Andrzej Dobber po raz pierwszy wystąpił w Łańcucie
Inaugurującej 56. Muzyczny Festiwal w Łańcucie "Gali Gwiazd" wysłuchało około 3.5 tys. osób. W przepięknym otoczeniu parku i zamku, rozbrzmiewały najpiękniejsze arie i duety z oper i operetek oraz pieśni. Zachwycająco śpiewali je wybitni polscy śpiewacy: sopranistki Katarzyna Dondalska i Joanna Woś, mezzosopranistka Monika Ledzion - Porczyńska, tenor Paweł Skałuba i baryton Andrzej Dobber. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej i przygotowanym przez dr Bożenę Stasiowską - Chrobak Chórem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego dyrygował Sławomir Chrzanowski. Zapraszam teraz na krótkie spotkanie z panem Andrzejem Dobberem - jednym z największych barytonów świata.
Zofia Stopińska : Bardzo mi miło, że mogę w Łańcucie rozmawiać z panem Andrzejem Dobberem – światowej sławy polskim śpiewakiem, który, jeżeli dobrze pamiętam, nigdy w Łańcucie nie występował.
Andrzej Dobber : To prawda. Sprawa mojego występu na Festiwalu w Łańcucie ciągnie się od ponad 20. lat. Kolejni dyrektorzy mnie zapraszali, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie – nie pamiętam już dobrze, ale chyba nie miałem wolnych terminów. Pierwszy raz występuję w Łańcucie i jestem pod wielkim wrażeniem tego przepięknego miejsca.
Z. S. : Koncerty plenerowe z pewnością nie są w pełni satysfakcjonujące dla wykonawców – szczególnie dla śpiewaków, ale podczas ich trwania, łatwo nawiązuje się kontakt z ogromną, wielotysięczną publicznością.
A. D. : Muszę rozpocząć od stwierdzenia, że bardzo rzadko śpiewam koncerty, bo wolę występować w operze. Dobrze się czuję w kostiumie, w blasku świateł na scenie i dlatego podczas koncertu przeżywam o wiele większy stres. Uważam jednak, że koncerty plenerowe są bardzo potrzebne, szczególnie w takich pięknych miejscach i o tej porze roku. Na taki koncert mogą przyjść nie tylko melomani i mieszkańcy z pobliskich miast i miejscowości, ale także można zaprosić turystów i wszyscy mają możliwość posłuchania dobrej muzyki. Dla śpiewaka taki występ jest trudny, bo o wiele łatwiej śpiewa się w Sali koncertowej, czy w operze, bez nagłośnienia. Od czasu do czasu trzeba także zaśpiewać w plenerze i jestem zadowolony, że mogłem przyjechać do Łańcuta.
Z. S. : Kilka lat temu miałam przyjemność rozmawiać z Panem w Sanoku po znakomitym recitalu, który jeszcze długo będę pamiętać. Mówił Pan wówczas, że bardzo rzadko Pan śpiewa recitale.
A. D. : Od tego czasu nie zaśpiewałem żadnego recitalu. Miałem propozycje, ale odmówiłem. Jeśli dobrze pamiętam, nie występowałem też na koncertach. To najlepszy dowód na to, że ja omijam takie występy i one mnie także omijają, ale za to bez przerwy występuję w teatrach operowych. Tak już jest.
Z. S. : Więcej Pan śpiewa za granicą niż w Polsce.
A. D. : Faktycznie tak jest. Tylko w Niemczech śpiewam już trzydzieści dwa lata. Ja jestem już starszym panem. Wyjechałem w 1986 roku i z małymi wyjątkami, bo czasami jednak śpiewam w Polsce, ale najczęściej śpiewam za granicą.
Z. S. : W ostatnich latach staram się śledzić kariery polskich śpiewaków występujących z wielkim powodzeniem na ważnych scenach całego świata. Przyznam się, że często nie nadążam, bo jest wielu wspaniałych polskich śpiewaków, którzy „robią” światowe kariery.
A. D. : Nigdy do tej pory się nie zdarzyło, aby tak wielu polskich śpiewaków występowało w najważniejszych teatrach operowych świata. To jest wspaniałe i oby jak najdłużej trwał ten okres.
Z. S. : Spotyka się Pan na scenie z polskimi śpiewakami?
A. D. : Muszę powiedzieć, że bardzo rzadko. Nie śpiewałem nigdy z Piotrem Beczałą, ale za to często śpiewałem z Jonasem Kaufmanem. Z kolei Artur Ruciński śpiewa też barytonem i nie możemy być obsadzani w jednym spektaklu. Z Mariuszem Kwietniem też nie śpiewałem, ale oni śpiewają swoje spektakle, a ja swoje. Podobnie jest z polskimi śpiewaczkami, podkreślę jeszcze, że oni są o wiele młodsi ode mnie i ciągle robią kariery. Ja już należę do pokolenia, które już zrobiło karierę.
Z. S. : Nie tak dawno, bo w 2014 roku nagrał Pan solową płytę z ariami i ten krążek został doceniony przez środowisko muzyczne. Płyta „Arias” zdobyła nagrodę Fryderyka w kategorii „Najlepszy album solowy w muzyce klasycznej”.
A. D. : Tak, ale to też będzie moja pierwsza i ostatnia moja płyta solowa, bo nagranie tej płyty kosztowało mnie wiele wysiłku i koncentracji. Nie mam za dużo czasu, aby nagrywać płyty.
Z. S. : Skąd Pan przyjechał do Łańcuta i w jakich spektaklach Pan występował?
A. D. : Przyjechałem prawie prosto, bo przed tygodniem z Hamburga, gdzie po raz pierwszy śpiewałem „Kobietę bez cienia” – Ryszarda Straussa. Oczywiście, że śpiewałem już wcześniej w operach Straussa – między innymi w: „Salome”, „Ariadnie na Naksos”, „Elektrze”. Kiedyś we Francji śpiewałem także w „Capriccio” i to jest chyba najbardziej wymagająca i najpiękniejsza opera Ryszarda Straussa. Pamiętam, że odnieśliśmy wtedy ogromny sukces, niesamowity.
Z. S. : Słynie Pan jako baryton śpiewający główne partie w operach Verdiego.
A. D. : Zgadza się. Dotąd najczęściej śpiewałem Verdiego i z tego byłem, czy też jestem nadal znany, natomiast zaproponowano mi, a także sam chcę śpiewać w innych operach – głównie Straussa i Wagnera. Kocham Verdiego, Pucciniego, czyli włoską muzykę, ale chcę włączyć do repertuaru więcej oper niemieckich.
Z. S. : Występował Pan na wszystkich ważnych europejskich scenach operowych, ale także w Japonii, Kanadzie, Izraelu, Hongkongu i przede wszystkim w nowojorskiej Metropolitan Opera w Stanach Zjednoczonych. Na początku 2015 roku otrzymał Pan niemiecki honorowy tytuł Kammersänger przyznawany bardzo rzadko i tylko przez przedstawicieli najwyższych władz, wybitnym i zasłużonym śpiewakom operowym. Jest Pan jednym z największych barytonów świata. W dziedzinie sztuki wokalnej osiągnął Pan prawie wszystko, a z pewnością jeszcze wiele sukcesów przed Panem. Dlatego też proszę Pana o odpowiedź na pytanie – co jest w życiu najważniejsze? – kariera , zdrowie?
A. D. : Powiem tak. Zrobiłem karierę, bo kocham śpiewać, bo kocham muzykę, bo dostałem swoje „pięć minut” – znalazłem się w odpowiednim miejscu i znalazłem odpowiednich ludzi, a także dobrze śpiewałem. To jest efekt tego wszystkiego, ale ja naprawdę nigdy, nigdzie nie musiałem używać protekcji. Zresztą jak studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie w latach 80-tych ubiegłego stulecia, to nawet przez moment nie pomyślałem, że stanę kiedyś na scenach: Metropolitan Opera, La Scali, Paryża, Wiednia, Brukseli, Londynu czy Tokio. To było nieosiągalne „niebo”, bo takie były wtedy czasy. Pomimo to, chyba takie miało być moje życie. Zawód śpiewaka jest piękny, dostarczył mi wielu wzruszeń i pozwolił mi godnie żyć i spełnić się, ale to nie jest dobry zawód dla życia rodzinnego i bardzo mi prywatne życie skomplikował. Pomimo to, mogę powiedzieć, że zawsze najważniejsza dla mnie była i jest rodzina. Mam synka 6-letniego – taki dar dostałem i on jest absolutnie najważniejszy. Muszę pracować, bo ja to kocham i jak tydzień nie śpiewam, to czegoś mi brakuje i czuję się trochę nieszczęśliwy. Muszę też pracować, bo jak wszyscy płacę rachunki i trzeba też mieć pieniądze na inne wydatki. Podkreślę jeszcze raz. Kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Nie umiem i nie mogę żyć bez muzyki. Sprawdziłem to, kiedy kilka razy próbowałem odpocząć od muzyki i dość szybko musiałem do niej wrócić.
Z panem Andrzejem Dobberem rozmawiała Zofia Stopińska 20 maja 2017 roku w Łańcucie.