Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Jubileusz 20 lecia Zespołu Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli z Rzeszowa

Zespół Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli powstał w 2002 roku w Rzeszowie. Pierwsze próby odbywały się w naszym domowym zaciszu.
Przybyliśmy z różnych zakątków i z różnych kultur muzycznych. Niczym pielgrzymi w mroku dziejów wędrowaliśmy w poszukiwaniu pieśni korzeni,
pragnąc jednocześnie odnaleźć to, co jeszcze nie zostało odkryte. Przed naszymi oczyma rozpościerały się niezmierzone lądy muzyczne,
a tchnienie odległych wieków coraz bardziej kusiło nas i zapraszało na wędrówkę. Każdy z nas miał swoje życie, rodzinę, pracę, szkołę,
jednak łączyło nas jedno: pasja do muzyki dawnej, którą jedni posiadali od zawsze, inni zaś dorastali i dojrzewają do niej przez lata.
Tak to się zaczęło. Wyruszyliśmy na wędrówkę, która mamy nadzieję będzie przynosić nam wciąż nowe wyzwania muzyczne.

Rok 2022 to rok Jubileuszu istnienia i działalności zespołu Vox Angeli i z tej to okazji przygotowaliśmy cykl koncertów.
W repertuarze znajduje się muzyka dawna i tradycyjna. Pieśni Maryjne, hymny do świętych, pieśni wędrownych śpiewaków,
pieśni tradycyjne odnalezione w naszym regionie i nie tylko. Tematyka różnorodna w zależności od miejsca,
w którym odbędą się wydarzenia. Koncerty będą wzbogacone prezentacją rekonstrukcji instrumentów historycznych
z podkarpackich pracowni lutniczych. Słuchacze będą mogli zobaczyć, dotknąć i spróbować samodzielnej gry.

Pierwszy koncert jubileuszowy już 30 stycznia o godz. 16:00 w Muzeum Kultury Duchowej i Materialnej Bojków w Myczkowie

Serdecznie zapraszamy na świętowanie 20 lecia Vox Angeli

Zapraszamy na https://www.voxangeli.pl/

Zaproszenie do Myczkowa
https://www.facebook.com/PodkarpackieKoledowanie/videos/?ref=page_internal

Barbara i Maciej Bator
Założyciele Zespołu Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli

Jubileusz 20 lecia Zespołu Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli z Rzeszowa

Zespół Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli powstał w 2002 roku w Rzeszowie. Pierwsze próby odbywały się w naszym domowym zaciszu.
Przybyliśmy z różnych zakątków i z różnych kultur muzycznych. Niczym pielgrzymi w mroku dziejów wędrowaliśmy w poszukiwaniu pieśni korzeni,
pragnąc jednocześnie odnaleźć to, co jeszcze nie zostało odkryte. Przed naszymi oczyma rozpościerały się niezmierzone lądy muzyczne,
a tchnienie odległych wieków coraz bardziej kusiło nas i zapraszało na wędrówkę. Każdy z nas miał swoje życie, rodzinę, pracę, szkołę,
jednak łączyło nas jedno: pasja do muzyki dawnej, którą jedni posiadali od zawsze, inni zaś dorastali i dojrzewają do niej przez lata.
Tak to się zaczęło. Wyruszyliśmy na wędrówkę, która mamy nadzieję będzie przynosić nam wciąż nowe wyzwania muzyczne.

Rok 2022 to rok Jubileuszu istnienia i działalności zespołu Vox Angeli i z tej to okazji przygotowaliśmy cykl koncertów.
W repertuarze znajduje się muzyka dawna i tradycyjna. Pieśni Maryjne, hymny do świętych, pieśni wędrownych śpiewaków,
pieśni tradycyjne odnalezione w naszym regionie i nie tylko. Tematyka różnorodna w zależności od miejsca,
w którym odbędą się wydarzenia. Koncerty będą wzbogacone prezentacją rekonstrukcji instrumentów historycznych
z podkarpackich pracowni lutniczych. Słuchacze będą mogli zobaczyć, dotknąć i spróbować samodzielnej gry.

Pierwszy koncert jubileuszowy już 30 stycznia o godz. 16:00 w Muzeum Kultury Duchowej i Materialnej Bojków w Myczkowie

Serdecznie zapraszamy na świętowanie 20 lecia Vox Angeli

Zapraszamy na https://www.voxangeli.pl/

Zaproszenie do Myczkowa
https://www.facebook.com/PodkarpackieKoledowanie/videos/?ref=page_internal

 

Barbara i Maciej Bator
Założyciele Zespołu Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli

Złota nagroda dla Mikołaja Skolimowskigo

Mikołaj Skolimowski, uczeń z klasy fortepianu mgr Urszuli Budy zdobywcą I miejsca Konkursie Pianistycznym Gloria Artis oraz nagrody specjalnej - zaproszenia do udziału w koncercie w Wiedniu.

Serdecznie gratulujemy Laureatowi oraz Nauczycielce.

 

 Gloria Artis skolimowski

Rossini, Mozart i Beethoven w Filharmonii Podkarpackiej

     21 stycznia 2022 r., w tym pandemicznym okresie dzisiejszy koncert w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie był wspaniałym antidotum na nasze stresy i depresyjne nastroje. Chyba też program koncertu sprawił, że sala wypełniona była przez rzeszowskich melomanów.

     W wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Maestro Rafała Delekty oraz solistów Szymona Naściszewskiego - skrzypce oraz Roberta Naściszewskiego - altówka usłyszeliśmy kolejno:
      - Uwerturę do opery "Cyrulik Sewilski" Gioacchino Rossiniego,
      - Symfonię koncertującą Es - dur na skrzypce, altówkę i orkiestrę KV 364 Wolfganga Amadeusza Mozarta,
      - II Symfonię D - dur op.36 Ludwiga van Beethovena.

     Uwertura Rossiniego była wprowadzeniem do wieczoru pełnego arcydzieł. To pełna słońca i radości muzyka tak bardzo kochana przez melomanów i dawno nie grana w Rzeszowie. Wykonana przez rzeszowskich filharmoników pod batutą pana Rafała Delekty nagrodzona była zasłużoną owacją.
      Kolejnym utworem była przepiękna Symfonia koncertująca Es - dur na skrzypce, altówkę i orkiestrę Wolfganga Amadeusza Mozarta. Wykonawcami partii solowych byli Szymon Nasciszewski - skrzypce i Robert Naściszewski - altówka.
      Pan Szymon jest absolwentem Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, w klasie skrzypiec dr Jakuba Jakowicza oraz Hochschule für Musik,Tanz und Medien Hanower w klasie prof. Adama Kosteckiego. Jest laureatem wielu wielu krajowych i międzynarodowych konkursów.
Aktualnie jest członkiem zespołu Filharmonii Krakowskiej. Studiuje też dyrygenturę na Akademi Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Pawła Przytockiego.
Pan Szymon zachwycił nas wspaniałą wirtuozerią i pięknym dźwiękiem skrzypiec. To już dojżały artysta.
       Na altówcę grał jak zawsze profesjonalny i wspaniały Robert Naściszewski. Solistom towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej doskonale prowadzona przez Maestro Delektę. To było mistrzowskie wykonanie nagrodzone długimi, gorącymi brawami.
       Ostatnim utworem wieczoru była II Symfonia D - dur op.36 Ludwiga van Beethovena. To kolejny utrzymany w słonecznej tonacji D - dur utwór, pełen różnorodnych nastrojów, przepełniony duchem optymizmu tak nam dziś niezbędnego. Publiczność długotrwałą owacją dziękowała Wszystkim, przede wszystkim zaś Maestro Rafałowi Delekcie współtwórcy tego czarownego wieczoru trzykrotnie wywołując go na estradę.
Tak, to był wspaniały wieczór.

Tadeusz Stopiński

Szymon. Naściszewski 800

                Szymon Naściszewski - skrzypce, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

 

R. Naściszewski 800

            Robert Naściszewski - altówka, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej                                                                                                                                                                                                                                                                                                            

BŁAŻEWICZ • SONATA I KONCERT PODWÓJNY NA SKRZYPCE I AKORDEON • MIKOŁAJCZYK, JEDYNECKI, ORKIESTRA FILHARMONII ŚLĄSKIEJ, BŁASZCZYK

Prezentowane na płycie dzieła, powstały w ścisłej współpracy kompozytora Marcina Błażewicza ze znakomitym polskim duetem, współtworzonym przez Karolinę Mikołajczyk (skrzypce) i Iwa Jedyneckiego (akordeon). Zarówno Sonata na skrzypce i akordeon, jak również Koncert podwójny na skrzypce, akordeon i orkiestrę, nasycone są niezwykłą emocjonalnością i dramaturgią, a także charakterystyczną dla stylistyki kompozytora ekspresją i budową napięć brzmieniowych. Prezentowany album jest jednocześnie pierwszym wydawnictwem płytowym z twórczością Marcina Błażewicza, wydanym kilka miesięcy po śmierci kompozytora.

DUX 1729                                                                                                              Total time: [51:21]

Marcin Błażewicz
Sonata na skrzypce i akordeon „Night Full of Sins” (2019) Sonata for Violin and Accordion ‘Night Full of Sins' (2019)
1. Allegro appassionato  [4:25]
2. Grave semplice  [7:41]
3. Allegro  [3:19]

Marcin Błażewicz
Koncert podwójny na skrzypce, akordeon i orkiestrę symfoniczną (2015–2016) Double Concerto for Violin, Accordion and Symphony Orchestra (2015–2016)
4. Andante  [13:23]
5. Adagio  [11:43]
6. Allegro con fuoco  [10:46]

Wykonawcy:
Mirosław Jacek Błaszczyk /dyrygent/ [4-6]
Orkiestra Filharmonii Śląskiej [4-6]
Karolina Mikołajczyk /skrzypce/
Iwo Jedynecki /akordeon/

"Kocham Rzeszów. Tu wszystko się zaczęło"

      Wszystkim, którzy pamiętają, przypominam, a pozostałym czytelnikom przedstawiam pana Bartosza Urbanowicza, śpiewaka obdarzonego przez naturę cudownym głosem basowym, Rzeszowianina z urodzenia, mieszkającego od lat w Niemczech, gdzie jest solistą Nationaltheater Mannheim. Umówiłam się z panem Bartoszem Urbanowiczem na rozmowę telefoniczną.
      Natychmiast po uzyskaniu połączenia usłyszałam głos mojego rozmówcy.
      - Witam serdecznie. Wszystkiego dobrego w nowym roku.

      Dziękuję i również życzę, aby przede wszystkim dopisywało zdrowie Panu i całej rodzinie oraz aby 2022 rok obfitował w ciekawe propozycje w Pana działalności artystycznej.
      - Dziękuję serdecznie. Właśnie siedzimy u mnie w domu z przyjacielem tenorem Irakli Kakhidze, słuchamy fragmentów różnych oper i przez pół dnia rozważamy, jaka jest nasza sytuacja w tym pandemicznym czasie. Nie tylko zdrowie jest nam bardzo potrzebne, ale także potrzebujemy szczęścia i samozaparcia, żeby w tej dziwnej sytuacji, w której znaleźli się artyści teatrów operowych, jakoś współistnieć.
      Mój przyjaciel powinien dzisiaj śpiewać w spektaklu „Traviaty” w Finlandii, gdzie miał zakontraktowanych około dziesięciu spektakli, zaśpiewał dwa i niestety reszta została odwołana. Jest bardzo rozgoryczony i nawet dzisiaj rozmawiał ze swoją agentką, prosząc ją, żeby żadnych podobnych propozycji mu w najbliższym czasie nie załatwiała. Przez półtora miesiąca przygotowywał się do występów, najpierw pracował sam, a potem miał mnóstwo prób, zaśpiewał dwa spektakle i koniec.

Bartosz Urbanowicz 0 600       Proszę powiedzieć, jak teatry operowe w Niemczech działają, bo niedawno otrzymałam post z Pana zdjęciem zrobionym tuż przed spektaklem.
       - Różnie, a mówię tak, ponieważ wszystko zależy od tego, w jakim landzie teatr się znajduje. Ja śpiewam w Nationaltheater Mannheim i u nas w Badenii-Wirtembergii możemy grać spektakle dla 500 osób maksymalnie na widowni. Te osoby muszą być zaszczepione, a oprócz tego muszą mieć test i przez cały spektakl muszą być w maskach.
Te szybkie testy (schnelltesty) są darmowe i przed każdym większym budynkiem użyteczności publicznej stoją takie budki, gdzie można taki test zrobić w ciągu 15 minut, ale jest to uciążliwe.
Dlatego pomimo, że na naszych spektaklach może być 500 osób na widowni, to zwykle jest ich mniej.
Sporo jest ludzi, którzy się po prostu boją i ograniczają wyjścia z domów do minimum.

       Na szczęście spektakle się odbywają.
       - Gramy w sumie przez cały czas bez żadnych przerw i prawie codziennie odbywają się spektakle.

       Czy w czasie tej pandemii było tak w waszym teatrze, że spektakle były wcześniej rejestrowane i odtwarzane albo widownia była pusta i transmitowane były w czasie realnym?
       - Dosyć długo, bo chyba przez pół roku mieliśmy taką sytuację. W naszym teatrze powstał taki projekt White-Wall-Oper i w tym momencie mamy już chyba ponad 10 produkcji, w których jest jedna scenografia - biała ściana z paroma otworami na okna i drzwi, na której wyświetlane są różne projekcje video, w zależności od spektaklu. Oczywiście wykonujemy je w kostiumach.
W ramach tego projektu śpiewałem m. in.: „Il barbiere di Siviglia”, „Zauberflöte”, „Madame Butterfly”, „Hänsel und Gretel” .
Wszystko kręci się wokół tej jednej scenografii, opery zostały skrócone do półtorej godziny, wszystko jest vidovane i wykonawcy oraz publiczność muszą przez te półtorej godziny jakoś wytrzymać.
Dzięki temu, że te spektakle zostały skrócone i na scenie musimy zachować odstęp 1,5 metra, mogliśmy grać w czasie, kiedy inne teatry były zamknięte. Na początku na widowni mogło być tylko 250 osób, później 300, a teraz 500 osób, a na widowni jest ponad 1200 miejsc.

       Z pewnością wykonawcy czują obecność publiczności na widowni. I to bardzo pomaga.
       - Oczywiście, że tak. Mimo, że na nas skierowane są mocne światła i my nie widzimy widowni, to jednak czuje się reakcje ludzi: czasem uśmiechy, są brawa i zupełnie inaczej się gra niż do kamery.

       Dzisiaj chyba nie wyobraża sobie Pan pracy w innym zawodzie.
       - Przyznam szczerze, że nie. Kiedy zaczęła się pandemia i pozamykano wszystkie teatry, to siedziałem w domu i nie wiedziałem, co dalej ze sobą począć. Oczywiście chodziłem do teatru i dzięki Irakliemiu i innym moim przyjaciołom spotykaliśmy się i śpiewaliśmy, żeby nasze gardła nie zardzewiały. Nie wiem, jak by to było, gdyby ta sytuacja potrwała dłużej, bo nie wyobrażam sobie innej pracy.
       Moja żona pracuje w amerykańskiej firmie biotechnologicznej i jak zaczęła się pandemia, to została od razu wysłana do pracy w domu i tak jest do tej pory. Dzieci także bardzo długo uczyły się zdalnie.
Cztery osoby siedziały przy komputerach i do tego byłem ja bez żadnego zajęcia. Nie było wesoło.

Bartosz Urbanowicz 1 600       Nie wiem, czy przypomina sobie Pan nasze spotkanie w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura? To było chyba niedługo po Pana debiucie na scenie operowej
       - Oczywiście, że przypominam sobie. Przyjechałem wtedy z Teatrem Wielkim w Poznaniu z „Wolnym strzelcem” Carla von Webera, ale debiutowałem trochę wcześniej w Operze Śląskiej w Bytomiu, w operze „Borys Godunow” Modesta Musorgskiego, w której grałem partię Warłama.
       Później pamiętam, że śpiewaliśmy cały „Czarodziejski flet” Wolfganga Amadeusza Mozarta na Zamku w Pszczynie. To był spektakl w ramach naszego Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach, prowadzony przez pana Sławomira Pietrasa, dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu, który usłyszał mnie w roli Sarastra i zaproponował mi pracę w Poznaniu. Będąc jeszcze na studiach, śpiewałem w Poznaniu w operze „Gracze” Dymitra Szostakowicza.
       Bardzo miło wspominam dyrektora Sławomira Pietrasa jako „szefa”, bo bardzo mi pomógł na początku kariery. Nie pozwalał mi na śpiewanie ogromnych partii w momencie, kiedy mój głos nie był jeszcze dobrze ułożony. Był po prostu dobrym dyrektorem i bardzo miło wspominam ten poznański okres.

       Wtedy jeszcze nie myślał Pan o wyjeździe za granicę, bo już zaczął Pan odnosić poważne sukcesy w Polsce i o tym rozmawialiśmy.
       - Po studiach przez pięć lat pracowałem w Teatrze Wielkim w Poznaniu, następnie przez dwa lata w Operze Krakowskiej, kolejne dwa lata w Operze Wrocławskiej. Już w pierwszym roku pracy w Operze Wrocławskiej razem z żoną doszliśmy do wnioski, że jeżeli będzie taka możliwość, to powinniśmy wyjechać za granicą. W podjęciu tej decyzji utwierdziła mnie kolejna sytuacja. Było przesłuchanie w San Diego Opera w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych, śpiewałem prywatnie przesłuchanie dla dyrektora opery. Chciał mi zaproponować rolę, ale ja nie miałem wtedy odpowiedniej wizy umożliwiającej na zatrudnienie w Stanach Zjednoczonych.
Pan dyrektor radził mi, abym zatrudnił się w jakimś dobrym niemieckim teatrze operowym i wtedy moja kariera ruszy do przodu. To był poważny bodziec, aby wyjechać do Niemiec.

       Musiał Pan startować w przesłuchaniach do niemieckich teatrów.
       - Trochę tych przesłuchań dobrych i nieco gorszych miałem, ale udało mi się dostać do świetnego teatru w Mannheim. Jest to jeden z lepszych teatrów, powiedzmy klasy A w Niemczech. Dobrze się tutaj pracuje.

 

        Chyba też nieźle się żyje, bo pracując w Nationaltheater Mannheim może Pan zadbać o siebie i o rodzinę.
        - To prawda. W Polsce też zarabiałem dosyć dobrze, ale tutaj żyjemy bardzo spokojnie i wygodnie. Dodam, że moja rodzina nie jest mała, bo mam trójkę dzieci, czyli w sumie pięć osób.

        Jeśli dobrze pamiętam, to najstarsze dziecko jest już pełnoletnie.
        - Tak, syn już jest pełnoletni, córka ma 13 lat i najmłodszy syn skończył 11 lat.

        Czy w Pana rodzinie byli muzycy?
        - Moja babcia była bardzo zdolną pianistką i nawet brała udział w Konkursie Chopinowskim, później uczyła w Szkole Muzycznej w Bielsku Białej i często towarzyszyła młodym muzykom podczas różnych koncertów. Niestety ciężko chorowała i nie mogła pracować, ale uczyła grać na fortepianie mojego tatę i mojego wujka. Mój tato gra na fortepianie dzięki babci, natomiast moja mama śpiewała przez całe swoje życie. Śpiewała w różnych zespołach, m.in. w Zespole „Śląsk”.
        Ponieważ mój tato często grał w domu na fortepianie, ja będąc dzieckiem podśpiewywałem mu i rodzice wkrótce stwierdzili, że mam bardzo dobry głos i mógłbym się w tym kierunku rozwijać. Zachęcali mnie do występów na różnych koncertach, akademiach szkolnych i w konkursach dziecięcych. W momencie, kiedy ukończyłem szkołę podstawową i dostałem się do liceum ogólnokształcącego w Rzeszowie, rodzice poszli do Szkoły Muzycznej II stopnia przy ulicy Chopina i poprosili nauczycielkę śpiewu panią Annę Budzińską, aby mnie przesłuchała i stwierdziła, czy mogę się kształcić i w przyszłości zostać śpiewakiem operowym. Okazało się, że powinienem uczyć się śpiewu i wkrótce zostałem uczniem tej szkoły.

 Bartosz Urbanowicz 2 600       Bardzo dobrze znałam panią Anię Budzińską i pamiętam, jak był Pan jej uczniem. Nigdy nie zapomnę, jak cieszyła się Pana postępami i pierwszymi sukcesami.
        - To była cudowna osoba i bardzo miło ją wspominam. Poświęcała mi wiele czasu, a przede wszystkim cierpliwości, bo głos miałem dobry, ale do najgrzeczniejszych uczniów nie należałem.
Pani Ania bardzo mi pomogła w kształtowaniu mojego głosu i troszkę poukładała tego totalnie zwariowanego młodzieńca. Była zawsze ciepła, zawsze życzliwa, zawsze uśmiechnięta i zawsze chętna do pomocy. Poświęcała mi bardzo dużo czasu, bo oprócz lekcji w szkole muzycznej często zapraszała mnie do swojego domu i tam mieliśmy lekcje śpiewu. Pamiętam też, że w trakcie wakacji też wielokrotnie przyjeżdżałem do niej, aby podszlifować mój warsztat. Bardzo mi pomogła i zawsze ją będę miło wspominał.

        Wtedy uczył się Pan śpiewu klasycznego, ale jednocześnie występował Pan z zespołami rockowymi i nie było to korzystne dla Pana głosu. Tych dwóch nurtów nie da się łączyć.
        - Nie da się i szczerze mówiąc, w tej chwili już prawie nie pamiętam, jak się śpiewa rockowo (śmiech).
Zdarza się, że czasem ktoś prosi mnie o utwory Franka Sinatry czy Elvisa Presley’a, ale są one już bliższe do repertuaru operowego od tych rockowo-popowych, które śpiewałem będąc nastolatkiem.

        Myślę, że nie bez znaczenia w Pana artystycznej drodze jest fakt, że ma Pan piękny, szlachetnie brzmiący głos basowy. Deficyt na basy jest powszechnie znany.
        - Tak, ale nie w Niemczech, ponieważ do Niemiec przyjeżdża cały świat. Każdy chce śpiewać w Niemczech, bo jest tu bardzo dużo teatrów od klasy A do D, stąd zapotrzebowanie na dobre głosy jest ogromne, ale też konkurencja jest przeogromna.`
        Jak czasami jadę na przesłuchanie do innego teatru, to do jednej partii potrafi być nawet piętnastu bas-barytonów. Ważne też jest to, że chyba jeszcze tylko w Niemczech, Polsce i w Austrii są teatry, które zatrudniają solistów na umowę stałą. W innych krajach są to z reguły teatry stagione, które organizują casting na całe przedstawienie i do następnego spektaklu angażują innych artystów na tych samych zasadach.

 

        Ciągły udział w castingach nie wpływa chyba dobrze na układ nerwowy.
        - Przyznam szczerze, że to denerwuje, mimo, że agent się stara, aby tych przesłuchań było jak najmniej, to każdy dyrektor teatru angażując kogoś spoza swojego zespołu, nawet jak zna głos, to ciągle chce przesłuchań. Oprócz tego w Niemczech bardzo często zmieniają się obsady dyrektorskie. W momencie, kiedy do teatry przychodzi nowy dyrektor, to zmienia się cały pion zarządzający teatrem.
Kiedyś śpiewałem często także w pobliskim Heidelbergu i zapraszano mnie do wielu spektakli, bo znano mój głos. Teraz jest nowa dyrekcja i jeśli chcę tam śpiewać, to muszę jechać na przesłuchanie. Tak to wygląda.

Bartosz Urbanowicz 4 600        Zarówno w Nationaltheater Mannheim, jak i wcześniej w Polsce występował Pan u boku doświadczonych, znanych na całym świecie śpiewaków. Dla przykładu powiem, że śpiewał Pan z takimi znakomitościami, jak Barbara Hendricks, Joanna Kozłowska czy Wiesław Ochman.
        - Miałem takie szczęście. Zawsze się dziwię, kiedy w Polsce się mówi, że gdzieś za granicą jest lepszy poziom, ale to nieprawda, bo mamy w Polsce tak fenomenalnych solistów, bardzo dobre orkiestry i świetnych dyrygentów. Mamy także świetne teatry operowe oraz wybitnych reżyserów i dlatego uwielbiam przyjeżdżać do Polski. Bardzo żałuję, że przez pandemię teraz te kontakty się urwały, bo uwielbiam śpiewać w polskim języku, ale też bardzo mi brakuje polskiego języka na co dzień. Do tego stopnia, że cały czas się staram, żebym mógł coś po polsku zaśpiewać i kiedy mamy jakieś koncerty, to próbuję przemycić jakieś polskie pieśni czy polskie arie. Mamy piękną muzykę i powinniśmy się nią chwalić.

       Gdzie Pan najczęściej w Polsce śpiewał?
        - Ostatnio we Wrocławiu i w Krakowie. Ostatnim moim spektaklem w Krakowie był „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki na Wawelu, a we Wrocławiu śpiewałem w „Halce” i w „Don Giovannim” Wolfganga Amadeusz Mozarta.

        Pewnie ma Pan sporo planów na 2022 rok, są ambitne, ale pewnie trudno w tej sytuacji o nich mówić.
         - Plany są, ale trudno się czymkolwiek chwalić w czasie, kiedy cały czas wszystko wokół jest odwoływane. Z cudownych propozycji w 2020 i 2021 roku prawie nic nie doszło do skutku. Jedyne co mi się udało zrealizować, to mój debiut w Deutsche Oper am Rhein w Düsseldorfie, gdzie wystąpiłem jako Bartolo w „Il Barbiere di Siviglia”. Brałem udział w kilku spektaklach ze świetnymi solistami, znakomitą orkiestrą i fantastycznym dyrygentem. Było jeszcze sporo spektakli i koncertów, ale trudno wiążąco mówić, co się wydarzy, nawet w najbliższych miesiącach. Miejmy nadzieję, że pandemia się niedługo zwinie, a nie rozwinie.

         Ukończył Pan niedawno 40 lat i możemy powiedzieć, że połowę swego życia spędził Pan na scenie.
         - To prawda, że tak się potoczyło moje życie, dzięki Bogu, dzięki moim rodzicom, którzy mocno mnie dopingowali, dzięki mojej żonie, która też zawsze mi pomagała i nadal mnie wspiera. Wiadomo, że żona śpiewaka operowego ma nieco „pod górkę”, bo my mamy wzloty i upadki, jesteśmy nerwowi przed każdym występem i niełatwo być żoną śpiewaka operowego.

       Szkoda, że nigdy nie mogliśmy Pana oklaskiwać w Filharmonii Podkarpackiej.
       - Przyznam się szczerze, że ja też bardzo żałuję. Nigdy nie było takiej możliwości, a bardzo bym chciał wystąpić w Filharmonii Podkarpackiej, bo urodziłem się w Rzeszowie, spędziłem tam młodzieńcze lata i kocham to miasto.

Z Bartoszem Urbanowiczem, bass-barytonem, solistą Nationaltheater Mannheim (Niemcy), Rzeszowianinem z urodzenia rozmawiała Zofia Stopińska

Perły muzyki klasycznej

21 stycznia 2022r,. piątek, godz. 19:00

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej
Rafał Jacek Delekta - dyrygent
Szymon Naściszewski - skrzypce
Robert Naściszewski - altówka

W programie m.in.:
G. Rossini – Uwertura do opery „Cyrulik sewilski”,
W. A. Mozart - Symfonia koncertująca na skrzypce, altówkę i orkiestrę KV364
L. van. Beethoven – II Symfonia D – dur op. 36

Uwertura do „Cyrulika sewilskiego”, najpopularniejszej opery Rossiniego będzie sygnałem dla publiczności, że rozpoczyna się wieczór pełen muzycznych arcydzieł. Symfonia koncertująca Mozarta na skrzypce i altówkę Es-dur (1779) będąca połączeniem elementów zarówno symfonii, jak i koncertu pokaże mistrzostwo wielkiego klasyka w operowaniu brzmieniem obu instrumentów – jasnego dźwięku skrzypiec i ciemniejszej barwy altówki. Obaj soliści prowadzić będą dialog nie tylko ze sobą, ale też z orkiestrą. Radosny finał Symfonii koncertującej łączyć się będzie z nastrojem II Symfonia D - dur (1798-1802) Beethovena. Radosne oblicze dzieła utrzymanego w „słonecznej” tonacji D - dur kontrastować będzie z dramatycznymi momentami. Mają one związek z wewnętrznymi zmaganiami wielkiego Mistrza z Bonn, który zdawał sobie w tym czasie sprawę, iż jego postępująca utrata słuchu prawdopodobnie nigdy nie zostanie wyleczona. /tekst: Biuro Koncertowe/

Szymon. Naściszewski 800

                                                              Szymon Naściszewski - skrzypce, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

 

R. Naściszewski 800

   Robert Naściszewski - altówka, skrzypce, koncertmistrz Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

Filharmonia Podkarpacka zaprasza - Rossini, Mozart Beethoven

21 stycznia 2022r,. piątek, godz. 19:00

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej
Rafał Jacek Delekta - dyrygent
Szymon Naściszewski - skrzypce
Robert Naściszewski - altówka

W programie m.in.:
G. Rossini – Uwertura do opery „Cyrulik sewilski”,
W. A. Mozart - Symfonia koncertująca na skrzypce, altówkę i orkiestrę KV364
L. van. Beethoven – II Symfonia D – dur op. 36

Uwertura do „Cyrulika sewilskiego”, najpopularniejszej opery Rossiniego będzie sygnałem dla publiczności, że rozpoczyna się wieczór pełen muzycznych arcydzieł. Symfonia koncertująca Mozarta na skrzypce i altówkę Es-dur (1779) będąca połączeniem elementów zarówno symfonii, jak i koncertu pokaże mistrzostwo wielkiego klasyka w operowaniu brzmieniem obu instrumentów – jasnego dźwięku skrzypiec i ciemniejszej barwy altówki. Obaj soliści prowadzić będą dialog nie tylko ze sobą, ale też z orkiestrą. Radosny finał Symfonii koncertującej łączyć się będzie z nastrojem II Symfonia D - dur (1798-1802) Beethovena. Radosne oblicze dzieła utrzymanego w „słonecznej” tonacji D - dur kontrastować będzie z dramatycznymi momentami. Mają one związek z wewnętrznymi zmaganiami wielkiego Mistrza z Bonn, który zdawał sobie w tym czasie sprawę, iż jego postępująca utrata słuchu prawdopodobnie nigdy nie zostanie wyleczona. /tekst: Biuro Koncertowe/

rdelekta 800

                                                  Rafał Jacek Delekta - dyrygent, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

 

 R. Naściszewski 800

   Robert Naściszewski - skrzypek , altowiolista, koncertmistrz Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

MODERN LULLABIES • KIELAR-DŁUGOSZ, PENA MONTOYA

Ostatnio w wolnych chwilach sięgam po płytę zatytułowaną MODERN LULLABIES, która ukazała się niedawno nakładem wytwórni DUX. Na płycie zamieszczonych jest piętnaście kołysanek, które są światowymi premierami fonograficznymi.

Płyta powstała z inicjatywy znakomitej flecistki Agaty Kielar-Długosz, która zaprosiła do tego projektu uznanego harfistę Carlosa Peñę Montoyę. Te dwa instrumenty na estradach koncertowych możemy usłyszeć dość rzadko, a szkoda, bo brzmią razem bardzo pięknie. Trzeba podkreślić, że w tym wypadku słuchamy mistrzowskich wykonań.

Kołysanki, które wywodzą się z tradycji ludowych pieśni użytkowych, z biegiem czasu stały się częścią poważnej literatury klasycznej. Pisali je m.in. Johannes Brahms, Fryderyk Chopin i Gabriel Faure.
Tworzą je także kompozytorzy naszych czasów, a najlepszym dowodem są zebrane na tej płycie piękne kołysanki : Pawła Mykietyna, Pawła Łukaszewskiego, Jerzego Kornowicza, Marcina Błażewicza, Piotra Mossa, , Janusza Bieleckiego, Justyny Kowalskiej-Lasoń, Iwony Kisiel, Adama Wesołowskiego, Adama Sławińskiego, Joanny Bruzdowicz, Enjotta Schneidera, Igora Shcherbakova, Mendiego Mengjiqiego i Dai Bo.

Każda z kołysanek jest inna w zakresie wykorzystanego języka, estetyki, technik kompozytorskich, ale wszystkie brzmią pięknie w mistrzowskich kreacjach i w tym zestawieniu słucha się ich z wielką przyjemnością. Gorąco polecam płytę MODERN LULLABIES w wykonaniu Agaty Kieral-Długosz – flet i Carlosa Peñę Montoyę – harfa.

 Agata Długosz Kołysanki 2

Mistrz i uczeń – Rafał Gomółka i Jakub Kuźniar

       Bardzo chętnie dzielę się z Państwem wszelkimi informacjami o sukcesach uczniów szkół muzycznych z naszego regionu. Wiadomo, że każdy udział w konkursie wymaga długich i żmudnych przygotowań zarówno ucznia, jak i nauczyciela. Tym bardziej cieszy fakt, że coraz częściej po najwyższe laury w międzynarodowych konkursach sięgają uczniowie szkół muzycznych działających w niewielkich miastach.
       Niedawno zwróciłam uwagę na post z informacją o sukcesie Jakuba Kuźniara, który uczy się grać na klarnecie w Prywatnej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Jaśle w klasie pana Rafała Gomółki, w Międzynarodowym Konkursie w Paryżu. Przypomniałam sobie, że kilka miesięcy wcześniej ten sam uczeń zajął także jedną z najwyższych lokat w Międzynarodowym Konkursie Muzycznym w Brukseli.
Stąd pomysł na przedstawienie Państwu Jakuba Kuźniara i pana Rafała Gomółki w cyklu wywiadów „Mistrz i uczeń”.

        Rozpocznę od pytania do pana Rafała Gomółki. Czy pochodzi Pan z rodziny o tradycjach muzycznych?
        - Owszem, bo wujek mojego taty śp. Czesław Świątkowski był altowiolistą i grał w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej oraz uczył gry na altówce w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie. Uczniem tej szkoły był także brat mojego taty, który uczył się grać na klarnecie u pana Mariana Mosiora - ojca pana Roberta Mosiora. Moja siostrzenica także interesuje się muzyką.
        Wiem, że wujek Czesław Świątkowski tworzył drzewo genealogiczne naszej rodziny, bardzo dużo podróżował w poszukiwaniu naszych korzeni. Znalazł nawet ślad, że naszym przodkiem być może był słynny polski kompozytor i instrumentalista doby renesansu Mikołaj Gomółka, który urodził się w Sandomierzu. Wujek Czesław odwiedził wiele miejscowości i poszukiwał w księgach parafialnych, ale z powodu ciężkiej choroby musiał przerwać poszukiwania i pozostało do sprawdzenia kilka pokoleń.
        Pamiętam, że wybierał się do wsi Jazłowiec na terenie Ukrainy, gdzie Mikołaj Gomółka zmarł i tam znajduje się jego nagrobek, ale nie zdążył.
Mam zamiar dokończyć kiedyś pracę wujka Czesława, ale wiem, że to wymagać będzie wiele czasu i żmudnych poszukiwań.
Wracając do pani pytania - jedynym zawodowym muzykiem w naszej rodzinie był wujek Czesław Świątkowski i teraz ja poszedłem w jego ślady.

        Jak rozpoczęła się Pana fascynacja muzyką?
        - Mój początek z klarnetem miał miejsce w Osobnicy w orkiestrze dętej przy GOK-u w Jaśle. Ksiądz proboszcz Czesław Szewczyk i Zygmunt Jan czuwali nad orkiestrą, w której po raz pierwszy zobaczyłem klarnet. Najpierw sąsiad uczył mnie gry na fortepianie i bardzo mi się to podobało, ale jak zacząłem grać na klarnecie, to od razu wiedziałem, że to jest instrument, na którym chcę grać. Później rozpocząłem naukę w Prywatnej Szkole Muzycznej I stopnia w Jaśle i po czterech latach nauki uczestniczyłem w Ogólnopolskim Konkursie Młodych Instrumentalistów im. Stefanii Woytowicz w Jaśle i udało mi się wtedy wygrać w mojej kategorii wiekowej. Pamiętam, że grałem wtedy Concertino na klarnet Carla Marii von Webera, a miałem wtedy niecałe 11 lat.
Później okazało się, że mój wujek, 30 lat wcześniej też wygrał konkurs ogólnopolski w Rzeszowie, będąc uczniem tego samego pedagoga i grał ten sam program co ja w Jaśle.
Ponieważ wujek od lat mieszka w Stanach Zjednoczonych, to nawet nie wiedziałem, że gra na klarnecie i dopiero nasz wspólny nauczyciel, pan Jan Szmyd powiedział mi o tym.
        Po ukończeniu nauki w Jaśle kontynuowałem grę na klarnecie w Liceum Muzycznym w Krośnie w klasie pana Bogusława Jaskółki, a później studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Andrzeja Godka, a studia magisterskie kontynuowałem u prof. Janusza Antonika. W tym roku ukończyłem studia magisterskie i pracuję w Prywatnej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Jaśle oraz w Szkole Muzycznej w Trzcianie koło Krakowa. Sporo także gram. Bardzo lubię uczyć, ale chciałbym uczyć i grać.
Trzeba podkreślić, że w szkołach muzycznych na Podkarpaciu kształci się świetnych klarnecistów. Część z nich wyjeżdża „w świat”, albo zostają, bo z różnych powodów nie mogą sobie pozwolić na przeprowadzkę.

 Jakub Kuźniar 400       Pilnie słuchał nasz przez cały czas Pana uczeń Jakub Kuźniar, a teraz poproszę go, aby powiedział, czy w jego rodzinie byli, albo są muzycy.
        - Mój tato ukończył Państwową Szkołę Muzyczna I stopnia w Łańcucie. Przez pewien czas kontynuował naukę w Szkole Muzycznej II stopnia w klasie pana Romana Pelca i chociaż nie został zawodowym muzykiem, przez cały czas gra na tym instrumencie. Bardzo to lubi.

         Pan Rafał Gomółka opowiadał o początkach swojej muzycznej drogi – powiedz, jak Ty rozpoczynałeś?
          - Bardzo podobnie, bo także na początku uczyłem się grać na pianinie i trwało to trzy lata, a później rozpocząłem naukę gry na klarnecie w Szkole Muzycznej I stopnia im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie. Moim nauczycielem był pan Tomasz Kawa. Ten instrument fascynował mnie od najmłodszych lat, bo słuchałem, jak tato ćwiczył i grał na klarnecie.
Pan Rafał Gomółka mówił mi niedawno, że wszyscy jego pedagodzy rozpoczynali od nauki gry na fortepianie – panowie Jan Szmyd i pan Bogusław Jaskółka oraz prof. Andrzej Godek. Podkreślał, że każdy klarnecista powinien mieć opanowaną grę na fortepianie na poziomie szkoły muzycznej I stopnia.

          Jakie oceny miałeś na świadectwie ukończenia Szkoły Muzycznej I stopnia w Łańcucie?
           - Podobne jak w poprzednich latach. Miałem piątki z klarnetu, kształcenia słuchu, tylko z audycji muzycznych miałem czwórkę.

           Pewnie wiele razy brałeś udział w różnych koncertach i popisach.
           - Owszem i były to najczęściej występy z towarzyszeniem fortepianu. Przed pandemią w Szkole Muzycznej I stopnia w Łańcucie dosyć często były organizowane popisy, a także występy dla dzieci, które miały zachęcić ich do nauki w szkole muzycznej. Ostatnio z tatą i z wujkiem Jackiem wystąpiliśmy w naszym kościele parafialnym przed pasterką. Ja i tato graliśmy na klarnetach B, a wujek grał na klarnecie basowym. Razem z tatą gramy także w orkiestrach dętych – w Handzlówce, gdzie mieszkamy, ale także regularnie jeździmy na próby i gramy podczas różnych uroczystości w Orkiestrze Dętej OSP w Gaci w powiecie przeworskim.
Bardzo lubię grać w orkiestrach.

           Nawet najwięksi mistrzowie muszą ćwiczyć, a postępy wszystkich, którzy się uczą, są uzależnione od czasu spędzonego na ćwiczeniu. Ciekawa jestem, ile czasu Ty spędzasz na ćwiczeniu.
           - Lubię ćwiczyć i robię to codziennie, ale wszystko zależy od tego, ile mam lekcji w szkole ogólnokształcącej. Jak mam dużo lekcji i zadań domowych, to czasem gram ponad godzinę. Natomiast w wolne dni ćwiczę co najmniej dwie godziny. Jak przygotowuję się do występów czy do udziału w konkursach, to ćwiczę dłużej.
W czasie ostatnich dwóch lat większość konkursów odbywa się online i dlatego uczestnicząc w dwóch ostatnich międzynarodowych konkursach, trzeba było zrobić nagrania i wysłać je do organizatorów konkursów w Brukseli i Paryżu. Czas nagrań był ściśle ograniczony i wymagana była jedna etiuda i utwór. Na przykład ostatnio do Paryża nagrałem Etiudę koncertową nr 9 ze zbioru Kurkiewicza i Fantazję na temat „Karnawału weneckiego” Kenta.
Natomiast aktualnie przygotowujemy z panem Rafałem Gomółką poważniejszy i o wiele trudniejszy utwór, bo Concertino na klarnet Carla Marii von Webera i pewnie wyślemy ten utwór na jakiś wiosenny konkurs. Muszę się bardzo dobrze nauczyć tego utworu, a do tego jeszcze odbyć sporo prób z pianistą, bo partia fortepianu jest to tak naprawdę wyciąg orkiestrowy niełatwy dla pianisty.

           Jakubie, zastanawiam się dlaczego po ukończeniu Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Łańcucie, kontynuujesz naukę w Prywatnej Szkole Muzycznej I i Ii stopnia w Jaśle.
           - Poznałem pana Rafała Gomółkę podczas występu Orkiestry Dętej OSP w Gaci, Pan przyjechał wtedy, aby zastąpić klarnecistę, który z ważnych powodów rodzinnych nie mógł z nami grać. W wolnych chwilach tato i ja rozmawialiśmy z Panem na różne tematy związane z muzyką. Tato poprosił pana Rafała o udzielenie mi kilku prywatnych lekcji, z których byłem bardzo zadowolony.
Ponieważ mnie po ukończeniu nauki w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Łańcucie pozostał jeszcze rok do ukończenia Szkoły Podstawowej w Handzlówce, to poprosiłem tatę, abym przynajmniej przez ten czas mógł się uczyć pod kierunkiem pana Rafała i tak już do dzisiaj pozostało.

         Chcę jeszcze powrócić do twojego udziału w konkursach. Jak już wspomnieliśmy, ostatnio dla najmłodszych są to konkursy online. Jak wysyłasz nagrania, to myślisz o nagrodzie, czy po prostu chcesz się sprawdzić.
         - Tak jak pani powiedziała, chcę się tylko sprawdzić, bo konkurencja jest ogromna i trudno liczyć na pierwsze lokaty. W moim przedziale wiekowym w VI Paris International Music Competition w kategorii instrumentów dętych drewnianych zgłosiło się i przesłało nagrania ponad 100 uczestników. Druga nagroda, podczas gdy nie przyznano pierwszej, była dla mnie naprawdę ogromną niespodzianką. Podobnie było podczas II Brussels International Music Competition. Niespodziewane nagrody bardzo mnie motywują do dalszej pracy.

Rafał Gomółka 400         Poproszę teraz pana Rafała Gomółkę o opinię. Co Pan sądzi o konkursach, a szczególnie tych, które ze względu na pandemię organizowane są online.
         - Trzeba jasno powiedzieć, że konkursy na żywo są lepsze, nawet jeśli przez stres coś się nie uda.
Wprawdzie w obu przypadkach uczestnicy mają takie same szanse, ponieważ przygotowując nagrania każdy uczestnik może nagrywać utwory dowolną ilość razy i wysłać na konkurs najlepsze nagranie.
W tej chwili nie można organizować międzynarodowych konkursów dla dzieci na żywo i lepiej robić je online niż odwoływać.
         Konkursy są świetnym sprawdzianem umiejętności i motywacją do działania, a jednocześnie możliwością rywalizacji w tych trudnych covidowych czasach, jednakże też liczymy na jakieś stypendia dla Kuby, bo niedługo Jakub będzie potrzebował A klarnetu, który umożliwi mu dalszy rozwój, a to nie są małe koszty.
         Jak powrócą konkursy na żywo, to chcemy koniecznie gdzieś pojechać, aby Kuba mógł się sprawdzić, bo przez ostatnie dwa lata nie było takiej okazji.
Nawet jeśli występ się nie uda i nie będzie żadnej nagrody ani wyróżnienia, to także wiele się nauczy. Audycje i popisy, które czasem organizujemy i odbywają się zgodnie z obowiązującymi przepisami pandemicznymi, są też bardzo ważne, ale to nie to samo co wyjście na wielką scenę i widok sześciu lub więcej profesorów w komisji, którzy znają na pamięć każdą nutkę i punktują wszystkie wykonania, bo takie mają zadanie. Wtedy trzeba się opanować i zrozumieć, że nie chodzi o zwycięstwo, tylko o jak najlepsze wykonanie, o zachowanie zimnej krwi jak coś się nie uda, bo każdy jest omylny.
Kiedyś w Belgii byłem na koncercie chyba najlepszej klarnecistki na świecie i tak piękne wykonanie słyszałem po raz pierwszy. Byłem zachwycony, chociaż w trakcie gry pojawił się kiks, ale nie miał on wpływu na całość wykonania.
         Nagrywając utwory na konkurs musimy zwracać uwagę, aby wszystko było zgodne z zapisem nutowym. Tutaj trudność jest inna, bo nawet najlepsze zoomy, na których rejestrujemy utwory, nie oddadzą w stu procentach tej wrażliwości, jakości zmiany barw, stąd trzeba bardziej stawiać na technikę i intonację.

         Niełatwo być dobrym nauczycielem gry na instrumencie. Chyba nie ma jednego sposobu nauczania, bo każdy uczeń jest inny i z każdym trzeba inaczej pracować.
          - Mogę to potwierdzić, chociaż pracuję dopiero trzy lata jako pedagog, bo wcześniej zajmowałem się wyłącznie wykonawstwem. Jak już wspomniałem, teraz uczę i zajmuję się także wykonawstwem. I jedno, i drugie wymaga ciągłego doskonalenia.
Często uczestniczę w różnych warsztatach, słucham różnych pedagogów. Niedawno byliśmy z Kubą na konsultacji w Rzeszowie u pana Roberta Mosiora, który jest świetnym klarnecistą, a moim zdaniem jest jednym z czołowych klarnecistów w kraju. Obaj bardzo dużo się nauczyliśmy. Byliśmy także na Mistrzowskich Kursach Instrumentów Dętych w Dydni, gdzie zajęcia prowadził m.in. prof. Janusz Antonik.
         W sierpniu ubiegłego roku Kuba brał udział w zajęciach 23. Letniej Akademii Muzycznej organizowanej przez Akademię Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, gdzie uczestniczył w kursie klarnetowym prowadzonym przez prof. Janusza Antonika. Warto podkreślić, że przez 6 dni trwania kursu Kuba codziennie miał godzinną lekcję z profesorem, musiał dużo ćwiczyć, bo do każdej lekcji trzeba się było przygotować. Miał także okazję posłuchać innych uczestników, była okazja do wymiany doświadczeń. Obaj dużo wynieśliśmy z tych zajęć.
         Nauczyciel gry na instrumencie musi być bardzo cierpliwy i jak zachodzi taka potrzeba, to nawet kilka razy powtórzyć jakiś fragment utworu. Staram się podczas lekcji wymagać od ucznia myślenia i wysiłku, bez emocji i stresu. Przed nagraniami, konkursami czy występami czasami celowo trochę podnoszę atmosferę, ale uważam, aby ten stres mu nie zaszkodził. Przygotowuję go, że wykonując zawód muzyka będzie pracował w stresie całe życie i trzeba się do tego przyzwyczaić. Trzeba tylko nauczyć się, żeby ten stres był mobilizujący, a nie paraliżujący.
         Staram się także uczyć swoich uczniów słuchania muzyki, a przede wszystkim klarnecistów, bo mamy takie możliwości, a to jest bardzo ważne w procesie edukacji.
Staram się jeździć z uczniami na kursy i zachęcam ich także do wspólnego słuchania innych uczestników. Bardzo ważnym elementem w procesie kształcenia jest uczenie wrażliwości na dźwięk, bo trochę za dużo uwagi poświęca się sprawności manualnej.
          Z moich obserwacji wynika, że jest kilku nauczycieli w kraju, których uczniowie co roku zdobywają czołowe miejsca w konkursach. Wiadomo, że ci dobrzy każdego roku kończą szkoły i odchodzą, ale pojawiają się u tych samych nauczycieli nowi, również bardzo dobrzy. Pomimo, że są to nauczyciele z dużym doświadczeniem, mający swoje techniki pedagogiczne, przez cały czas chcą się rozwijać i jak ja grałem jeszcze nie tak dawno na przesłuchaniach organizowanych przez Centrum Edukacji Artystycznej, czy brałem udział w konkursach, to oni zawsze siedzieli i słuchali występów wszystkich uczestników. Mało tego, są ciekawi, pytają, nie boją się krytyki, a nawet na nią czekają i to właśnie uczniowie tych nauczycieli osiągają sukcesy.
Są także nauczyciele, którzy słuchają wyłącznie swoich uczniów i wychodzą, a jak ich uczniowie nie otrzymują nagród, to twierdzą, że komisja niesprawiedliwie oceniła.

         Kiedy Pan ćwiczy mając tyle zajęć?
         - Zazwyczaj zostaję do późnych godzin w Trzcianie. Mam swoje klucze do szkoły i często gram nawet do pierwszej w nocy. Nauczyłem się tego jeszcze w gimnazjum, jak uczęszczałem do dwóch szkół – o 16.00 kończyłem zajęcia w jednej, a o 21.00 w drugiej i dopiero po powrocie do domu zaczynałem ćwiczyć. Ten tryb pracy mi pozostał.
Mam mało czasu na prywatne życie, ale chyba tak zawsze będzie, bo muzyka i praca nad doskonaleniem swoich umiejętności mnie fascynują.

         Teraz zapytam Jakuba, jak godzi wszystkie swoje obowiązki – naukę w Podstawowej Szkole w Handzlówce i w Prywatnej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Jaśle.
         - Nie jest łatwo, bo jestem uczniem ósmej klasy Szkoły Podstawowej w Handzlówce i też staram się, aby na świadectwie mieć jak najlepsze stopnie. Udało mi się w Szkole Muzycznej w Jaśle tak wszystko poukładać, że tylko raz w tygodniu tam jadę i mam wszystkie zajęcia – zarówno lekcje z instrumentu, jak i wszystkich przedmiotów teoretycznych. Na szczęście tato albo wujek wożą mnie na te zajęcia samochodem. Doskonale wiem, że na dłuższą metę tak się nie da. Jak rozpocznę naukę w liceum ogólnokształcącym, to nie dam rady jeździć do Jasła.
         Bardzo bym chciał dalej pracować z panem Rafałem Gomółką, ale nie wiem, czy to będzie możliwe. Na razie ćwiczę i uczę się, ale niedługo musimy wspólnie z rodzicami pomyśleć o pełnym nowych wyzwań przyszłym roku szkolnym.

         Zapytam jeszcze pana Rafała Gomółkę o opinię. Czy Jakub Kuźniar jest na tyle utalentowanym i pracowitym człowiekiem, aby został zawodowym muzykiem i kiedyś utrzymał siebie i rodzinę grając na instrumencie, który kocha?
         - Uważam, że jak najbardziej tak. Najważniejsze jest, że dużo pracuje, ale jest także bardzo uzdolniony i ma świetny słuch. Nauczyciel, który uczy go teorii, jest także zachwycony postępami Kuby. Kuba często wspomina, że miał bardzo dobrego nauczyciela teorii w I stopniu w Państwowej Szkole Muzycznej w Łańcucie. Kuba jest wrażliwy na piękno dźwięku i szybko realizuje wszelkie uwagi. Nie zniechęca go długa, czasem żmudna praca, bo zdarza się, że czasem ćwiczymy bardzo długo.
         Kuba jest bardzo młody, ma dopiero 14 lat, a już zaczynamy grać utwory zaliczane do trudniejszych. Pracujemy razem bardzo krótko, bo niecałe dwa lata, a do tego na początku spotykaliśmy się raz na dwa tygodnie, później pracowaliśmy zdalnie, bo szkoły były pozamykane. Teraz znowu się spotykamy i czekamy na możliwość występów w konkursach na żywo.
Uważam, że Kuba ma bardzo dobrą psychikę do tego zawodu.

         Życzę powodzenia w dalszej pracy i wielu sukcesów zarówno panu Rafałowi Gomółce, który jest młodym, świetnym klarnecistą oraz pedagogiem, jak i Jakubowi Kuźniarowi, który marzy, aby iść w jego ślady. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie okazja do wspólnego spotkania.

                                                                                                                                                                                                                                                                                    Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS