festiwale

56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie przeszedł do historii

Zofia Stopińska : Z panią prof. Martą Wierzbieniec Dyrektorem Naczelnym Filharmonii Podkarpackiej i Dyrektorem 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie rozmawiamy kilka dni po zakończeniu Festiwalu. Jestem przekonana, że część koncertów tegorocznej edycji przeszło do wielkich wydarzeń artystycznych w historii łańcuckich festiwali.

Marta Wierzbieniec : 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie już przeszedł do historii, zakończyliśmy tę wyjątkową i ważną, jak każda zresztą, edycję festiwalową. Bardzo się cieszę, że takie dobre słowa do nas napływają, dobre opinie i oceny. Nie ukrywam, że także często słyszę pytania – co będzie w przyszłym roku? Wygląda na to, że wielu melomanów z niecierpliwością czeka już na następny festiwal. To bardzo cieszy. Festiwal będzie w przyszłym roku w maju i pozostał nam niecały rok i w tym czasie Filharmonia na pewno przedstawi bardzo interesującą ofertę koncertową. Czeka nas jeszcze kilka koncertów przed sezonem urlopowym. Orkiestra koncertuje do 16 lipca, natomiast już dzisiaj uchylę rąbka tajemnicy, że już 3 września odbędzie się pierwszy koncert wykonywany przez Filharmonię Podkarpacką. Oficjalna inauguracja sezonu odbędzie się 6 października, ale we wrześniu zorganizujemy kilka koncertów, na które już dzisiaj serdecznie zapraszam. Niebawem będę mogła podać szczegóły tych, planowanych przez nas przedsięwzięć. Wracając do tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie – rzeczywiście dopisali znakomici artyści, dopisała pogoda, dopisała publiczność, dopisali sponsorzy i wszystkie podmioty dotujące Festiwal. Dziękuję serdecznie za to Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Władzom Województwa Podkarpackiego, Władzom Rzeszowa i Łańcuta oraz wszystkim sponsorom i mecenasowi  Polskiej Grupie Energetycznej. Dziękuję także serdecznie także państwu, bo gdyby nie to ogromne zainteresowanie publiczności, także publiczności, która do nas przyjeżdża z różnych stron Polski i z zagranicy.  Gdyby nie ta ciekawość Festiwalu, to po prostu, nie byłoby takich koncertów, nie byłoby tylu wspaniałych gwiazd. Każdy koncert był inny, o każdym mogłabym bardzo długo opowiadać, każdy pozostanie na długo w naszej pamięci, ale niektóre wykonania naprawdę były wyjątkowe, wzorcowe, nagraniowe, chciałoby się powiedzieć jedyne, jak każde nagranie muzyki jest jedyne i niepowtarzalne, ale w czasie Festiwalu, zawsze następuje taki splot różnego rodzaju okoliczności. Po pierwsze – artyści są wyjątkowi, po drugie – grają wspaniałą muzykę napisaną przez genialnych twórców, po trzecie – jest bardzo dobry klimat, który tworzą odbiorcy, słuchacze.

Z. S. : O tej wyjątkowej atmosferze Muzycznych Festiwali w Łańcucie mówią wszyscy wykonawcy.

M. W. : Często artyści powtarzają, że ich interpretacja zależy także od reakcji publiczności i bardzo sobie cenią i chwalą naszą festiwalową publiczność i za to wszystko Państwu dziękuję.

Z. S. : Znakomici soliści i zespoły, po festiwalowym koncercie zawsze deklarują chęć powrotu do Łańcuta.

M. W. : Świadczy to najlepiej o tym  miejscu – o Zamku łańcuckim, o całej scenerii, a przy tej okazji pragnę serdecznie podziękować Dyrektorowi Witowi Karolowi Wojtowiczowi, wszystkim pracownikom Zamku, za życzliwe przyjęcie nas i cierpliwe znoszenie różnych naszych potrzeb, bo ciągle czegoś chcemy i ten Zamek zupełnie inaczej funkcjonuje w czasie trwania Festiwalu. Z Zamku – Muzeum, staje się festiwalową sceną. Przepiękna sala balowa to magiczne wręcz miejsce, gdzie każdy artysta chce wystąpić. Cieszę się, że chcą wracać tutaj wykonawcy, którzy już w Łańcucie wystąpili. Oczywiście co kilka lat powroty na Festiwal są możliwe. Przypomnę, że w tym roku występował Iwan Monighetti, który już kiedyś był na Festiwalu, ale było to bardzo dawno temu. To także jest ciekawe, że po wielu latach, dojrzały artysta, mający już za sobą wiele scenicznych osiągnięć i doświadczeń, jeden z najwybitniejszych wiolonczelistów, powraca do sali balowej łańcuckiego Zamku. Wśród publiczności byli tacy, którzy pamiętali jego koncert sprzed lat i z wielką radością słuchali koncertu w tym roku. Chcę jeszcze podkreślić, że nad harmonijnym przebiegiem festiwalu czuwają pracownicy Filharmonii Podkarpackiej i jest to zespół zaledwie kilkunastu osób. Chcę tu szczególnie podziękować Dyrektor Marcie Gregorowicz, która zajmuje się wielowątkowym działaniem związanym z organizacją i realizacją przedsięwzięć festiwalowych.

Z. S. : Wielu działań wymagały koncerty plenerowe i koncert finałowy, podczas których na scenie oprócz solistów, zasiadały orkiestry, wystąpił Chór Filharmonii Narodowej.

M. W. : Tak, te koncerty wymagały zorganizowania wielu przejazdów, transportu z lotnisk, z dworców kolejowych, rezerwacji hoteli, godzin prób. Wyjeżdżają artyści którzy występowali w poprzednim dniu, a przyjeżdżają ci, którzy występują dzisiaj, a czasem nawet jutro. Wszyscy potrzebują sal na próby. Bywało tak, że próba odbywała się w sali balowej Zamku w Łańcucie, w tym czasie były próby w Filharmonii i potrzebowaliśmy jeszcze jednej Sali. Pomógł nam pan Jan SzydłoDyrektor Szkoły Muzycznej w Łańcucie i mogliśmy skorzystać z sal na próby. Te ogromne działania logistyczne organizujemy sami, całością zajmuje się Filharmonia Podkarpacka.

Z. S. : Od kilku lat Muzyczny Festiwal w Łańcucie otwiera się na inne gatunki muzyki i mamy co najmniej dwa koncerty jazzowe, które także znajdują swoich odbiorców.

M. W. : Festiwal budowany jest na ogromnej tradycji i naszym zadaniem, powinnością wręcz, jest pielęgnowanie tej tradycji, czyli zachowanie głównego profilu festiwalu, jakim jest muzyka kameralna wykonywana w Sali balowej. Ale mamy XXI wiek i chcemy aby festiwal żył i przyciągał nowych słuchaczy, bo to jest naszym celem i misją. Stąd cztery, bardzo dostojne, interesujące koncerty w sali balowej, gdzie słuchaliśmy kwartetu smyczkowego, dwóch orkiestr kameralnych – z Wiednia i Wrocławia, wysłuchaliśmy także recitalu fortepianowego. Wychodząc jednak naprzeciw oczekiwaniom, potrzebom, zachęcając osoby, które nigdy nie miały kontaktu z muzyką klasyczną – szukamy różnych sposobów, a jazz to już też klasyka. Jak Państwo zauważyli, koncert podczas którego wystąpił big-band, odbył się nie w sali balowej, ale w Łańcucie, w pięknej sali Hotelu Sokół. Był to koncert poza abonamentem i zatytułowaliśmy go „Koncert na bis”. Przekonaliśmy się, że ta formuła znajduje swoich zwolenników i powinna być kontynuowana w sensie budowania nowej oferty na bogatej tradycji, którą należy pielęgnować i otaczać szczególną troską.

Z. S. : 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie zakończył się kilka dni temu, a kolejna edycja jest już prawie gotowa.

M. W. : Zapraszam już dzisiaj. Rozpocznie się 19 maja 2018 roku. O szczegółach opowiem w odpowiednim momencie. Zapewniam, że będzie bardzo interesujący program i ciekawi wykonawcy.

Z prof. Martą Wierzbieniec - Dyrektorem 56.Muzycznego Festiwalu w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 2 czerwca 2017 roku.

Robert Gierlach na 56. Muzycznym Festiwalu w Łańcucie

Zofia Stopińska : Wśród wykonawców 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie nie brakuje również sławnych artystów urodzonych na Podkarpaciu, lub działających  w Rzeszowie. Nie do przecenienia jest rola Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego, która grała w czasie trzech koncertów. Wśród solistów inaugurującej Festiwal „Gali Gwiazd” znalazł się „nasz” tenor – Paweł Skałuba, natomiast podczas Koncertu Finałowego, w IX Symfonii d-moll op. 125 Ludwiga van Beethovena, zaśpiewał „nasz” baryton Robert Gierlach, z którym rozmawiałam przed koncertem. Pamięta Pan z pewnością młodość spędzoną na Podkarpaciu.

Robert Gierlach : Bardzo miło być znowu w Rzeszowie. Czuję się tutaj jak w domu. Wprawdzie urodziłem się w Sanoku i tam rozpoczynałem naukę muzyki, ale przez sześć lat uczęszczałam do Liceum Muzycznego w tym uroczym mieście, jakim jest Rzeszów. Dzisiaj jestem już po sentymentalnym spacerze, podczas którego podziwiałem jak wspaniale rozwija się to miasto.

Z. S. : W młodości uczył się Pan grać na akordeonie, ale nie został Pan akordeonistą, natomiast ukończył Pan Akademię Muzyczną w Warszawie, w klasie wspaniałego tenora Kazimierza Pustelaka, który także pochodzi z Podkarpacia. Debiutował Pan jako śpiewak w czasie studiów.

R. G. : Akordeonistą nie zostałem, to prawda, ale chcę podkreślić, że tutaj w Rzeszowie, od mojego nauczyciela pana Jerzego Kołodzieja, bardzo dużo się nauczyłem – między innymi: co to jest frazowanie, pokochałam muzykę Johanna Sebastiana Bacha i muzykę epoki baroku oraz innych epok. Później postanowiłem studiować na Wydziale Wokalno – Aktorskim Akademii Muzycznej w Warszawie i przez sześć lat uczył mnie prof. Kazimierz Pustelak, który także pochodzi z Podkarpacia. Dzięki tym wspaniałym pedagogom udawało mi się później osiągać sukcesy na polskich i światowych scenach operowych.

Z. S. : W sposób znaczący przyspieszyły Pana karierę wygrane konkursy wokalne.

R. G. : To prawda. Pomógł mi bardzo Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Viottiego w Vercelli we Włoszech, na którym otrzymałem I nagrodę. Podkreślę, że to ten sam konkurs, który kiedyś wygrał nasz wspaniały bas Bernard Ładysz. Po tym konkursie otrzymałem sporo propozycji z Włoch i udało mi się zaśpiewać m.in. w La Fenice , w La Scali, w Bolonii i jeszcze w kilku wspaniałych teatrach operowych  Włoch. Później zainteresował się mną manager ze Stanów Zjednoczonych i tam przez dziesięć lat jeździłem. Śpiewałem w wielu prestiżowych teatrach operowych oraz salach koncertowych i trudno je w tej  chwili wymienić, bo lista jest naprawdę długa. Nie mogę narzekać – poszczęściło mi się w artystycznym życiu.

Z. S. : W ostatnich sezonach ma Pan także zapełniony kalendarz.

R. G. : Owszem, ale stwierdziłem, że już odbyłem wiele podróże zagranicznych, a lata lecą i dlatego postanowiłem śpiewać przede wszystkim w Polsce. Decyzja ta związana jest także z nowym zobowiązaniem, bo zacząłem uczyć na Wydziale Wokalno – Aktorskim w mojej macierzystej uczelni – teraz to jest Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie. Zapraszam wszystkich zdolnych śpiewaków z Podkarpacia. Może tak jak kiedyś pan prof. Kazimierz Pustelak pomógł mnie, ja będę mógł pomóc jakiemuś „ziomkowi”.

