wywiady

Katarzyna Dondalska: "Śpiewam koloratury i jestem skrzypaczką" - cz.II

            Zapraszam na drugie spotkanie z Katarzyną Dondalską, niezwykle utalentowaną śpiewaczką i skrzypaczką, która pochodzi ze słynnej muzycznej rodziny, a dom rodzinny Dondalskich nazywany był „grającym domem”. W pierwszej części Artystka opowiadała o swojej muzycznej drodze - od dzieciństwa i sukcesów konkursowych poczynając, a na podróżach koncertowych w słynnych salach koncertowych kończąc.
W części drugiej więcej miejsca poświęcimy nagraniom i pracy pedagogicznej.

            Pierwsze Pani płyty „Debut live” i „Amazonia – Symphonic Poem” ukazały się za granicą. Czasami jakieś pojedyncze Pani nagrania, m.in. pieśni Ottona Żukowskiego, przesyłał mi do posłuchania pan prof. Piotr Kusiewicz. Niedawno ukazały się także dwie piękne płyty z pieśniami.
            - Te pieśni długo na mnie czekały, bo ja zawsze lubiłam brawurowe, koloraturowe arie i im więcej trudnych, popisowych momentów w tych utworach, tym bardziej mnie to fascynowało. Dopiero niedawno odezwało się we mnie coś, co mnie do tych pieśni przyciągnęło. Być może wpływ na to miała współpraca z polskim wydawnictwem fonograficznym Acte Préalable. Pan Jan Jarnicki, dyrektor tej firmy, zwrócił mi uwagę na utwory różnych polskich zapomnianych kompozytorów. Zaczęła się świetna współpraca i odkrywamy wiele różnorodnych, mało znanych utworów i staramy się je nagrać.
            Niedawno nagraliśmy pierwszą płytę z pieśniami i duetami Raula Koczalskiego i zamierzamy nagrywać kolejne płyty, bo tych pieśni jest bardzo dużo. Fenomenalna muzyka, a tak mało znana nawet w Polsce. To był polski kompozytor, który pisał bardzo dużo w Niemczech i może dlatego tylko niewielka część jego dorobku pieśniarskiego jest znana w Polsce. Komponował też dużo pieśni w języku niemieckim.
            Ostatnio nagrywaliśmy pieśni Władysława Żeleńskiego, które są przecudowne. Towarzyszył mi Michał Landowski - fantastyczny młody pianista, który akompaniuje w mojej klasie w Akademii Sztuki w Szczecinie. Wspólnie nagraliśmy pierwszą płytę z pieśniami Koczalskiego i teraz Żeleńskiego. Zdradzę też, że na tym krążku w jednym z utworów pojawi się prof. Piotr Kusiewicz.

            Bardzo ujęły mnie pieśni Fryderyka Chopina, które nagrała Pani ze świetną pianistką Joanną Ławrynowicz.
             - Nagrywałyśmy to w bardzo krótkim czasie i jestem szczęśliwa, że wszystko się udało. To był pomysł pana Jana Jarnickiego, który mówił mi o całym cyklu utworów fortepianowych z Joasią i marzy, aby na ostatniej płycie znalazły się wszystkie pieśni Fryderyka Chopina. To była bardzo interesująca i intensywna praca, bo oczywiście część pieśni Chopina znałam, ale nie wszystkie miałam w repertuarze. Szybciutko się douczyłam, a trzeba też podkreślić, że z Joasią Ławrynowicz nie współpracujemy na co dzień, bo ona mieszka w Warszawie, a ja w Berlinie. Przyjechałam, spotkałyśmy się na próbie i jechałyśmy nagrywać. To była fantastyczna współpraca, bo Joasia, jak to się mówi, „czytała mi z ust”. Jak to się mówi: jak się spotka dwóch fachowców, wszystko jest możliwe.
             Wspomnę jeszcze o nagraniu najnowszej naszej płyty „Pojedziemy w cudny kraj”. Mąż skomponował piękne pieśni do wierszy Marii Konopnickiej i jedna z nich jest do słów tego wiersza.
Postanowiłam nazwać tak całą płytę, ponieważ są na niej bardzo różnorodne utwory od Haendla do współczesności, a jednym z utworów, który chciałam nagrać z prof. Piotrem Kusiewiczem, jest "Duetto buffo di due gatti" (Duet kotów) Gioacchino Rossiniego.
             Nagrania odbywały się w najgorszym chyba czasie pandemii i mogłam przyjechać do Polski tylko ze względu na pracę. Nagrywałam z orkiestrą w Koszalinie i tam nagrałam swój głos. Przesłałam mailem to nagranie prof. Kusiewiczowi, który dograł swój głos i przesłał z powrotem. Żadne z nas nie wiedziało, co druga osoba by chciała zaśpiewać, a mimo wszystko jesteśmy bardzo zadowoleni z końcowego efektu. Takie były możliwości w tym czasie i cieszę się, że podjęliśmy się tego wyzwania, bo te nasze „Kotki” są naprawdę fajne. Słuchając tego nagrania nikt nie chce uwierzyć, że było ono zrealizowane „na odległość”.
Na płycie są również dwa utwory, które nagrałam z fantastycznym gitarzystą Krzysztofem Meisingerem. Są to „Lamento słowika” (napisane dla nas specjalnie na tę płytę) i „Wspomnienie”.

             W tym miejscu trzeba powiedzieć, że płyt z bardzo różnorodnym repertuarem nagrała Pani więcej, a poprzednia zatytułowana jest „Me and My World”.
              - Bardzo chciałam je nagrać. Na wspomnianej płycie „Ja i mój świat” są bardzo znane utwory m.in.: Henry Manciniego, Richarda Rodgers’a, Johanna Straussa, Wolfganga Amadeusa Mozarta i Franza Grothego. Chciałam także pokazać utwory od klasyki do filmu i jest na tym krążku „Pieśń Heleny” Krzesimira Dębskiego z filmu „Ogniem i mieczem”, a także fragment muzyki Wojciecha Kilara z filmu „Ziemia obiecana”. Zawsze marzyłam, aby ten główny motyw zaśpiewać jako wokalizę. To nie jest utwór napisany z myślą o głosie ludzkim i wyzwanie było wielkie, bo miałam dużo niskich i bardzo wysokich dźwięków do zaśpiewania, ale zrobiliśmy to na tej płycie. Uważam, że wyszło nam bardzo dobrze i ogromnie się cieszę. Jest na tym krążku także aria „Królowej Nocy” z „Czarodziejskiego fletu” Mozarta na rockowo. Tutaj chcę wspomnieć o moim mężu Stefanie Johannesie Walterze, który jest kompozytorem, aranżerem, perkusistą oraz dyrygentem i przygotował mi fantastyczną aranżację tego utworu. Na płycie są również rozrywkowe i bardziej współczesne utwory mojego męża. Jest na tej płycie wszystko.
              Chcę podkreślić fantastyczną współpracę z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Koszalińskiej, którą dyrygował mój mąż. Mimo, że nie było dużo czasu na próby, orkiestra była bardzo dobrze przygotowana i pracowała w wielkim skupieniu. Wspominam to nagranie bardzo miło.
              Dodam jeszcze, że mieliśmy specjalny program z muzyką Franza Grothego i występowaliśmy z koncertami m.in. w Szczecinie, Koszalinie, Olsztynie, a solistą był także mój brat Natan, który wykonywał piękne utwory skrzypcowe Franza Grothego z towarzyszeniem orkiestry, a ja śpiewałam i były tam też duety. Okazuje się, że większość słuchaczy doskonale zna te utwory, chociaż prawie nikt nie wie, kto je skomponował. Na płycie „Me and My World” zamieszczony jest m.in. „Czardasz” Grothego, rozpowszechniony w Polsce przez Bognę Sokorską i Halinę Mickiewiczównę.

              Wiem, że czasami występuje Pani z bratem Maksymem Dondalskim w roli dyrygenta albo skrzypka. Czy zdarzają się koncerty w większym gronie? Może też Dondalscy muzykują, spotykając się w gronie rodziny?
              - Z tym jest o wiele trudniej. Wcześniej często graliśmy z Natanem – na przykład koncerty z muzyką Franza Grothego graliśmy wspólnie. Z Maksymem wykonywaliśmy wspólnie parę koncertów w Filharmonii Berlińskiej, a nawet na płycie „Ja i mój świat” wykonaliśmy z Maksymem mało znany utwór – wolną część z Koncertu nr 4 Niccolo Paganiniego w opracowaniu na skrzypce i głos.
Maks jest o wiele młodszy niż ja i jak on zaczął odnosić pierwsze sukcesy, to ja już wyjechałam z domu na stałe, ale w ostatnim czasie mieliśmy bardzo udany koncert w Filharmonii Łódzkiej. Ja ten koncert nazywam pandemicznym, bo do ostatniego momentu nikt nie wiedział, czy koncert dojdzie do skutku, później wspominano, że będzie tylko transmisja koncertu, a na końcu okazało się, że koncert odbył się 12 lutego 2021 roku – w pierwszym dniu po zniesieniu ograniczeń pandemicznych i publiczność mogła wejść na koncert. To było fantastyczne, bo sprzedane zostały wszystkie miejsca i jeszcze kilka osób słuchało go stojąc na schodach z zachowaniem wymaganych odległości. Publiczność przyjęła nas bardzo gorąco, brawa i standing ovation trwały bardzo długo.
              Muszę powiedzieć, że pilnie obserwowałam Maksyma w czasie dwóch prób i podczas koncertu. Jego wskazówki były krótkie, zwięzłe i zrozumiałe, a ruchy batuty czytelne. Orkiestra grała bardzo dobrze i ta współpraca wszystkim sprawiła wielką przyjemność, a ja byłam szczęśliwa i bardzo dumna, że mój młodszy brat jest już tak dobrym dyrygentem.
              Wracając jeszcze do poprzednich płyt, to nagraliśmy, o ile dobrze pamiętam w 2015 roku, płytę „Love” z kwartetem, w którym grali: Natan Dondalski - I skrzypce, Monika Dondalska - II skrzypce, a ja śpiewałam. To była fantastyczna współpraca, bo jak część zespołu stanowi rodzina, to rozumiemy się bez słów. Oni doskonale wiedzą, jakie brzmienie zespołu mi odpowiada, jak to ma być wykonane i o wiele łatwiej się współpracuje.
              Kiedyś w Filharmonii Olszyńskiej, której dyrektorem był wówczas pan Janusz Przybylski, zostaliśmy wszyscy zaproszeni do wykonania koncertu. Rodzice także byli na scenie jako muzycy orkiestrowi. Każdy z nas wykonał solowe utwory, a później były duety, tercety i nawet był utwór, w którym graliśmy wszyscy. Publiczność nagradzała nad gromkimi brawami i nigdy nie zapomnę tego koncertu.
W ostatnich latach zdarzenia artystyczne, w których biorę udział razem z rodzeństwem, są również okazją do spotkań i dłuższych rozmów, bo na spotkania w gronie rodziny nie mamy czasu.
              Natomiast wszyscy, jak tylko mamy taką możliwość, staramy się odwiedzać naszych Rodziców, którzy zawsze nas wspierali oraz zachęcali do rozwijania naszych talentów. Pomagali nam także rozwiązywać wszystkie problemy i tak jest do tej pory. Trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, aby za wszystko podziękować naszym wspaniałym Rodzicom.
Bardzo się cieszę, że teraz jestem z nimi i rozmawiam z panią na ich działeczce, gdzie razem odpoczywamy. To jest cudowny czas.

              Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym nurcie Pani działalności – o pracy pedagogicznej w Akademii Sztuki w Szczecinie. To nie jest łatwa praca, może nawet zbyt często niedoceniania. Ucząc śpiewu młodych ludzi, z każdym trzeba pracować inaczej. O dobrych relacjach ze studentami najlepiej świadczą ich sukcesy w konkursach. Jak zobaczyłam informację o tych sukcesach, to pomyślałam, że musi Pani kochać pracę z młodzieżą.
              - Bardzo dobrze pani pomyślała. Uczę już dosyć długo, bo w 2015 roku rozpoczęłam pracę w Akademii Sztuki w Szczecinie i też nie byłam pewna, czy pokocham tę pracę. Teraz mogę szczerze powiedzieć, że sprawia mi ona ogromną radość.
              Mam dużą klasę, w której przeważają studentki. Pracujemy wytrwale i stąd też są sukcesy, ale uczenie sprawia mi ogromną radość, kiedy widzę, jak moi studenci się rozwijają.
Na każdego staram się patrzeć trochę inaczej, chociaż jest wiele rzeczy dotyczących techniki śpiewu, o których każdemu mówię, ale do każdej osoby trzeba podejść indywidualnie, stwierdzić, jakie są walory jej głosu, w którym kierunku rozwijać jej głos i czym w przyszłości dana osoba będzie mogła podbić serca publiczności.
To jest naprawdę odpowiedzialna praca i cieszę się, że jest ona ceniona przez moich studentów.
Oczywiście wszyscy muszą pilnie ćwiczyć, bo czas szybko ucieka, a materiału do opanowania jest bardzo dużo. Trzeba powiedzieć, że głosy typu koloraturowego muszą więcej pracować niż pozostałe, bo tych nut jest do zaśpiewania wszędzie więcej.
              Wspomniała Pani o sukcesach moich studentek. Jeszcze przed pandemią ukończyła studia w mojej klasie Yana Hudzowska, która zdążyła już zdobyć kilka znaczących nagród na konkursach w Polsce. Tu wspomnę, że właśnie została zaproszona przez Maestra Wiesława Ochmana na fantastyczny koncert ze wspaniałą obsadą, m.in. Ewa Biegas, Renata Dobosz, sam Maestro i Orkiestra Filharmonii Zabrzańskiej pod batuta Sławomira Chrzanowskiego (koncert odbędzie się w Zawierciu 10.10.). Ostatnio Marta Bochenek z powodzeniem uczestniczyła w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Moniki Swarowskiej-Walawskiej. Brała udział w koncertach, a koncert finałowy odbył się 20 lipca w Filharmonii Krakowskiej i śpiewała „Pieśń Heleny” oraz słynną arię Olimpii z „Opowieści Hoffmana”. Utwory nie były łatwe, ale została gorąco przyjęta przez publiczność i była bardzo zadowolona.
              Po długim okresie pandemii, podczas której pracowaliśmy ze studentami zdalnie i nie było możliwości występów przed publicznością, które są bardzo potrzebne przed przystąpieniem do konkursu, każde osiągnięcie jest bardzo ważne dla uczestników.

              Akademia Sztuki w Szczecinie prowadzi kształcenie w obszarze sztuk muzycznych, wizualnych.
               - To jest chyba jedyna w Polsce Akademia Sztuki. Mamy tutaj możliwości fantastycznej współpracy. Podam przykład, że przygotowując do wystawienia operę, możemy liczyć na pomoc studentów i pedagogów wydziałów sztuk wizualnych. Możemy wiele ciekawych projektów przygotować, ale w czasie pandemii ta współpraca nie była możliwa i to wielka szkoda dla studentów.

              O wielkim Pani zaangażowaniu w pracy pedagogicznej i artystycznej najlepiej świadczą osiągnięcia w rozwoju zawodowym. W 2015 roku uzyskała Pani stopień doktora habilitowanego sztuki muzycznej, a w bieżącym roku Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej postanowieniem z dnia 26 lutego 2021 roku nadał Pani tytuł profesora w dyscyplinie sztuki muzyczne. To zasłużone wyróżnienie, bo jest Pani artystką i pedagogiem ciągle poszukującym.
              - Jestem bardzo szczęśliwa, że spotkał mnie taki zaszczyt. Zostałam pierwszym „profesorem belwederskim” Akademii Sztuki w Szczecinie.
Przyznam, że bardzo lubię szukać ciągle nowych rozwiązań, szczególnie dotyczących wszelkich technik koloraturowych. Staram się zawsze wnosić coś nowego.

