Sztuka polega na poszukiwaniu nowych i ciekawych rozwiązań
Naszym gościem jest dzisiaj pan Mariusz Smolij, jeden z najwybitniejszych dyrygentów swego pokolenia, prowadzący orkiestry w Stanach Zjednoczonych i Europie. Opinię tę potwierdzają zarówno krytycy muzyczni, jak i American Symphony Orchestra League. Ta prestiżowa organizacja z siedzibą w Nowym Jorku, zrzeszająca wszystkie orkiestry symfoniczne w Ameryce Północnej, wyróżniła jego nazwisko na prestiżowej liście wszystkich mistrzów batuty.
Maestro, poprowadzi Pan dzisiaj w Filharmonii Podkarpackiej koncert, który zaplanowany był na 11 lutego, ale z powodu panującej pandemii, został przeniesiony właśnie na dzisiejszy wieczór i orkiestra może wystąpić w pełnym składzie, a na widowni wszystkie miejsca mogą być zajęte.`
Zatytułował Pan ten koncert „Muzyczne Oscary”, a program wypełni muzyka filmowa, która bliska jest Pana sercu oraz cieszy się u nas ogromną popularnością.
- Tak jest wszędzie. Uważam, że element wizualny pomaga słuchaczowi szybciej dojść do głębi samego dźwięku. Jak gramy utwór i mamy pewne wyobrażenie narracji pozamuzycznej – jeżeli poemat muzyczny podparty jest poematem literackim, czy jest z tym utworem związana jakaś historia, to już łatwiej kompozytorowi dotrzeć do słuchacza.
Jeżeli narracja odbywa się w tym samym czasie wizualnie i muzycznie, to muzyka momentalnie dociera do słuchacza. To pierwszy powód, dla którego muzyka filmowa w ostatnich dekadach jest popularna.
Drugim powodem jest ekonomia. Najwięcej pieniędzy kompozytorzy mogą zarobić, pisząc muzykę filmową i do gier komputerowych. Dlatego najbardziej utalentowani twórcy, którzy być może w innej sytuacji skupili by się na ambitnych symfoniach, poematach symfonicznych, czy oratoriach, z powodów ekonomicznych pracują dla bardziej popularnych i komercyjnych tematów, ale to wcale nie oznacza, że nie mogą swojego talentu w sposób ciekawy zaprezentować. Możemy nawet mówić o drenażu talentu z estrady czysto symfonicznej do muzyki filmowej, ponieważ najbardziej zdolne umysły muzyczne dzisiejszej dekady tworzą tę muzykę.
Te dwa powody sprawiają, że muzyka filmowa jest tak popularna.
Ma Pan sporo autorskich projektów z muzyką filmową, chodzi mi o kompozycję programów koncertowych.
- Dyryguję koncertami muzyki filmowej od wielu lat i udało mi się zgromadzić duży repertuar, pracowałem z wieloma świetnymi aranżerami i przez lata ukształtowałem swoją stylistykę doboru tych utworów, bo można zestawiać te utwory na różne sposoby: tematycznie z okresem w historii, z musicalami na Broadwayu, można połączyć z symfoniką tradycyjną.
Dzisiejszy wieczór wypełni muzyka nagrodzona Oscarami oraz z filmów, które zostały nagrodzone Oscarami, a są to wybitne produkcje filmowe.
Muzycy Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej mieli już okazję kilka razy pracować pod Pana batutą i sadzę, że bardzo dobrze się rozumiecie.
- Oczywiście, to bardzo pomaga. Jest w tym programie trochę muzyki swingująco-rozrywkowej, a także pisanej symfonicznie. Najlepszym przykładem jest suita z filmu „Ben Hur”, którą napisał Miklos Rozsa, wspaniały kompozytor, wykształcony w Akademii Muzycznej w Budapeszcie. Gdybyśmy muzykę z filmu „Ben Hur” zamieścili jako poemat symfoniczny w programie koncertu, to ci, którzy nie oglądali filmu, nie skojarzyliby, że jest to muzyka filmowa. Jest ona opisowo-wyrazowa, ale pisana szerokim „pędzlem” symfonicznym, który świetnie się dopasowuje do ogromnej batalistyki scen w tym filmie.
W formie ciekawostki powiem, że „Ben Hur” to jest film, do którego zatrudniono najwięcej statystów i aktorów w historii światowego kina. W produkcji tego filmu brało udział 30 tysięcy statystów. Realizowano ten film w 1959 roku, kiedy nie było programów komputerowych.
Dzisiaj, jak się realizuje scenę batalistyczną, to zatrudnia się trzech statystów, włącza się odpowiednie oprogramowanie komputerowe i można z tego zrobić czterystu żołnierzy. Wtedy trzeba było fizycznie mieć tych ludzi na planie. Muzyka z tego filmu świetnie ukazuje siłę i wielkość armii rzymskiej oraz wielki dramat Ben Hura. Jest to jeden z najlepszych filmów w historii kina, który otrzymał jedenaście Oscarów. Tylko dwa filmy otrzymały aż tyle Oscarów „Ben Hur” i „Titanic”.
Pana działalność artystyczna nadal w sposób szczególny będzie się koncentrować w Stanach Zjednoczonych i Europie? Po pandemii, która zatrzymała działania artystyczne w większości krajów na świecie, wszystko zaczyna się odbudowywać.
- To prawda, pandemia zwolniła życie muzyczne i całą naszą działalność po obu stronach Atlantyku, w każdym kraju. Koncerty, podczas których ludzie skupiają się w jednym pomieszczeniu, były rzeczą niebezpieczną. Wszystko zostało zatrzymane zarówno w Europie, jak i Stanach Zjednoczonych. Graliśmy trochę koncertów transmitowanych przez Internet, ale to oczywiście nie było to samo, co koncerty z udziałem publiczności. Całe szczęście, że wracamy do normalności.
Wiele miejsca poświęciliśmy muzyce filmowej, bo ona wypełni dzisiejszy koncert w Filharmonii Podkarpackiej, ale dyryguje Pan również koncertami muzyki klasycznej, a także nagrywa Pan dużo tej muzyki. W programach koncertów często zamieszcza Pan utwory polskich kompozytorów.
Zobaczyłam na Pana stronie internetowej okładkę nowej płyty z muzyką Ignacego Jana Paderewskiego, którą nagrał Pan dla renomowanej wytwórni Naxos.
- To jest bardzo ciekawy, choć dosyć ryzykowny projekt i początkowo zastanawiałem się, czy podjąć się tego zadania.
Kompozytor, aranżer i pedagog Akademii Muzycznej w Bydgoszczy – pan Marcin Gumiela, razem z dyrekcją Filharmonii Bydgoskiej, której patronem jest Ignacy Jan Paderewski, wpadli na pomysł, żeby cykle pieśni Paderewskiego na głos z fortepianem – zaaranżować na głos i kameralną orkiestrę smyczkową. Tego typu „tłumaczenia” są niebezpieczne, bo można zatracić duszę kompozytora, pewien przekaz i delikatność formy, ale wydaje mi się, że te aranżacje zostały bardzo dobrze zrobione. Podjąłem się przygotowania i nagrania tych opracowań z udziałem solistek Aliny Adamskiej (sopran) i Agaty Schmidt (mezzosopran) oraz Orkiestry Kameralnej Capella Bydgostiensis. Wydaje mi się, że gdyby Paderewski mógł się pojawić z przestworzy i posłuchał tych nagrań, to byłby zadowolony, ponieważ ten akompaniament jeszcze bardziej uwypukla piękno samej pieśni, podkreśla ważne elementy tekstu i brzmi to bardzo pięknie. Cieszę się z tego projektu, bo został dostrzeżony w różnych miejscach zarówno w Polsce, jak i na świecie. Dobrze, że część poezji, którą wybrał Paderewski, jest w języku polskim (do wierszy Adama Mickiewicza i Adama Asnyka), a część jest w języku francuskim, stąd płyta ma bardziej międzynarodowy przekaz. Oczywiście dołączone są tłumaczenia, ale fakt, że Paderewski pisząc swój ostatni cykl pieśni, sięgnął po piękne teksty Catulle Mendéza i język francuski, tutaj pomaga w propagowaniu jego muzyki.
Czy był Pan już w Polsce po zniesieniu pandemicznych obostrzeń?
- Byłem w marcu w Filharmonii Olsztyńskiej. Teraz przyjechałem na trzy tygodnie. W przyszłym tygodniu dyryguję Śląską Orkiestrą Kameralną na Festiwalu Mozartowskim w Warszawie, a w następnym tygodniu będę pracował z Orkiestrą Filharmonii w Lublinie.
Później wraca Pan do Stanów Zjednoczonych do swojego zespołu.
- Pracuję na stałe z dwiema orkiestrami – jestem szefem Orkiestry Symfonicznej w Louizjanie i Orkiestry Kameralnej w New Jersey.
Prowadzi Pan także działalność pedagogiczną.
- Tak, na początku kariery uczyłem bardzo dużo. Byłem profesorem w Uniwersytecie w Chicago - Northwestern University w Chicago – Evanston. To jest jedyna uczelnia w Ameryce, która jest w pierwszej dziesiątce najlepszych uniwersytetów na świecie, a jednocześnie wydział muzyczny jest w pierwszej dziesiątce akademii muzycznych. Tam uczyłem przez cztery lata i byłem wówczas najmłodszym profesorem dyrygentury w prestiżowych uczelniach w Ameryce. Przez wiele lat byłem też związany z organizacją w Kanadzie, prowadzącą letnie kursy dla dyrygentów w Czechach, które trwają 7 lub 8 tygodni.
Od pewnego czasu jestem gościnnym profesorem Uniwersytetu Muzycznego w Tianjin w Chinach. Przed pandemią jeździłem do Tianjin raz do roku na 5 – 6 tygodni i pracowałem tam z orkiestrą, z dyrygentami i uczyłem muzyki kameralnej. Bardzo często te pobyty kończyło tournée koncertowe po Chinach lub Korei Południowej.
Także na stałe pracuję prywatnie z dyrygentami, starszymi i młodszymi, którzy szukają oparcia, bo przecież przez cały czas wszyscy się rozwijamy niezależnie od wieku. Jak mogę coś komuś doradzić i pomóc, to bardzo chętnie to robię.
Przed laty wyjechał Pan z Polski jako bardzo dobrze zapowiadający się skrzypek. Ciekawa jestem, czy jeszcze często sięga Pan po ten instrument?
- Wcześniej tak. Ta zmiana ze skrzypiec na batutę nie nastąpiła od razu. Jak zacząłem dyrygować, to jeszcze dosyć długo zarabiałem na życie, grając na skrzypcach. To był trochę ryzykowny moment, kiedy odłożyłem skrzypce do futerału i próbowałem utrzymywać rodzinę oraz siebie dyrygując. Wielu z moich dobrych znajomych dowiadując się o tym pomyśle, „pukało się w głowę”, bo dobrze wiedzieli, jak trudno jest w tym zawodzie znaleźć pracę, a konkurencja jest, mówiąc jednym słowem, wściekła.
Jest masa bardzo zdolnych muzyków, którzy przyjeżdżają do USA z całego świata szukać szczęścia, a ilość orkiestr, ilość programów muzycznych w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest znacznie mniejsza niż w Europie.
Stan Texas, w którym mieszkam, jest mniej więcej tej wielkości co Polska, a działają tam trzy, może cztery pełnoetatowe orkiestry. Jest także trochę mniejszych orkiestr, które grają 5 - 6 koncertów na rok, a w Polsce etatowych orkiestr jest chyba dwadzieścia.
Chociaż w Ameryce jest bardzo dużo zdolnych muzyków, to dziwny system finansowania nie pozwala im na stałą działalność kulturalną, jak to się dzieje w Europie. Jest tak dlatego, że bardzo mało środków pochodzi funduszy publicznych. Kultura w większości jest finansowana z pieniędzy prywatnych, instytucji, różnych grantów i stąd bardzo trudno znaleźć stałą pracę.
Dlatego sezony koncertowe orkiestr bardzo się różnią. Przez dwa lub trzy lata działają bardzo intensywnie i często koncertują, a potem następuje „susza finansowa” i wszystko się kurczy, a muzycy są zwalniani. W Europie jest o wiele większa stabilność, bo wiadomo, że w każdym sezonie otrzymuje się stałą dotację i można pracować.
W teatrach operowych i dramatycznych coraz częściej zatrudnia się wykonawców do danego spektaklu, nie są to etatowi pracownicy.
- Ta sytuacja ma swoje plusy i minusy. Na przykład śpiewak bezpieczniej się czuje, jak jest zatrudniony na etacie, ale to nie pomaga w szlifowaniu poziomu. Bardzo łatwo jest wpaść w rutynę i poziom się obniża.
Trudniejszy, ale moim zdaniem, mający sens jest system kontraktów, który się też przekłada na pewną kreatywność i zmusza nas do ciągłego poszukiwania.
Trochę też tak jest z działalnością orkiestr. Jak porównuję programy polskiej orkiestry i orkiestry amerykańskiej, to uważam, że te amerykańskie programy są bardziej kreatywne, ciekawe, szukające dobrych rozwiązań i projektów, które przyciągną młodą publiczność.
Tak się dzieje może dlatego, że ciągle jesteśmy pod obstrzałem, musimy przyciągnąć publiczność, musimy zainteresować sponsorów i wypełnić ich oczekiwania. Pracujemy pod większym napięciem i to w sztuce jest dobre.
Rutynowość i praca według tego samego schematu, że każdy koncert składa się z uwertury, koncertu z solistą i symfonii – nic złego w tym nie ma, ale w pewnym sensie jest to stanie w miejscu i brak kreatywności.
Starczy przeanalizować, jak postępowali kompozytorzy, których utwory dzisiaj wykonujemy - Mozart, Beethoven – jak oni programowali swoje koncerty, a jak my programujemy. Te dzisiejsze są znacznie mniej ciekawe niż te, które oni sami robili. Na przykład w programach koncertów Beethovena można znaleźć: arię, utwór fortepianowy, dwie części symfonii, uwerturę, a na zakończenie dwie części innej symfonii. Gdyby dzisiaj ktoś coś takiego zrobił, to w bardziej konserwatywnych środowiskach stwierdzono by, że jest niepoważny.
To jest tylko jeden przykład, że takie powtarzające się schematy nie są dobre.
Ja wychodzę z takiego założenia, że należy mieszać pewne rzeczy i niekoniecznie trzeba zawsze grać całą symfonię. Jak jest ciekawy projekt, to można wykonać tylko jedną część symfonii i ona też może zaistnieć jeżeli jest dobrze wykonana. Nie widzę nic złego w łączeniu gatunków – jazzu z klasyką, albo muzyki minionych epok ze współczesną. Jeżeli jest dobrze przeprowadzona pewna myśl, to wszystko może być ciekawe.
Jak jeszcze starannie dobierzemy miejsce, w którym odbędzie się koncert, to może być coś bardzo interesującego, o czym słuchacze potem mogą rozmawiać.
Sztuka polega na poszukiwaniu nowych i ciekawych rozwiązań. Ja się cieszę, że ta moja sytuacja w Ameryce zmusza mnie cały czas do takiego pozytywnego kombinowania.
W ten sposób można zainteresować szerokie grono publiczności tym, co powstaje teraz – muzyką współczesną. Można zaplanować jeden nowy dobrze wykonany utwór, aby zainteresować publiczność.
- Oczywiście, uważam, że programowanie jest ogromną sztuką. Znam wielu świetnych, wybitnych dyrygentów, którzy, według mnie, niezbyt dobrze programują. Są też tacy, którzy nie są na półce A, lecz na półce C, ale tak świetnie dobierają program, że ich koncerty cieszą się większym zainteresowaniem, niż te rutynowe.
Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że będzie Pan nadal prowadził działalność artystyczną po obu stronach Atlantyku i często będziemy Pana oklaskiwać w Polsce. Dzisiaj o 19.00 zapraszamy do Filharmonii Podkarpackiej na koncert muzyki filmowej.
- Zapraszamy, a pani dziękuję za rozmowę.
Zofia Stopińska