wywiady

Z dyrektorem Łukaszem Goikiem nie tylko o koncertach w Sanoku

         Długo melomani będą wspominać wydarzenia 30. Festiwalu im. Adama Didura, który odbył się w ostatniej dekadzie września 2021 roku. Każdego roku przyjeżdża na ten Festiwal Opera Śląska w Bytomiu. Podczas pobytu artystów ze Ślaska w Sanoku miałam okazję rozmawiać z panem Łukaszem Goikiem, dyrektorem Opery Śląskiej w Bytomiu.

          Wasza obecność na Festiwalu im. Adama Didura jest w pełni uzasadniona, bowiem patrona Festiwalu z Operą Śląską łączyły szczególne więzy.
            - Opera Śląska rozpoczęła swoją działalność dzięki Adamowi Didurowi, wielkiemu śpiewakowi o międzynarodowej sławie. Bardzo się cieszymy, że jesteśmy po raz kolejny na tym znakomitym Festiwalu, że możemy go inaugurować, co jest także dla nas wielkim wyróżnieniem.
Artyści Opery Śląskiej zawsze bardzo chętnie jadą do Sanoka, bo spotykają się ze wspaniałą publicznością, która potrafi ocenić i docenić dobre wykonania.
            Chcę podkreślić, że w dzisiejszych, pandemicznych czasach każde spotkanie artystów z publicznością jest niezwykle ważne i cenne, a szczególnie kiedy ta publiczność jest tak sympatyczna i tak wierna, ponieważ przychodzi na wszystkie nasze spektakle.
Dyrektor Waldemar Szybiak zdradził mi, że bilety zarówno na nasz inauguracyjny koncert, jak i spektakl opery Nabucco Giuseppe Verdiego, wyprzedane zostały w pierwszych kilku dniach. Dla nas to także jest powód do radości.

             Tak się składa, że wykonujecie operę Nabucco w piątek w Sanoku, a dopiero dwa dni później podziwiać ją będzie publiczność w Waszej siedzibie.
             - W roku jubileuszowym Festiwalu im. Adama Didura zostaliśmy poproszeni o wypełnienie dwóch wieczorów. Pierwszy wypełniła muzyka Giacomo Pucciniego – arie i fragmenty z oper, a pomysł koncertu powstał w Sanoku dwa lata temu. Z panem Waldemarem Szybiakiem zastanawialiśmy się, co nowego zaproponować i wtedy żona pana dyrektora powiedziała, że uwielbia opery Pucciniego. Wówczas postanowiliśmy zrealizować taki koncert. Planowaliśmy, że odbędzie się on w ubiegłym roku, ale ze względu na pandemię się nie udało i zrobiliśmy to w tym roku. Mieli Państwo okazję podziwiać najlepszych solistów Opery Śląskiej: Gabrielę Gołaszewską, Annę Wiśniewską-Szoppę, Rusłanę Koval, Macieja Komanderę i Łukasza Załęskiego.
Orkiestrą Opery Śląskiej dyrygował nasz kierownik muzyczny Franck Chastrusse-Colombier.
             Wykonaliśmy arie i duety ze wszystkich oper Pucciniego, a większość z nich mamy w stałym repertuarze Opery Śląskiej, co jest dla nas również bardzo ważne. Część z nich nie była w Sanoku nigdy wykonywana i najlepszym przykładem są fragmenty z Jaskółki.
             La Rondine jest to ostatnia nasza premiera, bo odbyła się w maju tego roku w koprodukcji z teatrem w Meiningen (Niemcy), w reżyserii Bruno Bergera-Górskiego.
Jest to bardzo piękna opera, w której można usłyszeć wszystkie znane wcześniejsze momenty muzyczne z oper Pucciniego. Trudna muzyka, trudny spektakl do przygotowania, ale z przepięknymi ariami i duetami. Sanocka publiczność miała okazję wysłuchać arii Magdy w wykonaniu Gabrieli Gołaszewskiej oraz duetu Magdy i Ruggero, w którym z Gabrielą Gołaszewską śpiewał Łukasz Załęski.

             Gabriela Gołaszewska pomimo młodego wieku jest we wspaniałej formie, bo znakomicie śpiewała w Sanoku, ale niedawno słuchałam i oglądałam ją podczas Festiwalu w Łańcucie, kiedy to wystąpiła podczas wykonania opery La forza del merito, którą na zamówienie łańcuckiego dworu skomponował Marcello di Capua, a także byłam w Kąśnej Dolnej, kiedy to w ramach festiwalu Bravo Maestro rewelacyjnie śpiewała arcytrudną tytułową partię w „Łucji z Lammermoor”.
             - Czekamy także na jej debiut na deskach Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, który odbędzie się tej jesieni, a później na wiosnę będzie śpiewała w Don Giovannim i w Strasznym dworze. Terminy były przez pandemię już dwukrotnie zmieniane.
Muszę się także pochwalić, że w Teatrze Wielkim również śpiewają Rusłana Koval i Stanisław Kuflyuk.Stanisław Kuflyuk niedługo leci do Teatru Bolszoj, gdzie będzie śpiewał w Eugeniuszu Onieginie Piotra Czajkowskiego i w Traviacie Giuseppe Verdiego.
             Dla dyrektora to wielka radość, że ma tak wspaniałych solistów, którzy się rozwijają, sławią dobre imię naszego teatru i których Państwo mogą podziwiać zarówno w Bytomiu, jak i na festiwalu w Sanoku.
To są naprawdę historyczne momenty. Z przeszłości wspominamy przez cały czas występy wielkich śpiewaków: Andrzeja Hiolskiego, Bogdana Paprockiego, wspaniałą Teresę Żylis-Garę, która niedawno odeszła, Wiesława Ochmana, który nadal z nami współpracuje i wielu innych znakomitych solistów, którzy sławią polską kulturę na świecie.
Nasi obecni soliści to jest przyszłość opery, ci śpiewacy są na początku swojej kariery i jeszcze wiele przed nimi. Z pewnością będziemy o nich słyszeć i cieszmy się, że możemy ich teraz podziwiać.

             Za chwilę rozpocznie się spektakl, ale proszę jeszcze powiedzieć, na co, oprócz Nabucca i Jaskółki, może nas Pan zaprosić do Opery Śląskiej w Bytomiu.
             - Nabucco też jest bardzo ważnym wydarzeniem na Festiwalu, ponieważ w roli Zachariasza wystąpi Aleksander Teliga, który też prawie 30 lat temu występował na scenie w Sanoku i teraz znowu będą mogli Państwo posłuchać tego wspaniałego śpiewaka. W roli Nabuchodonozora wystąpi pan Stepan Drobit, świetny baryton ze Lwowa, którego zaprosiliśmy do współpracy, ponieważ otrzymał nagrodę Opery Śląskiej na Festiwalu i Konkursie Pieśni im. Salomei Kruszelnickiej we Lwowie i stąd jego obecność w Polsce. W roli Abigail usłyszymy znakomitą Jolantę Wagner, która śpiewa sopranem i wspaniałych solistów Opery Śląskiej, a chórem i orkiestrą Opery Śląskiej dyrygował będzie Franck Chastrusse-Colombier.
             Pytała pani, na co zapraszam do Bytomia. Muszę Państwu powiedzieć, że muszą się Państwo pośpieszyć, ponieważ od stycznia będziemy mieli przebudowę sceny i nasza duża scena będzie zamknięta i za to częściej będziemy jeździć. Będzie nas można podziwiać w różnych miejscach w Województwie Śląskim, ale także poza. Liczymy, że będą Państwo podróżować za nami, ale do tego czasu szczególnie polecam, żeby przyjechać do Bytomia na balet Sól ziemi czarnej. Jest to ostatnia nasza produkcja z muzyką Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego, Bolesława Szabelskiego. Przepiękne dzieło w choreografii Artura Żymełki na kanwie filmu Kazimierza Kutza.
             Polecam również wznawianą Carmen w świetnej obsadzie. Jest to inscenizacja z 2006 roku w reżyserii Wiesława Ochmana. Żegnamy się z tym tytułem i przed remontem będzie go można obejrzeć po raz ostatni. Warto też przyjechać na Traviatę, Łucję z Lammermoor i posłuchać tej pięknej, trudnej muzyki mistrza bel canta Gaetano Donizettiego.
Jeszcze kilka tytułów pięknych oper znajdą Państwo w naszym repertuarze. Serdecznie zapraszam do Opery Śląskiej do końca 2021 roku.

             Szkoda, że musimy już kończyć rozmowę.
             - Proszę koniecznie przyjechać w październiku na jeden z pięciu pożegnalnych spektakli opery Carmen w Operze śląskiej w Bytomiu. Pierwsze z nich odbędą się 8 i 9 października.

                                                                                                                                                                                                                                                                                         Zofia Stopińska

 

Rafał Siwek: "Śpiew jest moją miłością i pasją"

          Jubileuszowy, bo 30. Festiwal im. Adama Didura przeszedł już do historii, ale ciągle jesteśmy pod wrażeniem znakomitych koncertów i spektakli w wykonaniu świetnych artystów. Wydarzeniem, którego nigdy nie zapomnę, był recital Rafała Siwka, który swoim cudownym, ciepłym basem zachwycił publiczność już od pierwszych taktów rozpoczynającej wieczór arii Gremina z III aktu opery Eugeniusz Oniegin Piotra Czajkowskiego. Artysta wystąpił w Sanockim Domu Kultury 25 września z towarzyszeniem Anny Marchwińskiej, znakomitej pianistki specjalizującej się w muzyce kameralnej, wokalnej i instrumentalnej.
Miałam ogromne szczęście, że pan Rafał Siwek zgodził się na rozmowę następnego dnia. Resztę dowiedzą się Państwo czytając zapisany wywiad.

          Czujemy się wyróżnieni, że zgodził się Pan przyjechać do Sanoka prosto z Moskwy.
           - To prawda, gdyż dwa dni wcześniej (23 września) śpiewałem Borysa Godunowa w Teatrze Bolszoj, 24 września przyleciałem do Warszawy już po godzinie 15 i trudno mi było wsiąść do samochodu i przyjechać późnym wieczorem do Sanoka. Zdecydowałem się w dniu koncertu przylecieć samolotem do Rzeszowa i później samochodem do Sanoka.
Z ogromną przyjemnością wystąpiłem w miejscu, gdzie urodził się Adam Didur, największy polski bas.

           Pamięć o Adamie Didurze jest tutaj pielęgnowana dzięki festiwalowi Jego imienia, który konsekwentnie organizuje dyrektor Waldemar Szybiak. Ponieważ Adam Didur na scenie MET występował 729 razy oraz miał 182 występy z zespołem MET w innych teatrach Ameryki, to Jego nazwisko można znaleźć wśród największych gwiazd Metropolitan Opera, ale czy o Adamie Didurze pamiętają w innych miejscach na świecie?
           - Rozmawiam często na ten temat i staram się tę pamięć kultywować, wspominając jego nazwisko. Poza znawcami opery, którzy od wielu lat interesują się operą, to młodzi śpiewacy czy młodzi melomani nie znają tego nazwiska. Jak słyszą, że Adam Didur był basem, który za czasów wielkiego Fiodora Szalapina zaśpiewał 40 razy w Metropolitan Opera Borysa Godunowa, to właściwie nie wierzą. Od początku swojej kariery Adam Didur śpiewał wielkie role. Jadąc na festiwal do Sanoka, przejrzałem otwarte archiwa MET i La Scali. Można tam sprawdzić każdy spektakl, każdą obsadę. Didur swoje pierwsze spektakle w MET miał z Marceliną Sembrich-Kochańską i z „królem tenorów” pierwszych dwóch dekad XX wieku, którym był Enrico Caruso. Śpiewał m.in. Mefistofelesa w operze Faust czy w Aidzie Verdiego, a śpiewał tam partię Ramfisa w niezwykłym towarzystwie: partię tytułową śpiewała Emmy Destinn, w roli Amneris wystąpiła Louise Homer, Radamesem był Enrico Caruso.

           Po raz pierwszy jest Pan w Sanoku i na Podkarpaciu?
           - Byłem kiedyś turystycznie w Bieszczadach, ale wystąpiłem tu po raz pierwszy.

 

Anna MarchwińskaRafał Siwekjuliusz Multarzyński

          

             Często jest Pan zapraszany do ośrodków kultury w niewielkich miastach?
             - Zacznijmy od tego, że rzadko śpiewam w Polsce. Dzieje się tak dlatego, że w Polsce bardzo późno planuje się występy artystyczne i dotyczy to nawet Opery Narodowej.
W momencie, kiedy otrzymuję zaproszenie, aby w Polsce wystąpić, to przeważnie jestem zajęty, bo mam kalendarz wypełniony na kilka lat do przodu i trudno mi jest się dopasować do terminu dodatkowego występu. Wielki ukłon w kierunku pana dyrektora Waldemara Szybiaka, z którym rozmawiamy już od kilku lat, bo to jest już trzecie podejście. W ubiegłym roku nie mogłem wystąpić z powodu covidu, natomiast dwa lata temu nie mogłem przyjechać do Sanoka, bo w Madrycie miałem próby do Don Carlosa.
            Pan dyrektor Szybiak jest jedną z niewielu osób w kraju, które bardzo poważnie podchodzą do planowania, stara się być elastyczny i jeżeli mu zależy, to robi wszystko z takim wyprzedzeniem, żeby do tego wydarzenia doszło. Dzięki temu nam się udało.

            Szczególnie ostatnio tych zawirowań jest bardzo dużo i czasami plany zmieniają się z tygodnia na tydzień.
             - Wiele rzeczy jest organizowanych na „wariackich papierach”. Na przykład udało nam się w marcu zrobić w Teatrze Wielkim w Łodzi Don Carlosa w bardzo ciekawej obsadzie, bo była Ola Kurzak w roli Elżbiety, Roberto Alagna w roli Don Carlosa, Andrzej Dobber śpiewał partie Posy, a ja Filipa II. Gdyby życie artystyczne toczyło się wszędzie normalnie, to wszyscy w tym terminie bylibyśmy zajęci. Ponieważ był covid, a u nas otworzyło się okienko, to dyrektor Dariusz Stachura zadzwonił do nas i udało się dogodny dla wszystkich termin znaleźć.
Skończyliśmy spektakl 7 minut przed kolejnym lockdownem. Na drugi dzień miała śpiewać druga obsada, ale spektakl nie mógł się odbyć.

            Bardzo się ucieszyłam z programu wczorajszego wieczoru w Sanoku, ponieważ nie pamiętam, kiedy słuchałam na żywo recitalu złożonego z arii i pieśni kompozytorów rosyjskich. Zgodnie z programem oficjalnie recital zakończył Monolog Borysa z II aktu opery Borys Godunow, ale po długich brawach i owacjach na stojąco postanowił Pan pożegnać się z publicznością jeszcze jednym utworem Modesta Musorgskiego – zabawną Balladą o pchle, w której pokazał Pan także swój talent aktorski.
            - Zastanawiałem się nad tym programem. Najłatwiejsze dla mnie byłoby zaśpiewanie arii. Z Anią Marchwińską nagrywaliśmy w czerwcu dla Programu II Miejscówkę z dwójką i od razu ponad pół programu mieliśmy zrobione, a drugie pół przy okazji innych występów, więc wyjście i zaśpiewanie tych arii to była rzecz najprostsza.
Ponieważ jednak uważam się za specjalistę od wokalnej muzyki rosyjskiej i chciałem ją choć trochę przybliżyć słuchaczom, tym bardziej, że jest to Festiwal im. Adama Didura, który śpiewał basem, i stąd też basowy repertuar romansów.

            Uważam, że pieśń jest często trudniejsza do zaśpiewania niż aria i do tego im krótsza, tym trudniejsza.
            - Tak, im krótsza forma, tym trudniej w niej zawrzeć wszystko.

            Ja także często spotykam się z opinią, że jest Pan specjalistą od muzyki rosyjskiej, ale przecież w różnych miejscach na świecie publiczność oklaskuje Pana za wykonania dzieł operowych Giuseppe Verdiego, Ryszarda Wagnera, ma Pan bardzo bogaty repertuar oratoryjny, a w Polsce występował Pan także w operach Stanisława Moniuszki.
            - Zacznę od stwierdzenia, że jeśli chodzi o dzieła Wagnera, to robię czasem takie wycieczki. Wielokrotnie odmawiałem śpiewania dzieł Wagnera w różnych miejscach i nie uważam się absolutnie za specjalistę, choćby z racji tego, że nie mówię wystarczająco dobrze po niemiecku, tak jak po włosku. Z racji gatunku mojego głosu wykonuję muzykę Wagnera i śpiewałem kilka partii. Na przykład w Operze Paryskiej wystąpiłem w roli Króla Henryka w Lohengrinie w pięknej produkcji Clausa Gutha, śpiewałem Fafnera w Zygfrydzie, pod dyrekcją Kenta Nagano w Bayerische Staatsoper w Monachium, śpiewałem Daland w Holendrze Tulaczu w Tokio, jako Hunding w Walkirii występowałem w Nicei i w warszawskim Teatrze Wielkim razem z Domingiem, Króla Marka w Tristanie i Izoldzie śpiewałem w Operze Rzymskiej. Pod koniec grudnia pojadę do Teatro Petruzzeli w Bari we Włoszech, gdzie w styczniu będę śpiewał także Króla Marka.
            W mojej działalności artystycznej Wagner jakoś mi towarzyszy, natomiast Verdi jest moją pierwszą miłością i takim „moim konikiem”, jak mówią Włosi: cavallo di battaglia. Partiami basowymi w operach Giuseppe Verdiego debiutowałem głównie we Włoszech i te role przez cały czas mam w repertuarze. Są to głównie: Wielki Inkwizytor i Filip w Don Carlosie, Zachariasz w Nabucco , Ramfis w Aidzie, Fiesco w Simon Boccanegra. Niedawno wróciłem z Festiwalu Operowego Arena di Verona, gdzie śpiewałem partie Zachariasza w Nabucco i Ramfisa w Aidzie.
            W tym sezonie z Placido Domingo w Teatro Massimo w Palermo będziemy śpiewać w Simon Boccanegra i ja mam piękną basową rolę Fiesca, a później jedziemy też z tym dziełem w czerwcu na tournée do Japonii.
Następnie znowu wracam do ról: Ramfisa w Aidzie w reżyserii Franco Zeffirelli’ego i Zachariasza w operze Nabucco z Arnaud Bernard, którą mieliśmy przyjemność nagrać cztery lata temu na DVD.
We Włoszech jestem postrzegany jako wykonawca basowych ról w operach Giuseppe Verdiego.

            Można znaleźć sporo nagrań z Pana udziałem i często Pan występuje w dużych formach oratoryjno-kantatowych. Lubi Pan również śpiewać w takich dziełach.
            - Tak, śpiewałem dość dużo, bo w sumie ponad dwadzieścia różnych dzieł oratoryjnych, ale najczęściej występowałem w Requiem Giuseppe Verdiego. Utrwaliłem dwa wykonania tego dzieła. Jedno, bardzo dla mnie ważne, bo to był mój pierwszy występ pod batutą Zubina Mehty, a nagranie zostało dokonane w Accademia di Santa Cecilia w Rzymie. To był piękny wielki koncert poświęcony ofiarom tsunami, który był transmitowany na cały świat i jednocześnie był nagrany i wydany na DVD.
            Drugie nagranie zostało utrwalone w Bazylice św. Marka w Wenecji pod batutą wielkiego Lorina Maazela. Pod tą samą batutą nagrałem także IX Symfonię Ludwiga van Beethovena.
Miałem przyjemność wykonać Stabat Mater Gioacchina Rossiniego jeszcze pod batutą Alberto Zeddy, uważanego za niezrównanego specjalistę od Rossiniego.
            Z Lorinem Maazelem zaśpiewałem co najmniej dziesięć razy Requiem w różnych ciekawych miejscach na świecie, jak kościół luterański w Jerozolimie, na dziedzińcu pałacu w Casablance w Maroku, wykonaliśmy całą serię koncertów z IX Symfonią Beethovena z okazji 50-rocznicy podpisania Traktatów rzymskich, a odbyły się one m.in. w Rzymie, Watykanie, Mediolanie i Brukseli.
Było tych koncertów bardzo dużo.

            Z takich prestiżowych scen na świecie pozostała Panu do zdobycia tylko Metropolitan Opera.
            - Nie tylko MET, bo również jeszcze Covent Garden. W zeszłym sezonie miałem śpiewać w Covent Garden, ale nie mogłem. Jak przychodzą ciekawe propozycje pracy, to często się zdarza, że terminy się pokrywają i trudno jest wybierać. Z marca na czerwiec został przełożony Don Carlos w Teatrze Bolszoj, którego nie mogłem zaśpiewać, bo miałem już podpisany bardzo dobry kontrakt na 14 spektakli Rigoletta w Paryżu i w tym samym czasie otrzymałem propozycje zaśpiewania 7 spektakli Don Carlosa w Covent Garden. Z tego powodu debiut w Covent Garden jeszcze przede mną.

            Mówił Pan o wspaniałych dyrygentach. z którymi miał Pan szczęście wystąpić, ale również obok Pana stawali znakomici sławni artyści. Wszyscy muszą ze sobą współpracować, bo to jest niezbędne, ale dobrze jest, jak się wszyscy polubią. Czy jest możliwa przyjaźń pomiędzy artystami, którzy często rywalizują ze sobą?
            - Jest takie powiedzenie, że nie ma przyjaźni pomiędzy dwoma osobami tego samego zawodu. My się oczywiście dobrze znamy. Ten krąg śpiewaków, którzy śpiewają w tych 20 – 25 najlepszych teatrach, jest dość niewielki. Spotykamy się przy różnych produkcjach. Na przykład teraz podczas pobytu w Teatrze Bolszoj było jednocześnie kilka produkcji i spotkałem wielu kolegów, których nie widziałem od dwóch, trzech, pięciu, a nawet siedmiu lat. To są zawsze miłe spotkania i przeważnie te relacje są bardzo serdeczne. Zupełnie inaczej jest z takimi głębszymi relacjami. Ja mam to szczęście, że mam dwóch prawdziwych przyjaciół, którzy są śpiewakami – Jacek Laszczkowski (tenor) i Artur Ruciński (baryton), który wczoraj 5 minut przed wyjściem na recital do mnie dzwonił, bo miał przerwę podczas próby w Japonii.

            Z Sanoka wyjeżdża Pan na kolejny koncert w Polsce.
            - Tak, to też udało się tylko dzięki temu, że przesunąłem próbę. Jadę jutro do Teatru Wielkiego w Łodzi na jubileusz mojego przyjaciela Zbyszka Maciasa, znakomitego barytona. Zbyszek zapraszał mnie już dawno i wiem, że bardzo mu zależało, abym zaśpiewał i zrobiłem wszystko, aby na tym koncercie być. Także jutro zaczynają się moje próby w Amsterdamie i uzgodniłem, że nie będę jutro na próbach muzycznych w Amsterdamie. Pojutrze o 7.40 lecę samolotem do Amsterdamu i zaraz po przylocie rozpoczynam próby.

            Można powiedzieć, że żyje Pan na walizkach. Czy Pan sobie zdawał z tego sprawę, że tak będzie ono wyglądało, jak Pan się decydował na zawód śpiewaka operowego?
            - Dobre pytanie. Do końca nie, bo miałem świadomość, że będę podróżował i koncertował w różnych miejscach, natomiast człowiek nie ogarnia całości tego – ma świadomość wyjazdów, ale nie do końca myśli, z czym to się wiąże. Zawsze to podkreślam, że jestem specyficznym śpiewakiem.
            W 2019 roku miałem 110 przelotów samolotem. Jeżeli mam tylko 2 dni wolnego pomiędzy spektaklami, to jestem w domu. Przykładowo – śpiewam spektakl w niedzielę wieczorem, kończę go o północy, o drugiej idę spać, w poniedziałek o piątej wstaję, wsiadam w samolot i o dziewiątej jestem w domu na śniadaniu. We wtorek wieczorem jadę na lotnisko i lecę do Paryża. W środę budzę się w Paryżu, śpiewam spektakl, w czwartek rano wsiadam w samolot do Warszawy i jestem na śniadaniu w domu, w piątek wieczorem wsiadam w samolot do Paryża, śpię z piątku na sobotę i w sobotę śpiewam spektakl. Tak czasami nawet przez miesiąc udaje mi się często być w domu.

            Można powiedzieć, że w ten sposób wspomaga Pan w znaczny sposób LOT (śmiech). Może Pan się spełniać zawodowo i jednocześnie cieszyć się pobytami w domu chyba tylko dzięki żonie, która opiekuje się dziećmi i zajmuje się wszystkim. Do takiego domu chce się wracać.
            - Oczywiście, to wszystko zasługa mojej żony. Mam pełną świadomość, że tak jest dzięki żonie. Wcześniej, jak dzieci jeszcze nie chodziły do szkoły, to lataliśmy wszyscy. W latach 2005-2008 miałem taki „okres włoski”, śpiewałem wtedy bardzo dużo we Włoszech i osiem miesięcy w roku spędzałem we Włoszech. Wtedy wszyscy byliśmy razem i na przykład przez miesiąc mieszkaliśmy w Bolonii, na tydzień przylatywaliśmy do domu, kolejne pięć tygodni byliśmy w Trieście, potem znów wracaliśmy na dziesięć dni do Warszawy i jechaliśmy na półtora miesiąca do Rzymu.

            Cudownie, bo wszyscy byliście razem.
            - Teraz udało się nam tak tylko w czasie wakacji. Rodzina była ze mną w Veronie, gdzie po raz pierwszy wystąpiłem 2005 roku. Później była dłuższa przerwa i od 2014 roku zawsze jestem na Festiwalu w Veronie. Od kilku lat śpiewam tam już bardzo dużo, bo po 10 – 11 spektakli. Od trzech lat śpiewałem partie Zachariasza i w przyszłym roku zostałem również zaproszony o zaśpiewanie Zachariasza w Nabucco. Mamy już swoje stałe miejsce nad jeziorem Garda, to jest 40 kilometrów od Verony. Dzieci mają możliwość kąpać się i korzystać z innych przyjemności związanych z wodą. Korzystamy z dobrej włoskiej kuchni, a ja dojeżdżam do pracy i można powiedzieć, że 1/3 czasu tego pobytu też jestem turystycznie.

Rafał Siwek 1juliusz Multarzyński

 

            Wiem, że studiował Pan w Głównej Szkole Handlowej. Ciekawa jestem, kto i kiedy uświadomił Panu, że ma Pan wyjątkowy głos i należy się w tym kierunku rozwijać?
            - Już jako 12-latek śpiewałem w chórach, można powiedzieć, że byłem czołowym chórzystą. Natomiast kiedy miałem niecałe 17 lat, pod koniec drugiej klasy liceum, poszedłem na egzaminy do szkoły muzycznej II stopnia i pomimo, że było już po terminie składania podań, ówczesny kierownik sekcji wokalnej prof. Zdzisław Skwara przesłuchał mnie i powiedział, że koniecznie muszę przystąpić do egzaminu wstępnego. Od trzeciej klasy szkoły średniej zacząłem równolegle uczyć się w szkole muzycznej. Jak rozpoczynałem studia w Głównej Szkole Handlowej, to miałem już zaliczone dwa lata śpiewu w średniej szkole muzycznej i już wiedziałem, że to mnie interesuje. Pod koniec drugiego roku studiów na SGH zdałem do Akademii Muzycznej i studiowałem równolegle przez trzy lata, a później zostały mi do ukończenie studia w Akademii Muzycznej.

            Wspominał Pan, że dzieci w tej chwili się uczą, czy idą w Państwa ślady? Dodajmy, że Pana żona też jest śpiewaczką, ale ze względu na Pana ciągłe podróże zajmuje się domem.
- Inacz ej się nie dało zorganizować. Dziewczynki uczyły się w szkole muzycznej, ale później zrezygnowały, natomiast syn gra na gitarze.

           Na gitarze? Myślałam, że także uczy się śpiewu.
            - Na początku grał na gitarze, później przestał, a od dwóch lat z wielką miłością wrócił do gitary. Natomiast cała trójka śpiewa i wszyscy są laureatami różnych konkursów piosenki. Syn jako sopranista śpiewał rolę pierwszego chłopca w spektaklach Czarodziejskiego fletu w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej oraz w Operze Kameralnej w Warszawie. Teraz jest już prawie 18-letnim basem i ma zamiar też zdawać na studia w Akademii Muzycznej. W tej chwili ma głos tak niski jak mój i niewątpliwie może tak jak ja śpiewać basem.

            Śpiew to jest z pewnością Pana pasja, chociaż także sposób na życie.
             - Jest takie powiedzenie: „Jeśli się kocha to, co się robi, to człowiek nigdy nie pracuje”. Oczywiście, śpiew jest moją miłością i pasją, ale ja zawsze tak staram się podchodzić do tego zawodu, żeby brać jakieś propozycje nie tylko ze względu na stronę finansową.
            Zawsze staram się, żeby ta strona finansowa była konsekwencją tego co robię, a nie celem. Do tej pory mi się udaje. Mam to szczęście, że moja droga do tej pory była bardzo lekka.
Zaliczyłem w życiu zaledwie kilka przesłuchań. Pierwsze angaże dostałem po konkursach Hans Gabor Belvedere Competition w Wiedniu (2001) oraz Competizione dell'Opera w Dreźnie (2002).
            Pamiętam, jak po drugim etapie w Wiedniu ustawiła się do mnie kolejka agentów, którzy po wysłuchaniu w moim wykonaniu arii Gremina z Eugeniusza Oniegina chcieli ze mną pracować. Otrzymałem różne propozycje i mogłem wybierać. Z niektórych skorzystałem, a z niektórych nie.
            Zupełnie przypadkowo trafiłem do tego samego agenta, który był wtedy również agentem: Placida Domingo, Jose Carrerasa, Ruggero Raimondi’ego, Dmitri Hvorostovsky’ego . Miałem to szczęście, że on sam do mnie zadzwonił i zapytał, czy chcę za dwa tygodnie zaśpiewać Requiem Verdiego z Zubinem Mehtą.

            Takie kontakty otwierają wiele drzwi i są ważniejsze od nagród finansowych.
            - Tak, bo nagrody finansowe są jednorazowe, natomiast wystarczy dostać jeden dobry kontrakt i ma się więcej pieniędzy niż z pięciu pierwszych nagród na konkursach. To jest najważniejsze. Znam wielu zwycięzców kilkunastu międzynarodowych konkursów, którzy nie zrobili kariery, albo dobrze zaczynali, a później im to nie wychodziło, a są śpiewacy, którzy konkursów nie wygrali, byli tylko w finale, a robią olbrzymie kariery.

            Na Pana długiej liście partii operowych ciągle coś przybywa. Jak Pan pracuje nad nowym repertuarem?
            - Mam w domu pracownię i mam możliwość ćwiczenia i przygotowywanie nowych partii oraz odświeżania tych, których dawno nie śpiewałem, kiedy jest taka potrzeba. Na szczęście nasz dom jest duży i mogłem wyciszyć jedno ponad 40-metrowe pomieszczenie z pianinem, w którym mogę spokojnie oddawać się pracy, nie przeszkadzając nikomu.
            Tych ról przybywa coraz mniej, bo na przykład w przyszłym sezonie będę sobie tylko przypominał niektóre role. Na przykład rolę Króla Marka w Tristanie i Izoldzie Wagnera śpiewałem 13 albo 14 lat temu i po takim czasie będzie to dla mnie jak nowa rola, Fiesca w Simonie śpiewałem ostatni raz w Concertgebouw w Amsterdamie 3 albo 4 lata temu i też trzeba ją będzie odświeżyć. Będę też nagrywał XIV Symfonię Dymitra Szostakowicza i trzeba będzie sporo pracy włożyć, aby się do tego nagrania przygotować.
Zaplanowany mam także w przyszłości debiut w tytułowej roli w Aleko Siergieja Rachmaninowa, to będzie nowa rola. Zawsze jest coś do roboty.

            Zapraszał Pana Krzysztof Penderecki do wykonania swoich dzieł i pewnie sporo pracy zajęło Panu ich przygotowanie.
             - Dwukrotnie otrzymałem zaproszenie do śpiewania dzieł Krzysztofa Pendereckiego. Pierwsze to było Credo, które uważam za najpiękniejszy utwór Krzysztofa Pendereckiego. Utwór głęboki, muzyka świetnie współgra z tekstem – wielkie dzieło. Śpiewaliśmy to dzieło w Rydze pod batutą kompozytora.
            Maestro Penderecki zaprosił mnie do wykonania Polskiego Requiem. Pamiętam, że w przeddzień koncertu zaśpiewaliśmy próbę, wszystko poszło pięknie, Maestro był bardzo zadowolony.
Pamiętam też, że w dniu koncertu obudziłem się i okazało się, że nie mogę nawet mówić, a co dopiero śpiewać. To było podczas festiwalu Wratislavia Cantans, zaplanowana była transmisja European Broadcasting Union. Jeszcze próbowałem się ratować, ale głos mi się rwał we wszystkich rejestrach. Na szczęście był w hotelu kolega, który mógł mnie zastąpić.
            Występowaliśmy jeszcze później razem z żoną w Królu Ubu w Teatrze Wielkim. To także bardzo dobra opera. Miałem propozycję śpiewania w tym sezonie w operze Monachijskiej partii ojca Barré w operze Diabły z Loudun, ale nie zdecydowałem się jednak, bo nie jest to rola znacząca. W dodatku nie jest to partia dobra dla mojego głosu. Jeśli uznaję, że jakiś utwór nie jest dobry dla mojego głosu, to nie decyduję się na wykonywanie go.

            Trzeba szanować głos, aby jeszcze długo dobrze brzmiał. Mamy nadzieję, że może niedługo wystąpi Pan gdzieś niedaleko.
            - Była szansa, że w Krakowie zaśpiewam Borysa Godunowa w marcu w reżyserii Andrzeja Seweryna, z którym już nawet rozmawiałem. Wczoraj rozmawiałem na ten temat z dyrektorem Bogusławem Nowakiem, który mówił mi, że pan Andrzej Seweryn z powodów osobistych przesunął tę premierę i w marcu do niej nie dojdzie. Trochę żal, bo byłem entuzjastycznie nastawiony na pracę z Andrzejem Sewerynem, który jest wielkim artystą.

            Mam nadzieję, że miło będzie pan wspominał ten krótki pobyt w Sanoku.
            - Mam zamiar jeszcze pójść do Galerii Zdzisława Beksińskiego, a później już trzeba będzie wracać do domu. Kiedyś z przyjemnością do Sanoka wrócę.

                                                                                                                                                                                                                                                        Zofia Stopińska

Iwona Hossa: "Rodzina mi daje siłę do działania".

        Zapraszam Państwa na spotkanie z Iwoną Hossą, wybitną polską śpiewaczką operową i pedagogiem Akademii Muzycznej w Poznaniu, gdzie prowadzi klasę śpiewu solowego. Czytając, poznają Państwo także inne talenty Pani Iwony Hossy.

        W połowie sierpnia spotkałyśmy się w Kąśnej Dolnej, gdzie prowadziła Pani zajęcia podczas Letniej Akademii Doskonałości, organizowanej przez Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego. Uczestnikami tych zajęć byli młodzi śpiewacy, z zachwytem opowiadali o wiedzy, którą zdobyli podczas tygodniowych warsztatów.
Dla Pani i pozostałych wykładowców to był tydzień wypełniony intensywną pracą. Obserwowałam Panią podczas koncertu w wykonaniu uczestników i widziałam, jak bardzo była Pani zaangażowana w te występy.
        - To prawda. Letnia Akademia Doskonałości to wyjątkowe, kompleksowe warsztaty. Organizowaliśmy je, bo ja też jestem członkiem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego i występowałam w podwójnej roli - organizatora i prowadzącego zajęcia. Były one przeznaczone dla studentów i świeżych absolwentów wydziałów wokalnych Akademii Muzycznych. Zajęcia ze śpiewu solowego były oczywiście najważniejsze i było ich najwięcej, ale oprócz tego były też warsztaty z charakteryzacji scenicznej, prowadzone przez Darka Kubiaka, wybitnego mistrza w swojej dziedzinie, który jest szefem pracowni charakteryzacji w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Była Joanna Klimas, która prowadziła zajęcia z wizerunku scenicznego. Joanna Klimas jest wyjątkową osobą, psychologiem, projektantką mody i twórczynią marki „Joanna Klimas”. Zajęcia z ruchu scenicznego prowadził wspaniały Emil Wesołowski, człowiek teatru, tancerz, choreograf i również pedagog kochający młodzież.
        Połączenie śpiewu, ruchu scenicznego, wizerunku scenicznego i charakteryzacji – tego wszystkiego oczekuje się od młodego artysty, występującego w spektaklach operowych i na scenach nie tylko Polski, ale całego świata. W teatrach angażowane są osoby nie tylko świetnie śpiewające, mające chęć do pracy, ale oczekuje się, żeby młodzi śpiewacy już zetknęli się z charakteryzacją i wizerunkiem scenicznym. Równie ważny jest ruch sceniczny, gest i sposób poruszania się.
         To, co widz odbiera jako naturalność na scenie, musi być dobrze wyreżyserowane, czyli poruszanie się na scenie operowej, gdzie odległość od widza jest dużo większa niż na scenie dramatycznej, bo przecież oddziela scenę od widowni kanał orkiestrowy i stworzenie postaci na scenie operowej jest inne niż w produkcji filmowej czy teatrze dramatycznym. Nie mam tu na myśli przysłowiowej koturnowości czy sztuczności, ale techniki ruchu, które wprowadzają choreografowie na scenach operowych.
W Kąśnej Dolnej, w tym pięknym inspirującym miejscu, w dworku Paderewskiego mieliśmy możliwość przeprowadzenia tego tygodniowego szkolenia. Dziękujemy za to Łukaszowi Gajowi, gospodarzowi wspaniałego Centrum Paderewskiego.
         Ostatnio usłyszałam, że to był bardzo fajny obóz treningowy. Wszystkie te określenia przyjmuję jako dobrą monetę, bo to był naprawdę obóz szkoleniowy zarówno dla młodzieży, jak i dla nas, pedagogów, oraz organizatorów. Wszyscy byliśmy zapracowani, ale najbardziej była młodzież (ale o to chodziło), która miała zajęcia przez cały dzień z krótkimi przerwami na posiłki. Po ich reakcjach, sposobie i chęci do pracy widać było wielkie zaangażowanie. W ostatnim dniu, kiedy już wszyscy wyjeżdżali do domów, jeszcze przyszło kilka osób, aby jeszcze porozmawiać, czegoś się dowiedzieć, o coś zapytać.
         Ja jestem zawsze bardzo chętna na takie rozmowy, zawsze uważam, że tego czasu na rozmowy zawsze jest za mało i przydałoby się jeszcze więcej na kontakt ze wspaniale śpiewającą młodzieżą. To są już artyści, bo nawet jeśli są to studenci ostatnich lat akademii muzycznych, to już mają pewne doświadczenia, bo występowali już w spektaklach operowych i koncertach. Są jeszcze ciągle młodzi, jeszcze nie mają doświadczenia, ale mają ogromny potencjał, piękne głosy i co najważniejsze, z wielkim apetytem na pracę. Ja się z tego ogromnie cieszę i trzymam kciuki za każdego z uczestników Letniej Akademii Doskonałości, za ich drogę artystyczną, bo każdy z tych młodych ludzi jest wyjątkowy, wartościowy, zupełnie inny i każdy szuka swojej drogi, a nie stara się kopiować innych, bo to jest klucz myślenia do pracy w tym zawodzie. Bardzo lubię, jak młodzież ode mnie „wysysa” wiedzę i energię, chętnie się dzielę swoimi umiejętnościami i doświadczeniem. To był naprawdę wyjątkowy czas.

         Myślę, że Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego organizować będzie kolejne edycje Letniej Akademia Doskonałości.
          - Mam taką nadzieję i mam takie marzenie. Taki jest też plan Stowarzyszenia, ale okaże się, czy uda się go zrealizować. W sferze moich marzeń jest, żeby te warsztaty odbywały się w rocznym cyklu.
Jeśli się uda realizować je w Kąśnej Dolnej, to będzie wspaniale. Gdyby się udało dodatkowo gdzieś jeszcze, to byłaby pełnia szczęścia, bo młodych śpiewaków chętnych do pracy jest sporo. Zgłosiło się trzy razy więcej chętnych osób, niż mogliśmy przyjąć na te warsztaty. Mogliśmy przyjąć tylko 24 osoby ze względu na miejsce, w którym się spotkaliśmy. Z bólem serca musieliśmy odmówić kilkudziesięciu osobom, które chciały uczestniczyć w Letniej Akademii Doskonałości, ale nie mieliśmy takich możliwości. Kąśna jest wspaniałym, gościnnym miejscem, ale ma też ograniczenia, jeśli chodzi o ilość sal do prowadzenia zajęć i bazę noclegową.
          Jestem zbudowana postawą tych młodych artystów podczas zajęć oraz odzewem, który był po zakończeniu warsztatów. W mediach społecznościowych młodzież dzieliła się swoimi wrażeniami. Wszystkie były dla nas – organizatorów i pedagogów budujące. Mam nadzieję, że otwieramy nowy rozdział, jeżeli chodzi o warsztaty dla zdolnej młodzieży wokalnie w Polsce.

          Młodzi śpiewacy bardzo sobie cenili to, że przyjechali doskonalić swe umiejętności wokalne u wybranego pedagoga, ale mogli także skonsultować się z pozostałymi prowadzącymi klasy śpiewu. To także jest bardzo rzadko spotykane.
          - To prawda, ale taka była idea, aby łączyć, a nie dzielić. Mieliśmy wspaniałych pedagogów śpiewu, bo byli: Ewa Wolak, Mariusz Kwiecień, Adam Zdunikowski i ja. Było też czworo wspaniałych pianistów: Joanna Steczek, Alicja Traczykowska, Radosław Zaworski i Robert Marat.
Ponadto każdy z uczestników był przypisany do jednego pedagoga śpiewu i miał codziennie zajęcia ze śpiewu, a oprócz tego każdy miał czas przeznaczony i chciał (a chcieli wszyscy), i mógł się zaprezentować przed każdym innym pedagogiem, który prowadził zajęcia ze śpiewu. Po zaśpiewaniu utworu można było porozmawiać na temat tego wykonania, techniki wokalnej i różnych innych fachowych szczegółach.
          Jak powiedziałam, było czterech pedagogów śpiewu i cztery różne głosy. Ja dysponuję sopranem, Ewa Wolak altem, a właściwie kontraltem, Adam Zdunikowski – tenorem i Mariusz Kwiecień – barytonem.
Możliwość wymiany myśli, swoich informacji, spostrzeżeń na temat konkretnego utworu z każdym pedagogiem, to jest bardzo cenne. Sama pamiętam, jak byłam młodą śpiewaczką to bardzo mi zależało na tym, żeby usłyszeć zdanie nie tylko krytyków, które jest oczywiście bardzo ważne i przede wszystkim publiczności, dla której istniejemy, ale także usłyszeć zdanie śpiewaków-praktyków.
          Są także znakomici pedagodzy, którzy nie mają swojego dorobku artystycznego jako soliści, ale na pewnym etapie nauki bardzo ważny jest kontakt z czynnymi artystami, którzy powiedzą o rzeczach, o których osoba nieśpiewająca nie może powiedzieć, bo nie ma takich doświadczeń. Nie są to jakieś magiczne sztuczki czy wiedza tajemna, ale jest to praktyczna nauka zawodu.
          Ważne są także rady, na jaki konkurs warto pojechać, gdzie pojechać na przesłuchanie, które teatry organizują takie przesłuchania. Oczywiście te wszystkie informacje można znaleźć w Internecie, ale ważna jest także rozmowa na ten temat z praktykiem, który będzie życzliwy dla młodzieży, będzie się chciał dzielić swoją wiedzą i doświadczeniami. Jestem pewna, że to udało się również zorganizować przy okazji Letniej Akademii Doskonałości.
          Pierwsze pytanie, które ja usłyszałam od młodej śpiewaczki brzmiało: „Czy jeśli ktoś w tym roku był na Letniej Akademii Doskonałości, to będzie mógł przyjechać także w przyszłym roku?” To pytanie mnie wzruszyło i także ucieszyło, bo to jest najlepsza recenzja, jaką mogłam usłyszeć. Oczywiście, że nie ma żadnych restrykcji i jeśli ktoś był raz, to może przyjechać po raz drugi.
Były także propozycje wydłużenia warsztatów o jeden dzień, aby zorganizować dodatkowo panel dyskusyjny z pedagogami i więcej czasu przeznaczyć na rozmowy z każdym z pedagogów.
Na pewno weźmiemy pod uwagę życzenia młodzieży, bo to wszystko dla nich jest organizowane. Mieliśmy wielkie szczęście, że trafiła do nas tak wspaniała, zdolna i chętna do pracy młodzież.

          Zauważyłam, że kilka osób uczestniczących w Letniej Akademii Doskonałości brało udział w Międzynarodowym Konkursie Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu i zostali zauważeni, a niektórzy także bardzo wysoko ocenieni. Jestem przekonana, że Letnia Akademia Doskonałości była dla nich bardzo ważnym treningiem.
          Ten konkurs zazwyczaj odbywa się na wiosnę, a w tym roku zorganizowany został później i tak się szczęśliwie zbiegło, że odbył się krótko po zakończeniu naszych warsztatów.
Jest to konkurs z ogromną tradycją i mam do niego wielki sentyment, bo też kiedyś byłam laureatką tego konkursu. Był to mój pierwszy konkurs wokalny i dlatego ten sentyment jest ogromny.
          Wielu młodych ludzi brało udział w tym konkursie, a sam fakt zakwalifikowania się do Konkursu Ady Sari już jest dużym osiągnięciem, ponieważ wcześniej odbyły się preselekcje na podstawie nagrań i nie każdy, kto się zgłosił, mógł wziąć udział w konkursie.
          Chciałam powiedzieć o Dawidzie Roy’u, moim wielkim, radosnym odkryciu nawet nietegorocznym, bo już obserwuję tego młodego barytona od kilku lat i jego wspaniałe wykonania również sceniczne (bo ma już za sobą debiut sceniczny), ale przede wszystkim wokalne.
          Dawid Roy otrzymał drugą nagrodę w kategorii głosów męskich w Konkursie im. Ady Sari w Nowym Sączu, a pierwszej nie przyznano, czyli śmiało można powiedzieć, że jest zwycięzcą tego konkursu w kategorii głosów męskich. To wielki brylant na polskiej scenie operowej i życzę mu z całego serca, żeby to było nie tylko na polskiej scenie. To jest bardzo młody śpiewak, a już tak wiele potrafi i jest także wspaniałą osobą z którą się łatwo pracuje, bo niesamowicie chłonie wiedzę. Bardzo mu kibicuję.

          Rozpoczynając swoją muzyczną drogę także pracowała Pani przede wszystkim ze swoimi pedagogami śpiewu, ale także uczestniczyła Pani w kursach mistrzowskich, prowadzonych przez sławnych śpiewaków, a byli wśród nich: Helena Łazarska, Ewa Podleś i Ryszard Karczykowski. Pewnie wówczas były inne możliwości dotarcia do mistrzów.
          - Nie można porównywać tamtych czasów z dzisiejszymi, ale świat idzie do przodu i to bardzo dobrze. Miałam szczęście spotykać się z artystami, których Pani wymieniła, bo przyjeżdżali do Poznania prowadzić kursy w Akademii Muzycznej. Proszę mi wierzyć, że pomimo, że upłynęło już prawie 30 lat od tych kursów, to pamiętam doskonale swoje emocje związane z tym, jak przyjechali na kurs do Poznania Ewa Podleś i Jerzy Marchwiński. Pamiętam, że kiedy miałam możliwość pracować nad moim repertuarem, otrzymałam wiele uwag niekoniecznie stricte wokalnych, a bardziej muzycznych i teatralnych. Pamiętam swoje emocje z tamtych czasów. Doskonale pamiętam swój pierwszy kontakt z panią prof. Heleną Łazarską czy Ryszardem Karczykowskim. Wówczas nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że kilka lat później z tą wielką Ewą Podleś będę miała przyjemność śpiewać wspólne koncerty. Wymienię tylko wykonanie „Orfeusza i Eurydyki” Christopha Willibalda Glucka, które odbyło się oczywiście parę lat później, ale w tamtym czasie nawet nie marzyłam, że się to kiedyś stanie. Ten przykład jest najlepszym dowodem, jak ważne są spotkania z artystami, wybitnymi praktykami, których znaliśmy z nagrań radiowych, telewizyjnych, płytowych. Nie było wówczas mediów społecznościowych, nie można było posłuchać YouTube’a. W sferze marzeń było także usłyszenie tych artystów na żywo. Ewa Podleś tak rzadko występowała wówczas w Polsce, że cudem było „upolować” bilet na jej spektakl, a tu nagle stoimy twarzą w twarz i ja mam możliwość czerpać z tej ogromnej skarbnicy wiedzy. Doskonale pamiętam swoje emocje, wiem, jak to było dla mnie ważne i dlatego tak chętnie godzę się prowadzić warsztaty z młodymi, a czasem także je współorganizować, bo jeśli oni mają chociaż część takiej radości (a widzę, że mają), to ja się cieszę, że mogę ten czas z nimi spędzić i dzielić się swoja wiedzą. To było niesamowite, bo dzisiaj też organizowane są kursy, ale nie w takich ilościach i nie zawsze to są tak znamienite postacie.
Mogę także mówić o szczęściu, bo bardzo szybko zaczęłam pracować (na czwartym roku studiów - dwa lata przed dyplomem) w Teatrze Wielkim w Poznaniu i od razu śpiewałam duże partie operowe.

          Uczestniczyła Pani w konkursach wokalnych, które otwierały laureatom drzwi teatrów operowych i sal filharmonicznych. We wspomnianym VI Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Ady Sari w Nowym Sączu została Pani laureatką III nagrody oraz specjalnej Nagrody Mozartowskiej, jeszcze ważniejszy pewnie był Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Marii Callas w Atenach, gdzie zdobyła Pan Grand Prix i Złoty Medal
           - Konkurs im. Ady Sari w Nowym Sączu w 1995 roku był moim debiutem konkursowym i zdobycie III nagrody oraz nagrody specjalnej było dla mnie absolutnym szokiem. Usłyszałam wtedy młodych śpiewaków z całej Polski, a nawet z Europy i usłyszałam, jak oni wspaniale śpiewają. Ja byłam wtedy bardzo młodą śpiewaczką, bo studiowałam na trzecim roku w Akademii Muzycznej w Poznaniu i nie spodziewałam się, że mogę wejść do finału, a co dopiero zdobyć takie wspaniałe nagrody. Muszę się przyznać, że to był moment przełomowy, bo wtedy zakiełkowała u mnie myśl, że śpiew może być moim sposobem na życie, nie tylko wielką pasją, ale to może być moja praca. Rok później zadebiutowałam w Teatrze Wielkim w Poznaniu.
           Potem były inne konkursy o zasięgu międzynarodowym, ale ukoronowaniem był Konkurs im. Marii Callas w Atenach w 1999 roku. Ja byłam tuż po studiach i tam zdobyłam Grand Prix i Złoty Medal. Odnosząc się do tematyki sportowej, to jest tak jakby zdobyć złoto na igrzyskach olimpijskich.
          W Atenach w jury nie było żadnego Polaka, tylko wybitni artyści ze świata, już w tej chwili nieżyjący – była Christa Ludwig, była Gundula Janowitz, był Luigi Alva i inni wielcy. Christa Ludwig była przewodniczącą jury i wręczała nagrody. Możliwość zobaczenia tych wielkich artystów z bliska i możliwość rozmowy z nimi była wielkim przeżyciem. Wszyscy w kontakcie osobistym okazali się niezwykle ciepłymi, życzliwymi osobami. Przez ten tydzień pobytu w Atenach ja byłam w zupełnie innym świecie, miałam wrażenie, że niebo się dla mnie otworzyło. Faktycznie, ten konkurs otworzył mi drogę do różnych teatrów operowych, bo otrzymałam wiele ciekawych propozycji występów nie tylko w Polsce, ale również na świecie. To był bardzo ważny i przełomowy moment.

          Propozycje, o których Pani mówi, wiązały się z pracą nad repertuarem. Ta praca zresztą trwa do dzisiaj.
           - To jest ciągła praca, zarówno jak się jest początkującym artystą, jak i później. Artysta musi być w ciągłej gotowości. Przede wszystkim musi być w dobrej formie, bo każde przesłuchanie, każdy koncert jest sprawdzianem przed publicznością, przed orkiestrą, przed dyrygentem i przed samym sobą.
           Często powtarzam moim studentom, że jak przygotowujemy jakikolwiek utwór wokalny, to nie jest tak, że zaśpiewamy go na egzaminie czy na koncercie i zapominamy o nim, tylko wkładamy go do tzw. repertuaru, czyli za miesiąc, za pół roku, za trzy lata… można go będzie wyjąć, bo będzie szansa na kolejny koncert. Wtedy można go będzie odświeżyć i wykonać. To są nasze zasoby, nasza baza danych, z której później czerpiemy.
Musimy być w ciągłej gotowości wokalnej i do pracy nad nowym repertuarem.
           Nie zawsze jest tak luksusowo, że dzwoni telefon i otrzymujemy propozycję: za pół roku czy za rok mamy zaśpiewać partię w jakiejś operze czy formie oratoryjnej. Wtedy mamy mnóstwo czasu na przygotowanie, ale czasem telefon dzwoni i jest prośba: czy jutro na zastępstwie albo nawet dzisiaj wieczorem, w zupełnie innym mieście, w innym teatrze zaśpiewa pan/pani daną partię.
Nie da się nauczyć partii w jeden dzień czy jedno popołudnie, ale wyciągnąć z zasobów swoich taką partię i mieć odwagę powiedzieć: tak, przyjadę do państwa jutro i z jedną próbą albo nawet czasem tylko z odrobiną próby zaśpiewam ten spektakl, i tym samym uratuję wieczór, bo spektakl się odbędzie. To są te wielkie wyzwania i to, co ja najbardziej kocham w tym zawodzie tak naprawdę. Jeśli taki wieczór się organizacyjnie i artystycznie uda, to pozostają piękna wspomnienia.

           Na Podkarpaciu nie mamy teatru operowego, wyjazdy do Warszawy rzadko są możliwe i dlatego znamy Panią z udziału w koncertach i z partii sopranowych w wielkich dziełach oratoryjno-kantatowych. Przez kilkanaście lat zapraszał Panią do wykonywania swoich dzieł Mistrz Krzysztof Penderecki. Często także śpiewała Pani w obecności kompozytora dzieła Wojciecha Kilara czy Henryka Mikołaja Góreckiego.
           - Bardzo sobie ceniłam współpracę z Krzysztofem Pendereckim i z Wojciechem Kilarem. Z Krzysztofem Pendereckim jako kompozytorem i dyrygentem współpracowałam 18 lat, czyli przez większość mojej pracy zawodowej. W tym roku przypada 25-lecie mojej pracy artystycznej na scenie operowej. W ubiegłym roku minęło 25 lat od mojego debiutu na estradzie Filharmonii Poznańskiej, a dyrektorem był wówczas wspaniały Andrzej Boreyko, dyrektor artystyczny Filharmonii Narodowej.
           Współpracując przez 18 lat z Krzysztofem Pendereckim oczywiście śpiewałam także inny repertuar. Mam w swoim repertuarze wszystkie dzieła wokalno-instrumentalne Krzysztofa Pendereckiego, w których występuje partia sopranu solo, a ponieważ prawie do końca życia tworzył nowe dzieła, to jestem chyba rekordzistką. To dla mnie także był wielki honor i wielka odpowiedzialność, bo to dzieła bardzo trudne, szczególnie te z okresu awangardowego, z lat 60-tych i 70-tych, pisane inną techniką kompozytorską niż dzieła z lat 80-tych i późniejsze.
Te najstarsze dzieła jak: Pasja wg św. Łukasza, Kosmogonia, Jutrznia, Dies irae, zupełnie różnią się od dzieł napisanych później, takich jak: Siedem bram Jerozolimy, Credo, Polskie Requiem, 8. Symfonia Pieśni przemijania, Kadisz.
           Jak już powiedziałam, to dla mnie wielki zaszczyt i wielka odpowiedzialność, czasem też i duży stres, ale także ogromna przyjemność. Wielki żal, że mistrza nie ma już z nami, ale pozostała jego twórczość nie tylko muzyczna, bo przecież mamy park w Lusławicach – pięknie nazwany Jego 9. Symfonią. To wszystko pozostanie, mam nadzieję, na zawsze.

           Pozostało z tego czasu także wiele ważnych dla Pani i fonografii nagrań.
           - To prawda. Chociażby z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Ostatnio robiłam mini podsumowanie i okazało się, że brałam udział w nagraniu 27 pozycji płytowych CD i kilku płyt DVD.
Co najmniej na połowie płyt CD są nagrania dzieł Krzysztofa Pendereckiego. Prawie wszystkie dzieła zostały utrwalone jeszcze za życia kompozytora, często pod Jego dyrekcją, chociaż nie zawsze, ale wtedy pod czujnym okiem kompozytora. To też ma swoja niebywałą wartość.
           Jest wielu admiratorów muzyki Krzysztofa Pendereckiego na całym świecie. Chyba najbardziej znaną jest Anne-Sophie Mutter, wybitna skrzypaczka światowego formatu, która od Tokio po Nowy Jork wykonuje muzykę Krzysztofa Pendereckiego. Może nawet częściej gra Pendereckiego niż Beethovena albo na równi. Jest wielu artystów, którzy współpracowali z Krzysztofem Pendereckim i potrafią też przekazać takie wykonania dzieł kompozytora, jakich sobie życzył.
Następne pokolenia będą interpretować tę muzykę po swojemu, ale to także mogą być wspaniałe kreacje.

           Proszę jeszcze powiedzieć o współpracy z Wojciechem Kilarem.
           - Równie wspaniale współpracowało mi się z Wojciechem Kilarem, który sam nie dyrygował swoimi kompozycjami, ale zawsze był obecny na wszystkich próbach i na wszystkich wykonaniach do momentu, kiedy zdrowie mu na to pozwalało. Był przy wszystkich swoich wykonaniach utworów wokalno-instrumentalnych, takich jak: Missa pro pace, Magnificat, Te Deum i można by było wymienić jeszcze kilka innych dzieł.
Był bardzo życzliwą osobą i zachwyconą za każdym razem, kiedy jego dzieła są wykonywane, chociaż pamiętam, że miał też bardzo konkretne uwagi podczas prób.
           Miałam możliwość przebywania w towarzystwie tak wielkiego kompozytora, znanego na całym świecie, jakim był Wojciech Kilar. Oczywiście na świecie znany był głównie jako twórca muzyki filmowej, głównie największych hollywoodzkich produkcji. Natomiast sam bardziej cenił swoją twórczość sakralną, a ja śpiewałam utwory sakralne, chociaż z muzyki filmowej wiele razy śpiewałam Vocalise z filmu Dziewiąte wrota. Muzyka Wojciecha Kilara tworzona była prostymi środkami kompozytorskimi, ale ma w sobie tak niebywały ładunek emocjonalny. Dla śpiewaków jest trudna do wykonywania, bo Wojciech Kilar bardzo instrumentalnie traktował głos ludzki, nie dawał czasu na oddech, na odpoczynek i przeważały niekończące się frazy, trzeba mieć dobrą technikę wokalną, żeby wytrzymać te wszystkie frazy tak długo, jak życzył sobie kompozytor, ale jest to muzyka o niezwykłym ładunku emocjonalnym. To były kolejne wyzwania, ale też wielka radość. Mnie, ale też każdego artystę, spotkania z kompozytorem szalenie wzbogacają, a szczególnie tej rangi.
           Podobnie wyglądała moja współpraca z Henrykiem Mikołajem Góreckim, kolejnym z tych największych, światowych, polskich kompozytorów. Od każdego z nich nauczyłam się czegoś nowego, innego postrzegania muzyki, innego spojrzenia na muzykę, na frazę.
           Chcę też wspomnieć o mniej znanej twórczości Jerzego Maksymiuka, wybitnego dyrygenta, pianisty i kompozytora. Jerzy Maksymiuk oprócz tego, że napisał muzykę do ponad 60 filmów, komponuje też utwory instrumentalne i wokalne oraz wielkie dzieła wokalno-instrumentalne.
Niedługo będę miała okazję śpiewać po raz kolejny Arbor vitae II, bo było już kiedyś Arbor vitae I. Arbor vitae I czyli Drzewo życia – to duże dzieło wokalno-instrumentalne na czworo solistów.
           Arbor vitae II przeznaczone jest tylko na sopran solo, trio akordeonowe (Motion Trio) i wielką orkiestrę symfoniczną. Śpiewałam prawykonanie tego utworu, później już było kilka wykonań i teraz będę śpiewać w Filharmonii w Gorzowie to dzieło pod batutą Jerzego Maksymiuka. To kolejny kompozytor, którego można by było dołączyć do panteonu sław wybitnych twórców, z którymi miałam możliwość nie tylko się znać i przyjaźnić, ale tez śpiewać ich dzieła.
           Proszę mi wierzyć, że za każdym razem spotkanie z kompozytorem, który jednocześnie jest dyrygentem swojego dzieła, jest niezwykłym przeżyciem artystycznym. Życzę każdemu artyście, żeby miał takie doświadczenia, bo to daje wiele pozytywnej energii, a z drugiej strony pokazuje zupełnie inne obszary muzyczne niż te, do których wcześniej byłam przyzwyczajona, śpiewając utwory kompozytorów XIX i XX wieku, czy nawet jeszcze wcześniejszych, ale tych, których już dawno nie ma między nami, po których została tylko muzyka. Tu możliwość kontaktu, rozmowy, wymiany myśli i doświadczeń z żyjącym kompozytorem, to jest zupełnie inny pułap pracy.

           Od dawna Panią podziwiam, bo wszystko robi Pani z wielkim zaangażowaniem, z wielką pasją. Nie tak dawno podjęła się Pani nowych obowiązków – mam tu na myśli działalność organizatorską w Stowarzyszeniu im. Bogdana Paprockiego. Wiem, że Stowarzyszenie powstało jako wyraz wielkiej muzycznej przyjaźni ze wspaniałym śpiewakiem i człowiekiem.
Działacie od niedawna, ale działacie prężnie i macie wiele pomysłów.
            - To Stowarzyszenie zostało założone ponad dwa lata temu. Taki był pomysł Adama Zdunikowskiego, wybitnego tenora, który jest prezesem Stowarzyszenia. Działa w nim zaledwie kilka osób, ale to była obietnica złożona kiedyś córce Bogdana Paprockiego – Grażynie, niestety już też nieżyjącej, której Adam Zdunikowski obiecał, że pamięć o Bogdanie Paprockim nie zostanie zaprzepaszczona.
Tak się składa, że zarówno Adam Zdunikowski, jak i ja znaliśmy bardzo dobrze Bogdana Paprockiego, to był dla nas zaszczyt śpiewać z nim na jednej scenie i mimo dużej różnicy wieku także przyjaźnić się.
Bogdan Paprocki był chyba najwybitniejszym polskim tenorem drugiej połowy XX wieku. Miał za sobą ponad 60 sezonów operowych na scenie – najpierw w Bytomiu, a później w Warszawie.
Z Teatrem Wielkim wyjeżdżał też za granicę.
           Okres największej aktywności Bogdana Paprockiego to czasy tzw. żelaznej kurtyny. Stąd zaproszenia artystyczne indywidualne za granicę były mocno ograniczone i obowiązywały niesamowite rygory, dlatego Bogdan Paprocki nie miał możliwości zrobienia światowej kariery, a jego dorobek na to zasługiwał. Pozostawił sporo nagrań dla jedynej ówczesnej wytwórni płytowej „Polskie Nagrania”, ale ciągle uważamy, że jest ich za mało.
Postanowiliśmy powołać do życia Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego między innymi po to, żeby pokazywać też dorobek tego artysty młodym ludziom.
           W tej chwili mamy wspaniałych polskich śpiewaków robiących światowe kariery, jak chociażby Piotr Beczała, który jest absolutnym królem tenorów, Ola Kurzak, Rafał Siwek, Artur Ruciński czy Mariusz Kwiecień, który ostatnio zajął się inną działalnością, ale do niedawna było o nim głośno. Można by było jeszcze kilka nazwisk polskich śpiewaków o światowej renomie wymienić i to jest wspaniałe.
Nam chodzi o to, żeby pokazywać, że przed nimi mieliśmy też wspaniałych śpiewaków i o polskiej szkole bel canto warto pamiętać. Chcemy przypominać niezwykłe nagrania Bogdana Parockiego i uświadamiać młodszym, że tak niezwykła postać jeszcze niedawno była z nami.

           Proszę powiedzieć o Waszych projektach.
           - Zorganizowaliśmy już kilka dużych projektów, a ostatnimi były Letnia Akademia Doskonałości w Kąśnej Dolnej, ale dwa lata temu odbył się I Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Bogdana Paprockiego, a w tym roku w listopadzie zapanowaliśmy drugą edycję tego Konkursu.
Pierwsza wspaniale się udała i bardzo chcielibyśmy, żeby ten konkurs odbywał się w cyklu dwuletnim i II Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Bogdana Paprockiego odbędzie się w gościnnych progach Opery Nova w Bydgoszczy. Przypomnę, że dwa lata temu do jury udało nam się zaprosić takie wybitne osobistości, jak: Ewa Podleś, Stefania Toczyska, Andrzej Dobber, Mariusz Kwiecień, Rafał Siwek.
           W tym roku nasze zaproszenia do jury przyjęli: Iwona Sobotka, Helena Zubanovich, Edyta Kulczak, Marcin Bronikowski i Andrzej Dobber. To także wybitni śpiewacy, którzy występują głównie poza Polską i nie są związani z polskimi akademiami muzycznymi (takie przyjęliśmy założenie).
           Mamy już bardzo dużo zgłoszeń, chociaż termin ich składania mija 24 października 2021 roku. Na stronie internetowej Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego znajdą Państwo szczegółowe informacje o konkursie i można pobrać formularze zgłoszeniowe.

           Niedawno dzięki Pani oglądałam na kanale Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego w serwisie YouTube wspaniały koncert.
           - W ostatnią niedzielę września odbył się w Filharmonii Narodowej w Warszawie wspaniały koncert z cyklu Paprocki in memoriam. "Polscy tenorzy w hołdzie Mistrzowi”. Mówię o cyklu, ponieważ to już jest trzeci rok z rzędu, kiedy udało nam się zorganizować koncert „Paprocki in memoriam”. Nawet w ubiegłym roku w czasie ostrych pandemicznych obostrzeń, kiedy mogliśmy tylko 25% publiczności przyjąć do Filharmonii Narodowej, koncert się odbył i był tak jak w tym roku strimingowany.
           W tym roku wystąpili: Rafał Bartmiński, Dominik Sutowicz, Tadeusz Szlenkier i Łukasz Załęski oraz Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus im. Jerzego Semkowa pod dyrekcją Macieja Figasa.
Gospodynią wieczoru była Marzena Rogalska, znana osobowość telewizyjna i jednocześnie melomanka.

           Ten koncert przybliżył mi także postać Bogdana Paprockiego, bo pomimo, że miałam szczęście poznać Mistrza i nagrywać z nim wywiad, nie wiedziałam, że jego ulubionym zajęciem była gra w karty. Zostało to sprytnie wykorzystane bo program koncertu nawiązywał do brydżowych robrów i składał się z czterech części: sakralnej, operowej, operetkowej i neapolitańskiej .
           - Skoro wystąpili tenorzy i tak cudownie śpiewali, to w programie znalazły się największe tenorowe hity. W części sakralnej znalazły się fragmenty takich dzieł jak „Ava Maria” z „Rycerskości wieśniaczej” Mascagniego czy aria ze „Stabat Mater” Rossiniego. W części operowej znalazły się m.in. : aria Nemorina z opery „Napój miłosny” Donizettiego czy aria Stefana ze „Strasznego Dworu” Moniuszki czy aria Calafa z opery „Turandot” Pucciniego, a w części operetkowej arie z takich dzieł, jak "Ptasznik z Tyrolu" Zellera, "Legenda Bałtyku" Żeleńskiego, "Baron Cygański" Straussa. W ostatniej części słuchaliśmy pieśni neapolitańskich. Tenorzy pożegnali publiczność wspólnym wykonaniem pieśni neapolitańskiej „O sole mio” . Sala była wypełniona i to najlepszy dowód, że melomani kochają najbardziej wspaniałe głosy tenorowe. Były gorące brawa, a na zakończenie dwukrotna owacja na stojąco.

           W przerwie retransmisji koncertu zostały zamieszczone krótkie wywiady, które przeprowadziła Pani w czasie przedpołudniowej próby. Oprócz solistów rozmawiała Pani także z dyrygentem Maciejem Figasem, Adamem Zdunikowskim, prezesem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego, a nawet z gospodynią wieczoru Marzeną Rogalską. Czuła się Pani bardzo dobrze i swobodnie przed kamerą z mikrofonem w ręku. Zajmuje się Pani także pracą reporterską?
           - Nigdy wcześniej tego nie robiłam. To była fajna przygoda, choć dla mnie – debiutującej w tej roli- mocno stresująca. Cieszę się, że koncert się udał. Mieliśmy mnóstwo pracy, ale warto było.

           Zapowiedziany już został drugi w tym roku koncert, który odbędzie się w grudniu tuż przed Bożym Narodzeniem.
           - Ten koncert odbędzie się w pierwszą rocznicę śmierci Leonarda Andrzeja Mroza, wybitnego polskiego śpiewaka operowego i nauczyciela śpiewu związanego z Akademią Muzyczną w Łodzi.
Ponieważ Leonard Andrzej Mróz śpiewał basem, to solistami będą znakomici wykonawcy również śpiewający basem: Rafał Siwek, Aleksander Teliga, Sylwester Kostecki. Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus im. Jerzego Semkowa dyrygować będzie Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Koncert odbędzie się w Filharmonii Narodowej 22 grudnia tego roku.

           Taka wielotorowa Pani działalność jest możliwa dzięki temu, że stworzyła Pani dom otoczony pięknym ogrodem. W tym domu rodzina bardzo dobrze się czuje, z kuchni często rozchodzą się zapachy gotowanych potraw i pieczonych ciasteczek.
           - Nie wyobrażam sobie, że byłabym sama przez całe życie. Jestem bardzo oddana rodzinie, a dzięki jej sile i wsparciu mogę zajmować się tyloma rzeczami. To wszystko jest mi bardzo potrzebne. Ja także lubię być potrzebna. Córka w tym roku zdaje maturę i proszę o trzymanie kciuków, bo to jest bardzo ważna sprawa. Ogród jest moją kolejną pasją. Jeżeli mogę popracować fizycznie w ogrodzie, to jest to dla mnie najlepsza odskocznia, najlepszy relaks i oczyszczenie głowy od złych myśli, które czasem każdego trapią.
Niestety, widać po mnie, że lubię piec ciasteczka i dobrze gotować. Nawet czasem tego jedzenia jest za dużo i potem kilogramy wchodzą same, niestety.
Rodzina mi daje siłę do działania.

           To jest chyba dobra puenta naszej rozmowy. Życzmy sobie, abyśmy jak najczęściej się mogły spotykać podczas koncertów.
           - Oj tak, życzmy tego sobie, bo te ostatnie półtora roku uświadomiło nam, artystom, jak bardzo kochamy publiczność i bardzo jej potrzebujemy. Można zagrać spektakl czy koncert przy pustej widowni tylko do kamer, które przeniosą obraz i dźwięk do Internetu, ale nic nie zastąpi żywego kontaktu i tej energii, którą artysta czerpie od publiczności.
My jesteśmy wyłącznie dla Państwa i dzięki Państwu otrzymujemy energię do życia, do dalszej pracy. Wzajemnie się napędzamy.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Zofia Stopińska

 Wrzesień 2021r.

 

Z Jurkiem Dybałem przed inauguracją 24. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego

       Od 11 września odbywają się koncerty 24 Mieleckiego Festiwalu Muzycznego. Podobnie jak poprzednie, tegoroczna edycja organizowana jest przez Dom Kultury Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu. Do 26 września odbędzie się pięć koncertów festiwalowych i trzy koncerty towarzyszące.
       Festiwal zainaugurowała Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia pod batutą Jurka Dybała, a partie solowe wykonał Maciej Lulek, koncertmistrz tego doskonałego zespołu oraz pedagog Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie.
       Koncert był prawdziwą uczta nie tylko dla melomanów, ale także dla szerokiego grona publiczności.
O programie wieczoru rozmawiałam z Jurkiem Dybałem, dyrygentem i dyrektorem artystycznym Orkiestry Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia..

       Czy to jest Wasz projekt, czy program został zamówiony przez organizatorów mieleckiego festiwalu?
       - Jest to wersja na żywo projektu, który powstał dla platformy Play Krakow w dobie pandemii. Celebrowaliśmy tym programem okrągłą rocznicę urodzin mistrza Andrzeja Wajdy i pomyślałem wtedy, żeby uczcić tego wielkiego twórcę jego fascynacjami muzycznymi oraz fascynacjami plastycznymi, bo to były dwie wielkie jego pasje poza filmem – muzyka i sztuki graficzne.
        We współpracy z Centrum Sztuki Japońskiej Mangga, które było ufundowane przez Państwa Wajdów z nagrody, którą wcześniej otrzymali z Japonii, wspólnie z panią Krystyną Zachwatowicz-Wajdową wspominaliśmy Mistrza i jego fascynacje. Wspominaliśmy go muzyką z jego filmów, napisaną przez zaprzyjaźnionych z nimi kompozytorów oraz muzyką, która była inspiracją dla powstania pewnych filmów. Na przykład „Panny z Wilka” to koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego. Oczywiście wspaniały Andrzej Korzyński i jego muzyka filmowa do „Człowieka z marmuru” oraz Wojciech Kilar, który był bardzo zaprzyjaźniony z Andrzejem Wajdą, dla którego napisał Fanfarę Oscar. My wykonujemy ją w wersji na smyczki na otwarcie Festiwalu w Mielcu. To jest nasza aranżacja tego utworu, który był skomponowany na okoliczność otrzymania Oscara przez Andrzeja Wajdę.
Później wykonamy prawdziwy przebój, czyli walc z „Ziemi obiecanej”.
Wykonamy też muzykę Krzysztofa Pendereckiego, która była wykorzystana przez Wajdę m.in. w filmie „Katyń”. Była to muzyka, która już powstała, dostosowana do ścieżki filmowej. My zagramy Passacaglię z Serenady na orkiestrę smyczkową.
Wykonamy także utwór Witolda Lutosławskiego, który zapierał się, że nigdy nie napisze muzyki do filmu, pomimo wielokrotnych próśb i namów Andrzeja Wajdy. Wajdowie i Lutosławscy byli bardzo zaprzyjaźnieni i często spotykali się towarzysko, ale prośby Lutosławski nigdy nie spełnił.
        Andrzej Wajda chodził regularnie na koncerty, słuchał muzyki i z opowieści pani Zachwatowicz wiem, że nie przepadał za kategoryzowaniem muzyki na filmową i inną. Kierował się powiedzeniem Rossiniego, który powiedział kiedyś, że muzyka jest dobra albo nudna. Wajda nie rozdzielał muzyki na gatunki i dlatego staraliśmy się w programie koncertu zamieścić wszystkich kompozytorów, z którymi był bardzo związany.
       Ciekawostką jest też utwór z pozoru nie pasujący, czyli „Verklärte Nacht” Arnolda Schönberga. To utwór neoromantyczny, nie taki, jak może się kojarzyć Schönberg z późniejszej swojej twórczości, ale jest to przepiękna kompozycja o miłości, zdradzie, wybaczeniu. Pojawił się w programie za sprawą pani Zachwatowicz, która realizowała kiedyś wystawienie sceniczne tego dzieła w formie baletowej i jest to jeden z jej ulubionych utworów muzyki poważnej. Postanowiliśmy ten utwór także wykonać.
Cieszę się, że to, co miało miejsce w formie internetowej, możemy dzisiaj wykonać na żywo w Mielcu.

MFM Sinfonietta Grzegorz Misiejuk

           Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Vracovia pod batutą Jurka Dybała podczas koncertu w Mielcu, fot. Grzegorz Misiejuk

       Od 2014 roku jest Pan dyrektorem artystycznym Sinfonietty Cracovii i od tego czasu gracie coraz więcej koncertów w Krakowie, w Polsce i sporo było zagranicznych wyjazdów.
       - Z pomocą wielu osób udało się dużo zrobić. Udało się przede wszystkim sprofesjonalizować sposób działania Sinfonietty. Mamy obecnie świetną salę prób, profesjonalne biura, orkiestra czeka na przeprowadzkę do Centrum Muzyki, które dzięki naszym staraniom i naleganiom w końcu będzie powstawać w Krakowie. Miejmy nadzieję, że do tego dojdzie.
Systematycznie działamy na wielu polach organizacyjnych, artystycznych, pozyskiwania funduszy. Udało się kupić wspaniałe instrumenty – zabytkowe instrumenty smyczkowe, nowe instrumenty perkusyjne, i jak już wspomniałem, wyposażyć akustycznie salę prób.
        Orkiestra jeździła po całym świecie: Chiny, Japonia, Korea, Francja, Holandia, Finlandia, Czechy – nie tylko te standardowe kierunki, ale również nowe miejsca.
W lutym wybieramy się na dwadzieścia koncertów do Niemiec, co w dobie pandemii jest nie lada wyzwaniem (w tak prestiżowych miejscach, jak m.in. Bayreuth), zaś w grudniu czekają nas koncerty we Francji – m.in. w Wersalu, a tę trasę zakończymy koncertem w Wiedniu, a promować będziemy naszą płytę „Penderecki’s Sinfonietta(s)”.

        Można powiedzieć, że Sinfonietta Cracovia jest dzieckiem Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich, a także wiele im zawdzięcza w ostatnich latach.
         - Tak jest, jak pani powiedziała. Dzięki Państwu Pendereckim, ale także dzięki wielu staraniom pani Elżbiety, ta orkiestra uzyskała status orkiestry miejskiej i stała się zespołem etatowym, który na stałe zaczął koncertować i zajmować się muzyką, a przede wszystkim krzewieniem muzyki XX i XXI wieku.
         Dużo miejsca w naszych programach zajmuje muzyka Krzysztofa Pendereckiego i bardzo często pod Jego dyrekcją. Mieliśmy możliwość dokonania wielu prawykonań – m.in. Koncertu na trąbkę i orkiestrę, Koncertu na smyczki i marimbę, tych pierwszych wykonań lub po prostu wspaniałych wykonań pod kierownictwem Profesora było wiele, a zwieńczeniem tej przyjaźni jest płyta „Penderecki’s Sinfonietta(s)”, nagrana ku Jego pamięci, na której zamieściliśmy trzy „Sinfonietty” oraz „Agnus Dei” i „Trzy utwory w dawnym stylu”. Płyta została nagrana dla Sony Classical i przez cały czas ją promujemy. Wybieramy się w trasy po całej Europie, żeby z muzyką Krzysztofa Pendereckiego dotrzeć do wszystkich.

         Trzeba jeszcze powiedzieć, że Mistrz Krzysztof Penderecki miał do Pana wielkie zaufanie, ponieważ prosił Pana o poprowadzenie koncertów ze swoimi utworami i zdarzało się, że były także prawykonania.
         - Zawsze to bardzo ceniłem i cenię. Mogę i mam zaszczyt tak powiedzieć, że jest to najważniejsza przyjaźń artystyczna w moim życiu. Ogromne wsparcie i otwarcie też na muzykę, na sposób jej kreacji i sposób pojmowania pracy kompozytora, pracy z kompozytorem. Jak już pani wspomniała, Profesor zaufał mi z wieloma swoimi dziełami. Wspaniale wspominam premierę „Króla Ubu” w Operze Śląskiej, wykonanie „Te Deum” czy wykonania Kadiszu. Jest także Międzynarodowy Festiwal im. Krzysztofa Pendereckiego - poziom 320 w Zabrzu, który mam zaszczyt prowadzić i znowu z listopadzie tego roku będzie miał kolejną odsłonę. Bardzo się z tego cieszę, bo jest to wielki zaszczyt i honor.

         Czy nadal jest Pan muzykiem Filharmonii Wiedeńskiej?
          - Tak, dalej koncertuję z Filharmonią Wiedeńską i z Operą Wiedeńską. Podczas pandemii więcej graliśmy online z Sinfoniettą niż w Wiedniu. Teraz z kolei intensywnie pracuję tam. Jesteśmy teraz w trakcie tournée z Herbertem Blomstedtem – Lucerna, Praga, Amsterdam, Bruksela…
         Często także koncertuję gościnnie w charakterze dyrygenta – w przyszłym sezonie czeka mnie debiut z Orkiestrą Filharmonii Narodowej, na który bardzo się cieszę, a w programie koncertu znajdzie się
m.in. muzyka Krzysztofa Pendereckiego. Ostatnio podpisałem również umowę z prestiżową agencją Nordic Artists Management, która w perspektywie ma przynieść wiele koncertów w Skandynawii.

         Rozpoczął Pan działalność koncertową mając 15 lat, stając się najmłodszym „Gustav Mahler Jugendorchester” i miał Pan szczęście pracować z wieloma mistrzami.
         - To prawda, miałem szczęście grać pod batutą Claudia Abbado, wielki dyrygent, muzyk, humanista, myśliciel i krzewiciel nowych idei. To postać, która wywarła na mnie ogromne wrażenie i wywiera do tej pory. Później pojawiało się wielu dyrygentów i muzyków, którzy mieli wpływ na moja działalność.
Studiowałem u Andrzeja Mysińskiego, inspirowali mnie Jan Stanienda, Konstanty Andrzej Kulka i muzycy Kwartetu Śląskiego oraz Michel Lethiec, klarnecista, z którym jestem bardzo zaprzyjaźniony i wspólnie wiele wspaniałych chwil udało nam się przeżyć.

         Myślę, że ma Pan także plany na najbliższe miesiące.
         - Oczywiście. Ten sezon jest wypełniony koncertami. Z Sinfonietta Cracovią wybieramy się w trasę – m.in. zaproszono nas do Warszawy na „Beethovenowskie Gotowanie” i będzie to koncert połączony z degustacją potraw z czasów Beethovena. Później „Rozgrzewka Chopinowska” i będzie to zarazem otwarcie naszego sezonu 24 września w krakowskich Sukiennicach z kandydatami na Konkurs Chopinowski, a z lżejszego repertuaru grać będziemy koncert wypełniony muzyką z płyty Leszka Długosza, którą nagraliśmy wspólnie.
W najbliższym czasie muzyka z różnych światów, a przed nami wielkie tournée do Francji, Wiednia i Niemiec.

         Zbliża się pora koncertu inaugurującego 24. Mielecki Festiwal Muzyczny i ja udaję się na widownię, a za chwilę na scenie pojawi się Orkiestra Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia, a później Pan i zabrzmi wspaniała muzyka, o której rozmawialiśmy.
         - Bardzo się cieszymy z zaproszenia na otwarcie Mieleckiego Festiwalu Muzycznego i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy tu gościć. Dziękuję pani za miłą rozmowę.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                Zofia Stopińska

MFM Sinfonietta Grzegorz Misiejuk

                                              Sinfonietta Cracovia i Jurek Dybał w sali Domu Kultury SCK przed wykonaniem utworu na bis, fot. Grzegorz Misiejuk

Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej miał olbrzymi wpływ na nasz rozwój i działalność

       Koncertem inauguracyjnym w wykonaniu zwycięzców pierwszej edycji rozpoczął się 10 września w Filharmonii Podkarpackiej II Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki. Podkreślić należy, że jest to wyjątkowe wydarzenie, bo w odróżnieniu od pozostałych konkursów na całym świecie, ten konkurs w całości poświęcony jest muzyce polskich kompozytorów, rzadziej wykonywanych i mniej znanych. Pierwsza edycja konkursu odbyła się w 2019 roku. Wówczas uczestnicy startowali również w dwóch kategoriach wykonawczych – pianiści oraz zespoły kameralne.
        W kategorii Pianiści Jury pod przewodnictwem prof. Jarosława Drzewieckiego przyznało pierwszą nagrodę rosyjskiemu pianiście Pavlowi Dombrovsky’emu, wychowankowi moskiewskich szkół artystycznych.
        W kategorii Zespoły kameralne Jury pod przewodnictwem prof. Andrzeja Tatarskiego przyznało pierwszą nagrodę duetowi skrzypcowemu z Polski – Gidaszewska/Łaguniak Duo, który występuje obecnie jako Polish Violin Duo.
        Podczas koncertu inaugurującego II Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej Pavel Dombrovsky, który jest już doświadczonym, koncertującym i uznanym pianistą, znakomicie wykonał następujący program: Henryk Pachulski – Sześć preludiów op. 8, Karol Szymanowski – Dwanaście etiud op. 33, Franz Liszt – Sechs polnische Lieder von Frédéric Chopin S. 480 oraz Moritz Moszkowski – Allegro patetico Ges-dur op. 24 nr 1 z Drei Konzertetüden.
        Wspaniała była druga część koncertu w wykonaniu zwycięzców w kategorii Zespoły kameralne. Polish Violin Duo zachwycił wykonaniem następującego programu: Michał Spisak – Suita na dwoje skrzypiec, Henryk Wieniawski - dwa Kaprysy nr 1 i nr 3 op. 18, Anna Rocławska-Musiałczyk – Two Contrasts for a Duo na dwoje skrzypiec, Tadeusz Paciorkiewicz – Sonatina na dwoje skrzypiec.
Tyle tytułem wstępu, bowiem chcę Państwa zaprosić na krótkie spotkanie z Polish Violin Duo.

       Z panią Martą Gidaszewską i panem Robertem Łaguniakiem mogliśmy spokojnie porozmawiać dopiero po zakończeniu koncertu oraz krótkich rozmów z kilkunastoma osobami, które przyszły do garderoby, aby pogratulować i podziękować za wspaniałą grę, podpisać płytę zespołu i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia.
Czy ten program wykonali Państwo również w Rzeszowie podczas konkursu w 2019 roku?
        Marta: Część tak, ale niektóre utwory - na przykład o wykonanie Suity na dwoje skrzypiec Michała Spisaka zostaliśmy poproszeni przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, a resztę programu wybraliśmy sami.
        Robert: Z 2019 roku powtórzyliśmy Sonatinę na dwoje skrzypiec Tadeusza Paciorkiewicza (wykonaliśmy ją dwa lata temu w drugim etapie), ale już Two Contrasts for a Duo – Anny Rocławskiej-Musiałczyk i kaprysy Wieniawskiego to są świeże pozycje z naszego repertuaru.

        Wasz repertuar ciągle się powiększa o nowe utwory. Czy muzyka polska w nim dominuje?
        Robert: Przez długi czas więcej było w naszym repertuarze muzyki polskiej, ale obecnie wzbogacamy go o wiele utworów kompozytorów zagranicznych. W tej chwili chyba jeszcze przeważa muzyka polska, ale zagranicznej muzyki gramy coraz więcej.
Bardzo nas cieszy, że będziemy często współpracować z polskimi kompozytorkami i kompozytorami, którzy obiecali, że będą dla nas tworzyć nowe utwory.
        Marta: Muzyka polska zawsze króluje w naszych sercach i cały czas staramy się ją propagować, wykonując ją dla szerszego grona odbiorców.
        Robert: Bardzo nam zależy, aby jak najczęściej pokazywać zapomniane perły muzyki polskiej, bo kiedy je porównujemy z wieloma utworami kompozytorów zagranicznych, to naszym zdaniem utwory polskie są tak samo dobre, a często nawet lepsze. To są fenomenalne kompozycje, które same się bronią. Nie gramy ich dlatego, że to są dzieła polskich kompozytorów, tylko dlatego, że to są wspaniałe utwory, które uwielbiamy grać. Cieszymy się, że nasi rodacy takie piękne dzieła komponowali.

        Jesteście zwycięzcami I Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. Jaki to miało wpływ na Waszą działalność artystyczną?
        Marta: Możemy powiedzieć, że ten konkurs tak naprawdę otworzył nam drzwi do wspólnego grania. Przed konkursem graliśmy razem, kiedy byliśmy uczniami liceum muzycznego, jeździliśmy na konkursy, ale mieliśmy inne priorytety, które zmieniły się od pierwszej edycji Konkursu Muzyki Polskiej i teraz granie w duecie jest dla nas najważniejsze.
        Robert: Oczywiście każde z nas kontynuuje swoją działalność solową, ale szczerze mówiąc, im dłużej gram w duecie z Martą, tym bardziej chcę grać głównie w duecie z Martą.
To jest ciekawsze, lepsze, dające więcej satysfakcji i do tego jest to oryginalne. Duety skrzypcowe są rzadkością i dlatego warto grać w takim zespole.
        Marta: Wracając jeszcze do pani pytania, chcę podkreślić, że Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej miał olbrzymi wpływ na nasz rozwój i działalność. Otrzymaliśmy dużo nagród w postaci koncertów, bo siedem nagród specjalnych otworzyło nam drzwi do koncertowania w różnych filharmoniach.
        Robert: Można to porównać do sieci. Jeśli nasz koncert się spodoba, to otrzymujemy ponowne zaproszenia, ale także często poznajemy osoby organizujące koncerty w innych ośrodkach.
        Marta: Jesteśmy bardzo wdzięczni Narodowemu Instytutowi Muzyki i Tańca, który przez cały czas nas wspiera i mamy nadzieję, że będziemy towarzyszyć sobie jak najdłużej w tej naszej muzycznej drodze.

NIMIT POLISH VIOLIN DUO GRZEDZINSKI GRW09384

Polish Violin Duo czyli Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak podczas koncertu inaugurującego II Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, fot . Wojciech Grzędziński

        Pojawiła się także Wasza debiutancka płyta z utworami Joachima Kaczkowskiego.
        Robert: Ta płyta powstała dzięki konkursowi, a także pomocy Instytutu Muzyki i Tańca, ponieważ pomogli nam sfinansować tę płytę. Podczas I Konkursu Muzyki Polskiej poznaliśmy panią Małgorzatę Polańską, szefową DUX-u i to nam otworzyło drogę do nagrania płyty z tą renomowaną wytwórnią.
Wielu jurorów w czasie konkursu podzieliło się z nami cennymi radami: jak dalej pracować, w jakim kierunku podążać i były to dla nas bardzo cenne wskazówki. Korzystamy z nich i mimo pandemii mamy spore osiągnięcia.

        Po otwarciu sal koncertowych dla publiczności gracie bardzo dużo koncertów.
        Marta: To prawda, prosto z Rzeszowa jedziemy do Gdańska nagrywać płytę z utworami Anny Rocławskiej-Musiałczyk na jej autorską płytę, a później szykują się kolejne koncerty. Mamy zaproszenie do Filharmonii w Jeleniej Górze i wystąpimy jeszcze raz w Rzeszowie, bo mamy zaproszenie wykonanie koncertu w ramach „Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej”.
        Robert: Oprócz tego w Łodzi będziemy odbierać nagrodę „Muzyczne Orły”. Jeszcze nie wiemy, czy będzie ona złota, srebrna czy brązowa, ale wiemy, że nagroda została nam przyznana i czekamy w niepewności.

        Liczyliście, ile nagród otrzymaliście do tej pory?
        Marta: Od Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej otrzymaliśmy już ponad trzydzieści nagród.

        Pewnie sporo konkursów odbyło się online.
        Robert: To prawda, bo w czasie pandemii wszystkie konkursy odbywały się online. Natomiast przepadło nam bardzo dużo koncertów m.in. w Chinach, we Włoszech, Austrii, Chile, Dubaju, Waszyngtonie. Jesteśmy stratni, ale robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby dalej się pokazywać i przypominać o sobie.

         Z całego serca życzę Wam wielu koncertów z udziałem publiczności, bo wspaniale jest Was słuchać i widzieć. Chyba nie tylko ja odnoszę wrażenie, że w czasie gry rozmawiają ze sobą Wasze instrumenty.
         Marta: Miło nam to słyszeć, bo dokładnie tak jest.
         Robert: Muzyka jest językiem bez słów, językiem emocji, językiem rozprowadzenia napięć i rozprężeń w czasie i myślę, że już rozumiemy się bez słów nie tylko w muzyce, ale także i w życiu. Bardzo się przyjaźnimy i to też przekłada się na to, jak gramy.

         Gracie na pięknych instrumentach, które cudownie razem brzmią.
         Robert: Osobno również, bo to są po prostu znakomite instrumenty. Marta gra na skrzypcach, które zbudował francuski lutnik Georges Cunault w 1900 roku w Paryżu, natomiast mój instrument zbudował w 1911 roku w Budapeszcie węgierski lutnik Janos Spiegel. Cieszymy się, że mamy takie instrumenty, bo tak jak Pani uważamy, że bardzo dobrze brzmią razem. Oboje mamy smyczki niemieckie - Marta gra smyczkiem Heinza Dollinga, a ja mam smyczek, który stworzył jego syn Bernd Dolling. Ciekawostką jest fakt, że Heinz Dolling robił kiedyś smyczki dla samego Dawida Ojstracha.

         Dwa lata temu obydwoje byliście jeszcze studentami.
         Robert: Tak, ale teraz ja jestem „świeżo upieczonym” magistrem. Egzaminy dyplomowe miałem w czerwcu i teraz będę się starał dostać do Szkoły Doktorskiej Akademii Muzycznej w Łodzi. W tej chwili trwa rekrutacja.
         Marta: Ja niedługo rozpoczynam ostatni rok studiów magisterskich.

         Przy tej ilości propozycji koncertowych trudno znaleźć czas na studia.
         Marta: Staram się coś studiować (śmiech).
         Robert: Dodam, że Marta jest wzorową studentką. Możesz się pochwalić, jaką miałaś średnią ze wszystkich przedmiotów.
         Marta: U naszej uczelni jest punktacja do 25. Miałam średnią 24,6.
         Robert: Ja miałem najwyżej 23,3

MKMP POLISH VIOLIN DUO FOT WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI

Marta Gidaszewska i Robert Łaguniak podczaas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej inaugurujacego II Międzynarodowy Festiwal Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki, fot Wojciech Grzędziński

          Dobry zespół musi się jak najczęściej spotykać na próbach.
          Robert: Ostatnio tak sobie organizujemy czas, żeby spotykać się na próbach jak najczęściej, bo „jesteśmy głodni” nowego programu i nowych projektów. Chcemy ze sobą grać jak najwięcej.
          Marta: Dużo jeszcze przed nami. Mamy nadzieję, że jak najwięcej utworów będziemy w stanie odkryć. Bardzo nas cieszy, że kompozytorzy tworzą utwory specjalnie dla nas i powstało ich już kilka. Nasz repertuar ciągle się powiększa.

          Oprócz wymienionej już Anny Rocławskiej-Musiałczyk, kto jeszcze dla Was komponował lub zapowiedział, że niedługo napisze utwór?
          Marta: Michał Janocha skomponował dla nas utwór, Olga Hans zapowiedziała, że niedługo coś dla nas napisze. Chcę jeszcze powiedzieć o bardzo młodym kompozytorze, który jest jeszcze uczniem. Nazywa się Adam Falenta.
           Robert: To jest człowiek, który w wieku 11 lat został wyróżniony na konkursie kompozytorskim, ogłoszonym przez Sinfonię Varsovię z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, na „Warszawskiego poloneza dla Niepodległej”. Sinfonia Varsovia wykonywała m.in. jego poloneza w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.
           Marta: Dodam jeszcze, że Adam Falenta skomponował utwór specjalnie dla nas.

            Wspomniała Pani, że w październiku wystąpicie w Rzeszowie w ramach festiwalu „Rzeszowska Jesień Muzyczna”
            Marta: Tak, 24 października odbędzie się koncert w sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Będzie to dla nas wyjątkowy koncert, bo zagramy w kwartecie.
            Robert: Wykonamy Ericha Wolfganga Korngolda: Suitę na fortepian na lewą rękę, dwoje skrzypiec i wiolonczelę. Jest to dla nas wyzwanie.
            Marta: Lubimy też się rozwijać, poznawać nowe utwory i bardzo chętnie weźmiemy udział w takim projekcie i mamy nadzieję, że publiczności przypadnie ten utwór do gustu. Serdecznie zapraszamy.

            Dziękuję Wam za wspaniały występ na inauguracji II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie oraz za miłe spotkanie i czekam na koncert  w Rzeszowie 24 października .

                                                                                                                                                                                                                                                                                                       Zofia Stopińska

 

 

 

 

 

Zaproszenie na XXX Festiwal im. Adama Didura w Sanoku

       Na przełomie lata i jesieni, bo od 20 do 30 września br., odbędzie się XXX Festiwal im. Adama Didura, organizowany przez Sanocki Dom Kultury. Jest to wielkie święto muzyki nie tylko dla sanockich melomanów, ale także dla mieszkańców Podkarpacia zakochanych w muzyce wokalnej.
Na wydarzenia Festiwalowe zapraszamy wspólnie z panem Waldemarem Szybiakiem, dyrektorem Festiwalu i dyrektorem Sanockiego Domu Kultury.

       Przygotował Pan wraz ze swymi pracownikami bardzo różnorodny, piękny program, w którym królować będzie muzyka operowa.
        - To prawda, chociaż co roku nasza publiczność mówi, że jest pięknie: operowo, operetkowo, zachwyca także muzyka oratoryjno-kantatowa i wiele innych elementów.
W tym roku faktycznie przeważać będzie muzyka operowa.

        Zanim omówimy program zbliżającego się festiwalu, zapytam o jeden z jego nurtów. Wszyscy, którzy śledzą związane z festiwalem konkursy kompozytorskie, są z pewnością ciekawi, czy rozstrzygnięty już został tegoroczny konkurs kompozytorski.
         - XXIX Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura został już rozstrzygnięty. W tym roku jury w składzie: prof. Eugeniusz Knapik, prof. Wojciech Widłak i dr hab. Wojciech Ziemowit Zych na posiedzeniu 2 września 2021 roku, przyznało wyłącznie I nagrodę w wysokości 6 tysięcy złotych dla pana Bartosza Witkowskiego za utwór Drüben. Po tamtej stronie na głos żeński i kwartet smyczkowy. Utwór zostanie wykonany 28 września.

        Jak powstawał program tegorocznej edycji Festiwalu im. Adama Didura?
         - Próbowaliśmy ułożyć to tak, żeby, jak pani zauważyła, wyeksponować operę, ale aby nie zabrakło innych stałych elementów, które były w poprzednich edycjach: recitalu mistrzowskiego, spektaklu baletowego oraz jednego koncertu oratoryjno-kantatowego.
Staraliśmy się, aby to były największe przeboje muzyki klasycznej, które cieszyły się największą popularnością w ciągu tego 30-lecia.
        Rozpoczynamy Wieczorem Muzyki Giacomo Pucciniego, zawierającego wybór arii z jego oper: Tosca, Madame Butterfly, Cyganerii i Turandota. Ten koncert przygotowała Opera Śląska, a wykonawców i utwory przybliżał będzie publiczności Sławomir Pietras. Orkiestrą Opery Śląskiej dyrygował będzie Franck Chastrusse-Colombier.
Koncert z ariami Giacomo Pucciniego był już u nas wykonywany 10 albo 12 lat temu i cieszył się ogromną popularnością.
         Jeżeli wybiera się najpopularniejsze opery, to nie może zabraknąć Nabucco, arcydzieła Giuseppe Verdiego. Ten spektakl został także przygotowany przez Operę Śląską. Ciekawostką jest fakt, że w obsadzie znajdzie się Aleksander Teliga, który swoją międzynarodową karierę rozpoczynał właśnie na festiwalu w Sanoku w 1989 roku. Śpiewał wówczas w Koncercie Galowym jako młody, dobrze zapowiadający się bas.

         Przyznam się, że nie mogę się doczekać koncertu, który odbędzie się 25 września.
          - Ja także myślę, że będzie to jedno z najważniejszych wydarzeń festiwalu, a z recitalem wystąpi Rafał Siwek, który odnosi wielkie sukcesy w całej Europie, śpiewając od Werony po Teatr Bolszoj w Moskwie. Jego kreacje cieszą się ogromną estymą i ma mnóstwo propozycji występów. Cieszymy się, że udało się zaprosić pana Rafała Siwka na 30-tą edycję naszego festiwalu i w ten sposób upamiętnimy naszego patrona Adama Didura, który był także wybitnym basem o światowej sławie.
W programie recitalu Rafała Siwka dominować będą pieśni i arie kompozytorów rosyjskich. W programie znajdzie się m.in. najsłynniejsza aria basowa z opery Borys Godunow Modesta Musorgskiego.

         Zupełnie inny będzie kolejny wieczór.
          - Zaproponujemy Państwu repertuar nieco lżejszy, ponieważ na scenę wkroczy włoskie bel canto.
Opera Krakowska ze swoją primadonną Katarzyną Oleś-Blachą przygotowali wersję koncertową opery Norma Vincenzo Belliniego. Ten utwór z pewnością też przypadnie publiczności do gustu, bo tam jest po prostu „przebój za przebojem” operowym.

         Wielu wrażeń i wzruszeń dostarczą nam wykonawcy koncertu, który odbędzie się 27 września.
          - Duże wydarzenie czeka nas w tym dniu, ponieważ odbędzie się prawykonanie kompozycji Piotra Mossa Cykl pieśni na baryton i orkiestrę smyczkową do tekstów Janusza Szubera. Nasz poeta nie doczekał momentu prawykonania. Utwór miał być wykonany w tamtym roku, ale jak wszyscy wiedzą, festiwal nie mógł się odbyć. Dopiero w tym roku możemy upamiętnić twórczość Janusza Szubera - przypomnijmy Sanoczanina znanego w całej Polsce, a także wydawanego poza granicami naszego kraju poety.
Podczas tego prawykonania obecny będzie kompozytor pan Piotr Moss. Solistą będzie pan Jarosław Bręk, który wystąpi z Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia Amadeus pod dyrekcją Anny Duczmal-Mróz.
         Podczas tego koncertu zabrzmią także dwa słynne utwory: Koncert skrzypcowy d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego w którym partie solowe zagra Jarosław Żołnierczyk oraz Antonina Dvořaka Kwartet smyczkowy nr 12 – tak zwany „amerykański” w aranżacji Agnieszki Duczmal.
Zapowiadają się emocje najwyższych lotów.

         28 września na scenie Sanockiego Domu Kultury królował będzie balet.
          - Zawsze podczas festiwalu jest wieczór baletowy. Z klasyki pokazaliśmy już bardzo dużo, chociaż jeszcze kilka dzieł z XIX wieku nam zostało. W tym roku będzie balet z połowy XIX wieku - Korsarz Adolfa Adama. Wykonawcami będą soliści, koryfeje i zespół baletowy Royal Lviv Ballet.

         29 września koncert odbędzie się w kościele Przemienienia Pańskiego w Sanoku.
Podczas kolejnego wieczoru wysłuchamy jednego z najbardziej rozpoznawalnych i najpiękniejszych utworów muzyki wokalno-instrumentalnej, a będzie to Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Jestem pewien, że większość słuchaczy zna ten utwór, a jeśli ktoś nie zna, to zakocha się w nim na pewno. Przed Requiem wykonane zostanie Ave Verum Corpus, również kompozycja Mozarta.
Zaprezentują nam te dzieła Chór Filharmonii Śląskiej i Śląska Orkiestra Kameralna pod dyrekcją młodego dyrygenta Macieja Tomasiewicza.

         Jubileuszową edycję Festiwalu im. Adama Didura zakończy spektakl operowy, a wieczór zatytułowany jest „Najsłynniejsze opery świata”.
          - Na zakończenie mamy perełkę, a będzie to opera Dydona i Eneasz Henry’ego Purcella w znakomitym wykonaniu. Powiem tylko, że rolę Dydony śpiewała będzie Olga Pasiecznik.
To wyjątkowe przedstawienie przygotowała dla nas Polska Opera Królewska.

          Proszę jeszcze powiedzieć o nurtach towarzyszących Festiwalowi im. Adama Didura, bo była tylko krótka wzmianka o konkursie kompozytorskim.
           - Tradycyjnie festiwalowi towarzyszy Obóz Humanistyczno-Artystyczny oraz Konkurs Kompozytorski. Będzie też wystawa Przedstawienia Polskiej Opery Królewskiej w plakacie.
Utwory nagrodzone najwyższą nagrodą podczas Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura mają swoje prawykonania podczas festiwalu. W ubiegłym roku z powodu pandemii festiwal się nie odbył, ale mieliśmy konkurs kompozytorski. Zostały przyznane dwie II nagrody, które otrzymali Viacheslav Kyrylov i Bartosz Witkowski. Bartosz Witkowski przysłał także utwór na tegoroczny konkurs i otrzymał I nagrodę. To nam ułatwiło zorganizowanie prawykonań, ponieważ gdyby były trzy utwory do prawykonania, trzeba by było zorganizować dodatkowy koncert ze względu na czas trwania.
W tym roku, 28 września przed spektaklem baletowym, wykonane zostaną dwa utwory Viacheslava Kyrylova (II nagroda z ubiegłego roku) oraz Bartosza Witkowskiego (tegoroczna I nagroda).
Konkurs nieprzerwanie trwa i w przyszłym roku będziemy obchodzić jego 30-lecie.

          Nie powiedzieliśmy jeszcze ani słowa o trzech pierwszych dniach, które są interesującym Preludium do spektakli i koncertów.
          - Od 20 do 22 września mamy Preludium: Festiwalowe kino artystyczne. Pokażemy znakomity zestaw, ponieważ będą filmy: Polański, Horowitz. Hometown, Salvator Dali. W poszukiwaniu nieśmiertelności, Amazing Grace. Aretha Franklin, Van Gogh. U bram wieczności, Nowy Orlean. Miasto muzyki oraz The Car Man.
To wszystko można będzie zobaczyć, usłyszeć i pooglądać w Sanockim Domu Kultury. Wszystkie spektakle i koncerty oraz seanse rozpoczynać się będą o 18.00, natomiast koncert w kościele Przemienienia Pańskiego rozpocznie się o 19.00.
Serdecznie zapraszam. Mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje naszych planów.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Warto się wybrać do Sanoka na cały XXX Festiwal im. Adama Didura, czyli od 20 do 30 września. W ciągu dnia proponuję poświęcić czas na zwiedzanie miasta i Muzeum Okręgowego, słynącego ze zbioru dzieł Zdzisława Beksińskiego oraz skansenu, a wieczorami uczestniczyć w festiwalowych wydarzeniach.

                                                                                                                                                                                                                                                                     Zofia Stopińska

Klaudiusz Baran: "Kąśna Dolna to wyjątkowe miejsce i zawsze czuję jego magię"

       Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Klaudiuszem Baranem, wybitnym akordeonistą i bandoneonistą. Jest artystą wszechstronnym, obdarzonym wyjątkową wrażliwością. Jego dokonania artystyczne zmieniły w Polsce postrzeganie akordeonu, wynosząc go do pełnoprawnego instrumentu, kształtującego realny świat muzyczny.
       W sobie tylko wiadomy sposób potrafi połączyć aktywność artystyczną z działalnością pedagogiczną i organizacyjną. Jest profesorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, ponad 200-letniej, najbardziej rozpoznawalnej polskiej uczelni muzycznej. W 2016 roku został wybrany jej rektorem, a w czerwcu 2020 roku objął to stanowisko ponownie na kadencję 2020 – 2024.

       Spotykamy się przed koncertem finałowym festiwalu Bravo Maestro. Występuje Pan w Kąśnej Dolnej już od dawna i można powiedzieć, że regularnie jest Pan jednym z mistrzów Maratonów Muzycznych, odbywających się zawsze na zakończeniu festiwalu. Proszę powiedzieć nam o swoich muzycznych pobytach w Kąśnej Dolnej.
        - Proszę sobie wyobrazić, że w tym roku mija 19 lat, bo po raz pierwszy na festiwalu Bravo Maestro byłem w 2002 roku. Jeśli tylko organizatorzy zaproszą mnie za rok, to będę obchodził jubileusz.
Jest to wyjątkowe miejsce, do którego zawsze wracam z wielką radością i ochotą. Zawsze czuję magię tego miejsca, a także jest tutaj wyjątkowa publiczność, która gorąco przyjmuje artystów i z wielką przyjemnością dla niej gram.

       Maratony Muzyczne są zawsze miłą niespodzianką dla publiczności, bo w folderach festiwalowych są tylko nazwiska wykonawców, zaś programy utrzymywane są w tajemnicy i dopiero w trakcie koncertu dowiadujemy się, co usłyszymy.
       - To prawda, że publiczność nie zna programu koncertu, na który tłumnie przychodzi, ale wykonywane przez nas „perełki” kameralistyki są bardzo łatwo rozpoznawane przez publiczność i stanowią magnes nie tylko dla melomanów.
       Ten rok jest szczególny, bo nawiązujemy do programu pierwszego festiwalu. Intencją organizatorów było, aby powtórzyć program z pierwszego Maratonu Muzycznego i dużą część stanowią utwory, które wówczas zostały wykonane.

Bravo Maestro Maraton J.W. K.D. K.B. M.z. T.S. 29 82

         Na scenie Sali Koncertowej Stodoła Kwintet wybornych solistów: skrzypkowei Janusz Wawrowski i Katarzyna Duda, Klaudiusz Baran - bandoneon, Michał Zaborski - altówka, Tomasz Strahl - wiolonczela, fot. Kornelia Cygan / Centrum Paderewskiego

       Podczas ponad 25-letniej Pana działalności artystycznej bardzo się zmieniło podejście do akordeonu, roli tego instrumentu w muzyce, poznaliśmy bandoneon.
        - Nie wiem, czy pani pamięta, że podczas pierwszego mojego udziału w Maratonie Muzycznym w Kąśnej Dolnej już grałem na bandoneonie.
Ma pani rację, że rola akordeonu bardzo się zmieniła. Na pewno nie jestem obiektywny, ale proszę zwrócić uwagę na to, co się dzieje podczas polskich festiwali, w polskich filharmoniach, gdzie akordeon znalazł swoje pełnoprawne miejsce wśród innych instrumentów. Powiem nawet, że jest w czołówce zainteresowania kompozytorów i melomanów. Jest tak zapewne dlatego, że jest to instrument, który nie jest aż tak (może to niedobre słowo) ”zgrany”.
        Nowych utworów, które powstają dla akordeonu, jest tak dużo, że trudno je nawet policzyć albo skatalogować.
Samych koncertów skomponowanych przez polskich kompozytorów jest ponad dziewięćdziesiąt. Myślę, że niedługo dogonimy fortepian i skrzypce pod tym względem.
Do końca roku kalendarzowego mam zaplanowane trzy prawykonania koncertów na akordeon z orkiestrą.

        Bardzo dużo powstaje utworów na akordeon solo i kameralnych. Dzięki Panu poznałam wiele nowych kompozycji na akordeon.
         - Powstaje ich coraz więcej. Cieszy nas to ogromnie, bo to jest szansa dla młodych adeptów, którzy widzą jasną przyszłość związaną z akordeonem.

        Czterdzieści lat temu bardzo trudno było zostać uczniem szkoły muzycznej w klasie akordeonu. Rodzice szukali różnych sposobów, aby ich dzieci rozpoczęły naukę gry na tym instrumencie.
         - Sanok, Przemyśl, Rzeszów były zawsze bardzo silnymi ośrodkami akordeonowymi. Teraz może już tak nie jest, ale ten instrument ciągle jest tam żywy. Wynika to z tradycji i z popularności w latach 50. i 60. zespołów Tadeusza Wesołowskiego, Włodzimierza Bieżana i innych, ale to się już całkowicie zmieniło. Wówczas akordeon był traktowany jako instrument prawie ludowy, a teraz jest to instrument klasyczny.

        Pragnę teraz porozmawiać o Pana mariażach z Piazzollą, które rozpoczęły się na początku tego stulecia.
        - Nawet chyba troszkę wcześniej, bo na bandoneonie rozpocząłem grać w 2001 roku, ale utwory Astora Piazzolli grałem na akordeonie już na studiach. Ta muzyka jest we mnie „od zawsze” i chyba się jej już nigdy nie pozbędę, a nawet nie chciałbym się jej pozbywać, bo daje mi wiele radości i przyjemności. Ten rok jest szczególny, bo obchodzimy 100-lecie urodzin Astora Piazzolli i pomimo pandemicznych warunków udało mi się wiele razy grać jego utwory. Mogę nawet powiedzieć, że jestem już nasycony tą muzyką, ale to jeszcze nie koniec, bo w planach mam jeszcze sporo koncertów z utworami Piazzolli.

         W 2003 roku jako pierwszy akordeonista otrzymał Pan Fryderyka w kategorii „Album Roku Muzyka Kameralna” za album „Astor Piazzolla – Tango” .
         - Tę płytę nagrałem jeszcze na akordeonie.

         Jeśli już rozpoczęliśmy rozmowę o nagraniach płytowych, to trzeba podkreślić, że ten rok obfituje w nie szczególnie. Nie pamiętam, ile razy miałam przyjemność anonsować nowe płyty z Pana udziałem. Mamy przed sobą trzy albumy
         - Jeśli dobrze liczę, to jest w sumie osiem lub dziewięć projektów fonograficznych, które toczą się równocześnie. Ponieważ było mniej koncertów, to mogłem się zająć sprawami, na które zawsze brakowało mi czasu.
Przykładem tego jest płyta z sonatami rosyjskimi. Zawsze marzyłem, aby je nagrać i wreszcie się udało. Na płycie są Sonata nr 3 Vladislava Zolotaryova, Sonata Albina Repnikova oraz Sonata op. 13 Aleksandra Nagayeva.

         Wiele dobrego mówi się o tej płycie.
         - Cieszę się bardzo, bo ta muzyka jest mi bardzo bliska. Był czas, kiedy bardzo często grałem ten repertuar. Teraz sięgam po niego nieco rzadziej, ale również do niego wracam.
Podobnie jest z płytą, którą nagraliśmy z moim serdecznym przyjacielem i znakomitym gitarzystą Michałem Nagy’em. Też wybieraliśmy się z tymi utworami do studia „jak sójki za morze”, ale wreszcie udało się je nagrać.
Na tej płycie „Astor Piazzolla – Centenario” towarzyszy nam Tarnowska Orkiestra Kameralna, kierowana od pulpitu przez Pawła Wajraka, koncertmistrza Filharmonii Krakowskiej, naszego przyjaciela i świetnego interpretatora muzyki Piazzolli. Jest na niej „żelazny” repertuar, który zawsze chcieliśmy pokazać. Jesteśmy bardzo dumni z tej płyty, która ukazała się również na winylu.

         Trzecia płyta „Tribute to Moniuszko” nawiązuje do twórczości Stanisława Moniuszki.
         - Do powstania tej płyty zainspirował mnie dyrektor Waldemar Dąbrowski. W Roku Moniuszkowskim zaprosił mnie na spotkanie i zaproponował, aby trochę „odbrązowić” Moniuszkę i pokazać go trochę nowocześniej i sprawdzić, czy ta muzyka w zderzeniu z młodymi kompozytorami, z ich talentami obroni się później.
         Wybrałem trzech kompozytorów: Ignacego Zalewskiego, Mikołaja Majkusiaka i Wojciecha Kostrzewę. Zaproponowałem im stworzenie trzech kompozycji, które będą bazować na utworach Stanisława Moniuszki, ale zostaną przetworzone przez ich wewnętrzną wrażliwość i kompozytorskie talenty.
         Powstały dwie fantazje i jeden cykl zainspirowany pieśniami. Jedna fantazja powstała na podstawie Halki, a druga na podstawie Strasznego dworu. Wszystkie utwory napisane zostały na trio akordeonowe, które tworzą trzej pedagodzy Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie – Klaudiusz Baran, Rafał Grząka i Grzegorz Palus. Jestem bardzo zadowolony z efektu końcowego. Występowaliśmy z tymi utworami w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, a ponieważ zbliża się kolejna rocznica Stanisława Moniuszki, to z pewnością będziemy mogli do tych utworów często wracać.
         Płyta została wydana w naszym wydawnictwie Chopin University Press i jesteśmy bardzo ciekawi odbioru tego krążka. Płyta otrzymała bardzo dobre recenzje, a jedna z nich ukazała się w magazynie Pizzicato. Uważam, że są to bardzo ciekawe kompozycje.

         Wielkim przeżyciem był dla mnie koncert, który odbył się 15 lipca tego roku w Miejskim Domu Kultury w Łańcucie, w pierwszym dniu II turnusu Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie i jednocześnie z okazji 30-lecia na tych kursach w roli pedagoga prof. Tomasza Strahla.
         Zachwyciła mnie szczególnie II część tego koncertu, podczas której wykonany został Kwartet Antonina Dvořaka, a partie fortepianu grał Pan na akordeonie. Według mnie było to tak znakomite wykonanie, że można było je zarejestrować i wydać płytę.
         - Ta kompozycja, czyli Bagatele op. 47 Antonina Dvořaka została zapisana na płycie właśnie przez Centrum Paderewskiego, w którym się znajdujemy, ponieważ w 2019 roku nagraliśmy ten utwór z Piotrkiem Pławnerem, Mariuszem Patyrą i Tomkiem Strahlem.
         Utwór znajduje się na płycie Reminiscencje. 30 lat Centrum Paderewskiego wydanej przez Centrum Paderewskiego i DUX. Pani z pewnością ma tę płytę i słuchała utworu już wcześniej, ale nie jest pani jedyną, która o nim nie pamiętała. Podobnie jak pani, powiedział Tomek Strahl. Po koncercie w Łańcucie stwierdził: „ Musimy to nagrać” (śmiech).
Przypomniałem mu, że już nagraliśmy to wspaniałe dzieło, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby nagrać je ponownie w „łańcuckim” składzie, czyli z Konstantym Andrzejem Kulką i z Wojciechem Koprowskim.
         Muszę jeszcze stwierdzić, że to nie akordeon znalazł się w roli fortepianu, tylko czasami fortepian zastępuje akordeon, ponieważ to jest kompozycja w oryginale napisana na harmonium, czyli tak naprawdę protoplastę akordeonu.
         Można ten utwór wykonywać z pianistą zastępującym akordeonistę, ale jest to dość trudne, ponieważ jest tam dość dużo bardzo długich dźwięków, które na fortepianie zanikają i nie ma tego brzmienia, kształtowania dźwięku, a jest zapisana konkretna dynamika, której na fortepianie jest nieosiągalna.
Jest to przepiękna kompozycja, charakterystyczna dla Dvořaka, z pięknymi melodiami i dość skomplikowaną harmonią. Ta Bagatela zawsze podoba się publiczności, bo jest łatwa w odbiorze, ale w mojej ocenie utwór jest dość głęboki i niełatwy dla wykonawców.

          Niedawno zaglądałam na stronę Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i pomyślałam wtedy, że większość osób, które są dziekanami wydziałów i kierownikami katedr, to czynni muzycy – instrumentaliści, kompozytorzy… Jak przed laty studiowałam w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie, tak nie było.
          - Uważam, że osoby kierujące katedrami czy wydziałami powinny mieć autorytet wśród swoich pracowników, wśród studentów.
Na uczelni powinna być relacja mistrz – uczeń. Młodzi pracownicy i studenci powinni dążyć do osiągnięcia takiego poziomu, jaki prezentuje ich przełożony, ich mistrz. Jeśli zespołem osób kieruje artysta cieszący się wielkim autorytetem, to przyciąga innych.
          Myślę, że nam się to udaje. Ten proces ciągle trwa i trzeba o niego dbać. Na miejsca tych, którzy odchodzą, przychodzą nowi i chcielibyśmy mieć w tym gronie najbardziej rozpoznawalnych artystów.
Na pewno jednym z mierników jest Nagroda Muzyczna Fryderyk.

          W tym roku artyści związani z Uniwersytetem Muzycznym otrzymali ich sporo.
          - W zeszłym roku było ich więcej, ale w tym roku również, chociaż był to specyficzny rok, nie pozwalający na rozwinięcie skrzydeł tak, jakby się chciało, ale popisali się zarówno nasi pedagodzy, reżyserzy dźwięku, nasze zespoły, a nawet zespoły złożone z naszych studentów otrzymały już kilka nominacji. Bardzo mnie cieszy fakt, że w tak młodym wieku osiągają takie rezultaty swojej działalności.

          Myślę, że sporą rolę w osiąganiu sukcesów odgrywa Wasze wydawnictwo.
          - Posiadając tak wielki potencjał na uczelni, złożony ze znakomitych kompozytorów, wykonawców, reżyserów dźwięku i teoretyków, którzy mogą jeszcze dodać piękne słowo, brak działalności w tym kierunku byłby zaniechaniem.
          Nasze wydawnictwo Chopin University Press jest już rozpoznawalne na świecie, bo udało nam się wydać wiele płyt, książek i partytur.
Dzięki temu możemy dzielić się tym, co mamy nie tylko w ramach uczelni, ale również z innymi ośrodkami muzycznymi w Polsce i na całym świecie.Dzięki świetnie działającej księgarni internetowej mamy większy zasięg naszej działalności: kompozytorskiej, teoretycznej i fonograficznej.
          Szykują się jeszcze trzy interesujące premiery płytowe. Na jednej z płyt znajdzie się sześć kompozycji kameralnych Stanisława Moryto, czyli wszystkie Jego kompozycje, w których użył akordeonu w bardzo ciekawych zestawieniach: z organami, perkusją, z gitarą i fletem oraz pieśni do słów Tadeusza Kobierzyckiego.
W październiku ukaże się druga płyta, która jest moim marzeniem, czyli utwory Sofii Gubajduliny z Sinfonią Varsovią oraz ze mną i Marcinem Zdunikiem w roli solistów. Bardzo mi zależy, aby ta płyta ukazała się w październiku, bo w tym miesiącu przypadają 90 urodziny Sofii Gubajduliny. Będzie to hołd dla kompozytorki, która jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twórców utworów akordeonowych
Mam także nadzieję, że w szwajcarskiej wytwórni Claves ukażą się koncerty Astora Piazzolli, które nagrałem z Orkiestrą Filharmonii Częstochowskiej. W jednym z nich gra także moja małżonka, bo to jest Koncert podwójny na skrzypce i akordeon.
Mam nadzieję, że te wszystkie plany się powiodą, wydawnictwa się ukażą i będę się nimi chwalił.

          Chcę jeszcze na chwilę wrócić do płyty, którą nie tak dawno mam w swoich zbiorach, a powstała ona z inicjatywy kwartetu smyczkowego działającego w Tarnowie.
          - Ma pani na myśli żeński kwartet smyczkowy „Con Afetto”, z którym jestem zaprzyjaźniony od 2015 roku. Spotkaliśmy się przy realizacji projektu z muzyką Astora Piazzolli i tak nam się wtedy dobrze współpracowało, że od tego czasu często razem występujemy. Zostałem zaproszony także do wspólnego wykonania utworu na ich pierwszej płycie i z radością się zgodziłem. Znajdą Państwo na tej płycie Adios Nonino jedno z najbardziej rozpoznawalnych tang Astora Piazzolli.
           Ostatnio występowaliśmy wspólnie na zwieńczenie letniego festiwalu w Tarnowie, który był pod znakiem tanga. Nasze tanga bardzo się publiczności podobały, chociaż są bardziej wymagające niż klasyczne taneczne tanga.

           Jeśli nic nie przeszkodzi, to jeszcze w tym roku spotkamy się na Podkarpaciu.
           - Najprawdopodobniej tak, bo mam zaproszenie na Międzynarodowe Spotkanie Akordeonowe w Sanoku, które zostały zaplanowane na początku trzeciej dekady października tego roku. Mam nadzieję, że organizatorom wszystko się uda przeprowadzić tak, jak sobie zaplanowali. Będę tam w roli jurora, a nie wykonawcy i mam nadzieję, że się zobaczymy. Teraz już muszę panią przeprosić, bo niewiele czasu pozostało na przygotowanie się do Maratonu Muzycznego. Bardzo się cieszę, że mogliśmy porozmawiać w stylowej kawiarni Maestro. W swojej ofercie oprócz wyśminitej kawy, herbaty i ciasta Maestro serwuje również „Przepis na sukces” samego Mistrza Paderewskiego, który brzmi: 1% talentu, 9% szczęścia, 90% pracy.

Bardzo dziękuję, że zamiast odpoczywać przed koncertem i spacerować po pięknym parku otaczającym dwór Ignacego Jana Paderewskiego, zgodził się Pan na rozmowę.  

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                             Zofia Stopińska

Klaudiusz Baran fot Kornelia Cygan 29 19                                                                                                                                                        

                                                     Klaudiusz Baran podczas Maratonu Muzycznego w Sali Koncertowej Stodoła, fot. Kornelia Cygan / Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej

Prof. dr hab. Jan Bokszczanin: "W Tarnobrzeskim Domu Kultury jest instrument najwyższej klasy"

       Z wielką przyjemnością przedstawiam Państwu pana prof. Jana Bokszczanina, znakomitego organistę i pedagoga, wychowanka Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie organów prof. Joachima Grubicha. W późniejszych latach był stypendystą doktoranckim w University of North Texas (USA), gdzie studiował pod kierunkiem prof. Jesse E. Eschbacha. Pan Jan Bokszczanin prowadzi ożywioną działalność koncertową w kraju i za granicą.
       Bardzo się cieszę, że artysta zgodził się porozmawiać ze mną w Tarnobrzegu, gdzie wykonał pierwszy recital na nowych organach w Tarnobrzeskim Domu Kultury. Koncert odbył się w ramach XXIX Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Tarnobrzeg 2021.

        Chyba rzadko się zdarzają koncerty w takich ośrodkach kultury.
         - To był rzeczywiście koncert wyjątkowy, bowiem w Tarnobrzeskim Domu Kultury jest instrument najwyższej klasy. Dawno nie grałem na tak dobrym instrumencie.
Słyszałem, że w kilku miastach w Polsce są koncertowe organy piszczałkowe w domach kultury, ale najczęściej w Rosji spotyka się organy właśnie w domach kultury.
Ten instrument zachęca do grania utworów z orkiestrą, których jest mnóstwo w literaturze muzycznej, a najpopularniejsze są koncerty na orkiestrę kameralną i organy Georga Friedricha Haendla.

         Niedawno był Pan na Podkarpaciu.
         - Owszem, byłem w Lubaczowie, bo mam tam swojego przyjaciela – księdza, który również sprowadził piękny instrument Flentrop z Holandii i jest to z pewnością jeden z najlepszych instrumentów barokowych w Polsce.
Chcę podkreślić, że znam większość instrumentów w świątyniach na Podkarpaciu, w których odbywają się koncerty.

         Proszę powiedzieć, kiedy i dlaczego zafascynowały pana organy.
         - Jak miałem 6 lat, rodzice zabrali mnie na koncert organowy do Oliwy, którego wykonawcą był prof. Joachim Grubich.
Już wtedy postanowiłem, że chcę grać na organach, a nie na fortepianie. Miałem szczęście, że studiowałem w klasie prof. Joachima Grubicha, a jeszcze do tego kilka dni temu grałem na organach Archikatedry Oliwskiej. Historia zatoczyła taki krąg.
         Profesor Joachim Grubich i prof. Jesse E. Eschbach, u którego studiowałem w University of North Texas w Stanach Zjednoczonych, są moimi najważniejszymi mistrzami. Uczestniczyłem także w wielu kursach mistrzowskich w Polsce i za granicą, ale trwały one tydzień lub dwa tygodnie. Wiele się nauczyłem podczas tych pobytów, ale moimi mentorami są znakomici profesorowie, u których studiowałem dłużej.

        Miał Pan szczęście, ponieważ koncertował Pan w wielu prestiżowych świątyniach i salach, o których wszyscy organiści marzą. Które z nich wspomina Pan najczęściej?
        - Zdecydowanie koncert w Katedrze Notre Dame w Paryżu był ogromnym przeżyciem. Drugim takim miejscem była Katedra Matki Bożej Anielskiej w Los Angeles. Miałem tam zaszczyt 11 listopada 2018 roku grać koncert w setną rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości. Wtedy też grałem na największym instrumencie w dotychczasowej karierze. Koncertu wysłuchało ponad 3 tysiące osób.
Grałem w Katedrze we Freiburgu, Katedrze w Brugii, Univesity Chappel w Glasgow, a także grałem dość często w Rosji w różnych ośrodkach. Tam w filharmoniach w większych miastach zazwyczaj są organy i trzeba powiedzieć, że te instrumenty są bardzo dobrze utrzymane, bo najczęściej dbają o nie etatowi organmistrzowie. Koncerty w tych miejscach przynoszą wiele radości, bo rosyjska publiczność jest najlepsza.

        Wiele słyszałam o rosyjskiej publiczności, ponieważ muzyka organowa cieszy się w Rosji ogromnym powodzeniem.
        - Oprócz Rosji nie ma miejsc na świecie, gdzie publiczność słucha muzyki organowej przez dwie godziny. W Rosji pierwsza część koncertu trwa godzinę, później jest przerwa, po której organiści znowu grają godzinny program i jeszcze zazwyczaj jest kilka bisów.
         Z wielkim zainteresowaniem publiczność słucha różnorodnej muzyki. Wielkie symfonie organowe oraz utwory współczesne przyjmowane są gorąco. Zwłaszcza w dużych miastach położonych na Syberii – Irkuck, Krasnojarsk czy Nowosybirsk, są duże, bardzo piękne instrumenty i koncerty w tych miejscach sprawiają ogromną przyjemność wszystkim wykonawcom.

         Pana gra inspiruje wielu współczesnych kompozytorów i wielu z nich później dla Pana komponuje utwory.
         - Wielu kompozytorów pisało dla mnie. Może to wynika z faktu, że ja dobrze odnajduję się w muzyce współczesnej. Komponują dla mnie m. in. Krzesimir Dębski, Adam Sławiński, Paweł Łukaszewski, Carson Cooman, Miłosz Bembinow, Alicja Gronau-Osińska, Dariusz Przybylski, Weronika Ratusińska i Ignacy Zalewski. Są to zazwyczaj wybitne dzieła wysokiej klasy.

         Szczególne miejsce w Pana sercu i programach zajmują utwory Mariana Sawy. To cudowna muzyka i uważam, że nie przez wszystkich znawców doceniana.
         - Zgadzam się z panią. Twórczość Mariana Sawy nie była należycie doceniana za życia kompozytora i tak samo jest po Jego śmierci.
Może także znaczenie ma fakt, że organy są za mało docenianym instrumentem. Jakość kompozycji Mariana Sawy jest najwyższej próby. Wśród polskich kompozytorów muzyki organowej w XX wieku Marian Sawa nie ma równych sobie. Myślę tu także o ilości kompozycji, a także uważam, że wiele z nich to arcydzieła takie, jak: Witraże, Ecce lignum crucis, Sekwens – długo mógłbym wymieniać.
Jak wykonuję utwory Mariana Sawy podczas recitali za granicą, to są one owacyjnie przyjmowane.
         Z Marianem Sawą łączyła mnie przyjaźń. Poznałem mistrza będąc uczniem szkoły muzycznej II stopnia. Uczył mnie harmonii, improwizacji i był dla mnie wzorem oraz podziwiałem Jego talent. Od tamtej pory, przez kilka dziesiątków lat, przyjaźniliśmy się. Skomponował dla mnie dużo utworów.

         Stara się je Pan promować na różne sposoby. Przede wszystkim wykonując je podczas koncertów, a najlepszym tego przykładem była dzisiaj świetnie wykonana na finał, bardzo efektowna Burlesca - spotkanie z Kalinką. Zamieszcza Pan także dzieła Mariana Sawy na płytach, których nagrał Pan sporo.
         - Ponad dwadzieścia. Ostatnio zacząłem kompletować wszystkie moje płyty, bo wiele z nich pożyczyli do posłuchania znajomi i uzbierało się ponad dwadzieścia. Mniej więcej połowa jest płyt solowych, a reszta kameralnych. Utrwaliłem na płytach bardzo dużo dzieł Mariana Sawy. Bardzo lubił nagrania swoich utworów w moim wykonaniu i podkreślał wielokrotnie, że czuję jego muzykę i rozumiem, co miał na myśli.

         Znajduje Pan również czas na pracę pedagogiczną i chyba lubi Pan to robić, bo jest Pan profesorem w białostockiej filii Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
         - W tym roku jeszcze podjąłem się dodatkowo prowadzenia klasy organów w Szkole Muzycznej II stopnia w Sochaczewie.

         Nauka gry na organach jest procesem dość złożonym, bo oprócz problemów technicznych i artykulacyjnych dochodzą jeszcze sprawy związane z doborem registrów. Każdy instrument jest przecież inny. Zostawia im Pan swobodę wyboru, czy też proponuje Pan swoje rejestracje.
         - Ma pani rację. To zależy w głównej mierze od studentów. Jeżeli studenci nie pracują za dużo, to wymagają, aby im narzucić minimum repertuarowe i wskazać drogę interpretacji.
Mam też studentów, z którymi pracuję zupełnie inaczej. Interesują się i mają coraz większa wiedzę, jeżdżą na różne kursy. Zadają pytania, dyskutują… Takim studentom pozostawiam zupełną swobodę w kwestii interpretacji, ponieważ są to interpretacje przemyślane i dojrzałe. Nigdy młodych, utalentowanych ludzi nie namawiam do moich propozycji interpretacji.
Staram się dostrzegać postępy tych studentów oraz ich wrażliwość. Oczywiście są pewne granice, których nie możemy przekraczać.
         Chcę podkreślić, że organiści i klawesyniści to muzycy, którzy muszą być najbardziej wykształceni. Tak jak pani powiedziała, każdy instrument, przy którym siadamy, jest zupełnie inny. Na przykład jeśli jest to instrument z XVI czy XVII wieku, to musimy dobrać odpowiedni repertuar, bo ograniczają nas możliwości takiego instrumentu. Trzeba znać kanony, w jakich się tę muzykę wykonuje.

         Myślę, że Pan lubi uczyć.
          - Bardzo lubię. To jest moja pasja. Nie lubię pracować z osobami, które mało pracują lub nie są wystarczająco zdolni, ale również z takich studentów trzeba próbować wydobyć to, co najlepsze. Czasami zdarza się, że w pewnym momencie „coś zaskoczy” i zaczyna rozumieć muzykę oraz szybko robić postępy.
          Słynę z tego, że nie krzyczę na studentów. Zdarzyło mi się może dwa razy podnieść głos. Nie potrafię studentów zmuszać na siłę do pracy. Nie potrafię tego robić. Moi studenci to doceniają i jak czasem coś przemilczę, to bardziej ich to dotknie niż krzyk czy wyrzucenie z zajęć.

          Oprócz działalności koncertowej i pedagogicznej jest Pan także organizatorem życia muzycznego. Jest Pan dyrektorem artystycznym Legionowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej, Praskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej, Lubaczowskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej.
          - Przede wszystkim działam w Legionowie. Organizowałem też koncerty w katedrze warszawsko-praskiej, ale już dwa lata z rzędu ten festiwal się nie odbywa. Prawdopodobnie w przyszłym roku jednak wróci.
Jeśli prześledzimy historię muzyki, to łatwo zauważyć, że organiści często organizowali życie muzyczne wokół kościoła, szczególnie w niewielkich miastach i zawsze kulturę muzyczną szerzyli. W moim odczuciu organista jest człowiekiem, który nie tylko potrafi sam grać, ale także organizować życie muzyczne.

         Z pewnością ma Pan zaplanowane koncerty na najbliższe tygodnie.
         - Mam kilka, ale jestem człowiekiem podejmującym się różnych działań. Edytuję również nuty i w Wydawnictwie Polihymnia ukazuje się cały zbiór muzyki, od renesansu poczynając aż po koniec baroku. Ukazały się już zbiory z muzyką hiszpańską, portugalską, włoską, południowo-niemiecką, angielską i niedługo ukaże się zbór południowo-niemiecki, tak że na brak pracy nie narzekam. Wprost przeciwnie mam jej za dużo. Uważam, że muzyk musi być wszechstronny.

        Wracając na zakończenie do instrumentu, na którym tak pięknie wykonał Pan dzisiaj bardzo różnorodny program. Od dzieł mistrzów niemieckich Johanna Pachelbela, Johanna Sebastiana Bacha i Georga Böhma poczynając, poprzez przykłady dawnej muzyki hiszpańskiej, francuskiej (Louis Lefebure-Wely – Scena pastoralna z odgłosami burzy), usłyszeliśmy w całości IV Sonatę organową op.65 Feliksa Mendelssohna – Barthody’ego i na zakończenie efektowne, krótkie, ale za to bardzo trudne dzieło skomponowane specjalnie dla Pana przez Mistrza Mariana Sawę. Nie obeszło się bez bisów. Dziękujemy za ten koncert i czekamy na następny.
        - Cieszę się z gorącego przyjęcia przez tarnobrzeską publiczność i prawdopodobnie nie trzeba będzie na mnie długo czekać, bo planujemy tu koncert z jazzmanem i być może pojawię się w Tarnobrzegu już we wrześniu.
Organy są instrumentem, na którym można wykonywać różne gatunki muzyki. Ponieważ instrument znajduje się w sali koncertowej, o każdej porze roku można tutaj organizować nie tylko koncerty, ale również kursy i warsztaty dla młodych organistów.
        Jestem pod wielkim wrażeniem zaangażowania pana dyrektora Mariusza Rysia, który dokonał rzeczy niemożliwej – sprowadził instrument najwyższej jakości, na którym każdy organista zagra z największą przyjemnością.

Z prof. dr hab. Janem Bokszczaninem rozmawiała Zofia Stopińska 12 sierpnia 2021 roku w Tarnobrzeskim Domu Kultury.

 

Jan Bokszczanin organy fot. Tomasz Sokołowski2

                                                 Znakomity organista prof. dr hab. Jan Bokszczanin dziękuje tarnobrzeskiej publiczności za gorące przyjecie, fot. Tomasz Sokołowski

 

 

Z prof. Adamem Zdunikowskim o inicjatywach Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego

         Zapraszam Państwa na spotkanie z panem prof. Adamem Zdunikowskim, wybitnym polskim tenorem, solistą Teatru Wielkiego Opery Narodowej, laureatem wielu konkursów wokalnych. W czasie 30-letnej kariery artystycznej wystąpił na wszystkich scenach operowych i filharmonicznych w Polsce oraz wielu na świecie. Jest artystą zawsze oczekiwanym i gorąco przyjmowanym przez publiczność.
         Tym razem rozmawiać będziemy również o śpiewie, ale przede wszystkim o nurtach działalności, o których publiczność wie o wiele mniej, a są one bardzo ważne. Od kilku lat jest bowiem pedagogiem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie oraz Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy, a od niedawna prezesem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego.

         Miło mi rozmawiać z Panem w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, gdzie od tygodnia gościnnie działa Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego.
          - Bardzo mi miło, witam Państwa serdecznie. Stowarzyszenie powstałe zaledwie dwa lata temu ma już na swoim koncie bardzo poważne projekty.
W tym roku po raz pierwszy zorganizowaliśmy warsztaty wokalno-sceniczne. Przyznam, że z drżącym sercem podjęliśmy się tej inicjatywy, bo to dla nas nowość. Mieliśmy w planie wielokrotne powtórzenia tych warsztatów, ale z powodu ograniczonych środków finansowych zorganizowaliśmy je jedynie w Kąśnej Dolnej i to była słuszna decyzja. Ten idealny obiekt, otoczony przepięknymi krajobrazami, z dobrym klimatem i atmosferą, idealnie wpisał się w definicję tego kursu.
          Mieliśmy wystarczającą dostępność kameralnych pomieszczeń do indywidualnych zajęć, po drugie dostępność pomieszczeń o większej kubaturze do zajęć zbiorowych, bardzo kameralna, ale przyjemna i wręcz rodzinna baza hotelowa, a w niedalekiej odległości również baza hotelowa dla uczestników. Dzięki temu pedagodzy i uczestnicy mieli gdzie odpocząć. Dodatkowo zamówiliśmy piękną pogodę, proszę sobie wyobrazić, że od poniedziałku jest tu cały czas piękne słońce, ale nie odczuwamy tutaj upałów, a jedynie piękno przyjaznej aury – ciepłe noce, gwieździste niebo, jest naprawdę cudownie.

          W takim otoczeniu ciężka praca mniej męczy.
          - Na pewno. Poza tym jesteśmy tu w gronie pedagogów, którzy mają za sobą długie kariery wokalne, wszyscy znamy się ze sceny, jesteśmy artystami spełnionymi, towarzyszą nam znakomici pianiści-kameraliści, którzy na co dzień pracują w różnych uczelniach, ale mają z nami świetny kontakt i to także jest element bardzo pozytywnie wpływający na całą atmosferę.

          Ilość uczestników była ograniczona, ale wszyscy pilnie pracowali.
          - Dwudziestu czterech uczestników codziennie miało tu zajęcia, praktycznie od 10.00 do 21.00 – czyli 11 godzin, z krótkimi przerwami na posiłki. Oprócz mnie klasy śpiewu prowadzili wybitni polscy mistrzowie: Iwona Hossa – sopran, Ewa Wolak – kontralt i Mariusz Kwiecień – baryton. Wszyscy uczestnicy mieli okazję słuchać zajęć kolegów z innymi pedagogami. Oprócz tego były wykłady ze stylistyki scenicznej z panią Joanną Klimas, znakomicie animujące i uczące świadomości ciała zajęcia z ruchu scenicznego z mistrzem fachu Emilem Wesołowskim oraz przezabawne, odkrywcze i przynoszące wielką radość młodzieży warsztaty z charakteryzacji scenicznej z Darkiem Kubiakiem.
          To wszystko jest młodym śpiewakom bardzo potrzebne, a poza tym dobrze jest, gdy każdy z nich ma świadomość własnej osoby i to nie tylko od strony wokalnej, ale również postaciowej. W tym wypadku chodzi zarówno o mankamenty i zalety swojego wyglądu, swojej twarzy, po to żeby uniknąć pewnych błędów, które mogą wystąpić nawet u najlepszych makijażystów.
Poza tym to są przedmioty, które powolutku znikają z programu edukacji na wydziałach wokalno-aktorskich. One tylko pozornie nie są tak ważne, ale moja pond 30-letnia kariera oraz długie, wspaniałe kariery kolegów utwierdzają nas w przekonaniu, że są one bardzo potrzebne.
          Jestem przekonany, że nasze warsztaty nie tylko przygotowały uczestników do pracy na scenie, ale również na estradzie, czyli świadomość, jak ubrać się na daną okazję, o której godzinie – ten dress code, a w przypadku koncertu oratoryjnego charakteryzacja, spoczywa w rękach wykonawcy

          Dowiedziałam się, że podana na stronie internetowej opłata to całkowity koszt tygodniowego pobytu uczestnika Letniej Akademii Doskonałości.
           - Nie będziemy rozmawiać o pieniądzach, ale rzeczywiście jeżeli chodzi o stronę finansową, mieliśmy na pewno konkurencyjną ofertę w porównaniu z innymi kursami.
Gdyby to wszystko przeliczyć na pedagogów, ilość zajęć, a oprócz tego jeszcze pobyt i całodzienne wyżywienie, to naprawdę była dobra oferta – nie powiem promocyjna, tylko jak teraz młodzież mówi: mega-promocyjna.

          Czy chcecie, aby kolejne edycje Letnie Akademii Doskonałości odbywały się także w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej?
           - Uważam, że nie ma lepszego miejsca na te kursy, jeżeli tylko finanse pozwolą nam na organizację kolejnych edycji. Rozmawiałem na ten temat z Łukaszem Gajem, dyrektorem Centrum Paderewskiego i mam pełną aprobatę, żeby je organizować, i ulepszać. Nie możemy ich rozbudowywać, bo pracowaliśmy intensywnie i jesteśmy zmęczeni, a młodzież chyba jeszcze bardziej, ale taki jest nasz zawód. Te warsztaty miały im także pokazać, na czym polega praca śpiewaka. To był przedsmak praktycznej pracy w teatrze.
Oprócz naszej wiedzy wokalnej i naszych pomysłów artystycznych, „sprzedajemy” też swoje doświadczenie i przekładamy naszą pomoc nie tylko na proste, techniczne uwagi, ale też na postawę, zachowania, systemy pracy. Chcemy, żeby ci młodzi ludzie czerpali wiedzę od doświadczonych praktyków.

warsztaty 331

                          Prof. Adam Zdunikowski podczas warsztatów Letniej Akademii Doskonałości w Kąśnej Dolnej, fot. Kornelia Cygan / Stowarzyszenie im. Bogdana Paprockiego

            Letnia Akademia Doskonałości to „najmłodsze dziecko” Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego, starszym jest Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Bogdana Paprockiego.
            - Odbyła się już pierwsza edycja i jesteśmy w przededniu drugiej edycji, która odbędzie się w gościnnych progach Opery Nova w Bydgoszczy w dniach 15-21 listopada 2021 r.
Jest to na razie konkurs ogólnopolski, ale też wyjątkowy w swojej regule, przede wszystkim dlatego, że w jury konkursu zasiadają osoby niezwiązane z polskim środowiskiem akademickim. To są osoby o wielkiej renomie, uznaniu i pięknej karcie artystycznej.
           Dwa lata temu byli to: maestro Mariusz Kwiecień, maestra Ewa Podleś, maestra Stefania Toczyska oraz mistrzowie Rafał Siwek i Andrzej Dobber. Można powiedzieć, że to najlepsi żyjący polscy śpiewacy.
W tym roku wstępnie jesteśmy umówieni na obecność również maestry Ewy Podleś (pod warunkiem, że sprawy zdrowotne na to pozwolą), będzie jeszcze pani Iwona Sobotka, którą zaprosiliśmy, aby wykorzystać ostatni moment, kiedy nie zajmuje się jeszcze pedagogiką, wstępnie jesteśmy umówieni z Arturem Rucińskim i ponownie będą Andrzej Dobber i Rafał Siwek. Przyzna pani, że to zacne grono, nie skażone akademickim sznytem, czyli ze świeżym, otwartym uchem.
           Drugą ważną cechą wyróżniającą ten konkurs, jest obecność w jury w III etapie dyrektorów artystycznych wszystkich teatrów operowych i muzycznych w Polsce. Staramy się, aby to były osoby decyzyjne, jeżeli chodzi o obsady. W tym roku na pewno przyjadą panowie Tomasz Tokarczyk – kierownik artystyczny Opery Krakowskiej i pan Łukasz Goik – dyrektor Opery Śląskiej, pan Andrzej Klimczak z Polskiej Opery Królewskiej, pani Alicja Węgorzewska-Whiskerd – dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej, José Maria Florêncio z Opery Bałtyckiej. Z Wrocławia przyjedzie maestro Mariusz Kwiecień, ale już nie w roli jurora, tylko dyrektora Opery Wrocławskiej, z Łodzi Dariusz Stachura, a z Białegostoku pani Violetta Bielecka. Będą wszyscy.

           Grad nagród otrzymają finaliści w postaci zaproszeń do udziału w spektaklach.
           - Tak, bo ich przyjazd związany jest z ufundowaniem nagrody w postaci występu na deskach danego teatru, co często okazuje się cenniejszą nagrodą niż pieniądze.
To jest cel tego konkursu – nie zdobycie nagrody pieniężnej (chociaż one i dyplomy także będą), ale po to, żeby finaliści mieli swego rodzaju przesłuchanie. Dojście do III etapu Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Bogdana Paprockiego już jest wielkim zwycięstwem.

           We wszystkich działaniach patronuje Wam wyjątkowa postać – wielki Mistrz Bogdan Paprocki.
           - To prawda. Pochwalę się jeszcze jedną inicjatywą Stowarzyszenia: 26 września odbędzie się trzeci koncert „Paprocki in memoriam”. Dla uczczenia naszego patrona zawsze organizujemy go w Warszawie, mieście, gdzie spędził większość życia, rozwinął niemal cała karierę artystyczną i dokończył swoich dni.
           Staramy się, aby ten koncert odbył się zawsze we wrześniu, bo to miesiąc, w którym Mistrz Paprocki się urodził i odszedł.
W tym roku koncert „Paprocki in memoriam” ma podtytuł: „Polscy tenorzy w hołdzie Mistrzowi”. Wystąpią najbardziej aktywni w tej chwili polscy tenorzy: Rafał Bartmiński, Tadeusz Szlenkier, Łukasz Załęski i Arnold Rutkowski.

           Miał Pan ogromne szczęście znać i podziwiać Mistrza.
            - Wielkim szczęściem było słuchać Jego śpiewu. To był fenomen, który śpiewał naprawdę do ostatniego dnia swojego życia. Ta świeżość Jego głosu w wieku ponad 90-ciu lat zachwycała i zadziwiała. Bogdan Paprocki był Mistrzem, wzorem artysty-śpiewaka, ale przede wszystkim wyjątkowym człowiekiem.

           Dziękuję Panu za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań.
           - Ja również bardzo dziękuję i zapraszam nie tylko za rok do Kąśnej, ale jeszcze w tym roku do Bydgoszczy w listopadzie, a we wrześniu do Warszawy.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska

 

 

„Mistrz i uczeń” – prof. Leszek Suszycki i Jakub Chachura

          Ponieważ wywiady z cyklu „Mistrz i uczeń” ukazują się ostatnio rzadko i nieregularnie, chcę przypomnieć, że są to spotkania z nauczycielami i ich nadzwyczaj utalentowanymi uczniami. Od początku mojej pracy zawodowej często spotykam się z utalentowaną muzycznie młodzieżą, oklaskuję ich występy podczas różnych koncertów i konkursów, z radością informuję Państwa o ich sukcesach.
          Podczas rozmów często wspominają swoich pierwszych nauczycieli, którym wiele zawdzięczają. Pomyślałam, że trzeba promować utalentowaną młodzież i rozmawiać także z ich nauczycielami, bo przecież pedagog jest współtwórcą sukcesu ucznia.
          Tym razem zapraszam na spotkanie z gitarzystą i pedagogiem dr hab. Leszkiem Suszyckim oraz jego utalentowanym uczniem Jakubem Chachurą.Rozmawiamy w Przemyślu, ponieważ obaj panowie mieszkają w tym mieście. Profesor Leszek Suszycki, oprócz działalności pedagogicznej w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, jest także nauczycielem gry na gitarze w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego w Przemyślu, a w tej szkole uczy się Jakub Chachura.

          Czy pan Leszek Suszycki, znany nie tylko na Podkarpaciu gitarzysta i pedagog, pochodzi z rodziny o tradycjach muzycznych?
          Leszek Suszycki: Jestem pierwszym w rodzinie, który zajął się muzyką, ale chyba rozpocząłem dobrą passę, bo mój syn jest też muzykiem i całkiem nieźle mu się wiedzie. Jest koncertmistrzem Orkiestry Filharmonii Poznańskiej i występuje jako solista oraz kameralista. Córka też ukończyła szkołę muzyczną w klasie wiolonczeli. Rozpoczynamy muzyczne tradycje w rodzinie Suszyckich.

          Czy w rodzinie Jakuba Chachury ktoś grał albo śpiewał?
          Jakub Chachura: Muzyka towarzyszyła mi od zawsze. Kiedy byłem małym dzieckiem, często chodziłem na popisy mojego starszego rodzeństwa. Mój brat grał na saksofonie, a siostra na klarnecie. Ponadto brat mojej mamy ukończył szkołę muzyczną w Przemyślu w klasie akordeonu, później akademię muzyczną w Krakowie, a obecnie pracuje w chórze Opery Krakowskiej.

           Z Twojej wypowiedzi wynika, że wszyscy grali lub śpiewali, ale teraz nie wszyscy zajmują się zawodowo muzyką. Kto i kiedy stwierdził, że jesteś utalentowany muzycznie i trzeba ten talent rozwijać?
           J. Ch.: Odkąd pamiętam, chciałem grać na gitarze i wszystkim to powtarzałem. Początkowo uczęszczałem na zajęcia do Młodzieżowego Domu Kultury. Wkrótce nauczyciel poradził rodzicom, że warto by było zapisać mnie do szkoły muzycznej. Będąc uczniem czwartej klasy szkoły podstawowej, rozpocząłem naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Przemyślu w klasie gitary pana prof. Leszka Suszyckiego, który stwierdził, że jestem faktycznie zdolny i zaczął mnie kształcić.
            L. S.: Ten nauczyciel, który skierował Kubę do szkoły muzycznej, był kiedyś także moim uczniem, bo to był Janusz Reitmajer.

            Na jakim etapie edukacji aktualnie jesteś?
            J. Ch. W nadchodzącym roku szkolnym rozpocznę naukę w drugiej klasie Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia w Przemyślu. Będzie to mój piąty rok edukacji muzycznej.

            Zamierzasz zostać zawodowym muzykiem?
            J. Ch.: Tak, chciałbym moją przyszłość związać z gitarą. Postanowiłem skończyć średnią szkołę muzyczną i jak mi się uda dostać na studia do akademii muzycznej, to będę kontynuował naukę w klasie gitary klasycznej. Chciałbym zostać takim nauczycielem jak mój Pan Profesor. Moim największym marzeniem jest także zagranie Concierto de Aranjuez Joaquina Rodrigo z orkiestrą symfoniczną.

            Pewnie każdego roku trafiają do Pana klasy dzieci, które pragną uczyć się grać na gitarze albo są do tego zachęcane przez rodziców. Jak było w Pana przypadku – sam Pan chciał uczęszczać do szkoły muzycznej i wybrał Pan gitarę, czy była to decyzja podjęta w większym gronie?
            L. S.: Zacząłem tak jak wszyscy. Początkowo akompaniowałem na gitarze i śpiewałem piosenki z młodymi ludźmi. Tak było do siedemnastego roku życia. Dopiero w trzeciej klasie szkoły średniej koleżanka powiedziała mi, że jej kuzyn będzie uczył gry na gitarze klasycznej w szkole muzycznej. To był pan Antoni Pilch i zostałem jego uczniem. Robiłem postępy i tak się szczęśliwie złożyło, że po pięciu latach nauki w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia w Przemyślu zostałem przyjęty na studia w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie gitary prof. Marcina Zalewskiego. Od ukończenia studiów minęło już 40 lat, natomiast już 41 lat pracuję w Szkole Muzycznej w Przemyślu.

            Kto z rodziny wspierał Pana najbardziej, cieszył się nawet z najmniejszego sukcesu, przychodził na popisy klasowe i koncerty?
            L. S.: Ja miałem kilkanaście lat i byłem już samodzielny, uczęszczałem także do innych szkół - najpierw ukończyłem szkołę zawodową, później technikum. W szkole muzycznej uczyłem się równolegle, ale na moje występy najczęściej przychodziła mama, ale tato też się interesował moimi postępami w szkole muzycznej.
Podobnie jak Jakuba rodzice, którzy bardzo go wspierają, ale jego tato też jest muzykiem, bo gra na saksofonie i często pracuje z Kubą w domu.

            Jak wyglądały pierwsze lata Pana zawodowej pracy?
            L. S: Rozpocząłem pracę będąc jeszcze studentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Ale na ostatnim roku miałem już tylko lekcje gry na gitarze i dlatego mogłem rozpocząć pracę w rodzinnym Przemyślu, a na lekcje gitary jeździłem na uczelnię.
            Od razu także trafił do mojej klasy bardzo dobry uczeń Krzysztof Oczkowski, który po ukończeniu nauki w Państwowej Szkole Muzycznej w Przemyślu, rozpoczął studia w Akademii Muzycznej w Krakowie, ale jednocześnie rozpoczął już działalność artystyczną w zespole towarzyszącym Ewie Demarczyk. Po pewnym okresie zajął się wyłącznie pracą w zespole, brał udział w licznych zagranicznych koncertach. Obecnie jest cenionym muzykiem, gra na gitarze i mandolinie.

            Nawet najbardziej utalentowany muzyk musi regularnie ćwiczyć. Ciekawa jestem, jak długo i o jakiej porze dnia ćwiczy Jakub Chachura?
            J. Ch.: Uważam, że sam talent nie wystarczy i trzeba dużo pracy włożyć, aby być dobrym muzykiem. Nie skupiam się nigdy na długim ćwiczeniu, a stawiam na efektywność. Staram się ćwiczyć regularnie i to pozwala mi się rozwijać. W czasie roku szkolnego gram wieczorami, a w czasie wakacji i w weekendy staram się zawsze grać rano i wieczorem.

            Czy robisz sobie czasem wakacje od gitary?
            J. Ch.: Muzyk nie ma wakacji od instrumentu, ponieważ jak przestanie ćwiczyć, to nie robi postępów, tylko się cofa. Odkąd rozpocząłem naukę w szkole muzycznej, nie rozstaję się z gitarą nawet w czasie wakacji, ale nie traktuję tego jako obowiązku. Gra na gitarze sprawia mi przyjemność.

            Czy prof. Leszek Suszycki jest Twoim jedynym pedagogiem, czy miałeś już okazję uczestniczyć w warsztatach i kursach, aby pracować pod kierunkiem innych pedagogów?
            J.Ch.: To jest mój pierwszy i jedyny nauczyciel. Gram na gitarze dopiero 5 lat i nie miałem okazji pracować z wieloma pedagogami. W tym roku uczestniczyłem w warsztatach gitarowych w Lanckoronie. Miałem lekcje z wykładowcami z akademii muzycznych z Katowic i Krakowa, a byli to pan Marek Nosal i pan Michał Nagy. W planie mam jeszcze wyjazd do Krzeszowic, ale chcę podkreślić, że najwięcej zawdzięczam lekcjom z panem Leszkiem Suszyckim, który jest świetnym nauczycielem z wieloletnim doświadczeniem.

            Panie Profesorze, co to znaczy być dobrym nauczycielem gry na instrumencie? Każdy uczeń jest inny i z każdym trzeba inaczej pracować.
            L.S.: To prawda. Ja myślę, że wszystko zależy od nastawienia do uczenia. Staram się znaleźć właściwą metodę pracy z każdym uczniem. Niezwykle ważna jest kwestia motywacji w ćwiczeniu na instrumencie. Jeżeli uczeń jest wyjątkowo zdolny, to angażuję się jeszcze bardziej, szukam sposobu na to, żeby mu we wszystkim doradzić, pomóc, a jak widzę postępy, to mobilizuje mnie dodatkowo do pracy.
Z mniej zdolnymi pracuje się inaczej. Jeśli nie ćwiczą pilnie, to motywacji starcza na parę godzin, bo postępów nie widać.

            Myślę, że trudno jest przygotować nawet zdolnych uczniów w czasie, który jest przewidziany na lekcje.
            L. S.: Pewnie tak, ale na przykład Jakub przygotowuje się sam, bo dużo pracuje. Ostatnio bardzo dużo pracowaliśmy przez Internet i udało nam się zrobić wiele. Z innymi zdolnymi uczniami także.
Prowadząc lekcje zdalnie, słucham ich gry i później uczniowie otrzymują uwagi, co należy jeszcze poprawić. Kuba realizował je zwykle w stu procentach.
            Cieszę się, że udało nam się też w tym okresie dobrze pracować z zespołem, który także został nagrodzony podczas makroregionalnych przesłuchań (dostali 24 na 25 możliwych punktów). Uważam, że to jest bardzo dobry wynik, bo pracowaliśmy tylko zdalnie. Przed samym występem konkursowym mieliśmy jedynie dwie próby razem. Sukces zawdzięczmy tylko dużemu zaangażowaniu członków zespołu i ich zdolnościom.

            Oprócz pracy z uczniami, musi Pan także znaleźć czas na ćwiczenie, bo współpracuje Pan z innymi instrumentalistami oraz wokalistami, występuje Pan z koncertami, a także pracuje Pan jeszcze w Instytucie Muzyki UR (gdzie jest Pan Kierownikiem Zakładu Instrumentalistyki), a przecież musi Pan także znaleźć czas dla rodziny. Jak Pan godzi te wszystkie obowiązki?
            L.S.: Muszę się przyznać, że ostatnio z różnych względów gram mniej. Nawet jeszcze w tym roku był taki czas, że grałem dużo i bardzo dobrze się czułem, bo muzyka też nas inspiruje do życia. W czasie pandemii nie było okazji do koncertów, ale dla mnie to nie było najważniejsze. Ja wcale nie muszę często koncertować. Ja potrzebuję grać, aby się rozwijać. Jeśli na przykład po trzech godzinach ćwiczenia zauważam postępy, to sprawia mi to ogromną przyjemność.W moim przypadku nie muszę pokazywać innym swoich umiejętności, bo uważam, że muzyka jest także dla nas samych.
            Pytała pani o moją pracę w Instytucie Muzyki, na którą także muszę znaleźć czas, tym bardziej, że od kilku lat prowadzimy także Instrumentalistykę w specjalnościach: gitara, organy, fortepian i akordeon. Prowadzę gitarę i mam świetnych studentów, którzy bardzo poważnie podchodzą do swego muzycznego rozwoju. Jeden z moich absolwentów studiów licencjackich kontynuował naukę gry na gitarze w Akademii Muzycznej w Katowicach i po ukończeniu studiów magisterskich wrócił na Podkarpacie i świetnie sobie radzi, koncertuje, a także bardzo dobrze uczy i chwalą go zarówno uczniowie, jak i rodzice.

prof. Leszek Suszycji i Jakub Chachura Konkurs Jakuba I nagroda

                                                                                                      Jakub Chachura, laureat nagrody I stopnia i prof Leszek Suszycki - po zakończeniu VI Leżajskiego Konkursu Kultury Muzycznej, fot. Antoni Chachura

             Jakubie, jesteś laureatem wielu konkursów muzycznych. Pamiętasz swój pierwszy konkurs? Proszę, opowiedz także o dotychczasowych konkursach, bo było ich sporo.
             J.Ch.: Oczywiście, że pamiętam swój pierwszy konkurs „Spotkania Młodych Gitarzystów w Pruchniku”. To było w 2018 roku, w pierwszym roku mojej muzycznej edukacji. Był wtedy ze mną mój Profesor i pamiętam, jak cieszyliśmy się z pierwszej nagrody, która dała mi impuls do solidnego ćwiczenia przez całe wakacje, aby nadrobić stracone trzy lata, ponieważ w następnym roku rozpocząłem już naukę w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I stopnia w piątej klasie.
W kolejnym roku szkolnym wystartowałem z powodzeniem w Ogólnopolskim Festiwalu „Gitara na Kresach” w Chełmie. Po tym konkursie uwierzyłem w siebie i przekonałem się, że rzetelna praca daje efekty.
Później, w następnych latach, były kolejne konkursy:
VI Leżajski Konkurs Kultury Muzycznej (nagroda I stopnia);
XX Jubileuszowy Sokołowski Konkurs Kultury Muzycznej (I miejsce);
Zimowy Przegląd Gitarowy w Bobowej (nagroda I stopnia);
Internetowy Ogólnopolski Konkurs Gitarowy „Mistrz Samodzielnej Pracy”( II miejsce);
International Music Competition w Belgradzie (I nagroda);
Międzynarodowy Konkurs w ramach VI Warsaw Fingerstyle Festival (wyróżnienie);
Ogólnopolski Wiosenny Konkurs Gitarowy w Lublinie (II miejsce);
XVII Internetional Classical Guitar Competition „Enrico Mercatali” w Gorizi we Włoszech (II miejsce);
II Radomski Zlot Gitarowy (II miejsce);
II Międzynarodowy Konkurs Gitarowy w Katowicach (I miejsce);
IX Ogólnopolski Konkurs Gitarowy „Gitara Viva” w Kielcach pod patronatem CEA (II miejsce);
XIV Ogólnopolski Festiwal Muzyki Dawnej w Leżajsku (II miejsce);
oraz ostatni w tym roku, z którego cieszę się najbardziej – Altamira International Virtual Guitar Competition 2021 w Stanach Zjednoczonych (II miejsce).
Muszę podkreślić, że wszystkie osiągnięcia zawdzięczam mojemu nauczycielowi.

            Konkurs w Stanach Zjednoczonych odbył się online?
            J. Ch.: Tak, miał on formę online. Zgodnie z regulaminem konkurs był dwuetapowy, najpierw eliminacje, a następnie runda finałowa, do której zakwalifikowało się 20 uczestników z całego świata. To był jedyny konkurs, do którego musiałem przygotować oraz przesłać dwa nagrania. Taka forma prezentacji wymaga dużo więcej pracy oraz czasu na jej przygotowanie. Powiedziałbym, że konkursy online są o wiele trudniejsze aniżeli występy przed publicznością na żywo.

            Czy przygotowując się do konkursu i później podczas występu myślisz o nagrodzie? Z pewnością miło jest, jak jurorzy zauważą Cię i przyznają nagrodę.
            J.Ch.: Nagroda w konkursie nigdy nie była moim celem. Do każdego konkursu podchodzę z wielką pokorą, a przygotowania i udział w konkursach traktuję jako zachętę do solidnej pracy, bo tylko taka daje pożądane efekty. Wygrana w konkursie daje ogromną satysfakcję i właśnie dla niej warto pracować, ale największa nagrodą jest dla mnie radość mojego nauczyciela Pana Leszka Suszyckiego.
W tym miejscu chciałbym gorąco podziękować mojemu Profesorowi za cierpliwość i za zaangażowanie, za wszystkie godziny spędzone przed komputerem, za analizowanie nagrań oraz udzielanie wskazówek.

            Czego można się nauczyć uczestnicząc w konkursach – lub mówiąc inaczej – co dają konkursy?
            J. Ch.: Konkursy muzyczne dają możliwość zaprezentowania się przed jurorami. Ogromną radość daje mi granie utworów dla kogoś. W szkole gram dla nauczyciela, w domu dla rodziców, zaś konkurs poszerza grono moich odbiorców. Tak było w przypadku wspomnianego udziału w Altamira International Virtual Guitar Competition. Wystartowałem w nim z nadzieją, że światowej klasy gitarzysta David Russell, który był w jury, wysłucha mojej prezentacji.
Konkursy organizowane na żywo to przede wszystkim spotkania z ciekawymi ludźmi, pełnymi pasji, doświadczonymi gitarzystami, a także z uczestnikami i ich rodzicami. To daje możliwość nawiązania przyjaźni na całe życie.
W czasie izolacji konkursy pomogły mi w rozwoju. Nie mogłem przecież zawrócić z obranej drogi. Udział w konkursach dopingował mnie do pracy. Brak występów na żywo powodował, że traciłem cel i sens tego, co robię. Dzięki nagraniom zdobyłem nowe doświadczenia i wiele się nauczyłem.

            Czy lubisz muzykę kameralną i czy masz także na tym polu doświadczenia?
            J. Ch.: Tak, lubię muzykę kameralną, gram w kwartecie gitarowym z moimi przyjaciółmi. W ostatnim roku nie mieliśmy okazji często się spotykać, ale nasz Profesor nie poddawał się i prowadził zajęcia przez Internet. Było to niesamowicie trudne, lecz okazało się, że jak się bardzo chce, to nie ma rzeczy niemożliwych do wykonania. Jak już Profesor wspomniał, po dwóch próbach na żywo nagraliśmy prezentację i zgłosiliśmy do udziału w Festiwalu Muzyki Dawnej w Leżajsku w kategorii zespołów kameralnych. Wyróżnienie w tym konkursie było dla nas wszystkich nagrodą za trud i poświęcenie.
             L. S.: Mamy dwie godziny zajęć z zespołem i trzeba było je tak prowadzić, żeby każdy był skoncentrowany i robił to, co do niego należy. Nie mogliśmy, niestety, grać razem, bo Internet nie działa błyskawicznie i nie można z różnych miejsc grać jednocześnie. Zajęcia polegały na tym, że każdy miał obowiązek siedzieć i słuchać pierwszej gitary, później wszyscy mieli obowiązek słuchać drugiej i kolejnych gitar, na tej zasadzie pracowaliśmy. Przez cały czas wszyscy byli skoncentrowani nad całością. Dlatego po dwóch próbach byliśmy gotowi do nagrania.

             Laureaci konkursów zapraszani są często na występy w swoim środowisku, ale w czasie pandemii nie organizowało się koncertów dla publiczności.
             J.Ch.: Tak, to prawda, dlatego tak wielką radość sprawił mi występ na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Koncert odbył się na zakończenie roku szkolnego i był to pierwszy mój występ po dłuższej przerwie.
             L. S.: Dużo nagrań Kuby mogą Państwo znaleźć w Internecie. Jest to wprawdzie substytut muzykowania i koncertowania na żywo, ale posłuchać warto. Utwory w wykonaniu Kuby nagrywa tato i zamieszczane są na kanale YouTube.

             Czy masz jakieś pozamuzyczne zainteresowania? Znajdujesz czas na ich rozwijanie?
             J. Ch.: Kocham muzykę, ale jak wszyscy chłopcy w moim wieku lubię grać w piłkę, jeździć na rowerze, grać w ping-ponga. Czasem z Tatą chodzę na ryby i na grzyby. To wszystko robię w ramach relaksu, ale gitara zawsze jest na pierwszym miejscu.

Jakub Chachura Zdjęcie Pana Wojciecha Ćwiękały

                                                                                     Jakub Chachura na rynku w Lanckoronie w trakcie koncertu finałowego XIV Międzynarodowych Warsztatów Gitarowych (24.07.21021r.), fot. Wojciech Ćwiękała

              Panie Profesorze, jak często spotyka Pan tak utalentowanych, i trzeba dodać, pilnych uczniów jak Jakub Chachura.
              L. S.: Jak już wspomniałem, mam ponad 40-letni staż pracy i w tym czasie uczyłem kilkanaście osób wyjątkowo zdolnych. Kuba jest chłopcem „w czepku urodzonym”, bo oprócz tego, że pracuje i pięknie się rozwija, to jeszcze ma niesamowite szczęście do konkursów. Najczęściej jego nazwisko pojawia się na pierwszym lub drugim miejscu. Ostatnio w Stanach Zjednoczonych otrzymał II miejsce, a to jest naprawdę bardzo ważny konkurs. Młodzi gitarzyści z całego świata w nim uczestniczą. W grupie, w której startował Kuba, nagrania oceniało dziesięciu jurorów (sławnych gitarzystów z całego świata) i on otrzymał II miejsce.
Podobnie było w czasie konkursu „Enrico Mercatali” we Włoszech. Doszedł do tak wysokiego poziomu w krótkim czasie i już może konkurować.
Ważne jest jeszcze coś innego – Kuba ma coś w sobie, co wzbudza zainteresowanie jurorów. Na pewno jest to świetna technika, ale też muzykalność i charyzma.

              Jestem przekonana, że dobre efekty współpracy są możliwe jedynie wówczas, kiedy nauczyciel i uczeń dobrze się rozumieją oraz łączy ich nić artystycznej przyjaźni.
              L. S.: To jest bardzo ważne. Kuba ma taki charakter, który nakazuje mu najpierw słuchać. Jak zwracam mu na coś uwagę, to natychmiast to realizuje. Zdarza się oczywiście, że później, podczas interpretacji ponosi go fantazja i gra nieco inaczej. Będąc nauczycielem staram się wyzwolić w uczniu jego indywidualność, bo musi mieć on własny pogląd na to, co robi. To nie może być mój pogląd, to musi być jego pogląd.
              J. Ch.: Niedawno byłem na warsztatach i zauważyłem, że jeśli z nauczycielem pracuję dłużej, to lepiej się rozumiemy. Z Panem Leszkiem Suszyckim rozumiemy się doskonale i chciałbym jeszcze przez długie lata z Nim pracować.

              Teraz wszystko można znaleźć w Internecie. Czy jak przygotowujesz nowy utwór, to słuchasz nagrań i naśladujesz je, czy też słuchasz i grasz po swojemu?
              J. Ch.: Przede wszystkim konsultuję wszystko z Panem Profesorem. Czasem jak mi się czyjaś interpretacja bardzo podoba, to staram się ją naśladować, ale najczęściej pracuję samodzielnie.
              L. S.: Naśladownictwo nie jest dobre, bo nie pozwala wykonawcy na pokazanie tego, co jest jego atutem. W muzyce liczy się indywidualność. To jest najważniejsze.

Jakub Chachura solo

                                                                                                                                     Jakub Chachura nie rozstaje się z gitarą nawet podczas wakacyji, fot. Antoni Chachura

             Wakacje niedługo się skończą i trzeba będzie powrócić do pracy i do nauki – czy w pierwszym półroczu planujecie udział w jakichś konkursach? Pewnie już masz wybrane utwory, które zagrasz w pierwszym półroczu.
             J. Ch.: Program już wybraliśmy przed wakacjami, ale planów konkursów czy występów jeszcze nie mamy.
             L. S.: Proszę zwrócić uwagę, że w tak krótkim czasie Kuba brał udział w trzynastu konkursach. Myślę, że przyszła pora, aby od tego odpocząć, spokojnie popracować i nabrać do wszystkiego dystansu. Kuba doskonale wie, co ma jeszcze do zrobienia i będziemy chcieli się na tym skupić, ale jak będzie ciekawy konkurs – to kto wie?
Z jednej strony konkurs jest bodźcem do działania, ale z drugiej strony Kuba musi mieć pewność, że jest naprawdę dobry.
Kuba jest młodym człowiekiem i wchodząc w ten świat ma już bardzo bogaty bagaż doświadczeń, który także daje mu dużo pewności.

             Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych takich spotkań i życzmy sobie, aby zawsze odbywały się one na żywo. Życzę Panom wytrwałości i powodzenia.
             L. S.: Miejmy nadzieję, że wszystko będzie się tak toczyło, jak do tej pory i po udziale Kuby w kolejnych konkursach będę otrzymywał radosne wiadomości o jego sukcesach. Myślę, że rodzice będą nadal tak zainteresowani rozwojem Kuby, jak do tej pory i będą nam pomagać.
Dziękujemy pani bardzo za spotkanie.

                                                                                                                                                                                                                                      Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS