Maciej Niesiołowski z batutą i humorem
Zanim zaproszę do przeczytania rozmowy z Maciejem Niesiołowskim - wybitnym polskim dyrygentem, który 24 lutego 2017 r. w Filharmonii Podkarpackiej poprowadził koncert zatytułowany „Z batutą i humorem po świecie” – podam kilka faktów dotyczących Jego działalności artystycznej.
Po uzyskaniu dyplomu na wydziale instrumentalnym grał na wiolonczeli w orkiestrze Filharmonii Narodowej w Warszawie, grał w zespole kameralnym „Con moto ma cantabile” i w Kwartecie Wilanowskim. Maciej Niesiołowski jest także absolwentem Wydziału Dyrygentury Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie w klasie prof. Bohdana Wodiczki. Ukończył również studium managerów sztuki w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej.
W 1974 roku rozpoczął pracę na stanowisku dyrygenta Warszawskiej Opery Kameralnej. Przez 10 lat dyrygował w Teatrze Wielkim w Warszawie, 12 lat kierował orkiestrą Akademii Muzycznej w Warszawie, krótko był dyrektorem Teatru Muzycznego w Łodzi. Koncertuje w kraju i za granicą. Ma w swoim dorobku nagrania płytowe, radiowe i telewizyjne.
W Telewizji Polskiej prowadził stałą audycje muzyczną pt. „Z batutą i humorem”, co przyczyniło się do Jego ogromnej popularności – o czym najlepiej świadczy zdobycie w 1990 roku prestiżowej Nagrody Publiczności Wiktor.
Zofia Stopińska : Często dyryguje Pan spektaklami operowymi, operetkowymi, a także koncertami symfonicznymi.
Maciej Niesiołowski : Zgadza się i nawet zdarzało się mi to robić w Rzeszowie. Były to koncerty całkiem poważne. Koncerty mniej poważne zaczęły się od audycji „Z batutą i humorem”, która była emitowana w 1989 roku – to już ponad ćwierć wieku temu. Wtedy zacząłem być postrzegany trochę inaczej i zacząłem mieć trudności natury trochę psychologicznej, bo jak dyrygowałem normalnym koncertem – mam tu na myśli taki program jak: uwertura, koncert solowy, symfonia – po raz pierwszy zdarzyło się to w Bydgoszczy, że po każdej części symfonii Mendelssohna czułem takie wiercenie w plecach – „no powiedz już coś”. Czułem, że jestem znany z tego, iż na szklanym ekranie, po każdym krótkim utworze coś mówiłem. Wkrótce zaczęła się popularność innego typu – proszono mnie o koncerty podobne do programów, które realizowałem w telewizji. Propozycje koncertowe, które otrzymuję w Polsce tyczą się prawie wyłącznie karnawałowego, ja to nazywam promenadowego, repertuaru.
Z. S. : Proszę przypomnieć, jak przebiegała Pana współpraca z Telewizją Polską.
M. N. : Nie pamiętam już dobrze, ale chyba wszystko zaczęło się od początku 1989 roku. Realizowaliśmy te programy przez pół roku, do końca czerwca. Później była przez dwa miesiące przerwa wakacyjna, ale w programie drugim Telewizji Polskiej, powtarzano audycje, które miały swoją premierę kilka miesięcy wcześniej. Nawet ja byłem zaskoczony tymi powtórkami, bo wówczas w programach telewizyjnych ukazywały się tylko premiery. Po wakacjach zaczęliśmy nagrywać nowe programy do grudnia. W grudniu zdarzyło się coś, co zaważyło na dalszej realizacji. Miałem przygotowany projekt programu – wybrane utwory, zamówionych aktorów, solistów i orkiestrę. Zadzwoniła pani reżyser Terenia i powiedziała: „Maciusiu! Studio mamy 24 grudnia.” Zapytałem – kto mi zapewni muzyków, solistów i aktorów na ten dzień, w wigilię nikt nie przyjdzie na cały dzień do studia. Musimy znaleźć inny termin. Obiecała, że poszuka i nie znalazła. Na tym się skończyło. Sumując – premierowe programy emitowane były wyłącznie w 1989 roku. Później były powtarzane dopóki się kopie nie zniszczyły. Dzisiaj już na pewno nie nadają się do odtworzenia, bo te kopie były bardzo marne. Realizacja obrazu, porównując z dzisiejszymi standardami, była do niczego. Mam te programy, bo przegrałem je dla siebie, na najlepsze taśmy jakie wówczas były, a potem przegrałem je nawet na płyty z magnetowidów telewizyjnych. Ale dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni do innej jakości i po prostu nie da się tego oglądać dłużej. Można tylko odtworzyć jakąś migawkę.
Z. S.: Chyba Pan doskonale wiedział, że te programy gromadziły przed odbiornikami całe rodziny, oglądalność była chyba największa.
M. N. : Tak i nie. Były wówczas dwa programy telewizyjne. Jak się komuś coś nie podobało w jednym programie, to podchodził do telewizora (przecież pilotów nie było), przekręcił gałkę i oglądał program drugi. W Warszawie mieliśmy jeszcze konkurencję w postaci trzeciego programu – dostępna była telewizja rosyjska ( oczywiście w języku rosyjskim). Owszem, prowadzone metodą chałupniczą badania rynku wskazywały na ogromną oglądalność i informowano mnie o tym, ale mówiono o procentach, a ile osób te programy oglądało to nie wiem.
Z. S. : Pamiętam te programy. Były bardzo starannie przygotowywane, a to wiązało się z ogromną pracą i czasem. Wszystko Pan planował, kierował organizacją nagrania, a w trakcie nagrań dyrygował Pan i zapowiadał w sposób zabawny utwory, oraz wykonawców.
M. N. : To nie jest łatwa robota, bo przecież muszę znać cały repertuar muzyczny. Muszę na pamięć znać wszystkie teksty, które mówię. Pierwsze dwie audycje dla telewizji były najtrudniejsze, bo nagrywane były non stop. Wszystko na 100% przez 40 minut. Musiałem znać kolejność utworów, pamiętać gdzie mam przejść usiąść i co powiedzieć, a także dyrygować. To było bardzo trudne. Reżyser siedział w kabinie i właściwie decydował gdzie ustawić kamery, a później krzyczał – magnetowid start! – bo magnetowid był dwie ulice dalej. Taka była fantastyczna technika. Natomiast wszystkim co działo się w studio kierowałem ja i moja siostra Joanna. Opracowywaliśmy wszystkie audycje, dobieraliśmy wykonawców – solistów, aktorów i orkiestrę. Ja decydowałem o utworach, które znajdą się w programie, a później szukaliśmy co do tej muzyki dołożyć. Joanna pracowała nad choreografią, reżyserowała ruch, przynosiliśmy rekwizyty. Często były to całe fragmenty scenografii, bo Telewizja Polska była siermiężna nieprawdopodobnie. Poza pierwszymi, kolejne programy nagrywało się już fragmentami. Mogłem zejść, przypomnieć sobie potrzebny fragment tekstu i nagrywaliśmy następny fragment. To już było troszeczkę łatwiejsze, ale i tak pracy było bardzo dużo.
Z. S. : Kiedy zaczęły się występy w salach koncertowych - dla publiczności?
M. N. : Jeszcze w trakcie realizacji programów dla telewizji zgłosił się do mnie agent, bo to były w Polsce początki, kiedy koncertami zaczęły się prywatne osoby zajmować, a nie firmy państwowe i już wtedy zacząłem z orkiestrą którą miałem, jeździć po Polsce. Później pracowałem w także w teatrach muzycznych. Dwa razy robiłem, z wielkim powodzeniem, tego typu programy w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Ten teatr już nie istnieje - został nie wiadomo dlaczego rozwiązany przez władze miejskie, nie rozumiem tej decyzji, bo publiczności tam nigdy nie brakowało. Później przez trzy sezony graliśmy w warszawskim Teatrze „Kwadrat” . Programy nazywały się „Z batutą i Kwadratem”. Trochę się wyspecjalizowałem.
Z. S. : Z publicznością chyba łatwiej jest występować. Nagrywanie w salach do pustych krzeseł i kamer – to chyba nie jest przyjemna praca.
M. N. : I tak i nie. Grając koncerty trzeba również zapanować nad publicznością. Najgorsi są tacy, którzy otrzymali zaproszenia za darmo i przyszli nie zawsze z własnej chęci. Natomiast kiedy czuje się akceptację publiczności, to pracuje się o wiele łatwiej. W studiu, podczas nagrań, przy odrobinie wyobraźni - a ja muszę mieć wyobraźnię, bo bez tego bym nie przeżył - nawet nie zastanawiałem się nad tym, że mówię do kamery. Starałem się mówić do operatorów. Widziałem zwykle uśmiechniętą twarz stojącego obok kamery człowieka i mówiłem do niego. To ułatwiało pracę.
Z. S. : Pana pomysły i sposób realizacji koncertów z nieco lżejszą muzyką cieszy się ogromnym powodzeniem. W Rzeszowie bilety zostały sprzedane z miesięcznym wyprzedzeniem.
M. N. : Cieszę się bardzo z tego powodu, ale jestem już trochę do tego przyzwyczajony, bo rzeczywiście te koncerty mają cały czas wzięcie i nie wiem ile w tym wpływu dobrej pamięci programów telewizyjnych, bo tych którzy je oglądali jest coraz mniej, a na ile pracy, która już trochę trwa, bo prowadzę te koncerty na terenie całej Polski i już jestem znany. Zawsze zapraszam do udziału w tych koncertach świetnych solistów. Wiadomo, że jeśli soliści są bardzo dobrzy – to mnie jest też łatwiej. To także dobrze wpływa na orkiestrę, bo granie dużej ilości krótkich utworów – naprawdę nie jest łatwe. To należy podkreślić. Dobrze grająca orkiestra, dobrzy soliści, odpowiednie stroje, trochę gry aktorskiej i ciekawych rekwizytów na wszystkich robi wrażenie. Filharmonie zapraszając mnie zgadzają się na moje propozycje dotyczące repertuaru i solistów. Zapraszam tylko bardzo dobrych.
Z. S. : Wiele słyszałam o ogromnej ilości utworów, odpowiednio opracowanych, z których Pan wybiera.
M. N. : Materiały nutowe to jest dużo ważniejsza sprawa niż Pani przypuszcza i dzięki nim mam tak wielkie pole manewru, ale też trzeba pracować, aby te materiały mieć.
Z. S.: Koncert był bardzo udany.Bardzo urozmaicony i ciekawy program - od uwertury i arii Mozarta poprzez pieśni a nawet piosenki i utwory instrumentalne bliskie naszym czasom - sprawił, że nikt się nie nudził. Świetnie spisała się Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, rewelacyjnie grała na gitarze Wiktoria Szubelak, Milena Lange porwała publiczność nie tylko śpiewem, ale także wspaniałymi toaletami, w świetnej formie był także Adam Szerszeń, Pana solówka na prawdziwym kowadle z dwoma młotkami w „Polce Kowalskiej” – Josepha Straussa bardzo się podobała, nie mówiąc już o ciekawych zapowiedziach i mistrzowskiej batucie. Pozwolił nam Pan wzmacniać oklaski kulturalnym tupaniem. Zachwycona publiczność oklaskiwała Was na stojąco. Były bisy. Mam nadzieję, że będzie okazja zachwycać się niedługo kolejnym autorskim koncertem Macieja Niesiołowskiego.
M. N. : Tak proszę pani. Jest coś w tych programach, bo powiem mało skromnie, że często tak się kończą. Pozwolę sobie na małą reklamę. Mam doskonały program z Grupą MoCarta. To kwartet wspaniałych wirtuozów – smyczkowców, aktorów, śpiewaków, kabareciarzy – wszystko potrafią robić na najwyższym poziomie. Program, który wspólnie oferujemy nazywa się „Z batutą i Mozartem”. Byliśmy z nim w tym sezonie w Zielonej Górze i graliśmy trzy wieczory przy komplecie publiczności. Takie samo zaproszenie mamy na przyszły rok – jest już konkretna data i trzy koncerty – piątek, sobota i niedziela. Chętnie przyjedziemy do Rzeszowa. Dziękuję, także w imieniu solistów, za wspaniałe przyjęcie w Filharmonii Podkarpackiej.
Z Maciejem Niesiołowskim rozmawiała Zofia Stopińska