Zawsze interesowała mnie różnorodna muzyka.
Mariusz Smolij - dyrygent fot. z arch. Artysty

Zawsze interesowała mnie różnorodna muzyka.

      Ostatnie tygodnie 2023 roku oraz styczeń bieżącego roku są dla Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego czasem wytężonej pracy. Melomani długo wspominać będą wykonane w tym czasie koncerty, których będzie w ciągu tych dwóch miesięcy aż dziesięć. Trzy razy nasi filharmonicy wystąpili pod batutą Mariusza Smolija, jednego z najwybitniejszych dyrygentów swojego pokolenia, prowadzącego najczęściej orkiestry w Stanach Zjednoczonych i w Europie.
Bardzo się cieszę, że podczas ostatniego pobytu w Rzeszowie pan Mariusz Smolij znalazł czas na rozmowę i mogę Państwu zaproponować spotkanie z Artystą.

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą gorąco oklaskiwana była w Rzeszowie 1 i 31 grudnia oraz 1 stycznia. Wykonaliście dwa różne programy – pierwszy koncert wypełniły utwory Artura Malawskiego i Maurice’a Ravela, a pozostałe dwa - znane na całym świecie przeboje w orkiestrowych aranżacjach.
       - To były dwa bieguny stylistyczne, chociaż wiele utworów powstało w tym samym czasie. Kompozycje Malawskiego powstały w latach 1930 -1950 i wiele utworów, które gramy podczas koncertów wykonywanych 31 grudnia i 1 stycznia, powstało w tym samym okresie. W tych koncertach postanowiłem spojrzeć na taniec, sięgając po ambitne utwory bardzo dobrze zaaranżowane.

Kto pomyślał o zamieszczeniu w programie pierwszego z wymienionych koncertów utworów Artura Malawskiego?
       - Ja zaproponowałem, bo lubię zamieszczać w programach utwory kompozytorów zapomnianych. Uważam, że Artur Malawski jest niesłusznie zapomniany. Jego utwory orkiestrowe pojawiają się od czasu do czasu w programach koncertów Filharmonii Podkarpackiej, kilka zostało nagranych dla potrzeb Polskiego Radia, ale nie znajdziemy ani jednego utworu Malawskiego przyglądając katalogi płytowe największych wydawnictw na świecie.
       Po wysłuchaniu nagrań archiwalnych i przestudiowaniu partytur z utworami symfonicznymi, zaproponowałem dyrekcji Filharmonii Podkarpackiej zamieszczenie kilku dzieł Malawskiego w programie koncertu oraz nagranie płyty z jego kompozycjami. Ponieważ od prawie 20-tu lat współpracuję z międzynarodową wytwórnią Naxos, zaproponowałem szefowi tej wytwórni nagranie utworów Malawskiego. Jestem przekonany, że dzięki temu muzyka patrona Filharmonii Podkarpackiej będzie dostępna i z czasem rozpoznawalna na całym świecie.

Mariusz Smolij Malawski1Podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej  im. Artura Malawskiego w Rzeszowie 1 grudnia 2023 roku maestro Mariusz Smolij przybliżał także publicznośći wykonywane utwory i ich kompozytorów, fot. Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie

Przed naszą rozmową przeglądałam kalendarz Pana koncertów i przekonałam się, że w ostatnich tygodniach 2023 i na początku 2024 roku, po obu stronach Oceanu Atlantyckiego, dyryguje Pan bardzo różnorodnymi koncertami.
        - Postrzegany jestem jako dyrygent wszechstronny i mam nadzieję, że dyryguję ten mocno zróżnicowany repertuar dobrze. Od dyrygentów, szczególnie w USA, wymaga się aktualnie wielu umiejętności. Trzeba równie dobrze dyrygować utworami od epoki baroku, poprzez repertuar XVIII, XIX i XX wieku, aż po dzieła współczesne. Często trzeba poprowadzić koncerty muzyki filmowej, popularnej i jazzowej. Tylko wszechstronni dyrygenci przetrwają próbę czasu i mogą kontynuować aktywną pracę artystyczną. Poprzeczka stawiana jest bardzo wysoko. Na szczęście odpowiadają mi te różne wyzwania i podejmuję się ich z wielką przyjemnością.
Zawsze interesowała mnie różnorodna muzyka. Już w średniej szkole muzycznej oprócz nauki gry na skrzypcach, fascynowali mnie Bartok, Strawiński, oraz śpiewałem piosenki Beatlesów.

Przeglądałam bardzo obszerną listę utworów, którymi dyrygował Pan w Stanach Zjednoczonych, Europie, Azji i Afryce. Są na niej także dzieła polskich kompozytorów. Czy wykonywał je Pan z polskimi orkiestrami, czy też stara się Pan zamieszczać je w programach koncertów za granicą?
        - Zawsze staram się jak najwięcej polskiej muzyki zamieszczać w programach koncertów na świecie. Dzieła polskich kompozytorów prowadziłem w Kanadzie, Chinach, Korei, w Afryce Południowej i oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Nie jest to sprawa łatwa, bo często dyrygent staje przed trudnymi wyborami. Musi zadowolić publiczność, organizatorów koncertu, muszą się sprzedać bilety, często trzeba spełnić ambicje fundatorów. Niełatwo jest zamieścić w programie utwór polskiego kompozytora, ale staram się to robić dosyć często. Wiele razy dyrygowałem utworami Fryderyka Chopina, Henryka Wieniawskiego i Stanisława Moniuszki, a także Witolda Lutosławskiego, Andrzeja Panufnika oraz Grażyny Bacewicz.
Staram się także zapraszać do udziału w koncertach odbywających się w Europie i Ameryce polskich solistów. Jestem szefem artystycznym Orkiestry Kameralnej Riverside Symphonia w New Jersey oraz Acadiana Symphonony Orchestra w Louizjanie. Gościli u nas wspaniali polscy soliści, m.in.: wybitny pianista Piotr Paleczny, wspaniały skrzypek Mariusz Patyra, znakomity pianista Krzysztof Herdzin oraz świetna śpiewaczka Alicja Węgorzewska, a w lutym przyjedzie do nas gitarzysta Krzysztof Meisinger.

Jest Pan absolwentem Akademii Muzycznej w Katowicach w klasie skrzypiec. Po studiach wyjechał Pan do Stanów Zjednoczonych wraz z założonym przez siebie Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego. Czy już wtedy marzył Pan o dyrygowaniu?
        - Zacząłem marzyć dużo wcześniej. Nawet w liceum muzycznym mieliśmy znakomitą nauczycielkę kształcenia słuchu, która również prowadziła szkolną orkiestrę i chętnie po lekcjach pokazywała zainteresowanym uczniom podstawy dyrygowania. Bardzo mnie te dodatkowe zajęcia interesowały.
Nauka gry na skrzypcach, gra w orkiestrze i zespołach kameralnych, współpraca z innymi muzykami dały mi podstawy do dalszego rozwoju. Dyrygent, zanim stanie przed orkiestrą, a nawet zanim zacznie studia dyrygenckie, powinien być kompetentnym muzykiem. Dyrygent powinien mieć coś do zaoferowania orkiestrze, powinien, rozumieć teorię, być trochę muzykologiem oraz mieć doskonały słuch. Jeżeli tych podstawowych cegiełek nie ma, nie można być dobrym dyrygentem.

Kariera muzyka, a dyrygenta szczególnie, wymaga nieustającej pracy, wytrwałości i niezwykłego skupienia. Wiele wynosi się z domu rodzinnego. Urodził się Pan w Siemianowicach Śląskich, a wiadomo, że Ślązacy są pracowici i bardzo rzetelni. Z pewnością dom rodzinny i środowisko, z którego się Pan wywodzi, miały dobry wpływ na dalszy rozwój.
        - To prawda. Te podstawy kształtowane są u małych dzieci: pracowitość, odpowiedzialność za siebie i czasami za innych, umiejętność koncentracji – to wszystko jest fundamentalne w trudnym zawodzie muzyka. Szczególnie ważne są te cechy u dyrygentów, bo każdy dyrygent jest dla siebie bossem. Nikt nie stoi nad dyrygentem i nie dopinguje go do ćwiczenia, studiowania partytur. Dyrygent musi sam narzucić sobie pewien reżim, a to nie jest łatwe.

Sylwester w Filharmonii 2Koncert sylwestrowy w Filharmonii Podkarpackiej - Karolina Leszko i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batutą Mariusza Smolijia, fot. Filharmonia Podkarpacka

Miłość do muzyki wyniósł Pan z domu rodzinnego?
        - W moim domu rodzinnym nie było tradycji muzycznych. Moi rodzice bardzo często podejmowali dodatkową pracę, a ojciec także studiował. Stąd często był problem, kto się będzie mną opiekował po godzinie 16.00, kiedy przedszkole było już nieczynne.
Moja mama zdesperowana szukała miejsca, w którym 5-letnie dziecko mogłoby bezpiecznie przybywać po południu przynajmniej dwa razy w tygodniu. Niedaleko domu działało ognisko muzyczne i mama nie wnikając nawet w szczegóły, zapisała mnie tam i z góry zapłaciła za naukę.
W maju czy czerwcu mama zorientowała się, że inni rodzice zapisują dzieci do szkoły muzycznej. Postanowiła zrobić to samo. Bardzo podobał jej się akordeon, ale w dniu egzaminu nie mogła ze mną pójść, bo musiała zostać w pracy i dlatego poszedłem z ojcem, który z kolei lubił skrzypce. Dlatego ojciec wypełniając przed egzaminem dokumenty, zapisał mnie na skrzypce. Zdałem egzamin i rozpocząłem naukę gry na skrzypcach. Gdyby mama ze mną poszła, to moje życie potoczyłoby się chyba zupełnie inaczej.

 

Niedawno rozmawiałam z polską skrzypaczką młodego pokolenia, która jest muzykiem orkiestrowym i kameralistką oraz muzykiem sesyjnym w Wielkiej Brytanii. Opowiadała mi o przygotowaniach do koncertów, podkreślając, że tam dyrygenci i organizatorzy stawiają głównie na pracę indywidualną muzyków, natomiast przed koncertem odbywają się zazwyczaj dwie próby, a czasem nawet jedna.
        - Tak faktycznie jest. Czas to pieniądz. W USA Nie ma publicznych pieniędzy na kulturę, a środki na koncerty pochodzą od fundacji, osób prywatnych i czas się bardzo ceni, wszystko jest dokładnie wyliczone. Próba w Ameryce trwa 2,5 godziny z jedną krótką przerwą, a tutaj próby mają 4 godziny. W Polsce filharmonie mają zazwyczaj cztery lub pięć dni na realizację projektu, a my mamy często jedną lub dwie próby, a jak jest bardzo trudny program – to trzy. Muzycy przychodzą na próbę zazwyczaj przygotowani i szybko pracują w czasie próby.

Trudno chyba porównać pracę z orkiestrami w Seulu, Johannesburgu, Lizbonie, Frankfurcie czy Warszawie z orkiestrami amerykańskimi.
        - Artystycznie trudno to porównać, jest to bardzo skomplikowany proces i trudno go wyjaśnić w kilku zdaniach. Według mnie wszędzie postępy podczas współpracy z orkiestrą zależą od pierwszej próby; czy muzycy przyjdą przygotowani i coś mogą na tę próbę wnieść. Można orkiestrę porównać do drużyny piłkarskiej, która jest tak silna, jak najsłabszy zawodnik. Nawet jeśli większość z nich jest bardzo dobrze przygotowana, ale dwóch lub trzech gorzej, jakość gry natychmiast jest odczuwalna.
        W Ameryce musimy działać znacznie szybciej, a do tego jest ogromna konkurencja. Jest bardzo dużo świetnych muzyków z całego świata, a pracy jest mało i jestem przekonany, że dlatego jest większa indywidualna odpowiedzialność. Etyka pracy, szacunek dla kolegi siedzącego przy pulpicie, szacunek dla dyrygenta i szacunek dla instytucji jest odczuwalny.

W domu jest Pan gościem, bo koncertując często w różnych salach koncertowych na świecie, zmienia Pan ciągle miejsca pobytu, strefy czasowe i klimat. Można się do tego przyzwyczaić?
        - I tak, i nie. Każda zmiana miejsca to także inna woda, inne jedzenie, inne powietrze, sen w innym łóżku. To wszystko się odczuwa. Pewnymi elementami można tylko lepiej sterować, ale nie da się przeskakiwać stref czasowych. Mamy nastrojony zegarek w naszym organizme i pierwsze dwa lub trzy dni po zmianie czasu wymagają zwiększonej koncentracji. Byłem w Polsce na początku grudnia, wróciłem do Stanów Zjednoczonych na dwa i pół tygodnia, a od 28 grudnia znowu jestem w Polsce.
        W Rzeszowie dyryguję dwoma koncertami i nagrywamy utwory Artura Malawskiego, a później jadę do Bydgoszczy, aby poprowadzić koncertowe wykonanie opery „Porgy and Bess” George’a Gershwina.
Chcę podkreślić, że bardzo lubię to, co robię, współpraca z dobrymi orkiestrami jest esencją mojej pracy i chyba głównie dlatego radzę sobie z wszelkimi niedogodnościami związanymi z podróżami.

Sylwester i Filharmonii 4 Koncert sylwestrowy w Rzeszowie - Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego dyryguje Mariusz Smolij, fot. Filharmonia Podkarapcka

Po tylu latach działalności artystycznej, mając ogromną wiedzę i doświadczenie, mógłby się Pan dzielić z młodymi ludźmi, którzy pragną zostać dyrygentami.
        - Myślę, że taki czas przyjdzie. W latach 1996 - 2000 pracowałem w Northwestern University w Chicago – Evanston i byłem wtedy najmłodszym profesorem dyrygentury pośród wszystkich czołowych uczelni amerykańskich. Dobrze mi się pracowało, ale czułem, że miałem za mało doświadczenia, aby w tym wieku uczyć na odpowiednim poziomie i zrezygnowałem z tej pracy. Wielu moich kolegów dziwiło się – jak można taką dobrą pracę porzucać. Chciałem wtedy być bardziej aktywnym dyrygentem i postąpiłem słusznie.
Może teraz jest czas, żeby powrócić i znowu uczyć dyrygowania, bo mam o wiele więcej do zaoferowania młodym ludziom niż wtedy. Zawód nauczyciela muzyki jest bardzo trudny i odpowiedzialny, a nauka dyrygowania jest szczególnie trudna. Tej wiedzy nie można znaleźć w książkach.

Właściwie w zajęciach z dyrygentury powinna być do dyspozycji orkiestra, a zazwyczaj zastępuje ją pianista, najwyżej dwóch.
        - Potrzebny jest przynajmniej kwartet lub kwintet, żeby była grupa ludzi, którzy reagują na gesty. W zrozumieniu pewnych umiejętności pomagają także sposób myślenia, sposób słuchania, jesteśmy w stanie przekazać studentom pewne schematy, ale do połowy zajęć zespół jest niezbędny.

Powróćmy jeszcze do planowanych w pierwszych dniach stycznia nagrań utworów Artura Malawskiego dla wytwórni Naxos.
        - Twórczość symfoniczna Malawskiego jest dość skromna. Wszystkie utwory zmieszczą się na trzech płytach, ale są to znakomite utwory. Podczas rozmowy z kierownictwem Naxos zapytano, czy mógłbym z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie nagrać za jakiś czas drugą płytę. Zobaczymy.
Na pierwszej płycie znajdą się następujące utwory Artura Malawskiego: Uwertura, Suita popularna, Toccata na małą orkiestrę, Tryptyk góralski oraz dwa utwory z fortepianem solowym - Etiudy symfoniczne oraz Toccata i fuga na fortepian i orkiestrę. Partie solowe wykona znakomita pianistka Beata Bilińska. Będą to światowe premiery fonograficzne na płytach CD.
Mam nadzieję, że po bardzo ciekawą płytę można będzie sięgnąć już niedługo.

Kończymy rozmowę z nadzieją, że chętnie będzie Pan nadal współpracował z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo chętnie przyjeżdżam do Polski, a Rzeszów mi się bardzo podoba. Wydaje mi się, że mam dobry kontakt z orkiestrą i z wielką przyjemnością tu powrócę.

                                                                                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska