wywiady

Kultura Wieków Dawnych jest wspaniałym przedsięwzięciem

        Zofia Stopińska: Spotkania z artystami, którzy wystąpili podczas cyklu Kultura Wieków Dawnych (odsłona VI), który odbył się od 16 do 21 lutego w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, kończy rozmowa z Panem Tomaszem Fryczem – świetnym wiolonczelistą i kierownikiem artystycznym zespołu Musicalia, którego poprosiłam o przedstawienie zespołu.

        Tomasz Frycz: Pomysł na zespół Musicalia powstał kilka lat temu. Zamiarem było regularne granie we w miarę stałym składzie, dobranym z muzyków skupionych przede wszystkim przy zespole instrumentów historycznych Warszawskiej Opery Kameralnej, czyli Musicae Antiquae Collegium Varsoviense. Osoby zapraszane do współpracy to muzycy z dużym doświadczeniem zawodowym, posiadający w swoim repertuarze większość niezbędnych dla nas „barokowców” pozycji – muzykę instrumentalną, ot chociażby prezentowane przez nas w minioną niedzielę „Cztery Pory Roku” Vivaldiego, jak również muzykę wokalno - instrumentalną, najczęściej sakralną. Wykonujemy dzieła od wczesnego baroku do późnego klasycyzmu. Skład zespołu jest zmienny. Mam wielką przyjemność zapraszać moich przyjaciół do repertuaru, w którym najlepiej się czują lub – proza życia – kiedy po prostu mogą.

        Jest Pan wielkim pasjonatem muzyki minionych wieków – kiedy zaczął Pan się interesować muzyką dawną i jak przebiegała Pana artystyczna droga.

        Zainteresowanie wykonawstwem historycznym to pierwszy rok studiów. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze wybitnych dziś wykonawców muzyki dawnej, takich jak Aureliusz Goliński, Dymitr Olszewski, Marcin Sompoliński, Jan Tomasz Adamus, z którymi słuchaliśmy, dyskutowaliśmy, porównywaliśmy otaczający nas muzyczny świat i pochłonęło mnie to bez reszty. Pierwsze kroki stawiałem na kursach muzyki dawnej w Wilanowie, Sandomierzu i Amsterdamie, w klasach Jaap’a ter Lindena, Mark’a Caudle’a. Po drugim pobycie na Wilanowskich kursach (rok 1995) zostałem zaproszony do współpracy z Warszawską Operą Kameralną przez kolejną wybitną postać – Liliannę Stawarz – i tam zapuściłem korzenie na dobre. Studia na wiolonczeli barokowej ukończyłem u Markusa Moellenbecka, obecnie mojego przyjaciela, człowieka, który pomógł mi odkryć najciekawsze kolory wiolonczeli jako instrumentu, który nauczył mnie cieszyć się tym, co robię i dawać tę radość innym – mam nadzieję, że wspaniała krośnieńska publiczność choć troszkę tę radość odebrała. W WOK pracuję do dziś, a praca w tym miejscu pozwoliła mi na poznanie ogromnej ilości arcydzieł muzycznych. Jako przykład podam, że samych oper barokowych/klasycznych mam w repertuarze ponad 70. Utworów instrumentalnych czy muzyki wokalno-instrumentalnej nie zliczę. Mogę śmiało powiedzieć, ze uwielbiam to, co robię. Mam możliwość zagrania koncertu zarówno z kilkoma osobami, jak i w ogromnym aparacie orkiestrowym, jak chociażby IX Symfonia Beethovena. A takie spektrum daje wiele satysfakcji i radości.

        Może nam Pan opowiedzieć o mistrzach, którzy Pana fascynowali i podziwia ich Pan do dzisiaj?

        Na to pytanie nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. To nie jest tak, że Bach i długo, długo nic. Oczywiście i Bach, i Haendel, i Vivaldi, Mozart, dlaczego, bo znam ich dość dobrze, bo zagrałem wiele ich dzieł. Ale nasza droga to spotykanie kolejnych, mniej znanych, ale nie mniej wartościowych. Fascynacje pojawiały się i pojawiają w miarę poznawania repertuaru. Troszkę na zasadzie – festiwal Claudio Monteverdiego i natychmiast Monteverdi ulubionym kompozytorem jest. Kocham barok za tak nieprawdopodobnie szeroki wachlarz aspektów, które trzeba zgłębić. Bo przecież zupełnie inny jest barok Monteverdiego, Lullyego i Bacha. Jeśli chodzi o mój instrument, to moim ulubionym mistrzem wiolonczeli jest Jean Barriere...

        Działa Pan w kilku zespołach specjalizujących się w wykonawstwie muzyki dawnej – są to głównie zespoły działające w Warszawie, czy też współpracuje Pan na stałe z innymi ośrodkami muzycznymi?

        Tak jak wspomniałem wcześniej, przede wszystkim Musicae Antiquae Collegium Varsoviense przy Warszawskiej Operze Kameralnej, ale oczywiście współpracuję z kilkoma zespołami zarówno w Warszawie, jak i poza nią. Rynek w tej chwili zapełnił się świetnymi muzykami, doskonale wykształconymi i będącymi "na miejscu”, więc współpraca poza Warszawą po prostu się zmieniła. Raz jest więcej wyjazdów, raz mniej. Normalna kolej losu.

        Czy często wykonujecie cykl „Cztery pory roku” na instrumentach historycznych?

        W tym składzie, z Judytą Tupczyńską – solistką – koncerty z cyklu „Czterech pór roku” graliśmy po raz trzeci. Chciałbym odnieść się do drugiego członu pytania – nie wyobrażam sobie innego niż historyczne wykonywanie tej muzyki. Od ponad 20 lat gram tylko na instrumentach historycznych, to jest mój świat i przez taki pryzmat widzę w ogóle sens wykonywania dzisiaj muzyki.

        Niedzielny koncert w RCKP w Krośnie został gorąco przyjęty przez publiczność i sądzę, że opuściliście Krosno z dobrymi wrażeniami.

- Zawsze każdego z nas bardzo cieszy, kiedy jest kontakt z publicznością, kiedy wyczuwa się, jak słuchacze biorą oddech razem z nami, kiedy uśmiechają się albo zamyślą. Reakcja publiczności jest bardzo ważna, bo w pewien sposób razem z nią współtworzymy koncert. To jest bardzo ważne dla nas, to nas pozytywnie napędza w trakcie grania. A krośnieńska publiczność jest wspaniała i bardzo było miło zobaczyć pełną widownię, fantastyczną salę! Grało nam się naprawdę wspaniale i bardzo chcielibyśmy zagrać dla Państwa ponownie.

        Wiem, że nie po raz pierwszy występował Pan w Krośnie w ramach cyklu Kultura Wieków Dawnych – jak Pan wspomina poprzednie koncerty, które odbywały się w innych wnętrzach i co Pan sądzi o tym cyklu?

        Jeżeli dobrze pamiętam, wystąpiłem w Krośnie dwu lub trzykrotnie. Zawsze byliśmy dobrze przyjęci przez publiczność, a do domu wracaliśmy pełni pozytywnej energii. Na pewno jeden z koncertów odbył się w Sali, w której graliśmy teraz Vivaldiego, tylko przed pełną widownią obiektu. Pozostałe koncerty to na pewno kościoły. W zależności od repertuaru miejsce jest istotne. Niedzielne „Cztery pory roku” jak najbardziej „mieściły się” we wnętrzu nowoczesnej dobrze oświetlonej sali koncertowej, gdyby to była muzyka sakralna – wiadomo lepszy, bardziej nastrojowy byłby kościół. Musimy pamiętać też o tym, że temperatury, które mamy w kościołach w okresie od października do kwietnia, niemal wykluczają możliwość koncertowania w świątyniach. Nasze instrumenty są dużo bardziej wrażliwe na wszelkie tego typu okoliczności. Temperatura, wilgotność często determinują możliwość występu. A i dla nas samych jest to wysoce niekomfortowe, kiedy nie jesteśmy w stanie rozgrzać rąk, a co dopiero opanować instrument. Gramy na strunach jelitowych, które są wielokrotnie bardziej wrażliwe na temperaturę, wszelkie podmuchy, czy zmiany wilgotności. Jednakże kiedy gramy w pięknej barokowej świątyni często musimy pogodzić się z warunkami i zagrać jak najlepiej. Cykl „Kultura Wieków Dawnych” jest wspaniałym przedsięwzięciem. Melomani mają możliwość posłuchać, obejrzeć w przypadku tancerzy, artystów, na których koncerty musieliby przejechać pół Polski, a tak w ciągu kilku dni, na przestrzeni kilku lat mogli obcować z genialną muzyką minionych wieków w wykonaniu wspaniałych artystów. Krosno nie ma takich możliwości jak inne wielkie miasta, nie ma tu takich możliwości, jakie ma stolica, nie dzieje się aż tyle i niestety gwiazdy najwyższego światowego formatu raczej nieczęsto odwiedzają sale inne niż te największe, najbardziej znane, dlatego istnienie tego cyklu i jego kontynuacja wydaje mi się niezwykle istotna. Tzw. zaplecze macie Państwo fantastyczne w Krośnie. Regionalne Centrum Kultur Pogranicza jest nowoczesnym, doskonale zaprojektowanym obiektem, to jest miejsce, do którego chętnie wracamy. Historia Krosna zapiera dech w piersiach, warto pamiętać o niej i mówić o niej poprzez kulturę – muzykę. Bardzo ważny jest też aspekt edukacyjny, to wszystko, co robimy, musi być kontynuowane. Dlatego historia zajmuje tak ważne miejsce w edukacji, my mówimy o niej dźwiękami. Warto sięgać do tego, co było kiedyś, bo jest to piękne. To nas wzbogaca.

Z Panem Tomaszem Fryczem – wiolonczelistą i kierownikiem artystycznym zespołu Musicalia rozmawiała Zofia Stopińska 18 lutego 2018 roku w Krośnie.

Zespół Musicalia wystąpił w składzie:
Judyta Tupczyńska - skrzypce solo
I skrzypce: Ludmiła Piestrak, Magdalena Kuźmińska, Beata Kozyra
II skrzypce: Ewa Chmielewska, Małgorzata Góraj
altówka – Małgorzata Feldgebel
cello – Tomasz Frycz
bas – Grzegorz Zimak
chittarone - Anton Birula
klawesyn – Patrycja Domagalska - Kałuża

Moje skrzypce posiadają także prawdziwą duszę

        Zofia Stopińska: Pani Judyta Tupczyńska jest artystką grającą na skrzypcach barokowych, ale nie tylko muzyka dawna Panią interesowała, bo ukończyła Pani studia i zdobyła dyplom z wyróżnieniem na Wydziale Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki w Akademii Muzycznej w Warszawie.

        Judyta Tupczyńska: Tak, różne nurty muzyki w mojej działalności artystycznej się uzupełniają, ponieważ faktycznie pierwsze moje studia to była teoria muzyki, bo teoretyczna strona muzyki oraz historia muzyki i sposób, w jaki dzieła były komponowane, zawsze mnie fascynowały – stąd wybór tego kierunku, ale jednocześnie przez cały czas grałam na skrzypcach, a później moje zainteresowania dawnymi epokami zadecydowały o tym, że poszłam w stronę wykonawstwa muzyki dawnej i to nie tylko na skrzypcach barokowych, ale też na wcześniejszych instrumentach – na przykład fidelach średniowiecznych i skrzypcach renesansowych. Muszę powiedzieć, że te różne spojrzenia na muzykę tylko mi pomagają, bo jeżeli trzeba pracować nad utworem, to świadomość znajomości zasad, według których był komponowany, kontekstu, w jakim się pojawił, wpływają na wykonanie – jest to zupełnie innego rodzaju gra.

        Dawne instrumenty nie tylko często różnią się wyglądem od współczesnych, ale także mają swoje tajemnice, które trzeba poznać i trochę czasu pewnie to zajmuje.

        Studia na skrzypcach barokowych także rozpoczęłam w Warszawie w Międzywydziałowym Studium Muzyki Dawnej, które prowadziła wówczas pani Agata Sapiecha. Wkrótce rozpoczęłam równolegle studia w Niemczech u Simona Standage, a po otrzymaniu dyplomu zdecydowałam się pojechać na studia do Bazylei w Szwajcarii, gdzie jest najstarsza i najsłynniejsza Szkoła Muzyki Dawnej – Schola Cantorum Basiliensis i tam studiowałam u Chiary Banchini. Ta edukacja trwała dosyć długo, ale to jest konieczne, żeby zgłębić tajniki tego instrumentu – zarówno od strony technicznej, wykonawstwa, bo jest ono zupełnie odmienne od gry na instrumentach współczesnych – inna technika wydobycia dźwięku, a poza tym trzeba było także poznać różnorodny repertuar i różnorodność stylistyczną, bo w baroku nie było jednego stylu, a wiele różnych stylów, które trzeba w odmienny sposób również wykonywać i wiele lat trzeba poświęcić na to, żeby rzeczywiście się poruszać swobodnie w tej materii.

         Opanowała Pani te wszystkie tajniki, ale wiadomo, że dla muzyków nauka nigdy się nie kończy.

         To prawda, cały czas odkrywam nowych kompozytorów, różne nowe aspekty, a także pojawiają się nowe pomysły na wykonanie tych samych utworów, które już kiedyś się grało. Najlepszym przykładem są „Cztery pory roku”, które mamy dzisiaj w programie. Trzeci raz gramy z zespołem „MUSICALIA” ten cykl i za każdym razem coś innego odkrywamy – ta muzyka po prostu jest żywa, pomimo, że powstała ponad 300 lat temu – każdy może w niej odkryć coś za każdym razem.

        W działalności koncertowej najczęściej występuje Pani z zespołami kameralnymi.

        Najbardziej interesuje mnie gra solistyczna i kameralna, chociaż nie unikam także gry w orkiestrze, ale jeżeli mam wybór, wolę grę, podczas której jest się odpowiedzialnym za to, co się kreuje i można mieć większy wpływ na to, co się dzieje w zespole czy na ostateczny kształt wykonywanego utworu.

       Dobrzy muzycy grający muzykę dawną zwykle nie są związani z jednym tylko zespołem, a często są zapraszani do wykonywania konkretnych koncertów.

        To jest specyfika naszego zawodu, ponieważ mało jest zespołów, które zatrudniają na etat. W Polsce znam tylko jeden i to nas zmusza do ciągłego poszukiwania nowych możliwości i współpracujemy z różnymi zespołami, a często się zdarza, że te same osoby pojawiają się w różnych zespołach. To także jest dla nas dużą wartością, ponieważ spotykamy się w różnych składach, dobrze znamy środowisko muzyków barokowych w Polsce, ciągle także odwiedzamy różne ciekawe miejsca – między innymi Krosno. Chwalę sobie, że mam możliwość poznać dużo różnych miejsc, różnych ośrodków muzycznych w Polsce. Przedwczoraj grałam koncert w Kaliszu i często tak jest, że dosyć szybko trzeba zmieniać miejsca, ale gdybym uprawiała inny zawód, nie byłoby możliwości poznawania tak wielu ludzi i różnych miejsc.

        Tym razem gra Pani z zespołem MUSICALIA, ale proszę wymienić zespoły, z którymi najczęściej Pani występuje.

        Z polskich zespołów najczęściej gram z zespołami: Il Tempo, którym kieruje pani Agata Sapiecha, zespół Concerto Polacco czy Arte dei Suonatori. Występowałam również z zespołami zagranicznymi – na przykład: Brevis Consort – świetny zespół z Wilna, Academia Montis Regalis – to z kolei zespół włoski oraz Les Ambassadeurs – tworzony przede wszystkim przez Francuzów, ale grają w nim także muzycy z całej Europy.

        Zgodzi się Pani z moim stwierdzeniem, że jest duże zainteresowanie muzyką sprzed wieków, a epoką baroku w szczególności.

        Tak, to zainteresowanie zaczęło się pół wieku temu i coraz bardziej wzrasta. W Europie Zachodniej wykonywanie muzyki na instrumentach autentycznych jest bardzo powszechne. Wiadomo, że wykonania utworów Bacha, Haendla, Vivaldiego wiążą się z instrumentami dawnymi. W Polsce coraz częściej także tak jest, ale cały czas wykonują je przeważnie muzycy grający na instrumentach współczesnych. Rośnie jednak świadomość, że muzykę dawną trzeba wykonywać w trochę inny sposób, brać pod uwagę intencje kompozytora i intencje epoki, w której te utwory powstały. Coraz więcej jest kierunków instrumentów dawnych na akademiach muzycznych. Ja także zajmuję się pracą pedagogiczną – uczę gry na skrzypcach barokowych w Akademii Muzycznej w Łodzi, gdzie mamy kilka klas instrumentów dawnych i coraz to więcej młodzieży kształci się w tym kierunku.

        Ciągle także powiększa się repertuar koncertowy, chociaż utworów mało znanych albo nieznanych jest bardzo dużo.

        Tak, wszyscy interesują się muzyką Bacha, Vivaldiego, Haendla, a jeżeli chodzi o muzykę skrzypcową, to Heinrich Franz Biber jest kompozytorem, po którego utwory często się sięga, natomiast jest wiele takich obszarów, które pozostają właściwie nieznane – na przykład w Polsce takim obszarem jest muzyka francuska, która wykonywana jest bardzo rzadko – może dlatego, że wymagają te utwory znajomości specjalnych technik gry, bo to jest jakby zupełnie inny świat. Wydaje mi się, że w Polsce większą popularnością cieszy się dawna, emocjonalna muzyka włoska czy niemiecka. Dzieła Bacha czy Telemanna są nam bliższe niż utwory wczesnego baroku i muzyka francuska. Wspólnie z kolegami staramy się to zmieniać i często proponujemy podczas koncertów także te mało znane utwory.

        Nasze rodzime utwory też nie są dobrze znane nawet polskiej publiczności.

        Mamy prawdziwe perełki z muzyki polskiej, a „złotym wiekiem” jest wiek XVI. Powstawało wówczas dużo utworów wokalnych, wielogłosowych, ale można je także grać na instrumentach, natomiast w XVII wieku polska muzyka była pod wpływem muzyki włoskiej, stąd utwory polskich twórców tego okresu są w stylu włoskim, ale mamy tak świetnych kompozytorów, jak chociażby Mikołaj Zieleński – kompozytor z początku XVII wieku, który śmiało mógł konkurować z kompozytorami weneckimi, takimi jak Claudio Monteverdi czy Giovanni Gabrieli. Utwory Zieleńskiego są przepiękne i wymagają dużej obsady wykonawców. Jest też muzyka Adama Jarzębskiego i jego zbiór Canzoni concerti – zawierający 27 utworów instrumentalnych. Pojawiają się także pojedyncze utwory instrumentalne, ale większość utworów z polskich zbiorów z tego okresu to utwory wokalne albo wokalno-instrumentalne, wymagające dużych zespołów.

        Gra Pani na kopii barokowych skrzypiec?

        Ten instrument jest oryginalnym instrumentem niemieckim z XVIII wieku. Mam wielkie szczęście, że taki instrument „wpadł mi w ręce” i bardzo mnie inspiruje do szukania nowych możliwości dźwiękowych. Jestem szczęśliwa, że mogę grać muzykę barokową na instrumencie, który pamięta te czasy. Czuwam nad nim, bo moje skrzypce posiadają oprócz duszy – czyli małego drewnianego kołeczka w środku, posiadają także prawdziwą duszę.

        Przed Panią mnóstwo planów koncertowych.

        Tak, dotyczą one przede wszystkim muzyki solowej i kameralnej. Jest wiele projektów, które mnie czekają w 2018 roku.


Z Panią Judytą Tupczyńską grającą na skrzypcach barokowych rozmawiała Zofia Stopińska 18 lutego 2018 roku w Krośnie.

Jak narodziła się KULTURA WIEKÓW DAWNYCH w Krośnie

        Na tegoroczną – szóstą już odsłonę cyklu „Kultura Wieków Dawnych”, organizowanego przez Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, złożyły się: spektakl baletowy „Szachy” wg Jana Kochanowskiego w wykonaniu wspaniałego Baletu Dworskiego „Cracovia Danza”, który odbył się 16 lutego, dwa dni później publiczność krośnieńska entuzjastycznie przyjęła koncert, który wypełniły „Cztery Pory Roku” A. Vivaldiego, wykonane przez wyśmienity Zespół Muzyki Dawnej „Musicalia” i dwie Lekcje o muzyce – „Brzmienie starych strun” (20 lutego) i „Zakamarki renesansu” (21 lutego), przeznaczone dla młodzieży szkół podstawowych. Po koncercie Zespołu „Musicalia” mogłam porozmawiać z artystami, wśród których była znakomita klawesynistka urodzona na Podkarpaciu – Pani Patrycja Domagalska-Kałuża, która parę lat temu pomyślała o przybliżeniu muzyki minionych epok mieszkańcom Krosna i dlatego moją pierwszą rozmówczynią jest ta Artystka.

        Zofia Stopińska: Myślę, że po raz pierwszy w Krośnie zabrzmiało dzieło Vivaldiego na instrumentach historycznych, a słuchająca z zainteresowaniem publiczność inspirowała Was od pierwszego do ostatniego taktu?

        Patrycja Domagalska-Kałuża: Tak, zgadza się. Zastanawiając się nad tegorocznym koncertem w ramach Kultury Wieków Dawnych pomyślałam, że należy odwołać się do roku 2018, w którym wypada 340 rocznica śmierci Antonio Vivaldiego. Jest więc okazja, aby zagrać jedno z jego największych dzieł „Cztery pory roku”(„Le quattro stagioni”). Dla większości melomanów dzieło z pewnością znane, ale tutaj w Krośnie zabrzmiało w całości pierwszy raz na instrumentach historycznych. Te 4 koncerty solowe, wypełnione bogatą retoryką barokową, są doskonałym przykładem muzyki ilustracyjnej, co sprawia, że są przede wszystkim przystępne w odbiorze. Dodatkowo przed każdą częścią cyklu został odczytany sonet, gdyż te utwory powstały na podstawie anonimowych sonetów (możliwe, że autorem był sam Vivaldi). W partyturze zaznaczono, które fragmenty sonetów ilustrowane są muzycznie. Publiczność ciepło przyjęła zarówno zespół, jak i muzykę, a to dla mnie najważniejsze.

        Jak narodziła się ”Kultura Wieków Dawnych” w Krośnie?

        Po ukończeniu studiów w Holandii i powrocie do Polski jednym z moich marzeń było stworzenie oferty kulturalnej, która ukazywałaby w ciekawy sposób dawną kulturę, nie tylko muzykę, ale i taniec, który jest z nią związany, a także architekturę i malarstwo. Chciałam, aby młodzież wyszła poza szkołę i podstawę programową, aby uczestniczyła w warsztatach i lekcjach artystyczno-edukacyjnych, bo najważniejsze jest doświadczenie, a nie tylko teoria. Oczywiście chciałam także pokazać, że muzyka klasyczna też jest interesująca i ma wiele odcieni. Dyrektor RCKP w Krośnie pani Dorota Cząstka także entuzjastycznie przyjęła nową propozycje i wspólnie zastanawiamy się nad jej całokształtem. Gdyby nie pani dyrektor i pracownicy RCKP nie dałabym rady stworzyć takiej imprezy. Współorganizatorem merytorycznym jest Fundacja Krośnieńska im. Ignacego Paderewskiego

        Wydarzenia kolejnych edycji skierowane są do szerokiego grona publiczności i mają także cele edukacyjne.

        Edukacja to cel nadrzędny imprezy. Nie chcieliśmy stworzyć kolejnego festiwalu muzyki dawnej. Dzięki takiej formule dzieci, młodzież mają okazję zapoznać się z dawnym instrumentarium: klawesyn, viola da gamba, gemshorny, renesansowe flety podłużne, flet traverso, wiolonczela i skrzypce barokowe, lutnia i teorba. Uczestniczą także w warsztatach tańców narodowych i dawnych.

        Warto przypomnieć koncerty i ich wykonawców oraz tematy spotkań z młodzieżą podczas poprzednich edycji.

        Każda edycja podyktowana była jakąś rocznicą, jubileuszem albo związana z konkretnym dworem, królem. Pierwsza edycja przypadła na jesień 2011 roku i ukazywała dwór francuski króla Ludwika XIV. Powołana przez mnie Karpacka Orkiestra Barokowa wspólnie z baletem dworskim Cracovia Danza wykonała wspaniałe widowisko taneczno-muzyczne „Z dworu Ludwika XIV”. Podczas kolejnych edycji mieliśmy rokoko i styl galant w muzyce, były lekcje o sztuce zawierające wspaniałe przykłady architektury, a także koncert kameralny z utworami C. Ph. E. Bacha i F. Couperina. Rok 2015 był okazją do uczczenia 330 rocznicy urodzin J. S. Bacha. Z tej okazji zaproszeni muzycy związani z nurtem wykonawstwa historycznego w Polsce przepięknie wykonali 2 kantaty Bacha: „Non sa che sia dolore” BWV 209 i „Ich habe genug” BWV 82a. Lekcja artystyczno-edukacyjna: „Dźwięki i obrazy epoki J. S. Bacha” nawiązywała do sylwetki wielkiego kompozytora wykorzystując wiele z jego utworów, np. arie i tańce z Notatnika dla Anny Magdaleny Bach. W tej edycji wystąpiła ponownie Karpacka Orkiestra Barokowa i balet dworski Cracovia Danza w przedstawieniu mojego scenariusza: „Mistrz i Uczeń”. W widowisku wykorzystałam muzykę J. S. Bacha, a choreografię ułożyła pani Romana Agnel. W kolejnej edycji zespół Filatura di Musica przeniósł nas do muzyki renesansu i wczesnego baroku, wykonując dzieła polskich kompozytorów: Wacława z Szamotuł, Mikołaja Gomułki i Adama Jarzębskiego na tle muzyki europejskiej, głównie Girolamo Frescobaldiego. W tej edycji punkt ciężkości stanowiła moda renesansu, a podczas jednej z lekcji artystyczno-edukacyjnych wystąpił teatr Nomina Rosae ze spektaklem „Płoche miłości Stańczyka, czyli zabawne opowieści o perypetiach słynnego błazna”. Rok 2017 był rokiem Telemanna i z tej okazji my również chcieliśmy uczcić tego kompozytora. Ponowne zespół Filatura di Musica wystąpił ze wspaniałym programem: „Telemann między sacrum a profanum”, który prezentował kantaty sakralne ale także mało grywane utwory jak Trio F-dur TWV 42:F3 ze zbioru Essercizzi musici na flet podłużny, violę da gamba i basso continuo czy Kwartet d-moll TWV 42:d1 ze zbioru Tafelmusik na flet podłużny, dwa flety traverso i basso continuo. Zaproszenie do udziału w spektaklu przyjął balet dworski Sotto le Stelle i wspólnie z zespołem wykonał widowisko taneczno-muzyczne: „Serce nie sługa”, bazujące na muzyce Telemanna, oparte na moim scenariuszu i choreografii Katarzyny Borstyn. Lekcje artystyczno-edukacyjne związane były z dawnym savoir-vivre, młodzi uczyli się witać, spacerować, poruszać.

        Nasza rozmowa jest okazją do przedstawienia Pani sylwetki w „Klasyce na Podkarpaciu”, bo pochodzi Pani z tego pięknego zakątka i tutaj rozpoczęła się Pani przygoda z muzyką. Wszystko zaczęło się chyba od lekcji gry na fortepianie?

        Dobrze to Pani powiedziała, bo faktycznie były to lekcje gry na fortepianie. Rodzice widząc moje zainteresowanie instrumentem i muzyką, zapisali mnie do Ogniska Muzycznego, później prywatnej szkoły umuzykalniającej Pro Musica. Dalej w przyspieszonym trybie skończyłam Szkołę Muzyczną I stopnia, aby rozpocząć naukę w krośnieńskim Liceum Muzycznym. Tu miałam szczęście pracować z panią Dorotą Skibicką, wspaniałym człowiekiem i pedagogiem, która wykształciła i nadal kształci wielu znakomitych pianistów. Pani Dorocie zawdzięczam przede wszystkim to, że umiała słuchać i poprowadzić mnie jako młodą osobę i że była szczera mówiąc, iż obrana droga nie będzie łatwa. Praca pedagoga to nie tylko lekcje, to przede wszystkim szczere rozmowy, próba poznania i dotarcia do każdego ucznia.

        Kiedy zafascynował Panią klawesyn i jak przebiegała Pani edukacja na tym instrumencie? Studiowała Pani w Polsce i za granicą.

        Tak, studiowałam najpierw w Akademii Muzycznej w Łodzi, a później w Królewskim Konserwatorium w Hadze. Z perspektywy czasu wiem, że klawesyn jest mi znacznie bliższy osobowościowo. Uwielbiam kameralistykę, a praca klawesynisty to przede wszystkim granie z innymi muzykami i w orkiestrze, improwizacja basso continuo, współdziałanie i współreagowanie na muzykę. Kiedy pierwszy raz wyjechałam na kurs do Wilanowa i usłyszałam wspaniałych artystów, wtedy większość z nich była zapraszana z zagranicy, postanowiłam, że kiedyś też będę tak grała. Ówczesne realia nie za bardzo pozwalały na rozwój w naszym kraju. Nie było jeszcze instrumentów dawnych na akademii, a klawesyn niestety uważano priorytetowo za instrument wirtuozowski. Nie przeczę, że tak jest, ale jak podkreślam, chciałam grać basso continuo i muzykę kameralną. Kiedy dostałam się do Królewskiego Konserwatorium w Hadze, jednego z najlepszych ośrodków akademickich związanych z muzyką dawną, byłam bardzo szczęśliwa. To właśnie tam zetknęłam się ze wspaniałymi artystami, bo wszyscy pedagodzy prowadzili intensywną działalność artystyczną. Być może dlatego potrafili zafascynować klawesynem, improwizacją, muzyką dawną. Początkowo uczyłam się u Patricka Ayrtona, później Fabio Bonizzoniego. Miałam także lekcje z legendarnym Tonem Koopmanem. Moim największym osiągnięciem było zaproszenie, po kursie orkiestrowym, który stanowił przesłuchania, do European Union Baroque Orchestra. Jak się okazało, byłam jedyną polską klawesynistką w składzie tej orkiestry na przestrzeni jej działalności. Grałam tam pod czujnym okiem charyzmatycznego Larsa Ulrika Mortensena, Tona Koopmana i Christiny Pluhar. Było to największe moje doświadczenie w orkiestrze barokowej. Przez pół roku koncertowaliśmy po Europie: Niemcy, Belgia, Francja, Luxemburg, Malta, Słowacja, Portugalia, Serbia, Macedonia, Anglia, goszcząc na renomowanych festiwalach i salach koncertowych.
        Wracając do edukacji; miałam także to szczęście, aby dostawać stypendia. Dzięki nim wzięłam udział w mistrzowskich kursach w Norwegii, Austrii i Niemczech. Tam pracowałam pod okiem wybitnych klawesynistów: Ketila Haugsanda, Roberta Hilla, Jespera de Christensena. Odbyłam także staż klawesynowy w Academie de Villecroze we Francji w klasie Huguette Dreyfus, a także kurs w Abbaye de Royaumont we Francji, gdzie pracowałam nad repertuarem kantat francuskich z Blandine Rannou i Gerardem de Lesne. Wszystkie te spotkania wiele mnie nauczyły i dały bardzo duże doświadczenie, które wykorzystuję dzisiaj w mojej pracy artystycznej.

        Podczas studiów miała Pani szczęście pracować pod kierunkiem najwybitniejszych mistrzów. Jak wyglądały te lekcje?

        Tak jak powiedziałam, studiowałam w klasie klawesynu i kameralistyki, najpierw u Patricka Ayrtona, który jest wspaniałym pedagogiem i muzykiem nie tak bardzo rozpoznawalnym na scenie europejskiej, jak mój kolejny wybitny profesor Fabio Bonizzoni, założyciel międzynarodowej orkiestry barokowej La Risonanza. U Fabio byłam także na kursie orkiestrowym w Atelier departemental de musique ancienne w St. Quentin we Francji. Brałam lekcje u Tona Koopmana i Tini Mathot i jeździłam do ich posiadłości na wykłady i audycje klawesynistów. Uczęszczałam na zajęcia moich kolegów, którym akompaniowałam, stąd zetknęłam się z Michaelem Chancem, Jill Feldmann, Ryo Terakado, Eizabeth Wallfisch, Franck de Bruine. Brałam czynny udział w akademickiej orkiestrze barokowej, wystawialiśmy m.in. operę „Euridice” Jacopo Peri w Amuz Augustinus Muziekcentrum w Antwerpii (Belgia) pod kierownictwem artystycznym Christiny Pluhar czy muzykę Händla „This is the Day/Parnasso in festa”, gdzie realizowałam basso continuo na pozytywie na festiwalu Händel Jaar pod dyrekcją Petera van Heyghena. Jednym słowem, uczyłam się od najlepszych.

        Pani osiągnięcia zostały docenione – dwukrotnie była Pani stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Marszałka Województwa Podkarpackiego.

        W zasadzie trzykrotnie Ministra Kultury w 2006, 2009 i 2016 roku. Ostatnie stypendium było dla mnie wielką nagrodą i uhonorowaniem mojej działalności artystycznej, jak powiedział do nas sam Minister prof. Gliński, są to „stypendia dla najlepszych z najlepszych” Młoda Polska. Dzięki stypendium mogłam sobie pozwolić na zakup koncertowego klawesynu, kopia Pascal/Taskin 1769 z 3 transpozycjami: standardowe 415/440 Hz oraz dodatkowo w 392Hz (obniżony strój do wykonywania muzyki francuskiej). Instrument zbudował Matthias Kramer w Berlinie w 2017 roku.

        Proszę nam przybliżyć Pani dotychczasową działalność artystyczną.

        Podczas studiów w Hadze założyliśmy z kolegą gambistą Mateuszem Kowalskim trio Ensemble Barocum, do którego zaprosiliśmy wspaniałą kanadyjską sopranistkę Stefanie True. Daliśmy szereg koncertów w Holandii i Polsce, jako wtedy jeszcze młodzi muzycy zostaliśmy zaproszeni na fringe Oude Muziek w Utrechcie oraz Muscia Antigua w Barcelonie. Koncertowaliśmy także w Polsce, m.in. na festiwalach w Brzegu (Europa Consociata), Iwoniczu (Ars Musica), Krośnie (Krośnieńska Jesień Muzyczna), Krakowie czy Jaśle. Na projekty autorskie stworzyłam Karpacką Orkiestrę Barokową, która zrzesza moich kolegów muzyków kształcących się w konserwatoriach głównie w Hadze i Brukseli. Wykonywaliśmy m.in. muzykę taneczną do oryginalnych choreografii, a także muzykalia jasnogórskie, w tym Msze B-dur J. Żebrowskiego i Magnificat A. Dankowskiego w ramach programu Instytutu Muzyki i Tańca „Nowe Interpretacje”. Jestem także współzałożycielką zespołu Filatura di Musica, którego jednym z nurtów programowych jest muzyka renesansu. Zespół powstał w 2016 roku, ale grał już na wielu znaczących festiwalach: Forum Musicum we Wrocławiu, Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Częstochowie, Barok na Spiszu, Frankofonia 2016. Bardzo cenię sobie projekty orkiestrowe z Capellą Cracoviensis, w 2012 roku miałam przyjemność zagrać operę G. Händla „Ariodante” na Festiwalu Bachowskim w Świdnicy, a w 2013 „Kunst der Fuge” pod dyrekcją Alessandro di Moccia, zaś w 2015 muzykę włoskich kompozytorów wspólnie z zespołem Oltremontano pod dyr. Wim Becu na Kromer Festiwal w Bieczu.
W zeszłym roku podjęłam także współpracę ze świetną polską wiolonczelistką barokową Agnieszką Oszańcą, wspólnie razem wystąpiłyśmy na festiwalu Letnie Koncerty w Świątyniach w Krośnie, a także cyklu koncertowym „Sul Palco de la Risonanza” w Mediolanie i Festiwalu „La Scintilla della Creazione” w Verbanii (Włochy). Grając w European Union Baroque Orchestra w 2010 roku wystąpiłam na wielu znaczących festiwalach w Europie, m.in.: Festival Levocske Babie Leto (Słowacja), York Early Music Festival (Anglia), Malta Arts Festival (Malta), Echter Barok (Luxemburg), Międzynarodowy Festiwal Tansmana (Łódź) i wielu innych.

        Prowadzi Pani także działalność pedagogiczną?

        Obecnie nie uczę klawesynu, ale chciałabym bardzo stworzyć gdzieś taką klasę, aby przekazywać swoją wiedzę, umiejętności i zaszczepić w młodych adeptach sztuki muzycznej pasję do tego instrumentu. Po powrocie do kraju przez kilka lat pracowałam na łódzkiej akademii, gdzie oprócz akompaniamentu wykładałam klawesyn i basso continuo dla instrumentów dawnych. Obecnie pracuję zawodowo jako freelancer.

        Stara się Pani na różne sposoby propagować muzykę dawną na Podkarpaciu.

        Mieszkam teraz na stałe w Warszawie, dlatego nie jest łatwo organizować festiwale i koncerty w tak odległym miejscu. Staram się jednak w miarę możliwości kontynuować projekt Podkarpackiej Letniej Akademii Muzyki, która najpierw odbywała się w Lesku, później w Olszanicy. Podczas akademii daliśmy wspólnie z zespołem szereg koncertów. Jestem pomysłodawcą projektu „Z Kulturą w Bieszczady!” realizując szereg działań edukacyjno-artystycznych w Bieszczadach. Staram się współtworzyć Kulturę Wieków Dawnych, a w tym roku będę odpowiedzialna za koordynację Pasji Janowej, która jesienią po raz pierwszy zabrzmi w Krośnie na instrumentach historycznych. Koncert poprowadzi światowej sławy włoski klawesynista, organista i dyrygent, a mój zaprzyjaźniony były profesor Fabio Bonizzoni. Serdecznie już zapraszam na to wyjątkowe wydarzenie!

Ze znakomitą klawesynistką – Panią Patrycją Domagalską-Kałużą rozmawiała Zofia Stopińska 18 lutego 2018 roku w Krośnie.


Cykl Kultura Wieków Dawnych, który odbył się od 16 do 21 lutego 2018 roku w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, oraz sylwetki wykonawców przybliżymy w rozmowach z Panią Judytą Tupczyńską – świetną skrzypaczką grającą na skrzypcach barokowych oraz z Panem Tomaszem Fryczem – wyśmienitym wiolonczelistą i szefem artystycznym Zespołu Muzyki Dawnej „Musicalia”.

Scena to jest narkotyk

        Podczas koncertu abonamentowego, który odbył się 9 lutego w Filharmonii Podkarpackiej, w roli dyrygenta wystąpił David Gimenez – mistrz batuty urodzony w Barcelonie, a solistką była Katarzyna Oleś-Blacha - śpiewaczka obdarowana przez naturę pięknym sopranem koloraturowym. Poprosiłam artystkę o spotkanie i umówiłyśmy się 8 lutego po próbie. Ponieważ podczas koncertu królowała muzyka operowa i popisowe arie w pierwszej części, stąd nasza rozmowa rozpoczęła się od omówienia fragmentów przeznaczonych dla sopranu, które zawsze wzbudzają podziw publiczności, ale nie jest to muzyka łatwa dla wykonawców – mam tu na myśli zarówno solistkę, jak i orkiestrę.

        Katarzyna Oleś – Blacha: Zapowiada się przepiękny operowo - symfoniczny koncert wieńczący tegoroczny karnawał artystyczny. Program skomponowany jest niezwykle pięknie, a błyszczeć będzie zarówno sopran, jak i orkiestra. Obok znanych arii – jak aria Musetty „Quando m’en vo” z „La Bohème” Pucciniego czy „E strano” z „Traviaty” Verdiego, znajdą się takie „rodzyneczki”, które przyznaję, że w Polsce śpiewam po raz pierwszy z orkiestrą, mam tu na myśli „La Rondine”, czyli „Jaskółkę” Pucciniego – „Chi il bel sogno di Doretta” to przepiękna, niezwykle emocjonalna aria z pięknie zawieszonym c trzykreślnym i jeśli śpiewaczka chce się pokazać, to jest w tej arii pełne pole do popisu, ale niezbyt często się ją wykonuje. Bardzo się cieszę, że taką propozycję otrzymałam od maestro Davida Gimeneza, który tę arię ku mej radości zamieścił. Jest również w programie jedna z moich ulubionych arii bel canto, którą rozpoczynam spotkanie z rzeszowską publicznością – mam na myśli arię Aminy z opery „Lunatyczka” - „Ah, non credea mirati”, incipit tej arii pełny: „Nie wierzę, że już zwiędłeś piękny kwiecie, tak szybko i niespodziewanie”, w języku włoskim oczywiście, jest zamieszczony na nagrobku Vincenzo Belliniego. To przepiękna, bardzo wzruszająca pierwsza część arii, a druga część jest bardzo popisowa – to piękna cabaletta ze zdobieniami, z wysokimi dźwiękami. Można powiedzieć, że zawiera ona cała szkołę bel canto w pigułce - wszystkie elementy, które w arii bel canto powinny wystąpić, są w tej arii. Wykonam także wspaniałe, bardzo popisowe bolero Eleny „Mercè, dilette amiche” z opery „Nieszpory sycylijskie” Verdiego, w którym też występuje e trzykreślne. W sumie jest bardzo ambitnie i fajerwerkowo, ale także chwilami jest bardzo lirycznie. Po raz pierwszy mam przyjemność pracować pod batutą maestro Davida Gimeneza, ale od początku doskonale się rozumiemy i pracuje się tak, jakbyśmy się dobrze znali. To świetny dyrygent, który bardzo często współpracuje ze śpiewakami, pod jego batutą orkiestra wspaniale akompaniuje śpiewakowi, ale także swoje partie wykonuje z dużą swobodą i pięknym brzmieniem. Robimy wszystko, aby w pełni usatysfakcjonować publiczność.


        Zofia Stopińska: Pochodzi Pani ze Śląska, w rodzinie podobno wszyscy śpiewali, ale Pani przez kilkanaście lat pilnie ćwiczyła na fortepianie, bo marzyła Pani o karierze pianistki.

        To prawda. Wszyscy w rodzinie ojca dysponowali pięknymi głosami i jak to często bywa na przyjęciach rodzinnych na Śląsku, dużo się śpiewało. Pamiętam, jak przeboje operetkowe śpiewał mój dziadek, wujkowie, ciocie i mój ojciec. Moja mama pochodzi ze śląskiej rodziny z niemieckimi korzeniami i panował w niej zwyczaj, że dzieci musiały uczyć się grać na jakimś instrumencie. Kultura muzyczna była bardzo wysoka. W domu było pianino i każda z nas (a miałam dwie siostry), podobnie jak nasza mama, babcia i prababcia, grałyśmy na pianinie. Panowie grali na różnych instrumentach dętych (klarnet, trąbka), ktoś z dalszej rodziny grał na skrzypcach i dlatego wszystkie sporo wiedzy o muzyce wyniosłyśmy z domu rodzinnego. Moje siostry uczyły się w ogniskach muzycznych, a ja jako pierwsza uczęszczałam już do szkoły muzycznej. Talenty muzyczne były w rodzinie od pokoleń. Chcę także powiedzieć, że Śląsk jest miejscem szczególnym - tam jest wielka kultura pracy. Ten region wszystkim kojarzy się z kopalniami. Mój ojciec pracował w kopalni węgla kamiennego, a wcześniej ukończył AGH i posiadał tytuł zawodowy magister inżynier. W rodzinie, oprócz górnictwa, było zamiłowanie do pracy, uczciwość, dużo pokory – to są cechy nie do przecenienia w dzisiejszych czasach. To jest bardzo ważne, bo wszyscy wielcy artyści, których spotkałam, byli ludźmi bardzo pracowitymi i skromnymi, podchodzącymi do siebie z dużym dystansem, rozwagą, roztropnością i uporem - takie cechy w zawodzie muzyka są bardzo istotne.
        Ja przez wiele lat ślęczałam nad klawiaturą i widziałam siebie na estradzie jako artystkę koncertującą. Dosyć szybko zweryfikowałam te swoje marzenia. Spojrzałam realnie (na ile realnie może spojrzeć 18-latka) i stwierdziłam, że drugą Marthą Argerich nie zostanę, a marzyłam o tak wielkiej karierze i po namyśle postanowiłam nadal mieć kontakt z muzyką, realizować marzenia i wtedy pomyślałam o śpiewie, bo wiele osób zwracało uwagę na mój głos i mówiło, że należy go kształcić.
        Udałam się do mojego, obecnie już nie żyjącego, prof. Wojciecha Jana Śmietany (pochodzącego z Przemyśla), który poradził mi, abym zdawała do Akademii Muzycznej w Krakowie na Wydział Wokalny. Tak też zrobiłam. Myślałam, że w dziedzinie śpiewu jestem amatorką, ale jednak gruntowna edukacja muzyczna przyniosła efekty i po egzaminie znalazłam się na pierwszym miejscu. Okazało się, że także z natury było w moim głosie dużo dobrego i bardzo szybko robiłam duże postępy. Będąc jeszcze na studiach, śpiewałam w profesjonalnych teatrach. Obdarzona jestem wysokim głosem o predyspozycji wyraźnie koloraturowej, zaczynałam od partii Królowej Nocy, a że sprawdziłam się już na pierwszych spektaklach, przychodziły kolejne propozycje i tak rozpoczęła się moja zawodowa przygoda ze śpiewem.

        Wracając jeszcze do studiów – przez cały czas była Pani w klasie prof. Wojciecha Jana Śmietany?

        Tak i chcę przytoczyć pewną anegdotę dotyczącą pierwszych zajęć z Mistrzem. Na początku pierwszej lekcji powiedziałam: Panie Profesorze, ja mogę śpiewać pieśni, muzykę dawną, współczesną, ale bardzo proszę nie operę, bo to nie w moim stylu – na spektaklach wychodzą wielkie panie, śpiewają z wielką wibracją i ta muzyka nie jest wcale wyrafinowana (śmiech).

        Pewnie Profesor był co najmniej zaskoczony.

        Proszę sobie wyobrazić, że zupełnie spokojnie to przyjął i powiedział: „Niunia, musisz najpierw poznać muzykę operową...”. Na szczęście życie szybko zrewidowało ten mój pogląd i do dzisiaj wspominam z humorem ten moment i pamiętam uśmiech Profesora.
Naukę śpiewu rozpoczęłam od pieśni i muzyki barokowej, ale mój głos predystynowany był do śpiewu operowego.

        Wkrótce naprawdę zakochała się Pani w operze.

        Tak, opera bardzo mnie zainteresowała, bo jest ona syntezą wielu sztuk: muzyki, plastyki, teatru... Zaczęłam z uwielbieniem podchodzić do instrumentu, jakim jest głos.To jest niezwykle czarowny świat, chociaż jest dużo ludzi, a nawet muzyków, którzy podchodzą do opery tak, jak ja na pierwszych zajęciach u prof. Śmietany, ale to szybko jest rewidowane w momencie, kiedy ktoś przyjdzie na dobry spektakl. Wtedy prawie każdy ulega urokowi opery – nie chciałabym wymieniać wielu tytułów, ale jednak przeżycia, jakie towarzyszą podczas na przykład „Traviaty”, którą ze wspaniałymi partnerami wykonywałam w miniony weekend – pan Andrzej Lampert kreował Alfreda i Giorgio Germonta - Adam Szerszeń, dyrygował maestro Tomasz Tokarczyk i były wielkie przeżycia, wielkie emocje i wiele osób naprawdę płakało w trzecim akcie, a my razem z nimi... Jest coś magicznego, zarówno w tym librettcie, jak i w muzyce, że po prostu przeżywamy katharsis – mamy taki moment, że możemy stanąć i zapłakać.

         Nie widzicie publiczności, ale łzy publiczności w takich wzruszających momentach czujecie.

        Oczywiście, że czujemy wzruszenie i łzy publiczności, a najbardziej rzewnymi operami są „Cyganeria” i „Traviata”. Jeszcze raz podkreślę, że ostatni akt „Traviaty” jest tak napisany, że trudno być obojętnym. W ubiegły piątek słyszałam, po prostu słyszałam, jak publiczność płacze. Niedawno po spektaklu moja przyjaciółka powiedziała mi: „Jak usłyszałam i zobaczyłam wasze dialogi, poczułam się tak, jakbym rozmawiała ze swoimi pacjentami, bo podobne słowa padają w szpitalnych salach przy łóżku pacjenta. Dlatego tak strasznie się rozpłakałam, że nie mogłam się uspokoić i siedząca obok starsza pani pogładziła mnie po ręce ze zrozumieniem”.
Jeśli pomyślimy, że te opery powstały 200 czasami 300 lat temu, ale tematy w nich poruszane są cały czas aktualne i nieważne, czy mamy reżyserię współczesną, czasami nawet szaloną wręcz. Jestem w stanie zaakceptować nawet bardzo kontrowersyjne pomysły, jeżeli one mają uzasadnienie – ale nie takie, które są napisane i trzeba je przeczytać, tylko takie, które widać ze sceny. Natomiast szanuję to, że publiczność w Polsce, w moim odczuciu, preferuje jednak spektakle tradycyjne, w konwencji czasów, w których dzieło powstało. Na różnych kanałach telewizyjnych można oglądać wiele świetnych, tradycyjnych realizacji spektakli operowych i publiczność, która przychodzi na przykład na „Normę” czy „Annę Bolenę”, jestem przekonana, że życzy sobie zobaczyć czarną suknię z płaskim gorsetem i charakterystyczne nakrycie głowy. W operze mamy spotkanie wielu sztuk i jestem przekonana, że tak jak miało to miejsce w „Normie”, tak i w „Annie Bolenie” , pani Maria Balcerek wyczaruje nam, jak zawsze, kostiumy na miarę światowego wydarzenia. Tak samo będzie z reżyserią i stroną muzyczną, ponieważ mamy w Krakowie tak wybitnego dyrygenta operowego, jak maestro Tomasz Tokarczyk. To jeszcze młody człowiek, ale niezwykle utalentowany i ma tę „iskrę bożą” - to, co odróżnia bardzo dobrego fachowca od artysty. W nadzwyczajny sposób prowadzi orkiestrę i pod jego batutą świetnie wszystko brzmi.
        Chcę także powiedzieć parę słów na temat naszego koncertu w Filharmonii Podkarpackiej. Jestem trochę „zdeprawowana” przez mojego przyjaciela Tomasza, bo jestem przyzwyczajona, że wszystko jest piękne, naturalne. Nie znałam maestro Davida Gimeneza i trochę się bałam, jak to będzie. Wiedziałam, że często dyryguje koncertami, podczas których występuje José Carreras i wielu światowej sławy śpiewaków, ale byłam pełna obaw. Okazało się, że mamy absolutnie do czynienia ze światowej klasy dyrygentem, bardzo wrażliwym i świetnym technicznie. Dużo jeżdżę za granicę, aby posłuchać różnych koncertów i spektakli, aby być „na czasie” jeśli chodzi o sposób wykonawczy, bo ta „moda wykonawcza” też się zmienia – inaczej śpiewało się 30 czy 20 lat temu niż teraz i trzeba w tym wszystkim być au courant, zwłaszcza jeśli uczy się młodzież. Trzeba ich uczyć tak, żeby mogli występować na światowych scenach.

        Polscy śpiewacy czy instrumentaliści chyba nie odbiegają od poziomem od zagranicznych wykonawców.

        To prawda, my naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W tej chwili poziom w polskich filharmoniach i w operach jest bardzo wysoki - to jest światowy poziom. Nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów, jeśli chodzi o te rodzaje sztuki, jesteśmy w centrum Europy. Moje słowa nie wynikają z braku skromności, bo mam na myśli znakomitych kolegów śpiewaków, muzyków orkiestrowych, kompozytorów etc. etc. etc.
Podobnie jest z pozostałymi dziedzinami sztuk. Sztuka jest naszym najlepszym towarem eksportowym. Cieszmy się z tego i mówmy o tym głośno, bo jest się czym chwalić.

        Kojarzona jest Pani z Operą Krakowską, chociaż występuje Pani także w Polsce i za granicą. Często zmienia Pani strefy czasowe i klimat .

        Oczywiście, że tak. Zawód muzyka jest zawodem wędrownym i to, co się wydaje tak bardzo piękne, jest naprawdę także bardzo trudne. Szczególnie, kiedy ma się rodzinę, dzieci. Mam syna i powiem szczerze, że niechętnie pakuję walizkę na dłuższy czas. Krótkie wyjazdy nie mają takiego znaczenia, ale jak trzeba wyjechać gdzieś dalej, na dłużej, to jest to trudne. Poza tym mam jeszcze sporo dzieci w postaci moich studentów i jak ich opuszczam na tydzień lub dwa, to także jest mi ciężko, bo kocham uczyć. Uważam, że to jest piękne – uczyć kogoś śpiewać i bardzo mi zależy na tym, żeby wszystko toczyło się w stałym rytmie, aby dać moim studentom możliwość świetnego startu. Nie mam żadnych tajemnic zawodowych przed moimi studentami. Wszystko, czego się nauczyłam w czasie studiów oraz pracując, bo chociaż uważam się za młodą artystkę, to przez kilkanaście lat spędzonych na scenie przybyło mi sporo doświadczeń, które staram się przekazać młodzieży, dlatego długie i dalekie wyjazdy świadomie ograniczyłam, ponieważ nie da się robić dobrze wszystkiego. Można zrobić dużo rzeczy byle jak, ale chcąc solidnie wykonywać obowiązki, których się podjęliśmy – trzeba dokonywać w życiu wyborów.
        Muszę się przyznać, że jest mi przykro, kiedy bardzo często rozmawiając ze mną dziennikarze pytają: „Dlaczego śpiewa pani w Polsce? Taki świetny głos powinien rozbrzmiewać za granicą...”. Uważam, że nie powinniśmy w ten sposób nawet mówić, bo takie myślenie świadczy o kompleksach. „Jak ona nie śpiewa w Europie Zachodniej i w Ameryce, to ona nie jest taką wielką śpiewaczką”. Nie można nikogo oceniać w tych kategoriach, bo w Polsce mamy także bardzo wysoki poziom w Filharmoniach i Teatrach Operowych, i zamiast cieszyć się z tego, że dobrzy śpiewacy i instrumentaliści zostają - nie potrafimy tego docenić, tylko uważamy iż widocznie nie są aż tacy dobrzy, skoro nie wyjechali.
        Aby zrobić światową karierę, trzeba być pierwszorzędnym artystą, fantastycznym muzykiem, ale trzeba także całkowicie się tej karierze poświęcić, a prawie zawsze odbywa się to kosztem życia rodzinnego. Są przypadki, kiedy udaje się to pogodzić, natomiast uważam, że nie da się pogodzić kariery artystycznej z życiem rodzinnym i stałą pracą pedagogiczną (mam na myśli etatową pracę w akademii muzycznej). Owszem, możemy mieć podopiecznych dorosłych śpiewaków bądź uczyć czasami na kursach, natomiast stała praca nie wchodzi w rachubę i pewnych wyborów trzeba dokonać. Ja wybrałam i jestem ze swoich wyborów bardzo zadowolona.

        Przed nami leży płyta, na której utrwalony został efekt wspólnej pracy Pani i uczennicy.

        Ja takich wybitnych absolwentów, jak pani Monika Korybalska, która w tej chwili jest w przededniu premiery opery „Cosi fan tutte” w Operze na Zamku w Szczecinie, mam wielu i uważam, że są oni prawie moimi dziećmi. Mój Profesor zawsze mówił: „...bo ty jesteś moim muzycznym dzieckiem, a wnuczką prof. Włodzimierza Kaczmara...”. Profesor Śmietana był na spektaklu, kiedy śpiewałam z Moniką w „Strasznym Dworze”. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie po spektaklu i Profesor powiewdział: „Mam zdjęcie z moim dzieckiem i z wnuczką”. To było bardzo piękne i bardzo wzruszające, bo rzadko się zdarza, że staję na scenie ze swoim absolwentem i razem muzykujemy.
Mam nadzieję, że jeśli trafi do Państwa rąk płyta „Per Due Donne”, to na pewno ten „wspólny mianownik brzmienia” i naszą wspólną drogę usłyszą Państwo na płycie – spoistość, wspólne myślenie, które sprawia, że stajemy się jednym organizmem. Osiągnięcie takiego efektu jest trudne do przecenienie i ogromnie się cieszę, że udało się tak ambitny projekt z Orkiestrą Opery Krakowskiej pod dyrekcją maestro Tomasza Tokarczyka zrealizować.

        Kilka razy słuchałam tej płyty, ostatnio wczoraj i będę jej jeszcze wiele razy słuchać, bo są na niej zamieszczone świetne duety zestawione w sposób mistrzowski – myślę, że długo zastanawiali się Państwo w gronie realizatorów i wykonawców, w jakiej kolejności mają te utwory pojawić się na krążku.

        To prawda, nagrania trwały dość długo, ale nie było decyzji podejmowanych pochopnie. Wspaniała firma fonograficzna DUX podjęła się realizacji tego zlecenia i uważam, że efekt końcowy jest co najmniej zadowalający, a nawet bardzo dobry.
Proszę popatrzeć na wydawnictwo – mój przyjaciel, Pan Piotr Suchodolski, którego serdecznie pozdrawiam, zrobił piękną, unikatową okładkę. Jestem szczęśliwa, że tak wybitny rzeźbiarz i fotografik zajął się edycją naszej płyty, bo jest ona pod każdym względem szczególna: kobieca, nowoczesna, zawiera wiele pięknych zdjęć – od bardzo współczesnego języka artystycznego aż po zdjęcia tradycyjne. Książeczka do płyty jest opowieścią o naszej relacji. Zamieszczone są także tłumaczenia, bo płyta jest dwujęzyczna, polska i angielska. Jeśli mamy czas, możemy usiąść w fotelu, przy lampce jakiegoś wykwintnego trunku i zagłębić się w treść . Pani Monika Korybalska zrobiła bardzo dobre tłumaczenia wszystkich utworów, które znalazły się na płycie. Gorąco polecam to wydawnictwo, bo może ono być także pięknym prezentem.

        Rzadko spotyka się płyty w wykonaniu solisty, czy duetu z towarzyszeniem dużej orkiestry.

        Owszem, wydanie tego typu albumu, tak bogatego i zróżnicowanego repertuaru z orkiestrą operową, jest naprawdę w tej chwili czymś ekskluzywnym. Tym bardziej się cieszę, że w wyniku Nagrody Województwa Małopolskiego „ Ars Quaerendi”, przyznawanej za wybitne działania na rzecz rozwoju i promocji kultury, wyłącznie w relacji „ mistrz i uczeń”, taką nagrodą zostałyśmy uhonorowane. Bardzo jesteśmy z tego powodu szczęśliwe i dumne, bo ta płyta jest dowodem naszej wieloletniej pracy i w tym miejscu chcę podkreślić, że nie tylko mistrza, bo jeśli mistrz nie ma ucznia, to nie jest mistrzem. Podobnie jak ja nie mogę być artystką bez relacji z publicznością. To są dwa pierwiastki, które się muszą uzupełniać. Zawsze to podkreślam, że nie byłabym taką artystką, jaką jestem, gdyby nie moi uczniowie. Każdy kolejny uczeń dokłada jakiś element do techniki, do wyrazu artystycznego. To jest niezwykle inspirujące, kiedy przychodzi mi rozwiązać jakiś problem techniczny w głosie mojego studenta i natychmiast muszę wymyślić, jak go rozwiązać i jak to wytłumaczyć drugiej osobie. To wymaga nieustannej pracy i autorefleksji – po prostu, zamiast ćwiczyć sama, godzinami ćwiczę z drugą osobą. Wymaga to ogromnego zaangażowania, bo można bezmyślnie ćwiczyć, ale uczyć bezmyślnie się nie da – zwłaszcza śpiewu. Mówiłam już, że polscy muzycy nie powinni mieć powodów do kompleksów, ale to samo dotyczy pedagogiki. Nasi studenci - wokaliści należą do światowej czołówki, zdobywają nagrody na wielu konkursach, otrzymują angaże w licznych teatrach, co jest najlepszym miernikiem nauczania. Mamy wiele wspaniale rozwijających się karier na rynku międzynarodowym, ale nie tylko my jeździmy za granicę – także wielu śpiewaków chce występować w Polsce i są to zarówno artyści ze Wschodu, jak i z Zachodu. Z naszymi teatrami operowymi chcą współpracować także zagraniczni dyrygenci i reżyserzy. Dzięki temu dialogowi, poziom wykonawstwa jest coraz wyższy, chociaż zawsze mieliśmy wielkie tradycje, które kontynuujemy i staramy się nie tylko czerpać ze świata, ale także dawać to, co mamy najlepszego. Uważam, że to jest piękne.

        Jeszcze w tym sezonie możemy się udać do Krakowa na świetne premiery z udziałem Pani i Pani wychowanków. Może także niedługo przyjedzie Pani do Rzeszowa?

        Będzie mi bardzo miło, bo zawsze z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Rzeszowa. Uwielbiam pracować z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, wykonujemy różne rodzaje muzyki. Uważam, że śpiewak powinien wykonywać nie tylko repertuar operowy, ale także utwory oratoryjne i pieśni. Moim najnowszym „dzieckiem” jest cykl koncertów w Operze Krakowskiej, bo jestem szefem muzycznym całego cyklu koncertów poświęconych pieśni. W ubiegłym roku było tych koncertów sześć – od koncertów z orkiestrą, po kameralne m.in. w Komorze Jana Haluszki w Kopalni Soli w Wieliczce. Wprawdzie nie jest to zbyt duża komora, bo mieści niewiele ponad 200 osób, ale miejsce jest magiczne, ze świetną akustyką.

        Najważniejsze, że sale są wypełnione publicznością. Do Opery Krakowskiej trzeba kupować bilety z dużym wyprzedzeniem, najlepiej tuż po rozpoczęciu sprzedaży i tak jest w wielu teatrach operowych w Polsce.

        W ostatnich latach obserwujemy absolutny boom na operę, co nas bardzo cieszy. Dzieje się tak dzięki świadomości publiczności, że jest to bardzo ekskluzywna sztuka, bo przy wielkich produkcjach wymaga wielu wykonawców – balet, chór, orkiestra, soliści – to musi kosztować i daje efekt spektakularny, ale jest ogromne zainteresowanie publiczności i staramy się, aby ją w pełni zadowolić. Bardzo dbamy o najwyższy poziom, staramy się aby było jak najwięcej premier – ostatnio w Krakowie wielkim zainteresowaniem cieszy się „Norma”, a wiadomo, że po ten tytuł sięgają najlepsze teatry na świecie, niedługo będą „Pajace” i „Gianni Schicchi” – dwie słynne jednoaktówki, następnie „Anna Bolena”, a jeszcze w kwietniu czeka nas „Carmina Burana” – słynna kantata sceniczna, którą wystawiamy w wersji baletowo-operowej. To dzieło wykonywane jest także często w filharmoniach oraz podczas koncertów plenerowych i uwielbiane jest nawet przez osoby, które nie przepadają za muzyką poważną, bo chociaż trudno w to uwierzyć, takie osoby też są, ale na „Carmina Burana” przyjdą . Ten tytuł dyrekcja Opery Krakowskiej postanowiła włączyć do repertuaru w wersji baletowo – operowej. Niedługo po „Carmina Burana”, w repertuarze naszej opery pojawi się wspomniana „Anna Bolena” . Na płycie, o której mówiłyśmy, na finał jest wielka scena konfrontacji Anny Boleny i Giovanny Seymour. Przygotowuję tę rolę, bardzo trudną zarówno wokalnie, jak i aktorsko – mam nadzieję, że także na scenie zaśpiewam razem z Moniką Korybalską , a na razie proszę posłuchać nagrania tej wielkiej sceny konfrontacji z płyty - jak wielkie emocje są w tej muzyce.

        Jak już podkreślałyśmy, zainteresowanie publiczności operą jest ogromne i można by było zaplanować co najmniej podwójną ilość spektakli, ale to chyba nie jest możliwe.

         Często mamy wyrzuty sumienia, że nie wszystkie osoby, które chcą zobaczyć spektakl, mogą kupić bilety , ale niestety my nie możemy nic zmienić. Zawsze dyrektorzy zabiegają o jak największe budżety w urzędach marszałkowskich, więcej pieniędzy przekłada się na większą ilość spektakli. Jednak jak jest pond 100 wykonawców na scenie, to nie może się taki spektakl zbilansować. Na całym świecie sztuka operowa jest sztuką ekskluzywną, która utrzymuje się z dotacji mecenasów i sponsorów, ponieważ inaczej bilety musiałyby być bardzo drogie. Może nie wypada mówić tyle o pieniądzach, ale chcę uświadomić Państwu, że w przypadku oper do honorariów artystów dochodzi wiele innych kosztów: tantiemy za edycje nutowe i prawa wykonawcze w przypadku XX wiecznych oper, kostiumy, scenografia i mnóstwo różnych innych kosztów, ale na szczęście zawsze jakieś środki są. Najpiękniejsze jest to, że inwestuje się w sztukę, która nie daje wymiernego efektu, czasem jedynie można wziąć do ręki płytę. W naszą sztukę nie można zainwestować - tak jak w obraz lub jakieś dzieło wykonane przez jubilera. Nasze piękne dźwięki możemy dać Państwu jedynie do serc i do uszu podczas spektaklu. Nie można dać swoim wnukom pięknych dźwięków oprawionych w kryształ. To jest ulotny rodzaj sztuki, bo nasze najpiękniejsze dźwięki trwają sekundę, dwie, pięć... , a potem odchodzą. Tak samo jest z karierą śpiewaka, która w pewnym momencie się dopełnia - przychodzi czas na inny etap życia i musimy się z nią rozstać.

        Wówczas pozostaje spełnianie się w inny sposób, poprzez przekazywanie swoich doświadczeń kolejnemu pokoleniu. Nie wiem także, czy już powinna Pani myśleć o takich sprawach, bo przecież Pani kariera rozpoczęła się w XXI wieku i dopiero na dobre rozkwitła.

        Często patrzę daleko w przyszłość, ponieważ widzę, jaki to jest trudny problem. Scena to jest narkotyk, który wprawdzie nie powoduje wielkich szkód w organizmie, ale bardzo się od sceny uzależniamy i niezwykle boleśnie przeżywamy moment, w którym jednak trzeba z niej zejść albo chociaż częściowo ustąpić pola, aby dać szanse młodym śpiewakom. Od ponad dekady w Operze Krakowskiej (i nie tylko), są mi powierzane pierwszoplanowe partie, co jest dla mnie wielkim zaszczytem i jestem z tego powodu szczęśliwa, natomiast jestem przekonana, że kiedyś może za 10 lat, za kilkanaście, lub nawet wcześniej - tego nikt nie wie oprócz Pana Boga, nie będę już mogła występować na scenie, i uważam, że trzeba o tym myśleć i trzeba się na ten moment przygotować.
To, co nas absolutnie determinuje, to jest prawda. Dopóki to, co robimy, jest na wysokim poziomie i my w prawdzie sami z sobą możemy dać możliwość pokazania  tego – wtedy jest wszystko w porządku. Kiedy w tej prawdzie nie jesteśmy, to uważam, że nie mamy do czynienia ze sztuką. Musi być prawda w przekonaniach i prawda w jakości naszego wykonania.
Miałam przypadek, kiedy ze względu na moje przekonania i moje sumienie, nie wystąpiłam w spektaklu, bo nie mogłabym w nim uczestniczyć, ponieważ nie byłoby to prawdziwe. Uważam, że prawda jest jednym z wyróżników prawdziwego artysty.

Z Panią dr hab. Katarzyną Oleś - Blachą - sopran koloraturowy, solistką Opery Krakowskiej i pedagogiem na Wydziale Wokalno – Aktorskim w Akademii Muzycznej w Krakowie rozmawiała Zofia Stopińska 9 lutego 2018 roku w Rzeszowie.

 Trzeba podkreślić, że wszystkie arie o których pani Katarzyna Oleś - Blacha wspominała w rozmowie, wykonane zostały podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej w sposób mistrzowski zarówno przez solistkę, jak i orkiestrę pod batutą maestro Davida Gimeneza. Świetnie także zabrzmiały utwory Manuela de Falli i Mikołaja Rimskiego - Korsakowa w drugiej części wieczoru, w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Nic dziwnego, że zarówno po pierwszej jak i po drugiej części koncertu, zachwycona publiczność bardzo długo oklaskiwała wykonawców. Ten wspaniały wieczór pozostanie na długo w pamięci i sercach wszystkich, którzy w nim uczestniczyli.

 

Narodziłam się po to, aby śpiewać

         W różnych ośrodkach muzycznych na świecie działa wielu Polaków, którzy po ukończeniu studiów wyjechali doskonalić swoje umiejętności za granicą albo zdecydowali się na zagraniczne studia. Dzięki wielkiemu talentowi i wytężonej pracy udało im się zrobić światowe kariery, cieszą się zasłużoną sławą i z wielkim powodzeniem występują na całym świecie, natomiast w Polsce występują bardzo rzadko. Do grona takich Artystów należy Pani Dominika Zamara – świetna sopranistka mieszkająca na stałe we Włoszech, a występująca na całym świecie. Chcemy Państwo przedstawić tę Artystkę z nadzieją, że w najbliższych latach często będziemy mogli podziwiać urodę Jej głosu również w Polsce.

        Zofia Stopińska: Urodziła się Pani we Wrocławiu, gdzie także rozpoczęła Pani naukę muzyki. Sama Pani chciała uczyć się grać, czy rodzice Panią zachęcali?

        Dominika Zamara: Odkąd pamiętam, w moim rodzinnym domu zawsze gościła Muzyka i Sztuka. Dziadek był organistą i dlatego zachęcał mnie do gry na fortepianie, ale ja narodziłam się po to, aby śpiewać i robiłam to, odkąd pamiętam. Szybko odkryłam także, jak wielka jest magia Muzyki i jak wiele emocji wywołuje mój głos. Ludzie się wzruszali, płakali albo radowali swoje dusze, kiedy słuchali mojego śpiewu. Tak jest do dzisiaj. Ten niezwykły Dar otrzymałam z Niebios.

        Kto z rodziny wspierał Panią najbardziej, kiedy okazało się, że ma Pani piękny głos, który należy rozwijać?

        Moim „Aniołem” był dziadek Stanisław, który odkrył mój głos i wspierał mnie w pierwszych krokach mojego rozwoju artystycznego. Jestem również bardzo wdzięczna mojej Mamie Krystynie, iż zawsze wspierała mnie w mojej pasji artystycznej i wpajała we mnie ducha ambicji i profesjonalizmu.
W wieku 16-stu lat rozpoczęłam naukę śpiewu solowego w Szkole Muzycznej II stopnia na Wydziale Wokalnym we Wrocławiu. Trafiłam do klasy Pani Profesor Hanny Celejewskiej, która stwierdziła, że mam wyjątkowy, bardzo piękny głos sopranowy i rozpoczęła pracę nad jego emisją. Dzięki Pani Profesor Celejewskiej pokochałam śpiew operowy – w szczególności Bel Canto i Weryzm.

        Ukończyła Pani z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, na Wydziale Wokalnym w klasie prof. Barbary Ewy Werner. Wybrała sobie Pani pedagoga, czy po prostu skierowano Panią do klasy prof. Werner?

        Pani prof. Barbara Ewa Werner to wybitny pedagog o ogromnej wiedzy na temat estetyki wokalnej. Mogę ją nazwać „skarbnicą wiedzy” w dziedzinie literatury wokalnej. Bardzo chciałam studiować u Pani Profesor Werner i to marzenie się spełniło. Podczas studiów nauczyłam się pracować bardzo efektywnie i kończąc je miałam już opracowanych wiele partii solowych z repertuaru operowego, oratoryjnego oraz utworów z gatunku liryki wokalnej. Bardzo mi to pomogło i zaowocowało w przyszłości, gdyż obecnie śpiewam na całym świecie różnorodny repertuar – od baroku po muzykę współczesną i nie mam najmniejszego problemu z szybkim opanowaniem repertuaru z różnych epok. Z metod pracy, których nauczyła mnie Pani Profesor Barbara Ewa Werner, korzystam do dzisiaj.

        Jak to się stało, że po studiach we Wrocławiu mogła Pani doskonalić swoje umiejętności w Weronie pod okiem wybitnych mistrzów?

        Na ostatnim roku studiów w Akademii Muzycznej we Wrocławiu otrzymałam roczne stypendium w prestiżowym Konserwatorium w Veronie. Włochy to kolebka Opery i uważam, iż każdy śpiewak operowy powinien szkolić głos we Włoszech u wybitnych mistrzów bel canta. Miałam ogromne szczęście, że mój głos bardzo się spodobał Maestro Enrico De Mori – wybitnemu dyrygentowi z Teatro alla Scala w Mediolanie, który pracował z samą Marią Callas. Pod jego kierunkiem doskonaliłam swoje umiejętności wokalne oraz uczyłam się nowych partii operowych. To była bardzo wymagająca szkoła, ale bardzo wiele się nauczyłam i wkrótce zadebiutowałam pod batutą Maestro De Mori, a później zapraszał mnie wielokrotnie do udziału we wspaniałych koncertach z jego orkiestrą w Veronie. Pod batutą Enrico De Mori śpiewałam także partię Mimi w operze „Cyganeria” Giacomo Pucciniego w Padwie.

        Czas przeznaczony na stypendium szybko minął, napływały propozycje koncertowe i pozostała Pani we Włoszech.

        Tak, otrzymałam bardzo dużo propozycji pracy jako solista we Włoszech. Współpracowałam z kilkoma Impresariatami Artystycznymi i zaczęłam koncertować we wszystkich ważnych miastach włoskich, otrzymując bardzo dobre recenzje. Przez prasę włoską zostałam nazwana „soprano eccezionale”, co oznacza sopran wybitny. Zaczęłam otrzymywać także propozycje zagranicznych tournée (poza terenem Włoch). Wystąpiłam w Czarnogórze (w byłej Jugosławii) w Teatrze Narodowym w obecności Pana Prezydenta Czarnogóry. Koncert był transmitowany przez telewizję publiczną. Wspomniany już debiut w Padwie w roli Mimi w „Cyganerii” Pucciniego zaowocował następną ważna propozycją w premierze włoskiej opery „Il Tramonto Coronaro” w Teatro Olimpico w Vicenzy oraz w roli Rozyny w „Cyruliku Sewilskim” w Treviso pod dyrekcją Maestra Paolo Fumei.
Równolegle występowałam w wielu koncertach muzyki sakralnej oraz oratoryjnej we Włoszech. Nagrałam „Laudate Pueri” oraz „Gloria” Vivaldiego dla Telewizji w Cremonie, a także motet „Exultate Jubilate” na sopran i orkiestrę Mozarta. Zostało również wydane DVD, za które otrzymałam nagrodę od Stradivari w Cremonie za wybitną interpretację dzieł Vivaldiego i Mozarta.

         Ma Pani w repertuarze bardzo dużo utworów, zarówno operowych, jak i oratoryjno-kantatowych, stąd proszę wymienić tylko te, które wykonuje Pani najczęściej.

        Wykonuję bardzo dużo oper Mozarta, a najczęściej chyba „Wesele Figara”, w którym śpiewam zarówno partie Zuzanny, jak i Hrabiny. We Włoszech śpiewałam partię Hrabiny, natomiast w Stanach Zjednoczonych śpiewałam partię Zuzanny z New Jersey Baroque Orchestra pod dyrekcją Maestro Roberta W. Butts. Bardzo często występuję w operze Mozarta „Don Giovanni” i mogę śpiewać również dwie partie: Zerliny oraz Donny Elviry. Niedawno w Turynie śpiewałam w pierwszej operze Mozarta „Bastien und Bastienne”, a wkrótce wystąpię w operze „Cosi fan tutte” w roli Fiordiligi. Śpiewam sporo bel canta włoskiego, np. opera „La Cambiale di Matrimonio” Rossiniego pod dyrekcją Maestro Daniele Anselmi w Mantui.
        W zeszłym roku miałam przyjemność zadebiutować w partii sopranowej w „Magnificat” Vivaldiego we Włoszech pod dyrekcją Maestro Paolo Fumei. Śpiewałam również w „Stworzeniu Świata” Haydna w Chicago pod dyrekcją wybitnego dyrygenta Teatro Colon Maestro Glenna Blocka.
        We Włoszech zapraszana jestem często do wykonania partii solowych w „Mszy Koronacyjnej” Mozarta oraz w „Stabat Mater” zarówno Pergolesiego, jak i Rossiniego. Jestem gościem wielu międzynarodowych festiwali operowych oraz muzyki klasycznej. Co roku jestem zapraszana na Festiwal Muzyki Sakralnej we Francji oraz na Festiwal Cracovia Sacra.

        Czy ma Pani w repertuarze utwory polskich kompozytorów?

        Oczywiście. Uwielbiam promować muzykę polskich kompozytorów na całym świecie. Niedawno nagrałam płytę ze wszystkimi pieśniami Fryderyka Chopina oraz kilka pieśni Stanisława Moniuszki i Ignacego Jana Paderewskiego. W tych nagraniach towarzyszył mi włoski pianista Franco Moro. Wkrótce mamy kręcić teledysk do pięknej pieśni Moniuszki zatytułowanej „Sen”, która ma być promowana we włoskiej telewizji.
        W zeszłym roku wykonaliśmy recital z muzyką polskich kompozytorów: Chopina, Moniuszki, Karłowicza i Paderewskiego w Teatro San Carlino w mieście Brescia. Recital ten był również transmitowany przez włoską telewizję. W Meksyku w Sali Manuel Ponce – najbardziej prestiżowej Filharmonii w Ameryce Środkowej wraz z wybitnym pianistą meksykańskim Alejandro Barranonem wykonaliśmy cykl pieśni Karłowicza i Chopina, które meksykańska publiczność przyjęła z ogromnym entuzjazmem.W tym roku planuję w Turynie wykonać recitale z pieśniami i ariami Moniuszki. Wraz z Panem Aleksandrem Czajkowskim-Ładyszem – wybitnym polskim basem, planujemy promować twórczość Stanisława Moniuszki we Włoszech.
W zeszłym roku otworzyłam Festiwal Chopin Forever w San Gemini, organizowany przez Panią Joannę Mrugalską, która propaguje polską kulturę we Włoszech. Jej wspaniały festiwal w San Gemini cieszy się ogromnym powodzeniem.

        Prowadzi Pani bardzo ożywiona działalność artystyczną. Czy może Pani wymienić te najważniejsze wydarzenia, które w sposób istotny wpłynęły na Pani karierę lub osobowość?

        Koncertuję na całym świecie: w całej Europie, w Chinach, Korei, Meksyku i bardzo często w Stanach Zjednoczonych. Każdy koncert lub opera są dla mnie bardzo ważne i za każdym razem wkładam całą dusze w interpretację pięknej muzyki. Bardzo miło wspominam koncert w New Yorku w Lincoln Center, gdzie zaśpiewałam ze 130-osobową międzynarodową orkiestrą symfoniczną. Plakaty z moim zdjęciem były w całym New Yorku. To ogromny zaszczyt i wyróżnienie. Z wielkim sentymentem wspominam koncerty w Korei, w Busan i Seulu, pod dyrekcją Maestro Daniela Parka. Koreańska publiczność kocha operę i z ogromnym entuzjazmem przyjęła moje koncerty.
Oratorium „Stworzenie Świata” Haydna w Chicago pod dyrekcją Maestro Gleena Blocka również pozostanie w moim sercu na zawsze.

       Pani talent, piękny głos i osiągnięcia artystyczne są wysoko oceniane, o czym świadczą liczne nagrody i wyróżnienia. Proszę wymienić te, które Pani najbardziej ceni.

        Ważnym wyróżnieniem jest dla mnie nagroda przyznana przez Stradivari w Cremonie za moje DVD z muzyką Vivaldiego i Mozarta. W zeszłym roku otrzymałam tytuł Polki Roku we Włoszech za wybitne osiągnięcia w kategorii kultura i sztuka. Otrzymałam również wspaniały tytuł Ambasadora Kultury Polskiej i Włoskiej przyznany przez Towarzystwo Polsko-Włoskie w Bydgoszczy. Dziękuję z całego serca cudownym kobietom propagującym Kulturę – Pani Eli Renzetti i Pani Grażynie Ciemniak.

        Jak rozwijać głos i jak o niego dbać?

        Głos to żywy i bardzo delikatny instrument, który nosimy w sobie. Jest uzależniony od naszego stanu fizycznego, psychicznego oraz duchowego. Oczywiście należy prowadzić tzw. zdrowy tryb życia. Ja po części go prowadzę, a na pewno w sferze odżywiania się. Jestem od wielu lat wegetarianką i moją główną kuchnią jest kuchnia włoska, gdzie wszystkie składniki są z „najwyższej półki”. Nie jem fast foodów, chleba, nie piję mleka. Bardzo dużo chodzę i czasem ćwiczę, gdyż dobra forma fizyczna ogromnie wpływa na mój głos. Unikam bardzo ciepłych i bardzo zimnych napojów. Prawie nie piję alkoholu. Najważniejszy jednak jest sen i dlatego w dniu spektaklu lub koncertu, jeśli to jest możliwe, wstaję późno i wtedy mój głos ma piękny blask i świeżość.

        Czy ma Pani zaufaną osobę, może nauczyciela, do którego może Pani pojechać i poprosić o radę w różnych sprawach dotyczących sztuki wokalnej?

        Oczywiście. My śpiewacy, podobnie jak sportowcy, mamy swojego trenera wokalnego w trakcie trwania kariery. Moim wspaniałym Maestro jest Maestro Anselmi, do którego zawsze jadę, gdy potrzebuję przygotować nową partię. Bardzo mi w tym pomaga. Profesja śpiewaka, to profesja która wymaga ciągłego rozwoju, ćwiczeń oraz procy nad nowym repertuarem. Ja śpiewam w 10 różnych językach, dlatego dużo pracy i czasu pochłania nauczenie się repertuaru na pamięć.

        Artysta na scenie musi nie tylko pięknie i elegancko wyglądać, ale wszelkie troski dnia codziennego pozostawić w garderobie – czy to łatwe?

        Znakomite pytanie. My artyści bardzo często jesteśmy istotami niezwykle wrażliwymi, wręcz nadwrażliwymi i cierpimy często z powodów nawet dla innych błahych. Nasza percepcja jest zupełnie inna. Posiadamy inne wartości. Dla mnie najważniejszą wartością jest Sztuka i poświęcam się jej absolutnie. Wszystko podporządkowuję sztuce. Gdy wchodzimy jednak na scenę, liczy się tylko postać, którą interpretujemy. Następuje absolutna transformacja w środku naszej duszy, zatem jest to metafizyczne.

        Dzieli się Pani swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi osobami, które pragną zostać śpiewakami. Lubi Pani tę pracę?

        Od kilku lat jestem docentem śpiewu solowego na włoskiej Akademii Muzycznej. Powiem szczerze, iż to zajęcie zaczyna podobać mi się coraz mniej. Nie mam czasu, aby oddać swoją duszę nauczaniu. Najważniejsza jest dla mnie scena, stąd jestem często w tournée i nie mogę poświęcić zbyt dużo czasu młodym śpiewakom. Poza tym dzisiejsza młodzież nie jest już tak oddana Sztuce jak moje pokolenie, gdzie rzeczywiście poświęcało się wszystko Sztuce i stawiało się wszystko na jedną kartę. Młodzi ludzie chcą szybko zrobić karierę bez żadnego poświęcenia się... Niestety, negatywnym czynnikiem są te wszystkie Talent Show, które promują wzorzec muzyka amatora z ulicy, który nagle osiąga sukces... Są to często osoby bez żadnej techniki oraz przygotowania muzycznego. Sam talent nie wystarczy. Należy ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć...

        Często przyjeżdża Pani do Polski prywatnie – w odwiedziny do rodziny lub turystycznie?

        Staram się przyjeżdżać, kiedy tylko mogę, gdyż Polska to moja Ojczyzna, kocham ją i niezwykle za nią tęsknię. Pracuję bardzo dużo i śpiewam na całym świecie, dlatego nie jest łatwo znaleźć wolne terminy.

        Dopiero kilka tygodni 2018 roku za nami, pewnie Pani kalendarz koncertowy jest już wypełniony. Czy zaśpiewa Pani dla polskiej publiczności?

        Obiecuję, iż zaśpiewam dla polskiej publiczności kilka razy w tym roku.
Proszę śledzić moją stronę internetową: www.dominikazamara.eu , tam wkrótce ukażą się wszelkie informacje...

Z Panią Dominiką Zamarą – znakomita polską śpiewaczka zamieszkałą na stałe we Włoszech, a koncertującą na całym świecie rozmawiała Zofia Stopińska 10 lutego 2018 roku.

Reżyserowanie jest moją wielką pasją

Druga część sezonu artystycznego w Filharmonii Podkarpackiej rozpoczyna się spektaklem operowym – 3 lutego wystawiona zostanie opera „Eugeniusz OnieginPiotra Czajkowskiego, w wykonaniu Solistów i Chóru Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Całością dyrygował będzie Rafał Janiak, a reżyserem spektaklu jest prof. Ryszard Cieśla – baryton, solista Teatru Wielkiego Opery Narodowej, Dziekan Wydziału Wokalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, Dyrektor Artystyczny Filharmonii im. Romualda Traugutta, reżyser wielu spektakli i widowisk muzycznych.

         Zofia Stopińska: Z Panem prof. Ryszardem Cieślą rozmawiamy przed próbą generalną. Jak przebiega współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, która w spektaklach operowych występuje dość rzadko?

        Ryszard Cieśla: Oczywiście, jest to duże wyzwanie dla orkiestry symfonicznej, dlatego, że materia spektaklu jest inna niż koncertu i jest dużo więcej grania. Muzycy po dwóch aktach w operze czteroaktowej są zdziwieni, bo tyle czasu zajmuje im wykonanie pełnego koncertu, a tu jest dopiero połowa dzieła wykonana. Opera ma także swoje tradycje wykonawcze. Organizacja spektaklu jest rozbita na dużo większą przestrzeń i to nie jest tylko przestrzeń muzyczna, ale także przestrzeń teatru. Orkiestra siedząca w kanale musi słuchać solistów, musi „wejść w spektakl” i dlatego cały proces przygotowania także się wydłuża. Ponadto plany akustyczne układają się zupełnie inaczej. Tego wszystkiego trzeba się nauczyć, ale sprawni zawodowi muzycy są w stanie to wszystko opanować i pięknie wykonać.
        Jestem z drugim spektaklem w Filharmonii Podkarpackiej i chcę podkreślić, że zarówno orkiestra, jak i zespół techniczny potrzebny do przygotowania sceny już wie, co to jest teatr muzyczny i pracuje z zapałem, wszystkie elementy zaczynają funkcjonować jak w normalnym teatrze operowym – to już jest przyjemność pracy.
Przyjechałem z „Eugeniuszem Onieginem” – chyba najpiękniejszą operą Piotra Czajkowskiego i przywiozłem studentów Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Kilkanaście lat temu, jak pierwszy raz zostałem dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego, to postanowiłem rozbudować część artystyczną, szczególnie operową działalność naszej uczelni. 

        Wkrótce będziemy mieli wyjątkowe wydarzenia, bo w drugiej połowie lutego, w ciągu siedmiu dni Wydział będzie miał trzy różne spektakle, w trzech różnych miejscach. Wznawiamy „Eugeniusz Oniegina” (premiera odbyła się w styczniu ubiegłego roku w Teatrze Wielkim w Warszawie), a teraz (21 lutego) wracamy z tym spektaklem, ale z innymi solistami. Dwa dni później wystawiamy „Sprzedana narzeczoną” w Kielcach we współpracy z Filharmonia Świętokrzyską, a cztery dni później mamy spektakl „Cosi fan tutte” we współpracy z Warszawską Operą Kameralną. Trzy różne spektakle, w różnych miejscach, prawie w tym samym czasie – dobrze, że mamy dużo studentów, którzy z powodzeniem mogą już śpiewać partie solowe. To jest wyjątkowa sytuacja i nie ma takiego drugiego Wydziału w Polsce.

        W porównaniu z wymienionymi operami, „Eugeniusz Oniegin” to najdłuższa i najtrudniejsza opera.

        To także mój najdroższy spektakl, wymagający sporych środków finansowych, bo opieramy się na historycznych kostiumach, a jeden kosztuje ponad 2 tysiące złotych. Chór liczy ponad trzydzieści osób, solistów jest dziesięciu i mają po kilka kostiumów. Koszty są duże, ale udało nam się ponad 100 tysięcy złotych zebrać od sponsorów – melomanów, spotkaliśmy się z wielką życzliwością władz Uniwersytetu i dlatego możemy wystawić „Eugeniusza Oniegina” bardzo okazale. Organizując pełnowymiarowe spektakle, udało mi się przekonać władze uczelni, że opera jest świetną formą do prezentacji spektrum wykonawczego całej uczelni. Do Rzeszowa przywiozłem tylko solistów i chór złożony ze studentów, a jak wrócimy do Warszawy i będziemy mieli wznowienie w Operze Warszawskiej, to wystąpi jeszcze orkiestra studencka. To będzie pierwszy spektakl w wykonaniu samych studentów Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, bo wcześniej występowaliśmy w różnych koprodukcjach.

        Chyba wszyscy – zarówno władze uczelni, jak i studenci biorący udział w spektaklu doceniają, jakie to ważne wydarzenie i jak dużo można się nauczyć biorąc udział w przygotowaniach i występach.

        To prawda i od razu podam przykład. W 2011 roku, czyli siedem lat temu, przygotowywaliśmy „Cosi fan tutte” – pierwszy spektakl na uczelni ze studentami – z tego składu Tomek Kumięga (baryton) śpiewa dzisiaj w Paryżu, Elwira Janasik śpiewa w Polsce i za granicą. Później robiłem „Don Giovanniego” i śpiewający wówczas partie solowe Hubert Zapiór jest w Nowym Jorku, Paweł Konik także był w Nowym Jorku, z tego, co słyszałem, będzie miał wkrótce premierę „Cosi fan tutte” w Szczecinie, a wszyscy pierwsze szlify zdobywali występując w spektaklach u mnie. Mam nadzieję, że kolejni wykonawcy także będą mieli szczęście i ostrogi zdobyte w spektaklach studenckich dadzą im szanse „wybicia się”. Studenci uczą się przede wszystkim w klasach, ale na scenie mają szanse zweryfikować swoje umiejętności – one muszą ulec zintegrowaniu i muszą się przełożyć na narzędzia, które służą w produkowaniu kształtu artystycznego fascynującego, tego, który porywa – postaci scenicznej. Jeżeli to się dokona, to oznacza, że ta edukacja miała sens, a jeżeli nie – to traci rację bytu. Nie ma lepszego narzędzia do integracji i sprawdzenia, czy to wszystko się składa razem w całość, od sceny – żywa scena operowa. Dlatego zabiegam nie tylko o jednorazowe wystawienie opery przez studentów, ale także o powtarzalność, bo premiera dla solisty jest wydarzeniem, podczas którego jest „na adrenalinie” i działają ogromne emocje. Nawet podczas bardzo udanej premiery nie do końca solista jest świadom swoich wszystkich poczynań na scenie, ale jak się to robi po raz kolejny, to wtedy ma czas na wyciągnięcie pewnych wniosków, co zrobić, aby jego kreacja była równie wiarygodna, równie piękna, równie wzruszająca dla tych, którzy przyjdą na spektakl. To jest sens tej edukacji. Bardzo się cieszę, że współpraca z Filharmonią Podkarpacką mi to umożliwia.

        Spotykamy się w Rzeszowie – mieście Pana dzieciństwa (chociaż urodził się Pan w pobliskim Tyczynie) – bo tutaj ukończył Pan szkołę podstawową i średnią, a także rozpoczął Pan naukę muzyki. Miał Pan być skrzypkiem.

        Rozpoczynałem muzyczną edukację od nauki gry na skrzypcach. Znany działacz muzyczny i znajomy mojej Rodziny – pan dyrektor Edward Sondej zauważył mój słuch muzyczny i namówił rodziców, aby posłali mnie do szkoły muzycznej, i tak się też stało. W związku z moją chorobą, na przełomie szkoły podstawowej i liceum, musiałem przerwać naukę w szkole muzycznej, ale później jak wróciłem do szkoły muzycznej, to kontynuując naukę gry na skrzypcach, rozpocząłem już naukę śpiewu solowego. Po pomyślnie zdanych egzaminach na Wydział Wokalny w Akademii Muzycznej w Warszawie, przerwałem naukę gry na skrzypcach. Po ukończeniu studiów zostałem solistą Teatru Wielkiego w Warszawie, później rozpocząłem współpracę z prof. Kazimierzem Pustelakiem jako jego asystent i tak to się potoczyło.

        Kilka lat temu ze zdziwieniem przeczytałam, jak dziennikarz pewnego czasopisma napisał, że w rodzinie znakomitych śpiewaków Ryszarda i Roberta Cieślów nie było tradycji muzycznych, a przecież dobrze pamiętam, że mama miała piękny głos i śpiewała w chórze parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie.

        Może osobie, która wówczas pisała, chodziło o to, że nie było zawodowych tradycji muzycznych, natomiast uzdolnienia były, bo tak jak Pani wspomniała, mama śpiewała w chórze, moim ojcem chrzestnym był Franciszek Leńczyk - organista z Tyczyna, tam często wchodziliśmy na chór organowy i jako mały chłopiec słuchałem pięknie śpiewającej mamy. Nie było muzycznych tradycji zawodowych, ale talenty muzyczne w genach były.

        W czasie studiów Pana mistrzem był pan prof. Roman Węgrzyn?

        Nie tylko, bo uczelnia zmieniała mi pedagogów i nie miałem na to wpływu, ale do dyplomu przygotowywałem się i ukończyłem studia w klasie prof. Romana Węgrzyna. Później, kiedy już byłem solistą Teatru Wielkiego, nawiązałem współpracę artystyczną, dla mnie najcenniejszą, z prof. Kazimierzem Pustelakiem. Byłem pod jego opieką artystyczną, bo potrzebowałem tego do dalszego rozwoju, a po latach prof. Pustelak zaprosił mnie na uczelnię jako swego asystenta i w ten sposób rozpoczęła się moja kariera dydaktyczna. Po latach zostałem dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego.

        Pamiętam także, że przez pewien czas był Pan członkiem zespołu „Bornus Consort”, będąc przez cały czas solistą Teatru Wielkiego.

        Solistą Teatru wielkiego jestem od 1983 roku do dziś – co prawda ostatnio już sporadycznie tam występuję, natomiast z „Bornus Consort” rozpocząłem współpracę w 1982 roku i trwało to cztery lata. To był najpiękniejszy okres tego zespołu, bardzo często byliśmy zapraszani na występy zagraniczne, zjeździliśmy całą Europę z misterium średniowiecznym „Ludus Danielis”, a zwieńczeniem tej międzynarodowej kariery był koncert w Musikverein w Wiedniu, który został oceniony bardzo wysoko, bo jako najlepszy koncert roku. Spektakl „Ludus Danielis” został oceniony przez śp. Jerzego Waldorffa jako najpiękniejszy spektakl muzyki dawnej, zrealizowany po II wojnie światowej, w pięknej scenografii Mariana Kołodzieja. Wkrótce bardzo rozwinęła się moja działalność solowa, a specyfika wykonawcza muzyki dawnej, śpiewanie w zespole, ograniczenie wibracji, inna artykulacja, inne frazowanie, to wszystko było sporym utrudnieniem z wykonawstwem muzyki romantycznej i postawiłem na rozwój kariery solowej.

        Niedługo po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce powstała Filharmonia im. Romualda Traugutta, założył ją pan Tadeusz Kaczyński i Pan od początku działał w tej Filharmonii, a po śmierci Tadeusza Kaczyńskiego został Pan jej szefem artystycznym.

        To piękne zdarzenie w moim życiu i cieszę się, że opatrzność tak zrządziła, iż spotkałem na swojej drodze Tadeusza Kaczyńskiego. Tadeusz był bardzo zaangażowany w organizowanie pomocy dla internowanych w stanie wojennym. Był krytykiem muzycznym, pisarzem – napisał m.in. książki o Lutosławskim i o Panufniku. Był też aktywistą i zainicjował w stanie wojennym działalność w nurcie offowym – pozaoficjalnym, mającym na celu śpiewanie pieśni patriotycznych, i tak powstała Filharmonia im. Romualda Traugutta w Warszawie. Pierwszy koncert odbył się w styczniu 1983 roku, a ja trafiłem do zespołu dwa miesiące później – w marcu i brałem już udział w drugim koncercie, podczas którego śpiewaliśmy pieśni związane z Konstytucją 3 Maja. Przez Filharmonię im. Traugutta przewinęło się ponad 200 różnych wykonawców. Współpracowali z nami m.in.: Gintrowski i Kaczmarski. Tadeusz, który zginął tragicznie w 2001 roku, zostawił testament, w którym napisał, kto ma co robić. Wyznaczył rodzaj swoistej rady nadzorczej i swoich powierników w osobach Krzysztofa Kura i mnie, zobowiązując nas do prowadzenia Filharmonii.

        Proszę wyjaśnić, skąd się wzięła nazwa – Filharmonia im. Romualda Traugutta?

        Wielokrotnie pytano Tadeusza – co Traugutt miał wspólnego z muzyką? Tadeusz nieodmiennie odpowiadał – nic albo niewiele, natomiast my mamy bardzo wiele wspólnego z Trauguttem. Miał na myśli marzenia o Polsce niepodległej i pamięć o ludziach, którzy o tę niepodległość walczyli. Tę pamięć przywoływaliśmy poprzez wykonywanie pieśni powstańczych i powstałych w okresach trudnych w naszej historii.

        Okazało się, że Filharmonia im. Traugutta potrzebna była również później, potrzebna jest dzisiaj.

        Dzisiaj już jest inaczej, ale po 1989 roku, na fali nagłego zachłyśnięcia się wolnością, dość szybko się okazało, że pieśni patriotyczne zaczęli śpiewać ci, którzy wcześniej je zwalczali, ale to trwało krótko. Później stwierdzono, że są one passè, démodè, nikomu niepotrzebne i starając się o fundusze, aby co roku przypominać rocznice powstań: listopadowego, styczniowego, warszawskiego, rocznicę odzyskania niepodległości, Insurekcji kościuszkowskiej (to jest przecież kalendarz naszej historii) – słyszeliśmy wówczas zazwyczaj: „...przecież to już nikomu nie jest potrzebne...”. To była smutna konstatacja. Na szczęście to się odwróciło i tak jak pisał Mickiewicz, że: „Naród nasz jak lawa / z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa/ Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi”. Okazało się, że ta potrzeba jest – w związku z tym te pieśni patriotyczne wróciły i są ważne, są istotne.

        Kiedyś z Panem Krzysztofem Kurem polecaliśmy gorąco bardzo cenne, ciekawie opracowane wydawnictwo – płytę CD „Pieśni Powstania Styczniowego”.

        Ta płyta ukazała się z okazji 150. rocznicy Powstania Styczniowego. Niedawno zakończyliśmy nagrania do kolejnej płyty z pieśniami patriotycznymi, która ukaże się z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Jest to już czwarta płyta, którą realizujemy we współpracy z Panem Włodzimierzem Korczem, bo na pierwszej były „Pieśni Powstania Listopadowego”, na drugiej wspomniane przez Panią „Pieśni Powstania Styczniowego”, wydaliśmy także „Pieśni Powstania Warszawskiego” i niebawem ukaże się płyta na 100-lecie odzyskania niepodległości.

        Filharmonia im. R. Traugutta wiele uwagi poświęca muzyce polskiej, a przede wszystkim pieśniom.

        Tak, bo doszliśmy do wniosku, że „ducha patriotycznego” wyraża kultywowanie muzyki polskiej. Powszechny jest pogląd na temat polskich pieśni, że są one artystyczne, ale nie „najwyższego lotu” i postanowiliśmy to zmienić. Ukonstytuowaliśmy „Festiwal Pieśni Kompozytorów Polskich”, żeby w programach koncertów znalazły się nie tylko pieśni znanych twórców: Moniuszki, Chopina, Karłowicza, Paderewskiego, ale także kompozytorów zapomnianych albo tych, którzy teraz komponują pieśni. Okazuje się, że nie znamy całej twórczości pieśniarskiej Stanisława Moniuszki, który skomponował prawie 300 utworów z tego gatunku, a znanych jest kilka – może kilkanaście. Najczęściej wykonywane są: „Prząśniczka”, „Krakowiaczek”, „Kozak”, „Stary kapral”, czy „Złota rybka”, a jest mnóstwo takich, których w życiu nie słyszeliśmy, a są równie piękne.
        Kolejnym krokiem było skonfrontowanie polskich pieśni z pieśniami kompozytorów europejskich i tak się narodził „Festiwal Pieśni Europejskiej”. Każdego roku mamy dwie odsłony – pieśń polska i pieśń europejska. Publiczność ma okazję przekonać się, że pieśni polskie są równie piękne, jak zagraniczne.

        Jak już Pan powiedział, rzadko występuje Pan na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, bo przecież jest pan Dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, a także na pewno sporo czasu i uwagi trzeba poświęcić wielu innym nurtom Pana działalności.

        Tak, muszę powiedzieć, że jest ich sporo, bo przed chwilą rozmawialiśmy o Filharmonii im. Romualda Traugutta, jestem wiceprezesem Towarzystwa Miłośników Muzyki Moniuszki. To Towarzystwo założyła śp. Maria Fołtyn, która była w początkach mojej kariery moim mecenasem, bo zapraszała mnie często do udziału w koncertach, które organizowała, a także wspierała rozwój mojej kariery w Teatrze Wielkim, bo będąc reżyserem, zapraszała mnie do swoich spektakli. Po latach zaprosiła mnie również do Towarzystwa Miłośników Muzyki Moniuszki. Podziwiałem tę wspaniałą Artystkę i dane mi było być z nią także w ostatnich jej dniach. Propagowanie twórczości Stanisława Moniuszki pozostawiła muzykom, z którymi współpracowała i już myślimy o 200. rocznicy urodzin tego kompozytora, która przypada w przyszłym roku. Pierwszy krok już zrobiłem, bo byłem w tym roku ponownie w Chicago ze „Strasznym Dworem”. W 2007 roku byłem tam po raz pierwszy z pełnym spektaklem tej opery, partie solowe śpiewali słynni polscy śpiewacy mi.in.: Romuald Tesarowicz już nieżyjący, Adam Zdunikowski i Leszek Skrla. Odnieśliśmy wówczas wielki sukces. Po dziesięciu latach pojechałem z tą samą operą, ale zabrałem tylko dwóch znakomitych śpiewaków, a resztę partii solowych wykonali studenci oraz chór w niewielkim składzie, bo zaprosiliśmy do wykonania również polonijny chór działający w Chicago i znowu odnieśliśmy wielki sukces.
        Niedawno zostałem także prezesem Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków, co wiąże się także z wieloma obowiązkami. Niedawno odbyła Ogólnopolska Konferencja Kultury – wspaniałe przedsięwzięcie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którego spirytus movens jest pani minister Wanda Zwinogrodzka. Jako prezes SPAM brałem aktywny udział w tym wydarzeniu, które zaplanowane zostało z myślą o rozpoznaniu i wcieleniu w życie potrzeb, i zamierzeń polskich środowisk artystycznych. W kręgu naszego zainteresowania była także kondycja muzyków w Polsce, ich aktywności i możliwości rozwoju karier oraz poszukiwanie perspektyw funkcjonowania. Wydajemy ogromne pieniądze na edukację artystyczną, a później się okazuje, że świetnie wykształceni ludzie nie maja gdzie pracować, bo instytucje artystyczne mają ograniczone możliwości, a część z nich została zamknięta. Ministerstwo chce wspierać działalność artystyczną i jestem pełen nadziei, że wkrótce pojawią się rozwiązania systemowe w tym obszarze.

        Wielką Pana pasją jest reżyserowanie i ma Pan na tym polu sporo sukcesów.

        Reżyserem jestem z wyboru, a moim mentorem i nauczycielem był Laco Adamik, którego spotkałem na początku swej drogi, kiedy w Teatrze Wielkim śpiewałem w „Czarodziejskim flecie”.
Już wówczas dostrzegł u mnie predyspozycje w kierunku reżyserowania. Ja wówczas jeszcze nawet nie marzyłem o reżyserii i często byłem zdziwiony, kiedy mówił do mnie: „...Ryszardzie, przyjdź dzisiaj, bo robimy światła i zobaczysz jak się bawimy...”. Wówczas zastanawiałam się, dlaczego mam przychodzić na te próby, ale po latach to zrozumiałem. W styczniu zaprosiłem Mistrza Adamika na „Eugeniusza Oniegina” do Warszawy i po spektaklu usłyszałem z jego ust wielki komplement: „Ryszardzie – jako mój uczeń sprawiłeś się bardzo dobrze i podpisuję się pod wszystkim, co robisz”. Uważam, że w ten sposób zdałem dyplom jako reżyser u Laco Adamika.
        Reżyserowanie jest moją wielką pasją, odkryłem ją przypadkowo, ale gdyby dzisiaj ktoś zapytał mnie, co chciałbym najbardziej robić, to bez wątpienia odpowiedziałbym, że reżyserować.

        Praca zawodowa wypełnia Panu większość czasu.

        Z tego powodu, niestety, najbardziej cierpi moja żona i często ma do mnie pretensje, że nie ma mnie w domu.

        Pewnie niewiele osób wie o pozamuzycznej Pana pasji, którą jest poezja. Nawet słyszałam, że został wydany tomik Pana wierszy.

        Za tę pasję odpowiada już moja żona, a tomik wierszy zawdzięczam moim rodzicom. To jest pasja, która się narodziła przy okazji spotkań towarzyskich. Wiele lat temu byliśmy ze znajomymi na wczasach i były imieniny naszego kolegi. Towarzystwo postanowiło napisać mu jakiś zabawny wierszyk i zaczęli go układać, ale robili to tak grafomańsko i nieporadnie, że mnie to zirytowało, usiadłem w kąciku i napisałem coś dowcipnego, co się niezmiernie spodobało, ale tym samym zdradziłem, że potrafię to robić. Za pół roku znowu była jakaś rocznica i moja małżonka poprosiła mnie, abym znowu coś napisał. Próbowałem się wykręcić, ale nie ustąpiła, a później już coraz częściej musiałem spełniać jej prośby. W ten sposób powstawały wiersze na różne okoliczności, później byłem proszony o wiersze z okazji świąt. Po wielu latach poczułem, że chcę napisać coś od siebie – nie tylko na zadane tematy. Jak coś mnie zainspirowało, to pisałem wiersz i wkładałem go do szuflady. Dwa lata temu rodzice powiedzieli: „Dajemy twoje wiersze różnym osobom, czytają je, podobają im się, chcemy ci wydać tomik poezji”. I tak się stało. Słowo wstępne napisał nawet biskup senior diecezji rzeszowskiej Kazimierz Górny. Rozliczne moje obowiązki nie sprzyjają pisaniu poezji, ale przychodzą takie momenty, że siadam i potrzebuję coś napisać. Na szczęście do tej pasji żona nie ma pretensji, bo sama ją wymyśliła.

        Rozmawiamy już dosyć długo, dwukrotnie już zaglądał kolejny umówiony gość. Mam nadzieję, na kolejne okazje do rozmów, może dzięki zaplanowanym spektaklom operowym, które przygotujecie na Wydziale Wokalno-Aktorskim Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Te, które zrealizowaliście, z wielkim powodzeniem wystawiane były w różnych miejscach na świecie.

        Najbardziej spektakularą operą przygotowaną przez nas była „Cosi fan tutte”. Wystawialiśmy ją w Sevilli, Stambule, Reinsbergu oraz w kilku filharmoniach w Polsce. Drugim spektaklem wystawianym również poza granicami Polski jest „Straszny dwór”. Cieszę się, że coraz więcej dyrektorów filharmonii chce z nami współpracować. Dzięki temu nasi studenci mają szanse stanąć na scenie operowej w wymiarze profesjonalnym i pokazać swoje umiejętności. Z drugiej strony jest szansa pokazania spektaklu operowego w miejscu, gdzie nie ma teatru operowego. Nasze spektakle nie są drogie. Wystawienie opery przez zawodowy teatr operowy kosztuje kilka razy więcej, a nasze spektakle, dzięki mojej pasji, która udziela się także pozostałym realizatorom i wykonawcom, są na takim samym poziomie, jak te przygotowane przez profesjonalistów.
Mam nadzieję, że będziemy wystawiać kolejne opery we współpracy z Filharmonią Podkarpacką, zapraszam także na nasze spektakle organizowane w Warszawie i innych miastach.
Zaraz po powrocie do Warszawy prześlę na pani adres e-mailowy wiersz, który opowiada o tym, czym mnie ujął „Eugeniusz Oniegin” Piotra Czajkowskiego z librettem Modesta Czajkowskiego według Aleksandra Puszkina. „Eugieniusz Oniegin” Czajkowskiego trochę się różni od oryginału i według mnie jest piękniejszy.

        Bardzo dziękuję za spotkanie, które kończymy pięknym wierszem Pana autorstwa.


Oniegin...

Tak mnie Czajkowski zaczarował,
tak Onieginem swym mnie uwiódł,
że trudno zachwyt ubrać w słowa
za com ja jego tak polubił?

Czy za gałubkę, za Tatianę,
która zwiedziona serca żarem,
pisząc swój list do Oniegina
zwyczaju przekroczyła miarę?

Może za Olgę, promyk hoży,
srebro radości zbyt naiwne,
że rdzawą zazdrość los położył
pomiędzy serca tak niewinne?

A może też za Władimira,
za jego czysty osąd rzeczy,
że się przyjaźni nie rozmienia,
nawet gdy przyjaźń temu przeczy?

Lub Oniegina portret mroczny,
kreślony fatum złego ręką,
co wszystko niszczy czego dotknie
i wszystkim staje się udręką?

Na którąkolwiek spojrzeć stronę
zaczarowanej partytury,
serce przenika słodka boleść
za światem, który się zagubił.

Za ośnieżonym Petersburgiem
bogatym w przepych swych salonów
odeszłym w krwawej rewolucji,
w wieku upadku, carów, tronów...

Za Białą Rosją, niezmierzoną
co ją zmieliły czasu młyny,
zorzą polarną rozświetloną,
o której Bułat składał rymy,

że tak mu żal, że już nie przemkną
wprzęgnięte w sanie trojki gniewne,
którymi Puszkin Aleksander
na bale śpieszył... pisząc wiersze.

                                   Ryszard Cieśla ( Warszawa 13 marca 2016 r.)

 

Z Panem prof. Ryszardem Cieślą - barytonem, reżeserem, dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, rozmawiała Zofia Stopińska 2 lutego 2019 roku w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie

Maestra Lidia Grychtołówna zainaugurowała XIII MFP w Sanoku

        Uroczysta Gala Inauguracyjna w niedzielny wieczór, 4 lutego 2018 roku, w sali Sanockiego Domu Kultury rozpoczęła XIII Międzynarodowe Forum Pianistyczne „Bieszczady bez granic...”. To wielkie wydarzenie organizowane jest przez Podkarpacką Fundację Rozwoju Kultury, a gospodarzami wieczoru byli: prof. Jarosław DrzewieckiPrzewodniczący Rady Programowej, mgr. Janusz OstrowskiDyrektor Forum i prof. Janina Tatarska z Akademii Muzycznej w Poznaniu, która przybliżała publiczności sylwetki kompozytorów oraz utwory, które podczas koncertu zabrzmiały, a także wykonawców.
        Po krótkiej części oficjalnej rozpoczął się Benefis 90-lecia urodzin prof. Lidii Grychtołówny – Laureatki VII Nagrody V Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie w 1955 roku oraz konkursów pianistycznych w Berlinie (1956), Bolzano (1958) i Rio de Janeiro (1959). Prof. Lidia Grychtołówna koncertowała w całej Europie, Ameryce, Australii i Azji. Artystka ma bardzo szeroki repertuar sięgający od Bacha, poprzez Mozarta, Beethovena, Chopina, Schumanna, aż po klasyków XX wieku. Zasiadała w jury największych konkursów pianistycznych świata, w tym w Konkursach Chopinowskich. Prowadzi działalność pedagogiczną na Uniwersytecie Jana Gutenberga w Moguncji. Otrzymała wiele nagród i odznaczeń, m.in. Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Kiedy Szacowna Jubilatka pojawiła się na scenie, przy fortepianie zasiadł Pan Janusz Ostrowski, a prof. Jarosław Drzewiecki wraz z publicznością zaśpiewali „Sto lat”. To była niezwykle wzruszająca dla wszystkich chwila.
        Później przy fortepianie zasiadła Maestra Lidia Grychtołówna i rozpoczął się wspaniały recital chopinowski, na który (jeśli dobrze zapamiętałam) złożyły się: Polonez cis-moll, 4 mazurki, 4 walce i Nokturn E-dur.
Artystka oczarowała wszystkich wspaniałą grą. Czuliśmy, że każdy dźwięk, każda fraza płynęły prosto z serca na klawisze fortepianu. Grała, jak zawsze, na najwyższym poziomie. Od pierwszego publicznego występu Lidii Grychtołówny minęło ponad 85 lat, od wielkiego debiutu z Orkiestra Filharmonii Śląskiej w Katowicach pod dyrekcją Stanisława Skrowaczewskiego minęło 85 lat. Czas zmienił ciało Artystki, chociaż nadal pozostała piękną kobietą, ale nie dotknął muzyki, którą obdarza publiczność. Jej kreacje są zawsze porywające świeżością i niezwykłą urodą.

        Po zakończeniu recitalu bohaterka wieczoru zgodziła się na krótki wywiad, który przeprowadzili prof. Janina Tatarska i prof. Jarosław Drzewiecki. Otrzymałam zgodę na publikację tej rozmowy. Pierwsze pytanie prof. Jarosława Drzewieckiego dotyczyło rodzinnych tradycji muzycznych.

        Lidia Grychtołówna: Moja mama, która kształciła się w grze na fortepianie we Lwowie, skąd pochodziła, prawdopodobnie marzyła o tym, żeby zostać pianistka koncertującą, ale niestety w tamtych czasach - przed i wojna światową - nie było mowy, żeby panna z dobrego domu została pianistką; to tylko się udało Klarze Wieck... Przypuszczam, że jeszcze przed moim urodzeniem skrytym marzeniem mojej mamusi było, żeby dziecko ziściło jej marzenia, których jej się nie udało urzeczywistnić. Ojciec interesował się bardzo astrologią, wiedział wiele na ten temat, sprowadzał różne książki i studiował je. Wkrótce po moim urodzeniu (w tych czasach rodziło się dzieci w domu), ojciec przyszedł do mamusi i powiedział: ona będzie artystką. Mama obruszyła się podobno i zapytała, skąd on to wie. „Gwiazdy o tym mówią” – odpowiedział.

        Janina Tatarska: Należała Pani do grona tych wybrańców, które określamy „cudowne dzieci”, bo zdolności muzyczne objawiły się bardzo wcześnie. Proszę uchylić rąbka tajemnicy, jak wyglądała ścieżka dojścia do muzyki, fascynacja fortepianem i kiedy zapadła decyzja, że się Pani poświęca bez reszty grze na fortepianie.

        L. G.: Podobno od samego początku, kiedy mamusia chciała, abym leżała w łóżeczku spokojnie albo zasnęła, to siadała do fortepianu i był święty spokój. Rodzice bardzo szybko zauważyli, że bardzo interesuję się muzyką, którą słyszę.
Miałam mnóstwo zabawek, bo byłam jedynaczką, ale zawsze zostawiałam je koleżankom, które mnie odwiedzały (bo mama dbała o to, bym miała towarzystwo innych dzieci), a ja siadałam do fortepianu i grałam. Mama karciła mnie: „Masz gości i trzeba się nimi zająć!”. One doskonale bawią się same lalkami, a ja wolę grać - odpowiadałam.
        Grać zaczęłam sama. Podobnie jak dziecko, które układa sobie obrazek z klocków, to ja, jak mama odchodziła od instrumentu, wdrapywałam się na krzesło, siadałam i uderzałam w różne klawisze i w ten sposób nauczyłam się Mazurka B-dur op. 7 nr 1 Fryderyka Chopina.
Wówczas moi rodzice stwierdzili, że mam chyba uzdolnienia muzyczne i poprosili właściwego pedagoga, żeby ocenił, czy warto dziecko kształcić, czy nie. Pedagog stwierdził, że mam zdolności muzyczne i powinnam się kształcić w tym kierunku. W wieku 6-ciu lat jeździłam z mamą albo z ojcem z Rybnika do Katowic, do pani prof. Wandy Chmielowskiej, która była specjalistką w nauczaniu dzieci i udzielała mi prywatnych lekcji.
        Muszę powiedzieć, że wcześniej, mając cztery lata i osiem miesięcy wystąpiłam po raz pierwszy na publicznym koncercie w Rybniku. Z recitalem skrzypcowym wystąpił wówczas pan Antoni Szafranek. Towarzyszył mu przy fortepianie jego brat, Karol, u którego trochę się uczyłam. Bracia Szafrankowie wpadli na pomysł, abym zagrała podczas tego koncertu.
Pamiętam, jak przed koncertem ojciec był bardzo niezadowolony, bo chłopcy chodzili po mieści z dużymi afiszami z napisem, że wystąpi najmłodsza pianistka w Polsce. Mówił oburzony: „...co to za głupstwa. Nie wiadomo jak się dziecko zachowa...”. Okazało się, że dziecku bardzo się występ spodobał i samo sobie biło brawo. Ten mój występ trwał około 20 minut, a wykonałam: Polonez „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego, Mazurek B-dur Chopina, Menuet Paderewskiego i jeszcze jeden utwór, którego tytułu nie pamiętam.

        J. T.: Po ukończeniu studiów pianistycznych z najwyższym odznaczeniem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach u prof. Wandy Chmielowskiej, pracowała Pani także z innymi wybitnymi pianistami – tu pojawiają się jeszcze dwa znakomite nazwiska.

        L. G.: Tak, u prof. Zbigniewa Drzewieckiego „robiłam” studia podyplomowe i wtedy się to nazywało aspiranturą. Natomiast w Konkursie Chopinowskim, w 1955 roku, w jury zasiadał Arturo Benedetti Michelangeli. Ten wspaniały włoski pianista zauważył mnie i zaprosił tuż po konkursie na swoje mistrzowskie kursy w Arezzo. Byłam u niego cztery razy po dwa miesiące, czyli w sumie osiem miesięcy. Bardzo dużo się podczas tych studiów nauczyłam. Kiedyś rozmawialiśmy o tym, jak ćwiczyć, jak pracować i prof. Michelangeli powiedział mi takie słowa: „...jak chcesz być artystką – ucz się u siebie...”

        J. T.: W 2013 roku ukazała się niezwykła książka zatytułowana „Lidia Grychtołówna w metropoliach świata - kartki z pamiętnika”. To fascynująca książka ukazująca różne aspekty z życia naszej Bohaterki. Można tę książkę kupić w księgarniach internetowych i gorąco Państwu polecam kontakt z tą lekturą. Na końcu książki jest kilka wykazów. Jeden z nich dotyczy repertuaru – utworów solowych i z towarzyszeniem orkiestry. Liczby są imponujące – m.in. blisko 40 utworów na fortepian i orkiestrę od Bacha do Strawińskiego, bo ma Pani w repertuarze także „Capriccio na fortepian i orkiestrę” Strawińskiego.

        L. G.: Tak, mam też Koncert na lewą rękę Prokofiewa i uważam, że jest to jeden z najtrudniejszych utworów, jakie w życiu grałam. Chcę jeszcze dodać, że moją książkę opracował mój zmarły przed rokiem i ośmioma miesiącami mąż – Janusz Ekiert.

        J. T.: Może Pani powiedzieć, czy jakiś zakres repertuaru odegrał szczególną rolę w Pani biografii artystycznej?

        L. G.: Ja tak kocham muzykę, że jeśli sama nie gram, to natychmiast włączam radio i słucham muzyki klasycznej przede wszystkim. Dziennikarze często zadają mi pytanie – którego kompozytora najbardziej kocham? Zawsze odpowiadam tak samo – tego, którego aktualnie gram, bo naprawdę kocham ich wszystkich z Fryderykiem Chopinem na czele – Beethoven, Rachmaninow, Schubert...

        J. D.: Kochamy także publiczność, która słucha muzyki w naszymi wykonaniu. Prawda?

        L. G.: Przede wszystkim publiczność. Na początku kariery kolega powiedział mi, że po dwóch minutach od wyjścia na scenę poczuję już atmosferę sali i mam już publiczność „za sobą”. Na tym polega łatwość nawiązywania kontaktów... Proszę Państwa! Państwa rola dla nas, wykonawców, jest szalenie ważna. Pomagają nam Państwo wsłuchiwaniem się w to, co gramy.

        J. T.: Wielokrotnie była Pani jurorem na międzynarodowych konkursach. Jaki jest Pani stosunek do konkursów, bo jest Pani bardzo doświadczoną Artystką i wiele młodych osób siedzących w tej sali myśli – „...jak ja bardzo zazdroszczę prof. Grychtołównie wielkiego doświadczenia i mądrości. Ona już wszystko wie, a ja dopiero jestem na początku tej drogi...”.

        L. G.: Odpowiem krótko. Prawda jest taka, że w młodym wieku dużo się może – mało się wie, a w starszym wieku – dużo się wie, a mniej się może.

        J. D.: Przed wejściem na estradę Pani Profesor niecierpliwiła się i mówiła: „Och! Żeby wreszcie zobaczyć te biało-czarne klawisze”. Proszę powiedzieć, co nam Pani zagra dzisiaj na bis?

        L. G. : Może dzisiaj Impromptus Schuberta.

Z Panią prof. Lidią Grychtołówną rozmawiali prof. Janina Tatarska i prof. Jarosław Drzewiecki 4 lutego 2018 roku w Sanockim Domu Kultury, podczas Gali Inaugurującej XIII Międzynarodowe Form Pianistyczne „Bieszczady bez granic...”.

Pragnę także poinformować, że fascynująca, chociaż zupełnie odmienna w nastroju, była także druga część koncertu – Finał Mistrzowskiego Kursu Perkusyjnego „Klasyka & Jazz” pod przewodnictwem prof. Piotra Biskupskiego i Cezarego Konrada.
Wykonane zostały po raz pierwszy dwa utwory specjalnie skomponowane na to wydarzenie: 3 Tańce ekstrawaganckie na 2 fortepiany i 4 perkusistów – Myrosława Skoryka oraz Wariacje na temat Chopina na fortepian, zestaw jazzowy i perkusję – Konstantego Vilensky’ego.
Wspaniałym dopełnieniem były Wariacje n/t Paganiniego na 2 fortepiany i 2 perkusistów.
Opracowała – Zofia Stopińska

Mistrz i uczeń - Pani Dorota Skibicka i Kacper Żaromski

      Ponieważ ten wywiad rozpoczyna cykl, który zatytułowałam „Mistrz i uczeń”, pozwolę sobie na krótki wstęp. Od początku mojej pracy zawodowej spotykam się z utalentowaną muzycznie młodzieżą, oklaskuję ich występy podczas koncertów i konkursów, z radością informuję o ich sukcesach. Wiele osób, które kilkanaście, a nawet dwadzieścia lub trzydzieści lat temu uczęszczały do szkół muzycznych I czy II stopnia i zajmowały czołowe miejsca na różnych konkursach muzycznych w kraju i za granicą, to dzisiaj świetni, sławni muzycy, cenieni pedagodzy i profesorowie akademii muzycznych. Kiedy rozmawiam z nimi o działalności artystycznej, często wspominają swoich nauczycieli, którym wiele zawdzięczają. Niedawno pomyślałam, że warto te spotkania poszerzyć i zaprosić do udziału także nauczycieli młodych laureatów konkursów muzycznych, bo przecież pedagog jest mistrzem i współtwórcą sukcesu. Warto poznać muzyczną drogę mistrza i ucznia, który jest na początku tej drogi.
      Dzisiaj zapraszam do Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie na spotkanie z pianistką Panią Dorotą Skibicką i jej utalentowanym uczniem Kacprem Żaromskim

      Zofia Stopińska: Czy znana i ceniona nauczycielka fortepianu – Pani Dorota Skibicka pochodzi z rodziny o tradycjach muzycznych? Czy w rodzinie jej ucznia Kacpra Żaromskiego ktoś grał albo śpiewał?

      Dorota Skibicka: Czy znana i ceniona...? W mojej rodzinie nie było muzyków ani nawet osób specjalnie zainteresowanych muzyką. Wierzę, że każdy przychodzi na świat z jakimś powołaniem. Problem tylko w jego odczytaniu.

      Kacper Żaromski: Nie, moi rodzice są nauczycielami w szkole sanatoryjnej. Ojciec zainteresował się muzyką „poważną”, gdy był na studiach. Od tamtej pory towarzyszyła mu codziennie, więc naturalnie była też ze mną.

      Z. S.: Kto i kiedy stwierdził, że jesteś utalentowany muzycznie i trzeba ten talent rozwijać?

      K. Ż.: W domu stało pianino, stara, rosyjska Białoruś. Kiedy rodzice zauważyli moje zainteresowanie tym instrumentem, pomyśleli, żeby wysłać mnie na lekcje najpierw do prywatnego nauczyciela. Miałem wtedy pięć lat. Prawdziwa nauka jednak zaczęła się, gdy poszedłem do szkoły muzycznej, w wieku siedmiu lat. Podobał mi się fortepian. Mój ojciec też uważał, że to będzie dla mnie dobre. Ułatwieniem było to, że miałem instrument i mogłem ćwiczyć w domu. Rozpoczynając naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia im. Ignacego Jana Paderewskiego w Krośnie trafiłem do klasy Pani Doroty.

      Z. S.: Pewnie każdego roku trafiają do Pani klasy dzieci, które pragną nauczyć się grać na fortepianie albo są do tego zachęcane przez rodziców. Jak było w Pani przypadku – sama Pani chciała uczęszczać do szkoły muzycznej i wybrała Pani fortepian, czy była to decyzja podjęta w większym gronie – rodzice lub dziadkowie Panią zachęcali.

      D. S.: Może to zabrzmi dziwnie, ale mając kilka lat oglądałam w telewizji finał Konkursu Chopinowskiego i zachwyciłam się Koncertem e-moll (podejrzewam, że w wykonaniu Janusza Olejniczaka, którego bardzo cenię). Pomyślałam, że też kiedyś chciałabym go zagrać – i to się spełniło w ramach dyplomu Akademii Muzycznej. Trzy lata męczyłam rodziców, aby zapisali mnie do szkoły muzycznej, aż wreszcie ulegli.

      Z. S.: Kto z rodziny wspierał Panią najbardziej, cieszył się z najmniejszego nawet sukcesu, przychodził na popisy klasowe i koncerty szkolne?

      D. S.: Dużo zawdzięczam tacie, który za radą mojej pierwszej nauczycielki fortepianu w Ognisku Muzycznym w Tarnowie kupił mi fortepian, rujnując tym budżet rodzinny. Decyzja, ile czasu poświęcę muzyce, należała wyłącznie do mnie. To były inne czasy... Myślę, że teraz rodzice akceptują wybór mojej drogi życiowej i cieszą się z osiągnięć moich uczniów.

      Z. S.: Proszę opowiedzieć o swoich nauczycielach na poszczególnych etapach nauczania – jacy byli i czy mieli wpływ na to, że poszła Pani w ich ślady – została Pani nauczycielem.

      D. S.: Miałam dużo szczęścia spotykając na swej drodze wspaniałych pedagogów. O nauczycielu w szkole I stopnia mogę powiedzieć, że pewnie miał dobre zamiary...
      Największy wpływ na moją edukację, a także na ukształtowanie osobowości, nie tylko artystycznej, miała Pani profesor Krystyna Moszyńska – nauczycielka w II stopniu. Była wybitnym pedagogiem potrafiącym obudzić muzykę w najbardziej opornym uczniu. Stosując metody żywcem wzięte z psychologii pozytywnej, upewniała nas w przekonaniu, że wszystko jest możliwe, nauczyła słuchania gatunku dźwięku i wyrażania siebie poprzez muzykę. Miałam też szczęście studiować u prof. Iriny Sijałowej-Vogel – wybitnej pianistki rosyjskiej. Jej uwagi często wracały i nadal wracają do mnie po latach. Są one niejednokrotnie drogowskazem w artystycznych działaniach. Dużo też zawdzięczam prof. Mirosławowi Herbowskiemu, wówczas asystentowi pani profesor, pełnemu ciepła i życzliwości człowiekowi, który z iście anielską cierpliwością tłumaczył zawiłości techniki pianistycznej.

      Z. S.: Jak wyglądały pierwsze lata Pani pracy w zawodzie?

      D. S.: Cytując noblistkę: „Rodzimy się bez wprawy i umrzemy bez rutyny”... Powiem krótko – dużo zapału, mało wiedzy JAK i CO przekazać uczniom, brak cierpliwości, podglądanie i analizowanie pracy wybitnych pedagogów na kursach i warsztatach oraz słuchanie wszelkich dostępnych nagrań i koncertów na żywo. Zawsze miałam i mam wspaniałych uczniów, inteligentnych, wrażliwych, poszukujących... Przyjaźnimy się...

      Z. S.: Nawet najbardziej utalentowany muzyk musi regularnie ćwiczyć. Ciekawa jestem, jak długo i o jakiej porze dnia ćwiczy Kacper Żaromski?

      K. Ż.: Nie można tak konkretnie określić, ile czasu codziennie spędzam przy instrumencie. To zależy od dnia, a także od innych obowiązków. Najlepiej ćwiczy mi się rano, najłatwiej się skupić, chociaż najwięcej przyjemności czerpię z gry wieczorem. Jest wtedy jakiś wyjątkowy klimat.

      Z. S.: Wiem, że pani Dorota Skibicka jest pedagogiem, który wręcz namawia swoich uczniów do udziału w kursach, podczas których mają okazję pracować pod kierunkiem innych pedagogów – wymień nazwiska kilku profesorów z którymi owocnie pracowałeś.

      K. Ż.: Kursy są bardzo rozwijające. Lekcje z różnymi profesorami poszerzają horyzonty. Miałem możliwość pracy z takimi pianistami jak: Kevin Kenner, Katarzyna Popowa-Zydroń, Eugen Indjic, Viera Nosina, Orla McDonagh, Philippe Giusiano czy Mirosław Herbowski. Gdyby jednak nie zaangażowanie i pasja Pani Doroty, nic by z tego nie było.

      Z. S.: Pani Doroto, co to znaczy być dobrym nauczycielem gry na instrumencie? Każdy uczeń jest inny i z każdym trzeba inaczej pracować.

      D. S.: Hm... na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Może chodzi o to, aby zaszczepić w każdym wychowanku umiłowanie muzyki, obudzić w nim jej rozumienie i rozwinąć maksymalnie, jak się da, jego wrażliwość, wyobraźnię i zdolności. Fakt, każdy uczeń jest inny, ma inne potrzeby, zdolności, priorytety... Ważne, aby nie robić czegoś na siłę, wbrew jego woli. Przede wszystkim trzeba się zachwycić każdym młodym człowiekiem, który przychodzi do nas pełen nadziei i ufności, trzeba dać mu poczucie bezpieczeństwa i wiary we własne możliwości.
Z drugiej strony zastanawiam się czasem, kto od kogo się więcej uczy. Ja od moich uczniów wciąż uczę się wielu rzeczy.

      Z. S.: Oprócz pracy z uczniami, musi Pani znaleźć także czas na ćwiczenie, bo współpracuje Pani z innymi instrumentalistami i często towarzyszy Pani młodym ludziom, którzy uczą się gry na innych instrumentach podczas występów na różnego rodzaju koncertach i konkursach.

      D. S.: Tak, znalezienie czasu na ćwiczenie jest niezwykle trudne, zważywszy, że doba ma tylko 24 h. Zawsze jest dylemat – zrobić dodatkową lekcję, poświęcić czas rodzinie czy poćwiczyć. Na to ostatnie zwykle brakuje czasu. Nie wyobrażam sobie jednak, aby uczyć i nie grać. Choćby kameralnie. Bardzo lubię tę formę muzykowania. Daje ona dużo satysfakcji przy mniejszym stresie. Pozwala na współtworzenie, a czasem nawet współodczuwanie...

      Z. S.: Bardzo często trudno jest dobrze przygotować uczniów do egzaminów i różnych obowiązkowych przesłuchań, czy nawet szkolnych koncertów, w czasie przeznaczonym na lekcje indywidualne.

      D. S.: Do egzaminów można, do poważnych konkursów, przy obecnym poziomie wykonawczym – niemożliwe. Wszystko, co wartościowe, wymaga uwagi, czasu, zaangażowania i spokoju. Ale konkursy są niejako efektem ubocznym naszej wspólnej z uczniem pracy, a równocześnie, niestety, niezbędnym, aby zaistnieć na tzw. rynku. Najważniejsza jest jednak harmonijna praca nad rozwojem młodego artysty.

      Z. S.: Myślę, że jeszcze więcej uwagi i pewnie także czasu trzeba poświęcić uczniom szczególnie utalentowanym.

      D. S.: Z pewnością tak. Talenty to zjawisko niezwykle rzadkie, a tego nie można zmarnować. Oczywiście potrzebne jest zaangażowanie z obu stron, wzajemna akceptacja i zrozumienie.

      Z. S.: Kacprze, jesteś laureatem wielu konkursów muzycznych. Pamiętasz swój pierwszy konkurs?

      K. Ż.: Niestety, nie pamiętam, ale domyślam się, że były to "Muzyczne Kreacje", coroczny konkurs odbywający się w mojej szkole.

      Z. S.: Wybierając się na konkurs i przygotowując się do niego, pewnie nie myślisz o nagrodzie, chociaż miło jest, jak jurorzy zauważą Cię i stwierdzą, że należy Ci się nagroda lub wyróżnienie.

      K. Ż.: Próbuję nie myśleć o konkursach, tylko pracować nad kolejnymi utworami. Gdy przygotowujemy się na konkurs, nawet podświadomie, zgadzamy się na pewne kompromisy i ograniczenia, które często nas blokują. Staram się unikać takiego myślenia. Wtedy lepiej gram, co jest zauważane przez jury.

      Z. S.: Wymień najważniejsze dla Ciebie konkursy. Czego można się nauczyć uczestnicząc w konkursach – lub mówiąc inaczej – co dają konkursy?

      K. Ż.: Każde wyjście na scenę traktuję tak samo, nie jest istotne, czy to jest wyjście konkursowe, czy koncertowe. Staram się nie rozgraniczać, że dane wykonanie jest ważniejsze, a drugie mniej. Na pewno konkursy, czy to w Moskwie, czy w Antoninie, dodały mi trochę pewności siebie, która jest bardzo potrzebna do grania na scenie. Myślę, że rolą konkursów jest skonfrontowanie naszych umiejętności z innymi młodymi pianistami oraz utwierdzenie się w przekonaniu, czy droga, którą idziemy, jest dobra. Często brak nagrody jest w stanie więcej nauczyć, niż dziesięć pierwszych miejsc i wiele specjalnych nagród.

      Z. S. : Masz już także wiele doświadczeń koncertowych – w Polsce i za granicą. Wymień chociaż kilka miast, w których wystąpiłeś.

      K. Ż.: Miałem okazję występować w Berlinie, Wiedniu, Moskwie, we Lwowie, Warszawie, Łodzi, Krakowie, czy Katowicach. Każde z tych miejsc było wyjątkowe i granie tam było niezwykłym doświadczeniem.

      Z. S.: Lubisz także muzykę kameralną i na tym polu masz także sporo doświadczeń.

      K. Ż.: Dla każdego pianisty muzyka kameralna jest szczególnie ważna. Nauka gry na fortepianie to głównie nauka gry solowej. Kameralistyka to coś innego, uwrażliwia na obecność drugiej osoby i prowokuje do dialogu muzycznego. Gra z takimi instrumentalistami, jak fleciści, gitarzyści czy wiolonczeliści, dała mi dużo doświadczeń, które były pomocne również w grze solowej. Bogactwo barw i brzmień innych instrumentów jest niezwykle inspirujące.

      Z. S.: Twoje osiągnięcia są zauważane i doceniane w Krośnie, gdzie się uczysz, bo kilkakrotnie otrzymywałeś Nagrody Prezydenta Miasta Krosna. Byłeś także stypendystą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

      K. Ż.: Bez wsparcia finansowego to wszystko nie byłoby możliwe. Każdy wyjazd, każdy kurs niesie ze sobą duże koszty, czy to transportu, czy to noclegu. Dlatego gorąco dziękuję za każdą pomoc, którą otrzymuję, a jest jej bardzo wiele. Szczególnie jestem wdzięczny takim osobom, jak Pani Anna Kullanda z Sanoka, które prywatnie wspierają finansowo młode osoby, w tym mnie.

      Z. S.: Bardzo żałuję, że nie mogłam być na Twoim koncercie w rodzinnym Krośnie, bo wiele pochlebnych, ciepłych zdań o tym koncercie słyszałam, ale będę z pewnością na koncercie w Filharmonii Podkarpackiej, gdzie wystąpisz już niedługo i jest to jedna z nagród dla laureata I miejsca III Międzynarodowego Podkarpackiego Konkursu Chopinowskiego w Rzeszowie.

      K. Ż.: Zapraszam serdecznie. Będzie to dla mnie wyjątkowy koncert, gdyż będę miał okazję pierwszy raz wystąpić z profesjonalną orkiestrą, w dodatku pod kierownictwem tak wybitnego dyrygenta, jakim jest Marek Pijarowski. Mam nadzieję, że będzie to niezapomniane przeżycie.

      Z. S.: W tym roku czeka cię matura, egzamin dyplomowy i trzeba będzie wybierać nowe miejsce, gdzie będziesz się dalej kształcił. Marzysz o studiach zagranicznych, czy chcesz kontynuować naukę w Polsce?

      K. Ż.: Chciałbym zostać w Polsce. W naszym kraju mamy bardzo wysoki poziom nauczania gry na fortepianie i bogate tradycje. Lepiej uczyć się w domu, skoro są warunki, niż szukać swojego miejsca poza granicami kraju.

      Z. S.: Pani Doroto! Chyba nieczęsto spotykamy tak utalentowanych uczniów jak Kacper Żaromski, który jest laureatem wielu nagród na ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach (tylko wielka skromność nie pozwoliła mu na wymienienie wygranych konkursów), na dobre już rozpoczyna działalność koncertową. Świetny kontakt przez tyle lat już przerodził się w przyjaźń. Trochę żal, kiedy tacy wyjątkowi uczniowie kończą szkołę.

      D. S.: Kacper jest niezwykłym człowiekiem. Nie tylko utalentowanym pianistą. Swą grą, ale także ogólną postawą życiową sprawia, że świat staje się lepszy. Ma już swój indywidualny styl wypowiedzi artystycznej, który w sprzyjających warunkach powoduje, że przenosimy się w inny wymiar. Z pewnością jeszcze przed nim wiele pracy i doświadczeń prowadzących do pełni rozwoju artystycznego. Jednym z nich będzie występ w Filharmonii z tak charyzmatycznym dyrygentem, jakim jest Maestro Marek Pijarowski. No i teraz przed Kacprem studia – najwyższa pora, by „wyfrunąć z gniazda”.

Z Panią Dorotą Skibicką – pianistką i pedagogiem Zespołu Szkół Muzycznych w Krośnie oraz z jej uczniem Kacprem Żaromskim rozmawiała Zofia Stopińska 26 stycznia 2018 roku.

Jeden klawisz można uderzyć na miliony sposobów

      Zofia Stopińska: Chcę Państwu przedstawić młodego pianistę, który po ukończeniu nauki w Rzeszowie, kontynuuje studia w Wiedniu, a także prowadzi działalność artystyczną. Rozmawiamy 20 stycznia po występie w Filharmonii Podkarpackiej, w ramach jubileuszu 664-lecia Lokacji Miasta Rzeszowa, w wczoraj wystąpił Pan z recitalem w Dębicy.

      Maciej Skarbek: Zawsze bardzo się cieszę, jak mogę wystąpić w Polsce i trochę mi przykro, że zdarza się to tak rzadko, bo mieszkam już prawie 6 lat w Wiedniu, a występowałem w Polsce może cztery razy od tamtej pory. Dlatego szczególnie się cieszę, że mogłem tym razem wystąpić dwukrotnie. Wczoraj grałem cały recital i postanowiłem wykonać różnorodny program, bo w pierwszej części grałem utwory Johanna Sebastiana Bach i Ludwiga van Beethovena – nad Bachem pracowałem jeszcze w Rzeszowie, kiedy uczyłem się w klasie Pani Żanny Parchomowskiej, natomiast Beethovena przygotowywałem z moim profesorem w Wiedniu. W drugiej części recitalu połączyłem polskie tańce – czyli mazurki Fryderyka Chopina i francuskie tańce – czyli „Walce szlachetne i sentymentalne” Maurice’a Ravela. Chciałem, aby w ten sposób zrobić dwa bloki tematyczne.

      Wczorajszy koncert odbył się w Zespole Szkół Muzycznych w Dębicy, gdzie jest piękna, dobra pod względem akustyki sala koncertowa i podobno zakupiony został nowy fortepian, którego jeszcze nie miałam okazji widzieć i słyszeć.

      Tak, stoi w tej sali nowa Yamaha, która została kupiona bodajże w grudniu, a sama sala jest cudowna, atmosfera jest bardzo ciepła, a Dębica jest bardzo bliska mojemu sercu dlatego, że pierwszy konkurs w moim życiu grałem właśnie w Dębicy. Było to w 2005 roku i otrzymałem tam pierwszą nagrodę podczas konkursu pianistycznego dla dzieci. Ten pierwszy sukces sprawia chyba, że moje serce mocniej bije na samą myśl o Dębicy i bardzo się cieszę, że mogłem tam wystąpić.

      „Walce szlachetne i sentymentalne” Maurice Ravela w Pana wykonaniu rozpoczęły jubileuszową uroczystość w Rzeszowie i przypomniał się Pan mieszkańcom naszego pięknego miasta, co z pewnością zaowocuje następnymi zaproszeniami.
Ponieważ dla „Klasyki na Podkarpaciu” rozmawiamy po raz pierwszy, chce Pana przedstawić wszystkim, którzy odwiedzają ten blog. Podobno jest Pan pierwszym muzykiem w rodzinie Skarbków.

      To prawda, w mojej rodzinie nie ma żadnych tradycji muzycznych i ja je rozpoczynam. Już w dzieciństwie muzyka mnie bardzo interesowała, jako czterolatek miałem mały keyboard oraz jakieś inne instrumenty i zawsze potrafiłem sobie ze słuchu coś zagrać. Zawsze byłem dość spokojnym dzieckiem i z zainteresowaniem słuchałem muzyki klasycznej, co nie zdarza się tak często. Jak rozpocząłem naukę w szkole podstawowej, moja wychowawczyni zwróciła rodzicom uwagę, że jej zdaniem mam dobry słuch i talent muzyczny. Powiedziała, że warto byłoby mnie zapisać do szkoły muzycznej. Tak się wszystko zaczęło.

      Sam Pan zadecydował, że chce Pan grać na fortepianie?

      W sumie tak. Zastanawialiśmy się na początku nad skrzypcami, ale ostatecznie wybrałem fortepian. Rodzice się zgodzili i zawsze mnie wspierali, i nadal wspierają.

      Pierwszym nauczycielem instrumentu była wspomniana Pani Żanna Parchomowska?

      Pierwszą nauczycielką fortepianu była Pani Barbara Pietrucha, u której uczyłem się przez dwa lata, a później znalazłem się w klasie Pani Żanny Parchomowskiej i zostałem u niej aż do wyjazdu do Wiednia. Wszystko zawdzięczam Pani Parchomowskiej, dlatego, że była nie tylko wspaniałą nauczycielką fortepianu, ale także wspierała mnie w życiu. Na Wschodzie mówi się, że nauczyciel bierze dziecko, a nie ucznia. Jeśli na przykład bolał mnie ząb, to także starała się mi pomóc. Dzięki Pani Żannie zainteresowałem się także innymi dziedzinami sztuki – literaturą, malarstwem, rzeźbą, architekturą. Ta wiedza bardzo mi się przydaje i chyba nigdy bym jej nie posiadł bez Pani Żanny Parchomowskiej i jej męża Pana Mikołaja Piatikowa.

      Wiedza z innych dziedzin sztuki, a także innych dyscyplin nauki, bardzo pomaga w rozwoju młodym muzykom.

      Tak, bo muzyka także łączy się z fizyką (drgania fal itd.), akustyką, ale także z naturą, bo mamy mnóstwo utworów inspirowanych różnymi zjawiskami z dziedziny przyrody. Nie można się zamykać tylko w kręgu muzyki, bo można doprowadzić utwory do perfekcji technicznej, ale tak naprawdę to żadna sztuka w dzisiejszych czasach grać szybko i perfekcyjnie, natomiast mało osób szuka barw na instrumentach i dodatkowych inspiracji, bo trudno dzisiaj jednoznacznie stwierdzić, jak grali Mozart czy Beethoven i wszystko jest bardzo subiektywne. Dlatego, moim zdaniem, warto jest nieustannie szukać i czerpać wiedzę z różnych źródeł.

      Fortepian jest szczególnie trudnym instrumentem w poszukiwaniu kolorów i naśladowaniu różnych zjawisk, które nas otaczają.

      Oczywiście, bo jeden klawisz można uderzyć na miliony sposobów i tak naprawdę znaleźć ten perfekcyjny sposób jest niezwykle trudno. Co roku pojawia się na świecie mnóstwo znakomitych pianistów, ale nie wszyscy znajdują swój oryginalny język muzyczny i trzeba się starać stworzyć swój styl, swoją „twarz”, coś, co będzie nas odróżniać od innych. Przygotowując utwory koncentruję się na poszukiwaniu różnych barw i inspiracji. To także duża zasługa Pani Żanny Parchomowskiej, która czuwała nad moim rozwojem, ale pozwalała na wiele samodzielności. Nasuwa mi się porównanie z życiem ptaków - bardzo dba się o pisklę, które jest w gnieździe, ale jeśli jest już samodzielne, to musi opuścić gniazdo i radzić sobie samo. Podobnie było ze mną, ale oczywiście nadal często się kontaktujemy i rozmawiamy.

      Pewnie przed ukończeniem nauki w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie długo zastanawiał się Pan, gdzie kontynuować naukę.

      Dokładnie, to wcale nie była łatwa decyzja. Marzyłem, aby studiować w Moskwie albo gdzieś w Rosji, bo tam jest bardzo wysoki poziom nauczania, jeśli chodzi o pianistów, ale ze względu na koszty nie było to dla mnie możliwe. Wówczas Pani Żanna podpowiedziała mi, abym udał się do Wiednia. Muszę się przyznać, że po tak rewelacyjnej nauczycielce ciężko mi było znaleźć pedagoga. W pierwszych latach pobytu w Wiedniu nie było mi łatwo, zmieniłem uniwersytet, zmieniłem profesora, bo szukałem swojej drogi. Aktualnie jestem w klasie prof. Jury Margulisa na Musik und Kunst Privatuniversität Wien. Jestem bardzo zadowolony, bo to wspaniały pedagog i światowej sławy pianista.

      W trakcie nauki, w szkole muzycznej II stopnia i w czasie studiów, doskonalił Pan swoje umiejętności na kursach u wielu sławnych pedagogów.

      Oczywiście, byłem na wielu kursach u różnych profesorów i bardzo mi się wiedza, którą podczas tych kursów zdobyłem, przydaje. Nawet jeśli zdarzało się, że nie zgadzałem się z profesorem i nie byłem w pełni usatysfakcjonowany z pobytu w jego klasie podczas kursu, to zawsze znalazło się coś, co było mi potrzebne w rozwiązaniu jakiegoś problemu, w szukaniu własnej drogi. Studentowi uniwersytetu profesor nie może narzucać swojej interpretacji, a jedynie wskazywać kierunek. To nie ma nic wspólnego z narzucaniem swoich pomysłów. Staram się omijać profesorów, którzy narzucają swoje pomysły.

      Tak jak większość młodych muzyków uczestniczy Pan w konkursach – wspominał Pan o pierwszym konkursie w Dębicy.

      Oczywiście, chociaż muszę się przyznać na wstępie, że nienawidzę konkursów i uczestniczę w nich tylko dlatego, że taki jest aktualnie świat. Moim skromnym zdaniem na konkursach muzyka w 90% się nie liczy. To jest, jak popularnie mówimy, „wyścig szczurów”, a często trzeba grać tak, jak oczekuje tego komisja, często ważne są różne kontakty i tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z muzyką, której nie można po prostu zamknąć w klatce. Brałem udział w konkursach dlatego, że mimo wszystko inaczej człowiek pewnie „umarłby z głodu”. Najwięcej nagród otrzymałem na konkursach muzyki kameralnej. Nie potrafię w tej chwili powiedzieć Pani, ile nagród posiadam, ale jeżeli przykładowo otrzymałem ich dziesięć, to uczestniczyłem w dwudziestu konkursach – było sporo konkursów, podczas których nie otrzymałem nagród, ale każdy konkurs był ważnym doświadczeniem.
Podczas każdego konkursu towarzyszy mi bardzo duży stres i jest to także trening psychiczny dla człowieka, bo staje się do rywalizacji z 50-tką albo większą ilością pianistów. Jeżeli takich konkursów zaliczyło się kilkanaście lub więcej, to jest się odporniejszym na stres.

      Najczęściej do konkursu trzeba przygotować specjalny program złożony z bardzo trudnych utworów i jeśli bierze się udział w kilku czy kilkunastu konkursach, to wzbogaca się repertuar.

      Oczywiście, wymagane na konkursach programy są ogromne, są różnorodne wymagania repertuarowe, trzeba jak najlepiej pokazać się w każdym stylu, ale są także takie konkursy – jak na przykład Konkurs im. I. J. Paderewskiego w Bydgoszczy, gdzie program jest dowolny i wówczas można wybrać sobie utwory, w których czujemy się najlepiej.

      Podczas większości konkursów walczy się zwykle o nagrody finansowe, ale bardzo ważne są także nagrody w postaci koncertów.

      To prawda, chociaż muszę przyznać, że w sumie rzadko się zdarza, że ktoś otrzymuje koncerty jako nagrodę w konkursie. Chyba, że są to najważniejsze konkursy na świecie – tak jak Konkurs Chopinowski w Warszawie. Chociaż często bywa też tak, że ktoś się na nich pojawia, otrzymuje nagrodę i znika. Nagrody otrzymuje zazwyczaj kilka osób, a słyszymy o jednej lub dwóch osobach.

      Często zdarza się, że gry uczestników konkursów słuchają osoby, które organizują życie muzyczne w różnych ośrodkach muzycznych i spodoba im się młody artysta, którego chcieliby u siebie gościć.

      To prawda, tak się zdarza – mało tego, często otrzymywałem zaproszenie od kogoś, kto wysłuchał opinii o mnie, potem zaprosił mnie na koncert. Konkursy nie są tu żadnym wyznacznikiem i osoba, która otrzymała I miejsce, grała najlepiej. Są także znakomici instrumentaliści, którzy nigdy nie otrzymali żadnej nagrody. Najlepszym przykładem może być wspaniały wiolonczelista Mischa Maisky, który dwukrotnie stawał do Konkursu im. Piotra Czajkowskiego i nie otrzymał żadnej nagrody.
Wiele można osiągnąć zamieszczając swoje nagrania na Facebooku, Instagramie i różnego rodzaju aplikacje, przy czym ja, mimo wszystko, jestem dość konserwatywny w tym względzie.

      Myślę, że szczęście Panu jednak dopisuje, bo będąc studentem z powodzeniem występował Pan w różnych krajach; w Polsce, Ukrainie, na Łotwie, w Niemczech, Izraelu, Grecji i Austrii. 

      To prawda, ale najczęściej były to koncerty muzyki kameralnej. Miałem szczęście występować w dużych salach, a największą była sala Konzerthaus w Berlinie, ale grałem w Musikverein i w Konzerthaus w Wiedniu. Mam także zaplanowane koncerty w tych miejscach. Również będę grał po raz pierwszy w Elbphilharmonie w Hamburgu w przyszłym roku. Grałem w Jerozolimie i Hajfie w Izraelu i jeden z koncertów był nagrany dla Radia Izraelskiego. Cieszę się, ze mogę zobaczyć tyle krajów.

      Słyszałam także, że studiując równocześnie Pan pracuje.

      Tak, rozpocząłem pracę w prywatnym uniwersytecie, gdzie jest taki zwyczaj, że akompaniatora szuka sobie profesor. Zaprosiła mnie do współpracy polska skrzypaczka Barbara Górzyńska – laureatka jednego z Międzynarodowych Konkursów im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu.

      Pan tego nie może pamiętać, ale przed laty ta znakomita skrzypaczka występowała kilka razy w Rzeszowie i na Festiwalu w Łańcucie. Nigdy nie zapomnę, jak podczas jednego z łańcuckich Festiwali odbył się wspaniały koncert, podczas którego wykonane zostały „Cztery Pory Roku” Antonio Vivaldiego i każdy koncert z tego cyklu wykonywał inny świetny polski skrzypek – Pani Barbara Górzyńska grała wówczas „Wiosnę”.

      Pani prof. Górzyńska wspominała mi o tym kiedyś. Bardzo się cieszę, że prof. Barbara Górzyńska jest bardzo zadowolona ze współpracy ze mną. Dzięki konkursom i koncertom kameralnym mam też zdolność do „łapania” ludzi. Mam partię skrzypiec w swoich nutach i często znam ich głos o wiele lepiej niż oni mój. Jeżeli coś się dzieje, skrzypek się pomyli lub opuści jakieś miejsce, to staram się tak za nim podążać, że nie słyszy się błędów i wszystko brzmi dobrze. Oboje cieszymy się z tej współpracy.

      Myślę, że muzyka kameralna coraz bardziej Pana „wciąga”. Po prosu lubi Pan ten gatunek muzyki.

      Szczerze mówiąc, wykonywanie muzyki kameralnej daje mi najwięcej przyjemności, bo jak występuję z recitalem, to towarzyszy mi większy stres i muszę grać wszystko na pamięć, natomiast w muzyce kameralnej jest czas na oddech, podczas prób rozmawiamy na temat interpretacji, mam okazję poznać inne instrumenty. Wiele się uczę towarzysząc skrzypkom, obserwuję, w jaki sposób poruszają smyczkiem i jak te skrzypce brzmią. Kiedy akompaniuję śpiewakom – podziwiam, jak skaczą z dźwięku na dźwięk, ich artykulacja jest zupełnie inna i działa na moją wyobraźnię, i artykulację.

      Żyjemy coraz szybciej i rzadko wspominamy to, co było, bo trzeba coraz więcej pracować nad bieżącym repertuarem, a także planować dokładnie, co będziemy robić w przyszłości.

      Faktycznie, oprócz studiów pracy jest dużo, bo oprócz akompaniowania są także projekty koncertowe. Są miesiące, w których mam dziesięć koncertów, a są miesiące, w których mam jeden. Moja działalność koncertowa nie jest regularna. Moim największym marzeniem jest praca pedagogiczna. Chciałbym uczyć, ale trochę starsze osoby. Uważam, że uczenie dziecka to duża odpowiedzialność, bo trzeba ustawić prawidłowo ręce i cały aparat gry. Jeszcze nie posiadam takiej wiedzy i doświadczenia, żeby uczyć dzieci. Chociaż zdarzało się mi zastępować znajomą w szkole muzycznej i dzieci były zadowolone, a także miałem z nimi dobry kontakt.
Zamiast przyszłości „gwiazdorskiej” wolę mieć przyszłość perspektywiczną i stąd moje zainteresowanie kameralistyką i chęć podjęcia pracy pedagogicznej

      Niedługo pewnie kończy Pan studia.

      Za półtora roku, chociaż prof. Margulis uczy mnie dopiero pół roku i zastanawiam się, czy nie przedłużyć sobie tych studiów o pól roku, ponieważ ludzie płacą majątek, żeby dostać się do niego na kursy albo żeby mieć chociaż jedną czy dwie lekcje. Będę się starał studiować u niego jak najdłużej, bo bardzo się rozwijam pod jego kierunkiem. Mam dla prof. Jury Margulisa wiele szacunku i tak naprawdę w zawodzie muzyka nie ma granicy, kiedy mogę powiedzieć, że jestem już wystarczająco dobry, zawsze można się rozwinąć, zawsze można coś udoskonalić.

      Jak często przyjeżdża Pan do Rzeszowa, aby odwiedzić rodziców i przyjaciół?

      Około trzech razy w roku. Nie zdarza się to zbyt często, ale wszystko zależy od tego, ile mam czasu. Tym razem nie odwiedziłem rodziców podczas Świąt Bożego     

      Wiem, że już jutro Pan wyjeżdża.

      Tak, bo czeka mnie parę koncertów w Wiedniu – między innymi w Musikverein będę grał I Sonatę skrzypcową Bartoka. Kilka dni później będę grał w Danii, w Kopenhadze, w trio z klarnetem i kontrabasem. W marcu będę miał również parę koncertów z puzonem w Wiedniu. Takie urozmaicenie polegające na towarzyszeniu różnym instrumentom jest bardzo interesujące. Zarówno ja, jak i występujący za mną muzycy, nie staramy się zwracać uwagi publiczności wyglądem ani aktorskim zachowaniem na scenie – uważamy, że muzyka powinna sprzedać się sama. Pomimo, że w obecnych czasach jest to trudne, ja ciągle w to wierzę i jestem konserwatywnym rewolucjonistą w tym względzie.

Z Maciejem Skarbkiem – młodym, bardzo utalentowanym pianistą pochodzącym z Rzeszowa, a studiującym w Wiedniu i prowadzącym działalność koncertową rozmawiała Zofia Stopińska 20 stycznia 2018 roku w Rzeszowie.

Ciągle się doskonalić i spełniać swoje marzenia

      Zofia Stopińska: Moja rozmówczyni, znakomita polska dyrygentka Anna Duczmal-Mróz, po swoim debiucie na festiwalu w Bad Kissingen została okrzyknięta przez niemiecką prasę „sensacyjną dyrygentką”, a podczas VII Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga została zauważona jako najciekawsza indywidualność.
Miałam przyjemność rozmawiać z Panią podczas Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, a wcześniej, podobnie jak dzisiaj, przed koncertem w Filharmonii Podkarpackiej, ale to było bardzo dawno.

      Anna Duczmal-Mróz: Ostatnio byłam w Rzeszowie chyba dziesięć lat temu i pamiętam, że pracowaliśmy z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej miedzy innymi nad Symfonią „Szkocką” – Feliksa Mendelssohna. Z orkiestrą pracowało się wówczas bardzo dobrze, koncert się udał i wyjechałam stąd bardzo zadowolona. Cieszę się, że teraz nic się nie zmieniło, bo pracuje się jeszcze lepiej, powiem nawet – znakomicie.

      Spójrzmy na program koncertu: Melodie Polskie op. 47 nr 2 i Sinfonietta nr 1 na tematy żydowskie – Mieczysława Weinberga, Kol Nidrei – Maksa Brucha, Rapsodia hebrajska na wiolonczelę i orkiestrę – Ernesta Blocha i „Krzesany” – Wojciecha Kilara. Utwory bardzo piękne, ale wymagające i niełatwe dla orkiestry i dyrygenta.

      Faktycznie, program wydaję się łatwy i przyjemny, ale potrzebny jest ogrom pracy, żeby się wdrążyć w te nuty, aby każde z dzieł zabrzmiało tak, jak kompozytor sobie tego życzył. Dla muzyków utwory są wymagające zarówno pod względem technicznym, jak i muzycznym. Natomiast dla publiczności jest to czysta przyjemność słuchania.

      Solistą podczas tego wieczoru będzie Pan Tomasz Strahl – wyśmienity wiolonczelista, występujący z wielkim powodzeniem na całym świecie.

      Pan Tomasz Strahl jest znakomitym wiolonczelistą z ogromnym repertuarem wiolonczelowym. Jestem przekonana, że w Rapsodii hebrajskiej na wiolonczelę i orkiestrę Blocha wniesie niebywałą muzykalność, niebywałe klimaty hebrajskie, a dla nas będzie to wielka przyjemność muzykowania z tak wspaniałym solistą.

      Jest Pani zaliczana jeszcze do dyrygentów młodszego pokolenia i kariera dyrygencka Pani rozwija się już w XXI wieku, ale wcześniej wszystko wskazywało na to, że będzie Pani wyróżniającą się skrzypaczką.

      Muzyka zawsze była dla mnie ważna, pod każdą postacią, a ponieważ rozpoczynałam edukację muzyczną jako skrzypaczka, to realizowałam się na tym instrumencie. W pewnym momencie poczułam, że na skrzypcach nie zrealizuję w pełni swoich marzeń, a mogę to zrobić w zawodzie, który teraz uprawiam i proszę sobie wyobrazić, że ostatnio ktoś mi wyliczył okrągłe cyfry – pracuję jako dyrygent piętnaście lat. Od dziewięciu lat pracuję regularnie z Orkiestrą Kameralną Amadeus, wszyscy uważają mnie za młodą dyrygentkę, a ja rozpoczynałam przygodę z batutą o wiele wcześniej. Niestety, lata lecą.

      Niewiele osób wie, że już w czasie studiów energicznie Pani działała, bo założyła Pani orkiestrę.

     Tak, w 2001 roku założyłam studencką orkiestrę Benjamin Britten Kammerorchester w Hanowerze i od tego momentu pracuję zawodowo jako dyrygent.

      Ciągle postrzegamy Panią jako dyrygentkę Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus i to jest prawda, ale oprócz tego wiele Pani działa poza Poznaniem.

      To prawda, ten rok jest szczególnie owocny, ponieważ mam dużo koncertów ze świetnymi orkiestrami: Filharmonią Narodową, Narodową Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, w sierpniu czeka mnie wielkie tournée z niemiecka orkiestrą, gdzie będę prowadzić fenomenalny projekt z Koncertem na orkiestrę – Beli Bartoka. W tym roku także z Orkiestrą Amadeus lecimy do Japonii oraz do Meksyku, a niedawno byliśmy na koncertach w Hiszpanii, we Francji i jeździliśmy po całej Polsce – tak że mamy bardzo intensywny sezon. W czasie połowy sezonu dyrygowałam ponad trzydziestoma koncertami, a w drugiej połowie czeka mnie co najmniej drugie tyle. Mam bardzo dużo pracy, ale sprawia mi to ogromną przyjemność z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że programy są piękne, a po drugie – pracuję z fantastycznymi muzykami, z którymi bardzo dużo można zrobić. Są bardzo wrażliwi i czujni na ruchy batuty – mogę poprowadzić każdą frazę muzyczną i to jest bardzo ważne, i cenne dla mnie.

      Jako zespół Polskiego Radia – Orkiestra Amadeus ma obowiązek nagrywać utwory do radiowych zbiorów. Czy nadal tak dużo nagrywacie?

      Oczywiście, regularnie nagrywamy dla Polskiego Radia. Orkiestra Amadeus ma już ponad 10 tysięcy minut nagranych dla Polskiego Radia, a ja mam ponad tysiąc. W przyszłym tygodniu nagrywamy znakomity Koncert na dwie orkiestry – Kazimierza Serockiego, który znajdzie się również na płycie. Nagraliśmy, chyba jako jedyna orkiestra na świecie, wszystkie dzieła Mieczysława Weinberga na orkiestrę smyczkową, łącznie z koncertami solowymi. Znajdują się te nagrania w zbiorach Polskiego Radia, mam także nadzieję, że niedługo zostaną wydane na płytach.

      Wiele nagrań Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus ukazało się już na płytach i chyba dwa lata temu była nominacja do nagrody Fryderyk i niewiele brakowało do otrzymania statuetki.

      Tak, wspominając Weinberga – X Symfonia nagrana z Amadeusem została wydana przez niemiecką wytwórnię CPO i ta płyta była nominowana do Fryderyka, przegraliśmy niestety z Krystianem Zimermanem i z Berlińczykami, ale to tak naprawdę jest dla mnie zaszczyt znaleźć się w takim gronie, to największe wyróżnienie i nie wstyd przegrać z takimi artystami. Przygotowujemy kolejne płyty, nie mogę powiedzieć jakie, ale proszę czekać, będą bardzo interesujące.

      Podobno Pani uczy – nie odbywa się to regularnie, ale spotyka się Pani z młodymi osobami, które chcą zostać dyrygentami podczas kursów.

      Nawet nie myślałam o pracy na uczelni, bo nie mam na to czasu ani cierpliwości, ponieważ lubię pracować szybko i z dobrymi efektami. Praca ze studentami na uczelni wymaga czasu i systematyczności. Zdarza mi się prowadzić kursy, które przeważnie trwają tydzień i to jest bardzo interesująca praca, dostarczająca wielu doświadczeń, a przede wszystkim ubrania w słowa mojej wiedzy teoretycznej z dziedziny dyrygentury oraz praktyki zawodowej.

      Czy jest jakiś okres w historii muzyki, kompozytor lub forma muzyczna, którą Pani lubi szczególnie?

      Nie zastanawiałam się nad tym. Każdy utwór, którym mam dyrygować, traktuję z największa pasją i staram się go jak najlepiej przygotować. Ja mam to szczęście, że właściwie wszystkie utwory, nad którymi pracuję, sprawiają mi ogromną przyjemność i dobrze się w nich odnajduję. Mogłabym na palcach jednej ręki policzyć utwory, w których się nie potrafiłam odnaleźć, ale myślę, że jeżeli „wgryziemy” się w każdy utwór bardzo szczegółowo, to zawsze zrozumiemy język kompozytora. Muzyce należy się szacunek, tak samo szacunek należy się kompozytorom, którzy wszystko, co mają w duszy i umyśle, potrafią zapisać na papierze nutowym. Sama kiedyś próbowałam kiedyś komponować i nic mi nie wychodziło. Kompozytorzy mają szczególny, magiczny dar i dlatego tak szanuję ich umiejętności przelewania swoich myśli na papier. Z największym szacunkiem zaczynam pracę nad każdym utworem.

      Jak Pani godzi pracę zawodową z życiem rodzinnym? Wiem, że ma Pani wielkie wsparcie od rodziny, ale i tak nie jest chyba łatwo, bo na wszystko potrzebny jest czas.

      Niewątpliwie jest to trochę zwariowane życie, tym bardziej, że mój syn rozpoczął niedawno naukę w szkole muzycznej i wymaga dużo czasu, i zainteresowania z mojej strony. Bywa tak, że ćwiczę z nim czasami nawet przez telefon albo przez Skape’a, kiedy dłużej nie ma mnie w domu. Wymaga to ogromnej pracy i odbywa się kosztem wolnego czasu i snu, ale myślę, że człowiek jest w stanie wytrzymać dużo więcej, niż mu się wydaje, a warto, bo nie wyobrażam sobie muzyki bez mojej rodziny i mojej rodziny bez muzyki. Rodzina inspiruje mnie do działania i daje mi ogromną siłę, i wsparcie do tego, żeby się nigdy nie poddawać, podążać wybraną drogą, ciągle się doskonalić i spełniać swoje marzenia.

      Szanowni Państwo, w ostatni piątek stycznia za pulpitem dyrygenckim w Filharmonii Podkarpackiej stanie Pani Anna Duczmal-Mróz. Zapowiada się wyjątkowo piękny wieczór.

      Mam nadzieję. Z pewnością będzie to ogromna przyjemność dla Państwa posłuchać tematów ludowych polskich i hebrajskich. Postaramy się je wykonać jak najpiękniej. Zapraszam serdecznie.

Z Panią Anną Duczmal-Mróz – wybitną dyrygentką swojego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 24 stycznia 2018 roku w Rzeszowie.

Subskrybuj to źródło RSS