              Pewnie kalendarz na nadchodzący sezon powoli się zapełnia, a w październiku rozpoczną się zajęcia na uczelni.
               - Plany są, ale nie jestem pewna, czy zostaną zrealizowane. Informacje o kolejnej fali pandemii nie są optymistyczne, a szczerze mówiąc, wszystkie rozluźnienia pandemiczne, które mamy w Polsce, w innych krajach nie są wprowadzone i wszystko jest jeszcze bardziej zaostrzone.
              Wspomnę tylko o Stanach Zjednoczonych, gdzie miałam śpiewać koncerty w Nowym Jorku, Waszyngtonie oraz Filadelfii i te koncerty zostały przesunięte na grudzień i styczeń, mam nadzieję, że się odbędą, ale pewności nie mam.
Organizatorzy nie chcą na 100 % potwierdzać terminów, dlatego, że u nich jeszcze się nic nie dzieje.
              Kiedy patrzę na programy różnych festiwali w Polsce, a najlepszym przykładem jest Muzyczny Festiwal w Łańcucie, to widzę nazwiska wielkich gwiazd. Z pewnością jest tak dlatego, że znakomici artyści mają więcej czasu na występy w Polsce, a niektórzy mogą wystąpić w rodzinnych stronach.
              W grudniu mam w kalendarzu koncert w Filharmonii Berlińskiej – mam nadzieję, że się odbędzie. We wrześniu szykuje się piękny koncert z okazji 100. urodzin Jana Kusiewicza, legendarnego tenora urodzonego na Podkarpaciu. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, będę miała przyjemność zaśpiewać na tym koncercie razem z Pawłem Skałubą.
              W październiku mam zaproszenie na festiwal i konkurs do Kijowa, gdzie także wystąpię z koncertem z towarzyszeniem orkiestry. Te wydarzenia zaplanowane są pomiędzy 17 a 24 października.
Na początku listopada planowane są nagrania pieśni Raula Koczalskiego z orkiestrą symfoniczną i mam nadzieję, że to także dojdzie do skutku.
Mam jeszcze kilka zaproszeń na koncerty w Polsce, ale także nie wiem, czy odbędą się bez przeszkód.

              Całe szczęście, że czuje się Pani artystką spełnioną i kocha Pani swoją pracę.
               - Tak, bo bez tego nie mogłabym tak intensywnie pracować. Moja praca jest wymagająca i wyczerpująca, a najgorsze są dalekie podróże.
Na koncerty na terenie Europy zwykle jeżdżę samochodem, bo mogę spokojnie i bezpiecznie wszystko zapakować bez ograniczeń, a w podróżach samolotem nie jest to możliwe.
Podczas podróży lotniczych miałam różne niespodzianki.
              Nigdy nie zapomnę podróży na Sardynię, gdzie występowałam w Teatro Lirico di Cagliari. Po przylocie okazało się, że moje bagaże zostały wysłane na Sycylię i następnego dnia na przedpołudniowej próbie zjawiłam się ubrana w rzeczy, w których podróżowałam, natomiast pozostali soliści byli elegancko ubrani. Pewnie nikomu mój wygląd nie przeszkadzał, ale ja czułam się mało komfortowo w gronie znakomitych śpiewaków i stojącego za pulpitem dyrygenckim Roberta Abbado.
Tak zdarzyło się już kilka razy i dlatego jak tylko gdzieś można dotrzeć samochodem, to wolę zapakować wszystkie rzeczy do bagażnika i pojechać.

              Kończymy nasze spotkanie z nadzieją, że niedługo będzie okazja do kolejnej rozmowy z powodu koncertu albo będziemy polecać nową płytę. Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i miłą rozmowę.
               - Ja również bardzo dziękuje i serdecznie pozdrawiam.

                                                                                                                                                                                                                                                                         Zofia Stopińska

Katarzyna Dondalska: "Śpiewam koloratury i jestem skrzypaczką" - cz.I

          Na moim portalu mogą Państwo znaleźć rozmowy ze znakomitymi pedagogami Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, m.in. z braćmi drem Natanem Dondalskim, zaliczanym do czołówki polskich skrzypków, oraz Maksymem Dondalskim, znakomitym skrzypkiem, koncertmistrzem Orkiestry Opery Narodowej w Warszawie i cenionym dyrygentem.
Miło mi, że mogę rozmawiać z panią prof. Katarzyną Dondalską, wspaniałą śpiewaczką, również skrzypaczką, która jest siostrą obu panów.

           Od dawna marzyłam o tym spotkaniu, ale ciągle nie było czasu. Udało się dopiero w pełni lata i bardzo się cieszę, że możemy rozmawiać.
            - Tak, bo zaczęłam właśnie wakacje i dojechałam wreszcie do rodziców na działeczkę położoną nad pięknym jeziorem i możemy w spokoju porozmawiać.

           Mieszkańcy Podkarpacia i melomani, którzy uczestniczą w koncertach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, z pewnością pamiętają plenerową „Galę Gwiazd”, rozpoczynającą 56. edycję tej imprezy, podczas której jedną z solistek była właśnie Katarzyna Dondalska, gorąco oklaskiwana za wspaniałe kreacje. Nigdy nie zapomnę rewelacyjnego wykonania arii Olimpii z „Opowieści Hoffmana” J. Offenbacha. Pamięta Pani ten koncert?
            - Oczywiście, że pamiętam, bo odbył się w przepięknym plenerze, pogoda dopisała, koncert rejestrowała telewizja, była przede wszystkim fantastyczna publiczność i występowałam ze wspaniałymi śpiewakami. Pamiętam, że śpiewał Andrzej Dobber, Joanna Woś, Monika Ledzion i Paweł Skałuba, którego znam jeszcze z czasów studenckich z Gdańska. Obsada była fantastyczna, atmosfera bardzo miła i bardzo dobrze się śpiewało.

            Przyznam się, że miałam wtedy nadzieję na dłuższe spotkanie, ale nie było czasu, a był to Pani pierwszy występ na Podkarpaciu i jak dotąd jedyny.
            - Niestety, to prawda. Zaplanowany miałam jeszcze koncert noworoczny z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie. Było to bezpośrednio po koncertach w Stanach Zjednoczonych i pamiętam, że po długim locie w klimatyzowanym pomieszczeniu po prostu się rozchorowałam i z wielkim żalem musiałam odmówić ten koncert, bo zostałam zupełnie bez głosu.

            Występuje Pani w Polsce (najczęściej w północnej i środkowej części naszego kraju), ale chyba dużo więcej śpiewa Pani za granicą. Długo można wymieniać słynne teatry operowe i sale koncertowe, w których Pani występowała. Dlaczego tak jest?
            - Mieszkam z rodziną w Berlinie, a większa cześć rodziny na północy Polski i zawsze trochę bliżej mam do domu występując w Polsce północnej i środkowej. Lepiej znam te okolice i chyba dlatego tak jest.
Fakt, że często śpiewam za granicą, ale to zaczęło się od studiów, które ukończyłam w Niemczech w Staatliche Hochschule für Musik Würzburg. W tym czasie rzadko przebywałam w Polsce i dopiero po zrobieniu doktoratu w 2010 roku w Akademii Muzycznej w Gdańsku rozpoczęła się współpraca z polskimi ośrodkami położonymi na północy (Szczecin, Gdańsk, Koszalin Słupsk), a później otrzymywałam zaproszenia z Łodzi, Katowic, Krakowa, Bydgoszczy czy Warszawy (śpiewałam również w Częstochowie, Kaliszu, Kielcach). Z ośrodkami położonymi na południu Polski nie miałam kontaktów, bo po prostu droga jest daleka, a nie wszędzie można dolecieć samolotem.

            Jest Pani podziwiana także przez sławnych śpiewaków – wielka Barbara Bonney po wysłuchaniu Pani śpiewu nazwała Panią „Ósmym Cudem Świata”. Natura obdarzyła Panią wspaniałym sopranem koloraturowym o ogromnej skali, a także zaliczana Pani jest do najwybitniejszych wirtuozów sopranowej techniki koloraturowej we współczesnej wokalistyce. Na ile techniki śpiewu można się nauczyć? Skala Pani głosu obejmuje aż 4 oktawy – takie możliwości rzadko się zdarzają.
            - Przypuszczam, że moje możliwości w zakresie śpiewu związane są z wykształceniem skrzypcowym. To ma bardzo pozytywny wpływ na cały rozwój głosu. Gra na skrzypcach wymaga perfekcji i dokładności. Jeżeli ma się takie podstawy, to również do nauki śpiewu podchodzi się z taką samą dokładnością. Profesor Piotr Kusiewicz często podkreśla, że ja inaczej śpiewam koloratury niż inni, bo jestem także skrzypaczką.
Bardzo dziękuję, że Bozia dała mi dużą skalę głosu i biegłość, ale to wszystko trzeba odkryć i znaleźć u siebie. Można fantastycznie współpracować z nauczycielami, ale do pewnych rzeczy najlepiej dojść samemu, mając odpowiednie podstawy.
            Moja pani profesor Ingeborg Hallstein mówiła: „Pan Bóg przychodzi do każdego i coś mu daje, a u ciebie był dwa razy”. Przez cały czas mam w pamięci te słowa.
Inna znakomita śpiewaczka Sylvia Geszty powiedziała, że Pan Bóg dał mi diament, który trzeba tylko trochę oszlifować.
            Przygotowując się do wykonywania zawodu śpiewaczki trzeba bardzo dużo pracować, bo nic samo nie przychodzi, ale na pewno łatwiej i szybciej można osiągnąć dobre rezultaty, jeżeli się ma możliwości, na których można wszystko budować.

            Bardzo wcześnie rozpoczęła Pani edukację muzyczną. Czy od razu rozpoczęła Pani od nauki gry na skrzypcach?
             - Tak, rozpoczęłam naukę od razu na skrzypcach i miałam wtedy 5 lat. Na początku była to zabawa z dziadkiem Janem Dondalskim, który też był skrzypkiem w bydgoskiej Orkiestrze Radiowej i w Filharmonii Pomorskiej oraz znanym pedagogiem – to on bardzo umiejętnie udzielał mi pierwszych wskazówek. Później tata Jan, koncertmistrz Filharmonii Koszalińskiej i Olsztyńskiej, uczył mnie gry na skrzypcach. W naszej rodzinie wszyscy są muzykami; bracia Natan i Maks oraz siostra Monika także są skrzypkami-koncertmistrzami. Maksym ukończył jeszcze dyrygenturę i coraz częściej staje na podium z batutą w ręku. Jedynie mama Maria jest perkusistką (śmiech). Mój mąż jest kompozytorem, perkusistą i dyrygentem, a córcia też gra na perkusji, poszła w ślady babci i taty.

             Czy byliście w domu namawiani do gry na skrzypcach i zmuszani do ćwiczenia?
              - To była raczej chęć naśladowania starszych. Jak jedno dziecko widziało, że drugie gra na skrzypcach, to robiło to samo. Na początku nie chciało się nam ćwiczyć, ale to był krótki okres, bo wkrótce zaczęły się jakieś koncerty i konkursy, a udział w nich dawał nam radość i mobilizację do pracy.
Byłam laureatką różnych konkursów, m.in. zdobyłam I miejsce w Konkursie Bachowskim w Zielonej Górze i IV miejsce na konkursie skrzypcowym w Elblągu.

             Przez cały czas rozwijała Pani swoje umiejętności w zakresie gry na skrzypcach, bo po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia rozpoczęła Pani studia w Akademii Muzycznej w Gdańsku, a później kontynuowała je Pani w Hochschule für Musik w Würzburgu.
             - Tak, dzięki cudownej pani Wandzie Wiłkomirskiej zaczęłam studiować skrzypce w klasie prof. G. Hoelschera, a po jego odejściu najlepszych studentów przejął prof. Grigorij Zhyslin. Fakt, że znalazłam się w tym gronie był dla mnie wielkim wyróżnieniem, bo prof. Zhyslina znałam i podziwiałam podczas wcześniejszych koncertów w Filharmonii Olsztyńskiej. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam studiować u tak znakomitego muzyka i to była fantastyczna współpraca.

             Dyplom ukończenia studiów z wyróżnieniem w mistrzowskiej klasie skrzypiec teraz leży spokojnie w szufladzie. Czy występuje Pani chociaż czasem w roli skrzypaczki?
              - Wiadomo, że nie jestem w stanie ćwiczyć tak, jak to powinno być, czyli codziennie, ale to jest fantastyczne, że nawet podczas dużych koncertów udaje mi się od czasu do czasu w specjalnych opracowaniach wykonywać na początku utworu solówki skrzypcowe przed arią. Na przykład w arii „Miłość to niebo na ziemi” z operetki „Paganini” Franza Lehara pokazuję się przed śpiewem jako skrzypaczka.
              Jest to zawsze związane z większym napięciem, bo przed koncertami i w czasie koncertów muszę znacznie więcej zajmować się instrumentem, ale daje mi to wiele przyjemności, i publiczność przyjmuje to z wielkim zachwytem i nagradza mnie długimi owacjami na stojąco.

              Kto i kiedy uświadomił Pani i rodzicom, że ma Pani głos, który należy kształcić?
              - Jak byłam dzieckiem, to nikt w domu nie myślał, że będę śpiewać. Pamiętam śmieszną sytuacje, bo w wieku 13-tu może 14-tu lat grałam na skrzypcach Fantazję na tematy z opery Carmen op.25 Pablo Sarasatego i słuchałam także opery „Carmen” - Georges’a Bizeta. W radiu usłyszałam audycję z udziałem Placido Domingo i prezentowana była w jego wykonaniu aria Don Josego oraz różne duety. Zachwyciło mnie aksamitne brzmienie głosu Dominga i zafascynowała mnie opera „Carmen”. Na następny dzień, po zakończeniu lekcji w Szkole Muzycznej w Olsztynie, pobiegłam do pani prof. Boguckiej-Olkowskiej, przedstawiłam się i powiedziałam, że pragnę zaśpiewać arię tytułowej bohaterki opery „Carmen”. Pani profesor przesłuchała mnie, była bardzo zafascynowana moim głosem i jego skalą, ale powiedziała, że Carmen mogę nadal grać na skrzypcach, ale nigdy nie zaśpiewam upragnionej arii, bo mam inny rodzaj głosu.
W ten sposób rozpoczęło się moje spotkanie ze śpiewem.
Pamiętam, że brałam udział w konkursie piosenki angielskiej w Poznaniu, podczas którego otrzymałam nagrodę krytyków i dziennikarzy.
              Na początku śpiewałam dużo różnych lirycznych utworów, bo nie było jeszcze dokładnie wiadomo, w którym kierunku głos pójdzie, ale po ukończeniu szkoły muzycznej II stopnia postanowiłam nadal grać na skrzypcach i uczyć się śpiewu w Akademii Muzycznej w Gdańsku.
Zdając egzamin do klasy śpiewu solowego prof. Haliny Mickiewiczówny, trzeba było najpierw razem z innymi kandydatami, którzy pragnęli uczyć się śpiewu, udać się na badanie skali głosu.
To badanie odbywało się w godzinach porannych, wcześniej postarałam się rozśpiewać jak najwyżej i w czasie badania okazało się, że mam bardzo dużą skalę głosu i ogromne możliwości.
Wszystkie egzaminy zdałam bardzo dobrze i zaczęłam studiować śpiew solowy w klasie prof. Haliny Mickiewiczówny i skrzypce w klasie prof. Henryka Keszkowskiego.
Tak się to wszystko zaczęło.

              Po roku studiów w Akademii Muzycznej w Gdańsku kontynuowała je Pani w Niemczech – skąd pojawiła się taka możliwość?
              - Wyjechałam, ponieważ udało mi się dostać stypendium w Niemczech, a w tym czasie stypendia w Polsce były bardzo skromne i nie starczające na życie. Dlatego podjęłam odważną decyzję wyjazdu i była to dobra decyzja, bo wszystko potoczyło się bardzo dobrze.

              Stypendium pozwalało na skromne utrzymanie, ale pewnie także duże znaczenie w Pani rozwoju i karierze miał udział w konkursach.
               - To stypendium było podstawą, ale dzięki dobrej grze na skrzypcach zaczęły się także pojawiać propozycje koncertów i mogłam sobie finansować dalszą naukę.
Jak już wspomniałam, z powodzeniem także kontynuowałam studia wokalne i dwukrotnie byłam stypendystką studia operowego Bayerische Staatsoper w Monachium.
Ogromne znaczenie miały także konkursy w których uczestniczyłam.
               To był dla mnie wielki zaszczyt, kiedy zostałam finalistką konkursu ARD w Monachium, bo do finału trafia tylko parę osób, a startowało ponad tysiąc młodych muzyków. To jest bardzo trudny konkurs czteroetapowy i udział w finale był wielkim osiągnięciem.
               Z kolei na konkursie w Luxemburgu zajęłam II miejsce. Jednym z najpiękniejszych momentów był wspomniany przez panią wywiad Barbary Bonney w TV BBC podczas konkursu „Cardiff Singer of the World”, gdzie powiedziała o mnie, że jestem „ósmym cudem świata”. Zaowocowało to współpracą z tą operą i miałam tam przyjemność wykonywania Zerbinetty Straussa czy Królowej Nocy Mozarta. Wspomnę jeszcze o niezapomnianej produkcji „Ariadny na Naxox” Richarda Straussa, w której śpiewałam partie Zerbinetty w Welsh National Opera w Cardiffie z fenomenalnym dyrygentem Carlo Rizzim.
               Nietypowym był konkurs dla młodych śpiewaków Orkiestry Radiowej SWR Kaiserslautern. Nagrodami w tym konkursie były liczne koncerty i ten konkurs otworzył mi najwięcej możliwości, bo z tą Orkiestrą Radiową wykonywałam bardzo dużo programów w ciągu kilku lat. Miałam też możliwość występowania z fantastycznymi dyrygentami, a jednym z nich był Peter Falk (szef tej orkiestry). Wspominam cudowne koncerty w Starej Operze we Frankfurcie, Filharmonii Kolońskiej, Rheingoldhalle Mainz. Tych koncertów było bardzo dużo, wszystkie transmitowane były w radiu i po nich ukazała się moja pierwsza płyta CD – Debut live, z nagraniami z tych koncertów i najwięcej było na niej nagrań utworów ze Starej Opery we Frankfurcie.

               Ma Pani ogromny i bardzo różnorodny repertuar zawierający partie operowe, oratoryjno-kantatowe, pieśni, utwory koncertowe różnych twórców, muzyka filmowa… Które z tych form najczęściej Pani wykonuje na wielkich scenach?
               - Powiem tak. Jestem zachłanna i kocham wszystko. Oczywiście każda z tych form jest piękna, specyficzna i w różnych momentach najbardziej pasująca do osoby, bo to zależy, co się dzieje w danym momencie rozwoju kariery. Jeżeli śpiewa się więcej w operze, to oczywiście pracuje się nad partiami operowymi. Koncerty symfoniczne wymagają więcej repertuaru typowo koncertowego czy więcej brawurowych arii, co jest dla koloratur bardzo ważne. Bardzo ważne są także utwory oratoryjne oraz. pieśni.
               Wspomniała pani także o muzyce filmowej – to była muzyka, którą kochałam od dawna, tylko wcześniej to nie było modne tak jak teraz, że w pierwszej części koncertu wykonujemy brawurowe, koloraturowe arie operowe czy operetkowe i zmierzamy do części drugiej, w której rozbrzmiewają fragmenty z musicali czy muzyka filmowa.
               To wcześniej było takim „zakazanym owocem” i dopiero po pewnym czasie nastąpił taki rozwój, co mnie bardzo ucieszyło, bo jestem wielką fanką tego typu koncertów, w których mogę pokazać swoje możliwości głosowe klasyczne, podążając płynnie w kierunku muzyki lżejszej.
Jeżeli jest taka możliwość, jeżeli ktoś jest w stanie coś takiego robić – uważam, że to jest bardzo dobre dla rozwoju osobowości oraz głosu. Śpiewanie różnorodnego repertuaru daje głosowi pewną świeżość. Nie można się zamykać tylko w jednym kierunku.

Z prof. Katarzyną Dondalską. znakomitą śpiewaczką i skrzypaczką rozmawiała Zofia Stopińska w sierpniu 2021 roku

Szanowni Państwo! To była I część wywiadu, a do lektury równie interesującej II części gorąco zapraszamy.

Z Mariuszem Rysiem o organach w Tarnobrzeskim Domu Kultury

          Minęła połowa sierpnia i na Podkarpaciu kończą się już letnie festiwale muzyki organowej i kameralnej organizowane w świątyniach.
12 sierpnia byłam na przedostatnim już koncercie w ramach XXIX Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Tarnobrzegu, który wyjątkowo odbył się nie we wnętrzu świątyni, a w sali koncertowej.
          Rozmawiać będę na ten temat z panem Mariuszem Rysiem, który sprawuje kierownictwo artystyczne nad tym festiwalem.
Mój rozmówca jest muzykologiem, organistą, menedżerem kultury, absolwentem muzykologii w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie, gdzie studiował pod kierunkiem ks. prof. dr hab. Jana Chwałka i Roberta Brodackiego – organy. Tam też ukończył studia doktoranckie.
          Mariusz Ryś często występuje jako solista i kameralista, oprócz festiwalu w Tarnobrzegu sprawuje także kierownictwo artystyczne Wieczorów Organowych w Bazylice Katedralnej w Sandomierzu, jest wicedyrektorem Tarnobrzeskiego Domu Kultury i organistą w Sanktuarium Matki Bożej Dzikowskiej oo. Dominikanów w Tarnobrzegu oraz wykładowcą Diecezjalnego Studium Organistowskiego w Sandomierzu. Jest powoływany na konsultanta przy budowie nowych i konserwacji zabytkowych organów.

          Z panem Mariuszem Rysiem rozmawiamy w Tarnobrzeskim Domu Kultury, gdzie w sali kameralnej zostały niedawno zamontowane koncertowe organy. Jest to pierwszy dom kultury na Podkarpaciu, w którym znajdują się koncertowe organy. Ten pomysł realizowany był chyba bardzo długo.
          - W mojej głowie taka myśl powstała już wiele lat temu, kiedy jeszcze Tarnobrzeg był stolicą województwa. Z różnych względów ten pomysł został odłożony, bo budowa czy instalacja organów jest dużym przedsięwzięciem. Ta myśl powróciła w momencie remontu części zabytkowej Tarnobrzeskiego Domu Kultury i pięknej Sali, która odzyskała dawny blask.
Ówczesny prezydent Miasta Tarnobrzega dał zielone światło, aby załatwiać odpowiedni instrument.

          Co to znaczy "załatwiać"?
          - Był taki moment, że nawet rozważaliśmy budowę nowych organów, ale koszt budowy takiego instrumentu jest ogromny i ta myśl została zarzucona, natomiast zacząłem rozglądać się za instrumentem używanym. Bardzo dużo dobrych instrumentów jest sprowadzanych do Polski, chociaż zdarzają się też niedobre instrumenty.
Ponieważ trochę się w tej tematyce orientuję z racji mojego wykształcenia, to założyłem sobie, że będzie to najlepszy z możliwych instrumentów o trakturze mechanicznej i zacząłem szukać.
           Znalazłem instrument używany szwajcarskiej firmy KUHN, która buduje instrumenty w najbardziej prestiżowych salach i świątyniach na całym świecie. W Polsce jest jeszcze jeden instrument tej firmy – w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku. Oczywiście jest to o wiele większy, ale o trakturze elektropneumatycznej. Natomiast nasz instrument jest mechaniczny z pneumatyczną registraturą i ma dwa manuały (klawiatury ręczne) i pedał.
Mieliśmy łut szczęście, że taki instrument był do kupienia.
           Wysłaliśmy wniosek do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i w ramach programu „Infrastruktura domów kultury” udało nam się uzyskać dofinansowanie. Pierwszy etap to był zakup instrumentu i przywiezienie go do Tarnobrzega.
Później zaczęliśmy szukać środków finansowych na montaż.

           Trzeba było dostosować do miejsca szafę, umieścić w niej głosy…
           - Tak naprawdę to tych zabiegów adaptacyjnych było niewiele. Odnowiliśmy tylko szafę i instrument wyglądał tak, jakby był specjalnie do tej sali wybudowany. Żadnych ingerencji w jego strukturę zewnętrzną w zasadzie nie było, bo wizualnie wspaniale się wpisał w okno sceny i również podobnie brzmieniowo. Nie było też specjalnych ingerencji, jeśli chodzi o intonację.

           Jego wielkość i brzmienie są odpowiednie do akustyki sali.
           - Brzmienie instrumentu nie jest przytłaczające, jest bardzo ciepłe, miłe, można słuchać bardzo długo
gry na tym instrumencie i nie odczuwa się zmęczenia. Nawet kiedy gramy w pełnym pleno – z użyciem głosów językowych, brzmienie jest bardzo miłe.

           Proszę powiedzieć, ile głosów na ten instrument?
           - Dwadzieścia jeden głosów, w tym cztery językowe.

           Wspomniał Pan, że po przywiezieniu instrumentu do Tarnobrzega trzeba było szukać środków na dalsze prace.
            - To wcale nie było łatwe. Moim założeniem było zdobycie środków zewnętrznych i jestem wdzięczny kilku firmom z Tarnobrzega. Nawet niewielkie sumy miały znaczenie i bardzo się cieszę, że nie zostałem z tym sam.
Był też taki czas, kiedy byliśmy zamknięci ze względów pandemicznych. Jeszcze wtedy nie byliśmy przygotowani do działalności online.
Pomyślałem wtedy, że nie będę siedział przy biurku, tylko ubrałem robocze ubranie i zacząłem sam montować instrument.
W większości montaż techniczny wykonałem sam, a później do intonacji trzeba było poprosić fachowca. Sam także brałem w tych pracach udział i dzięki temu udało się w znaczny sposób obniżyć całościowe koszty montażu.

           W ten sposób zyskał Pan doświadczenie organmistrzowskie.
            - Tak, chociaż te zagadnienia nie były mi obce. Wiedziałem, jak to należy zrobić. Jestem też wykładowcą organoznawstwa w Diecezjalnym Studium Organistowskim w Sandomierzu i te zagadnienia są mi dobrze znane.

           Uroczyste otwarcie instrumentu już się odbyło.
            - Tak, a dokonał 1 czerwca tego roku Wiceprezes Rady Ministrów, Minister Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu prof. Piotr Gliński, który był z wizyta w Tarnobrzegu i znalazł czas, aby do nas przyjechać i symbolicznie odsłonić.
Nasz gość posłuchał także brzmienia instrumentu, wykonałem jedynie Toccatę d-moll Johanna Sebastiana Bacha.
Dzisiaj w sposób koncertowy przekazujemy te organy mieszkańcom naszego miasta.
Mam nadzieję, że wiele cennych inicjatyw z ich udziałem się odbędzie w Tarnobrzeskim Domu Kultury.

            Pewnie teraz nie powiemy o wszystkich nurtach muzyki, w których organy mogą zabrzmieć, ale ten instrument może także służyć młodym ludziom, którzy marzą, żeby zostać organistami.
             - Każdego z organistów, którzy goszczą w ramach festiwalu, tutaj przywożę, a są to profesorowie akademii muzycznych i nauczyciele szkół muzycznych, którzy zgodnie mówią, że w ciągu dnia mogą się tutaj odbywać kursy, a wieczorem koncerty dla mieszkańców miasta.
Można takie imprezy organizować w ciągu całego roku, bo o każdej porze dnia jest do instrumentu dostęp i odpowiednia temperatura w sali. Dobrze wiemy, że w kościołach takich warunków nie ma.

            Kończymy rozmowę z nadzieją, że organy w Tarnobrzeskim Domu Kultury będą często rozbrzmiewać, jeśli tylko nie będzie pandemicznych obostrzeń.
             - Wszyscy sobie tego życzymy, aby bez przeszkód pracować, działać…

Z panem Mariuszem Rysiem, organistą, dyrektorem artystycznym Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Tarnobrzegu i wicedyrektorem Tarnobrzeskiego Domu Kultury rozmawiała Zofia Stopińska.

SIERPNIOWE SPOTKANIA Z MUZYKĄ DAWNĄ W GMINIE OLSZANICA

         Znakomita polska klawesynistka Patrycja Domagalska jest pomysłodawczynią wielu ciekawych projektów, mających na celu przybliżenie szerokiej publiczności muzyki minionych epok. Część z nich realizuje na Podkarpaciu, bo przecież w Krośnie rozpoczynała swoją przygodę z muzyką od nauki gry na fortepianie. Studiowała grę na klawesynie w Akademii Muzycznej w Łodzi, a później w Królewskim Konserwatorium w Hadze, gdzie uczyła się u Patricka Ayrtona, później Fabio Bonizzoniego, a także miała lekcje z legendarnym Tonem Koopmanem. Uczestniczyła także w mistrzowskich kursach w Norwegii, Austrii i Niemczech, a później będąc muzykiem słynnej European Union Baroque Orchestra, występowała m.in. w Niemczech, Belgii, Francji, Luxemburgu, na Malcie, w Słowacji, Portugalii, Serbii, Macedonii i Anglii, goszcząc na renomowanych festiwalach i w słynnych salach koncertowych. Od kilku lat Patrycja Domagalska-Kałuża mieszka w Warszawie i chociaż nie jest łatwo organizować festiwale czy koncerty na południowych krańcach Podkarpacia, stara się na różne sposoby docierać również w te strony.
          Od lat realizuje projekt Podkarpackiej Letniej Akademii Muzyki, która w tym roku już niedługo rozpocznie swoją działalność.
Poprosiłam panią Patrycję Domagalską-Kałużę o przybliżenie tego projektu i ciekawego cyklu koncertów muzyki dawnej.

          Najpierw porozmawiajmy o Letniej Akademii Muzyki.
          - Wracamy do projektu Letniej Akademii Muzyki, która sprawdziła się już kilka lat temu i cieszyła się wielkim zainteresowaniem. Pomyśleliśmy, że warto to kontynuować.
W tym roku dzięki dofinansowaniu Województwa Podkarpackiego udało się to zorganizować i będą to przede wszystkim warsztaty instrumentalne oraz zespołowe, i nastawiamy się na zespoły fletowo-smyczkowe. Przyjadą przede wszystkim fleciści – traversiści i grający na fletach podłużnych. Będą jeszcze prowadzone zajęcia na skrzypcach barokowych i violi da gamba.
          Uważam, że skupienie się na danej specjalizacji jest dobrą i ciekawą formułą dla niewielkich miejscowości. Ilość osób jest ograniczona w związku z epidemią, ale także z miejscem, w którym będziemy gościć. Chcielibyśmy, aby wszyscy, którzy przyjadą na zajęcia indywidualne i zespołowe, jak najwięcej skorzystali.
          Mamy udostępniony pałac w Olszanicy i za to chcę serdecznie podziękować ppłk. Adamowi Nieznańskiemu, ponieważ teraz jest tam Ośrodek Doskonalenia Kadr Służby Więziennej. Bardzo dziękujemy za możliwość przeprowadzenia tam warsztatów.
          W Pałacu w Olszanicy odbędzie się także 27 sierpnia koncert finałowy Podkarpackiej Letniej Akademii Muzyki i wystąpią przede wszystkim uczestnicy warsztatów.
Oprócz warsztatów instrumentalnych mamy również zaplanowane warsztaty wokalne, które kierowane są przede wszystkim do seniorów. Dwa chóry – z Olszanicy i Uherców będą poznawać i uczyć się dawnych pieśni religijnych takich, jak psalmy Mikołaja Gomółki, utwory Wacława z Szamotuł. Zobaczymy, ile dadzą radę się nauczyć nasi uczestnicy. Zajęcia prowadzić będzie pani Katarzyna Bienias i będzie też występować z chórami.
Koncert uczestników warsztatów wokalnych odbędzie się 13 sierpnia w Kościele pw. Matki Bożej Pocieszenia w Olszanicy.

