zdroju rewelacyjnym występem duoAccosphere, które tworzą znakomici akordeoniści Alena Budziňáková (Słowacja) i Grzegorz Palus (Polska).
            Po koncercie stałam się szczęśliwą posiadaczką dwóch płyt, które chcę po kolei Państwu polecić.
Podczas krótkiej rozmowy o tych krążkach pan Grzegorz Palus powiedział: „Są to nasze pierwsze pandemiczne dzieci.”
            Poprosiłam o przybliżanie zawartości płyty duetu.
„To jest płyta „Fairy-Tale Stories”, która częściowo dzisiaj w repertuarze się pojawiła. Jest to muzyka oparta na twórczości baśniowej, która inspirowała kompozytorów. Mamy na niej suitę „Dziadek do orzechów” op. 71 a Piotra Czajkowskiego oraz Maurice Ravela suitę „Moja Matka Gęś” . Wyjątkowo zamieściliśmy także czeskiego kompozytora Václava Trojana, który zasłynął jak twórca muzyki do filmów bajkowych i muzyki teatralnej.
            Utwór „Bajki”, który nagraliśmy na tę płytę jest wersją jego koncertu na akordeon i orkiestrę symfoniczną. Jest to już legendarne dzieło w świecie akordeonu. Dokonaliśmy jego opracowania na dwa akordeony. Orkiestra symfoniczna i partia solowa przeplata się w naszych aranżacjach.
Pragnę dodać, że ta płyta została wydana przez Sarton RECORDS i jest w dystrybucji internetowej”.
            To są słowa Grzegorza Palusa. Wysłuchałam tego krążka kilka z wielką uwagą i prawdziwą przyjemnością. Polecam Państwu gorąco to wydawnictwo. To płyta dla szerokiego grona słuchaczy w każdym wieku.


Zofia Stopińska

duoAccosphere utwory Fairy Tale Stories

Subskrybuj to źródło RSS