Z. S. : Lubi Pan uczyć?

R. G. : To jest bardzo interesująca praca i bardzo odpowiedzialna. Młodzi ludzie, którzy przychodzą uczyć się śpiewu, mają ogromne nadzieje, wierzą, że mogą gdzieś później zaistnieć, występować i pragną być znanymi śpiewakami. Dlatego na nauczycielu śpiewu spoczywa ogromna odpowiedzialność.

Z. S. : Najczęściej występuje Pan w teatrach operowych, w koncertach muzyki operowej i w repertuarze oratoryjno – kantatowym, ale wiem, że bardzo sobie Pan ceni również współpracę z Filharmonią im. Romualda Traugutta, gdzie najczęściej występuje Pan jako kameralista, śpiewając pieśni.

R. G. : Bardzo lubię występować w formach kameralnych, nawet doktorat pisałem z tej dziedziny, a był to cykl pieśni „Schwanengesang” Franciszka Schuberta, który nagrałam na płytę. Zawsze interesowała mnie muzyka kameralna i faktycznie od wielu lat, każdego roku, występuję na festiwalach pieśni polskiej  i europejskiej, organizowanych przez Filharmonię im. Romualda Traugutta w Warszawie.

Z. S. : Występował Pan kiedyś w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie?

R. G. : Nigdy nie śpiewałem na Festiwalu w Łańcucie, ale często jako uczeń Liceum Muzycznego w Rzeszowie jeździłem na koncerty do Łańcuta lub chodziłem do Filharmonii Rzeszowskiej, bo tutaj także odbywały się festiwalowe koncerty i spektakle. Pamiętam doskonale spektakl „Wesele Figara” w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. To był pierwszy spektakl operowy jaki zobaczyłam w swoim życiu.

Z. S. : Pana żona – Tatiana Hempel-Gierlach jest znakomitą śpiewaczką, pana brat – Wojciech Gierlach to świetny bas – często śpiewacie razem?

R. G. : Ostatnio trochę rzadziej, ale śpiewaliśmy sporo razem. Śpiewaliśmy w tak znanych operach jak „Don Giovanni” w inscenizacji Mariusza Trelińskiego w  Teatrze Wielkim w Warszawie. Ja śpiewałem Don Giovanniego, mój brat śpiewał Leporella. Kto zna tę operę, to wie jak wiele mają wspólnych scen i jak dużo mogą wspólnie grać na scenie. Również występowaliśmy w „Weselu Figara” – Wojtek śpiewał partie Figara, ja śpiewałem Hrabiego, a moja żona kreowała partię Hrabiny, albo Donny Elwiry w „Don Giovannim”. Mieliśmy okazję wiele razy występować rodzinnie.

Z. S. : Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zaśpiewacie w takim rodzinnym składzie na Podkarpaciu – w Rzeszowie, Sanoku lub w Łańcucie.

R. G. : Bardzo chętnie, ale to nie od nas zależy, mam nadzieję, że otrzymamy niedługo zaproszenie i z wielką radością wystąpimy na Podkarpaciu.

Koncert na BIS 56.Muzycznego Festiwalu w Łańcucie

28 maja 2017 r., godz. 20:00 , Hotel Sokół w Łańcucie.

Soliści: Waldemar Malicki - fortepian, oraz Kuba Badach, Daniela Ozdarska, Łukasz Lipski

CHOPIN UNIVERSITY OF MUSIC BIG BAND

Są zdolni, mają pasję i niespożytą energię młodych wykonawców. Oto Chopin University of Music Big Band!!!

W zespole grają absolwenci i studenci Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Początkowo młodzi muzycy rozwijali swój jazzowy warsztat w uczelnianym Big Bandzie UMFC. Po ukończeniu studiów chcieli nadal kontynuować „big bandową przygodę”. Tak powstał Warsaw Academic Big Band, gdzie wspólnie tworzą, grają i dzielą swoją jazzową pasję.

Szefem artystycznym grupy i band leaderem jest Piotr Kostrzewa, współtwórca sukcesów takich big bandów jak Szymanowski Big Band czy Szymanowski Young Power Big Band. Piotr Kostrzewa jest aktywnie działającym muzykiem – kotlistą, solistą słynnej Orkiestry Sinfonia Varsovia oraz wykładowcą na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Już od początku swego istnienia Warsaw Academic Big Band dużo koncertuje m.in. na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina oraz w salach koncertowych w kraju i zagranicą. W koncertach zespołu biorą często udział czołowi polscy muzycy i wokaliści jazzowi. Wspólnie z Big Bandem wystąpili między innymi: Basia Trzetrzelewska, Krzesimir Dębski, Henryk Miśkiewicz, Zbigniew Namysłowski, Mateusz Smoczyński, Kuba Badach, Janusz Szrom, Wojciech Myrczek, Sławomir Uniatowski, Vivian Buczek (Szwecja). Warsaw Academic Big Band współpracuje także z wybitnym amerykańskim jazzmanem, kompozytorem i aranżerem Gordonem Goodwinem – laureatem nagrody Grammy i twórcą słynnego Gordon Goodwin’s Big Phat Band, z którym młodzi polscy muzycy mieli okazję wspólnie koncertować

Muzycy Warsaw Academic Big Band są laureatami prestiżowych nagród i wyróżnień na festiwalach oraz przeglądach big bandów. W 2015 roku zostali uhonorowani I nagrodą i Grand Prix Festiwalu Big Bandów w Nowym Tomyślu.

Zespół występował podczas spektakularnych wydarzeń muzycznych. Najważniejsze to:

  • Międzynarodowy Festiwal La folle Journée w Nantes we Francji (na specjalne zaproszenie dyrektora Festiwalu René Martina) – 2014
  • Międzynarodowy Festiwal Szalone Dni Muzyki w Warszawie – 2014
  • Międzynarodowy Festiwal Jazz 2015 w Warszawie (na specjalne zaproszenie Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego i redakcji gazety Jazz Forum) – 2015
  • Udział w koncercie Gwiazdorski wieczór w Canal+ - 2016
  • Międzynarodowy Festiwal Jazzowy w Šiauliai na Litwie - 2016
  • Międzynarodowy Festiwal Jazz Jamboree 2016 – koncert otwierający Niezależną Scenę Młodych Polskiego Radia

W CHOPIN UNIVERSITY OF MUSIC BIG BAND pod dyrekcją Piotra Kostrzewy występują:

saksofony: Konrad Gzik - alt/flet, Urszula Gosk - alt/sopran, Kamil Wiącek - tenor, Paweł Kozyra – tenor/flet, Grzegorz Bil – baryton;

puzony: Ewa Harasimiuk, Jakub Gumiński, Karol Jasłowski, Damian Wójtowicz;

trąbki: Bartłomiej Kacperski, Aneta Mścisz, Bartłomiej Koń, Kamil Zwoliński;

sekcja rytmiczna: Konstanty Szemraj - gitara, Wojciech Kostrzewa – perkusja, Marek Lipski - fortepian/syntezator, Tomasz Bielecki - instrumenty perkusyjne, Artur Stodolny - wibrafon, Jakub Zaczkowski - fortepian/syntezator, Michał Zuń - kontrabas.

Młodzi muzycy jeszcze jako Big Band UMFC nagrali trzy płyty. Pierwsza to zarejestrowana w Nantes we Francji „L’histoire du big band”. Kolejny album „Classic on Jazz” z muzyką klasyczną w aranżacjach bigbandowych został nagrany w Studiu S1 Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Największe świąteczne standardy takie jak „Let it snow”, „Silent Night” czy „Jingle Bells” zostały wydane przez MTJ na płycie „Big Band Swingujące Święta”.

W nadchodzącym sezonie planowane są dwie płyty live - jedna z koncertu zorganizowanego przez radiową Trójkę z piosenkami z repertuaru Franka Sinatry i z gościnnym udziałem takich wokalistów jak: Kuba Badach, Sławek Uniatowski, Janusz Szrom i Wojciech Myrczek. Druga to zapis koncertu Warsaw Academic Big Band podczas tegorocznego Jazz Jamboree.

Z wielką przyjemnością gramy w Łańcucie

25 maja na 56. Muzycznym Festiwalu w Łańcucie wystąpili: Orkiestra Kameralna Wratislavia pod dyrekcją Jana Staniendy i wiolonczelista Iwan Monighetti. Zarówno zespół, jak i solista zasłużenie cieszą się od wielu lat wielką popularnością i z góry wiadomo było, że koncert będzie znakomity. Orkiestrę Kameralną Wratislavia założył i prowadzi Jan Stanienda - legendarny polski koncertmistrz, wybitny kameralista, błyskotliwy wirtuoz, a do tego znakomity pedagog - profesor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Z tym wybitnym artystą mogłam porozmawiać przed koncertem w Łańcucie.

Zofia Stopińska : Bardzo mi miło, że mogę rozmawiać w Łańcucie z panem Janem Staniendą – wyśmienitym skrzypkiem i dyrygentem, który w Sali balowej poprowadzi Orkiestrę Kameralną Wratislavia, a solistą tego koncertu jest sławny wiolonczelista Iwan Monighetti. Program koncertu jest bardzo interesujący.

Jan Stanienda : Bardzo miło powrócić na Festiwal do Łańcuta – tym razem w roli prowadzącego od pulpitu koncert z Iwanem Monighettim. Jak pani podkreśliła program jest niezwykle interesujący, bardzo wirtuozowski dla orkiestry – Sonata Rossiniego, Serenada Dvoraka, „Don Kichot” Telemanna, no i perełki wiolonczelistyki, czyli koncerty Vivaldiego i Boccheriniego.

Z. S. : Dobrze Pan pamięta niezwykłą atmosferę łańcuckich festiwali.

J. S. : Nawet nie potrafię powiedzieć, po raz który wystąpię na łańcuckim Festiwalu, może to już dziesiąty występ, ale wiem, że zawsze panuje tutaj gorąca atmosfera i wspaniałe wrażenia na długo pozostają w pamięci. Z pewnością tak będzie i tym razem.

Z. S. : Pana działalność toczyła się od lat w kilku nurtach, występował Pan często jako solista, ze skrzypcami albo z batutą w ręku prowadził Pan orkiestry, również sporo czasu wypełniała Panu pedagogika. Czy dalej jest tak samo?

J. S. : Jest identycznie. Przez cały czas jestem pedagogiem, występującym jako solista i prowadzącym różne koncerty z różnymi orkiestrami, ale mam także swoją orkiestrę, która jest ze mną dzisiaj w Łańcucie – to Orkiestra Kameralna Wratislavia. Muszę się jeszcze przyznać, że zawsze chciałbym robić coś, czego nie robię w danej chwili – czyli jak gram koncert solowy, to chciałbym grać muzykę kameralną, jak gram koncert kameralny to marzę o poprowadzeniu orkiestry, a jak dyryguję to najchętniej oddałbym się pedagogice – i tak jest przez cały czas.

Z. S. : Orkiestrą Kameralną Wratislavia kieruje Pan od wielu lat, widząc zespół po kilku latach zauważyłam sporo nowych twarzy.

J. S. : W zeszłym roku obchodziliśmy dwudziestolecie naszej działalności. W tym czasie oczywiście zmieniał się skład orkiestry, zdarzało się, że muzycy wyjeżdżali, odchodzili do innych zespołów, a na ich miejsce przychodzili nowi. Z ostatnich koncertów Orkiestry Kameralnej Wratislavia, które graliśmy na  Festiwalu w Łańcucie, pamiętam dobrze występy z Helen Grafenauer, Władysławem Kłosiewiczem i Konstantym Andrzejem Kulką. Później byłem tutaj jeszcze raz sam  i grałem z Orkiestrą Kameralną z Wiednia.

Z. S. : Pewnie wiele pracy miała Wratislavia w ubiegłym roku, kiedy Wrocław był Europejską Stolicą Kultury. Czy w tym roku jest tak samo?

J. S. : Powstałe wcześniej Narodowe Forum Muzyki działa nadal bardzo dobrze. Odbywa się wiele koncertów na poziomie światowym. Zapraszane są słynne orkiestry i zespoły. Na szczęście, na razie są na to pieniądze. Koncerty są fenomenalne i zawsze sala jest wypełniona publicznością. Ten budynek spełnia ważną rolę w życiu muzycznym Wrocławia. Jak przyjeżdżam do Warszawy z Wrocławia, zawsze żałuję, że w stolicy nie mamy takiego budynku i takiej sali. Wrocławska sala ma jedną z najlepszych akustyk w Europie – w  Warszawie takiej Sali nie mamy.  Aktualnie w Polsce już prawie wszystkie filharmonie mają ładne okazałe budynki , ale nie wszędzie są sale o dobrej akustyce. O tym rozmawiamy wyjeżdżając na koncerty gościnne do innych polskich miast.

Z. S. : Mamy już prawie koniec maja, a w czerwcu kończą się sezony koncertowe i rok akademicki. Będzie czas na odpoczynek?

J. S. : Nie za bardzo. W czerwcu kończę zajęcia ze studentami, później będą egzaminy końcowe i wstępne. Później, zaczyna się we Wrocławiu festiwal „Wieczory w Arsenale” – Orkiestra Kameralna Wratislavia jest gospodarzem tego festiwalu. Wcześniej mamy jeszcze parę koncertów w Niemczech. Pomiędzy 17 a 30 lipca będę w Kołobrzegu, gdzie organizowane są kursy mistrzowskie dla smyczkowców i jest tam zawsze bardzo dużo pracy. Stamtąd jadę na kolejne kursy : w Nałęczowie i Janowcu. Na zakończenie tego maratonu, poprowadzę kursy w Los Angeles i później już się zacznie sezon koncertowy z Wratislavią i nowy rok akademicki.

Z. S. : Kiedy Pan odpoczywa?

J. S. : Zawsze „w drodze” – jak prowadzę samochód, albo w hotelach, a czasem w domu. Nie jest źle. Nie narzekam. Bez koncertów jest gorzej. Jak siedzę parę dni w domu, to żona mówi „lepiej jedź gdzieś, coś zagrać, bo zaczynasz wyć tutaj”. ( śmiech)

Z. S. : Wiem, że pierwsza Wasza próba do koncertu odbyła się w Sali Filharmonii w Rzeszowie, druga w miejscu koncertu w Sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie.

J. S. : Sala Filharmonii Podkarpackiej słynie z bardzo dobrej akustyki. Nie występowałem w Rzeszowie po remoncie Filharmonii i byłem ciekawy czy coś się zmieniło. Na szczęście świetna akustyka pozostała. Sala balowa w Łańcucie ma zupełnie inną akustykę, ale także dobrą, chociaż nie mamy takiego komfortu jak w Filharmonii, ale siedzenia dla publiczności też nie są komfortowe, natomiast sama sala i jej otoczenie są rewelacyjne. Chcielibyśmy wracać do Łańcuta jak najczęściej.

Wspaniały występ Apollon Musagete Quartett

Wielkim wydarzeniem 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie był koncert Apollon Musagete  Quartett. Ten znakomity zespół wystąpił w sali balowej łańcuckiego Zamku 22 maja w stałym składzie: Paweł Zalejski - skrzypce, Bartosz Zachłod - skrzypce, Piotr Szumieł - altówka, Piotr Skweres - wiolonczela. Koncert rozpoczął Kwartet smyczkowy nr 5 D-dur op. 64 Józefa Haydna. W pierwszej części wieczoru wysłuchaliśmy jeszcze Kwartetu smyczkowego nr 3 "Kartki z niezapisanego dziennika" Krzysztofa Pendereckiego, a część drugą wypełnił Kwartet smyczkowy nr 1 g-moll op. 27 - Edwarda Griega. W tym wykonaniu Haydn zachwycał indywidualną kreacją przy jednoczesnym zachowaniu wszystkiego, co charakterystyczne w muzyce tego kompozytora. Jestem przekonana, że Kwartetu Pendereckiego z przyjemnością wysłuchali nawet ci, którzy nie lubią nowszej muzyki, a gdyby kompozytor był na tym koncercie, też by się zachwycił. Kwartetem Griega publiczność została ostatecznie uwiedziona. Uważam, że koncert Apollon Musagete Quartett można śmiało zaliczyć do najlepszych w historii Festiwalu.

Bardzo się cieszę, że znakomici muzycy tworzący Apollon Musagete Quartett znaleźli czas i mogłam z nimi dłużej porozmawiać. Dzięki temu mogą się Państwo dowiedzieć o działalności i osiągnięciach tego cieszącego się światową sławą polskiego zespołu

Zofia Stopińska : Bardzo proszę opowiedzieć o narodzinach Apollon Musagete Quartett  - jak to się stało, że czterech Polaków, którzy znaleźli się za granicą, postanowiło działać razem.

Bartosz Zachłod : Wszystkich nas łączy pasja do muzyki kameralnej. Od najwcześniejszych lat marzyliśmy o założeniu kwartetu smyczkowego. Jest to jedna z piękniejszych form wspólnego muzykowania, przynosząca wielką satysfakcję artystyczną i możliwość styczności z tak genialnym i bogatym repertuarem, który został stworzony na ten skład. Nie bez powodu mówimy tu o „królewskiej dyscyplinie”.

Częściowo znamy się ze studiów w Warszawie. Mówię częściowo, ponieważ razem z Pawłem studiowaliśmy w klasie prof. Julii Jakimowicz-Jakowicz i prof. Krzysztofa Jakowicza. Ze względu jednak na różnicę wieku nie poznałem się w Warszawie z altowiolistą Piotrem Szumiełem, który jednak znał się z Pawłem wcześniej. To dopiero w Wiedniu, gdzie studiował wówczas wiolonczelista Piotr Skweres (a koledzy dojechali w celu kontynuowania studiów), idea założenia kwartetu smyczkowego nabrała konkretnych kształtów, a ja dołączyłem zaraz po dyplomie w warszawskiej uczelni. I tak zespół powstał w 2006 roku.

Zofia Stopińska : Na początku działalności trzeba wymyślić dobrą nazwę zespołu, bo jest ona ważna.

Paweł Zalejski : Dość długo zastanawialiśmy się nad nazwą zespołu, bo chcieliśmy, by wyrażała ona nasze dążenia i nasze aspiracje. Jest ona jednocześnie naszym programem i mottem. Postać Apollina, który symbolicznie w tańcu jednoczy wszystkie muzy, wszystkie sztuki, bardzo nam się spodobała. Dlatego postanowiliśmy, że to będzie nasza „idee fixe” i zarazem nazwa zespołu.

Bartosz Zachłod : Chcieliśmy, aby ta nazwa nie była sztucznym tworem i jedynie etykietą, którą można przykleić wiele produktów, tylko szukaliśmy czegoś, z czym bylibyśmy związani i co odzwierciedlałoby nasze spojrzenie na muzykę. Symbolika Apollona łączącego się w tańcu z muzami czyli symbolika syntezy sztuk (elementów tańca, retoryki i poezji w muzyce) odzwierciedla nasz sposób pojmowania muzyki jako sztuki.

Paweł Zalejski: W dodatku jest to symbol dziś trochę zapomniany, ale co bardzo ciekawe, w większości  teatrów i sal koncertowych, na przykład XVIII-XIX wiecznych, gdzie występowaliśmy – gdy po wejściu na scenę patrzyliśmy w górę,  widzieliśmy „naszego” Apolla z muzami, rydwan apollina lub jego symbole – np. lirę. Stąd przekonanie, że wcześniej, za czasów Haydna, Mozarta, Beethovena, była silna świadomość tego starogreckiego wyobrażenia, które leży u podstaw naszej europejskiej muzyki i kultury.

Zofia Stopińska : Apollon Musagete Quartett debiutował w Wiedniu?

Piotr Szurmieł : Tak, bo od początku staraliśmy się uczestniczyć w życiu koncertowym. Kiedy po półrocznej działalności stawaliśmy do pierwszego konkursu, mieliśmy w programie już dziewięć kwartetów. Bardzo poważnie podchodziliśmy do uprawiania kameralistyki. Uważaliśmy, że jest to nasze główne zajęcie, nasze powołanie.

Zofia Stopińska : Pierwszy wielki sukces osiągnęliście także bardzo szybko, bo po dwóch latach działalności  zwyciężyliście w 57. edycji Międzynarodowego Konkursu Muzycznego ARD w Monachium.

Bartosz Zachłod : Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Odłożyliśmy wszelkie inne zajęcia i od świtu do zmierzchu całą energię poświęcaliśmy na przygotowanie się do tego konkursu. Zrobiliśmy wszystko, aby zaprezentować się jak najlepiej i na szczęście nasze starania zostały zauważone i docenione. Gdyby się nie udało, mieliśmy jednak zaplanowane jeszcze kolejne konkursy.

Zofia Stopińska : Zwycięstwo na Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium, chyba najważniejszym konkursie dla wykonawców muzyki klasycznej na świecie, otworzyło Wam z pewnością drzwi do najważniejszych sal koncertowych.

Bartosz Zachłod: To rzeczywiście była taka wyrzutnia, która umożliwiła nam debiuty w bardzo prestiżowych salach. Otworzyła nam również drogę do kilku programów, którymi zostaliśmy objęci. Zaraz na początku zostaliśmy nominowani przez Musikverein i Konzerthaus  w Wiedniu do cyklu „Rising Stars” organizowanego przez European Concert Hall Organisation. Ta organizacja ma pod sobą kilkanaście największych sal koncertowych – między innymi Cite de la musique – Philharmonie Paris, Concertgebouw Amsterdam czy Kolner Philharmonie. Później był kolejny egzamin, aby się sprawdzić na tych scenach i otrzymać ponowne, a później kolejne zaproszenia.

Piotr Skweres : Cieszymy się, że dostajemy te zaproszenia i po raz kolejny gramy w takich salach jak: Concertgebouw w Amsterdamie, Carnegie Hall w Nowym Jorku, Wigmore Hall w Londynie, Tonhalle w Zurichu czy Gewandhaus w Lipsku. Ogromną przyjemność sprawiają nam powroty do tych sal na kolejne koncerty i fakt, że jesteśmy rozpoznawalnym zespołem przez publiczność. Czujemy, że publiczność obdarza nas pewnym zaufaniem.

Zofia Stopińska : Mając już różne doświadczenia, postanowiliście zorganizować swój festiwal.

Piotr Szumieł : To był dość krótki epizod, który miał miejsce w Goslar pod Hannoverem. Będąc tam jeszcze w trakcie przygotowań do konkursu w latach 2007 i 2008, bardzo nam się spodobała atmosfera festiwalu i kursów, które tam się odbywały. Rozmawialiśmy wówczas z organizatorami, przedstawiając im swoją ideę festiwalu muzyki kameralnej. Nasze pomysły spodobały się i poproszono nas, aby zorganizować taki „festiwal w festiwalu”, czyli w ramach odbywającego się festiwalu mieliśmy „nasz tydzień”. To była wielopoziomowa impreza, będąca połączeniem koncertów z kursami. Poza własnymi koncertami, do wspólnych występów zapraszaliśmy renomowanych artystów – między innymi byli u nas członkowie legendarnego Alban Berg Quartett – a jednocześnie prowadziliśmy zajęcia z młodymi kwartetami. Niestety, odbyły się tylko dwie edycje festiwalu, w wymyślonej przez nas formule. Jako, że nie mieszkaliśmy w Goslar, planowanie i organizowanie kolejnych imprez „na odległość” nie zdało egzaminu.

Piotr Skweres : Jesteśmy zainteresowani takim festiwalem, ale akurat w tamtym okresie pojawiły się pewne kłopoty ze sponsorami, bo jednak na taki tydzień potrzeba czterdzieści czy pięćdziesiąt tysięcy euro, aby zaprosić renomowane zespoły, móc oferować kursy mistrzowskie i pełne stypendia dla uczestników. Do tego okazało się, że bardzo dużo czasu zajmuje to szukanie sponsorów i nie uda się zorganizować imprezy na tym samym poziomie. Postanowiliśmy poczekać, ale jesteśmy otwarci i myślę, że kiedyś jeszcze własny festiwal będziemy organizować.

Zofia Stopińska : W 2008 roku Apollon Musagete Quartett miał w programie dziewięć kwartetów i sądzę, że w 2017 roku ten repertuar co najmniej kilkakrotnie się powiększył.

Piotr Skweres : Z ciekawości sprawdzałem kiedyś, ile utworów wykonujemy w ciągu roku i oscyluje to pomiędzy 30. a 40. pozycjami. Nie wszystkie utwory są nowe, zwykle każdego roku gramy około 10 nowych utworów i część z nich wykonujemy na specjalne prośby.

Paweł Szurmieł : Wiadomo, że każdego roku planujemy utwory, które chcielibyśmy zrobić, ale do tego dochodzą także inne pomysły – na przykład koncerty z orkiestrami, gramy muzykę trochę nowszą, pojawiają się propozycje współpracy z innym artystami, jesteśmy proszeni o prawykonanie utworu. Repertuar naszego kwartetu ciągle się powiększa.

Bartosz Zachłod : W tym roku na przykład, ze względu na jubileusz Johna Adamsa, zaraz po Festiwalu w Łańcucie, jedziemy do Cardiff na Vale of Glamorgan Festival.  Zostaliśmy przez organizatorów poproszeni o przygotowanie John’s Book of Alleged Dances – Johna Adamsa. Mamy już w repertuarze Absolute Jest tego kompozytora, który będzie również i tam przez nas wykonywany, ale po Alleged Dances pewnie nie prędko byśmy sięgnęli, ponieważ mamy jeszcze ogromną listę innych pozycji repertuarowych do zrealizowania. Czasami pojawiają się więc takie zamówienia, które dopingują nas do pracy nad dodatkowym poszerzaniem listy utworów.

Zofia Stopińska : Staracie się promować polską muzykę na świecie.

Piotr Szumieł : Od początku naszej działalności to robimy. Na początku graliśmy kwartety Szymanowskiego, potem dołączyliśmy Lutosławskiego i kolejno Góreckiego, Pendereckiego, Panufnika oraz nasz utwór – Multitude. W repertuarze mamy również I-wszy Kwintet fortepianowy Grażyny Bacewicz. Chcieliśmy i nadal chcemy - jako kwartet polski - promować polską muzykę i pokazać, że ona wcale nie jest gorsza niż europejska. Czasami jednak zamówienia repertuarowe festiwali czy domów koncertowych są takie, że nie ma w nich miejsca na dzieła naszych rodzimych twórców. Jednak wszędzie tam, gdzie tylko możemy, staramy się grać utwory polskich kompozytorów.

Pawel Zalejski : Chcieliśmy pokazać polski profil naszego kwartetu i to zaowocowało płytą, którą wydaliśmy na rok jubileuszowy. Krążek zawiera kwartety Lutosławskiego, Góreckiego i Pendereckiego. Tak jak Piotr mówił, zawsze staraliśmy się wykonać jakiś utwór polski podczas koncertu i jesteśmy na świecie postrzegani jako polski zespół. Wkrótce, bo jesienią przyszłego roku, znana niemiecka Filharmonia będzie realizować duży projekt poświęcony polskiej muzyce i zwrócono się do nas, co możemy przygotować. Także wiele festiwali na świecie, które chcą  w programach zamieszczać utwory polskich kompozytorów, zwraca się do nas i to najlepiej potwierdza, że widzi się nas jako wykonawców muzyki polskiej.

Zofia Stopińska :  Macie na swoim koncie także własne, wspólne próby kompozytorskie. Trudno to sobie wyobrazić i dlatego ciekawa jestem, jak się tworzy zespołowo muzykę klasyczną.

Piotr Skweres: Może faktycznie trudno to sobie wyobrazić, ale tak samo, jak kwartet nie potrzebuje dyrygenta, który będzie mówił, że teraz robimy wszyscy crescendo, a teraz diminuendo – tak samo, jak się w kwartecie wspólnie pracuje nad interpretacją utworów, w podobny sposób można wspólnie komponować. Po przestudiowaniu kwartetu Lutosławskiego, pod wrażeniem techniki kontrolowanego aleatoryzmu, który dał nam dużo wolności, chcieliśmy pójść jeszcze dalej i sami poeksperymentować w tym kierunku. Dyskutowaliśmy wiele o naszych preferencjach, o przebiegu dramaturgii utworu – czy ma się kończyć kulminacją, czy wyciszeniem. Utwór zawiera sporo improwizacji, ale wszystko jest zapisane i skomponowane. Nie jest to zapisana improwizacja. Utwór znalazł się na naszej jubileuszowej płycie i zatytułowany jest „Multitude – Hommage a Witold Lutosławski”.

Piotr Szumieł : Podczas naszego następnego koncertu w Cardiff będziemy tę naszą kompozycję wykonywać, bo zostaliśmy o to poproszeni.  Wiele kwartetów komponuje razem, ale są to kompozycje w kierunku crossover lub w kierunku jazzowym i jest w tych utworach więcej improwizacji, spotyka się też utwory komponowane przez zespół, w których każdy członek zespołu pisze jakiś fragment, a myśmy chcieli spróbować zrobić wszystko wspólnie. Mamy w repertuarze sporo utworów muzyki współczesnej, ale organizatorzy koncertów czy festiwali niechętnie zgadzają się, aby zamieszczać je w programie. Bywało, że trudno było ich przekonać do kwartetu Lutosławskiego, a później byli nam wdzięczni za te propozycje, bo publiczność była zachwycona. W miarę możliwości staramy się też troszkę rozszerzyć poglądy i horyzonty niektórych organizatorów koncertów muzyki kameralnej. To nie dotyczy Polski, bo tu Witold Lutosławski jest niekwestionowanym klasykiem. W innych krajach twórczość Witolda Lutosławskiego nie jest tak znana i myślę, ze to się zmieni dopiero wtedy, kiedy wygasną tantiemy. Tak było z utworami Karola Szymanowskiego, które są zaliczane aktualnie do najważniejszych utworów XX wieku, a wcześniej tak nie było, z powodów finansowych.

Bartosz Zachłod: Nasze zainteresowania repertuarowe są bardzo szerokie - na przykład ostatni koncert rozpoczynaliśmy kontrapunktem z Kunst der Fuge Bacha, później wykonywaliśmy kwartet Haydna, a po przerwie Johna Adamsa wspomniane John’s Book of Alleged Dances z podkładem nagranym i odtwarzanym z płyty lub innego nośnika. W programie koncertu festiwalowego w Łańcucie mamy taką mieszankę – jest Kwartet smyczkowy nr 5 D –dur op. 64 – Józefa Haydna,  Kwartet smyczkowy nr 3 – Krzysztofa Pendereckiego i w drugiej części  Kwartet smyczkowy nr 1 g-moll op. 27 – Edwarda Griega. Natomiast na następnym koncercie na festiwalu w Cardiff wykonamy muzykę nowszą, będzie także kwartet Pendereckiego, będzie nasz utwór Multitude, będą dwa utwory Johna Adamsa. Można powiedzieć, że my jesteśmy „głodni” takich bardzo różnych doznań muzycznych i dużo rzeczy nas interesuje.

Paweł Zalejski : Jeżeli miałbym nas określić repertuarowo, to przede wszystkim podkreślałbym szeroki wachlarz utworów z różnych epok. Gramy utwory od okresu (polskiego) renesansu, barokowe, klasycystyczne, romantyczne, a także XX-wieku i zupełnie nowe, również te pisane specjalnie dla nas. Nie ograniczamy się do jednej epoki, poszerzamy horyzonty wykonawcze, aby uzyskać jeszcze lepszą perspektywę dla całości historii muzyki. 

Zofia Stopińska : Założenie kwartetu smyczkowego i poświęcenie się muzyce kameralnej, to poważna decyzja, podobna do zawarcia związku małżeńskiego.

Piotr Szumieł : To nawet bardziej skomplikowane, bo jest nas czterech, czyli takie „małżeństwo do kwadratu”. Na dodatek spędzamy ze sobą ogromną ilość czasu – niekiedy więcej, niż z własnymi rodzinami... Na przykład jak podliczyliśmy lata 2011 i 2012, to biorąc pod uwagę ilość prób, koncertów oraz wszystkie podróże, poza domem byliśmy przez siedem miesięcy! Przebywanie razem przez tak długi okres jest bardzo trudne, ale wraz z wiekiem wciąż dojrzewamy i mamy coraz więcej doświadczenia we wspólnych relacjach, a co najważniejsze, przez cały czas uczymy się siebie i od siebie. To jest dokładnie tak, jak w małżeństwie - tryby się docierają. Jak Pani widzi, siedzimy razem, nie musi Pani krążyć między stolikami, żeby z nami zrobić wywiad. Nigdy nie potrzebowaliśmy mediatora, dlatego można nas nazwać starym, dobrym małżeństwem.

Paweł Zalejski: Kwartet smyczkowy po wspólnym spędzeniu tysięcy godzin i setkach koncertów potrafi razem oddychać i myśleć, scala się w jeden organizm, dojrzewa jak dobre wino, wyrabia własną niepowtarzalna „chemię”. To jest także widoczne na scenie :  osoby obecne na naszych koncertach zauważają, że nawet czasami nie patrząc na siebie jesteśmy w stanie grać idealnie razem. Sztuka jest to taki rodzaj muzycznej sugestywności, aby się porozumiewać bez słów. Znamy się już tak dobrze, że każdy najmniejszy sygnał, dla publiczności niezauważalny, dla nas jest wskazówką, jak zagramy następne miejsce.

Piotr Skweres : Niedawno zadzwonił do mnie znajomy – członek innego kwartetu i pytał, czy mieliśmy jakieś kursy zachowania się na scenie, bo zawsze w tym samym momencie się kłaniamy i robimy to idealnie razem. Dopiero wówczas uświadomiłem sobie, że faktycznie tak jest, tylko my to robimy podświadomie, bez ćwiczenia.

Zofia Stopińska : Każdy artysta ma swoje miejsce , swój dom, do którego wraca z podróży.

Piotr Szumieł : Nie mieszkamy w jednym mieście. Z różnych powodów - głównie ze względu na zatrudnienia naszych żon -  każdy z nas mieszka gdzie indziej: ja w Dreźnie, Piotr jest w Wiedniu, Paweł jest w Fürth pod Norymbergą, a Bartosz mieszka w Getyndze.

Zofia Stopińska : Po raz pierwszy występujecie na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie, ale znacie uroki tego miasta, zamku i jego otoczenia.

Piotr Szumieł : Trzech z nas studiowało w Warszawie i dlatego uczestnictwo w Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie było kwestią dobrego wychowania i swego rodzaju obowiązkiem. Byliśmy tutaj wielokrotnie. Występowaliśmy wówczas często w auli Szkoły Muzycznej, w Zameczku Romantycznym.

Bartosz Zachłod : Kiedy wczoraj weszliśmy na teren parku, obudziły się moje wspomnienia z lat licealnych. Zrobiłem nawet zdjęcie szkoły muzycznej i wysłałem żonie, która również wielokrotnie brała udział w letnich kursach u prof. Yagling. Bardzo się z tego ucieszyła, kursy były dla nas wtedy bardzo ważne. To dla mnie taka sentymentalna podróż.

 Z członkami Apollon Musagete Quartet : Pawłem Zalejskim, Bartoszem Zachłodą, Piotrem Szumiełem i Piotres Skweresem rozmawiała Zofia Stopińska 21 maja 2017 r. w Łańcucie.

Po półmetku 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie

Zofia Stopińska : Ponad połowa 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie już za nami, każdy z różnorodnych koncertów, które już się odbyły zaliczyć można do wydarzeń artystycznych, a w ich centrum jest zawsze pani prof. Marta WierzbieniecDyrektor Festiwalu. Przebywa pani z artystami, rozmawia z publicznością i wysłuchała Pani wszystkich koncertów.

Marta Wierzbieniec : Bardzo dziękuję za te ciepłe słowa, ale zawsze powtarzam, że w centrum Festiwalu jest muzyka – muzyka wykonywana przez wspaniałych, światowej sławy artystów. Muzyczny Festiwal w Łańcucie, to czas wytężonej pracy dla całego zespołu, a jest nas niewiele. Organizacją tego ogromnego przedsięwzięcia zajmuje się tak naprawdę kilku pracowników Filharmonii. Pamiętajmy o tym, że to Filharmonia Podkarpacka jest organizatorem Festiwalu i na niej spoczywa ciężar wszelkich działań. Nie widać ich na pierwszy rzut oka. Najpierw jest planowanie repertuarowe Festiwalu i dotyczy to zarówno prezentowanych utworów, jak i doboru wykonawców oraz wypracowywana jest koncepcja programowa. Ponad rok wcześniej wiemy, jakie mamy założenia programowe na kolejną festiwalową edycję. Później są rozmowy, uzgodnienia, umowy- mnóstwo szczegółowych planów dotyczących przyjazdów artystów, przewozu ich z lotniska – nie wszyscy lądują w Jasionce, często trzeba pojechać na lotnisko do Krakowa, czy Katowic. Cała sprawa logistyczna koncertów plenerowych. Podczas każdego przed sceną zasiada ponad trzy tysiące osób. Pracownicy Filharmonii zajmują się organizacją odpowiedniej ilości krzeseł, przewozem tych krzeseł, budowana jest wielka scena przed zamkiem, trzeba zadbać o całe zaplecze techniczne, a po koncercie trzeba wszystko błyskawicznie poskładać i przewieźć. Tym wszystkim zajmują się pracownicy Filharmonii i jestem za to ogromnie wdzięczna całemu zespołowi, z Zastępcą Dyrektora panią Martą Gregorowicz, która zarządza całą sferą logistyczną w sposób wzorcowy i to należy podkreślić. Niezwykle to cenię, ale też całe grono pracowników zasługuje na uznanie.

Za nami piękne Festiwalowe wieczory, wspaniałe koncerty plenerowe – "Bogu niech będą dzięki" – nie padało. Także sala balowa, która przecież jest festiwalowym centrum, rozbrzmiewała znakomitą muzyką, w wykonaniu najpierw znakomitego kwartetu smyczkowego Apollon Musagete Quartett – jest to, śmiem twierdzić, czołowy polski kwartet smyczkowy, genialnie wykonujący prezentowaną muzykę. Usłyszeliśmy między innymi III Kwartet Krzysztofa Pendereckiego i rewelacyjnie wykonany I Kwartet smyczkowy Edwarda Griega. To są wzorcowe interpretacje, kreacje artystyczne. Ten zespół zasługuje na najwyższe wyrazy uznania.                                                                                                                      Mieliśmy też okazję usłyszeć znakomitą Orkiestrę Kameralną z Wiednia, prowadzoną przez Michała Maciaszczyka, który równocześnie był solistą wieczoru, prezentując V Koncert skrzypcowy Wolfganga Amadeusza Mozarta i dwie symfonie Józefa Haydna. Bardzo się cieszę, że zgodnie z naszym programem, muzyka klasyczna, o której ciągle mówię, że jest muzyką ważną – zabrzmiała w sali balowej. Wspaniały był wczorajszy wieczór, który wypełniła pięknym programem doskonała pianistka Dina Yoffe, która od lat odnosi sukcesy na estradach całego świata. Dina Yoffe jest także jurorką wielu ważnych konkursów muzycznych – wspomnę to tylko o Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie i  Konkursie im. Artura Rubinsteina w Tel Avivie. Cieszymy się, że tak znakomitą pianistkę gościliśmy po raz pierwszy na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie. Muzyka w wykonaniu kwartetu, muzyka w wykonaniu orkiestry kameralnej, recital fortepianowy – prezentacja takiej muzyki, to jest bardzo ważna strona tego Festiwalu.

Z. S. : Przed nami jeszcze jeden wieczór w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie.

M. W. : Solistą tego koncertu będzie Iwan Monighetti, artysta znany w Polsce, który bywał już na Festiwalu w Łańcucie, ale bardzo dawno temu. Z Orkiestrą Kameralną Wratislavia pod dyrekcją Jana Staniendy,wykonają piękny program złożony zarówno z utworów muzyki dawnej, jak i nieco bliższej naszym czasom. Zresztą w ogóle program Festiwalu jest tak skonstruowany, że słuchamy muzyki od baroku po współczesność. Przed nami także jeszcze koncert Gabrieli Montero, na który wszyscy czekamy – wyśmienitej pianistki, która kiedyś także była laureatką Konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Gabriela Montero słynie także z tego, że wspaniale improwizuje i to będzie z pewnością niezapomniany wieczór w Filharmonii Podkarpackiej.  Na Finał zabrzmi IX Symfonia Ludwiga van Beethovena. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej i Chórem Filharmonii Narodowej dyrygować będzie maestro Massimiliano Caldi. Wystąpią także świetni soliści: Magdalena Schabowska- sopran, Agnieszka Makówka – alt, Tomasz Kuk – tenor i Robert Gierlach – baryton.

Z. S. : Dla większości publiczności, wraz z tym koncertem, 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie przejdzie do historii. W następnym dniu, odbędzie się jeszcze „Koncert na bis” w nie znanej mi bliżej sali łańcuckiego Hotelu Sokół.

M. W. : Parę lat temu przyjęliśmy taką ideę festiwalową, by przed Festiwalem odbywał się koncert zwany Prologiem i takie koncerty już miały miejsce: w Zamku Królewskim w Warszawie, na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu, w Tarnobrzegu, w Kozłówce, a w tym roku w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie mieliśmy taki Prolog, z udziałem naszych artystów – muzyków, którzy zaprezentowali tam nieznane utwory z archiwów Biblioteki Zamkowej w Łańcucie. Ta idea służy kilku celom – bo możemy w różnych miejscach propagować Festiwal i mówić o nim, stąd wiedza o tym wydarzeniu dociera do szerszego grona odbiorców, ale parę lat temu wprowadziliśmy taki pomysł, aby w czasie każdej festiwalowej edycji, poszukiwać nowego miejsca koncertowego – były koncerty w Starej Ujeżdżalni, był koncert w Synagodze, był koncert w Łańcuckiej Farze, a także w Storczykarni. W tym roku po raz pierwszy koncert odbędzie się w niedawno wybudowanym Hotelu Sokół w Łańcucie. Jest tam sala, która może pomieścić około 250 osób i po raz pierwszy proponujemy państwu wieczór, który nazwaliśmy „Koncertem na bis”, a wypełni go muzyka w klimacie jazzowym. Będzie wówczas czas na podsumowanie Festiwalu  i refleksje, no i także wówczas powiem  coś więcej na temat przyszłorocznej edycji, która już więcej niż pół roku temu została w ogólnym zarysie zaplanowana.

Z. S. : Po tym koncercie mam nadzieję spotkać się z Panią, spojrzymy jeszcze raz na cały 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie i opowie Pani o planach na następną edycję.

Z prof. Martą Wierzbieniec – Dyrektorem Muzycznego Festiwalu w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 25 maja 2017r.

Orkiestra Kameralna Wratislavia i Iwan Monighetti

Orkiestra Kameralna Wratislavia pod batutą Jana Staniendy i światowej sławy wiolonczelista Iwan Monighetti wystąpią 25 maja 2017 r. o 19:00 w sali balowej Muzeum - Zamku w ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

W programie: G. Ph. Telemann - Suita "Don Kichot" ; L. Boccherini - Koncert wiolonczelowy D-dur G.479 ; A. Vivaldi - Koncert wiolonczelowy G-dur RV 413 ; G. Rossini - I Sonata a quattro G-dur ; A. Dvorak - Serenada na smyczki E-dur op. 22

Orkiestra Kameralna Wratislavia

Kreowanie wartościowych projektów muzycznych wymaga dwóch rzeczy: ambitnych planów oraz ambitnych muzyków, którzy potrafiliby je zrealizować. Jan Stanienda, wirtuoz skrzypiec i wybitny koncertmistrz, postarał się o jedno i o drugie, gdy w 1996 roku postanowił powołać do życia Orkiestrę Kameralną Wratislavia.

Muzycy, których starannie wybrał spośród znakomitych wrocławskich artystów, już wtedy należeli do grona laureatów konkursów, pedagogów uczelni muzycznych i artystów chętnie widzianych w innych uznanych zespołach. Już same nazwy orkiestr, z którymi współpracowali (jak Sinfonia Helvetica czy Menuhin Festival Orchestra), już tylko nazwiska wielkich muzyków, z którymi koncertowali (jak Grzegorz Nowak, Krystian Zimerman, James Galway, Sharon Kam), czy wreszcie nazwy sławnych sal koncertowych (Suntory Hall w Tokio, Waterfront Hall w Belfaście, Symphony Hall w Birmingham, Berliner Philharmonie, Beethovenhalle w Bonn, Philharmonie Gasteig w Monachium i wiele innych) rysują potencjał, jaki Wratislavia miała od momentu swojego powstania.

Tak dobrany zespół doskonale pasował do planów Jana Staniendy. W jego założeniach leżało interpretowanie i promowanie muzyki kameralnej w elastycznej i swobodnej wędrówce pomiędzy epokami i stylami. Wykonywanie z jednakową lekkością dzieł od baroku do współczesności, form mniejszych i większych, utworów na węższe i szersze składy kameralne. Śmiałe i pewne konkurowanie z najgłośniejszymi interpretacjami dzieł najbardziej znanych, ale też przybliżanie szerokiej publiczności dzieł mniej popularnych, zasługujących na rozpropagowanie.

Już sam początek był doskonały. Pierwszy koncert Orkiestry odbył się w ramach festiwalu Warszawskie Spotkania Muzyczne Muzyka Dawna – Muzyka Nowa 1996. A później nastąpiło całe pasmo koncertów w Polsce i na świecie, jak choćby: Warszawa (Filharmonia Narodowa, Zamek Królewski), Łańcut (Muzyczny Festiwal), Wrocław (festiwale Wratislavia Cantans i Musica Polonica Nova), Niemcy (Berlin, Monachium), Petersburg i Syberia (Sezon Kultury Polskiej w Rosji 2008), Chiny (Introduction to the Chopin's Year in China 2009/2010) oraz Meksyk (Międzynarodowy Festiwal Cervantino oraz Festival de Música de Morelia Miguel Bernal Jimenez 2010). Wratislavia współtworzyła także oprawę muzyczną inauguracji 46. Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu goszczącego Papieża Jana Pawła II.

Orkiestra nie była jedynie wykonawcą planów swojego założyciela. Zespół stał się pomysłodawcą, a zarazem gospodarzem nowego oryginalnego wydarzenia muzycznego, jakie od 1997 roku na stałe weszło do muzycznego kalendarza Wrocławia – corocznego Festiwalu Muzyki Kameralnej Wieczory w Arsenale. Festiwalu, który w unikatowy sposób łączy w harmonijną całość architektoniczne piękno zabytkowego wrocławskiego Arsenału z muzycznymi smakami światowej kameralistyki w najlepszych wykonaniach.

Coraz szersze kontakty Orkiestry, będące wynikiem koncertowych doświadczeń, oraz pewnej i poszukiwanej marki, jaką stała się nazwa Wratislavia, zaowocowały nie tylko koncertami z mistrzami muzyki poważnej w Polsce i na świecie czy wyjazdami na trasy zagraniczne, ale także ciekawym dorobkiem nagraniowym, z którego trzy płyty uzyskały prestiżowe nagrody i nominacje. Album Haydn, Denisov – Cello Concertos z udziałem Marcina Zdunika (wiolonczela), nagrodzony Fryderykiem 2010. Płyta Muzyka polska nominowana do Fryderyka 2002. Płyta La Streghte 2 z udziałem Katarzyny Dudy, nominowana do Fryderyka 2001. Orkiestra dokonała także szeregu prawykonań utworów współczesnych kompozytorów polskich, licznych nagrań radiowych i telewizyjnych.

Przed Orkiestrą nowe, ciekawe plany, kreślone zdecydowaną ręką jej artystycznego dyrektora, Jana Staniendy.

Wiedeńczycy oczarowali w Łańcucie festiwalową publiczność

Zofia Stopińska : W ramach 56. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, 23 maja w sali balowej Zamku wystąpiła Wiedeńska Orkiestra Kameralna pod batutą Michaela Maciaszczyka, który także od lat mieszka w Wiedniu. Wspaniała muzyka i gra artystów z Wiednia sprawiły, że były bisy i owacje na stojąco. Po wykonaniu V Koncertu skrzypcowego A-dur – Wolfganga Amadeusza Mozarta, Michael Maciaszczyk z towarzyszeniem orkiestry, wykonał pierwszy bis, a był to Romans – Ludwiga van Beethovena, natomiast na zakończenie koncertu artyści pożegnali się utworem Johanna Straussa. Wyjątkowa, gorąca atmosfera panowała podczas całego koncertu, który zaliczymy z pewnością do wydarzeń tegorocznej edycji Festiwalu. Zapraszam teraz na spotkanie z Michaelem Maciaszczykiem - znakomitym skrzypkiem i dyrygentem. Rozmowa zarejestrowana została przed koncertem.

Michael Maciaszczyk : Rzeczywiście, mieszkam w Wiedniu już ponad dwadzieścia lat, a tak naprawdę przez ostatnie lata najwięcej czasu spędzam „na walizkach”, czyli najczęściej przebywam w hotelach. Bardzo się cieszę, że jestem w Łańcucie z Wiedeńską Orkiestrą Kameralną, bo w tym zespole zaczynałem muzyczną karierę, jako koncertmistrz. Wiedeńska Orkiestra Kameralna to jeden z najlepszych zespołów na świecie, występuje w tej chwili w bardzo odmłodzonym składzie, bo zmiana pokoleniowa jest rzeczą naturalną, natomiast poziom ten sam – najwyższy. Program, który wykonamy pasuje nie tylko do orkiestry wiedeńskiej, ale dla mnie jest wyjątkowy, bo Mozart i Haydn, a jeśli się będzie podobało publiczności mamy kilka niespodzianek, ale nie będę o nich mówił. Szykuje się piękny, wiedeński koncert w sali balowej zamku w Łańcucie.

Z. S. : Występuje Pan w podwójnej roli, bo dyrygenta i skrzypka. To chyba o wiele trudniejsze niż występ tylko w roli solisty lub dyrygenta.

M. M. : Owszem, jest to pewne obciążenie, nie ukrywam, że dyrygowanie i granie partii solowych w jednym z najtrudniejszych koncertów Mozarta - Koncercie skrzypcowym nr 5 A – dur, a później jeszcze dyrygowanie dwiema symfoniami Haydna, które są również wybitnymi dziełami, bardzo trudnymi jeśli chodzi o dialektykę i praktykę wykonawczą, nie jest łatwym zadaniem. Natomiast ja bardzo się cieszę z tego, że jestem skrzypkiem i dyrygentem, a przede wszystkim muzykiem, który potrafi łączyć te dwie role i myślę, że każdy kto staje przed orkiestrą i chce nią dyrygować, powinien umieć grać na jakimś instrumencie, który występuje w orkiestrze.

Z. S. : Myślę, że najlepiej jeżeli dyrygent jest skrzypkiem.

M. M. : Cieszę się, że Pani to mówi, skrzypce to najpiękniejszy instrument, chociaż zapewne wielu innych instrumentalistów będzie miało inne zdanie na ten temat. Ale mam to szczęście, że jako skrzypek gram czynnie z wybitnymi muzykami i wiem jak bardzo ważne jest kształtowanie dźwięku. Kultura dźwięku, to jest to, co wyróżnia dobre orkiestry na całym świecie. Dialektyka, czyli posługiwanie się językiem, który jest dla danej orkiestry wyróżnikiem wśród wielu innych zespołów występujących na całym świecie – świecie, który podąża w kierunku unifikacji i uniwersalizacji wszelkich dóbr – również i tych kulturalnych. Na szczęście zdarzają się takie, można powiedzieć „skandale”, czyli rzeczy, czy zjawiska, które  nagle pojawiają się i wśród nich można rzeczywiście coś dobrego znaleźć. Jest to pewnie w większości ucieczka od tej uniwersalizacji. Z Wiedeńską Orkiestrą Kameralną w sali balowej, będziemy prezentowali dzieła klasyków wiedeńskich w sposób szczególny. Być może, bo na pewno tego nie wiemy, były one tak grywane za czasów Haydna i Mozarta. Stosujemy dialektykę tamtych czasów, oraz praktykę wykonawczą związaną z instrumentami historycznymi, ale jednak gramy na instrumentach współczesnych i nie uciekamy od tego, aby w muzyce wynajdywać osobiste doznania i wrażenia, które są wyznacznikami naszej interpretacji, tego w jaki sposób my czujemy tę muzykę. Nie chcemy być powtarzalni. Bez szukania indywidualnych interpretacji można by było zrobić o wiele tańszy festiwal. W ostateczności, można by było odtworzyć w sali balowej dobrą płytę. (śmiech..)

Z. S. : Na szczęście nic nie zastąpi nam koncertów odbieranych „na żywo”. Najlepszym dowodem jest fakt, że pomimo transmisji i późniejszej retransmisji koncertu inaugurującego 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie, na krzesłach ustawionych przed plenerową sceną, zasiadło ponad 3,5 tysiąca osób, a jeszcze kilkaset osób stało wytrwale za zamkową fosą.

M. M. : Członkowie Wiedeńskiej Orkiestry Kameralnej i ja, także bardzo cieszyliśmy się, kiedy otrzymaliśmy telefon od pani prof. Marty Wierzbieniec – Dyrektora Festiwalu, że po dwóch dniach od rozpoczęcia sprzedaży biletów, na nasz koncert biletów już nie było, bo zostały wykupione. Jestem bardzo związany emocjonalnie z tą salą i tym miejscem, bo jako dziecko przebywałem latem często w tych murach ucząc się na Międzynarodowych Kursach Muzycznych, organizowanych wówczas jeszcze przez prof. Zenona Brzewskiego, u różnych wspaniałych pedagogów. Mnóstwo przeżyć wiąże się z salą balową, gdzie po raz pierwszy zagrałem Koncert skrzypcowy Mendelssohna, a później była „Navarra” na dwoje skrzypiec Sarasatego i wystąpiłem wówczas w duecie z nieżyjącą już niestety, wspaniałą prof. Mariną Jaszwili. Można by jeszcze długo wspominać tamte czasy, ale wracając do majowych Muzycznych Festiwali, wiem, że jest tu wspaniała publiczność łańcucka – czyli ogólnopolska i międzynarodowa, bo przyjeżdżają tu melomani z różnych stron Polski i z zagranicy. Nic w tym dziwnego, bo jest to jeden z najstarszych festiwali muzycznych, z wielkimi tradycjami. Grali tutaj najsławniejsi artyści na świecie i dla nas to wielkie wyróżnienie wystąpić w Łańcucie i dziękujemy serdecznie za to zaproszenie – mówię te słowa w imieniu muzyków Wiedeńskiej Orkiestry Kameralnej i swoim własnym.

Z. S. : Jestem przekonana, że najlepszą reklamą waszego koncertu, był Pana występ na tym Festiwalu, dwa albo trzy lata temu w bardzo kameralnym składzie. Daliście wówczas wspaniały popis dobrej gry.

M. M. :  Była wówczas ze mną harfistka Paulina Porazińska i Capella Bydgostiensis. Rzeczywiście, to był piękny koncert i publiczność była tego samego zdania, bo bisy trwały co najmniej pół godziny. Pamiętam także dobrze ten koncert, bo było bardzo gorąco i czuliśmy się tak jak w saunie i jednocześnie w basenie, a jednocześnie jeszcze trzeba grać na instrumencie. Atmosfera w sali balowej była wyjątkowa, chociaż ten upał będziemy pamiętać. Na szczęście w tym roku nie ma upałów i w sali balowej będzie niższa temperatura, a pozostanie jedynie gorąca atmosfera.

Z. S. : Artysta, który prowadzi raczej wędrowny tryb życia – jak Pan to określił „na walizkach”, musi być bardzo zorganizowany, bo to nie tylko przejazdy, czy przeloty, zmiana miejsc, ale również wszystko co potrzebne w walizce trzeba mieć.

M. M. : Myślę, że najważniejszymi rzeczami, które muszą być w walizce, to: jakiś strój koncertowy, chociaż ja nie jestem purystą i równie dobrze mógłbym wystąpić w jakimkolwiek ubraniu, bo tutaj chodzi o tą muzyczną treść, która chcemy przekazać. Bardzo istotną rzeczą jest nawiązanie bliskiego, bezpośredniego kontaktu z publicznością. Prawie każdy artysta ma większą lub mniejszą tremę, szczególnie na początku koncertu, a kontakt z publicznością powoduje uwolnienie od niej. Wracając do walizki – trzeba mieć w niej także jakieś podstawowe leki, wszystkie partytury i nuty, oraz skrzypce, które zawsze mam ze sobą wszędzie. Nawet gdy tylko dyryguję biorę skrzypce, bo granie na nich w wolnych chwilach, jest dla mnie czymś w rodzaju oczyszczenia zupełnego. Dyrygując, czasami osiąga się znakomite rezultaty, ale ponieważ ja wyrosłem z orkiestr, mam tę świadomość, że dyrygent w czasie koncertu jest na ostatnim miejscu. Dyrygent najbardziej potrzebny jest w czasie przygotowań do koncertu. Bo muzyka, niezależnie od wielkości zespołu, który ją gra, polega na wspólnym słuchaniu się nawzajem. Dobre zespoły, dobre orkiestry, potrafią same grać – nie muszą mieć dyrygenta. Potrzebują natomiast medium, które jest w stanie natchnąć je na scenie i czasami, być może, w bardziej skomplikowanych momentach, coś zorganizować. Proszę mi wierzyć, że bycie dyrygentem jest trudne tylko dlatego, że nie zawsze udaje się uzyskać ten ideał, który ma się w głowie, a mając skrzypce w ręce mam na to bezpośredni wpływ. Jeśli nie osiągnę wszystkiego czego bym chciał na skrzypcach – to jestem sam sobie winien, natomiast będąc tylko dyrygentem, różnie to bywa. Czasami są miłe i wspaniałe niespodzianki, kiedy orkiestry zaskakują idealnym wykonaniem i to są najpiękniejsze momenty. Ja uwielbiam te momenty, kiedy orkiestra jest w stanie coś zaproponować, dać od siebie. To jest taka wartość dodana, której towarzyszy uśmiech na twarzy, bo wiem wówczas, że wykonawcy chcą muzykować. Dla mnie to jest bardzo istotne, gdy dyrygent – może nie dyrygent – po prostu kapelmistrz, jest w stanie dobrze pracować z orkiestrą, natchnąć ją, a potem, po prostu dać jej muzykować. Muzyka kameralna, to jest absolutnie słowo klucz, bez względu na skład zespołu. Te wszystkie połączenia, które na wskroś przez orkiestrę przechodzą – od pierwszych skrzypiec do tuby, a czasami z waltorni do oboju, czy gdziekolwiek indziej – jeśli muzycy to słyszą, jeśli są gotowi, żeby to przyjąć, że tak jest i zrozumieć te wszystkie połączenia, działające jak układ krwionośny, który jeśli jest zdrowy i wszystkie naczyńka ze sobą współpracują, to wtedy jest cudownie. Jeśli spojrzymy na wybitnych dyrygentów, który prowadzą fenomenalne zespoły, to tak naprawdę w większości przypadków, oni się po prostu cieszą. Zawsze powtarzam orkiestrom z którymi pracuję, albo gdzie jestem szefem – pamiętajcie jedno, to wy jesteście najważniejsi na scenie i to wy gracie przepiękny koncert, to wy dbacie o swoją jakość, o to aby wszystko co wydobywacie ze swoich instrumentów, nie tylko wam się podobało i publiczności, ale aby was natchnęło do tego, abyście w przyszłości mieli znowu siłę do pracy. Najgorszy w tym zawodzie jest brak ideałów i dążenia do tego, aby być coraz lepszym. Trzeba ciągle pracować i rozwijać się. Ja myślę, że chyba dlatego zacząłem dyrygować. Chciałem lepiej rozumieć muzykę. Dyrygentura sprawiła, ze stałem się nie tylko lepszym skrzypkiem, lepszym muzykiem, ale wiem także jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. Ja jestem jeszcze dość młodym człowiekiem, mam dopiero czterdzieści lat - mogę zdradzić, bo jestem mężczyzną. Przede mną wiele lat pracy i cały czas muszę się uczyć i być otwartym na wszystko. Nie mogę też pozwolić, aby dopadła mnie rutyna i dbać o piękno muzyki, która zawsze musi być wyjątkowa i coś musi się w niej dziać, musi przemawiać, opowiadać jakąś historię.  Jedynie muzycy wiedzą jak zatrzymać czas, to jest jedyna dziedzina sztuki w której jesteśmy w stanie zrobić z czasem, to co wydaje się być niemożliwe, czyli troszeczkę go sobie zabrać, albo wręcz go wydłużyć. Dać frazie więcej czasu, chociaż jesteśmy ograniczeni metrum i wszystkim co jest zapisane w nutach, a jednak to jest jedyny moment, kiedy czas jest w naszych rękach.

Z. S. : Niewiele mamy teraz czasu, ale proszę mi powiedzieć jeszcze, czy Pana działalność związana jest tylko z muzyką klasyczną?

M. M. : Przede wszystkim, ale…. Ja jestem gotowy na różne ciekawe projekty. Zdarzało mi się już z moją orkiestrą z Myślenic, znaną jako Kameralna Orkiestra „Concertino”, natomiast od kilku miesięcy mamy nową nazwę „Polish Art. Philharmonic” i z tą orkiestrą będziemy debiutowali 25 czerwca w słynnej Złotej Sali Musikverein  w Wiedniu, grając między innymi V Symfonię Beethovena.  Z tą orkiestrą mieliśmy okazję nagrywać płyty i grać podczas koncertów z takimi muzykami jazzowymi jak Włodek Pawlik czy  Randy Brecker, ale również ostatnio graliśmy koncert z U2 w Krakowie. Ja nie uznaję innych podziałów w muzyce  - muzyka może być jedynie dobra i zła. Ale do odbioru każdej dobrej muzyki niezbędne jest odpowiednie podstawowe przygotowanie, które powinno być realizowane w przedszkolach i szkołach podstawowych – tam gdzie niestety w ostatnich dwudziestu latach zrezygnowaliśmy z podstawowych przedmiotów, które nie tylko rozwijają wyobraźnie, a także dają poczucie kultury – nie tylko polskiej, ale także europejskiej. Proszę pamiętać, że muzyka klasyczna ma swoje korzenie na tym kontynencie i my powinniśmy ją pielęgnować, nadawać jej nowe kolory, ale to jest część naszej historii, naszego dziedzictwa i wymazanie tego z siatki godzin szkół podstawowych jest absolutnym skandalem. Niektórzy pamiętają czasy, kiedy w szkole były lekcje śpiewu, a śpiew jest to coś naturalnego, dzięki czemu nie tylko wrażliwość muzyczna staje się lepsza, a to daje z kolei możliwość ogólnego rozwoju i poczucie wspólnego działania, wspólnej radości w muzykowaniu. Bez tego, stajemy się głuchym społeczeństwem, które nie dostrzega naszych muzycznych korzeni. Wszyscy, którzy nie słuchają muzyki klasycznej powinni wiedzieć, że najlepsza muzyka pop, czy jakakolwiek inna jest tworzona przez ludzi, którzy są klasycznie wyśmienicie wykształceni i większość tej muzyki jest tworzona na bazie muzyki klasycznej. Bez muzyki klasycznej nie byłoby : Beatlesów, Rolling Stonesów ani zespołu Metallica czy Iron Maiden. Jeśli kogoś to interesuje, to zapraszam do uważnego posłuchania nagrań – jest tam mnóstwo odniesień do muzyki klasycznej. Polecam i wówczas można docenić fakt, że kiedyś pan Mozart i pan Haydn, byli idolami daleko większymi niż jakikolwiek zespół w naszych czasach, chociaż niestety nie zarabiali tak dużo. Wybierajmy to co dobre, szanujmy się nawzajem i dajmy możliwość każdemu, żeby działał w dobry sposób.

Z. S. : Spogląda Pan na zegarek i musimy już kończyć tę rozmowę, bo potrzeba trochę czasu na przygotowanie się do występu.

M. M. : Faktycznie, trzeba jeszcze sprawdzić potrzebne mi nuty, przebrać się i mieć chwilę na wyciszenie się, ale mam nadzieję, że w Łańcucie jeszcze kiedyś się spotkamy.

Z Michaelem Maciaszczykiem rozmawiała Zofia Stopińska 23 maja w Łańcucie.

Andrzej Dobber po raz pierwszy wystąpił w Łańcucie

Inaugurującej 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie "Gali Gwiazd" wysłuchało około 3.5 tys. osób. W przepięknym otoczeniu parku i zamku, rozbrzmiewały najpiękniejsze arie  i duety z oper i operetek oraz pieśni. Zachwycająco śpiewali je wybitni polscy śpiewacy: sopranistki Katarzyna Dondalska i Joanna Woś, mezzosopranistka Monika Ledzion - Porczyńska, tenor Paweł Skałuba i baryton Andrzej Dobber. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej i przygotowanym przez dr Bożenę Stasiowską - Chrobak Chórem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego dyrygował Sławomir Chrzanowski. Zapraszam teraz na krótkie spotkanie z panem Andrzejem Dobberem - jednym z największych barytonów świata.

Zofia Stopińska : Bardzo mi miło, że mogę w Łańcucie rozmawiać z panem Andrzejem Dobberem – światowej sławy polskim śpiewakiem, który, jeżeli dobrze pamiętam, nigdy w Łańcucie nie występował.

Andrzej Dobber : To prawda. Sprawa mojego występu na Festiwalu w Łańcucie ciągnie się od ponad 20. lat. Kolejni dyrektorzy mnie zapraszali, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie – nie pamiętam już dobrze, ale chyba nie miałem wolnych terminów. Pierwszy raz występuję w Łańcucie i jestem pod wielkim wrażeniem tego przepięknego miejsca.

Z. S. : Koncerty plenerowe z pewnością nie są w pełni satysfakcjonujące dla wykonawców – szczególnie dla śpiewaków, ale podczas ich trwania, łatwo nawiązuje się kontakt z ogromną, wielotysięczną publicznością.

A. D. : Muszę rozpocząć od stwierdzenia, że bardzo rzadko śpiewam koncerty, bo wolę występować w operze. Dobrze się czuję w kostiumie, w blasku świateł na scenie i  dlatego podczas koncertu przeżywam o wiele większy stres. Uważam jednak, że koncerty plenerowe są bardzo potrzebne, szczególnie w takich pięknych miejscach i o tej porze roku. Na taki koncert mogą przyjść nie tylko melomani i mieszkańcy z pobliskich miast i miejscowości, ale także można zaprosić turystów i wszyscy mają możliwość posłuchania dobrej muzyki. Dla śpiewaka taki występ jest trudny, bo o wiele łatwiej śpiewa się w Sali koncertowej, czy w operze, bez nagłośnienia. Od czasu do czasu trzeba także zaśpiewać w plenerze i jestem zadowolony, że mogłem przyjechać do Łańcuta.

Z. S. : Kilka lat temu miałam przyjemność rozmawiać z Panem w Sanoku po znakomitym recitalu, który jeszcze długo będę pamiętać. Mówił Pan wówczas, że bardzo rzadko Pan śpiewa recitale.

A. D. : Od tego czasu nie zaśpiewałem żadnego recitalu. Miałem propozycje, ale odmówiłem. Jeśli dobrze pamiętam, nie występowałem też na koncertach. To najlepszy dowód na to, że ja omijam takie występy i one mnie także omijają, ale za to bez przerwy występuję w teatrach operowych. Tak już jest.

Z. S. : Więcej Pan śpiewa za granicą niż w Polsce.

A. D. : Faktycznie tak jest. Tylko w Niemczech śpiewam już trzydzieści dwa lata. Ja jestem już starszym panem. Wyjechałem w 1986 roku i z małymi wyjątkami, bo czasami jednak śpiewam w Polsce, ale najczęściej śpiewam za granicą.

Z. S. : W ostatnich latach staram się śledzić kariery polskich śpiewaków występujących z wielkim powodzeniem na ważnych scenach całego świata. Przyznam się, że często nie nadążam, bo jest wielu wspaniałych polskich śpiewaków, którzy „robią” światowe kariery. 

A. D. : Nigdy do tej pory się nie zdarzyło, aby tak wielu polskich śpiewaków występowało w najważniejszych teatrach operowych świata. To jest wspaniałe i oby jak najdłużej trwał ten okres.

Z. S. : Spotyka się Pan na scenie z polskimi śpiewakami?

A. D. : Muszę powiedzieć, że bardzo rzadko. Nie śpiewałem nigdy z Piotrem Beczałą, ale za to często śpiewałem z Jonasem Kaufmanem. Z kolei Artur Ruciński śpiewa też barytonem i nie możemy być obsadzani w jednym spektaklu. Z Mariuszem Kwietniem też nie śpiewałem, ale oni śpiewają swoje spektakle, a ja swoje. Podobnie jest z polskimi śpiewaczkami, podkreślę jeszcze, że oni są o wiele młodsi ode mnie i ciągle robią kariery. Ja już należę do pokolenia, które już zrobiło karierę.

Z. S. : Nie tak dawno, bo w 2014 roku nagrał Pan solową płytę z ariami i ten krążek został doceniony przez środowisko muzyczne. Płyta „Arias” zdobyła nagrodę  Fryderyka w kategorii „Najlepszy album solowy w muzyce klasycznej”.

A. D. :  Tak, ale to też będzie moja pierwsza i ostatnia moja płyta solowa, bo nagranie tej płyty kosztowało mnie wiele wysiłku i koncentracji. Nie mam za dużo czasu, aby nagrywać płyty.

Z. S. : Skąd Pan przyjechał do Łańcuta i w jakich spektaklach Pan występował?

A. D. : Przyjechałem prawie prosto, bo przed tygodniem z Hamburga, gdzie po raz pierwszy śpiewałem „Kobietę bez cienia” – Ryszarda Straussa. Oczywiście, że śpiewałem już wcześniej w operach Straussa – między innymi w: „Salome”, „Ariadnie na Naksos”, „Elektrze”. Kiedyś we Francji śpiewałem także w „Capriccio” i to jest chyba najbardziej wymagająca i najpiękniejsza opera Ryszarda Straussa. Pamiętam, że odnieśliśmy wtedy ogromny sukces, niesamowity.

Z. S. : Słynie Pan jako baryton śpiewający główne partie w operach Verdiego.

A. D. : Zgadza się. Dotąd najczęściej śpiewałem Verdiego i z tego byłem, czy też jestem nadal znany, natomiast zaproponowano mi, a także sam chcę śpiewać w innych operach – głównie Straussa i Wagnera. Kocham Verdiego, Pucciniego, czyli włoską muzykę, ale chcę włączyć do repertuaru więcej oper niemieckich.

Z. S. : Występował Pan na wszystkich ważnych europejskich scenach operowych, ale także  w Japonii, Kanadzie, Izraelu, Hongkongu  i przede wszystkim w nowojorskiej Metropolitan Opera w Stanach Zjednoczonych. Na początku 2015 roku otrzymał Pan niemiecki honorowy tytuł Kammersänger przyznawany bardzo rzadko i tylko przez przedstawicieli najwyższych władz, wybitnym i zasłużonym śpiewakom operowym. Jest Pan jednym z największych barytonów świata. W dziedzinie sztuki wokalnej osiągnął Pan prawie wszystko, a z pewnością jeszcze wiele sukcesów przed Panem. Dlatego też proszę Pana o odpowiedź na pytanie – co jest w życiu  najważniejsze? – kariera , zdrowie?

A. D. : Powiem tak. Zrobiłem karierę, bo kocham śpiewać, bo kocham muzykę, bo dostałem swoje „pięć minut” – znalazłem się w odpowiednim miejscu i znalazłem odpowiednich ludzi, a także dobrze  śpiewałem. To jest efekt tego wszystkiego, ale ja naprawdę nigdy, nigdzie nie musiałem używać protekcji. Zresztą jak studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie w latach 80-tych ubiegłego stulecia, to nawet przez moment nie pomyślałem, że stanę kiedyś na scenach: Metropolitan Opera, La Scali, Paryża, Wiednia, Brukseli, Londynu czy Tokio. To było nieosiągalne „niebo”, bo takie były wtedy czasy. Pomimo to, chyba takie miało być moje życie. Zawód śpiewaka jest piękny, dostarczył mi wielu wzruszeń i pozwolił mi godnie żyć i spełnić się, ale to nie jest dobry zawód dla życia rodzinnego i bardzo mi prywatne życie skomplikował. Pomimo to, mogę powiedzieć, że zawsze najważniejsza dla mnie była i jest rodzina. Mam synka 6-letniego – taki dar dostałem  i on jest absolutnie najważniejszy. Muszę pracować, bo ja to kocham i jak tydzień nie śpiewam, to czegoś mi brakuje i czuję się trochę nieszczęśliwy. Muszę też pracować, bo jak wszyscy płacę rachunki i trzeba też mieć pieniądze na inne wydatki. Podkreślę jeszcze raz. Kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Nie umiem i nie mogę żyć bez muzyki. Sprawdziłem to, kiedy kilka razy próbowałem odpocząć od muzyki i dość szybko musiałem do niej wrócić.

Z panem Andrzejem Dobberem rozmawiała Zofia Stopińska 20 maja 2017 roku w Łańcucie.

Nie ma Gali bez tenora

Zofia Stopińska : Na „Gali Gwiazd” inaugurującej 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie nie może zabraknąć tenora. Jestem przekonana, że organizatorzy dokonali najlepszego wyboru, zapraszając pana Pawła Skałubę, bo to nie tylko świetny tenor, ale także „nasz” – urodzony na Podkarpaciu.

Paweł Skałuba : Dziękuję pięknie za tak miłe słowa. Do Rzeszowa zawsze z ogromnym sercem i z wielką przyjemnością wracam, chociaż już dawno tak nie było, żebym musiał „skakać” z jednego końca Polski na drugi, ale jestem dobrej myśli, że wszystko będzie tak jak należy.

Z. S. :  Zamek w Łańcucie i otaczający go park, to miejsce, które podczas Festiwalu przyciąga nie tylko melomanów, ale także artystów.

P. S. : Oczywiście, że tak jest. Szczególnie atrakcyjne są koncerty plenerowe i gromadzą dużą publiczność. Co prawda z niepokojem pomyślałem o plenerze, jak 10 maja w Gdańsku spadł śnieg, ale na szczęście pogoda nam sprzyja. Otaczają nas opieką wspaniali ludzie, pięknie się prezentuje na tle Zamku okazała scena, panuje tu niepowtarzalna atmosfera. Dlatego z taką radością wraca się do Łańcuta. Ponadto tym razem Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Sławomir Chrzanowski a wystąpię razem ze wspaniałymi artystami : Andrzejem Dobberem, Joasią Woś, z którą ostatnio często spotykamy się na scenach, Moniką Ledzion i Katarzyną Dondalską. Wielkim zaszczytem jest dla mnie  wystąpić z tak wspaniałymi solistami. Cieszę się, że w programie znalazły się tak różnorodne utwory, bo wykonamy arie i fragmenty z oper, ale będą także arie operetkowe i pieśni.

Z. S. : Pana działalność artystyczna toczy się ostatnio w szalonym wręcz tempie. Staram się śledzić miejsca Pana występów, ale często nie nadążam.

P. S. : Lubię zamieszczać na facebooku informacje o próbach do danego spektaklu – ostatnio pisałem o „Traviacie” w Operze na Zamku w Szczecinie i śpiewam tam dzień przed koncertem w Łańcucie i dzień później. Często tak się w tym „fachu” układa. Jedni wytrzymują takie tempo i potrafią się szybko regenerować, a inni nie. Na szczęście mamy już coraz lepsze drogi i więcej połączeń lotniczych, ale takie tempo organizm czuje i trzeba pracować w wielkim skupieniu zarówno wykonując utwory nowe, jak i te które od lat wykonujemy. W mojej ukochanej arii Stefana zdarzyło się parę razy, że wstawiłem inne słowo o tym samym znaczeniu. Tak czasami bywa kiedy na moment zabraknie koncentracji podczas koncertu. Dlatego na koncerty warto chodzić, bo różne ciekawe niespodzianki się zdarzają, bo na płycie wszystko mamy nagrane zgodnie z partyturą.

Z. S. : Na szczęście nic nie zastąpi koncertu – ani nagranie DVD czy CD, ani retransmisja. Kontakt z publiczności z artystą najlepszy jest podczas koncertu i chyba wykonawcy czują to samo.

P. S. : Tak, zupełnie inaczej się śpiewa dla publiczności, a zupełnie inna jest atmosfera, kiedy śpiewamy tylko w obecności kamer, czy mikrofonów. Przy nagraniu musimy kierować się wyobraźnią. Chociaż nagrania też są ważne. Miło mi Państwa poinformować, że wkrótce spełni się moje marzenie, ponieważ z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i w tej Sali zamierzam nagrać płytę z ariami polskimi. Mam nadzieję, że wszystko się uda i melomani będą zadowoleni, ponieważ zawsze w głębi serca o tym myślałem. Wiele lat temu, płytę z polskimi ariami nagrał maestro Wiesław Ochman,  niedawno Piotr Beczała nagrał płytę z ariami słowiańskimi, a ja chcę pójść w ślady Wiesława Ochmana.  Niedługo będę śpiewał w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej partie Kirkora  w „Goplanie” Władysława Żeleńskiego i chcę również nagrać arię Kirkora, bo nie spotkałem się z nagraniem tej arii.

Z. S. : Aby z taką jak Pan częstotliwością występować w różnych miejscach, trzeba być osoba bardzo zorganizowaną: chodzi mi nie tylko o próby, koncerty, czy podróże – trzeba także zawsze zabrać wszystko co potrzebne jest w podróży i na scenie.

P. S. : Mam dwa komplety niezbędnych rzeczy – domowy i wyjazdowy, bo już się przekonałem, że niejednokrotnie, to co się wydaje oczywiste, nie jest takie oczywiste jak się odjedzie 300 kilometrów od domu. Podam jeszcze inny przykład – wczoraj na lotnisku w Szczecinie, dwadzieścia minut przed odlotem, małżonka dzwoni i pyta czy mam telefon do fachowca od regulacji okien, bo witryna się zawiesiła. Tuż przed wejściem do samolotu udało mi się załatwić człowieka, który o 21:00 pojechał do naszego domu i naprawił tę witrynę. Tak wygląda proza życia. Ale bez domu, bez rodziny, nie mógł bym żyć. Spotkałem się z wieloma osobami twierdzącymi, że sztuka jest najważniejsza, ale mnie do uprawiania sztuki, która jest przekonująca dla odbiorcy, potrzebne jest źródło z którego czerpię, a jest nim rodzina i życie codzienne.

Z. S. : Wprawdzie udając się na występ, śpiewak nie może zapomnieć instrumentu, ale według znanego powiedzenia –„ nuty, buty i talent" , o wielu rzeczach trzeba pamiętać.

P. S. :  No różnie to jest. Pamiętam jak kiedyś z maestro Tadeuszem Wojciechowskim, w Filharmonii w Bydgoszczy, byliśmy już gotowi do wyjścia na scenę, ale jeszcze w ostatniej chwili musiałam poprawić make-up, aby nie świeciła się twarz w świetle reflektorów i pobrudziłem spodnie – poleciało. Z szybką pomocą, na prośbę dyrygenta, przyszli muzycy mojego wzrostu. Były chyba trzy szybkie przymiarki i wystąpiłem w spodniach klarnecisty, a on musiał grać w moich. Innego wyjścia nie było. Taki, niby drobiazg, a tyle nerwów kosztował, że już samym śpiewaniem  nie miałem czasu się przejmować. Na szczęście, publiczność nie wie o tych przypadkach, albo dowiaduje się po latach, kiedy wspomina się o tym z uśmiechem.

Z. S. : Wyszedł Pan z próby uśmiechnięty, stąd sądzę, że współpraca przebiegała w przyjaznej atmosferze.

P. S. : Tak, bo wszyscy bardzo się lubimy. Przyjechałem na próbę dzień wcześniej, ale już wszyscy byli przygotowani i uśmiechnięci. Jestem bardzo wdzięczny wspaniałym dyrektorom – pani prof. Marcie Wierzbieniec i panu Sławomirowi Chrzanowskiemu, że ze zrozumieniem przyjęli moją nieobecność na piątkowej próbie, a ja postaram się aby tego nie było słychać w czasie koncertu. To w tym zawodzie jest fantastyczne. Proszę trzymać kciuki za pogodę, aby nie spłatała nam figla, bo przylatuję w dniu koncertu i zapraszam w imieniu wszystkich wykonawców na uroczy, piękny wieczór, w cudownym miejscu.

Z panem Pawłem Skałubą rozmawiała Zofia Stopińska 18 maja 2017 roku w Filharmonii Podkarpackiej.

Subskrybuj to źródło RSS