           Jestem przekonana, że chóry chętnie przystąpią do pracy, tym bardziej, że będzie okazja do popisania się w czasie koncertu.
           - Główną ideą kursów jest pokazanie swoich umiejętności przez uczestników kursów. Ważne jest także, żeby uczniowie grali z pedagogami. To jest podstawa każdych warsztatów, każdej takiej letniej akademii. Ja także bardzo chętnie brałam udział w takich kursach, jeździłam w różne miejsca w Europie. Wtedy były inne możliwości niż teraz, ale dzięki stypendium się udawało.
Teraz bardzo dużo takich warsztatów odbywa się w naszym kraju, pokolenie moich kolegów powróciło po studiach zagranicznych do Polski i prowadzą takie warsztaty w wielu miejscach.

           Sądzę, że młodzi ludzie są zainteresowani tego typu warsztatami.
            - Tak. Często są to osoby ze średnich szkół muzycznych, które grają na instrumentach współczesnych, ale chcą poszerzyć swoje umiejętności o stylową ornamentację i zastanawiają się, czy w niedalekiej przyszłości będą mogły uczy się i później grać na instrumentach historycznych.
Bardzo się cieszymy, jak kolejne młode osoby chcą grać na instrumentach historycznych i wykonywać muzykę XVII i XVIII wieku.

           Czyli w kręgu zainteresowań będzie głównie muzyka baroku.
           - Niekoniecznie, bo będą też zespoły renesansowe. Kierownikiem artystycznym jest mój kolega, pochodzący z Krosna flecista Marek Nahajowski i to on układa wspaniałe programy. Nuty zostały już uczestnikom wysłane, aby mogli się przygotować. Będzie to nietuzinkowa muzyka, rzadko wykonywana podczas koncertów związanych z muzyka dawną.

           Także w drugiej połowie sierpnia realizujecie na tym terenie drugi projekt - „Filatura w drodze”.
           - To będzie cykl koncertów ukierunkowany na polską i włoską muzykę XVI i XVII wieku. W programach znajdą się m.in. utwory Adama Jarzębskiego ze słynnego zbioru Canzoni e Concerti, ale będziemy grać również utwory mniej znane pochodzące z tabulatur - między innymi z Tabulatury pelplińskiej, zawierającej wiele canzon anonimowych twórców. Z muzyki włoskiej wybraliśmy m.in. utwory Valentiniego.
           Jestem klawesynistką zespołu Filatura di Musica i chcę Państwa poinformować, że niedawno nagraliśmy płytę z tymi utworami zatytułowaną "Canzony znane i nieznane. Tabulatura pelplińska. Adam Jarzębski" i została ona nominowana do nagrody Fryderyk 2021 w kategorii „Album Roku Muzyka Dawna”! Jestem przekonana, że warto promować tę muzykę.

           Ile koncertów planujecie w ramach projektu „Filatura w drodze” i gdzie one się odbędą?
           - Odbędą się trzy koncerty w zabytkowych kościółkach Gminy Olszanica. Zarówno „Podkarpacka Akademia Muzyki”, jak i drugi nasz projekt „Filatura w drodze” odbywają się na terenie Gminy Olszanica, która jest naszym partnerem.
           Ten projekt dofinansowany jest ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu w ramach programu Narodowego Kultury „Kultura – Interwencje 2021”.
Oprócz muzyki, projekt ma na celu promowanie zabytków kultury Podkarpacia, stąd te koncerty odbywać się będą w zabytkowych kościółkach.
           Każdy z tych koncertów poświęcony będzie osobie związanej z ziemią olszanicką.
Pierwszy koncert odbędzie się 15 sierpnia 2021 roku o godzinie 12.00 w Kościele pw. Św. Stanisława Biskupa Męczennika w Uhercach Mineralnych i poświęcony będzie pamięci łączniczki AK Heleny Żurowskiej
Również 15 sierpnia o 18.00 odbędzie się drugi koncert w Kościele pw. św. Jana Chrzciciela w Zwierzyniu. Poświęcony będzie pamięci malarza Antoniego Stroińskiego, który był właścicielem wsi Zwierzyń.
Trzeci koncert odbędzie się 28 sierpnia o 19.30 w Kościele pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Stefkowej i poświęcony zostanie pamięci Marii Czerkawskiej.
Przed każdym koncertem zaplanowana została krótka prelekcja dr hab. Marka Nahajowskiego na temat programu i miejsca.

           Ja jeszcze uzupełnię, że oba projekty realizowane są przez Fundację Krośnieńską im. Ignacego Paderewskiego. Gratuluję Pani wspaniałych pomysłów realizowanych w bardzo ciekawych wnętrzach.
           - Myślę, że akustyka tych wnętrz bardzo sprzyja muzyce, która będzie wykonywana. Staramy się występować w małych ośrodkach, żeby promować piękną muzykę, a przy okazji edukować.
W tym trudnym dla kultury czasie, po długiej pandemicznej przerwie, cieszymy się, że możemy działać i mieć żywy kontakt z publicznością. Po koncertach zawsze jest czas na rozmowy. Podchodzą do nas ludzie zainteresowani historycznymi instrumentami, aby je z bliska zobaczyć. Ja przywiozę także wirginał, dla wielu osób będzie to instrument nieznany i chętnie go pokażę.
Cieszymy się bardzo na spotkania z publicznością Gminy Olszanica. Na wszystkie koncerty wstęp jest wolny.

Z panią Patrycją Domagalską-Kałużą, znakomitą klawesynistką, kierownikiem organizacyjnym projektów „Podkarpacka Letnia Akademia Muzyki” i „Filatura w drodze” rozmawiała Zofia Stopińska.

OlszanicaFilatura w drodze plakat ok02OlszanicapLAM koncerty02 

Z Bartkiem Tełewiakiem o Young Arts Festival w Krośnie

       Miło mi rozmawiać w panem Bartkiem Tełewiakiem, świetnym skrzypkiem i dyrektorem artystycznym Young Arts Festiwal, który niedługo rozpocznie się w Krośnie. To już szósta edycja.
        - Tak, w tym roku po raz szósty festiwal odbędzie się Krośnie i – co nas cieszy szczególnie - wracamy w pełni do koncertów na żywo. Z oczywistych powodów w zeszłym roku mieliśmy pewne ograniczenia organizacyjne, a z naszymi słuchaczami spotkaliśmy się w formie hybrydowej, łącząc występy na żywo z transmisjami na kanałach YouTube i na Facebooku. Mam nadzieję, że tego lata wszystko będzie przebiegać zgodnie z planem i już 26 sierpnia spotkamy się w Krośnie.

        Koncerty, które się odbędą są bardzo różnorodne pod każdym względem i wielu osobom mogą się wydawać na pierwszy rzut oka przypadkowe, ale tak nie jest.
        - Nie są to przypadkowe koncerty. Szukaliśmy wątków stylistycznych, które łączą artystów reprezentujących różne gatunki muzyki.
Na inaugurację zaprosiliśmy Jana Garbarka, który jest twórcą o niesamowicie szerokim repertuarze i zainteresowaniach, bo rozpoczynał od flirtu z muzyką Johna Coltrane’a, poprzez muzykę bliskiego świata, muzykę wschodu, chorał gregoriański – te słynne albumy z The Hilliard Ensemble, aż po jazz i muzykę, która jest charakterystyczna dla niego samego. Garbarek wypracował charakterystyczny ton swojego saksofonu, jak i rodzaj improwizacji, która jest bardzo zakorzeniona w melodii.
Wybór tego artysty nie był przypadkowy, ponieważ Jan Garbarek też nie stroni od stylistycznych spotkań z różnymi gatunkami.

        Jan Garbarek - gwiazda światowego jazzu wystąpi z towarzyszeniem międzynarodowego zespołu w składzie: Rainer Brüninghaus – fortepian, Yuri Daniel – bas i Trilok Gurtu – perkusja. Ten koncert odbędzie się 26 sierpnia. W następnym dniu w krośnie zabrzmi hip-hop.
         - Tegoroczną edycję festiwalu poszerzyliśmy o spotkanie z hip-hopem - mowa tutaj oczywiście o Miuoshu. To jest śląski artysta, który także pozwala sobie na takie międzygatunkowe wycieczki.
Teraz m.in. współpracuje Jakubem Józefem Orlińskim i z zespołem „Śląsk”. Jeszcze w tym roku ma się ukazać album, który będzie owocem tej na pierwszy rzut oka zaskakującej kolaboracji.
Obserwacje muzycznych dokonań Miuosha, jego współpracy m.in. z NOSPR-em katowickim skłoniły nas do tego, żeby wykonać ten odważny krok w stronę młodszej publiczności i zaprosić go na koncert w ramach Young Arts Festiwal.

        Proszę powiedzieć o koncercie finałowym, który także będzie wielkim wydarzeniem.
         - Wystąpi Jakub Józef Orliński z orkiestrą muzyki dawnej Il Giordino d’Amore pod przewodnictwem Stefana Plewniaka. Jest to bardzo interesujący projekt, a sama osobowość Jakuba Józefa Orlińskiego także jest niestandardowa, bo oprócz tego, że znakomicie śpiewa kontratenorem, to tańczy też breakdance, zdobywa rzesze publiczności na swoich mediach społecznościowych.
         Jestem przekonany, że robi kawał dobrej roboty dla całego świata muzyki klasycznej dlatego, że przyciąga do niego ludzi, którzy do tej pory nie mieli pojęcia o czymś takim jak arie barokowe i współpraca z muzyki grającymi na instrumentach z epoki.
W repertuarze będą wirtuozowskie arie, czasami sceny jak z dobrych filmów akcji: groza, napięcie, morderstwa, romanse – to wszystko jest w tej muzyce. To będzie bardzo kolorowy koncert muzyki barokowej.

         Usłyszymy i zobaczymy wielki popis umiejętności Jakuba Józefa Orlińskiego, ponieważ słuchający czasami nawet nie wiedzą jak szalenie trudne i wymagające niesamowitej dyscypliny od wykonawcy są barokowe arie. To artysta, który stosunkowo niedawno rozpoczął karierę, ale zatacza ona już szerokie kręgi w Polsce i na świecie.
          - Wiemy, że Jakub Józef Orliński zdobywa szturmem sceny operowe całej Europy. W zeszłym roku otrzymał Paszport „Polityki” w kategorii muzyka poważna za rok 2019 rok, a w bieżącym roku zdobył International Opera Awards 2021 w kategorii nagranie (recital solowy) za "Facce d'amore".
Jeżeli chodzi o polskich śpiewaków jest teraz chyba najbardziej obiecującym nazwiskiem spośród młodego pokolenia. Na scenie muzyki dawnej jest gwiazdą. Orliński, łącząc wiele różnych talentów, jest bardzo interesującą osobowością artystyczną, którą naprawdę warto zobaczyć i usłyszeć na żywo na scenie naszego festiwalu 29 sierpnia.
         Trzeba jeszcze wspomnieć o orkiestrze pod przewodnictwem Stefana Plewniaka - Il Giordinod’Amore. To młody zespół o niesamowitej energii. Nie jest to statyczny zespół towarzyszący głosowi solowemu! Wszystkieutwory wykonują z pamięci, ponieważ orkiestra współuczestniczy w akcji scenicznej, włączając się w nią ruchowo. To będzie prawdziwe widowisko.

         Będzie to piękna korona tegorocznego festiwalu. Pewnie też ze względu na pandemiczne ograniczenia nie organizujecie Young Arts Masterclass.
         - To prawda. Ten rok jest wyjątkowy. W zeszłym roku kursy odbyły się online i spotkaliśmy się ze znakomitymi pedagogami wirtualnie, natomiast w tym roku z różnych względów, ale przede wszystkim z powodu obostrzeń pandemicznych, nie zdecydowaliśmy się na organizację kursu, a skupiliśmy się na festiwalu. Natomiast na pewno do formuły Young Arts Masterclass powrócimy, gdy tylko trochę ten pandemiczny pył opadnie i będzie większa swoboda w planowaniu logistyki kursów.

         W poprzednich edycjach organizowaliście koncerty w różnych pięknych miejscach. W tym roku będzie to jedno miejsce, bo chcecie zgromadzić jak najwięcej publiczności i zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.
          - Właśnie ze względu na bezpieczeństwo w tym roku skupiliśmy się na jednej lokalizacji. Będzie to biała hala na krośnieńskim MOSIR, którą w przepiękny sposób oświetlimy i udekorujemy, nawiązując do motywów przewodnich tegorocznej edycji festiwalu. Filmy zapowiadające festiwal, które możemy zobaczyć na naszych profilach facebookowych, nawiązują do motywów natury,bliskości przyrody i na pewno takie elementy pojawią w scenografii koncertów. Gwarantuję, że to miejsce będzie wyglądało podczas każdego koncertu inaczej, choć trzymamy się jednej lokalizacji.

         Możemy jeszcze zapraszać na koncerty, ponieważ nie wszystkie bilety zostały sprzedane.
          - Bilety są dostępne na stronie eBilet.pl. W tym roku formuła otwartych koncertów (jak było do tej pory) nie była możliwa ze względu na ogromne zmiany, jakie wywołała w kulturze pandemia. Nie jest łatwo o współpracę sponsorską i traktujemy te bilety jako wsparcie finansowe naszych słuchaczy, formę cegiełki, która umożliwia realizację festiwalu i spotkania ze wspaniałymi artystami.
         Young Arts Festival 2021 dofinansowano ze środków: Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, Miasta Krosno, Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego. Mecenasi wydarzenia to: firma Splast, Nowy Styl, Glob Cars , Karpacka Uczelnia Państwowa, Drukarnia Hedom, Restauracja Posmakuj, Apartamenty Krosno, MPGK, Wino i przyjaciele, Krosno4you, organizacyjnie wsparli nas RCKP i MOSiR Krosno.
Jesteśmy niezmiernie wdzięczni naszym wszystkim mecenasom i sponsorom za wsparcie i pomoc w organizacji Young Arts 2021 - bez ich zaangażowania nie udałoby się zorganizować tego wydarzenia.

         Jest także okazja przypomnieć, jak powstał Young Arts Festiwal. Pan urodził się i rozpoczął naukę muzyki w pięknym Krośnie. Po ukończeniu studiów, pomimo że mieszka Pan teraz daleko, chce Pan popularyzować dobrą muzykę również w rodzinnym mieście.
         - Pomysł festiwalu i kursów mistrzowskich narodził się sześć lat temu. Ja i moja żona jesteśmy zauroczeni Krosnem. Spędzamy tutaj każde wakacje i wymyśliliśmy sobie sposób ich pracowitego spędzania. Krosno kojarzy nam nie tylko z odpoczynkiem, ale też z całym trudem organizacyjnym związanym z festiwalem. Mamy też wielką satysfakcję, że do tego wyjątkowego miasta na Podkarpaciu przyjeżdżają artyści z całego świata i Krosno nie jest kojarzone tylko ze szkłem.
         Dzięki temu, że o krośnieńskich koncertach mówi się w różnych miejscach na świecie, otwierają się przed nami nowe drzwi i pojawia się możliwość zaproszenia kolejnych wspaniałych artystów, którzy się tutaj do tej pory nie pojawiali.

         Jak już Pan powiedział w Krośnie spędza Pan wakacje, ale pracuje Pan daleko.
          - Jestem koncertmistrzem Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze. Od kilku lat ta orkiestra jest moim centrum zawodowym, ale w Krośnie mamy rodzinę, tutaj są nasze korzenie, co ułatwia nam całą logistykę i kwestie organizacyjne festiwalu. Zawsze możemy liczyć na pomoc Miasta Krosna i panów prezydentów Piotra Przytockiego i Bronisława Barana. Bez nich organizacja festiwalu i współpraca ze wszystkimi jednostkami kultury w Krośnie nie byłaby możliwa.

          Dziękuję bardzo za rozmowę.
          - Dziękuję również i zapraszam serdecznie na szóstą edycję Young Arts Festival do Krosna

Z Bartkiem Tełewiakiem, świetnym skrzypkiem i dyrektorem artystycznym Young Arts Festival rozmawiała Zofia Stopińska 9 sierpnia 2021 roku.

Z dr Tomaszem Ślusarczykiem o festiwalu Salezjańskie Lato

        Od 18 lipca trwa XXI Międzynarodowy Przemyski Festiwal Salezjańskie Lato. Od początku festiwal organizują: Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek, kierowane przez Renatę Nowakowską, oraz Parafia Salezjanów w Przemyślu. Dyrektorem artystycznym festiwalu jest niezmiennie pan Tomasz Ślusarczyk, którego poprosiłam o rozmowę, aby przybliżyć Państwu rozwój tego festiwalu, a przede wszystkim tegoroczną edycję.

          Na program tegorocznego Salezjańskiego Lata składa się dziesięć wspaniałych, różnorodnych kameralnych koncertów.
            - Nasz festiwal jest jak kalejdoskop, bo ciągle zmienia się również sama muzyka, która rozbrzmiewa w czasie koncertów i w różnorodności jest jej wyróżnik.
W czasie minionych dwudziestu lat ukierunkowaliśmy zarówno nasze zainteresowania, jak i oczekiwania publiczności. Staramy się kultywować tradycje, ale także idziemy z duchem czasu, a także upodobań publiczności. Dlatego staramy się ukazywać bardzo szerokie spektrum nie tylko form muzycznych, ale także wykonawców.
            Tegoroczną edycję opatrzyliśmy dodatkowym hasłem „Młodzi muzycy”, bo promujemy artystów, którzy dopiero zaczynają wchodzić na estrady koncertowe. Żyjemy w czasach, które nie sprzyjają rozwojowi kultury, w tym sztuki muzycznej i stąd też idea, aby jak najszerzej ukazać możliwości, a także wypromować młodych muzyków związanych z Akademią Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, jak i Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.
            W programach koncertów nie brakuje muzyki organowej, ale dominuje muzyka kameralna w najróżniejszych odsłonach – od recitali, poprzez koncerty zespołów kameralnych wykonujących muzykę klasyczną, ale nie zabraknie także muzyki jazzowej.

            Trzeba także powiedzieć o udziale muzyków, którzy kiedyś rozpoczynali naukę w przemyskiej szkole muzycznej, a teraz są znanymi i gorąco oklaskiwanymi artystami w Polsce i na świecie. Pan do tego grona się zalicza.
            - To prawda, że w Przemyślu wyrosłem i otrzymałem pierwsze szlify w edukacji muzycznej i po raz pierwszy zagrałem w orkiestrze. To było wiele lat temu. Dzisiaj cieszy mnie fakt, że młodzi ludzie, którzy w czasie kiedy ja studiowałem, zaczynali naukę w szkole muzycznej I stopnia, dzisiaj są już znanymi muzykami, a niektórzy z nich posiadają już stopnie i tytuły naukowe. Będąc wykładowcami wyższych uczelni, angażują się mocno nie tylko wykonując koncerty, ale także pomagają mi w układaniu programu i w organizacji festiwalu.
Wielu muzyków pochodzących z Przemyśla pracuje dzisiaj w różnych ośrodkach muzycznych: Kraków, Warszawa, Katowice, Wrocław, Łódź, Poznań. Długo mógłbym wymieniać ich nazwiska.

            W programach koncertów często znajdują się utwory, które mają związek z Przemyślem.
             - Festiwal głęboko korzeniami sięga tradycji. Z jednej strony jest to tradycja Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej, związana z nurtem edukacyjnym i upowszechniania muzyki, bo Salezjanie nie tylko uczyli zawodowych organistów, ale także przygotowywali ich do odbioru sztuki, a przede wszystkim muzyki.
Z drugiej strony jest organizacja życia muzycznego i propagowanie dorobku przemyskich twórców.
            Nasze tegoroczne plany obejmowały 12 prawykonań, bo planowaliśmy zrealizować tyle koncertów i podczas każdego miało zostać wykonane jakieś dzieło albo cały cykl odnalezionych kompozycji nie tylko z tego regionu, ale także z różnych części Europy.
Na naszym festiwalu często zdarzały się takie prawykonania i było ich zazwyczaj pięć albo sześć.
Zrezygnowaliśmy w tym roku z 12 prawykonań, zadecydowały o tym względy ekonomiczne, bo w dzisiejszych czasach jest niezwykle trudno pozyskać środki.
            Trzeba podkreślić, że tegoroczny festiwal odbywa się dzięki wsparciu: Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, Urzędu Miejskiego w Przemyślu i Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki Zamek. W tym trudnym czasie doceniamy tę pomoc.
             Często także impulsem do organizacji koncertów są także melomani, którzy przychodzą i słuchają muzyki z ogromnym zaangażowaniem. Podkreślają to zawsze wykonawcy koncertów.
Na nasze koncerty przychodzą nie tylko przemyscy melomani, ale także przyjeżdżają ludzie z różnych regionów Podkarpacia i to także jest bardzo cenne oraz budujące dla organizatorów.

             Warto także podkreślić piękne, wyjątkowe miejsca koncertów. W tym roku większość odbywa się w kościele Salezjanów, który ma wspaniałą akustykę i instrument organowy do celów koncertowych, ale część koncertów odbywa się w Zamku Kazimierzowskim i planowany jest koncert w kościele oo. Karmelitów. Występowali już młodzi muzycy, ale wielkim powodzeniem cieszył się koncert plenerowy na dziedzińcu zamkowym.
             - 23 lipca na dziedzińcu zamkowym wystąpił Voytek Soko-Sokolnicki z towarzyszeniem pianisty Andrzeja Tatarskiego. Podczas tego wydarzenia czuło się magię pięknego, historycznego miejsca, w którym rozbrzmiewała cudowna muzyka.
             Mówiąc o wyjątkowości tego wieczoru trzeba podkreślić, że śpiewakowi miał towarzyszyć inny pianista, który nie mógł jednak w tym dniu do nas przyjechać. W ostatniej chwili zgodził się go zastąpić wybitny pianista prof. Andrzej Tatarski, który zachwycił wszystkich wielkim kunsztem. Uważam, że już niewielu jest takich artystów, którzy reprezentują tak wysoki poziom.
Voytek Soko-Sokolnicki także śpiewał niezwykle pięknie.
To było niezwykłe, bardzo emocjonalne wydarzenie, bardzo ciekawie prowadzone przez obu Panów i uwieńczony bardzo ciekawymi dwoma filmami autorstwa pana Voytka Sokolnickiego.

             Natomiast ja wybrałam się na koncert, który odbył się w kościele Salezjanów 27 lipca, w wykonaniu zespołu trębaczy Starck Compagnay w składzie: Damian Kurek, Tomasz Ślusarczyk, Michał Tyrański oraz grający na kotłach Bartosz Sałdan i organista Daniel Prajzner. Królowała muzyka XVII i XVIII wieku. Koncert był wspaniały, a świątynia wypełniła się publicznością.
              - Po trwającej półtora roku przerwie po raz pierwszy spotkaliśmy się na dwóch koncertach, bo pierwszy koncert wykonaliśmy na festiwalu w Olsztynie, a drugi w Przemyślu. Dla mnie jest to jedna z bardzo ważnych formacji, bowiem 20 lat temu, jak stworzyliśmy ten zespół, grali w nim doświadczeni muzycy, a ja dopiero zaczynałem przygodę z muzyką. Dzisiaj jestem najstarszym członkiem zespołu, a pozostali członkowie to moi absolwenci i moi przyjaciele, Bartek Sałdan czy Daniel Prajzner, którzy będąc jeszcze uczniami Liceum Muzycznego w Przemyślu, bardzo aktywnie angażowali się w organizację festiwalu Salezjańskie Lato i po raz pierwszy występowali na nim jako artyści. Dzisiaj są uznanymi muzykami, posiadającymi stopnie naukowe doktorów sztuki i wykładowcami wyższych uczelni.
              Zespół Starck Compagnay nawiązuje do najstarszej tradycji kultywowanej w Polsce, czyli do jasnogórskiego korpusu trębaczy. Stąd też nazwa zespołu Starck Compagnay, pochodząca od nazwiska twórcy XVII-wiecznej trąbki zachowanej na Jasnej Górze, Hieronymusa Starcka.
              Naszym wielkim marzeniem i pragnieniem jest, żeby w niedalekiej przyszłości grać na kopiach instrumentu Starcka.
W archiwach jasnogórskich jest mnóstwo literatury, która powstała w XVII wieku i do dzisiaj nie jest wykonywana. Grając ją na kopiach instrumentów z tego okresu, wskrzesilibyśmy tę trębaczą tradycję.

              Na początku sierpnia, pod koniec festiwalu, koncerty będą się odbywać codziennie.
              - 1 sierpnia wystąpią: świetna krakowska sopranistka Katarzyna Wiwer i organista Artur Szczerbinin, absolwent szkoły muzycznej w Przemyślu, wychowanek Daniela Prajznera. Program wypełni muzyka z polskich tabulatur oraz fragmenty z kancjonału przemyskiego i staniąteckiego.
              Kolejny koncert (2 sierpnia) wykonają utalentowani studenci wspólnie z wykładowcami Katedry instrumentów Dętych Blaszanych Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie – organista Piotr Michalik oraz Kwintet Instrumentów Dętych Blaszanych, zaprezentują bardzo ciekawy program.
              3 sierpnia koncert poświęcony będzie pamięci wybitnego polskiego saksofonisty Janusza Muniaka. Udało się zaprosić dwóch znakomitych amerykańskich muzyków: kontrabasistę Willema Von Hombracht’a i perkusistę Michael’a Majora, którzy wystąpią z dwoma polskimi artystami jazzowymi Joachimem Mencelem i saksofonistą Marcinem Ślusarczykiem. W programie znajdą się m.in. utwory zarejestrowane na ostatniej płycie Janusza Muniaka, zatytułowanej „Contemplation”.
Pierwsze dwa wymienione koncerty odbędą się o 19.30 w kościele Salezjanów, natomiast koncert jazzowy, jeśli pogoda na to pozwoli, wykonany zostanie na dziedzińcu Zamki Kazimierzowskiego.
              Ostatni koncert zatytułowany „Muzyka Cesarskiego Wiednia” w wykonaniu Starck Compagnay i Polskiej Orkiestry XVIII wieku, będzie pewną niespodzianką i klamrą łączącą nas z ubiegłorocznym XX Festiwalem.
Podczas tego koncertu wykonamy dzieła kompozytorów skupionych wokół dworu księcia arcybiskupa Karla von Liechtensteina-Kastelkorna. Są to utwory skomponowane pod koniec XVII wieku. To muzyka reprezentacyjna, niezwykle barwna, ciekawa, ukazująca szerokie spektrum brzmienia instrumentów dętych blaszanych i smyczkowych.
Koncert będzie prezentacją płyty, którą udało się nagrać w ubiegłym roku i jest to pamiątka jubileuszowa na trzecią dekadę Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato.

               Trzeba podkreślić, że wstęp na wszystkie koncerty jest wolny i pewnie także dzięki temu melomani tak licznie przychodzą na koncerty. Bez Salezjańskiego Lata trudno sobie wyobrazić przełom lipca i sierpnia w Przemyślu. Ten festiwal ma już swoją markę. Realizując tegoroczną edycję pewnie myśli Pan już o przyszłorocznej.
               - Jak już wspomniałem, nie udało się zrealizować prawykonań zaginionych dzieł i niedawno odkrytych i nigdzie nie wykonywanych. Mam nadzieję, że uda się zrealizować te koncerty w przyszłym roku, bo to są wspaniałe dzieła pochodzące z kancjonałów jarosławskiego i przemyskiego ss. Benedyktynek.
Mamy także przygotowane do prawykonania odnalezione w ubiegłym roku dzieła muzyki cerkiewnej. Pisali je polscy kompozytorzy na potrzeby cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej.
Mam nadzieję, że uda nam się w przyszłym roku zrealizować te plany. Myślimy także o projektach dotyczących nagrań. Chcemy sięgnąć po muzykę organową pisaną przez przemyskich Salezjanów, a także po muzykę ewidentnie związaną z Przemyślem i Podkarpaciem.
               Przez lata udało nam się stworzyć duży zespół złożony z artystów i naukowców, którzy nas wspierają i służą nam radą. Ze smutkiem muszę także powiedzieć, że ostatnio odchodzą od nas. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale tak nie jest. Brakuje nam kilku przyjaciół, którzy przez 20 lat bardzo się angażowali, a dzisiaj już ich nie ma. Chcę o nich powiedzieć, bo pomimo, że nie ma ich fizycznie, to żyją z nami poprzez pamięć o ich działalności.
               Odszedł Adam Erd, który był z nami od samego początku i ożywiał nasze instrumenty – stroił fortepiany, klawesyny, organy oraz odpowiadał za stronę medialną festiwalu.
               Druga taką osobą jest niewątpliwie ks. Stanisław Gołyźniak, który zmarł w październiku ubiegłego roku. Ksiądz Stanisław przez 10 lat współorganizował festiwal. Na jego barkach spoczywała realizacja koncertów, łącznie z noclegami i wyżywieniem artystów. Zdarzało się, że mieliśmy nawet ponad 100-osobowe zespoły i ks. Stanisław bez najmniejszego problemu potrafił znaleźć sponsorów i wszystkich wyżywić. Był bardzo skromnym człowiekiem, ale wielkiego ducha, wielkiej radości i wielkiej dobroci.
               Wspomnę jeszcze Wojtka Kazienko, pracownika Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki, który przez wiele lat był odpowiedzialny za infrastrukturę koncertową: oświetlenie, pulpity, montaż sceny. Zawsze potrafił wszystko przygotować tak, że artyści czuli się bardzo dobrze podczas koncertu.
Nie ma z nami wspomnianych trzech panów, ale pamiętamy o nich i ich pracy na rzecz Salezjańskiego Lata.
               Mamy jeszcze cztery koncerty tegorocznego Salezjańskiego Lata na które serdecznie Państwa zapraszam. Bądźcie Państwo z nami 1 i 2 sierpnia w kościele Salezjanów, 3 sierpnia na Zamku Kazimierzowskim oraz 4 sierpnia w kościele oo. Karmelitów.

Z dr Tomaszem Ślusarczykiem, dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato, znakomitym trębaczem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska

 

Czarowne dźwięki fletów zakończyły jubileuszowy festiwal w Leżajsku

       XXX Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej Leżajsk 2021 przeszedł już do historii. Ósmy i zarazem ostatni koncert festiwalowy odbył się 26 lipca i składał się z dwóch recitali. Wykonawcą pierwszego był Krzysztof Musiał, świetny organista młodego pokolenia, aktualnie pracujący w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi oraz w Miejskim Ośrodku Kultury w rodzinnym Brzesku.
       Wielkie możliwości brzmieniowe największych organów, znajdujących się na chórze w nawie głównej bazyliki oo. Bernardynów w Leżajsku, artysta starał się pokazać licznie zgromadzonej publiczności wykonując III Sonatę a-moll Augusta Gottfrieda Rittera oraz fragmenty (Spojrzenie na świat, Słodkie okowy miłości, Marność nad marnościami i Epilog) z wielkiego dzieła Petra Ebena zatytułowanego „Labirynt świata i raj serca”.
        W części drugiej wystąpiła Edyta Fil, wyśmienita flecistka, kameralistka i pedagog, do niedawna mieszkająca w Moskwie i ściśle współpracująca z tamtejszymi najważniejszymi ośrodkami muzycznymi. Oprócz Polski i Rosji Edyta Fil koncertowała również w Austrii, Chorwacji, Hiszpanii, Francji, Litwie, Łotwie, Ukrainie, Maroku i Szwajcarii. Program recitalu Edyty Fil w Leżajsku wypełniły dzieła dawnych mistrzów. Więcej na temat koncertu i czarownych dźwięków instrumentów, na których grała, oraz pobytu w Leżajsku dowiedzą się Państwo z zarejestrowanej po koncercie rozmowy.

        Pragnę Pani pogratulować wspaniałych wykonań i podziękować za ten koncert, ponieważ dla mnie miał on także wielkie wartości edukacyjne. Poznałam nowe możliwości fletu i przekonałam się, że to nieprawda, że znam ten instrument, a raczej instrumenty, bo grała Pani na najbardziej znanym flecie poprzecznym oraz na fletach altowych i basowym.
        - Cieszę się, że koncert się pani podobał. Przyjemnie mi słyszeć również o tym, że zaproponowałam coś nieznanego, bo wykonując koncerty mam także troszkę edukacyjny cel. Chciałam Państwu pokazać, jak może brzmieć flet, jaka jest niesamowita różnorodność brzmień fletu. Mało tego, używając technik współczesnych, różnych brzmień to można wykonać solowy recital na flecie i jest on ciekawy.
Grając klasycznym dźwiękiem nie spotykamy się z recitalami solowymi - flet występuje wtedy jako instrument w muzyce kameralnej, a towarzyszy mu najczęściej fortepian, klawesyn, gitara.
Wprowadzając różne odcienie, inne brzmienia czy też rozszczepiając dźwięk, pojawia się baza harmoniczna i flet może zabrzmieć ciekawie. Specjalnie używam różnych fletów – również fletu altowego i basowego, żeby kolorystyka była urozmaicona.

        Jestem przekonana, że wśród publiczności były osoby, które nigdy nie widziały fletu basowego, bo jeśli nawet czasem pojawia się w orkiestrze podczas koncertu, to nie widać go dokładnie.
         - Flet basowy w muzyce kameralnej jest mało słyszalny, a w solowej brzmi pięknym, pełnym dźwiękiem. Również jeśli gra się na flecie basowym z fortepianem, to mało go słychać, bo ma inne spektrum dźwięku.

        Zaproponowała Pani leżajskiej publiczność utwory znane z różnych wykonań i opracowań, ale do każdego dodała Pani coś, co w danym momencie dyktowało Pani serce. Kiedy zaczęła Pani stosować te różna techniki?
         - Każdy utwór, że tak powiem, przez siebie przepuściłam. Jak przystępuję do wykonania jakiegoś utworu, to nie potrafię nie spróbować, jak by to zabrzmiało, jeśli dodam pizzicato, a jak by to zabrzmiało, jakby tutaj dodać powietrza albo zagrać w kwintach, bo można grać w dwudźwiękach. Ta śmiałość jest coraz większa.
         Pamiętam, że wszystko się zaczęło kiedyś od utworu, który dzisiaj grałam – od wariacji „Les Folies d’Espagne” Marin Marais. Jak go ćwiczyłam, to słuchałam także różnych nagrań i wtedy natrafiłam na wykonanie Jordi Savalla. Ze zdziwieniem słuchałam, że w jednej wariacji artysta odwrócił smyczek i używał drzewca. Brzmiało to bardzo współcześnie, a powszechnie wiadomo, że to wielki specjalista muzyki dawnej.
W muzyce dawnej była bardzo duża swoboda wykonań i element improwizacyjny był bardzo mile widziany. Wtedy pomyślałam, że jak Jordi Savall może grać drzewcem, to ja pizzicato też mogę.

         Wypełnienie dźwiękiem fletu całego wnętrza bazyliki oo. Bernardynów w Leżajsku nie było łatwe.
         - Zazwyczaj tak jest, ale użycie współczesnych technik wydobycia dźwięku rozwija warsztat flecisty, a efekt air sound (powietrzny dźwięk) zawsze świetnie słychać nawet w dużych salach koncertowych.

         Po raz pierwszy występowała Pani w tej świątyni?
         - Tak. Jest to cudowne miejsce, fantastycznie się tutaj gra. To także zasługa publiczności, która jest wyśmienita. Dla występującego ważne jest, jak czuje, że ludzie słuchają. Myślę, że dzięki wieloletniej tradycji tego festiwalu ludzie się przyzwyczaili do przychodzenie na koncerty i słuchają z wielkim zaangażowaniem.
Takie festiwale, odbywające się zawsze w tym samym czasie i miejscu, są bardzo ważne. Wielu osobom urozmaicają życie rozrywkowe, ale mają dla nich także nie do przecenienia walory edukacyjne.

          Działając przez wiele lat w moskiewskim środowisku muzycznym, nie prowadziła Pani regularnej działalności pedagogicznej, ale uczyła Pani - dużo różnych kursów, lekcji mistrzowskich i warsztatów prezentujących współczesne techniki fletowe. Dlatego doświadczenie pedagogiczne ma Pani większe od niejednego nauczyciela.
          - Faktycznie tak było. Ja zawsze bardzo lubiłam uczyć i lubię się po prostu dzielić. Zawsze pasjonuje mnie, że jak coś odkryję, to mogę się tym podzielić, gdzieś dalej zaszczepić.
Natomiast po powrocie z Moskwy zamieszkałam w rodzinnym Lublinie i zaczęłam uczyć w szkole muzycznej, ale nadal prowadzę kursy i różne projekty. W 2020 roku otrzymałam stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na napisanie podręcznika i nagranie płyty. Zarówno podręcznik jak i napisany przeze mnie cykl etiud mają na celu przybliżenie dzieciom technik współczesnych. Cały ten materiał jest oparty na muzyce historycznej, a konkretnie na tańcach z Tabulatury Jana z Lublina. Dzisiaj wykonałam dwa z tych tańców, są to utwory – etiudy.
W tym podręczniku jest też część z ćwiczeniami, część wyjaśniająca, a celem było stworzenie pomostu. Wiele osób się boi muzyki współczesnej i są to głównie ludzie dorośli, bo dzieci nie czują takich ograniczeń.

          Proszę powiedzieć więcej na temat celu, który chciała Pani osiągnąć, komponując etiudy i pisząc ten podręcznik.
          - Jak już wspomniałam, chciałam stworzyć pomost. Użyłam współczesnego języka wypowiedzi, nieznanego dzieciom w szkole, ale materiał harmoniczny jest znany, klasyczny i jeszcze do tego rytm taneczny.

          Niedawno w sieci zobaczyłam zdjęcia, na których otaczały Panią dzieci, a ujęcia wskazywały na dobry kontakt Pani z najmłodszymi.
          - Dzieci są świetne, ponieważ mają kreatywność, otwartość i trzeba do nich dotrzeć jak najwcześniej, zanim ta kreatywność skamienieje.Ten mój projekt skierowany jest do dzieci średnich i podstawowych szkół muzycznych.

          Miałam szczęście poznać Panią kilka lat temu i wtedy bardzo dużo Pani koncertowała jako solistka i kameralistka. Ostatnio pewnie tak samo, jak pozostali muzycy, koncertowała Pani rzadziej.
          - Faktycznie, w przerwach związanych z pandemią koncertów praktycznie nie było. Udało mi się na szczęście poprowadzić parę projektów w sieci. Były także kursy, ale było tego wszystkiego mniej niż w poprzednich latach i dlatego podwójna radość z dzisiejszego występu.
Fantastycznie, że można już powrócić do koncertów z udziałem publiczności, zwłaszcza w tak cudownym miejscu spotkać się z ludźmi i celebrować muzykę.

          Mam nadzieję, że działalność koncertowa będzie się już tylko rozwijać i Pani kalendarz będzie się także zapełniał propozycjami występów. Latem jeszcze ma Pani plany koncertowe?
          - Tak, a najbliższe koncerty mam już za tydzień. Z organistą Jakubem Garbaczem wystąpimy 31 lipca w Krościenku nad Dunajcem, a 1 sierpnia w Lutczy na Podkarpaciu.

          Można powiedzieć, że już odkryła Pani wszystkie możliwości fletu?
          - Nie, to jest proces, który przez cały czas trwa. To jest fascynujące i bardzo mi się podoba, że ciągle pojawia się jeszcze coś nowego.Żartowałam kiedyś, że te wszystkie efekty mieszkają we flecie i trzeba je tylko otwierać jak cudowną skrzyneczkę (śmiech).

          Już wspominałyśmy, że mieszkając dość długo w Moskwie występowała Pani często jako solistka i kameralistka. Czy utrzymuje Pani kontakty z tamtejszym środowiskiem muzycznym.
          - Oczywiście, tylko ostatnio są problemy z podróżowaniem. Niedawno otrzymałam zaproszenie na Festiwal im. Diagilewa. Już kilka razy telefonowano do mnie, ale jest kłopot z dojazdem.

          Działający w tamtejszym środowisku współcześni kompozytorzy, m.in. Aleksander Vustin i Nikolay Popov, dedykują Pani swoje utwory.
          - Jak tam mieszkałam, to często pisali dla mnie. Bardzo ciepło wspominam ten okres.

          Jednocześnie dobrze się chyba Pani czuje w rodzinnych stronach.
          - Oczywiście, dobrze być w swojej ojczyźnie. Mam wielką nadzieję, że rozwijać się będzie życie koncertowe w Polsce, że będę mogła także podróżować i występować za granicą, m.in. w Rosji.

          Bardzo się cieszymy, że jeden z pierwszych koncertów po pandemicznej przerwie odbył się w Leżajsku.
          - Ja także jestem zachwycona, że mogłam tutaj przyjechać na zaproszenie prof. Józefa Serafina, dyrektora artystycznego tego festiwalu. Poznaliśmy się dwa lata temu podczas wspólnego koncertu i wtedy prof. Serafin usłyszał nietypowe brzmienia moich fletów, które chyba mu się spodobały, bo zaprosił mnie na tegoroczny festiwal.
Dzisiaj trzeba się było przygotować do koncertu. Dlatego zobaczyłam tylko bazylikę oo. Bernardynów oraz jej otoczenie i jestem zachwycona. Mam nadzieję, że jutro rano odwiedzę wszystkie najciekawsze zakątki w Leżajsku.

Zofia Stopińska

Z prof. Krystyną Makowską-Ławrynowicz o Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie.

       O kończących się 47. Międzynarodowych Kursach Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie rozmawiamy z prof. Krystyną Makowską-Ławrynowicz, dyrektorem artystycznym i naukowym tego wielkiego wydarzenia.

       Sądzę, że tegoroczną edycję łatwiej było zorganizować niż ubiegłoroczną.
        - To prawda. Nie musieliśmy przesuwać terminu rozpoczęcia, bo w ubiegłoroczną edycję rozpoczęliśmy o całe dwa tygodnie później i kursy kończyły się dopiero w sierpniu. W tym roku udało się rozpocząć kursy 1 lipca.
Niestety, niespodzianki zawsze się zdarzają, a zwłaszcza w trudnym okresie pandemii. Tym razem kilku profesorów w pierwszym turnusie i kilku w drugim turnusie nie mogło z różnych względów, przeważnie zdrowotnych, przyjechać. Nie mieliśmy pedagogów z Paryża, Moskwy i z Londynu. Wszyscy przepraszali i deklarowali, że chętnie przyjadą do Łańcuta w przyszłym roku.

       Pewnie też dlatego pojawili się młodzi pedagodzy, którzy prowadzili swoje klasy w Łańcucie po raz pierwszy, chociaż niektórzy znają te kursy doskonale, ponieważ byli ich uczestnikami.
        - Myślałam wcześniej o zaproszeniu do Łańcuta kilku młodych pedagogów, nawet jeszcze przed pandemią. Troszeczkę nam ubyło znakomitych pedagogów, którzy od lat byli z nami. W zeszłym roku zmarł prof. Wolfgang Marschner, prof. Walentyna Jakubowska, która od lat do nas przyjeżdżała, bała się przyjazdu do Polski z powodu pandemii.
        Rozmawiałam już wcześniej z kilkoma osobami, m.in. z obecną w tym roku Marysią Machowską, świetną skrzypaczką, koncertmistrzem Orkiestry Filharmonii Narodowej, oraz z Wojtkiem Koprowskim, solistą, kameralistą i pedagogiem, który prowadzi klasę skrzypiec w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Oboje będąc uczniami szkół muzycznych II stopnia uczyli się u mojego małżonka, ale później studiowali już u innych profesorów, ponieważ mój mąż już odszedł. Uważam, że obydwoje są dobrymi filarami, na których można budować i wzmacniać nasze kursy.
        Zarówno Marysia Machowska, jak i Wojtek Koprowski prowadzili duże klasy skrzypków, a oprócz tego wystąpili również z koncertami w tzw. „sali balowej”, bo koncerty odbywają się, tak jak w ubiegłym roku, w sali Miejskiego Domu Kultury z powodu pandemicznych obostrzeń, które ograniczają ilość osób biorących udział w koncertach.
Jestem bardzo zadowolona z efektów ich pracy i z bardzo udanych występów.

        Pewnie zarówno pani Maria Machowska, jak i pan Wojciech Koprowski otrzymali zaproszenia na łańcuckie kursy w przyszłym roku.
        - Tak, bardzo podobało im się w tym roku i obiecywali, że z radością przyjadą za rok.

        Podczas tegorocznej edycji znakomici muzycy średniego pokolenia świętowali swoje jubileusze obecności w roli pedagogów Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie.
         - Największy jubileusz to 30-lecie pracy pedagogicznej na łańcuckich kursach prof. Tomasza Strahla, który świętował pierwszego dnia na drugim turnusie pięknym koncertem. Wystąpił w znakomitej asyście prof. Konstantego Andrzeja Kulki, prof. Klaudiusza Barana, Rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina oraz dr hab. Wojciecha Koprowskiego. W tym fantastycznym koncercie wystąpiło aż czterech wychowanków prof. Tomasza Strahla. Podczas tego koncertu na estradzie działo się tak dużo, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy ten koncert dobiegł do końca.
         Komplet publiczności był także na recitalu prof. Konstantego Andrzeja Kulki, który odbył się kilka dni później. Mieliśmy przede wszystkim okazję posłuchać utworów Karola Lipińskiego, które Profesor ukochał, a nie są one często wykonywane, stąd także mało znane publiczności.

         Po utwory Karola Lipińskiego sięgają zazwyczaj tylko wielcy mistrzowie ze względu na stopień trudności.
         - Ma pani rację, są bardzo trudne i podziwialiśmy Profesora, który niedawno uległ kontuzji barku, a potrafił z wielką lekkością je wykonać i porwał całą publiczność swoim występem.

         Wiem, że po raz dwudziesty prowadziła swoją klasę na kursach prof. Izabela Ceglińska.
         - Tak, to kolejny jubileusz, którego nie obchodziliśmy tak hucznie, bo mamy nadzieję, że dożyjemy srebrnego jubileuszu (25 lat) prof. Izabeli Ceglińskiej.
Podkreślę, że prof. Izabela Ceglińska wystąpiła z pięknym recitalem, a towarzyszył jej syn pan Krzysztof Cegliński, który jest bardzo dobrym pianistą. Znakomicie wykonali koronne dzieła: Sonatę g-moll Claude Debussy’ego i Sonatę A-dur Cesara Francka.

         W tym roku zajęcia odbywają się głównie w znajdującym się na terenie parku budynku Państwowej Szkoły Muzycznej im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie.
         - Nie tylko, bo zajęcia i koncerty odbywają się także w Miejskim Domu Kultury oraz w Liceum Ogólnokształcącym przy ulicy Grunwaldzkiej i w Zespole Szkół Technicznych, gdzie prowadzone są zajęcia z kształcenia słuchu, odbywa się kurs metodyczny, a także zajęcia wiolonczeli.
         Jesteśmy rozprzestrzenieni w czterech budynkach również ze względów bezpieczeństwa, bo dzięki temu nie gromadzimy się tłumnie w jednym czy dwóch obiektach. Na szczęście zarówno w ubiegłym roku, jak i w tym nikt nie zachorował.

         W tym roku odbywają się wszystkie zajęcia, które prowadzone były przed pandemią.
         - To prawda, bo w tym roku mamy wspomniane już zajęcia z kształcenia słuchu, kurs metodyczny, a także młodzież gra w zespołach kameralnych i orkiestrze.
W ubiegłym roku młodzież bardzo cierpiała bez zespołów kameralnych i bez orkiestr, bo na każdym turnusie są dwie orkiestry kameralne – oddzielnie prowadzone są próby orkiestry, w której grają dzieci, a w drugiej gra młodzież bardziej zaawansowana.

         Ilu uczestników zgłosiło się w tym roku?
         - Trochę mniej niż w latach ubiegłych. W pierwszym turnusie mieliśmy około 180 uczestników i w drugim tak samo. To w sumie jest ponad 350 osób, ale przed pandemią były lata, kiedy mieliśmy prawie 600 uczestników. W 2019 roku na naszych Kursach doskonaliło swoje umiejętności ponad 500 młodych instrumentalistów.

         Uczestnicy płacą za prowadzone zajęcia.
         - Tak, ale nie jest to opłata pełna, bo Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie odbywają się pod patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i otrzymujemy także dotacje z Ministerstwa.

         Tegoroczne kursy już się kończą, ale Pani i organizatorzy planujecie kolejną edycję w przyszłym roku, która odbędzie się już może w normalnych warunkach.
         - Taką mamy nadzieję. W tym roku z powodu pandemii nie przyjechali do nas uczestnicy z zagranicy. Mamy jedynie pojedyncze osoby z kilku krajów. W minionych latach było co najmniej 10, a bywało, że mieliśmy 15 i 20 procent uczestników z zagranicy w stosunku do polskiej młodzieży.
         Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mogli powitać w Łańcucie zarówno profesorów, jak i liczną grupę uczestników z zagranicy. W tym roku było także kilku profesorów z zagranicy: z Austrii przyjechali Roland Baldini i Edward Zienkowski, Helen Brunner z Anglii. Monika Urbaniak-Lisik ze Szwajcarii.
Jesteśmy przygotowani w przyszłości na liczniejszą obsadę, bo to również przyciąga zarówno polskich, jak i zagranicznych uczestników. Cały czas z optymizmem patrzę w przyszłość.

Z prof. Krystyną Makowską-Ławrynowicz, dyrektorem artystycznym i naukowym Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 26 lipca 2021 roku

Iwona Lubowicz: "Do Rzeszowa wracam zawsze z wielkim sentymentem"

       W lipcowe niedziele Filharmonia Podkarpacka zapraszała na koncerty z cyklu „Filharmonia w plenerze”. Na potrzeby tego przedsięwzięcia przed budynkiem Filharmonii zbudowana została scena dla wykonawców, a na parkingu oddzielonym od ulicznego zgiełku gustownymi parawanami, stawiane były krzesła dla publiczności.
       Pogoda w lipcu nie zawsze dopisywała i na przykład trzeci koncert (18 lipca) z powodu burzy i rzęsistego deszczu organizatorzy musieli przenieść do sali koncertowej Filharmonii.
Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował wówczas Paweł Kos-Nowicki, a solistką była Iwona Lubowicz, świetna sopranistka urodzona na Podkarpaciu.
Z panią Iwoną Lubowicz rozmawiałam po próbie do tego wydarzenia.

       Koncert został zatytułowany „W rytmie walca”. Czy wszystkie utwory, które usłyszymy w Pani wykonaniu, będą w rytmie walca?
       - Nie wszystkie, utwory na koncert zostały dobrane, tak, by ich różnorodność sprawiła publiczności przyjemność w lipcowy letni wieczór. Orkiestra będzie tego wieczoru wiodła prym, bo gra przez cały czas, a ja będę, mam nadzieję, miłym dodatkiem.
       Bardzo się , cieszę, że wybór pozostawiono mnie, czasem repertuar narzucony nie jest odpowiedni do głosu, choć pasuje do całości. Wybrałam bardzo letnią, nastrojową arię Zuzanny z czwartego aktu opery „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Akcja toczy się wieczór, w ogrodzie, wszyscy się chowają i zamieniają miejscami, a Zuzanna śpiewa piękną arię.
Zaśpiewam także dwie arie operetkowe w rytmie walca, a będą to aria i kuplety Adeli z operetki „Zemsta nietoperza” Johanna Straussa.
Na zakończenie wykonamy wspólnie z orkiestrą arię Noriny z opery „Don Pasquale” Gaetana Donizettiego, która jest również zabawna i miła do wysłuchania w letni wieczór.

       Wszystkie arie wybrała Pani z nurtu, który jest Pani bardzo bliski.
        - Zdecydowanie. Obecnie dość rzadko śpiewam repertuar operetkowy, ale będąc solistką teatru w Düsseldorfie, wykonywałam sporo tego repertuaru. W Niemczech jest duże zapotrzebowanie na operetkę i dobre wykonania są zawsze gorąco przyjmowane.
        Pragnę podkreślić, że repertuar operetkowy nie jest łatwy, wręcz wymaga ogromnej precyzji, finezji i doskonałej techniki wokalnej. Nie znaczy to, że utwory Mozarta i Donizettiego są łatwe, trudnością jest dostosowanie techniki do danego utworu . W operetce należy być bardzo skoncentrowanym, bo prawie w każdym takcie trzeba coś pokazać i musi wszystko być bardzo precyzyjnie „zgrane” przez solistów oraz orkiestrę. Dodatkowo jeszcze język niemiecki nie jest tak wdzięczny do śpiewania jak język włoski. Tylko znakomite wykonanie gwarantuje sukces tzn. dobra zabawę zarówno wykonawców, jak i publicznści.

        Wszyscy wykonawcy – soliści, orkiestra i dyrygent muszą ze sobą ściśle współpracować.
        - Z panem Pawłem Kos-Nowickim znamy się już od dawna, wiele razy współpracowaliśmy i zawsze byliśmy zadowoleni z końcowego efektu. Wykonując utwory, bardzo podobnie je czujemy i wszystko tak dobrze się układa, że nie trzeba wiele próbować. Trzeba także podkreślić, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej przygotowana jest znakomicie. Jestem pewna, że koncert będzie fantastyczny.

        Rozmawiając w Rzeszowie, nie możemy pominąć faktu, że z naszym miastem i z Podkarpaciem jest Pani związana. Wiem, że nawet w czasie tego pobytu nie korzysta Pani z hotelu, tylko mieszka Pani u mamy.
        - Ja tutaj wracam zawsze z wielkim sentymentem. Przyjechałam z Warszawy i zatrzymałam się u Mamy w Kolbuszowej. Podczas każdego pobytu w Filharmonii Podkarpackiej towarzyszą mi ogromne emocje. Obok jest szkoła, w której spędziłam sześć wspaniałych lat, ucząc się w klasie fortepianu Pana Mikołaja Piatikowa. Ukończyłam również wydział wokalny w klasie pani Anny Budzińskiej. Uważam, że ten czas był dla mnie dużo ważniejszy od studiów, które później szybko minęły. Tutaj wydarzyło się bardzo dużo i mam wiele pięknych wspomnień.

        Z tą szkołą związana jest także Pani obecna rodzina, ponieważ zarówno mąż oraz jego siostra i brat także uczyli się w tej szkole.
        - W tym roku nasza córka zdawała egzamin do szkoły muzycznej II stopnia. Wcześniej nauczycielka ze szkoły muzycznej I stopnia pytała, u kogo będzie kontynuować naukę gry na skrzypcach. Wtedy jeszcze nad tym nie zastanawialiśmy się, dlatego nie mogliśmy odpowiedzieć i usłyszeliśmy: „…proponuję, aby córka uczyła się u tego samego nauczyciela, co Dawid”. Odpowiedziałam, że nie ma takiej możliwości, bo Dawid uczył się w Rzeszowie, a ja nie wyobrażam sobie, aby uczyła się z dala od rodziców. Potem nawet zastanawiałam się, że zarówno mój mąż Jakub jak i ja w tym wieku już rozpoczęliśmy naukę w innym mieście, z dala od rodziców. To były chyba inne czasy.

        Powiedziała Pani, że studia szybko minęły, ale przecież studiowała Pani najpierw w Polsce, a później za granicą.
        - Najpierw byłam studentką Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie prof. Christiana Elssnera. Później wyjechałam na studia podyplomowe do Niemiec i tam też ukończyłam dwa kierunki studiów: w Hochschule für Musik Köln w klasie dawnej muzyki kameralnej prof. Konrada Junghänela, a także prawie równolegle Konzertexamen w klasie śpiewu solowego prof. Barbary Schlick.
         Później zaśpiewałam przesłuchanie do Deutsche Oper am Rhein w Düsseldorfie, gdzie zostałam solistką i być może śpiewałabym tam do tej pory, gdyby nie olbrzymia chęć powrotu do Polski. To nie były takie czasy jak dzisiaj, że wszystko było na wyciągnięcie ręki: rezerwacja hotelu, zakup biletu i podróż pociągiem czy samolotem.
Pamiętam, jak na studia jechałam autobusem z Rzeszowa do Kolonii 24 godziny, bo jeszcze nie było autostrady do Krakowa. Później było trochę lepiej, bo można było podróżować pociągiem – wprawdzie było dużo przesiadek, ale i tak było o wiele wygodniej. Jak już pracowałam, to mogłam latać samolotami, bo było mnie na to stać.
         Początek studiów w Niemczech zawdzięczam wyłącznie moim rodzicom, którzy mi wszystko finansowali przez pół roku. Później dostałam stypendium, a był taki okres, że dostałam dwa naraz.
Sam początek nie był łatwy, ale dzisiaj zrobiłabym to samo. Bardzo dużo się podczas tych studiów nauczyłam i dobrze ten czas wykorzystałam.

        Karierę śpiewaczki rozpoczęła Pani za granicą, a dopiero później przyjechała Pani do Polski i trafiła Pani do Warszawskiej Opery Kameralnej.
         - Nie stało się to z dnia na dzień, bo chciałam mieć pewność, że będę miała do czego wracać. W teatrze w Düsseldorfie miałam około 90 spektakli w sezonie, a doliczając do tego próby, byłam ciągle bardzo zajęta. Otrzymywałam harmonogram na cały rok i dokładnie wiedziałam, co będę robić w każdym dniu w czasie trwania sezonu.
         Będąc na wakacjach miałam w Warszawie koncert z Agatą Sapiechą i złożyłam wtedy podanie oraz całą potrzebną dokumentację w Warszawskiej Operze Kameralnej.
Obecny w biurze pan dyrektor Stefan Sutkowski przeczytał, co mam w repertuarze, stwierdził, że są to pozycje, które sa w stałym repertuarze Warszawskiej Opery Kameralnej i obiecał, że niedługo skontaktuje się ze mną.
Nie wiązałam wielkich nadziei, że zaraz ktoś zadzwoni, ale okazało się, że we wrześniu otrzymałam telefon z powiadomieniem o przesłuchaniu i pytano, czy mogę przyjechać.
Trudne to było, bo miałam dużo spektakli, ale tak się szczęśliwie złożyło, że miałam koncert w Berlinie i w moim teatrze załatwiony urlop na ten czas. Stwierdziłam, że mogę, będąc w Berlinie, wsiąść do pociągu i przyjechać do Warszawy. Mogłam pojechać na przesłuchanie, ale w ciągu doby musiałam wrócić do Düsseldorfu. Tak też zrobiłam.
         Okazało się, że podczas tej podróży przeziębiłam się. Przystąpiłam do przesłuchania w Warszawskiej Operze Kameralnej z ogromnym katarem. Repertuar zaproponowałam spory, bo chyba sześć arii, ale byłam pewna, że przecież wybiorą, co będą chcieli i zaśpiewam dwie arie – na pewno aria w języku niemieckim i dowolną arię Mozarta.
Pan dyrektor Stefan Sutkowski usiadł i powiedział: „ Proszę”. Kiedy zapytałam, czy wszystkie arie mam śpiewać – potwierdził.
Po zaśpiewaniu połowy zapytał, czy chcę mieć przerwę i skrzętnie z tego skorzystałam, bo mogłam wyczyścić nos.
         Jak zaśpiewałam wszystko, zostałam poproszona na widownię i padło słynne powiedzenie dyrektora Stefana Sutkowskiego: „Witamy w rodzinie”, co oznaczało, że mnie angażuje od razu.
To była jesień, a ja do końca sezonu musiałam być w Düsseldorfie.
Wtedy Pan dyrektor powiedział: „…będziemy czekać na panią...”.
         Byłam bardzo szczęśliwa, ale nie otrzymałam nawet zaświadczenia, że pomyślnie zdałam przesłuchanie – po prostu nie było nic.
Zastanawiałam się długo, czy bez wstępnej umowy mogę zakończyć dotychczasowe życie i przeprowadzić się do Polski.
W sekretariacie WOK zapewniono mnie, że jak Pan Dyrektor powiedział, że umowa będzie, to na pewno tak będzie.
Zaryzykowałam i na początku września zgłosiłam się do pracy w Warszawskiej Operze Kameralnej i było tak, jak Pan Dyrektor powiedział.

        Po latach pracy w Warszawskiej Operze Kameralnej trafiła Pani do Polskiej Opery Królewskiej. Teraz po pandemicznej przerwie pracy nie brakuje.
        - To prawda i dlatego trzeba śpiewać, ile się da, bo nie wiadomo, jak to będzie z jesiennymi planami.
Początek pandemii był bardzo trudny, bo wszystko było zamknięte. Później zrobiliśmy sporo nagrań, wszystko powoli ruszało, a teraz już śpiewamy dla publiczności, z czego ogromnie się cieszę. Publiczność chyba też, bo już nie jednokrotnie po koncertach osoby, które przychodziły z gratulacjami, mówiły jak bardzo tęskniły za koncertami, jak one bardzo są im potrzebne.

        Dzielenie czasu na pracę artystyczną i obowiązki domowe nie jest łatwe. Mąż Jakub Lubowicz – kompozytor, aranżer, dyrygent, pianista, producent muzyczny, właściciel firmy eLmusic oraz kierownik muzyczny Teatru Roma w Warszawie, jest jeszcze bardziej zajęty niż Pani.
        - To wszystko prawda. Często, jak kto mnie prosi, abym pozdrowiła męża, to odpowiadam, że zrobię to, jak się spotkamy. Często się niestety mijamy. Teraz dzieci są u mojej mamy w Kolbuszowej, a ja je tylko doglądam i dojeżdżam do pracy do Warszawy. Mamy próby i różne koncerty.
W pierwszej połowie lipca córka była uczestniczką Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, więc trasę Kolbuszowa – Łańcut pokonywałam codziennie, czasem nawet dwa razy dziennie.

        Miejmy nadzieję, że po wakacjach rodzina Lubowiczów będzie wiodła pracowite życie – pan Jakub w Teatrze Roma, Pani w Polskiej Operze Królewskiej, a dzieci wrócą do nauki w szkołach.
        - Sezony są już zaplanowane i mamy nadzieję, że wszyscy wrócimy do swoich obowiązków. Zobaczymy.

        W ubiegłych sezonach mogliśmy Panią usłyszeć w Rzeszowie kilka razy, teraz będziemy również oklaskiwać i miejmy nadzieję, że niedługo znowu będzie taka okazja.
        - W Polskiej Operze Królewskiej wiedzą: jeśli jest wyjazd do Rzeszowa, to ja bardzo chętnie pojadę.
Wracam tu zawsze z największą przyjemnością.

          Pragnę jeszcze dodać, że podczas koncertu, który odbył się 18 lipca musiał zostać przeniesiony do sali koncertowej, publiczność nagradzała wykonawców długimii brawami. Pani Iwona Lubowicz  popisała się pięknym śpiewem i talentem aktorskim, stąd  gorące owacje były w pełni zasłużone. To był nadzwyczajny wieczór.

Z panią Iwoną Lubowicz, znakomitą sopranistką, solistką Polskiej Opery Królewskiej rozmawiała Zofia Stopińska 18 lipca w Rzeszowie.

 

W dyrygenturze nie ma miejsca na rzemieślników.


         Wspaniały koncert odbył się 11 lipca 2021 roku w ramach cyklu „Filharmonia w plenerze”. Program wypełniły głównie najpiękniejsze arie z oper i operetek, chociaż nie zabrakło także duetów, pieśni, a motywem przewodnim były fragmenty z suity orkiestrowej „Carmen” Georges'a Bizeta.
         Znakomicie śpiewali sopranistka Katarzyna Mackiewicz i tenor Andrzej Lampert, którym towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Piotra Sułkowskiego. Jest mi ogromnie miło, że mogłam się po koncercie spotkać z prof. dr hab. Piotrem Sułkowskim i dzięki temu zapraszam Państwa na spotkanie z tym cenionym dyrygentem i pedagogiem.

          To był przepiękny koncert, mieniący się różnymi barwami, który zachwycił zgromadzoną publiczność. Najlepszym dowodem były długie oklaski po każdym utworze i dwukrotna owacja na stojąco po zakończeniu koncertu i po bisie.
          - Wybraliśmy utwory, które podczas takiego koncertu są oczekiwane nie tylko przez publiczność, ale także przez artystów. Wszyscy te melodie znają, chętnie ich słuchają i nucą wracając do domu. Bardzo się cieszę, że koncert się spodobał i z radością spoglądałem na Państwa uśmiechnięte twarze w czasie zapowiedzi pani Reginy Gowarzewskiej.
          Mieliśmy szczęście, że pogoda nam dopisała i nie musieliśmy przenosić koncertu do wnętrza Filharmonii Podkarpackiej. Po długim okresie ograniczonych kontaktów z publicznością, mogliśmy zarówno sobie jak i wszystkim, którzy nas słuchali, przekazać dużo pozytywnej energii.
Marzyliśmy o tym, żeby grać dla publiczności i to się na szczęście w tej chwili udaje. Cieszymy się, że publiczność wraca do nas tak ochoczo.

 Lampert i Mackiewicz         Kto wybrał znakomitych solistów, którzy tak pięknie śpiewali? I jak była okazja, to popisywali się także umiejętnościami aktorskimi. Katarzyna Mackiewicz zachwyciła nas także urodą i pięknymi strojami.
          - Zaproponowałem organizatorom tych solistów, bo wiedziałem, że są z najwyższej półki. Fantastyczni wokaliści, a także znakomici aktorzy, którzy pokazali kunszt wykonując partie solowe oraz duety, w których mimika i gra aktorska jest bardzo ważna. Trudno było nie zachwycić się pięknymi strojami Kasi Mackiewicz. Znamy się od dawna, a poznaliśmy się w St. Petersburgu, gdzie na stałe mieszkała i ten rosyjski rozmach kostiumów zobaczyliśmy także w Rzeszowie.
          Pan Andrzej Lampert to znakomity tenor, który świetnie śpiewa różne gatunki muzyki - od rozrywki, w której rozpoczynał karierę, aż po najbardziej wymagające partie operowe. Jest jednym z czołowych polskich tenorów występujących z powodzeniem w Polsce i na świecie.

          Ten program pokazał nam także wielkie umiejętności Pana w dziedzinie teatru muzycznego, chociaż w ostatnich latach najczęściej prowadzi Pan koncerty symfoniczne.
          - Od tego rozpoczynałem działalność jako dyrygent i ten gatunek jest mojemu sercu bardzo bliski, a moja żona twierdzi, że najbliższy. Po latach pracy w teatrze operowym zająłem się prowadzeniem orkiestr symfonicznych, ale często do repertuaru operowego wracałem, tworzyłem nawet pełne produkcje operowe w miejscach, w których one na co dzień nie istniały i krzewiłem w różnych środowiskach sztukę teatru muzycznego. Dotyczy to nie tylko opery, ale także takich gatunków jak operetka, musical czy zarzuela. To są gatunki bardzo trudne i wymagające nie tylko od organizatora, ale także od wszystkich zespołów biorących w nich udział. Wszyscy zaangażowani w te przedsięwzięcia niezwykle się rozwijają i tworzy się następne środowisko, które dotykając tego gatunku, zaczyna go bardzo potrzebować.
          W dużych miastach dostęp do opery jest łatwy, ale mieszkając w mniejszym ośrodku trzeba się do opery czy operetki wybrać. Nie wystarczy oglądanie spektakli emitowanych na szklanym ekranie przez różne programy telewizyjne. Trzeba być w środku tego wydarzenia, zostać pochłoniętym przez akcję sceniczną i wtedy dopiero te emocje są znakomite.
To jest porównywalne z oglądaniem meczu w telewizji i obecnością na stadionie w czasie jego trwania.

          Będąc dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie, podobnie Pan działa jak kierownictwo Filharmonii Podkarpackiej.
- My też nie mamy opery. Państwo mają nad nami przewagę, bo w waszej sali jest kanał dla orkiestry, czyli można lepiej przystosować ją do spektakli. Natomiast u nas demontujemy część krzeseł widowni i robimy tzw. wenecki kanał, czyli orkiestra jest otwarta, i realizujemy pełne produkcje.
          Niedawno zrealizowaliśmy nasz musical „Warmińska opowieść wigilijna – Pora jeziora”, od początku napisany na kanwie legend warmińskich, a autorem libretta jest Ałbena Grabowska (pisarka znana m.in. ze „Stulecia winnych”). Jej talent, niesamowite pióro oraz umiejętność wchodzenia w szczegóły związane z historią sprawiły, że stworzyła opowieść wręcz hollywoodzką na kanwie „Legend warmińskich”.
Pochodzący z Warmii Tomasz Szymuś skomponował muzykę, wyreżyserował spektakl Jerzy Połoński, który pochodzi z Krakowa (ale jego małżonka jest z Olsztyna), Daniel Wyszogrodzki napisał teksty do piosenek i stworzyła się niezwykła historia, którą realizowaliśmy w czasie pandemii w Olsztynie.
Dzięki temu mamy teraz nasz produkt warmińsko-mazurski do pokazania nie tylko na Warmii, ale praktycznie wszędzie. Na razie można ten musical zobaczyć jedynie w Filharmonii Warmińsko – Mazurskiej w Olsztynie.

          Waszym patronem jest Feliks Nowowiejski i wiem, że promujecie jego twórczość, bo niesłusznie została ona zapomniana.
          - To kompozytor, którego historia i czas, w którym żył wypchnęły poza nawias. Feliks Nowowiejski zmarł w 1946 roku, a czas jego rozwoju i kariery przypada na lata międzywojenne. Wtedy Warmia, jeszcze pruska, niemieckojęzyczna opowiadała się, czy będzie należeć do Polski, czy do Niemiec.
Feliks Nowowiejski zdecydowanie opowiadał się za polskością.
W tym czasie to był kompozytor i dyrygent, który występował na wszystkich najważniejszych scenach świata. Oratorium „Quo vadis” Feliksa Nowowiejskiego pod batutą kompozytora zostało wykonane ponad 200 razy – m.in. w Berlinie, Nowym Jorku, Amsterdamie, Paryżu, Wiedniu… W tych salach występowali tylko najlepsi. To najlepiej świadczy o randze kompozytora i jego popularności.
          Twórczość Nowowiejskiego w większości dotykała religijnych tematów – dzieła organowe, msze i oratoria. Niestety, czas powojenny nie sprzyjał muzyce sakralnej i jego twórczość nie była promowana. Starczyło 70 lat, aby świat o nim zapomniał.
          Teraz kiedy wykonujemy i nagrywamy jego dzieła, okazuje się, że odkrywamy kompozytora, który jest równy największym romantykom tego czasu. Są to znakomite kompozycje, ale bardzo trudne do wykonania i dlatego nie każdy zespół może sobie z nimi poradzić. Jeśli wykonanie jest dobre, to może ono z powodzeniem być prezentowane na najlepszych scenach na świecie.
Podjęliśmy się misji wykonania utworów Feliksa Nowowiejskiego na bardzo wysokim poziomie i jestem przekonany, że w ślad za tym pójdzie zainteresowanie jego twórczością innych zespołów.

 Lampert i Mackiewicz1         Myślę, że przyjęcie publiczności i liczne pochlebne recenzje najlepiej świadczą, że postępujecie słusznie.
          - Są to dzieła znakomicie napisane i wystarczy je tylko bardzo dobrze wykonać. Spotykamy się z opiniami, że jego wspaniałe, rozbudowane fugi czasami są zbyt długie, ale nagrywając dzieła Feliksa Nowowiejskiego utrwalamy pełną wersję, aby ta historyczna forma była zrealizowana i nagrana.
Podczas koncertów mamy swoje vide, które dobrze służą utworowi, skracając go trochę, ale nie odbywa się to kosztem utworu. Na niektórych partyturach sam kompozytor zaznaczał, że jest możliwość skrócenia.
Chcę podkreślić, że o twórczości Feliksa Nowowiejskiego Polska nie może zapomnieć.

          Zaprasza Pan do Filharmonii Warmińsko – Mazurskiej znakomitych solistów. Po występach wielu z nich pisze i mówi, że była świetna atmosfera i są zadowoleni zarówno z pobytu, jak i z wykonania. Pewnie niełatwo stworzyć taką atmosferę, bo przecież muzycy są artystami niezwykle wrażliwymi.
           - To jest coś, czego się nie da zapisać w regulaminach. Nie można napisać, że ma być dobra atmosfera w pracy i że wszyscy mają być zadowoleni, uśmiechnięci, bo życie to weryfikuje.
Wszędzie, gdzie pracowałem, najważniejszy dla mnie był i jest wysoki poziom wykonania. Jakość jest tworzona przez ludzi, którzy muszą się ze sobą dobrze czuć, komunikować i energia wpływająca na efekt koncertu musi powodować dobre emocje. Jeżeli te emocje są złe, to cierpi na tym wykonanie, czuje się to w przekazie energii, widać to na twarzach ludzi.
           Dużo podróżuję po Polsce i po świecie. Rozpoczynając pierwszą próbę z orkiestrą dosłownie po kilku minutach odczuwam atmosferę w zespole.
W miejscach, w których dłużej pracowałem, a w tej chwili w Olsztynie, jedną z fundamentalnych rzeczy jest budowanie dobrej atmosfery między ludźmi, ale oni także muszą tego chcieć. Nie da się, aby mogła to robić jedna osoba.
           Ogromnie się cieszę, że powszechnie się mówi o wyjątkowej atmosferze pracy z Orkiestrą Filharmonii Warmińsko – Mazurskiej. Zarówno orkiestra, jak i pozostali pracownicy potrafią stworzyć taką aurę, że występujący w Olsztynie artyści czują się bardzo dobrze. Jak wszędzie, tak i u nas zdarzają się kłopoty, ale sposób ich rozwiązywania i szukania pozytywów jest rzeczą najważniejszą.
Tak jak pani powiedziała, zapraszamy artystów, którzy chcą przyjechać i podzielić się swoim talentem, ale wiedzą, że przyjeżdżają do zespołu, który zapewni im odpowiedni poziom współpracy.
Orkiestra jest partnerem do grania, do tego jeszcze jest dobra atmosfera i szybka praca.
           Wychodzę z założenia, że co najmniej dwie próby do koncertu są niezbędne, ale jeżeli mamy ich więcej niż trzy, to już zaczynamy ćwiczyć. Ćwiczymy i przygotowujemy się do współpracy w domach i nie tracimy czasu na rozczytywanie utworu. Dzięki temu możemy od razu przystąpić do jego realizacji i w krótkim czasie jesteśmy gotowi do występu.

          Proszę powiedzieć o jeszcze jednym ważnym nurcie Pana działalności – o pracy pedagogicznej. Od kilku lat uczy Pan dyrygentury w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy.
           - Miała to być tylko chwilowa przygoda. Poproszono mnie, aby poprowadzić zajęcia z dyrygentury operowej, bo jest to wyjątkowa branża dla młodych adeptów dyrygentury. Okazało się, że od wielu lat tam uczę, a aktualnie jestem szefem Katedry Dyrygentury i jest to dla mnie także wyjątkowe miejsce. Bardzo się cieszę, że mogę się dzielić swoim doświadczeniem i swoją wizją z młodymi ludźmi, którzy są w tej chwili bardzo chłonni poznawania.
          Ostatnio większość studentów dyrygentury stanowią niewiasty. Popatrzyła pani ze zdziwieniem, ale jeśli mamy ośmiu albo dziesięciu kandydatów, to jest jeden lub dwóch chłopaków, a reszta to dziewczyny. Zarówno u nas w Bydgoszczy, jak i innych uczelniach muzycznych dyrygenturę chcą studiować w większości kobiety, które są bardzo dobrze przygotowane, na światowym poziomie do edukacji dyrygenckiej.
To jest bardzo trudny zawód, bo przez większość życia dyrygent jest w podróży. Bardzo rzadko się zdarza, że można na stałe pracować w miejscu zamieszkania. W przypadku niewiast z pewnością trudno jest pogodzić życie rodzinne z zawodowym, ale wiele z nich decyduje się, a my im kibicujemy.

          Czasy się zmieniły i dyrygentki coraz częściej robią światowe kariery.
           - Jak studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie, to nie było możliwości, żeby na dyrygenturę została przyjęta kobieta. Teraz się wszystko zmieniło.

          Już chyba nawet maestro Jerzy Maksymiuk nie mówi: „…nie uznaję kobiet – dyrygentek, chyba, że jest to Agnieszka Duczmal”.
           - Agnieszka Duczmal łamała wtedy system podczas konkursów w Berlinie (1975 – wyróżnienie na IV Międzynarodowym Konkursie Dyrygentów Fundacji Herberta von Karajana w Berlinie Zachodnim, 1976 – wraz ze swoją orkiestrą srebrny medal Fundacji Herberta von Karajana podczas Międzynarodowych Spotkań Młodych Orkiestr w Berlinie Zachodnim). Zaskoczenie było ogromne i długo po niej też nikt nie dawał szans innym kobietom.
Były takie „kamienie milowe” w historii dyrygentury.

Sułkowski i goście          Gdyby Pan teraz wybierał zawód, czy byłoby tak samo?
           - Życie przyniosło mi ten zawód niespodziewanie. Jak człowiek wsłuchuje się w to, co życie nam przynosi, to najczęściej trafia tam, gdzie powinien być. Często tego nie słuchamy i na siłę wybieramy coś innego, a potem ciężko wracać do marzeń.
          Absolutnie przez przypadek życie mnie skierowało na dyrygenturę i trafiłem na odpowiednich pedagogów, którzy zauważyli we mnie coś, co w dyrygenturze jest najważniejsze – nutkę talentu oraz osobowość, która jest bardzo ważna w zawodzie dyrygenta. Umiejętność budowania relacji między ludźmi, umiejętność kreowania różnych projektów. To jest coś, czego się uczymy, ale nie da się tego nauczyć. To jest dar, który trzeba mieć.
          Pracując z młodymi studentami zwracam na to uwagę. Techniki dyrygenckiej można wszystkich nauczyć, ale coś, co jest wnętrzem, osobowością i przekazem żywej muzyki – musi być we wnętrzu człowieka. Tego się nie da nauczyć. Owszem, można to wyzwolić u kogoś i tym pokierować, ale jeśli jest pusto w środku, to nic się nie da zrobić.
          W każdym zawodzie mamy mistrzów i rzemieślników. W dyrygenturze nie ma miejsca na rzemieślników. Zarówno w orkiestrach, jak i mniejszych zespołach potrzebni są ludzie z pasją, ludzie, którzy porwą i pokażą, na czym ta sztuka dyrygencka polega.
          Na szczęście w narybku młodych dyrygentów mamy pasjonatów, którzy zobaczyli, że dyrygentura to jest wielka misja. To nie jest zawód, który ma przynosić tylko sławę i pieniądze, które są potrzebne do życia, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, żeby człowiek po każdej próbie, po każdym koncercie schodził ze sceny z uśmiechem na twarzy i mógł powiedzieć: zrobiłem coś najważniejszego w życiu, co przekładam jako sukces na następny koncert.
Myślę, że dzisiaj zarażaliśmy Państwa entuzjazmem i wspaniałą zabawą, która łączyła scenę z widownią. Razem tworzyliśmy coś wyjątkowego.

Żegnamy się z nadzieją, że jak pojawi się zaproszenia z Filharmonii Podkarpackiej, to Pan przyjedzie, aby poprowadzić następny koncert.
- Na pewno. Rzeszów jest mi bardzo bliski. Za każdym razem spotykam tutaj uśmiechnięte twarze pracowników i orkiestry, co świadczy o ciepłej, dobrej atmosferze. Zawsze chętnie przyjmuję zaproszenie do Rzeszowa,

                                                                              Z prof. dr hab. Piotrem Sułkowskim rozmawiała Zofia Stopińska.

Zdjęcia  1 i 2: Katarzyna Mackiewicz i Andrzej Lampert podczas koncertu na plenerowej scenie przed Filharmonią Podkarpacką.

Na zdjęciu nr 3 (od lewej) Andrzej Lampert, Katarzyna Mackiewicz, Regina Gowarzewska i Piotr Sułkowski po koncercie przed Filharmonią Podkarpacką

fot. Tadeusz Stopiński

Subskrybuj to źródło RSS