Z Łukaszem Borowiczem nie tylko o Konkursie Muzyki Polskiej
Łukasz Borowicz - dyrygent fot. Ksawery Zamoyski

Z Łukaszem Borowiczem nie tylko o Konkursie Muzyki Polskiej


         Po raz kolejny powracamy do rozmów zarejestrowanych w czasie trwania III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej, który odbywał się od 2 do 9 lipca w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.
Podczas dwóch koncertów, w ramach przesłuchań finałowych, wybrani przez jurorów pianiści występowali z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batutami wybitnych dyrygentów Łukasza Borowicza i Pawła Przytockiego. Po pierwszej próbie z udziałem pianistów mogłam porozmawiać z panem Łukaszem Borowiczem.

Próby orkiestry do tych koncertów odbyły się dużo wcześniej, a laureatom musi wystarczyć jedna próba z orkiestrą w dniu przesłuchań finałowych.
          - Każdy finał konkursu muzycznego z udziałem orkiestry jest skomplikowany, ponieważ jest to sytuacja nienaturalna. Kiedy mamy do czynienia z normalnym tygodniem koncertowym, to zazwyczaj doświadczeni soliści mają spokojną próbę z orkiestrą, a następnego dnia próbę generalną i dopiero koncert.
Tym razem jest jedna próba i wieczorem koncert, natomiast soliści najczęściej grają te utwory po raz pierwszy w życiu. Skomplikowaną sytuację można porównać jedynie do sportu wyczynowego – są to zawody na wytrzymałość, na silne nerwy i na to, żeby sprawy muzyczne nie zostały przesłonione przez element rywalizacji pomiędzy uczestnikami.
Ilekroć mam do czynienia z konkursami muzycznymi, to myślę o balansie pomiędzy kwestią muzyczną, a wszystkimi kwestiami obocznymi, które często są równoważne.

Orkiestra i dyrygenci dowiedzieli się dopiero wczoraj późnym wieczorem, które koncerty będą wykonane.
          - To prawda, ale to jest normalna sytuacja. Do wszystkich zgłoszonych przez przystępujących do konkursu uczestników koncertów byliśmy przygotowani.
Cieszę się, że w finałach mamy tak zróżnicowany repertuar. To jest też bardzo ciekawe dla publiczności, bo Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej jest jednocześnie festiwalem muzyki polskiej, bo mamy przegląd najróżniejszych utworów kompozytorów z różnych epok.
Jest pełna panorama muzyki i jest to największa zaleta i największy walor tego konkursu, który po prostu jest wyjątkowy ze względu na rozmach repertuaru i jego zakres, a także na to, że publiczność nie tylko możliwość porównywania interpretacji, indywidualności oraz zetknięcia się z młodymi solistami, ale również jest szansa poszerzenia własnej wiedzy na temat repertuaru polskiego. Bardzo często są to nazwiska, które wielu melomanów zna i może wymienić jednym tchem, natomiast ze słuchaniem muzyki tych kompozytorów na żywo jest problem, ponieważ często są to nazwiska encyklopedyczne.

MKMP Łukasz Borowicz dyrygent tomasz Zając fortepian Ork. Filh Podk. fot. Wojciech Grzędziński NIMiT Łukasz Borowicz - dyrygent i Tomasz Zając - fortepian podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w sali Filharmonii Podkarpackiej, fot. Wojciech Grzędziński / NIMiT

Pan znał te koncerty wcześniej?
          - Tak. Jest pewna grupa koncertów, która od czasu do czasu pojawia się w repertuarze, ponieważ zapomniana muzyka polska od paru lat cieszy się stosunkowo dużym zainteresowaniem. Sam brałem udział w odkrywaniu i nagrywaniu po raz pierwszy paru z tych utworów. Są mi one bliskie i znane, ale zdaję sobie sprawę, że gdybyśmy spojrzeli na repertuar sal koncertowych i liczbową częstotliwość ich pokazywania się, to byłaby ona znikoma.
Dlatego też ten konkurs jest bardzo ważny, ponieważ jednym z jego założeń jest to, że konkursowi laureaci w sytuacji, kiedy primo - mają tytuł laureata konkursu muzyki polskiej, a secundo - w programie utwór, którym wygrali lub zdobyli nagrodę, to jest duże prawdopodobieństwo, że będą ten utwór dalej wykonywali lub będą w kontekście tego utworu także rozpatrywani przez inne zespoły. To także przekłada się na promocję muzyki polskiej. 

       Wytworzy się pewien kanon, bo te utwory naprawdę niczym nie ustępują innym utworom, które często się pojawiają w repertuarze. Powinniśmy te dzieła grać. Nie może być tak, że powstaje nagranie, najczęściej do radiowego archiwum, które „zamyka sprawę”, bo utwór został nagrany. Utwory muszą żyć, oprócz tego, że muszą być nagrywane, bo to jest ważne dla ich popularyzacji. Muszą być dostępne szczególnie osobom, które rozpatrują granie tych utworów i muszą też sięgnąć po nagrania.
To jest bardzo ważne w epoce serwisów streamingowych, kiedy można do wszystkich utworów błyskawicznie dotrzeć. Potrzebni są też wykonawcy, którzy będą potrafili te utwory zagrać. To są wspólne interesy muzyki polskiej i młodych muzyków, którzy szukają szansy w konkursie muzyki polskiej.

Sądzę, że zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że na przestrzeni kilku ostatnich dekad bardzo się zmienił sposób pracy dyrygentów z orkiestrami. Czasy dyrygentów – dyktatorów minęły.
          - To już dosyć dawno minęło. Żyjemy w czasach, kiedy cały wolny świat walczy z dyktaturami, które, miejmy nadzieję, znikną z powierzchni ziemi jak najszybciej i byłoby czymś absurdalnym, żeby w jednym z najpiękniejszych przejawów ludzkiej działalności, jakim jest muzyka, opary tych dyktatur miały miejsce.

Mówi się, że w muzyce nie ma demokracji.
          - Decyzje trzeba podejmować, natomiast pozostaje kwestia,w jaki sposób do tych decyzji się dochodzi i w jaki sposób traktuje się partnera, którym jest każdy muzyk na estradzie. To jest praca zbiorowa, bo dyrygent sam z siebie nie brzmi – to orkiestra brzmi. Natomiast orkiestra jako fantastyczny zbiór osobowości potrzebuje kogoś, kto decyzje podejmie. Gdyby nie było dyrygenta, byłoby trudno i próby by trwały bardzo długo, bo każdy muzyk musiałby się wypowiedzieć i pewnie trzeba by było co chwilę głosować. Myślę, że dyrygent zachowujący się w sposób nowoczesny, partnerski jest bardzo dobrym rozwiązaniem, żeby móc uprawiać muzykę zespołową.

W Rzeszowie pamiętamy Pana przede wszystkim jako dyrygenta symfonicznego, ale przecież dyrygował pan wieloma spektaklami i koncertami operowymi, wiele nagrań pod Pana batutą zostało zarejestrowanych. Co jest Panu bliższe – muzyka symfoniczna czy operowa?
          - Trudno byłoby wybrać. Jest jedna muzyka, która się dopełnia. Ten podział jest sztuczny, a wytworzył się w drugiej połowie XX wieku. Przedtem o takim podziale nie było mowy. W epoce specjalizacji i to jest z jednej strony dobre, ale z drugiej strony trochę złudne, bo przecież muzyka koncertująca – instrumentu solowego z orkiestrą – niesie w sobie dla orkiestry te same problemy i zagadnienia, jak towarzyszenie śpiewakowi w operze. Ja nie widzę dużej różnicy i uważam, że jest jedna muzyka. Cieszę się, że mogę się zajmować muzyką operową i symfoniczną.

MKMP Pianista Jan Wachowski oraz dyrygent Łukasz Borowicz podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej fot Filip Błażejowski Pianista Jan Wachowski oraz dyrygent Łukasz Borowicz podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej, fot. Filip Błażejowski / NIMiT

Długo trzeba by było wymieniać znakomite orkiestry, którymi Pan dyrygował i miejsca koncertów oraz sławnych solistów instrumentalistów i śpiewaków. Proszę tylko wymienić nazwiska muzyków, z którymi współpraca wywarła na Panu ogromne wrażenie.
          - Było ich wielu w różnych specjalnościach. Powiem tylko o wieloletniej współpracy i wspólnych nagraniach ze znakomitym tenorem Piotrem Beczałą, z maestrą Ewą Podleś, z Mariuszem Kwietniem, z wieloma znakomitymi solistami – pianistami, skrzypkami, grającymi na instrumentach dętych – trudno wszystkich wymienić, bo wspaniałych wspomnień jest mnóstwo. Nigdy nie zapomnę koncertu, który miałem zaszczyt poprowadzić dyrygując Filharmonią Poznańską z Idą Haendel. Wykonaliśmy wtedy Koncert skrzypcowy Jeana Sibeliusa. To są wspomnienia na całe życie.

Najczęściej powraca Pan do sal koncertowych, które już Pan doskonale zna, ale zdarzają się też zaproszenia do nowych miejsc - można powiedzieć, że Pan debiutuje. Były takie debiuty w tym sezonie?
          - Owszem, dyrygowałem w tym sezonie po raz pierwszy w Auditorium Bronfmana Filharmonii Izraelskiej w Tel Awiwie, słynnej z występów orkiestry od lat 60-tych XX wieku. Ponieważ jestem z wykształcenia także skrzypkiem, szczególnie bliskie są mi występy skrzypków, a odbyły się tam najsłynniejsze koncerty takich sław, jak: Itzhak Perlman, Pinchas Zukerman, Isaac Stern, Shlomo Mintz, Ida Haendel – wszystkich największych skrzypków XX wieku. Wielkim przeżyciem było być w tej sali i posłuchać jak ona brzmi, jak odpowiada na dźwięk.

          Mamy też doskonałe, nowe, bardzo udane sale w Polsce i wiele osób za granicą nam tego zazdrości. Ja też się cieszę ze wszystkich sal, które przeszły znakomite renowacje. Najlepszym przykładem jest Filharmonia Podkarpacka, która po remoncie jawi się jako nowoczesne miejsce pieczołowicie odtworzone łącznie z elementami plastycznymi – z freskiem na ścianie i wszystkimi założeniami architektonicznymi w środku, chociażby w foyer.

Przed laty zapowiadało się, że będzie Pan dobrym skrzypkiem. Kiedy wymienił Pan smyczek na batutę?
          - Na początku studiów, bo zdałem na studia dyrygenckie, ale instrumenty smyczkowe są mi najbliższe. Oczywiście, że sercem orkiestry jest każdy instrument, ale instrumenty smyczkowe grają prawie bez przerwy. Instrumenty dęte – drewniane i blaszane – często mają pauzy lub dopowiadają smyczkom. Jestem z kwintetem smyczkowym w orkiestrze chyba najbardziej związany.

W ostatnich latach wiele czasu zajmują Panu sprawy organizacyjne i praca pedagogiczna. Jest Pan dyrygentem-szefem i dyrektorem muzycznym Orkiestry Filharmonii Poznańskiej oraz I gościnnym dyrygentem Filharmonii Krakowskiej. Podjął Pan także pracę w Katedrze Dyrygentury Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. Jeśli do tych obowiązków dodamy intensywną działalność artystyczną, to trudno w czasie trwania sezonu i roku akademickiego znaleźć wolną chwilę. Wakacje już trwają i chyba zaplanował Pan letni odpoczynek.
          - Planuję trochę odpocząć, bo rzeczywiście pracowałem intensywnie. Było także bardzo dużo powodów do radości i satysfakcji z przeżyć muzycznych. Każdy z nas potrzebuje jednak także odpoczynku i lato będzie czasem na złapanie oddechu, i sił przed wyzwaniami nowego sezonu artystycznego.

Na stronie internetowej Filharmonii Poznańskiej można znaleźć plany koncertowe na zbliżający się sezon.
          - Cały sezon został już zaprogramowany i ogłoszony. Cieszymy się na spotkania z melomanami po wakacjach, bo to już niedługo.

Mam nadzieję, że również na Podkarpaciu nie będziemy czekać na Pana tak długo, jak tym razem.
          - Mamy świetne plany i bardzo się na nie cieszę. Niedługo będą ogłoszone.

Bardzo dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Rzeszowie.

Zofia Stopińska

MKMP dyrygenci Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki. fot. Wojciech Grzędziński  Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki - dyrygenci koncertów finałowych III Międzynarodowego Konkursu Muzzyki Polskiej w Rzeszowie, fot. Wojciech Grzędziński